• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Cmentarze

< 1 2 3 >

Zapomniane krzyże puławskie i nie tylko.....

Pachnący już latem wybrzmiałym dzień odpoczynku. Sobota. Pełna prac gospodarczych. Wpierw śniadanie dla rodziny. Mam już od dawna plan na ten weekend. Być bliżej niż się wydaje zapomnianej historii niewybuchu w lesie ,czy nieszczęśliwego spotkania motoru z ciężarówką. Takie miejsce mnie bardzo wprowadzają w stan wielkiego pochylenia się nad człowieczym losem. Świat ,czy nawet malutkie Puławy mają zaszytą trudną historię ,która bardzo często chowa się przed ludźmi, teraźniejszością. To tylko dzięki zrządzeniu losu, przypadkowym spotkaniom, gdzieś wyczytanej wzmianki staję się świadkiem wielkiej peregrynacji do tych miejsc pełnych niesamowitych emocji,żałości i żalu ,że to życie odebrane zostało tak brutalnie i nagle.
Kapliczka postawiona przez starszego brata dla młodszego braciszka uszykowanego na spotkanie z narzeczoną, swoją miłością życia przy Al. Tysiąclecia. Odebrany dar przeżywania i zatopienia się w całość życia razem przez brutalną ciężarówkę w końcówce lat 80.Trzy razy chowała się przede mną.

 

Kapliczka przy A. Tysiąclecia. 

Nie wiem czemu. W końcu ją znalazłem, czy to może ona znalazła mnie. Dogasająca ,drzewna, cofnięta już w las.Las nie pyta, las tuli i przyjmuje. Nawet nie wiecie jak się bardzo wzruszyłem ,że mogłem tu być ,oddać pokłon w tym miejscu…przedwczesnej śmierci niespełnionej miłości.
Dzień dalej za sprawą Pani Beaty , przy nieistniejącej Leśniczówce Ruda ( przy Prusa) bezskutecznie szukałem dwóch mogił z krzyżami. Nic nie znalazłem, prócz przeczucia ,że tu się wydarzyły rzeczy dla człowieka śmiertelne. W tym lesie, lesie starym kilku wiekowym. Idąc dalej ,pociągając za emocje doszedłem do miejsca śmierci Pana Capały. Od niewybuchu tuż po wojnie w roku 1949,zginał Staszek ,52 letni robotnik leśny. Boże młody chłop i już pożegnał się z życiem. Wpierw krzyż dębowy, dziś stalowy i kapliczka. Klęczałem długo przy niej. Nie znam tego lasu, tamtych czasów...lecz moje serce i dusza prosiła bym choć Zdrowaś Mario powiedział …powiedziałem….z łzami za nich tych w wypadku pomarłych i tego o niewybuchu… a te dwie mogiły ,dwa krzyże ….czekają na swoje przywrócenie do świadomości Puław.

 

 

 

24 września 2023   Komentarze (1)
puławy   cmentarze  

Epidemiczna strażnica gołębskich lasów...

 Niebywale trudne emocjanalne miejsce ... 

 

Przeszyty przez rok Gołębskiej legendy pokłosiem......

 

 Przekazy ludowe – przysłowiowe „jedna baba drugiej babie” często w meandrach czasu i minionych lat zamieniały się w mity a częściej legendy. Nie ma skrawka ziemi ,którego by jakaś legenda nie dotknęła bezpośrednio czy pośrednio. Ich swoista wrosłość w ziemię, w ludzi i ich zawodną pamięć, w domostwa ,zapłocia jest nierozerwalna i często stanowi jedyne źródło regionalnej historii. Często taki przekaz zastępuje lub często zastępuje lub wypełnia lukę wiedzy,historii czy wierzeń ludzkich. To one goszczą często w przekazach ludzi starszych ,którzy często przekazują posłyszane czy usłyszane od swoich rodziców czy dziadków. Mają często po 100 czy 200 lat i budują społeczność danego obszaru, często przez nich kultywowaną i często hołubioną. Ba! Często to tylko te legendy są w świadomości ludzi „jedyną objawioną prawdą” wyjaśniającą co zaszło ,co się zadziało, co powstało czy co upadło. Często były łatwym narzędziem wśród wykształconych lub obeznanych światłych by przesunąć ciężar odpowiedzialności czy załatwić swoje interesy ...a ludowi przaśnemu wcisnąć jakąś historyjkę....A przecież kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Ileż to razy zmyślone na miejscu dyrdymały przekazem ludzkim stałym się trwałym fundamentem często konfabulowanych czy wcale nie zaszłych wydarzeń czy rzeczy. Bo my jesteśmy zwyczajnie ciekawi, chcemy wiedzieć , choć tak po łebkach ot tak ,ale wiedzieć. Zaspokoić nasz głód wiedzy lub ciekawości choć. Jak nie ma faktów, dowodów pisanych zostaje przekaz ludowy...i on daje nam niesamowite wielowymiarowe , plastyczne możliwość opowiedzenia smacznej historii . Miłej dla ucha z elementami Diabła i Boga często w różnych ich wydaniach kultów słowiańskich czy innych religii. Z dreszczem emocji, z naciskiem na  nasze wrażliwe postrzeganie , walki dobra ze złem. Scenariusz zawsze podobny ...bo legendarny...nawet niekiedy epicki. Dla mnie mity,legendy i przekazy ludowe stanowią genialną bazę dobudowania i opowiadania historii miejsc, wydarzeń nasączoną lekkim człowieczą ułomnością. Uzupełnieniem , dopowiedzeniem, narracją naszych dziadów i ich postrzeganiem świata i zjawisk w nim zachodzącym. Dorzuceniem czegoś mistycznego ,niewytłumaczalnego, lokalnego , takiej kropelki smaczku ludowego grajdołu. 

O tych legendach wokół Puław można zaczytać się godzinami. Ich mnogość i dotykanie wielu wymiarów egzystencji czy historii jest niesamowita. Postanowiłem podzielić się kilkoma choć to tylko kropelka tego co jest. O legendach w Kazimierzu Dolnym nawet nie wspominam ,bo całe miasto jest nimi usiane ...miasto co „pożyczyło” sobie od rakowskiego Kazimierza prawo miejskie ….

Kilka smaczków lokalnych ( mocno wybranych).

 

Z młodnika kolejny strach...

 

Legenda o Zajezierzu pod Dęblinem [1]:

"Na skraju puszczy Kozienickiej w pobliżu Wisły istniało w zamierzchłych czasach potężne jezioro. Obok wsi Bąkowiec do dziś istnieje olbrzymi kompleks stawów rybnych. Możliwe że jest to pozostałość po tym jeziorze, jakie istniało w tych okolicach. Jezioro miało połączenie z Wisłą i było zasilane strumieniami z puszczy Kozienickiej. Podania mówią o olbrzymiej ilości ryb, jakie żyły w tym jeziorze. Nic dziwnego, że na jego brzegu powstała osada rybacka. Rybacy łowili ryby, a puszcza dawała im dziką zwierzynę i miód. Szczęśliwe życie rybaków trwało do dnia, w którym do osady przyszły dwie wróżki. Szybko się okazało, że jedna z wróżek jest dobra, a druga zła. Rybacy polubili dobrą wróżkę a bali się tej złej. Pewnego dnia w trakcie połowu nad jeziorem rozpętała się burza. Rybacy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Dobra wróżka z trudem uspokoiła rozszalały żywioł. Rybacy po wyciągnięciu sieci na brzeg po raz pierwszy zobaczyli je puste i poniszczone. Nie mając co podarować wróżkom, rybacy zmęczeni poszli do domów. Dobra wróżka nie miała im tego za złe, ale zła wiedźma, nie dostając darów, wpadła w gniew. Jej zemsta była straszna. Wiedźma zebrała zatrute zioła i nocą je zaczęła gotować. Jej przyjaciele kruk i puchacz asystowali przy warzeniu. Gotowy wywar wiedźma zaniosła nad jezioro i wlała go do wody. Rybacy przez kilka kolejnych dni w jeziorze nie złowili. Jak zawsze w kłopocie poszli po radę do dobrej wróżki. Ta się domyśliła, co jest przyczyną zniknięcia ryb w jeziorze, i obiecała pomóc rybakom. Przy pomocy zaklęć i czarów odgoniła złe moce znad jeziora i zawróciła uciekające z niego ryby. Następnego dnia rybacy wypłynęli na połów i po raz pierwszy od wielu dni zapełnili rybami sieci. Wiedźma, widząc nieskuteczność swojej zemsty wpadła w straszny gniew. W nocy, gdy cała osada spała, swymi zaklęciami wezwała nad jezioro moce piekielne. Zaczął wiać straszny wiatr, który niszczył domy rybaków, łamał najgrubsze drzewa i przetaczał potężne kamienie w kierunku jeziora. Potęga natury niszczyła jezioro, zasypując je złamanymi drzewami, głazami i zwałami ziemi. Bezradni rybacy patrzyli na straszną zemstę wiedźmy. Rano okazało się, że dobra wróżka i zła wiedźma znikły. Jezioro zostało zniszczone, ale rybacy łowiąc na Wiśle i na mniejszych jeziorkach, przeżyli kataklizm. Te okrutne wydarzenia nie zostały do końca przez ludzi zapomniane. Osada rybaków, zwana dawniej „Za jeziorem” została z czasem nazwana „Zajezierzem”. Obecnie jest to następna stacja kolejowa po Garbatce i Bąkowcu."

 

Mapa z 1785 roku - brak cmentarza

 

Czy Gadające Głowy co w pałacu Czartoryskich straszyły.Pech trafił ,że z 194 głów z 1540 roku udało się Izabeli zachować u siebie 30. I one spoczęły w pokoju służby, pokoju zabaw owej Sali. A legendy są straszne….. Podobno jak Zygmunt August syn tej co warzywniak do Korony sprowadziła werdykt zły wydał to głowy gadały. I służba bała się tu bywać... 

 

Przeskakujemy do cudownej bardzo starej miejscowości -Witoszyn. I tu legend nie brakuje..Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze. Czy choćby ta o witającym się królu Kazimierzu III z synem ...stąd nazwa Witoj Syn. ( Witoszyn). Syn wiadomo z „nieprawego” łoża.

 

To z drugiej strony Wisły – Góra Jaroszyńska dziś Puławska

Według legendy na tym kamieniu św. Wojciech miał odprawiać Mszę św. Wypływająca spod niego woda posiadała ponoć właściwości lecznicze leczyła dolegliwości oczu i kołtuna. Kołtun powstawał ze zmierzwionych i zlepionych z brudu i potu włosów. Według istniejącego zabobonu, wierzono, że obcięcie go nożycami może sparaliżować człowieka lub oślepić. Wierzono, że jeżeli chory na oczy lub posiadacz kołtuna w dniu św. Wojciecha przed wschodem słońca obmyje w owym źródełku oczy i kołtun, to nie zachoruje i może bezpiecznie go usunąć.....

 

I smaku Wieprza i jego geniuszu na lubelskiej ziemi ...

Dawno, dawno temu, gdy na terenie Polski jeszcze były plemiona, był las sosnowy o pniach, które i dwóch mężczyzn nie mogło objąć, a na środku lasu, była piękna, rozłożysta polana. Niedaleko od polany znajdowała się chata drewniana o dachu pokrytym mchem.

