Niebywale trudne emocjanalne miejsce ...
Przeszyty przez rok Gołębskiej legendy pokłosiem......
Przekazy ludowe – przysłowiowe „jedna baba drugiej babie” często w meandrach czasu i minionych lat zamieniały się w mity a częściej legendy. Nie ma skrawka ziemi ,którego by jakaś legenda nie dotknęła bezpośrednio czy pośrednio. Ich swoista wrosłość w ziemię, w ludzi i ich zawodną pamięć, w domostwa ,zapłocia jest nierozerwalna i często stanowi jedyne źródło regionalnej historii. Często taki przekaz zastępuje lub często zastępuje lub wypełnia lukę wiedzy,historii czy wierzeń ludzkich. To one goszczą często w przekazach ludzi starszych ,którzy często przekazują posłyszane czy usłyszane od swoich rodziców czy dziadków. Mają często po 100 czy 200 lat i budują społeczność danego obszaru, często przez nich kultywowaną i często hołubioną. Ba! Często to tylko te legendy są w świadomości ludzi „jedyną objawioną prawdą” wyjaśniającą co zaszło ,co się zadziało, co powstało czy co upadło. Często były łatwym narzędziem wśród wykształconych lub obeznanych światłych by przesunąć ciężar odpowiedzialności czy załatwić swoje interesy ...a ludowi przaśnemu wcisnąć jakąś historyjkę....A przecież kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Ileż to razy zmyślone na miejscu dyrdymały przekazem ludzkim stałym się trwałym fundamentem często konfabulowanych czy wcale nie zaszłych wydarzeń czy rzeczy. Bo my jesteśmy zwyczajnie ciekawi, chcemy wiedzieć , choć tak po łebkach ot tak ,ale wiedzieć. Zaspokoić nasz głód wiedzy lub ciekawości choć. Jak nie ma faktów, dowodów pisanych zostaje przekaz ludowy...i on daje nam niesamowite wielowymiarowe , plastyczne możliwość opowiedzenia smacznej historii . Miłej dla ucha z elementami Diabła i Boga często w różnych ich wydaniach kultów słowiańskich czy innych religii. Z dreszczem emocji, z naciskiem na nasze wrażliwe postrzeganie , walki dobra ze złem. Scenariusz zawsze podobny ...bo legendarny...nawet niekiedy epicki. Dla mnie mity,legendy i przekazy ludowe stanowią genialną bazę dobudowania i opowiadania historii miejsc, wydarzeń nasączoną lekkim człowieczą ułomnością. Uzupełnieniem , dopowiedzeniem, narracją naszych dziadów i ich postrzeganiem świata i zjawisk w nim zachodzącym. Dorzuceniem czegoś mistycznego ,niewytłumaczalnego, lokalnego , takiej kropelki smaczku ludowego grajdołu.
O tych legendach wokół Puław można zaczytać się godzinami. Ich mnogość i dotykanie wielu wymiarów egzystencji czy historii jest niesamowita. Postanowiłem podzielić się kilkoma choć to tylko kropelka tego co jest. O legendach w Kazimierzu Dolnym nawet nie wspominam ,bo całe miasto jest nimi usiane ...miasto co „pożyczyło” sobie od rakowskiego Kazimierza prawo miejskie ….
Kilka smaczków lokalnych ( mocno wybranych).
Z młodnika kolejny strach...
