• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 4

< 1 2 3 4 5 6 7 ... 40 41 >

Odchodząca epoka na Niwie

Niech pan przyniesie przy okazji. Nie szkodzi. Tak przecież bywa. Wszystkie ekspedientki z tego sklepu przez moje tu bycie ponad 10 letnie zawsze patrzyły na mnie z empatią i wielką normalnością. Ja zawsze jak witałem w sklepie na powrót to oddawałem zaległości kasowe. Tak działają sklepy z ludzką twarzą jak by teraz ktoś powiedział. Cofnę się wspomnieniem na moją wieś. Tam był kiedyś za czasów minionych 1 słuszny sklep. Gees jak mówiono. W nim było tyle co w innych sklepach lat 80. Gorący raz dowożony chleb z gminnej piekarni ( każda gmina na Pomorzu miała własny wypiek) i nie pamiętam co jeszcze. Niebieski fartuszek sprzedawczyni pamiętam. I Mleko w tubce zagęszczone za 20 zł w bilonie. Później jak padł PGR i komuna rozkwitła na wsi myśl kapitalistyczna. Powstały sklepy na pół tysięcznej miejscowości jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Człowiek miał wybór gdzie zrobić zakupy. Sklepy zachęcały ,marketing działał. Gdzieś można było kupić gorący chleb i bułki,gdzieś dobrą szynkową, gdzieś niewybredne wina siarczane w smaku- różne. Nie będę mówił ,że te ostatnie cieszyły się dużym braniem. Nawet bardzo dużym. Dwa takie byki i dzień z głowy. Zaczęły się pamiętam wyczekiwania przy sklepach mężczyzn czekających na pierwsze brzaski słońca i łyk upragnionej Ariziony. Tak na Pomorzu piło się bełty. W Poznaniu zauważyłem wyższy poziom. Piwko i małpka 100 lub 200 ml. Kultura wyższa bo i miejska. Na wsi popegeerowskiej słyszałem jadąc do technikum wielkie dyskusje o świecie ,życiu i polityce pod sklepem. Wybitni politycy taniego wina dawali upust swoim emocjom ,często okraszonym przekleństwem. Byli i są , pili i piją. Bo na wsi było zaufanie sprzedawcy do sąsiada, klienta. Zasiłki były marne, kuroniówka raczkowała, ale utrzymać klienta u siebie była ważniejsza. Kredyt na zeszyt. Tak tak. Pamiętam jak się zdarzyło ,że pieniędzy jakoś mało zabrałem na zakupy. Nie było problemu. Pani z uśmiechem mnie kredytowała i poczynała wpis w zeszyt. A on był święty. Niczym druk ścisłego zarachowania,księgowość najwyższych lotów. Wpisywało się w niego rodzinę i dług zaciągnięty. I słuchajcie wcale nie nachalnie ściągany. Co zakupy w miarę grubości portfela spłacanym. Tym notorycznym niepłacącym zeszyt nie przysługiwał. Musieli płacić gotówką za każdym razem. Ale pamiętam jak rządni trunku panowie i panie błagały sprzedawczynie o gest solidarności w bólu i choć jednego bełta ,winiacza, siarczana odstąpić…często się kończyło dobrym sercem i radością gawiedzi. Na wsi nie było sklepu by nie miał „zeszytu” . Nie miał swoich stałych klientów, pijaczków, dzieciaków po loda,czy batona,krówek graść …raczków w papierowej torbie.
I w Puławach znów trafiłem na taki sklep. Osiedlowy. Kiedyś państwowy.Ania się chyba nazywał z kioskiem obok. W poprzedniej epoce teren byłego folwarku Górna Niwa był przesądzony. Łany zbóż i nasadzeń musiała dać miejsce nowym blokom. Nowym ulicom nowej dzielnicy mieszalnej. Z ulicy Adolfa Warskiego można było zimą w stronę teraźniejszej Stokrotki na sankach z górki zjeżdżać. Plan zagospodarowania Niwy w latach 1976-1985 był przesądzony. Celowali rajcy na 80 tysięcy obywateli w Puławach i ta część miasta okazała się kusząca wraz z włostowickimi wierzchowinami. Z nią powstawała Niwa i Górna Niwa. Pęczniała od bloków, ulic różnej nazwy. Tej Niedawnej historii Instytutu jak Pszczela,czy Sadowa. Czy tej historycznej jak Saperów Kaniowskich ,czy gen Grota. Po lat minionych Armii Ludowej ,czy Warskiego. Brama Puław stała się faktem. Ślad po historycznym Trakcie Lubelskim stał się tylko historią. Lubelska ,niegdyś Dzierżyńskiego dostała nowe życie. Nie upraw instytutu ,lecz nowoczesnej zabudowy bloków i pawilonów, szkół. Wjeżdżając od Końskowoli za wiaduktem górowały blokowiska, wysokie na Lessla punktowce i szkoła boiskiem. Raczkująca od lat 90 wczesnych parafia najmłodsza św Rodziny. Pobudowanej plebani przy lesie instytuckim i podobno na kościach poległych tu żołnierzy. Potem postawionej w czynie społecznym kaplicy i w dekady idącej budowy kościoła. Wraz z nim zbudowano ulicę asfaltową Saperów, nowe osiedle Słoneczny Stok,i mrowie nowych w latach 2010-2023 domków. A on trwał. Od dobrych lat 80 sklep Na Stoku. Pierwszy raz odwiedziłem go w 2011 roku. Piwa kraftowe, wyszukane miały swoją lodówkę. Pięknie zaopatrzony, wędlina na każdą kieszeń. Wszystko co trza. Do tego uśmiech i empatia ekspedientek. Niwa się zmieniała, piękniała, a on trwał tam Na Stoku. Dziesiątki zarazy zaczepiali mnie okoliczni spragnieni procentów lokersi -grzeczni zawsze. Czy byłem sam ,czy z synem. Zawsze po drobne zakupy szło się do Grubego. Maił „zeszyt” i wspomagał nas mieszkańców Niwy. Od jakiegoś czasu towaru w nim ubywa…gaśnie to miejsce tak przeze mnie lubiane i syna. Setki razy córka śmigała tam. Ja z plecakiem ,czy bez szło się Na Stok. Choć nie jestem z Puław, z Kołobrzegu to przez 12 lat mieszkając w Puławach pokochałem Niwę i Górną. Pokochałem cudowne ciastka i ciasta u Grubego, uśmiech Pań , wzorcowy asortyment i wiarę w człowieka ,że odda te 2 złote zagubione. Te pyszne kiełbasy po cudownych niskich cenach, piwach rzemieślniczych….Ikona Niwy gaśnie…nie mogę się z tym pogodzić …Na Stoku nie mogę…

 

20 marca 2023   Dodaj komentarz
puławy   Puławy Niwa Sklep na zeszyt   U Grubego  

Gasnący pejzaż zielonych i leśnych Puław...