W chacie tej mieszkał pewien kmieć ze swoją rodziną. Nie był to człek bogaty, ale o dobrym sercu. Nie miał ani koni, ani bydła, ale miał za to świnie. Pewnego dnia jak co dzień rano wstał ów kmieć, a zaraz za nim cała jego rodzina. Miał ten kmieć syna, który miał dar, gdyż słyszał więcej niźli inni. Ptaki pieśni mu śpiewały, las arie wygrywał a woda przypominała swym szumem chóry anielskie - wszystko mu grało. Mógł on usiąść i przez cały dzień wsłuchiwać się w tą cudowną muzykę przyrody. Ojciec jego nie był z tego zadowolony i często złościł się za to na swego syna. Tego ranka kmieć od samego rana nie wiadomo dlaczego miał zły humor. Cała jego rodzina widząc to starała się nie wchodzić mu w drogę. Postąpił tak też i jego syn, który zaraz po posiłku zabrał się do pracy. Poszedł do zagrody, wypędził z niej świnie i popędził je do lasu na wypas. Chłopiec nie chcąc niepokoić swego ojca postanowił wypasać świnie nieco dalej od swej zagrody, więc popędził je w głąb lasu na polanę. Przybywszy na miejsce chłopiec usiadł na pniu starego powalonego drzewa i pilnował swojego stadka. Siedząc tak do jego uszu dobiegły dźwięki, tak cudne jakich jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. Oczarowało to chłopca do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie i nie zauważył jak jeden z wieprzy oddalił się od stada, wyszedł na środek polany i zaczął ryć. Nagle chłopca z zasłuchania wyrwał przeraźliwy kwik. Zerwał się więc i z ogromnym zdziwieniem zobaczył uciekającego wieprza a za nim malutką stróżkę wody. Nie namyślając się wiele chłopiec pobiegł ku miejscu wypływania tej stróżki. Gdy już był na miejscu jego oczom ukazał się piękny widok, zobaczył malutkie źródełko, z którego wypływała pulsując woda o pięknym, błękitnym kolorze przypominającym niebo, wydając przy tym przecudne dźwięki, że chłopiec aż oniemiał z wrażenia, przykucnął i zamknął oczy. Jego oczom pod wpływem tych dźwięków ukazała się rzeka piękna, rozłożysta wijąca się po pięknej równinie o niezliczonej liczbie ryb i ptactwa gnieżdżącego się nad jej brzegami. Nagle chłopca z letargu wyrwał przeraźliwy głos. Chłopiec otrząsnął się, wstał i ku swemu zdziwieniu zauważył, że stoi po kolana w wodzie, natomiast na brzegu wody wpatrzone w niego stały świnie wydając przeraźliwy kwik. Zrozumiał, że gdyby nie świnie pewnie utonął by w wodach powstałego rozlewiska. Powróciwszy do domu opowiedział o tym zdarzeniu swemu ojcu. Kmieć na pamiątkę tego, że źródło z którego wytrysła woda wyrył wieprz oraz, że świnie uratowały jego syna, powstałe jezioro nazwał Wieprzowym..

 

 

A smak Bochotnicy i jej wielu legend ?

Choćby o złym duchu w postaci światełka zrzucającym na tych co chcieli przebudować zamek kamieniami , opoką. Czy wielkim skarbie tam zakopanym ? Może i o herszcie bandy zbójników – Kasi słyszeliście ? Czy najbardziej osławioną legendarną wręcz epicką historią Esterki i króla Kazimierza III. Ach znów ten król w roli głównej. Jakoś o Łokietku tu mało było słychać , choć to on te ziemie bliskie Puławom czy ziemi lubelskiej przez atakami o wzmacniać warowniami,basztami,zamkami czy fortyfikacjami. 

 Często to jedna miejscowość ma kilka legend,tych co wyjaśniają to i owo, tamto i owo...Celowo przytoczyłem dosłownie kilka by rozbudzić Waszą chęć poznania , chęć obejrzenia się obok  siebie i wsłuchania się w głos ludu, głos przekazów ,gdzieś obok książek ,aktów, źródeł..... 

 

 

 

A każda legenda ma ziarno prawdy, tej właściwej, tym fundamencie tak pieczołowicie obudowanym słowem chłopskim, mieszczanina , słowem wierzeń , religii, strachu i codzienności.  Gdy spotyka się legenda z historią nierozliczoną czy wyjącą z czeluści lasu Gołębskiego robi taką miksturą ,że dopiero po ponad roku jestem w stanie się z wami podzielić....Strach, głębokie emocje ,ucieczka …. ale od początku.

Smaku w tej materii dodaje legenda o światełku przemierzającym bezkres lasów Gołębskich.Poczytać można na stronie FB – Gołąb o dziwnym światełku w lasach Gołębskich pojawiła się informacja w lipcu 2020 roku. Zaintrygowała mnie bardzo. Cytuję poniżej (Wyjątki z pamiętników współczesnych, Gołąb, „Gazeta Warszawska” 1852, nr 199, s. 4.)

„Gołąb, jak jak i każda część przez ludzi zamieszkałej ziemi, miał swoje gminne podania, swoje nadludzkie widziadło, w rodzicielsko-nauczycielskiemu go widmie uosobione. Nikt nie wątpił, a wielu zapewniało i przysiąc na to gotowemi byli, że się tu jakiś słup płomienisty nie tylko na polach i zaroślach, ale wśród wsi, po moście, wzdłuż stawu, słowem wszędzie prócz dziedzińca i ogrodu ukazuje. Zjawienie to nie mało nas dzieci, a nawet i poważniejsze osoby, gołębski dworzec zamieszkujące, ciekawością i trwogą napełniało; był to zapewne rodzony braciszek owego bernardyna bez głowy, co podobno dotąd jeszcze w Kozienickich lasach gości, a który nieraz całą naszą drużynę do Gołębia tamtędy jadącą, okropnie niepokoił. Wspominam o tem w przelocie, bo jakże nie wspomnieć o wszelkich zjawiskach w młodocianym wieku na żywem tle młodej wyobraźni, żywiej jak ona jeszcze odbijających się. O jak że mi wtedy było dobrze na świecie, kiedym się światełkiem gołębskiem (tak albowiem owe widmo nazywano) wyłącznie zajmować mogła i kiedy ukazanie się jego termu lub owemu ze służących lub kmieci, epokę w mojem dziesięcioletniem życiu stanowiło (…)”.

 

 

Mapa z 1926 roku z zaznaczonym miejsce już byłego cmentarza.

 

Prawda ,że już pachnie przerażeniem ? Czy nadal jest to światełko w lasach ? Mara, w całym bezkresie czasu uwieziona dusza szukająca ulgi i rozgrzeszenia? Z przekazań moich znajomych – TAK! Szczególnie jak już się ściemnia , pojawia się znienacka ,łamie gałęzie i krąży blisko obserwatora....  Poczuć oddech tej historii i cmentarza epidemicznego naraz ? Możliwe? ….Tak.. mnie spotkała pełna kumulacja tych emocji, tych dusz cierpiących . Zabranych tak szybko przez chorobę. Wyrzuconych za Gołąb ,za miejscowość , przy jeziorze Nury. Przy dukcie polnym do Matyg, Borowej. Przy linii wysokiego napięcia ,przy piachach...przecince. pisane odczucia i zdarzenia są moje i tylko moje ich postrzeganie będzie tu opisane.

 

 

Lecz, do początku się pochylmy. Na mapach z początki XIX wieku (mapire.eu) przeglądałem okolicę w celu odnalezienia reliktów i zapomnianych miejscowości, miejsc jak choćby cmentarzy trafiłem na ten – epidemiczny. Był wyraźnie wskazany poza wsią Gołąb i zapewne już istniał w XVIII wieku. Dziesiątki lat później w miejscu tego cmentarza cholerycznego chyba stał już krzyż. W tamtych czasach to miejsce nie było zalesione. Zwyczajny ugór , łąka ,gdzieś samosiejki. Dziś las ,gęsty zwarty,szeregiem ludzkich zasadzeń obdarzony. Po konsultacji z panią Małgorzatą – ekspertem od tych ziem Gołębskich postanowiłem odwiedzić to miejsce..... Długo nanosiłem na współczesne mapy namiary i pewnego popołudnia ziściłem swój plan. Plan letniego po pracy czasu , który na trwale wrył się w moją osobę. Gdybym wiedział co zastanę tam, to był się nie odważył....

 

Zaznaczony cmentarz na mapie z końca XVIII i początku XIX wieku.

 

Tak podobnie miałem jak 17 latek w 2015 roku ,gdzie na straszne.historie.pl opisał:

„Gdy zeszliśmy z tego drzewa okazało się że się zgubiliśmy więc zaczęliśmy iść po prostu przed siebie dalej się śmiejąc i paląc elektryki. W pewnym momencie ogarnęło nas jakieś dziwne uczucie obawy przed czymś, zauważyliśmy ze jesteśmy w martwym, mokrym lesie... Drzewa były martwe a wszystkie liście leżały na ziemi i gniły, było tam chłodno i cicho, było było śpiewu ptaków a niebo wydawało się jakby zachmurzone, nie było tam promieni słońca. Postanowiliśmy iść i to był największy błąd w moim życiu, szliśmy tak kilka set metrów ale to co zobaczyliśmy potem było już definicją szaleństwa, to miejsce było po prostu straszne, żaden z nas nic nie mówił, wydałoby się że ktoś nas śledzi, że ktoś chodzi wokół nas a do uszu docierają dźwięki niby głosy ale nie słyszeliśmy ich, to było złudzenie... a może jednak to były głosy, tego nigdy się nie dowiem chociaż ta zagadka do dzisiaj mnie męczy. Byłem całkowicie rozkojarzony, nie mogłem skupić na niczym wzroku tylko chaotycznie rozglądałem się po lesie tak samo moje myśli rozważały historie tego miejsca, czemu ono takie jest, takie tajemnicze i martwe. Szliśmy tak dalej i wtedy to zobaczyliśmy, trzy głowy lalek nabite na grube, martwe gałęzie jakiegoś wielkiego krzaka, ustaliśmy w miejscu, poczułem ciężar na płucach który utrudniał oddech, patrzyłem na te głowy, były idealnie symetrycznie nabite, jedna za drugą w idealnej linii, w ich oczodołach jakby była krew bo oczu tam nie było, to coś w tych oczodołach było widocznie wymyte przez deszcz, stare głowy lalek krążyły za nami wzrokiem. W tym momencie jakby nas coś popchnęło, jakby coś wydało z Siebie demoniczny ryk który przeszył nasze aorty niczym harpuny. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach, biegliśmy przed Siebie nie patrząc czy ktoś zostaje z tyłu, nie myślałem wtedy o niczym tylko biegłem a wszystko wkoło nadal wydawało się martwe. Po jakiś 300 metrach dotarliśmy do życia, to normalnych terenów. Po tej akcji nie rozmawialiśmy aż do momentu gdy weszliśmy do Marcina. Czasami się jeszcze to śni, nie życzę tego nikomu. Ktoś mi opowiadał że takie miejsca mają swoją historię....”

 

 

Schowane w brzezinach malutkie strachy...