Legenda o Zajezierzu pod Dęblinem [1]:
"Na skraju puszczy Kozienickiej w pobliżu Wisły istniało w zamierzchłych czasach potężne jezioro. Obok wsi Bąkowiec do dziś istnieje olbrzymi kompleks stawów rybnych. Możliwe że jest to pozostałość po tym jeziorze, jakie istniało w tych okolicach. Jezioro miało połączenie z Wisłą i było zasilane strumieniami z puszczy Kozienickiej. Podania mówią o olbrzymiej ilości ryb, jakie żyły w tym jeziorze. Nic dziwnego, że na jego brzegu powstała osada rybacka. Rybacy łowili ryby, a puszcza dawała im dziką zwierzynę i miód. Szczęśliwe życie rybaków trwało do dnia, w którym do osady przyszły dwie wróżki. Szybko się okazało, że jedna z wróżek jest dobra, a druga zła. Rybacy polubili dobrą wróżkę a bali się tej złej. Pewnego dnia w trakcie połowu nad jeziorem rozpętała się burza. Rybacy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Dobra wróżka z trudem uspokoiła rozszalały żywioł. Rybacy po wyciągnięciu sieci na brzeg po raz pierwszy zobaczyli je puste i poniszczone. Nie mając co podarować wróżkom, rybacy zmęczeni poszli do domów. Dobra wróżka nie miała im tego za złe, ale zła wiedźma, nie dostając darów, wpadła w gniew. Jej zemsta była straszna. Wiedźma zebrała zatrute zioła i nocą je zaczęła gotować. Jej przyjaciele kruk i puchacz asystowali przy warzeniu. Gotowy wywar wiedźma zaniosła nad jezioro i wlała go do wody. Rybacy przez kilka kolejnych dni w jeziorze nie złowili. Jak zawsze w kłopocie poszli po radę do dobrej wróżki. Ta się domyśliła, co jest przyczyną zniknięcia ryb w jeziorze, i obiecała pomóc rybakom. Przy pomocy zaklęć i czarów odgoniła złe moce znad jeziora i zawróciła uciekające z niego ryby. Następnego dnia rybacy wypłynęli na połów i po raz pierwszy od wielu dni zapełnili rybami sieci. Wiedźma, widząc nieskuteczność swojej zemsty wpadła w straszny gniew. W nocy, gdy cała osada spała, swymi zaklęciami wezwała nad jezioro moce piekielne. Zaczął wiać straszny wiatr, który niszczył domy rybaków, łamał najgrubsze drzewa i przetaczał potężne kamienie w kierunku jeziora. Potęga natury niszczyła jezioro, zasypując je złamanymi drzewami, głazami i zwałami ziemi. Bezradni rybacy patrzyli na straszną zemstę wiedźmy. Rano okazało się, że dobra wróżka i zła wiedźma znikły. Jezioro zostało zniszczone, ale rybacy łowiąc na Wiśle i na mniejszych jeziorkach, przeżyli kataklizm. Te okrutne wydarzenia nie zostały do końca przez ludzi zapomniane. Osada rybaków, zwana dawniej „Za jeziorem” została z czasem nazwana „Zajezierzem”. Obecnie jest to następna stacja kolejowa po Garbatce i Bąkowcu."
Mapa z 1785 roku - brak cmentarza
Czy Gadające Głowy co w pałacu Czartoryskich straszyły.Pech trafił ,że z 194 głów z 1540 roku udało się Izabeli zachować u siebie 30. I one spoczęły w pokoju służby, pokoju zabaw owej Sali. A legendy są straszne….. Podobno jak Zygmunt August syn tej co warzywniak do Korony sprowadziła werdykt zły wydał to głowy gadały. I służba bała się tu bywać...
Przeskakujemy do cudownej bardzo starej miejscowości -Witoszyn. I tu legend nie brakuje..Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze. Czy choćby ta o witającym się królu Kazimierzu III z synem ...stąd nazwa Witoj Syn. ( Witoszyn). Syn wiadomo z „nieprawego” łoża.
To z drugiej strony Wisły – Góra Jaroszyńska dziś Puławska
Według legendy na tym kamieniu św. Wojciech miał odprawiać Mszę św. Wypływająca spod niego woda posiadała ponoć właściwości lecznicze leczyła dolegliwości oczu i kołtuna. Kołtun powstawał ze zmierzwionych i zlepionych z brudu i potu włosów. Według istniejącego zabobonu, wierzono, że obcięcie go nożycami może sparaliżować człowieka lub oślepić. Wierzono, że jeżeli chory na oczy lub posiadacz kołtuna w dniu św. Wojciecha przed wschodem słońca obmyje w owym źródełku oczy i kołtun, to nie zachoruje i może bezpiecznie go usunąć.....
I smaku Wieprza i jego geniuszu na lubelskiej ziemi ...
Dawno, dawno temu, gdy na terenie Polski jeszcze były plemiona, był las sosnowy o pniach, które i dwóch mężczyzn nie mogło objąć, a na środku lasu, była piękna, rozłożysta polana. Niedaleko od polany znajdowała się chata drewniana o dachu pokrytym mchem.