 

Pamiętam jak budowali drugi blok . Znaczy Żagiel budował. Coś mu nie szło. Bo dojechali do drugiej kondygnacji i pracę przerwano. Rok 2011/2012. Moje już Puławskie przeżywanie swojego M2 na kredycie. Wybrałem odczepioną część Niwy. Górował kościół w ciągłej kilkunastoletniej budowie, ulica Saperów Kaniowskich w opłakanym stanie zawijała na Armii Ludowej. A po prostej Spacerowa. Jedna z młodych ulic Puław już nie takich młodych. Piach,płyty betonowe później i nowe osiedle 4 bloków w kształcie każdy L docelowo miał powstać. Chyba się nazywa Słoneczny Stok. Wstyd ,że nazwy swego osiedla nie pamiętam. Za to pamiętam ,że ogrodzenia nie było , jedna elka górowała nad pobliskim instytuckim lasem.Plac budowy z najmniejszym z bloków był gwarny.W stronę także nowej ulicy Kopernika był gaj jabłoniowy. Już mocno niedoglądane te jabłonie. Skarłowaciały, jabłka jakieś mizerne i kwaskowate. Parchem pokryte,ale pyszne dla mnie. W tych jabłoniach wiła się dróżka asfaltowa do ściany lasu teraz przy rondzie na Sosnowej i Kopernika.Tam uchodziła. Dobrze ją pamiętam. Nawet bardzo. Chętnie przy niej rozkładała się młodzież i miejscowi kloszardzi. Mieli tu swoje lokale do spania latem. Byli bardzo grzeczni, zawsze jak obok nich przebiegałem ( bo zaczynałem po troszu przygodę biegową) to grzecznie dzień dobry. Nawet już im się opatrzyłem i podnosili rękę z daleka jak mnie widzieli. Przybysza z dalekiego Kołobrzegu…skąd mogli wiedzieć przeca. I ta moja Spacerowa była taka przaśna i naturalna. Taka skąpana w te jabłonie i całe tysiące odcisków psich i ludzkich stóp. Rowerów w lekkim błotku się zakopującym po deszczach czy na jesień. Tu miasto tylko mruczało i było swoistym dotknięciem i potwierdzeniem, że jest i ,że żyje. Tak w tych latach tętniło życie w mieście. Czy latem,wiosną jesienią czy zimą. Zawsze zastanawiałem się dlaczego ulica Skowieszyńska jest tak szeroka,tu dwa pasy i tam dwa pasy i w dół do nowej Sosnowej i szok… Gdzie skręcać? Czy prosto jechać? Prosto to płyty betonowe na Pieprznych Górkach były ze śliw ,gruszek bez liku,w prawo w dół na Kazimierską. A przed sobą nowe bloki stały. Tuż przy reliktach i fundamentach starych byłych domów. Przecież łącznik ,czyli ulica Ogrodowa ( teraz konia z rzędem kto mi pokaże tam ogród) była drogą polną, i od kaplicy na Niwie do Skowieszyńskiej była polna droga. Pamiętam ten przesmyk , skracał mi drogę na Dęblin sporo, lecz często przez błoto i śniegi nie był dostępny. Na moich oczach w dekadę Niwa się zmieniła. Drogi wypachniły,chodniki się rumienią , drogi dla rowerów stanowiące bezpieczeństwo się potworzyły. Armii Ludowej na Pileckiego się zmieniła. Ze piaszczystej i betonowych płyt Spacerowej zrobiła się elegancka asfaltówka z kanałem pieszym i rowerowym. Kopernika ,tak na niej uczyłem córkę jeździć na rowerze ( była wtenczas zamknięta-nieodebrana). Ale były całe gaje tych jabłoni instytuckich. Je zaczęto wycinać po mału. Tu pod zabudowę jednorodzinną – tak ulica Cicha ,czy Romantyczna miała miejsce bycia. Czy przy szkole znana firma budowlana wykarczowała w kilka dni jabłonki pod nowe osiedle naprzeciwko mnie. Na moich oczach i z okna pisała się nowa rzeczywistość Niwy. Gdzie czas ospały i spokojny minął bezpowrotnie. Zmiany aż w swych ryzach często uchodziły i stawiano nowe bloki, plac zabaw chyba największy, parkingi ,czy betonowanie przy szkole 11.Wyrwano ostatni korzeń jabłonki na Spacerowej rok temu ,znaczy w 2022. Blokowisko stało się faktem. Dziś wzniosły się w połowie dwa bloki a dwa dołki pod kolejne są wykopane. Spacerowa z nazwy już jest. Nic tu z przyjemnego spaceru w piachu,błocie w naturalnym puławskim klimacie zgodnym z naturą już nie ma. 400 metrów ode mnie zaczyna się u zbiegu Kopernika i Sosnowej zaczyna się las. Las zasadzeń w czynie społecznym lat 50-60. Dobrze wydeptane ścieżki na Górną , na wąwozy,na Greenways ,na Skowieszyn,Piasecznicę drogi . Ubite tysiącami uderzeń podeszw butów spacerowiczów, biegaczy, chodziarzy. Nawleczonych na koła rowerów setki kilometrów przygód i przeżyć. Setek wypadów harcerzy w teren.Dziś z wyciętymi drogami na przyszłe asfalty, z ogrodzeniowymi działkami na zabudowę wielorodzinną. Wdzierające się od Górnej nowe szeregowce pozbawiające coraz bardziej zieloności Puław. Harcerska ,czy Prusa rosnąca w nowe bloki kosztem lasów i zieleni. Betonowe płyty czekające na połączenie z rondem na Ceglanej i Zabłockiego. Wod-kan tworzony teraz za bokami na Orlika. Na naszych oczach. Puławy mają niecałe 44,5 tys mieszkańców po nowym spisie a bloków przybywa…zieleni ubywa…Puław ubywa..