 

Szlaban się podnosi w Dęblinie po 15 . Ruszam moją skodą do Gołębia , na cmentarz były epidemiczny. Szukać będę krzyża choć , poczuć lament dusz niepokornych....Ciepło , lato, słońce suszy pola i rzeki. Błękit smakuje jego wybornie. Kłaniam się Borowej, Matygom, Browinie i lotnisku.... Na Niebrzegów ,za mostek  i w lewo w jubmy ,płyty betonowe na Piaskach. Stawiam się przy byłej wadze . Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Budynek otoczony lasem ,zniszczony...masa szkła ,sprejem wysmarowane niskich lotów słowa. Słońce mocne,ale ten las jakiś dziwny. Niby jasno niby ptaki gadają ...ale coś we mnie drży... Idę na GPS. Wiem  gdzie idę. Te miejsca są moocno związane z bólem i żalem ….bylem już w kilku. Jak w Bobrownikach , czy na Włostowicach. Czułem tam się nie na miejscu , czułem żałość dusz przedwcześnie zabranych z tego świata. Czułem się przygotowany choć trochę. Piach i droga w piachu na lewo do jeziora Nury . Do jego lustra i jedynej kładki i strażnicy ptasiej. Idę dalej a nade mną mruczy co chwilę trzaskający prąd wysokiego napięcia. Przechodzę przez przecinkę i wkraczam w kolejną część lasu. Tu szlak dla kijkarzy. Droga piachowa, ale można śmiało jechać. Szeroko tam i szumiące sosny zachęcają. Coś jednak dla mnie nie gra. Najpierw informacja pojawiająca się na drzewie ,że to teren monitorowany i prywatny. Kurde. W głębi lasu nagle takie coś ? No dobrze ...zdarza się . Idę dalej i tyle moich przewidywań ..zaczyna się strach i bliżej nie zrozumiałe przeświadczenie ,że Tu nie powinieniem być....Brnę dalej w miejsce wskazane przez GPS – szukam reliktów cmentarza epidemicznego, choć krzyża. Wiem czego szukam ...i nagle szok. Głowa o blond włosach lalki wbita na pal.

 

Mapa z 1850 roku ukazująca lokalizację cmentarza.

 

Stanąłem ,serce też. To jest znak ,strażników tego miejsca bym tu nie szedł. Rozglądam się  na boki,słyszę łamane gałęzie w oddali. Przepełnia mnie strach i poczucie,że wszedłem w miejsce które nie powinienem wchodzić. Oddech szybki ,płytki, oczy moje latają we wszystkich wymiarach ,serce tłucze do głowy mojej – Paweł uciekaj, idź stąd.....to nie dla ciebie.... Kolejny krok, las odpuszcza ...młodziutka brzezina ...sośniny brak lub rzadka. Serce pełne niepokoju, drżę! Co jest kolego ! Weź się w garść do cholery ...nie mogę jakoś. Czuję coś ,czuję ,że coś mnie obserwuje, jest blisko,czuję obecność czegoś. Oczy szeroko otwarte, oddech szybki, spocony już mocno,wchodzę w młodnik brzezin. Tam uderza mnie znów , jak obuchem . Małe strachy ubrane w ubranka dzieci i głowy lalek. Do tego przepasane jakby karabinem ..jest ich dużo. Mnie brakuje i oddechu i pewności . Las zamilkł ...Boże jak cicho  tylko szum prądu i łamanych gałęzi gdzieś. Czuję obecność za szybko zabranych dusz z tego świata....to miejsce jest graniczne złe dla mnie , nie umiem powstrzymać emocji ,plącze, krzyczę,wyję ...uciekam. Uciekam i wiem ,że coś mnie odprowadza przez ten kilometr ,czuję tego czegoś ciężar i obecność. Rzucam się na kolejne metry leśnej drogi. Drzewa idealnie posadzone ,geometryczna precyzja. Gonię i czuję ,czuję coś i gonię. Po kilometrze jest lepiej, Boże dobrze ,że biegaczem jestem. Po kilometrze odczuwam już spokój , nie czuję by mnie ktoś gonił , podskubywał , obserwował.....jestem już sam. Wpadam do auta i gaz!!! oby nigdy tu !!! nigdy. Za dużo tu jeszcze żałości ,smutku i żalu. Za dużo dusz snujących się po lesie tuż przy jeziorze Nury... Miejscowi mają wytłuczenie ,że to tak przez sarnami te malutkie strachy, że cmentarz gdzie indziej ,że to pewnie po jednym z dwóch kościołów ten cmentarz...może....Ja znam swoje odczucia.....Tam są jak w Bobrownikach na cholerycznym cmentarzu, czy na Czerwonaku dusze nie mające spokoju …. 

 

Umiejscowienie na mapie aktualnej....

 

Nie znalazłem ani krzyża ani tym bardziej reliktów cmentarza. Znalazłem miejsce trudne do opisania w emocjach. Miejsce ,gdzie kiedyś toczące się epidemie budziły uzasadniony strach, chowano z dala od domostw. Pamiętając o nich , paląc świeczkę, czy w modlitwie wspomiając, przechodząc przy krzyżu później ich wspominano. Drogi polne coraz mniej były uczeszczane w XX wieku. Dukty zaczęły być orane i sadzone przez NPuławy lasem sosnowym. Zacierały się granice historii i strachu. Po mału las przykrywał pod swoją puchem trudne czasy epidemii, czasy wojen. choć jeszcze są miejsca ,gdzie w lesie wbija się brzezinowe krzyże na mogiłach, jak w Borowinie. Tam już nie postawię nogi, tam czuję mocno obecność niewytłumaczalnego wewnętrznego niepokoju. Lasy gołębskie kryją nie jedną tajemnice i są pasjonaci regionu , którzy je odkrywają...ale czy te przysypane opiołem i igliwiem tajemnice chcą być ukazane??? tego nie wiem...

 

Mapa z 1937 roku z miejscem po byłem cmentarzu.

 

Pisząc to drżę z emocji i tych emocji starałem się Wam nie dać.....

 

1- na podstawie : Okolice Radomia piesze wycieczki turystyczne.2011. 

25 grudnia 2020   Komentarze (1)
historia   gołąb   cmentarze   epidemie   epidemia alki strach gołąb  

Steinforth i jego cmentarz...wysiedlona...

Dzwonnica przykościelna , w tle domostwa wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

Steinforth i jego cmentarz...

 

Okres XIV a szczególnie XV czy dalej XVI wieku nie tylko na ziemiach Lubelszczyzny wykazał się ogromnym wybuchem powstających nowych miejscowości czy miast. Głównie należących do magnatów, bogatej szlachcie czy zacnych rycerzy. Nie inaczej było na Pomorzu Zachodnim. Mowa dokładnie w bliskich okolicach największego miasta Pojezierza Drawskiego czyli Szczecinka. Założenie Szczecinka przez księcia Warcisława IV ( książę wołogoski, słupsko-sławieński i rugijski, syn Bogusława IV i Małgorzaty) . Rok 1310 to tradycyjnie przyjęta data lokowania miasta. Badania wskazały, że miasto mogło być założone już w 1306 roku. W wieku XVI na tych ziemiach prowadzona była kolonizacja niemiecka. I tak blisko opisywanej miejscowości powstały Kniewo,Płytnica i Barkniewo. W niewielkich połaciach leśnych, na słabo żyznych ziemiach zaczęli się osadzać kolonizatorzy niemieccy. I tak do II WŚ XX wieku zostało niezmienne. Miejscowość jak jedna z wielu powstała na mało urodzajnych ziemiach, przeważnie ostatniej klasy lub poza klasowej. Piachy były z kolei idealnym nośnikiem dla wielu roślin czy drzew. Czy sośnina czy jałowiec , modrzew dobrze się czują w takich ubogich glebach. Powstała opisywana wieś na początku XVI wieku lub być może już pod koniec XV. Wniosek nie bierze się znikąd skoro już w 1528 roku pojawia się na mapach.

 

 

Kosciół i mur kamienny wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

 

A jak wiemy na mapach z zasady są ukazane miejscowości już mające swoje łoże i funkcjonujące jakiś czas. Dostęp do ryb, do wody pitnej i dla bydła był zapewne kluczowym motywem osadniczym. Jezioro Przełęg kanałem połączone z jeziorem Kniewo dawało pewność nie tylko związaną z wyżywieniem mieszkańców ale i z rozwojem rzemiosła. Zarówno wyplatano więcierze i komolce jak i kosze na płody rolne czy leśne. Wyplatano zapewne i sieci co było dużo bardziej misterną sztuką i wymagało sporej wiedzy i precyzji. Zapewne gdzieś była przystań jeziorna , gdzie był zakład szkutniczy . I mogło by się kłócić z tym co teraz napisze ale w owym czasie XVI wielu czy dalej te tereny były mało zalesione. Lasy ze starodrzewiem były w okolicach Krągów czy Kniewa. Potężne leśne połacie lasów znajdowały się blisko Lotynia czy Czaplinka. Na tym terenie były lasy nieduże , później przechodziły w leśne uprawy bo zapotrzebowanie na drewno rosło wraz ze wzrostem choćby liczby osad i ludności. Samo jezioro , gdzie nieistniejąca wieś Steinforth się przytuliła do niego jest w połączeniu z 3 jeziorami. Zaczynając od jeziora Dziki ,przez j. Remierzewo i z drugiej strony j. Kniewo. Z tego ostatniego wychodziła rzeczka o nazwie Plietnitz czyli idąc tropem zmiany na polską miejscowości to struga zwie się Płytnica. Jak pisałem wcześniej w XVII wieku na jego początku teren nie wiele zmienił się pod względem zasobów leśnych.

 

 

Kosciół i dzwonnica  wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku. Widok od strony cmentarza.

 

Dalej przy Crangen ( Krągach) był staro las i wcześniej wspomnianej Płytnicy. Wielkie piachy i wydmy były już obecne na niedawnym jeszcze poligonie. Bardzo ciekawa informacja z tego okresu jest taka, że w 1612 roku na zamku w Szczecinku mieszkał sam Eilhardus Lubinus. Wielki niemiecki matematyk i teolog protestancki, filozof, kartograf, filolog klasycznej greki i łaciny, jak również poeta. To właśnie z tego okresu XVI/XVII wiek mamy na owe czasy dokładne z wrodzoną sztuką naukowca ale i swoistym artyzmem okraszone. W niedalekim Kniewie około roku 1610- 1618 działał już prężnie młyn. Na kanale łączącym jezioro Przyłęg i jezioro Kniewo Młyn funkcjonował ze zmiennym szczęściem do XX wieku. Powstało zaplecze i specjalne place młyńskie przy nim. Zapewne wszyscy włościanie wozili tam zboże na przemiał. Pewnie później w XVII/ XIX wieku czy późniejszym wiatraki przejęły rolę młynów umiejscowionych w różnych lokalizacjach . Na ten przykład w Krągi ( Osiedle) na wzniesieniu zalesionym ( blisko drogi na leśniczówkę ) był wiatrak (widziałem i opisałem go ciut). W Krągach tuż przy jeziorze Pile był młyn wodny , gdzie jego już niewielkie relikty można spotkać ( tzw wodospad – też opisałem ciut). Był wiatrak w Dzikach choćby także. Społeczność włościan , rolników miała gdzie mielić swoje zboża. W latach 20 tych XVII wieku w miejscowości Steinforth był kościół. Był on jednym z niewielu kościołów w okolicy. Wymienię kilka :

 

Dziki, Płytnica, Piława,Dąbrowica, Starowice.

 

XVII wiek nastaje jak i dla ziem polskich tak i tu bardzo trudnych czasów wojen i epidemii, głodu i cierpienia.