W chacie tej mieszkał pewien kmieć ze swoją rodziną. Nie był to człek bogaty, ale o dobrym sercu. Nie miał ani koni, ani bydła, ale miał za to świnie. Pewnego dnia jak co dzień rano wstał ów kmieć, a zaraz za nim cała jego rodzina. Miał ten kmieć syna, który miał dar, gdyż słyszał więcej niźli inni. Ptaki pieśni mu śpiewały, las arie wygrywał a woda przypominała swym szumem chóry anielskie - wszystko mu grało. Mógł on usiąść i przez cały dzień wsłuchiwać się w tą cudowną muzykę przyrody. Ojciec jego nie był z tego zadowolony i często złościł się za to na swego syna. Tego ranka kmieć od samego rana nie wiadomo dlaczego miał zły humor. Cała jego rodzina widząc to starała się nie wchodzić mu w drogę. Postąpił tak też i jego syn, który zaraz po posiłku zabrał się do pracy. Poszedł do zagrody, wypędził z niej świnie i popędził je do lasu na wypas. Chłopiec nie chcąc niepokoić swego ojca postanowił wypasać świnie nieco dalej od swej zagrody, więc popędził je w głąb lasu na polanę. Przybywszy na miejsce chłopiec usiadł na pniu starego powalonego drzewa i pilnował swojego stadka. Siedząc tak do jego uszu dobiegły dźwięki, tak cudne jakich jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. Oczarowało to chłopca do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie i nie zauważył jak jeden z wieprzy oddalił się od stada, wyszedł na środek polany i zaczął ryć. Nagle chłopca z zasłuchania wyrwał przeraźliwy kwik. Zerwał się więc i z ogromnym zdziwieniem zobaczył uciekającego wieprza a za nim malutką stróżkę wody. Nie namyślając się wiele chłopiec pobiegł ku miejscu wypływania tej stróżki. Gdy już był na miejscu jego oczom ukazał się piękny widok, zobaczył malutkie źródełko, z którego wypływała pulsując woda o pięknym, błękitnym kolorze przypominającym niebo, wydając przy tym przecudne dźwięki, że chłopiec aż oniemiał z wrażenia, przykucnął i zamknął oczy. Jego oczom pod wpływem tych dźwięków ukazała się rzeka piękna, rozłożysta wijąca się po pięknej równinie o niezliczonej liczbie ryb i ptactwa gnieżdżącego się nad jej brzegami. Nagle chłopca z letargu wyrwał przeraźliwy głos. Chłopiec otrząsnął się, wstał i ku swemu zdziwieniu zauważył, że stoi po kolana w wodzie, natomiast na brzegu wody wpatrzone w niego stały świnie wydając przeraźliwy kwik. Zrozumiał, że gdyby nie świnie pewnie utonął by w wodach powstałego rozlewiska. Powróciwszy do domu opowiedział o tym zdarzeniu swemu ojcu. Kmieć na pamiątkę tego, że źródło z którego wytrysła woda wyrył wieprz oraz, że świnie uratowały jego syna, powstałe jezioro nazwał Wieprzowym..
A smak Bochotnicy i jej wielu legend ?
Choćby o złym duchu w postaci światełka zrzucającym na tych co chcieli przebudować zamek kamieniami , opoką. Czy wielkim skarbie tam zakopanym ? Może i o herszcie bandy zbójników – Kasi słyszeliście ? Czy najbardziej osławioną legendarną wręcz epicką historią Esterki i króla Kazimierza III. Ach znów ten król w roli głównej. Jakoś o Łokietku tu mało było słychać , choć to on te ziemie bliskie Puławom czy ziemi lubelskiej przez atakami o wzmacniać warowniami,basztami,zamkami czy fortyfikacjami.
Często to jedna miejscowość ma kilka legend,tych co wyjaśniają to i owo, tamto i owo...Celowo przytoczyłem dosłownie kilka by rozbudzić Waszą chęć poznania , chęć obejrzenia się obok siebie i wsłuchania się w głos ludu, głos przekazów ,gdzieś obok książek ,aktów, źródeł.....
A każda legenda ma ziarno prawdy, tej właściwej, tym fundamencie tak pieczołowicie obudowanym słowem chłopskim, mieszczanina , słowem wierzeń , religii, strachu i codzienności. Gdy spotyka się legenda z historią nierozliczoną czy wyjącą z czeluści lasu Gołębskiego robi taką miksturą ,że dopiero po ponad roku jestem w stanie się z wami podzielić....Strach, głębokie emocje ,ucieczka …. ale od początku.