13 marca 2023   Dodaj komentarz
puławy   przyroda   Życie  

Moja donacja ....krwiodastwo

Jest rok 2001r. Kończę studia na Politechnice Koszalińskiej. Mechanika i Budowa Maszyn. Uczelnia z bogatą historią WSI. Koszalin dumna niegdyś stolica województwa. Skromne,ale przy pięknie wijącej się Dzierżeńcince wyglądające z drobiną majestatu. Królowała katedra ( a jak) ,ratusz dość eklektyczny i długa ulica Zwycięstwa ,gdzie skupiało się życie mieszkańców. Piękna stara z czerwonej cegły poczta ,park blisko z rzeczką i Empik. Tak, ten empik był co dzień odwiedzany przez nie tylko żaków ,ale i mieszkańców nie studiujących w Koszalinie. To był punkt kultury przez wielkie K. Multum nowych na wczesny kapitalizm książek, masę płyt CD i winyli,do tego ten klimat. Sofy do posiedzenia i poczytania, posłuchania nowego – czyli CD. Pamiętacie takie kąciki ,gdzie u obsługi mówiło się co chcemy posłuchać i w słuchawkach leciała zadana płyta. Spędzaliśmy tam długie godziny,obok był bar z cenami dla studenta. Zimne piwko latem i papierosik . Czego chcieć więcej. W samym mieście wyjątkowo na skalę kraju trwały juwenalia.Tam zwały się TKS. Tydzień Kultury Studenckiej. Prezydent bardzo starego miasta dawał na tydzień klucze studentom. A my się bardzo kulturalnie bawiliśmy. Był alkohol – oczywiście z lokalnego BROK-a zakupiony w TORG-u,czy mocniejsze wina – czas sołtysa ,czy patykiem pisane. Były piękne koncerty plenerowe wtedy, pamiętam Kult ,czy SDM w pełnym składzie.Była kultura ,nie było rozbojów. Każdy znał powagę swojego studiowania i miejsca w przestrzeni bycia i bicia serca miasta. Kończył się dla mnie czas pięknego czasu studiowania na Racławickiej. Tych stancji i waletowania w akademikach. Tych Ptakach Hasiorach koło ronda,przy polibudzie.Spelun koło Łużyckiej . Czy wspaniałych hamburgerów ,czy Pity na budkach dworcowych jak Dzwonek. Warto było iść ze stancji prawie 2 km na takiego wypasionego hamburgera ,czy w piekarniku pieczoną zapiekankę. Do dziś mam w ustach ich smak..smak wchodzenia w dorosłość. Zrobiłem wtedy coś jeszcze. Już wtenczas zaczęła w młodym dorosłym mężczyźnie kiełkować myśl o pomocy bezinteresownej dla innych. Zastanawiałem się niekiedy przy kolejnym otworzonym piwie przy ognisku koło Orlej jak bidny student może pomóc temu światu. Stało się jasne natychmiast ,gdy kolega już średniej świeżości syknął – idź oddaj krew debilu.
To był przełom we mnie. Męczyłem się i woziłem z tą myślą kilka dobrych dni zanim zacząłem się orientować ,gdzie co i jak. Samotnie pewnej środy w czerwcu ruszyłem do głównego punktu poboru krwi. Teraz ma to swoją nazwę,wtenczas tak to nazywałem. Było to 22 lata temu,całkowicie zdezorientowany ustawiłem się jak inni po coś. Jakieś kwity, obok była kawa sypana, herbata i wafelki na stoliku. Dowód podałem , powiedziałem ,że to mój pierwszy raz. To nie jak teraz ,że każdy ma dostęp do informacji od razu. To były czasu raczkującego Internetu. Dostępnego jedynego komunikatora real time IRC , gry Diabło 1 i Heroes III. Kilkunastu kafejek internetowych i Netscape jako głównej przeglądarki z altavistą jako silniku wyszukiwarki. Pani pielęgniarka wszystko mi objaśniła i kazała pod jakiś pokój iść jak wypełnię ankietę. Wzięto ode mnie fiolkę krwi na badania. Nie byłem wtenczas opasły więc wkłucie i cyk. żyła jak marzenie była. Z ankietą i badaniami krwi ( wydrukiem) szedłem do pokoju, gdzie rezydował lekarz. Nie wiem jakiej specjalności, pamiętam doskonale,że to była krótko ścięta szatynka mająca akcent wschodni. Zaczęło się to na co nie byłem gotowy. Wywiad. Wylazło to ,że jak prawdziwy student popijam często, papierosek podpalam,czy hamburgera jadam. Nie Dosypiam i kładę się późno. Lecz uratowały mnie ,młodzieńca dobre wyniki. Dostałem na rejestracji taką papierową ,składaną na trzy książeczkę PCK. Tam podstawowe informacje i miejsca na potwierdzone donacje. Nie wiedziałem co to jest donacja. Wiedziałem jedno ,że za dużymi drzwiami było miejsce sacrum. Miejsce ,gdzie ludzie dzielą się sobą by ratować innych. Drzwi się otworzyły i zostałem wyczytany. Kiedyś to rodo nie było. Z gulem w gardle i po batonie z kawą wchodzę. Dostaję wiskozowe zielone coś na ciało. Pyta się pielęgniarka z której ręki…odpadłem na tym pytaniu ..skąd mam wiedzieć..mówię,że jestem mańkutem. Kładę się ,obok dwa stanowiska i coś dynda góra ,dół, krew z rurek płynie do worka a ten dynda i się gibie non stop. Ludzie uśmiechnięci ,rozmowni. Lekarka się pojawia nagle na Sali- ta co mnie odpytywała tak ostro. Patrzy się na każdego ,podchodzi, pyta czy ok.. Rękę umyłem i kładę się. Nikt kto nie oddawał krwi nie może przeżywać tego stanu. W moim sercu i duszy wygrywały wtenczas największe dzieła radości i szczęścia. Było wzruszenie przeplatające się poczuciem dobrego uczynku,wielkiej empatii i odwagi. Takiej obywatelskiej. Wtenczas pobierano 250 ml ,czyli szklankę krwi. Taki mam wpis w książeczce. Wkłucie było nagłe,średnio miłe ,ale po chwile widząc jak posoka płynie rureczką do worka postanowiłem ,że do końca życia będę oddawał honorowo krew. Wtedy nie wiedziałem ,że potrzeby są ogromne a dawców malutko. Raptem 1,5-2,5 % społeczeństwa w Polsce. Tak jak i dziś.
Ja mam psiarską krew 0 RHD+, prawie dla każdego można przekazać. Pamiętajcie że RH – to tylko Europejczycy , nigdzie minus nie występuje tylko Tu w Europie. Ja na plusie zerówka i jak mi wtenczas powiedziano , ratuje pan życia ludzkie. Nie docierało to do mnie ,póki nie dojrzałem do tego. Póki nie przeczytałem o tym, nie posłuchałem o tym. Nie dochodziło do mnie ,że teraźniejsza donacja – 450 ml ( prawie połówka) ratuje 3 osoby. Jak to wszystko dotarło do mnie serce mi biło kilka razy w roku by oddać cząstkę siebie dla innych. Wiedząc,że moja posoka ratuje ŻYCIE innych. Mierzyłem się z tym trochę. Zwykły szary Paweł może i ratuje innych bez wysiłku i poświęcenia. Wystarczy udać się na donację. Słowo Tylko mówi około 550-600 tysięcy honorowych jak ja bohaterów. My swoje wiemy,my regularnie zasilamy w życie innych kolejne ich lata życia. Jest nas tak mało ,ale chyba żadna grupa na świecie nie jest tak zdyscyplinowana. Krwiodawcy są i będą niezależnie od wiatrów politycznych wierni swoim celom. Nie tym,że mamy marne jakieś przywileje ,jak pierwszeństwo w aptekach, jak szybki dostęp do specjalistów. Ja nigdy nie pokazałem książeczki w kolejce w aptece by się wepchnąć przed schorowanych starców ,połamanych chorobami. Nie mam sumienia. Tylko tyle,że zgłosiłem do mojej jednostki zdrowia ,że jestem honorowym dawcą.
Puławy. Rok 2011. Po przerwie wielkich zmian w życiu, nalałem drogę do krwiodawstwa. I tego szpitalnego na Bema, czy w zastępstwie przy Kołłątaja.W tych latach do dziś spotkał mnie zaszczyt bycia jednym z bardzo wielu dawców krwi ,którzy jak mogą oddają cząstkę siebie. A w Puławach w latach tamtejszych była kobieca ekipa na donacjach. Wspaniałe Panie miały zawsze genialny uśmiech dla każdego, dobre słowo i niebywałą empatię. Tyle to razy na rejestracji mogłem poczuć się człowiekiem wyjątkowym, niosącym bezinteresowną pomoc. Ta zawsze podniosła chwila i czas, gdzie panie pielęgniarki cudowne z wielką estymą i szacunkiem do każdego z nas szarych krwiodawców się odnosiły. Często pamiętam łapało mnie to za serce i pociły się oczy moje. Jak kochają krwiodawców, małych bohaterów ,cichych filantropów udanych transfuzji i życia innych. Tu już nie ważne są medale i legitymacje choć nobilitują. Mam kilku kolegów ,którzy mają medale już prezydenckie ,czy ministerialne tyle od siebie oddali dla innych. Dla każdej koleżanki i kolegi donatora zawsze mam najniżej pochylony szapoklak , zawsze z najwyższym pietyzmem i empatią ich traktuje.