W 1618 roku rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia ( w największym skrócie i uproszczeniu -rywalizacja Habsburgów i państw katolickich z protestantami o przywództwo w Cesarstwie). Szwedzi zajmują tereny należące do Szczecinka już w 1627 roku , rok później wojska czeskiego z pochodzenia Albrechta von Wallensteina ( stojącego za katolickim cesarzem). W międzyczasie wybuchają zarazy i epitemie dziesiątkujące ludność. Protestancka Szwecja ponownie w 1631 zajęła miasto. Wynaszająca wojna zapewne wywarła na okoliczne miejscowości ogromny wpływ. Pokój westfalski w 1648 roku poczynił względny spokój. Zapewne wypalone wsie, ogołacane ze wszystkich jej dóbr, wielka bieda i niemoc wówczas panowały. Mieszkańcy wsi i miast cieszyli się spokojem i zaczęli układać swój cykl pracy w zgodzie z naturą i Bogiem. Po 100 latach znów huragan wojny siedmioletniej dotknął ich , wpisując się krwawo w dzieje. Rosjanie splądrowali te ziemie doszczętnie. Co ciekawe jeszcze dopowiem ,że najważniejsze miasto powiatu szczecineckiego ( utworzonego w 1724 roku) w 1711 roku ulegało częstym pożarom. Były one tak rozległe i duże , że w 1711 roku zakazano budować w Szczecinku domów z drewna.

 

 Domostwa wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

 

Mijały kolejne lata, stulecia. Najwięcej informacji zdobywamy w XX wieku. Ale jeszcze pod samym końcu XIX wieku miejscowość lub blisko Rehmerow powstaje kuźnia , hamernia . Na mapie z 1893 roku jest ujęta jako Hammer ( w wolnym tłumaczeniu kuźnia). I właśnie na tej drodze łączącej Wałcz z Czaplinkiem. Jakość drogi można się domyśleć jaka jest . Ostatnie łaty z asfaltu nie tylko nie są dobrą nawierzchnią ale i stanowią nie lada przeszkodę w jeździe. I gdzie cmentarz na rozdrożu stała świątynia. Szachulcowa konstrukcja . Skromna jak wiele w okolicach. Choćby jak na zdjęciu w Jeleniu czy Krągach

 

Istniejący kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Jeleniu

 

 

Belki czarne , może smołowane na owe czasy jakim impregnatem znanym na tych ziemiach. Tak dobrze ,że zostały jeszcze kościoły i są zdjęcia ...

1 kwietnia 1941 r. Gminy Groß Born, Kniewo, Linde, Płytnica i Steinforth zostały zniesione w ramach utworzenia okręgu wojskowego Groß Born. Wcześniej był spis ludności i kronikarze zapisali kilka informacji.Gmina Steinforth była gminą wiejską w dawnym powiecie Szczecinek w województwie Pomorskim na początku lat 30. ubiegłego wieku. Na czele społeczności Steinfortha stał wójt. Miejscowość Steinforth była jednostką terytorialną o powierzchni 17,7 km². W granicach gminy znajdowały się 2 miejscowości, z których główna siedziba to Steinforth. W gminie Steinforth były 2 miejscowości :

-przysiółek Rehmerow ( był tam dwór pana) – nieistniejąca także . Nazwane jezioro od nazwy Remierzewo.

-Steinforth

 

Otto i Margarete Noeske przed ich domem. Lata około 30 ste.

 

W 1925 r. wieś Steinforth liczyła 337 mieszkańców, w tym 189 mężczyzn (56,1%) i 148 kobiet (43,9%). I tak, średnio 6,2 mieszkańca na dom lub 19 mieszkańców mieszkało na jednym km². Populacja w gminie Steinforth mieszkała w 74 gospodarstwach domowych (4,6 mieszkańca na gospodarstwo domowe lub 1,4 gospodarstwa na dom).Z 324 protestantami (96,1%), zdecydowana większość mieszkańców parafii Steinforth w 1925 r. była wyznania protestanckiego. Ponadto, w Steinforth było 13 katolików (3,9%), ale nie było Żydów. Gmina wiejska była samorządem lokalnym na najniższym szczeblu administracyjnym. Na czele administracji miejskiej stał wybrany na 6 lat burmistrz . W latach trzydziestych XX wieku przywódcy społeczności nazywali się wtedy burmistrzami. Istniała też rada miejska. Naczelnik Wilcze Laski (Wulfflatzke) był odpowiedzialny za lokalną policję w Steinforth. Urząd stanu cywilnego odpowiedzialny za sprawy majątkowe dla gminy Steinforth był w Szczecinku. Urząd Skarbowy w Szczecinku był odpowiedzialny za administrowanie podatkami w Steinforth.Gmina Steinforth należała do okręgu lokalnego sądu w Szczecinek. Właściwy sąd pracy był w Szczecinek. Odpowiedzialna Izba Rolnicza była w Szczecinie. Właściwa izba handlowa znajdowała się w Szczecinie. Właściwy Inspektorat Handlowy był w Szczecinku.Protestanccy mieszkańcy gminy Steinforth należeli do parafii Wilcze Laski (Wulfflatzke). Katolicka parafia była w Szczecinku.Urząd stanu cywilnego był w Wilcze Laski (Wilcze Laski (Wulfflatzke)).

 

 

Szkoła i poczta we wsi Steinforth.

 

W 1935 roku w szkole w tej miejscowości uczyło się 71 uczniów. Rok 1939, początek II Wojny Światowej dla tej ziemi ważny. Zaczyna się pierwszy okres przesiedlenia mieszkańców. Już wieś wtenczas liczyła 200 mieszkańców. Rok 45 był ostatnim rokiem bytności niemieckiej ludności na tej ziemi .Front - radziecki walec z armiami polskimi w marcu 45 zaczął triumfalny marz na Berlin. Z tym frontem marszałek Żukow a na dole Europy centralnej Koniew. Swoisty wyścig kto pierwszy zdobędzie dla Stalina Berlin... Wynik wiadomy z góry. Dla mieszkających tu Niemców była to agresja , dla Polków i Rosjan wyzwolenie . Ziemie odzyskane.... Wysiedlono i wymazano z map nie tylko Steinforth, ale i Płytnicę,Kniewo i Barkniewo ( tu pod koniec lat 40tych XX wieku). Kościół został zniszczony, zostały do dnia dzisiejszego fundamenty . Groby zapadłe i otworzone ...ktoś w nich szukał czegoś. Armia Sowiecka rozgościła się na dobre na tych ziemiach , miała ogromny poligon, mieszkała kształtowała ten ogromny obszar. Rozgościli się do października 1992 roku. Żyjąc tu , umierając,zakładając rodziny , budując domy. Zajmując domy poniemieckie. Polacy byli odcięci , tu było Państwo w Państwie.

 

Autor podczas wybiegania. We wsi nieistniejącej dużo takich reliktów wojny.

 

A po tym czasie dalej od Krągów jadąc marną asfaltówką przy bagnie, przy wyrzutni , przy dużym lesie a teraz płytami ażurowymi po 5 km wpada się w tą byłą miejscowość. Widać zarysowania nieistniejących budynków, stare sady w już wysłużonymi drzewami owocowymi. Widać i linię napięcia , widać że tu tak niedawno tętniło życie.

 

 

Pobliskie jezioro Kniewo.

 

Wita mnie płyta informacyjna o wsi. Dość niedawno postawiona. Witają nie łuski amunicji, fundamenty w krzakach głogu, rubiny akacjowej, tarniny dalej. Leśniczówka nowa połyskuje na tle tej szarości historii. Nowe auta terenowe, dym z komina .. Jest życie. Nie wiem ok kiedy , może lata 80 te? Nie wiem.

 

 

Tablica informacyjna widoczna już z daleka od strony drogi Krągi - Steinforth.

 

Bywam tu od 2000 roku. Pada rzęsisty nie miły styczniowy deszcz. Śniegu brak. A ja rowerową eskapadę po byłych cmentarzach ewangelickich po okolicy uskuteczniam. Odpalam mapę szczegółową , widzę na niej relikty cemenciarza . Żegnam się z jeziorem i zawracam, mijam leśniczówkę i ruszam traktem marnym , drogą zniszczoną. Jadę kilkaset metrów. Widzę lekkie wzniesienie i rozwidlenie polnych dróg. To Tu. Zsiadam z roweru. Wdrapuję się na wzniesienie małe. Cmentarz i fundamenty byłego kościoła. Modlitwa za tych co tu leżą. Niech im ziemia lekką będzie. Kościół nie przetrwał. Pożoga wojenna go odebrała jak i pozostałym budynkom. Taka wieś , duża i dobrze zorganizowana teraz brzmi tak miałko.

 

Relikty fundametów kościoła we wsi.

 

 

Relikty byłego ewangelickiego cmentarza we wsi.

 

 

Droga , krzaczory, fragmenty fundamentów schowane w świat lasu i krzewin. Widok przygnębiający , otwarte groby przez kogo ? Nie wiem ...może Rosjanie , może Polacy? Czego szukali w śmierci innych ? Nie wiem... Deszcz się nasila .. czas na mnie. Jadę do Kniewa i jego pięknym jeziorem i stawem ,gdzie był dwór . Jadę do Płytnicy ,gdzie jak się okazało znicze się palą ….

 

Mapa z roku 1610.

 

 

Mapa z roku 1893.

 

Mapa z roku 1952.

 

 

 

Na podstawie :

Gemeindelexikon für den Freistaat Preußen. Provinz Pommern. Nach dem endgültigen Ergebnis der Volkszählung vom 16. Juni 1925 und anderen amtlichen Quellen unter Zugrundelegung des Gebietsstandes vom 1. Oktober 1932. Berlin: Preußisches Statistisches Landesamt, 1932.

Tablic informacyjnych przy byłych miejscowościach

Map dostępnych, rozmów z rodziną.

http://wolneforumgdansk.pl

Zdjęcia większości z fotopolska.pl i aukcji internetowych

04 kwietnia 2020   Komentarze (6)
rodzinne strony   cmentarze   historia  

Wyprawa z tatem.... Strzykocińskie ewangelickie...

Skrzykocin i dwa krzyże w nowszym cmentarzu blżej wsi

 

Tato. Po mojej czterdziestce smakuje to słowo dużo wymowniej. Sam, mając dwójkę dzieci w przestrzale wiekowym skrajnym, staram się dostosować do każdego ich świata i wieku. Łatwe to nie jest, ale ojcowska miłość, wiara w swoje możliwości, delikatność, ale i stanowczość chyba mi jakoś wychodzą. Wcale nie jest być łatwo ojcem. A ojcem świadomym już cholernie trudno. I ten ojciec świadomy to niby kto? Pytanie ważne i trudne. To nie tylko ten, co dba, by brzuszki były pełne, by w lodówce coś było. To ten, co zapewnia włożenie na tyłek nowych dżinsów córki czy zakup nowego żelazka. To ten, przy którym problem rachunków i opłat znika z pola rażenia, a reszta rodziny śpi spokojnie. To ten, który po trudnym dniu wychowania młodego przez żonę sterty wyprasowanego i wypranego prania układa na miejsce. To ten, co ostatnie chwile przy usypianiu małego poświęca na porządki w domu, zamiecenie kuchni czy korytarza. To ten, który sprawia, że łazienka rano błyszczy świeżością i nowością. Taki ojciec, który gitarrrrę zabiera do kąpieli małego i pogrywa mu co dzień. Co mu śpiewa, co go zabiera codziennie na kilkukilometrowe wycieczki po Puławach. Co pokazuje, uczy i poucza tego małego smyka, prawie 1,5 latka. To ten ojciec, co daje oddech wychowaniem za dnia tygodnia powszedniego żonie. Zabiera i opiekuje się do cna, do końca sił, do bujanek, do pawi przy Pałacu czy rur grających na błoniach. To ten, co zabiera córkę do Maca, gdzie mogą kilka zdań zamienić. To ten, co wymaga już od nastolatki tego, czego wymagali od niego w tym czasie życia... Choć czasy inne. To ten ojciec, co wstaje o 5 rano do pracy, wypija poranną kawę, wita się ze światem, z bliskimi na Fb i uderza w codzienność. To ten ojciec, co stara się być autorytetem, pokazując, że nie ma zbyt późnego wieku, by zacząć i zakochać się w nowych pasjach i zainteresowaniach, jak historia, botanika, przyroda...biegi.... To ten ojciec, co ma dla siebie godzinę dziennie jak młody idzie spać. Czas na czytanie, pisanie jak teraz kilku zdań, czy nagrania kilku wypowiedzi. To w końcu ojciec, co kocha dzieci całym sobą, bo taką miłość dostał od swoich rodziców....