Smaku w tej materii dodaje legenda o światełku przemierzającym bezkres lasów Gołębskich.Poczytać można na stronie FB – Gołąb o dziwnym światełku w lasach Gołębskich pojawiła się informacja w lipcu 2020 roku. Zaintrygowała mnie bardzo. Cytuję poniżej (Wyjątki z pamiętników współczesnych, Gołąb, „Gazeta Warszawska” 1852, nr 199, s. 4.)
„Gołąb, jak jak i każda część przez ludzi zamieszkałej ziemi, miał swoje gminne podania, swoje nadludzkie widziadło, w rodzicielsko-nauczycielskiemu go widmie uosobione. Nikt nie wątpił, a wielu zapewniało i przysiąc na to gotowemi byli, że się tu jakiś słup płomienisty nie tylko na polach i zaroślach, ale wśród wsi, po moście, wzdłuż stawu, słowem wszędzie prócz dziedzińca i ogrodu ukazuje. Zjawienie to nie mało nas dzieci, a nawet i poważniejsze osoby, gołębski dworzec zamieszkujące, ciekawością i trwogą napełniało; był to zapewne rodzony braciszek owego bernardyna bez głowy, co podobno dotąd jeszcze w Kozienickich lasach gości, a który nieraz całą naszą drużynę do Gołębia tamtędy jadącą, okropnie niepokoił. Wspominam o tem w przelocie, bo jakże nie wspomnieć o wszelkich zjawiskach w młodocianym wieku na żywem tle młodej wyobraźni, żywiej jak ona jeszcze odbijających się. O jak że mi wtedy było dobrze na świecie, kiedym się światełkiem gołębskiem (tak albowiem owe widmo nazywano) wyłącznie zajmować mogła i kiedy ukazanie się jego termu lub owemu ze służących lub kmieci, epokę w mojem dziesięcioletniem życiu stanowiło (…)”.
Mapa z 1926 roku z zaznaczonym miejsce już byłego cmentarza.
Prawda ,że już pachnie przerażeniem ? Czy nadal jest to światełko w lasach ? Mara, w całym bezkresie czasu uwieziona dusza szukająca ulgi i rozgrzeszenia? Z przekazań moich znajomych – TAK! Szczególnie jak już się ściemnia , pojawia się znienacka ,łamie gałęzie i krąży blisko obserwatora.... Poczuć oddech tej historii i cmentarza epidemicznego naraz ? Możliwe? ….Tak.. mnie spotkała pełna kumulacja tych emocji, tych dusz cierpiących . Zabranych tak szybko przez chorobę. Wyrzuconych za Gołąb ,za miejscowość , przy jeziorze Nury. Przy dukcie polnym do Matyg, Borowej. Przy linii wysokiego napięcia ,przy piachach...przecince. pisane odczucia i zdarzenia są moje i tylko moje ich postrzeganie będzie tu opisane.
Lecz, do początku się pochylmy. Na mapach z początki XIX wieku (mapire.eu) przeglądałem okolicę w celu odnalezienia reliktów i zapomnianych miejscowości, miejsc jak choćby cmentarzy trafiłem na ten – epidemiczny. Był wyraźnie wskazany poza wsią Gołąb i zapewne już istniał w XVIII wieku. Dziesiątki lat później w miejscu tego cmentarza cholerycznego chyba stał już krzyż. W tamtych czasach to miejsce nie było zalesione. Zwyczajny ugór , łąka ,gdzieś samosiejki. Dziś las ,gęsty zwarty,szeregiem ludzkich zasadzeń obdarzony. Po konsultacji z panią Małgorzatą – ekspertem od tych ziem Gołębskich postanowiłem odwiedzić to miejsce..... Długo nanosiłem na współczesne mapy namiary i pewnego popołudnia ziściłem swój plan. Plan letniego po pracy czasu , który na trwale wrył się w moją osobę. Gdybym wiedział co zastanę tam, to był się nie odważył....
Zaznaczony cmentarz na mapie z końca XVIII i początku XIX wieku.