12 lutego 2023   Komentarze (1)
Życie  

Zielone wspomnienie metropolii puławskiej...

 

 

 

W 2011 roku przeprowadziłem się do Puław z rodziną. Ruszyłem z Dęblina ,gdzie kilka lat mieszkałem na Pekinie. Poznałem subtelną miłość Dęblina do Ryk,czy na lewą stronę Wisły. WKZ – czyli Warszawa koło Zajezierza, czy Wschodni KaZachstan. A na Kwadracie na Lotnisku jest sprejem napisany wulgarny napis : Jeśli kupa wyjść nie może s*** na Ryki to pomoże. O dziwo byłem niedawno tam i ktoś poprawił wyblaknięty ten napis. Znak ,że szorstka miłość Dęblinian do mieszkańców Ryk pozostał. Choć to już tyle lat. Na Lubelszczyznę za pracą z Poznania przyjechałem w 2007 roku. Poznałem zupełnie oderwany od tego co słyszałem obraz kongesówki. Kiedyś jechałem całą Polskę do Radzynia na ślub kuzyna. Dworzec był PKS wybitny. Dla mnie zupełnie inny świat. Człowieka urodzonego i wychowanego na Ziemi Kołobrzeskiej ,Ziemi Odzyskanej. Murowanej, dachówką ceglaną krytą. Osłuchałem się jak to ten Wschód wygląda. Bieda, koń i zaprzęg, pług i kierat. Lepianki ,czy ziemianki. Kobiety w chusty zakute i chłopy pijane. Tak na zachodzie mówiono. Pamiętam to dobrze. I z takim nastawieniem jechałem pierwszy raz na Wschód.Przez Stoliczną Warszawę z przesiadką i na końcu autokarem na dworzec PKP w Radzyniu. Spotkałem inny świat. Zupełnie. Piękne ,zadbane miasto, z Pałacem i Parkiem. Nowoczesne ,brak kobiet zakutych w chusty i majaczących pijanych chłopów. Choć zaciąganie i kładzenie na inne litery był akcent to dla mnie ,pokolenia urodzonego Białorusina Dziadka był tylko muzyką dla uszu. Tak. Tato mój urodził się pod Baranowiczami na Białorusi. A ród mój z Ukrainy ,spod Kijowa. Tak. I Dęblin nie zawsze w Lubelskim był. Zabudowa drewniana, zbita. Kapkę nowego i starego. Małe miasteczko wojskowe od prawie dwóch stuleci. Ma swój urok. Historię często niedocenianą i zapomnianą. A przecież tu urządzali najznamienitsi architekci, panowały wielkie rody zapisane na annałach Polski. Bliskość jednak „cywilizacji” puławskiej nęciała i korciła. Eskapady do Zielonej Nadwiślanką pamiętam. Inny świat. Drogi szerokie ,dwupasowe. Neony i dymiące kominy i parowniki Azotów. Lata 2009-10 były dla  mnie poznawaniem Puław jako nowoczesnego miasta ,bardzo industrialnego z bogatą historią wielkich rodów tu żywiących się trudem pracy ludu i ziemi. Do tego masę imprez jakie Puławy oferowały. Pamiętam jak przechadzały się orkiestry dęte i nie tylko po tym mieście, jak muzyka klezmańska wybrzmiewała. Jak na zakończenie lata przejeżdżał Kult. Był basen i to nie jeden,były knajpy trwające do tej pory. Kino 3D w miejscu Nysa,czy Wermaht kino-teatre. Lody koło byłego Bristolu,czy tatar najlepszy w Antyku. Pałac ni jaki w bryle ,wille na Mokradkach piękne i Pałac Marii okazały ,uderzony obuchem zapomnienia i starości. Ulice Centralna, Piłsudskiego oddychały nowoczesnością. Masę zieleni to pamiętam ,pełno drzew, krzewów ,ładnych chodników i ścieżek rowerowych. Istna metropolia i widoczna przepaść wówczas między Dęblinem czy Rykami. To był cel mego bytu. I tak od 2011 roku na Niwie w świeżo wykarczowanych jabłoniach na Spacerowej osiadłem. Las instytucki do dziś mi towarzyszy i szumi. Pokaźne topole,sosny,buczyny,czy pachące do upadłego czeremchy na wiosnę. Choć z piachu i płyt ulica dostała asfalt i drogi dla rowerów,pieszych . Dostała latarnię, i nowe ,nowe bloki to smak został. Kocham ten zakątek Puław. Tu mam spokój i tu odpoczywam. Las i las miejski blisko. Często ubieram buty biegowe i szuram kilometry po duktach leśnych pachnących sośniną.Żywicznym znojem przeplecionym brzeziną ,czy dębową fasadą. Puławy do dziś mają masę smaków do odkrycia. Choć uleciał już czar ich z lat 2011. Choć dalej zielone ,ale coraz bardziej w brukowej kostce i blok hausach zamknięte. To ma klimat. I to nie ten Czartoryski dla mnie ,tylko miasteczka przez które przetoczyły się masy okupanckich wojsk,czy sojuszniczych. Zostawiających niczym pieczątkę po sobie jakiś ślad. To dla mnie jest niesamowite. Odkrywanie kawałeczka tajemnic tego miasta. Tak dla mnie nowego jak i tajemniczego. Dla turystów to budynek jungu i park. Dla mnie cała reszta. Port, Piaski, Piasecznica, Włostowice stare jak świat. Parchatka, Działki Urzędowskie,Niwa. Wszystko kryje tajemnice. Jak choćby u zbiegu dróg Kopernika ze Skowieszyńską .Tu ludzie w latach 70 palili znicze i się modlili. Teraz powstało blokowisko, ale jest kapliczka Frasobliwego. Ktoś jednak upamiętnił miejsce to ? czy tylko inicjatywa ludzka tego miejsca? Sam nie wiem, maryjna kapliczka została postawiona na Górnej. To zupełnie nowe miejsca kultu religijnego. Od lat 60 miasto budowało swoją nową tożsamość. Nowe oblicze. Spłynęło tysiące  ludzi by pracować i budować kombinat. Nową stronę Puław. Już nie letniskową i spokojną tylko industrialną  i nowoczesną. Tak bardzo nawet nowoczesną. Bo przecież pierwsza Parafia w mieście została erygowana 30 września 1919 roku. Tak kościół na górce.Czy takie smaczki jak ulica Japońska ,czy Wąska. Były ogród Jordanowski,czy amfiteatr nieistniejący.Puławy mnie interesują, bardzo nawet. Mam znajomych co z geście mojej rządzy poznawczej przekazują mi książki ,często unikaty. A ja chłonę, choć jestem tylko marny amator to mam o tym puławskim zagonku coraz więcej dobrego słowa i szacunku. I niech tak zostanie. Trudem rąk robotników zbudowane na nowo…..