 I właśnie mój ojciec...tato taki jest. Prawdziwy, przenikniony cały miłością do swoich dzieci. Ja już rocznikowo 41 lat będę miał, a czuję się kochany przez niego, jakbym miał naście lat. Wymagający, opiekuńczy, troskliwy. Błyskotliwy, łapiący wszystkie nowości w mig. Czy to Fb, czy internet, czy pisanie książki genealogicznej rodowej Ciechanowiczów herbu Mogiła z trzema mieczami wbitymi w trumnę.

 

Strzykocin - mapa z 1906 roku. Pokazany ogrodzony kamiennym murem stary cmentarz dziedziców. Obok dół z wrobiskiem piachu.

 

W końcu ma więcej czasu dla siebie. Już nie młody, siedemdziesiątka na karku , a jednak daje się namówić na wyjazd tak blisko, a tak w nieznane. Na były cmentarz ewangelicki w Strzykocinie...a w sumie, jak się okazało, dwa cmentarze. Syn, młodszy, gdzieś na mapie z 1930 roku wypatrzył... Jedzie. Zadowolony. Zna te tereny, blisko Grądu, Starnina. Ale tam nie był. W Strzykocinie nie. I ja nie…. Ruszamy, by zaspokoić ciekawość i pobyć choć trochę ze sobą. Pogadać o pierdołach i rzeczach ważnych, popatrzeć na siebie, posłuchać...pobyć.... Tak dawno nie było okazji...

 

Mapa Srzykocina z zaznaczonymi dwoma cmentarzami. Rok 1952.

 

 

Skoda moja już nie pierwszej młodości nauczona jeździć po bezdrożach Lubelszczyzny, nieuczęszczanych drogach Piasków Gołębskich, czy Skokach lub nadwieprzańskich masowskich polnych dróżkach. Ruszamy, mijamy i Jarkowo, i Kinowo – siedzibę główną rodu von Manteuffelów. W Kinowie nawigacja usilnie pcha mnie na drogę – skrót przez byłe rzeczne tereny do byłego folwarku i dalej „kocimi łbami” do wsi, a przy wsi do mojego – naszego celu wycieczki – cmentarza poewangelickiego. Czujność nakazuje nie jechać tym polnym traktem. Więc naokoło. Najpierw arcyciekawy Starnin, Grąd i tu na prawo. I kiepską drogą do Bębnikątu (ciekawa nazwa osady, prawda?)

 

Dwór w odsadzie Bębnikąt

 

. A tam wyremontowany dwór i były młyn, i teraz pstrągarnia na rzece Mołostowa. Pstrągowo-łososiowa rzeka...dzika... Tam był kiedyś młyn i cmentarz w polu... Lecimy objazdem S6 i przyleśną drogą trafiamy w końcu do przedwsi. Nawigacja każe skręcić w lewo. Jedziemy drogą z  „kocimi łbami” widzimy zagajnik. Za nami miejscowość Strzykocin...

 

Wejście do nowego cemtarza ewangelickiego. 

 

Widzimy małe stalowe krzyże na byłej furtce do cmentarza. Okazało się później, że to były dwa cmentarze. Jeden dla dziedziców, ograbiony i splądrowany, pięknym murem kamiennym odgrodzony... drugi dla reszty... I o dziwo pochowano tam żołnierza z 45 roku...gdzie, ech, historia pisała jego życiorys na nowo. O tym później. Gaszę silnik. Mroźno, szreń. Tato i ja, i cmentarze. I nieznane. Każdy ma swoją wizję, swoje patrzenie, dyktowane swoim doświadczeniem... 

 

Kilka słów o dworze i wsi z http://www.pomeranica.pl i Wikipedii  :

„Zabytek nr rej. nr 1091 z dnia 17 maja 1989,Dwór w Strzykocinie(niem.Streckentin,gmina Brojce)

 

Jeden z grobów. Z Nowym krzyżem.

 

Wieś

W XII wieku wieś należała do klasztoru w Białobokach (dzielnica aktualna Trzebiatowa) . Od XV do XIX wieku właścicielami majątku była rodzina von Manteuffelów. W 1789 roku wieś uzyskała status dóbr alodialnych (dziedzicznych). W 1804 roku właścicielką majątku była Henrietta von Manteuffel. W 1821 roku majątek należał do Gnidke, później jako wiano jego córki do Henryka Karola Guse. W 1892 roku majątek obejmował 832 ha ziemi i hodowlę złożoną z 1600 owiec.W 1914 roku właścicielem Strzykocina był von Wedemeyer a administratorem majątku obejmującego 931 ha i hodowlę 500 sztuk trzody chlewnej Karl Keyser. Ostatnim właścicielem majątku w 1939 roku była Sophie von Holstein z Gryfic. Administratorem majątku obejmującego 950 ha i hodowli złożonej z 250 sztuk bydła i 100 sztuk trzony chlewnej był niejaki Gessner.W latach 1945-1948 na terenie folwarku stacjonowała Armia Radziecka. Do lat siedemdziesiątych XX wieku majątek należał do PGR Dargosław.Obecnie należy do prywatnego właściciela.

Strzykocin – osada sołecka w Polsce położona w województwie zachodniopomorskim, w powiecie gryfickim, w gminie Brojce. Według danych gminy z 5 czerwca 2009 osada miała 173 mieszkańców.

WIKIPEDIA „Znajdował się tutaj dwór (zburzony w 2008 r.) i park dworski. Przez wieś przebiegała jedna z najstarszych linii (z 1898 roku) kolei wąskotorowej, nieeksploatowana od roku 1996. W chwili obecnej linia ta jest prawie całkowicie rozebrana. Strzykocin został objęty połączeniem Gryfickiej Kolei Wąskotorowej w 1898 r. po wybudowaniu wąskotorowej linii kolejowej z Gryfic Wąsk. przez Tąpadły do Dargosławia. W 1900 r. zmieniono szerokość toru z 750 mm na 1000 mm. W 1907 r. linię przedłużono do Trzebiatowa Wąskotorwa , a do 1913 r. jeszcze do Niechorza. W 1899 r. połączono Tąpadły ze Skrzydłowem, a zarazem połączono Gryficką Kolej Wąskotorową z Kołobrzeską Koleją Wąskotorową. W 1961 r. przestały kursować pociągi do Kołobrzegu. Do 1962 r. kursowały pociągi pasażerskie na trasie Gryfice – Gościno, a do 1966 r. w skróconej relacji do Rymania. Na pozostałych liniach pozostał ruch towarowy który przez długie lata, do 1990 r. odgrywał jeszcze dużą rolę. Później, do 1995 r. odbywały się coraz mniejsze przewozy na trasie Rymań – Tąpadły. W 1991 r. zamknięto odcinek Trzebiatów Wąsk.- Dargosław, a w 1996 r. z Dargosławia do Gryfic Wąsk. Odcinek Tąpadły – Skrzydłowo – Resko Płn. do 1996 r. służył do przewozu taboru na naprawy do Reska. Cała sieć straciła spójność w czerwcu 1999 r. gdy zdemontowano przęsła torów na przejazdach kolejowych w ciągu szosy E28 w Wicimicach, Rymaniu i Ramlewie. W okolicach Gościna (układ torowy stacji, linia w kierunku Sławoborza i częściowo linia w kierunku Rymania) oraz tory na odcinku Skrzydłowo – Tąpadły zdemontowano na przełomie lat 2006/2007”

 

Zabytek nr rej. nr 1091 z dnia 17 maja 1989,Dwór w Strzykocinie.Zdjęcie zapożyczone ze strony http://www.pomeranica.pl

 

Dwór

We wsi znajdują się ruiny dworu zbudowanego na przełomie XVIII i XIX wieku i przebudowanego na przełomie XIX i XX wieku. Budynek o powierzchni 341,8 m2 składał się z trzech części o różnych wysokościach, najstarsza w konstrukcji szachulcowej została rozebrana w 2008 roku. Pozostał bezstylowy budynek piętrowy, kryty dachem dwuspadowym, który nie przedstawia żadnej wartości architektonicznej.W sąsiedztwie znajdują się zdewaloryzowane zabudowania gospodarcze oraz park dworski z  lodownią. Obiekt niedostępny.

 

Bibliografia

Karty ewidencyjne zabytków architektury i budownictwa - Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Szczecinie”

 

Zdjęcie Lidar - widać wyraźnie wyrobisko. Zaznaczone cmentarze . I - właścicieli, II - nowszy.

 

Wieś stara, XII wiek to nie ma co.... Gaszę samochód... W domu musiałem sprawdzić, czy o nim nic nie ma. Odpalam google i czytam o cmentarzu, a w sumie o cmentarzach... (www.ziemiagryfa.org.pl wykonali ogromną pracę!! Brawo!):

 

 

plansza pochodzi także ze strony ziemiagryfa.org.pl.

 

„Strzykocin I (niem. Streckentin) – cmentarz położony jest około 450 m od zabudowań wsi, przy drodze wiodącej ze wsi w kierunku folwarku Strzykocin. Nekropolia założona została w II połowie XIX w., obecnie nie jest użytkowany. Powierzchnia obiektu wynosi 0,28 ha. Posiada regularny charakter rozplanowania, przy czym pierwotne granice są czytelne, a układ poszczególnych kwater, nagrobków i mogił całkowicie zatarty. Jedną z granic wyznacza mur kamienny, o długości ok. 50 m i wysokości 110 cm, biegnący równolegle do drogi w odległości około 40 m od niej. Mur wzniesiony został z ciosów kamiennych zwieńczonych cegłą ułożoną w tzw. rolkę. W połowie długości muru znajduje się furtka, pierwotnie flankowana ceglanymi słupkami. W centrum przestrzeni cmentarza znajduje się duża krypta z czterema osobnymi pomieszczeniami, nakrytymi sklepieniem odcinkowym, a także duży grobowiec rodzinny z obudową. Drzewostan zachowany jest w około 50%. Na terenie obiektu rośnie jedna sosna i lipa, trzy brzozy, sześć świerków oraz 11 dębów. Poza tym występują liczne zakrzewienia, a w runie barwinek i bluszcz. Teren pomiędzy drogą a nekropolią jest obecnie wykorzystywany jako dzikie wysypisko śmieci.