Tak podobnie miałem jak 17 latek w 2015 roku ,gdzie na straszne.historie.pl opisał:
„Gdy zeszliśmy z tego drzewa okazało się że się zgubiliśmy więc zaczęliśmy iść po prostu przed siebie dalej się śmiejąc i paląc elektryki. W pewnym momencie ogarnęło nas jakieś dziwne uczucie obawy przed czymś, zauważyliśmy ze jesteśmy w martwym, mokrym lesie... Drzewa były martwe a wszystkie liście leżały na ziemi i gniły, było tam chłodno i cicho, było było śpiewu ptaków a niebo wydawało się jakby zachmurzone, nie było tam promieni słońca. Postanowiliśmy iść i to był największy błąd w moim życiu, szliśmy tak kilka set metrów ale to co zobaczyliśmy potem było już definicją szaleństwa, to miejsce było po prostu straszne, żaden z nas nic nie mówił, wydałoby się że ktoś nas śledzi, że ktoś chodzi wokół nas a do uszu docierają dźwięki niby głosy ale nie słyszeliśmy ich, to było złudzenie... a może jednak to były głosy, tego nigdy się nie dowiem chociaż ta zagadka do dzisiaj mnie męczy. Byłem całkowicie rozkojarzony, nie mogłem skupić na niczym wzroku tylko chaotycznie rozglądałem się po lesie tak samo moje myśli rozważały historie tego miejsca, czemu ono takie jest, takie tajemnicze i martwe. Szliśmy tak dalej i wtedy to zobaczyliśmy, trzy głowy lalek nabite na grube, martwe gałęzie jakiegoś wielkiego krzaka, ustaliśmy w miejscu, poczułem ciężar na płucach który utrudniał oddech, patrzyłem na te głowy, były idealnie symetrycznie nabite, jedna za drugą w idealnej linii, w ich oczodołach jakby była krew bo oczu tam nie było, to coś w tych oczodołach było widocznie wymyte przez deszcz, stare głowy lalek krążyły za nami wzrokiem. W tym momencie jakby nas coś popchnęło, jakby coś wydało z Siebie demoniczny ryk który przeszył nasze aorty niczym harpuny. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach, biegliśmy przed Siebie nie patrząc czy ktoś zostaje z tyłu, nie myślałem wtedy o niczym tylko biegłem a wszystko wkoło nadal wydawało się martwe. Po jakiś 300 metrach dotarliśmy do życia, to normalnych terenów. Po tej akcji nie rozmawialiśmy aż do momentu gdy weszliśmy do Marcina. Czasami się jeszcze to śni, nie życzę tego nikomu. Ktoś mi opowiadał że takie miejsca mają swoją historię....”
Schowane w brzezinach malutkie strachy...
Szlaban się podnosi w Dęblinie po 15 . Ruszam moją skodą do Gołębia , na cmentarz były epidemiczny. Szukać będę krzyża choć , poczuć lament dusz niepokornych....Ciepło , lato, słońce suszy pola i rzeki. Błękit smakuje jego wybornie. Kłaniam się Borowej, Matygom, Browinie i lotnisku.... Na Niebrzegów ,za mostek i w lewo w jubmy ,płyty betonowe na Piaskach. Stawiam się przy byłej wadze . Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Budynek otoczony lasem ,zniszczony...masa szkła ,sprejem wysmarowane niskich lotów słowa. Słońce mocne,ale ten las jakiś dziwny. Niby jasno niby ptaki gadają ...ale coś we mnie drży... Idę na GPS. Wiem gdzie idę. Te miejsca są moocno związane z bólem i żalem ….bylem już w kilku. Jak w Bobrownikach , czy na Włostowicach. Czułem tam się nie na miejscu , czułem żałość dusz przedwcześnie zabranych z tego świata. Czułem się przygotowany choć trochę. Piach i droga w piachu na lewo do jeziora Nury . Do jego lustra i jedynej kładki i strażnicy ptasiej. Idę dalej a nade mną mruczy co chwilę trzaskający prąd wysokiego napięcia. Przechodzę przez przecinkę i wkraczam w kolejną część lasu. Tu szlak dla kijkarzy. Droga piachowa, ale można śmiało jechać. Szeroko tam i szumiące sosny zachęcają. Coś jednak dla mnie nie gra. Najpierw informacja pojawiająca się na drzewie ,że to teren monitorowany i prywatny. Kurde. W głębi lasu nagle takie coś ? No dobrze ...zdarza się . Idę dalej i tyle moich przewidywań ..zaczyna się strach i bliżej nie zrozumiałe przeświadczenie ,że Tu nie powinieniem być....Brnę dalej w miejsce wskazane przez GPS – szukam reliktów cmentarza epidemicznego, choć krzyża. Wiem czego szukam ...i nagle szok. Głowa o blond włosach lalki wbita na pal.