 

29 stycznia 2023   Komentarze (2)
puławy   wspomnienia deblin puławy  

Cknienie wędkowania...

 

Był rok 1999. Pamiętam idealnie. To był rok ryby życia. Nic nie sprawiało bym był pewny wyniku wędkarskiego jakiego wtenczas dokonałem. Kto by pomyślał ,że o wędkarstwie teraz to tylko z portali internetowych i na jutjubie oglądam…to Primanki,to Lucia, Czy Małego Rekina. Wtenczas zapalony byłem niebywale na ryby. To brało się z kolebki, brak mój starszy o wiele i tato już wędkowali i mieli sukcesy. W latach 80 tych moim miejscem wędkarskiego przedszkola był stawek przyosiedlowy we wsi PGRowskiej ,gdzie mieszkałem. To tam doskonale pamiętam była woda o tak zmiennej fakturze, gdzie były swoje miejsca. Niczym na wielkim jeziorze miejscówki pooznaczane. A toż przecież oczko wodne jedno z dwóch jakie kiedyś służyły do hodowli karpia. Drugiego już nie ma. Zasypane i uprawiane  po drugiej stronie drogi na Kołobrzeg. Tam była plaża, przy wejściu, między dwoma drzewami, na sitowiu, koło wyspy, na kładce, czy na kamieniu. Taki marny akwen był dla mnie całym wędkarskim rajem. Rozczytywałem wodę kilka lat. A były tam ryby życia. Dwa ogromne karpie co zrywały sprzęty,szczupaki ,czy liny. Wszystko tam było. Były i bańki po olejach,jakieś żelastwo ,czy syf z wymiany filtrów i oleju w autobusie ,czy żuku. Rósł tam głóg . Zawsze korciło mnie by jeść te owoce. Lecz nie wiedziałem ,czy można. Na tym stawku złowiłem pięknego lina ,gdzie mam zdjęcie z tatą. Leszczyna wycięta w brzózkach ,kawałek żyłki Stylonu. Ruski haczyk z oczkiem i spławik z kurzego ,czy gęsiego piórka. Malowany lakierem do paznokci ukradziony na tą chwilę od mamy. Taki banał teraz. Lecz kiedyś było wszystko prostsze, łatwe do pozyskania i dużo mniej skomplikowane. Żyło się przaśnie. Ot ciasto z mąki i wody.Niekiedy na bogato z żółtkiem dla koloru. Czy ukopany czerwony robak z gnojownika. Swoje wyhodowane na padniętej kurze białe.Czy uparowana pszenica lub ziemniaki. Tak było. Na zanętę śruta zwana tu ospą. Kukurydza do tego i tyle. Bywały już zanęty w sklepach w latach wczesnych 90 wędkarskich. Takich mistrzów jak Gutek, czy Lorenc.Lecz ryby ze stawku wolały te przaśne karmy. Jak miałem okazję ruszyć na jeziora to sprawa była poważniejsza. Pamiętam jak dziś tato był skarbnikiem PZW i kartę miałem opłaconą. Na legitymację zrobił mi egzamin jak Bóg przykazał. Zdałem. Karta wędkarska była dla mnie czymś niepojętym. Niczym paszport do wszystkich możliwych technik połowu i jezior ,rzek i stawów rybnych. Dumny byłem ,że ją miałem. Taka legitymacja, i gość jak ja ją mam. Opłacone nizinne pamiętam i rura na jeziora. Rower damka ,czy Wigry-3 dawał radę. W Wakacje jak truskawek nie zbieraliśmy to siadałem i jechałem na jeziora obładowany niczym szczególnym. Ot trochę zanęty i przynęt trochę. Do tego zawsze termos herbaty i kanapki. Tak już gotowy o 3 ruszałem w szarym świcie na ryby. Jezior było kilka. Głównie w Starninie sobie upodobałem. Pozostałe w okolice były w PGRybie chyba. Na pewno Popiel. Ale w latach 80-90 jeszcze w PZW. Ileż to miałem przygód nad tymi wyprawami. Od rodziców opierdolu dużo ,że znów na ryby , co dzień ,i rano i pod wieczór. Tak było. Nic mi nie wadziło. Łapałem piękne płocie pod kilogram ,czy liny ponad 2 kg. Ale w 1998 roku był gorący lipiec. Gotowała się woda z samego rana. Bomblowała przy jabłonce grubsza ryba. To nie lin ..tylko KARP. A były okazy na Naszym jeziorze spore. Jak i węgorze. Kawałek niedogotowanego ziemniaka na grunt ,spławik prawie leżał… gorąco już było o 5:30 rano. Druga wędka na robaka i ciężarek 30 g. Na kartofla pociągnęło….i 9 kg karp u pana z drugiej strony jeziora podbieraku padł. Pamiętam jak darłem mordę – pomóżcie mam karpia. Wędka delikatna Germina ,żyłeczka 0,2,przypon 0,18. Gość odezwał się pamiętam. Trzymaj go delikatnie już lecę z podbierakiem. I tak przeleciał z kilometr jak mnie dopadł .Zabrał kolegów na ten wyczyn mój. Rady było bez liku a ja byłem w swoim świecie i świecie tego karpia. Rekord. Nie mogłem go nie zabrać i nie pochwalić się mojej przyszłej żonie i rodzicom i całej wsi. Dziś pewnie bym go wypuścił ,ale wtenczas czasy były inne. Dziś tak mnie na te wspomnienia wzięło. Byłem i na Wiśle razy dziesiąt. Z Marcinem z Dęblina penetrowaliśmy i Antonówkę, i Port, i Tamę i Podzamcze. Tu w Puławach na Powiślu ,Wysokich Brzegach się próbowałem z rybami. Zawsze w plecy. Jedynie na odnodze w Borowej miałem piękne karpie i karasie. Miałem i klenie i brzanę i szczupaków mrowie. Okoni i świnek trochę. Jednak zrezygnowałem dla rodziny z wędkowania. Teraz niekiedy mi się ckni. Troszę nad wodą posiedzieć sam na sam. Być jak kiedyś na Romecie 3 biegowym frywolnym i wolnym . Śmigać nad jeziora i stawy,bagna ,czy oczka wodne. Odpocząć …nabrać oddechu siebie samego. Powiem ,że brakuje mi czasem…ale to czasem… bo rodzicem się jest a nie bywa….

 

19 grudnia 2022   Komentarze (1)
rodzinne strony  

Spacerowej śladów historii kroków..