 

Nowy pomnik ( stary o "lekko" innej nazwie wojsk jst na planszy wyżej)

 

 

Relikty pomików grobowych 

 

 

Śmietnik w byłym wyrobisku 

 

plansza pochodzi także ze strony ziemiagryfa.org.pl.

 

Strzykocin II (niem. Streckentin) – obiekt leży około 200 m od wsi, przy drodze wiodącej w stronę folwarku, w bezpośrednim sąsiedztwie wyżej opisanego obiektu. Nekropolia, obecnie nieczynna założona została na początku XX w. Powierzchnia obiektu wynosi 0,12 ha. Posiada regularny charakter rozplanowania. Pierwotne granice układu przestrzennego są czytelne, układ zaś kwater oraz nagrobków i mogił zatarty. Na teren cmentarza wiodła bramka, z której zachowały się dwa ceglane słupki zwieńczone żelaznymi krzyżami. Na jego terenie znajduje się jedna powojenna (lub wojenna) mogiła polska. Zarejestrowano jedynie cztery nagrobki niemieckie. Na zachowany w około 30% drzewostan składa się przerzedzony szpaler świerkowy wzdłuż granicy. Obecnie teren bezpośredniego otoczenia cmentarza użytkowany jest jako dzikie wysypisko śmieci, co wpływa na fatalny jego stan.”

 

 

Tato pochylony nad reliktami cmentarza

 

 

Relikty muru cmentarnego 

 

Relikty grobowca dziedziców

 

Splądrowany grobowiec dziedziców

 

"Melina" na cmentarzu 

 

Tak wygląda na jak od zawsze zdewastowany cmentarz. Wysiadamy z auta. "Kocie łby", topole prowadzą dalej drogą – do folwarku. Wita nas brama była do tego nowszego cmentarza. Zimno, poranny przymrozek trzyma. Wiać zaczyna. Czuć chłód, ale czy tylko od pogody? Trudno już jednoznacznie stwierdzić. Dół, kupa gruzu, śmieci, powalone drzewa i dość stare także dęby. Wyrobisko, ostatecznie glinianka – myślę. Wśród zwałów drzewa, gruzu, śmieci, jakich tylko chcesz, kamienie porozrzucane, jakieś betonowe PGRowskie konstrukcje żelbet. Pręty wystają. Puszek po piwie, butelek na masę... wstyd. I co uderza? Pomnik nowy (na starych zdjęciach był dużo skromniejszy). Ładny i zadbany. Nie tylko wizualnie, ale co ważniejsze zmienił się zasadniczo napis. W starszej wersji był to żołnierz LWP. Jak widać nowy pomnik mówi o żołnierzu WP. Nie znam historii tego człowieka. Być może został zrehabilitowany bądź gdzieś się wkradł błąd...ale w to wątpię. Dalej leży na cmentarzu poewangelickim z dala od pochówków katolickich.... Dwa widoczne krzyże i to wszystko, co udało się z tatem odkryć. Reszta to gruz PGRowski czy może z byłego dworu. Kawałki, relikty pomników, grobowców walają się. Już mamy opinię o tych „naszych” autochtonach, jak potraktowali to miejsce. Bardzo smutny widok. Bardzo. Nie nowy. Tak się udało nam, ludziom tu mieszkającym, wpoić nienawiści do niemiaszka, że wszystko co ich nie miało żadnej wartości. Nawet, a może głównie, cmentarze były dewastowane, grabione. Niszczone za „słusznych czasów”, niejeden cmentarz w latach 70. , gdzie przyjechali i posprzątali, co nad ziemią świadczyło o niemieckości tej ziemi. Czyli wszystkie płyny nagrobne choćby.

 

 

Teren wyrównali... i już śladu nie było po pięknych pomnikach, po spokoju tych zmarłych... Niech się ich dusze choć tu mieszkające setki lat wynoszą za Odrę... Taka nienawiść do zachodniego najeźdźcy, a taka łagodność do wschodniego najeżdżającego. Lata komuny wywarły znaczne spaczenie historii…wśród człowieka i jego człowieczeństwa. Te cmentarze protoewangelie są tego przykładem. Jakoś prawosławne czy żydowskie są sprzątane, odnawiane, co rusz nowa tablica, gdzieś nowa płyta z gwiazdą Dawida.Tu na Lubelszczyźnie mówię. Tam, koło mojego domu rodzinnego, Żydzi byli przeważnie „0” ilością wyznaniową, katolicy to góra 3-5 osób na wieś. Tak mówią dane statystyczne z 1925 roku. Reszta to protestanccy wyznawcy ewangeliccy. W Strzykocinie podobnie. Mieliśmy już z tatą wracać, ale mówi – zobaczmy, co za tym dołem jest. Poszliśmy. Po krótkiej chwili ukazał się nam mur kamienny z ceglanym zwieńczeniem. W centrum tego była mogiła z kilkoma pięknie wykończonymi ceglanym sklepieniem komorami grobowymi. Oczywiście splądrowanymi, zniszczonymi, pozbawionymi człowieczeństwa. Dla zysku, dla pierścienia właścicieli Strzykocina...

Zewsząd wyrastają jakieś betonowe, w sumie żelbetonowe słupki...co chwilę. Dalej od strony pól piaskowych, wyrobisk...melina…. Gdzieś szczekanie psa. Wisi nad tym cmentarzem jakiś ciężki wymiar. Nie sposób opisać. Wymiar braku szacunku, braku godności, braku świętego spokoju. Czuć za to wszędobylskie JA. To nasze, Niemiec nawet w spokoju wiecznym nie będzie leżeć. Obeszliśmy z ojcem dwa cmentarze. Lekko zmarzliśmy. Mamy swoje uwagi, spostrzeżenia, informacje. Tato mówi, że tu była gorzelnia. Coś kojarzy. Nie tylko w Smokęcinie i Trzyniku, ale i tu. Coś pamięta ze „słusznych czasów”. Opowiada w drodze powrotnej wręcz niestworzone rzeczy. Jak ludzie mieli za nic pracę w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Jedynym zakładzie pracy na wsi. Gdzie był przymus pracy...gdzie nie było bezrobocia. Legendy krążyły ,że orali bez podczepionych bron, skib. Zostawiali przyczepy w rowach. Prace polne wykonywali „na bociana”. Tam gdzie bocian szedł tam na niego orali.... Nie mieści się teraz w głowie, a w słusznych czasach było dopuszczalne.... 

 

Osłuchany, a co najważniejsze ogromnie zadowolony i szczęśliwy z czasu spędzonego z moim cudownym tatą, fundamentem moich uczuć, firmamentem moich dążeń i pragnień, wielkim człowiekiem, prawdziwym tatą, tatusiem...ojcem.... Człowiek tak wielkiej mądrości życiowej i wiedzy o regionie.....tak, to mój tato!

 

 

Powstałe na podstawie przywołanych źródeł , Mapy pochodzą ze strony mapster (http://igrek.amzp.pl). Własnego doświadczenia, swojej wiedzy i uczuć. Korekta - jak zawsze piękdzie dziękuję Madzia!

11 stycznia 2020   Dodaj komentarz
cmentarze   historia   rodzinne strony  

Iglica ....brzemię obozowej bestialskiej...

 

Listopadowy zimny i dżdżysty poranek. W zagrzanym już samochodzie miło, sucho. Z głośników dobiegają klasyczne uwertury, które łagodzą ten piątkowy mokry poranek. Gaszę auto blisko Frygla, na brukowanej z lekka zniszczonej zębem czasu drodze. Drodze do Twierdzy. Twierdzy Dęblin. Za mną samochody co rusz przejeżdżają tory. Szaro i buro. Prawdziwy listopad. Ktoś idzie torami do jednostki. Idę i ja. Tu się nie zapuszczałem. Nie ,że nie wiedziałem topologii tego miejsca, ale nie byłem w stanie przejść i chodzić po masowych i byłych masowych grobach, masowych zbiorowych mogiłach. Nie miałem przez tyle lat odwagi odwiedzić miejsce byłego Stalagu 307, gdzie znajduje się największa mogiła zbiorowa w Europie, gdzie nie mniej niż 69 970 osób zostało pochowanych ( głownie jeńców radzieckich). Taką liczbę szacunkową i ostrożną podała Komisja do Badań Zbrodni Hitlerowskich (składająca się z członków narodowości radzieckiej i polskiej ) oraz przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości. Liczba ofiar jeńców radzieckich była pewnie dużo większa, lecz tych co NKWD zlikwidowała jest nieznana. I każdy krok trudny, każde słowo grzęźnie w gardle. Ludzie wolno snują się do pracy, do służby, na Twierdzę. Panie z otworzonymi parasolami głośno się śmieją, żartują, chichoczą. Czują piątek. Tak łatwo im iść wzdłuż torów ciągnących się do jednostki. Wałów już zadrzewionych gdzie leżą na pewno jeszcze nie jedne nieekshumowane zwłoki. Łatwo im  przywykły… Lampy słabo się palą, ale dzień wstaje. Jaśniej się robi , więcej widać… Deszcz drobny, chłodny uderza co raz w coraz to większą łysinę moją. Okulary już pełne deszczu, zdejmuję.

 

 

 

 

 

Po lewej stronie zaparkowany sprzęt wojskowy, ten pływający i drogowy. Płot, ogrodzenie, za nim wolno przechadza się pracownik ochrony jednostki , jakaś firma ochroniarska. Porobiło się w tej Polsce, żeby jednostki wojskowe ochraniali cywile często już seniorzy z grupą inwalidzką….nie pojmuję… Zebrałem się w sobie i ruszam za tymi paniami z parasolami tak ochoczo i radośnie przyjmujących ten piątek. Po prawej wymowne drzewo- drzewo strażnik. Napis Teren Wojskowy…..Sunę dalej, czuję że po ziemi zlanej krwią tysięcy ludzi chodzę. Ciężko się oddycha, ciężko się idzie. Sucho w gardle, łzy napływają. Trudne i bardzo bolesne emocje , uczucia mną targają. Człowiek człowiekowi…. Budynki już obgryzione przez ząb czasu, nieremontowane widać, na niektórych tych ceglanych jeszcze carskie ozdobniki nad oknami. Ten płaczący listopad z rana , jeszcze szary , ale codzienny , coroczny. Ja dziś tu i teraz zmierzam się z największym ogromem śmierci wchodząc w jego brzemię i ból cały do końca. Pojawia się wolna przestrzeń. Gdzieś koło niej zaniedbany i podniszczony znak mówiący o miejscu pochówku – cmentarz wojenny. Blacha powyginana, zmęczona, na niej namalowane miecze , znicz…strzałka wygięta wymownie. Nowe ogrodzenie  lub na nowo zrobione , nie wiem. Czarne , stonowane. Tablica informacyjna , kilka słów o tym miejscu. Kilka słów o renowacji. Kilka słów przez kogo i kto wykonał renowacje. Teren uprzątnięty, drzewa co rusz zrzucają liście na placyk. Płaski , równy , ten ogrodzony , ten na największej zbiorowej mogile, na tym obozie zagłady, śmierci i bestialskiego mordowana jeńców. Iglica – tak na niego mówią. W tym świcie pochmurnym mało go widać, kolor szary, niższy po renowacji. Charakterystyczna czerwona gwiazda zwieńczająca obelisk odsłonięty w 1947 roku - zniknęła.

