Włóczki...smak listopada
Pierwszy śnieg. Na mojej wsi za gówniarza wybawienie. To już koniec tyrady na ogródkach. Już są skopane, już w nich jest ład i porządek. Już zapach dopalających się łęcin ziemniacznych jest za nami. To już pograbione wyrwane suche łodygi fasoli i grochu. Pomidorów i papryk polnych suszki popalone już dawno. Tylko rządek sterczącej i zakopanej pory jest gotowa na pierwszy śnieg, na pierwszy listopadowy mróz. Na ten czas nieprzychylny i niełatwy. Już wykopane opokope, pokopcowane, względnie w piwnicach w skrzyniach z piachem zimują. Kartofle , tak podstawa naszego bytu są w kopcach czy workach przechowywane w chłodnym. Bo przyroda nie lubi próżni. Jak taki ziemniak ciepło poczuje to kiełkuje… Cebula dawnym sposobem w warkocze spleciona i dynda nad sufitem. Wtóruje jej czosnek. Nasz , silny, mocny ,na każdą chorobę potrzebion. Choć i siatkowym worku pod sufitem cebula lubi się wygrzewać. U dziadka pamiętam jak na strychu wysypana była i czosnek i tak dziadek podchodził co czas jakiś i motyką tą cebulę przewracał by z każdej strony obeschła. To ogromnie ważne …cebula swoja ,ta piekąca, ta łzawiąca to podstawa kuchni domowej. Bez niej nie da rady. To do ogórka ,to do surówki, to do gulaszu, to do kanapki ze smalcem to w końcu jako podstawa syropu na przeziębienie. Tak. Pole przyprószone troszkę jest. Na nim por , gdzieś hortensja podgasa. Jabłonie i grusze już oberwane. Bez liści czekają na wiosenny świt. Wiśnia i śliwa podobnie. Cicho wiatr między nimi szumi i przechodzi. Cisza i spokój. Już tłuczka kiszonej beczki nie słychać po domach. Już na parapetach dosychają nasionka misternie wygrzebane z pomidorów swoich, tych bawolich serc i malinówek. Z tych papryk zielonych i białych. Dyni i kabaczków mrowie a z nimi patisony. To już całe piwnice i spiżarnie gotowych przetworów. Tych żelaznych jak kiszony,konrniszon, kiszona, zawekowana. Kompotu z czereśni i wiśni. Dżemu z agrestu i malin soku. To Truskawkowy smak w słoiku zamknięty. Kiedyś długo smażony ,dziś w żelfiksie. To sałatki ogórkowe, leczo paprykowe, czy ćwikła solo lub z papryką. To soki jabłkowe w litrach wielu. Ale i smaki nie tradycją okraszone. Nowe ze świata przepisy. Smaki orientale ,czy azjatyckie. To patison na ostro,czy dynia. To nowe owoce lat 90 w słoikach. Anansowe powidła,czy teraz liczi w zalewie słodko-kwaśnej.
Tak , pamiętam za gnoja latałem na ten wczesnozmarźnięty ogród i rwałem łodygi malin. Goniłem do domu. Myłem i kroiłem na kawałki nieduże. Ot 5 cm i gotowałem …woda co jeszcze niedawno była tylko wodą zaczęła wydawać nowe smaki i zapachy. Malinowy zapach rozchodził się po każdym pokoju w domu , barwa się czerwieniła. Smak naciągał bosko. Taką herbatę uwielbiałem. Malinową , lekko posłodzoną kryształem w zimny listopad czy marzec.
Z każdym łykiem tego eliksiru w dużym pokoju usłanym kwiatem wszelkim. Ruskim 25 calowym telewizorem grającym badziew patrzyłem na domowy rytuał.
A w nim i ja obcy nie byłem Choć była kolejka i najpierw patrzenie , rozumienie i działanie. Tak najpierw tatuś brał kordon włóczki …właśnie jakiej .. stylonowa, czy merina, czy anilana czy merynostil? Nie pamiętam. Listopad wyznaczał czas pracy na drutach. Czas szalików, czapek i fastrygowanych swetrów. Mogły być z bawełniany, wełny czy akrylu. Taki motek brało się na w dwie łapy i ukręcało motek ,kulkę. To było coś nowego dla mnie. I tak pracująca ojcowska ręka tak i tak. Na lewo i prawo. Nawijać trzeba było umieć. Nie jak się widzi ,ale kulka miała być. Ileż to razy rozwijałem sam motek i poddawałem się nad moją bylejakością. W sukurs był brat czy siostra starsza. Naprawiali i zawijali kuleczkę do końca. Boże kto to pamięta… A jak już była kulka włóczki ,przychodził czas nauki. Miałem druty stalowe chyba 5 lub grubsze a one były od włóczki zależne. Maksymalnie chyba 10 mm miały te druty. I obowiązkowa nauka. Najpierw prosty temat..szalik. Oczko za oczkiem. Mama była surowa i każdy błąd wyłapywała. Trzeba było dobrze robić na drutach. Mieś swoje czapki,szaliki,rękawiczki,swetry. Pomoc była w dostępnych gazetach jak Robótki Ręczne,nowe fasony i wzory. Pomysły na nowe. A ja się naumiałem robić na grubych łączonych drutach szaliki i czapki. Dalej już nie brnąłem. Siostra z bratem liznęli więcej. Mamusia robiła nam dzieciakom szaliki,czapki,swetry,bluzy ,czy rękawiczki….
Dziś w ten listopad wspominam w Puławach te czasy…może ktoś dalej robi szaliki z włóczki ?...