Pamiętam mój pierwszy raz w Puławach..lata 2007... Bardzo utkwiła mi ulica Skowieszyńska. Była bardzo szeroka ,dwa pasy w tą ,dwa w tamtą. I nagle na skraju lasu instytuckiego, tego od pszczół bach!. Koniec . Przede mną rysowała się droga betonowych płyt usiana. W górę dość stromą. Ceglana. Nie wiedziałem co się i jak je z tą nazwą. Takiś śliwek, czy gruszek nie jadłem dawno jak przy tych płytach i tej ulicy. W górę do ściany lasu ,szlakiem GreenWays na Skowieszyn. Piaszczysta droga w górę, płyty betonowe jej wtórują. Po lewej nowe bloki w oddali. Nowe, chyba ze 2 czy 4. Na piętce ulepione. Blisko fundamenty starych domów. Zaszyte w lasku co kiedyś nie był przecięty nowopowstałą Sosnową.Jest tych reliktów włostowickich ceglanych trochę. Wystarczyło zanurkować w brzezinę z sośniną. Wyżej i wyżej. A tam piękne z cegły domy pamiętające zapewne dobre czasy Puław i Włostowic. Tych cegielni dwóch i młyna wiatracznego. Tych kilku ujęć wody dla miasta. Tych Tylmanowskich rowów wodnych ,czy carskich cembrzonych cegłą studni co zasilały wieżę wodną przy Pałacu. Wieża stoi do dziś ,a  pod Ceglaną szły nitki drewnianych rur zasilające w wodę najważniejsze miejsce młodego miasta Puławy. Przy wodociągach można kawałek takiej drewnianej rury zobaczyć.  Tam teren pełny w piaski i glinę. Przy zbiornikach rosną okazałe modrzewie. Tam zawsze stoi woda. Tam można i na mapach z XVIII wieku zobaczyć zbiorniki. Ci starsi pamiętają jak się tam kąpali. Dziś i po cegielniach dwóch nie ma śladu, po wiatraku ,gdzieś żarno podobno w lasku leży. Las nasadzony po wojnie zakrył wszystko. Te Tylmanowskie XVII wieczne nowości jak i były poligon austriacki. Pełno tam jeszcze okopów ,transzei ,lejów po bombach. I krzyży w ciszy czekających na rozgrzeszenie. 

 

Pamiętam jak na asfalt kończył się na skrzyżowaniu Saperów Kaniowskich z Armią Ludową. Dalej była droga najpierw polna, później w płyty betonowe uzbrojona. I na tej nowopowstałej Spacerowej były spacery. Jak się wprowadzałem w blok przy lesie pierwszy z numerem 9 to uwierzyłem w jej spacerowość. Przetaczające się całe kondukty ludzi z ludźmi ,ludzi z pieskami. Szli tymi płytami na boki się rozglądali a tam pod koniec lata smaczne ,choć już niedoglądane jabłonie się setkami metrów słały. Smakowałem te jabłonie. Biegałem między nimi. Ulica Kopernika była w proszku. A tej las za bramami i parkanem stalowym mnie męczył w głowie. Dlaczego ogrodzony? Co tam w nim było takiego co za bramą i płotem wysokim chronione? Tylko te kilka domów i uli masę? Czy coś więcej? Te kilka buczyn? Te soroki i sośniny rubaszne? Nie wiem. Patrzyłem na zdjęcia lotnicze niemieckie z 44 roku to w stronę Górnej było wyrobisko ,piaskarnia. Las był na mapach z 1916 roku już widoczny na Mokradkach. Nasadzenia pewnie wcześniejsze , folwarku Górna Niwa. A co z tym się wiąże to ulice jakie do mnie przemawiały. Kopernika była budowana , to wpadało się ulicą ,chyba Pszczelą na Górną Niwę. Skąd ta nazwa ? Zastanawiałem się mocno… I Karolina smażalnia ryb na Niwie… Tam mało kto bywał ,ale ta smażalnia mnie utkwiła w głowie. Mamy na Niwie taką gastronomię….

 

Las jabłoni wycięli, wyrwali.Powstały nowe bloki na Spacerowej i te koło mnie i te przy Kopernika. Przegonili tych co melinowali w tych jabłoniach. Powstał asfalt jak na Ceglanej. Wszystko się wyprasowało i nienaganną dbałością dali nową nazwę dla ulicy krótkiej ale kłującej nazwą. Pilecki jest dobry. Choć kto wymieni więcej niż jednego zasłużonego rotmistrza? Niwa się zmieniła. Bardzo. Kościół nad nią się stawił. Kaplica się sekularyzowała na komorę dającą power. Drzewa powycinali, wróble uciekły z Niwy. Żule zostały. Pan niosący dziadówy  niewysoki pozostał. Drepcze co ranek i pod wieczór. Marcin, czy Maciek też drepcze. Dotknięty chorobą umysłu, co dzień melduje się na placu ,w swoim świecie przeżywa dzień. Starszy Pan blisko Gościńczyka z brodą ma dobre słowo. Przy Grubym zawsze jest ktoś kto spyta czy mam 2 złote.. Po 6 rano dalej pani już nie młoda przebieża drogę na Kopernika. Dalej na Spacerowej snują się całe setki biegaczy, chodziarzy, psiarzy… Lubię rano z okna przy kawie o 5:40 rano spojrzeć za okno….na moją Niwę… czuję jej bicie serca,czuję oddech matuszki natury z lasu strony..jakoś mi dobrze…

 

 

27 listopada 2022   Dodaj komentarz
puławy  

Włóczki...smak listopada

Pierwszy śnieg. Na mojej wsi za gówniarza wybawienie. To już koniec tyrady na ogródkach. Już są skopane, już w nich jest ład i porządek. Już zapach dopalających się łęcin ziemniacznych jest za nami. To już pograbione wyrwane suche łodygi fasoli i grochu. Pomidorów i papryk polnych suszki popalone już dawno. Tylko rządek sterczącej i zakopanej pory jest gotowa na pierwszy śnieg, na pierwszy listopadowy mróz. Na ten czas nieprzychylny i niełatwy. Już wykopane opokope, pokopcowane, względnie w piwnicach w skrzyniach z piachem zimują. Kartofle , tak podstawa naszego bytu są w kopcach czy workach przechowywane w chłodnym. Bo przyroda nie lubi próżni. Jak taki ziemniak ciepło poczuje to kiełkuje… Cebula dawnym sposobem w warkocze spleciona i dynda nad sufitem. Wtóruje jej czosnek. Nasz , silny, mocny ,na każdą chorobę potrzebion. Choć i siatkowym worku pod sufitem cebula lubi się wygrzewać. U dziadka pamiętam jak na strychu wysypana była i czosnek i tak dziadek podchodził co czas jakiś i motyką tą cebulę przewracał by z każdej strony obeschła. To ogromnie ważne …cebula swoja ,ta piekąca, ta łzawiąca to podstawa kuchni domowej. Bez niej nie da rady. To do ogórka ,to do surówki, to do gulaszu, to do kanapki ze smalcem to w końcu jako podstawa syropu na przeziębienie. Tak. Pole przyprószone troszkę jest. Na nim por , gdzieś hortensja podgasa. Jabłonie i grusze już oberwane. Bez liści czekają na wiosenny świt. Wiśnia i śliwa podobnie. Cicho wiatr między nimi szumi i przechodzi. Cisza i spokój. Już tłuczka kiszonej beczki nie słychać po domach. Już na parapetach dosychają nasionka misternie wygrzebane z pomidorów swoich, tych bawolich serc i malinówek. Z tych papryk zielonych i białych. Dyni i kabaczków mrowie a z nimi patisony. To już całe piwnice i spiżarnie gotowych przetworów. Tych żelaznych jak kiszony,konrniszon, kiszona, zawekowana. Kompotu z czereśni i wiśni. Dżemu z agrestu i malin soku. To Truskawkowy smak w słoiku zamknięty. Kiedyś długo smażony ,dziś w żelfiksie. To sałatki ogórkowe, leczo paprykowe, czy ćwikła solo lub z papryką. To soki jabłkowe w litrach wielu. Ale i smaki nie tradycją okraszone. Nowe ze świata przepisy. Smaki orientale ,czy azjatyckie. To patison na ostro,czy dynia. To nowe owoce lat 90 w słoikach. Anansowe powidła,czy teraz liczi w zalewie słodko-kwaśnej.