 

Tablicę oryginalna z napisem :

 

 

„Wieczną pamięć żołnierzom

Armii Czerwonej poległym

Z rąk niemieckich faszystów

W latach 1941 – 1944 za wolność

i niepodległość narodów świata ”

 

także zmieniono.  Nowa ma nowe brzmienie :

 

Zbiorowa mogiła

Zamordowanych przez Niemców

Jeńców Armii Czerwonej

Ze Stalagu 307

1941-1944

Oraz jeńców Armii Włoskiej

Z Oflagu 77

1943- 1944

Cześć ich Pamięci.

 

 

Klękam i modlę się za wszystkich pomordowanych bez znaczenia narodowość. Wejść pod pomnik nie można, kłódka skutecznie blokuje możliwość oddania czci i chwili modlitwy z bliska. Takie czasy. Kościoły też są zamykane, tylko w wyznaczonych godzinach są otwierane na mszę. Tu może podobnie, nie wiem. Trudne chwile, chwile z rana. Mojego rana. Bardzo emocjonalnego. Bardzo. Milknę , wpadam w zadumę i modlitwę. Zawieszam się łokciami o ogrodzenie , opieram się . Wyciszam. W głowie masę myśli, obrazów, krzyków, lamentów , strzałów, dźwięku łopat wbijanych co rusz w ziemię, pod groby, masowe groby. Ludzie mnie mijają…idą do pracy, idą na służbę…Patrzę na ich twarze , nikt nie kieruje już głowy na Iglicę. Nikt nie skinie głową, nie zrobi znak krzyża…spowszedniało….przaśnie…zwyczajnie. Historia, ot żyć trzeba. A kto tu chce tą historię poznać? Garstka, reszcie ona potrzebna tylko od święta czy by w blasku aparatów złożyć kwiaty. Wracam do samochodu, cięższy o całe tony emocji, nogi ledwo co powłóczą. Mijam ule, pszczoły od wiosny  ciężko tu w tym miejscu pracują….pracują i ludzie…służą i żołnierze…. Tu…..

 

Zdjęcia własne. 

Żródło T.Opieka -"Groby Masowe","Twierdza śmierci  Stalag 307"

deblin.cal24.pl, deblin.pl, właśne przemyslenia. 

15 listopada 2019   Komentarze (1)
dęblin   cmentarze   historia  

Od wieków pochylony ... świt na nekropolii...

Świt nad traktem cmentarnym Bobrowniki 

 

Paląca się kula plazmy, trzymająca się w ryzach przez ogromną siłę grawitacji wstaje po deszczowej nocy nad widnokręgiem. Ja już na miejscu, dziś Tu , dziś przed pracą , dziś być w zadumie tego zaranka. Bobrownicka droga krzyżowa , cmentarny trakt, nowy cmentarny trakt. Ten wprost do Fortu nr 3.  Dziś brama, płyta lotniska, i huk silników, od rana…tego listopadowego ranka. A ja przyjechałem w gąszczu już przepalonych plastikowych zniczy, oblepiających groby, całkowicie przykrywające płyty grobowe zabierając i powagę i to co  tym ważne – duszę. Tą siedzącą i pełną zadumy. Tej będącej choć na początku listopada , gdzie liście już opadły, gdzie rześkie poranne powietrze wdziera się w nozdrza. Gdzie ziemistość ziemi daje się wyczuć i odczuć, poczuć by ją zrozumieć. Plastikowe wypalone już bezużyteczne znicze , niczym śmiecie zabierają duszę i powagę tego miejsca. Przechodząc się po tej nekropolii z modlitwą na ustach, w myślach w zadumie, szukając wyciszenia i zrozumienia siebie , co róż dotykam płyt z piaskowca starych czy żelaznych małych krzyży. A to Julek a to Basia, Zbyszek szamotanie choć w centrum prawie bez choćby małego znicza. Może się wypalił i ktoś usunął…. Być może. Przesunąłem z innych grobów i Julkowi i Basi i Zbyszkowi… 

 

Cmentarna rewia zniczy

 

Spełniliśmy swój obowiązek. Naszych groby lśnią od początku listopada, czy nawet końca października. Największe i  coraz bardziej fikuśne znicze niczym wielkie kolumny przykrywają tą cmentarną powagę i zadumę. Szpecąc i koślawiąc to co ważne i cenne. Jakaż to ogromna nauka płynie z chwili zadumy na nekropolii , ale tej właściwie przeżytej, wewnętrznej. Jakże wielkie emocje są i jakże szybko nasze problemy są małe przechodząc się po korytarzu hospicjum czy na dziale onkologii dziecięcej. Postawione olbrzymy – znicze albo ich w mnogości chcemy ukryć czy rekompensować naszą  coraz to wątlejszą emocję przeżywania, miałkość i sprasowane wartości? Być może … i nie wszyscy…. Dziś byłem sam przy wschodzie słońca, w tym brzasku dnia nad nocą. Dziś poczułem w pełni wszystkie wartości , wszystkie uczucia, całą paletę emocji okraszoną zadumą i wspomnieniem najbliższych co odeszli, tych dalszych też, ofiarach wojen, epidemii, wszystkich co zostawili tą ziemię i to miejsce dla przyszłych pokoleń…

1 Listopada na Włostowickim cmentarzu jakoś nie mogłem znaleźć nawet okruchu tego co dziś do mnie dotarło i co przeżyłem. Morze ludzi, krzyków, reklamówki zniczy, chryzantem i margerytek przesyt. Spotkań po latach , wiele uścisków, uśmiechów, rozglądania się na boki, obserwacji sąsiednich grobów, ludzi wraz z opiniami , recenzjami często dość siarczystymi. Brak tylko tej powagi, pokory, majestatu… Gdzieś z części prawosławnej na Włostowicach dobiega mnie okrzyk młodego człowieka – mamo idźmy już stąd tam przez bramą stoi pan i sprzedaje szczypki!! Ja chcę szczypkę… młodemu człowiekowi to i można wybaczyć , ale jego mamie która ochoczo zawinęła się w jednym momencie znad grobu już chyba nie bardzo….ale może się mylę…

 

Przybity, uśmiercony, za wszystkie grzechy..wisi w pokorze...

 

 

A tu na cmentarzu dziś w Bobrownikach nadal wisi ukrzyżowany, dalej umarł za nas…za tą szczypkę  tego młodzieńca też….

 

05 listopada 2019   Komentarze (2)
cmentarze   bobrowniki   filozofia   Bobrowniki cmentarz  

Bolesny powrót kapitana w choleryczne Puławy...cześć...

Karawaka Klementowice

Karawaka Klementowice

 

40 lat później…….

 

Szklanka  dawno nie myta wypadła z dłoni kapitana statku. Cumują już od wielu dni gdzieś między Maciejowicami a Górą Kalwarią. Niespokojna woda Wisły uniemożliwia dalszy spływ w dół do Galicji. Na pokładzie coraz mniej beczek śledzi...Kapitan już prawie 79 letni zarośnięty , zapuszczony na tym swoim już leciwym statku, o świecie zakończył ostatnią szklankę rumu. Butelki kołyszą się jak cała łajba - od burty do burty. To już 2 tydzień przymusowego postoju. Siwy zarost kapitana nie tylko pisze doświadczenie, ale i sygnalizuje jego człowieczeństwo uchodzące po miału. Coraz częściej zamyka się w swoim okrętowym pokoju, zamawia jedzenie w kantynie, ale nie jada. Ostatnio i chorował, kaszel i suchoty go brały. Dał radę. W Gdańsku spotkał się z córką na chwilę. Jak to marynarz ,tylko na chwilę. Choć kocha i kocha mocno. Dał jej kilka groszy na czarną godzinę. Jadwiga zawsze ma najświeższe informacje co się dzieje w kraju ,który na mapie nie istnieje przecież. Opowiada ojcu zmęczonego ciągłymi kursami przez niespokojną Wisłę, że w Łodzi wybuchł strajk robotniczy, nastał tam stan wojenny i 200 osób zabito a ponad 1000 aresztowano i osadzono w więzieniach. Co gorsza aresztowano Dmowskiego. Długo drapał się po już wypłowiałej brodzie siwiutkiej bardzo , kto to Dmowski ten… Tym bardziej nie wiedział ,że narodził się tego roku roku 1892 Bierut…..kto to ten Bierut…. 

Chrapie , buzia otwarta, koleja butelczyna rumu wyparowała. Śpi głęboko, odpoczywa… już tyle...Drzwi trzaskają do kajuty. Staje nawigator , też wczorajszy ,ale bardziej świeży. Melduje :

Panie Kapitanie mam informację od nadzorcy przystani , że możemy płynąć w dół !!!

Kapitan otworzył leniwie oko , drugim drzemiąc i zapadając się w oparach alkoholu i taniego tytoniu. Zapadał w myśl zejścia z trapu na Puławską ziemię. Odnaleźć nawigatora zostawionego 40 lat temu, tam w tej cholernej epidemii. Znaleźć żywego lub jego grób. Gryzie go od wypłynięcia z portu z Puław w 1852 roku… Ale rum uśmierza ból, rozgania myśli….

Wstał ,podszedł do zniszczonego i zaniedbanego lustra. Widzi sędziwą pociągłą twarz starca. Przewiózł Wisłą tysiące ton zboża ,śledzi i innych towarów. Przewiózł setki ludzi szukających lepszego jutra. Znają go w każdym porcie, każdej zatoczce, każdej przystani. Znają tą zmarnowaną twarz. Znają jego już niepewny krok, mniej sprawną lewą nogę. Zabór rosyjski tak blisko. Nie lubi tego zaboru, tego języka. Tej kultury, tych ich obyczajów. Patrzy jak wycierana jest polskość…. 

Gasi kolejnego papierosa. Czyta raporty … epidemia znów szaleje…. Boże, każesz mi wracać znów w to piekło. Pamięta jak kolej Iwanogrodzko-Dąbrowską budowano. Przywleczono cholerę, z drugiej strony Wisły, znaczy Sieciechowskiej. A wcześniej w 1867 roku w Guberni Lubelskiej cholera zaatakowała 4823 ludzi – zmarła połowa. Czy w 1872 roku na cholerę zachorowało 1286 osób zmarło 506…. Pamięta jak w 1873 roku po radomskiej stronie Wisły szalał mór cholery, a w Warszawie dżuma…. Dopija paskudną kawę i czyta ostatnie akapity raportu. W królestwie Danii wykonano ostatnią karę śmierci. Uśmiechnął się pod wąsem… życzliwie. Czyta dalej . Jego tam carskie coś tam coś tam, wargami przewraca , nie lubi tych carskich …. Car Rosji Wszech Rosji był z wizytacją wojsk w Twierdzy Iwanogrod wraz z młodym synem -  przyszłym Carem ostatnim z Romanowów Mikołajem II, który odwiedził mury Dęblińskiej Twierdzy w 1914 roku.