Mapa z 1850 roku ukazująca lokalizację cmentarza.
Stanąłem ,serce też. To jest znak ,strażników tego miejsca bym tu nie szedł. Rozglądam się na boki,słyszę łamane gałęzie w oddali. Przepełnia mnie strach i poczucie,że wszedłem w miejsce które nie powinienem wchodzić. Oddech szybki ,płytki, oczy moje latają we wszystkich wymiarach ,serce tłucze do głowy mojej – Paweł uciekaj, idź stąd.....to nie dla ciebie.... Kolejny krok, las odpuszcza ...młodziutka brzezina ...sośniny brak lub rzadka. Serce pełne niepokoju, drżę! Co jest kolego ! Weź się w garść do cholery ...nie mogę jakoś. Czuję coś ,czuję ,że coś mnie obserwuje, jest blisko,czuję obecność czegoś. Oczy szeroko otwarte, oddech szybki, spocony już mocno,wchodzę w młodnik brzezin. Tam uderza mnie znów , jak obuchem . Małe strachy ubrane w ubranka dzieci i głowy lalek. Do tego przepasane jakby karabinem ..jest ich dużo. Mnie brakuje i oddechu i pewności . Las zamilkł ...Boże jak cicho tylko szum prądu i łamanych gałęzi gdzieś. Czuję obecność za szybko zabranych dusz z tego świata....to miejsce jest graniczne złe dla mnie , nie umiem powstrzymać emocji ,plącze, krzyczę,wyję ...uciekam. Uciekam i wiem ,że coś mnie odprowadza przez ten kilometr ,czuję tego czegoś ciężar i obecność. Rzucam się na kolejne metry leśnej drogi. Drzewa idealnie posadzone ,geometryczna precyzja. Gonię i czuję ,czuję coś i gonię. Po kilometrze jest lepiej, Boże dobrze ,że biegaczem jestem. Po kilometrze odczuwam już spokój , nie czuję by mnie ktoś gonił , podskubywał , obserwował.....jestem już sam. Wpadam do auta i gaz!!! oby nigdy tu !!! nigdy. Za dużo tu jeszcze żałości ,smutku i żalu. Za dużo dusz snujących się po lesie tuż przy jeziorze Nury... Miejscowi mają wytłuczenie ,że to tak przez sarnami te malutkie strachy, że cmentarz gdzie indziej ,że to pewnie po jednym z dwóch kościołów ten cmentarz...może....Ja znam swoje odczucia.....Tam są jak w Bobrownikach na cholerycznym cmentarzu, czy na Czerwonaku dusze nie mające spokoju ….
Umiejscowienie na mapie aktualnej....
Nie znalazłem ani krzyża ani tym bardziej reliktów cmentarza. Znalazłem miejsce trudne do opisania w emocjach. Miejsce ,gdzie kiedyś toczące się epidemie budziły uzasadniony strach, chowano z dala od domostw. Pamiętając o nich , paląc świeczkę, czy w modlitwie wspomiając, przechodząc przy krzyżu później ich wspominano. Drogi polne coraz mniej były uczeszczane w XX wieku. Dukty zaczęły być orane i sadzone przez NPuławy lasem sosnowym. Zacierały się granice historii i strachu. Po mału las przykrywał pod swoją puchem trudne czasy epidemii, czasy wojen. choć jeszcze są miejsca ,gdzie w lesie wbija się brzezinowe krzyże na mogiłach, jak w Borowinie. Tam już nie postawię nogi, tam czuję mocno obecność niewytłumaczalnego wewnętrznego niepokoju. Lasy gołębskie kryją nie jedną tajemnice i są pasjonaci regionu , którzy je odkrywają...ale czy te przysypane opiołem i igliwiem tajemnice chcą być ukazane??? tego nie wiem...
Mapa z 1937 roku z miejscem po byłem cmentarzu.
Pisząc to drżę z emocji i tych emocji starałem się Wam nie dać.....
1- na podstawie : Okolice Radomia piesze wycieczki turystyczne.2011.