Tak , pamiętam za gnoja latałem na ten wczesnozmarźnięty ogród i rwałem łodygi malin. Goniłem do domu. Myłem i kroiłem na kawałki nieduże. Ot 5 cm i gotowałem …woda co jeszcze niedawno była tylko wodą zaczęła wydawać nowe smaki i zapachy. Malinowy zapach rozchodził się po każdym pokoju w domu , barwa się czerwieniła. Smak naciągał bosko. Taką herbatę uwielbiałem. Malinową , lekko posłodzoną kryształem w zimny listopad czy marzec.

Z każdym łykiem tego eliksiru w dużym pokoju usłanym kwiatem wszelkim. Ruskim 25 calowym telewizorem grającym badziew patrzyłem na domowy rytuał.

A w nim i ja obcy nie byłem Choć była kolejka i najpierw patrzenie , rozumienie i działanie. Tak najpierw tatuś brał kordon włóczki …właśnie jakiej .. stylonowa, czy merina, czy anilana czy merynostil? Nie pamiętam. Listopad wyznaczał czas pracy na drutach. Czas szalików, czapek i fastrygowanych swetrów. Mogły być z bawełniany, wełny czy akrylu. Taki motek brało się na w dwie łapy i ukręcało motek ,kulkę. To było coś nowego dla mnie. I tak pracująca ojcowska ręka tak i tak. Na lewo i prawo. Nawijać trzeba było umieć. Nie jak się widzi ,ale kulka miała być.  Ileż to razy rozwijałem sam motek i poddawałem się nad moją bylejakością. W sukurs był brat czy siostra starsza. Naprawiali i zawijali kuleczkę do końca. Boże kto to pamięta… A jak już była kulka włóczki ,przychodził czas nauki. Miałem druty stalowe chyba 5 lub grubsze a one były od włóczki zależne. Maksymalnie chyba 10 mm miały te druty. I obowiązkowa nauka. Najpierw prosty temat..szalik. Oczko za oczkiem. Mama była surowa i każdy błąd wyłapywała. Trzeba było dobrze robić na drutach. Mieś swoje czapki,szaliki,rękawiczki,swetry. Pomoc była w dostępnych gazetach jak Robótki Ręczne,nowe fasony i wzory. Pomysły na nowe. A ja się naumiałem robić na grubych łączonych drutach szaliki i czapki. Dalej już nie brnąłem. Siostra  z bratem liznęli więcej. Mamusia robiła nam dzieciakom szaliki,czapki,swetry,bluzy ,czy rękawiczki….

Dziś w ten listopad wspominam w Puławach te czasy…może ktoś dalej robi szaliki z włóczki ?...

 

20 listopada 2022   Komentarze (1)
puławy   rodzinne strony   Życie  

Masz tato...powąchaj...

 

Jest ciepławy jak na listopad piątek. Taki mniej zwyczajny. Bo Święto 11 Listopada. Narodowe. Odrodzeniowe. Strzepany pył lekkiego zapominania dziś odżywa narodowość w nas. Ogrom ludzi na fejsie domalowuje flagę Polski, flagę na balkon wystawia. Dziś na ustach Piłsudski , wielkie wieńce w barwach narodowych zatykają miejsca pamięci .Kościoły trzeszczą od uroczystych mszy, ze sztandarami ,na galowo. Tak dziś nie wypada nie pamiętać. Choć pewnie nie każdy kojarzy co jak i gdzie, pewnie nie każdy wie jak II RP powstała,to dziś każdy Polak staje się patriotą do kwadratu. Tu marszem, tu biegiem tu rajdem rowerowym..każda forma dobra by upamiętnić odrodzenie się z zaborów Polski. Bez zadawania pytań, bez znajomości choć fragmentarycznej historii, tak po prostu Dziś to Polska a Dziś dzień taki Polski przecież. Ciekawością zawsze darzyłem fakt świętowania zakończenia najkrwawszej w naszej historii wojny, tej od 39. 1939… Bo było co świętować przecież…ale jakoś w miastach cisza, w TV cisza, biegów nie ma , marszów brak. Wstawiania na fejsie flagi Polski Mateczki. Tej walczącej w samotności z dwoma tyranami…. Cisza wymowna…Tak to bywa ,że w szkołach tablicę się robi na 11 listopada ,ale na zakończenie II W Światowej już nic…Od lat tak samo i to samo.

Dziś moje serce ciągnęło do Skowieszyna, dziś miałem z kim. Mój syn, kamrat już od rana po biegu mnie męczy ,jedziemy do lasu na powietrze. Tak mu mówiłem,że ta sośnina na Skowieskich polach i piaskach nasadzona leczy, ta sośnina tej puławskiej ziemi. I dziś zatopiliśmy się w niej ponownie. Najpierw zajrzeliśmy na pociągi. Te tu na stacji Nowa Aleksandria pod koniec XIX wieku utworzonej. Budynek słusznie blachą ocynkowaną zadekowany, farba odłazi, ale napis na nim Puławy – widoczny mocno. To przecież tu nakręcano sceny do filmu Doktor Judym. Mój syn kocha pociągi. Furkoczące wagony jakby dla niego pojawiły się nagle na stacji. Po cyrlicy napisane – benzyna. Rosyjski miałem jak każdy w latach 80 do szkoły chodzący obowiązkowy. Coś pamiętam, choć głowa moja już prawie 44 lata po tym świecie chodzi. A puławski świat poznaje od dekady. Syn zadowolony, szczęścliwy..nie zna trudnej historii tego miejsca i okolic… Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą wodną zasilaną z Kurówki był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?

Nazwany zwyczajowo obozem  „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.

A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las. 

Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów – parowników nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył. 

Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Lewtak„Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego opisał w szczegółach ….

Zostawiam tą trudną historię.Jedziemy autem z synem w swoje miejsce. Drogą co już rysowana była na mapach z wieku XVIII. Dziś asfalt z Górnej na Skowieszyn ,na jego koleją ulicę – Puławską. Tam już dobrze rozgościły się domy ,wille i asfalt. Tam już połączenie bezpośrednie z Puławami. Uczęszczane mocno. Odbijamy przy bilbordzie w prawo i w ścianę lasu. Tu gaszę motor. Dziś piłka i kopiemy razem w lesie. Pamiętam jak ostatnio podeszliśmy do niewielkiej sośniny i pokazałem mu młody pęd. Zerwałem ,dałem powąchać ,posmakować. Dziś już sam Antek podszedł do samosiejki i zerwał sam pęd mały. Posmakował i krzyczał w głos …tato tatooo..chcesz powąchać?  Wezbrała we nie cała moja ojcowska radość i duma ,że ten 4 latek coś zaskoczył. Stał przy sośninie długo i mówił ,że ludzie śmiecą, że butelki wyrzucają do lasu. Rosa spora ,ale on stał i tą sośninę męczył. Igliwie przekładał przez palce i pytał co to i co rośnie obok. Dziś byłem dumny z siebie, że młody 4 latek jak ja zaczął na swój czas i wiek poznawać matuszkę naturę. Tą tutejszą. Nabrzmiałą sosną i dębem , tą napuszoną nawłocią i jasnotą . Te pola skowieszyńskie orane jeszcze tak niedawno zaprzęgiem konnym. Tej ziemi nieurodzajnej ,piaszczystej ,ale wdzięcznej w gryki i zboża pszenżyta. Tych źródeł bijących pod torami i tego świata zatopionego w brzeziny urok. Patrzyliśmy na pociągi mknące na żelaznych torach…wpatrzeni w świat przemijania. Machający z kilometra do siedzących w wygodnych fotelach pasażerów. Z nami cały świat tych skowieszyńskich wymiarów. Tych nawłoci, gryk, przymiotna i gasnącego klonu. I to słowo syna…tato co to jest….pokazujący na bylicę… ja gotowy z odpowiedzią cały aż pękałem by tłumaczyć….

 

Tu na Skowieszyńskim zagonku…sośniny…razem…

 

14 listopada 2022   Komentarze (2)
historia   skowieszyn   puławy   Życie  

Władcy odwiedzający Puławy...

 

Władcy, królowie , cesarzowie i carowie , którzy na przestrzeni wieków odwiedzili Puławy. Odwiedzili z różnych powodów. Niekiedy łupieżczych, niszczących , politycznych , czy w biznesach. Oczywiście nie są to wszyscy , ale na smukłą wiedzę mą amatorską i sukursie pomocowym poniżej lista :

 

Królestwo Szwecji 

Karol X Gustaw - 1656r

 

Królestwo Prus 

Luiza żona króla Fryderyka Wilhelma III  -1805 - 1809 r

 

Rzeczpospolita Obojga Narodów :

Stanisław II August ( Stanisław August Poniatowski) – 1777 r

 

Imperium Rosyjskie 

Aleksander I  - 1805 r, 1814 r, 1817 r)

Mikołaj I – 1845 r

Aleksander II – 1857 r

 

Cesarstwo Austo-Węgier

Arcyksiążę Fryderyk Habsburg – 1916r

 

Oczywiście ze znanych wybitnych osobistości był także , ks. , Marszałek Francji  J. Poniatowski. Generał , Najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej T. Kościuszko. Naczelny Wódz-Marszałek Polski  J. Piłsudski i choćby prezydent , profesor I.Mościcki.  Był także ostatni Marszałek Polski w PRL Marian Spychalski. 

 

Na zdjęciu : Aleksander I (portret pędzla Franza Krügera.

 

01 listopada 2022   Komentarze (3)
puławy   historia  

Szarlotki smak młodości...

Jesień. Czas wielkich prac na polu. Gasnące już za szybko słońce , które nie zawsze jest gościem częstym tych dni września czy października. Już ranki obleczone cudem mgieł i buchających bałwanów jej poświaty toczące się w porannym świcie. A te świty są już rześkie i skąpane w wielkie misterium plejady barw na nieboskłonie. Syczą róże mocno wstawione, z nimi i beże i brąz się zdarza a na to wszystko przetacza się burgund i złoto. W tym koktajlu świtu chłodnego przeca pojawia się dodatkowy atut. Atut przeżywania w tajemnicy mgieł i unoszących się na nich nieśmiałych poszczekiwań psów z oddali. To wtenczas niestrudzone sikorki dają swój koncert, gdzieś zaskrzeczy piękna sójka. Kawka coś dopowie, a sroka swoim swoistym głosem niesionym przez tą mgłę. Tak. Jesień zatopiona jest w pracy na roli, w sadzie w ogrodzie. Ziemniaki już ukopane, w piwnicach czy kopach czekają na wiosnę, marchew już bez naci jak i pasternak w dołku z piachem się tulą. Burak czerwony i seler także gdzieś mają swoją przystań. Na polu,niczym strażnik stoi na warcie wkopana pora, jej zima nie straszna.Łodygi po pomidorach, ogórkach, papryce już dawno zgasłe grabione przez gospodarza tlą się białym dymem ,kupka za kupką. Na innym poletku łęciny ziemniaków także kończą swój czas. Redły wyprostowane. Talerzówką pojechane. Czekają na wiosnę. Pole czyste i zadbane. To był kolejny rok ciężkiej pracy w ogrodzie,sadzie. Przecież można kupić owoca ,czy warzywo. Sklepy cały rok oferują do syta płodów rolnych. Już przecież nie trzeba siać, sadzić pikować, doglądać, hakać, plewić . Obornikiem podsypać , oprysku dać. Co dzień jak upały srogie wiadra i konewki wody lać. By na końcu stanąć przy dojrzałej kiści w foliaku pomidora,przy płożących się polnych gruntowych ogórków. Zerwać i posmakować. A smakuje wtenczas wybornie. Nie czuć w nich naszego potu wylanego przez szpadel kopania,haczki pielenie,noszenia setek litrów wody by wyrosło. Modlenia się by na Zośkę nić nie padło. Mróz na wiosnę nie złapał, robak nie wszedł. Kret,czy inne dziadostwo nie zjadło od spodu. Przychodzi czas satysfakcji. Czas pierwszych smaków pomidorów, czas swoich małosolnych. Czas wczesnych śliwek obrodzenia. Czas porzeczek i agrestu. Czas rozliczenia dziesiątek godzin chylenia się nad tym plonem. Nad tym swoim zagonkiem. Tych przyciętych wiśni dawno temu, wsadzonych jabłoni nowych smaku. Jesień gasi ostatni akord . Liście opadają w sadach. Pamiętam jak za gnoja leciało się z jutowym workiem na rów za obórkami. Tam rosły dorodne i stare jabłonie i grusze, ulęgałki to były ,papierowe w smaku ,ale nikt nie wybrzydzał . Jabłonie były dostojnie. Rosły przy rowie melioracyjnym. Na 15 metrów lu więcej, rozłożyste . Stare, ale plęgne. Dawały obfitość jabłek w smaku winnym i kwaśnym. To nic. Te worki pakowaliśmy te jabłka a z nich były w domu różne smaki. To w podłużnym prodziżu z ryżem i cynamonem zapiekanka była. To pamiętam w kuchence się piekły jabłka i tym smakiem i zapachem nasycały nas. Jedliśmy i na surowo, w dżemy szły.By były na zimę ,na wiosnę wczesną starczało. Były i jabłeczniki i szarlotki.

I ta jesień kojarzy mi się z tym zapachem ziemistości na polu, tych palonych łęcin w ogrodzie i zapachu szarlotki w domu.

Dziś już kolejne pokolenie takie smaki robi. Niespełna moja , 18 stka ,córcia moja dziś upiekła na kruchym genialny placek z jabłek. Skąd jabłka ? Oczywiście z Kępy... mieszane renety, championy i malinówki...

Jak smakuje ?

Słów brakuje ...

 

01 listopada 2022   Dodaj komentarz
rodzinne strony  
< 1 2 3 4 5 6 7 ... 40 41 >
Izkpaw | Blogi