 

Karawaka Klementowice

 

Po paskudnej kawie przyszedł czas na paskudne późne śniadanie. Zjada z niechęcią, wie , że młody nie jest i musi się pilnować z jedzeniem. Połowę zębów stracił na ciężkich czasach. Nieurodzaj był straszny,susza… warzywa, zboża nie obrodziły. Brukiew do znudzenia a i jej zabrakło…. Wzruszył do siebie ramionami. Przynieśli mu znów to samo – kawałek rzepy pieczonej, ziemniaki ze wczoraj i jakąś breję. Chleb czarny i czerstwy nie dał się urwać dłonią. Nóż raz za razem wcina się w bochen. Odkrawa pajdę chleba. Choć chleb dobry- mruczy pod nosem. Zamyka się nad talerzem w sobie, w swoim świecie i celu. Do Puław nie daleko może 20 mil może 23 mile. Zarządza odprawę. Na pokładzie w końcu pojawiają się ostatni wioślarze, mocno zbudowani, żylaści, ale pełni wigoru mężczyźni. Mają wiosłować pod prąd, na Wiśle, w ten bardzo wysoki jej stan …

Płyniemy panowie do Galicji po sól. Śledzie zrzucamy w Puławach i Kazimierzu. W Puławach w porcie mam osobistą sprawę. Zacumujemy na jedną lub dwie noce. Tawerna jest ! Strawa ujdzie. Gorzałka jest. Tam mówią okowita…. Pamiętajcie w Modrzycach nie tylko żupa solna jest, ale i  mosty. Kolejowy nowiutki i ten do fortu na drugim brzegu Wisły. Forty budują, jest i port na Wiśle. Ale nic tam po nas. Bacznie oko wytężać macie i o wszystkim meldować. 

Tak jest panie Kapitanie! - okrzyk z pokładu go dobiegł jak lata temu...

Cumy i  odbijamy. 

 

 

Karawaka w Kurowie

 

 

Znów czuje cudowny kołys łajby, bochot Wisły. Słyszy najróżniejsze ptactwo w ten dzień skrzeczące nad pokładem. Słyszy jak wiosła wbijają się w mętnie czarną wodę Wisły, słyszy miarowe okrzyki wioślarzy. Widzi zewsząd pasące się na łąkach przywiślanych krowy, konie, gdzieś i kozy są. Wierzby nieprzycinane  chylą swe konary na wietrze wrześniowym. Widzi znajomy spichlerz ...widzi kościół w Górze Jaroszyńskiej ,widzi rotundę- kaplicę Czartoryskich. Przeszywa go niepokój…

Trap opada na piach wiślany. Od razu przy nich staje nadzorca portu. Coś po rosyjsku mówi ... zna ten język. Musi znać , tyle lat tu pływa. To już jego jeden z ostatnich rejsów. Kolej żelazna zabiera mu jak i innym zlecenia. Szybciej , pewniej , więcej zabierze i nie ma wpływu pogoda, stan rzeki czy kaprysy marynarzy. Sprawy zostawił swojemu bosmanowi ...niech rozmawia z dozorcą.

Od razu ruszył do szpitala św Boromeusza, gdzie jego nawigator leżał.  Ten bez mała 50 letni szpital jest bardzo nowoczesny. Musi zasięgnąć informacji co się stało z jego kolegą.Schodzi na puławski ląd, czuje się tu niepewnie. W 1852 roku uciekał stąd przecież… Robi kilka kroków do przodu. Jego prawa ręka bosman opłaca miejsce na redzie i załatwia sprawę rozładunku beczek śledzi. Gwar w porcie, ktoś krzyczy, rybacy narzekają na słabe łowy, dużo żołnierzy rosyjskich… Port tak port strategiczny w końcu. Z armady Czartoryskich zostało tylko wspomnienie. Statki zostały zarekwirowane i namiestnik rosyjski nimi zarządza. Herb Pogoni Litewskiej już nie powiewa,zamieniony na dwa czarne orły z głowami na wschód i zachód, trzymające insygnia królewskie, Romanowów….

 

Karawaka w Końskowoli

 

Widzi dawno nie widzianą wierzbę ...Boże jak ona rozrosła się … Przy niej murowana kapliczka. Murarze się kręcą koło niej. Coś tam robią. Dorabiają, dokuwają? Kamieniarz przy nich i ksiądz. Idzie znów jak ponad 40 lat temu zaciekawiony. Gapiów dużo. Słońce przypieka. Dochodzi do kapliczki. Widzi nowe napisy OD.R.1892. Dedukuje, że odnowiona tegoż roku, Anno Domini 1892. Gawiedź klęczy, modli się. Karawaka nabrała nowego światła i świeżości. Krzyż choleryczny widoczny. Modły znów snują się po Puławach i nie tylko. W niedalekiej Końskowoli siedziby wielkich tych ziem Konińskich , Tęczyńskich, Sieniawskich czy Czartoryskich przy kościółku św. Anny konsekrowanym bodajże w 1613 roku postawiono murowaną kolumnową karawakę z płytą, z modlitwą…. Gdzieś dalej w bardzo starym mieście Kurów , przy starym bo sięgającym na pewno połowy XVIII wieku cmentarzu postawiano parę dni wcześniej - krzyż Karawakę. W niedalekich Klementowicach , bardzo starej, bo sięgającej ponad 600 lat parafii za wzgórzem kościelnym stała już w XVIII wieku Karawaka – Krzyż – przebłagalny…. Nie mówiąc o Kazimierzu , Włostowicach….

 

Odnowiona karawaka - bohaterka opowiadania - Puławy

 

 

Znów – cholera ! Zaklnął pod nosem kapitan… Ktoś w ludu, mówi już zachorowało ponad 6000 ludzi na Lubelszczyźnie,a Panie w Puławach znaczy w  powiecie naszym już ponad 900 zachorowało.  Przeraził się kapitan i odszedł na trzy koki od zgromadzenia. Znów – cholera ! Wymamrotał. To za dużo dla niego. Poszedł do tawerny nie tylko złagodzić nerwy ale i „odkazić” się. Zapadł w sen po lekkiej kolacji a mocnym trunku. Obudził go skowyt psów ujadających od świtu. Otworzył już nie młode oko. Naciągnął spodnie niemrawie. Głowa boli , wzrok lata po izbie. Miał wrócić na pokład ,dać dyspozycje. Miał udać się do szpitala…. Ech .. informacja o kolejnej fali epidemii go załamała. Ciekawość wzięła górę i wyskoczył przed tawernę. Słońce już dobrze grzało i jego blask oślepił kapitana na krótką chwilę. Widzi zaprzęg koni – pewnie kobyły pociągowe i wóz drabiniasty a na nim zwłoki cholerycznych ofiar. Za nim kondukt morowy….Zły omen…. 

Dziś musi się dowiedzieć co z jego nawigatorem pozostawionym 40 lat temu… 

Wierzba pochyla się nad kapliczką. Ludzi od rana wielu, wielu się modli, wielu ma przy sobie małe medaliki- karawaki. By dom, by domowników chronić mimo wszystko. Dziś wyrusza po sól do Bochni. Żupy czekają. Portowy zaduch, mieszanka zapachu ryb, palonego drewna w wędzarniach,i czegoś nieokreślonego. Ta nieokreśloność to całe życie marynarzy, cały świat ich życia, wybranej drogi, daleko od rodziny, tam dziewczyna, gdzie port. Ile to dziewczyn w Puławach stała na redzie i wyczekiwała swoich ukochanych, widziała ,że nie są ich na całe życie, ale na ten port, na tą chwilę tak. Być choć przez chwilę kochanym, być zatopionym w jego bezpiecznych i męskich ramionach. Poczuć jego zapach, poczuć jego świat, być kawałkiem świata jego i swego razem ,choć na kilka dni…

 

Karawaka - bohaterka opowiadania - Puławy

 

 

Dziś śniadanie mu nie smakowało , kapitan zły ,kapitan głodny. Czas płynie, czas zabiera masę ludzi. Tyle tu już było epidemii, ta z 1708 roku, ta w Instytucie Panien, czy ta zła, smutna ,osobista z 1852 roku.  Otwiera furtę bramy, kilku pacjentów przechadza się dziedzińcem szpitala św Karola. Przemykają kitle lekarskie , pielęgniarki , wycie pacjentów. Kapitan szuka szefa tego szpitala. On ma księgi….Nie przedstawił się dyrektor szpitala, tylko stwierdził , że kontynuuje misję wspaniałego Karola Khittla,doktora nauk medycznych na dworze Czartoryskich. Podrzucił tylko imię – Alfons.

Nawigator – Ignacy Kotecki ,syn Bolesława i Marii ….leczony na cholerę , czas leczenia 10 dni. Anno Domini 1852 -zgon. Zwłoki poświęcono i zakopano na Piaskach. Blisko Wólki Profeckiej. W odległości 2 worst od młyna na Kurówce. Tam chowano, na końcu Puław chorych na cholerę. Wpisano do akt. Grób masowy. W grobie 13 osób. Nazwisk 3 nie ustalono.  Za cmentarzem wyznania Mojrzeszowego. Tam w tych piachach i jałowcach zaczęto chować tych epidemijnych, cholerycznych. Już jedna mogiła na Norblina na Włostowicach jest….

Kapitan zapala papierosa, miał jednego na okazję, jedynego, jednokrotnego . Wychodzi na dwór. Idzie w stronę Wisły… tam czuję się dobrze, pewnie, tam jest u siebie… Drapie się bez ładu po siwej brodzie… jakaś łza rosi policzek...Gaśnie, idzie bez celu… nie przeżył…...cholera!!!

Wraca pospiesznie do portu. Zarządza natychmiastowe odcumowanie i płynięcie do Galicji . Już tu nie wróci, już nie chce….. zamyka się w kajucie. Zapada w sobie. Zostawia Puławy z jej epidemią, z jej żarliwie modlącymi się ludźmi, z jej co rusz powstającymi kapliczkami – latarniami…..

 

 

 

W 2000 roku kapliczkę poddano gruntownej renowacji za wstawiennictwem Pana Zdzisława Kraszewskiego. Odsłonięto zatynkowaną karawakę, dostawiono tabliczkę informującą...nowy krzyż ...Oko miał na to historyk sztuki Kazimierz Parfianowicz.

 

A przecież 6 Sierpnia nie tylko skrywa tą historię….także tą o nawiedzonym miejscu….pustym placu...

 

 

Fabularyzowane moją narracją.

 

Źródło : 

 

Naruszewicz-Lesiuk D. „Cholera , Choroby zakaźne i ich zwalczanie na ziemiach polskich XX wieku”

„Cholera , jej dawniejsze epidemije u  nas, przyczyny , objawy, zapobieganie, leczenie”- dr B.Dzieżawski, O.Hewelke, W.Janowski  1892

W.N. Skadiczewskij, 1893 r. "Cholernaja epidemija 1892 goda w Ljubinskoj Gubernii"

K.Kurzyp - "Stężyca nad Wisłą"

Kazimierz Parfianowicz "KAPLICZKA Z KRZYŻEM KARAWAKĄ.PUŁAWSKA PAMIĄTKA WOTYWNA CZASU EPIDEMII CHOLERY (1852, 1892)"

Henryk Czech - "Miejsca upamiętnione"

o. Paweł Sczaniecki w książce Święty Benedykt (Kraków 2000, wyd. 3, s. 179–182)

 

eksperci :G. Bartnik , H. Mielniczenko, H. Czech, Z. Kiełb, M. Głos śp. M. Spróz 

Wikipedia

 Kwartalnik Gminy Kurów, nr 10 , lipiec 2018.

Zdjęcia własne,Trap – Internet.

31 października 2019   Dodaj komentarz
puławy   cmentarze   epidemie   epidemia puławy mór kapitan  

Zamglony morowy sierpniowy świt w porcie...

 

 

Żniwa w pełni. Palący słońcem sierpień smaga plecy  włościan i parobków. Gdzieś w oddali jest ukojenie , bryza Wisły będącej o kilka set łokci od pól zalanych pszenicą i żytem. Jeszcze nie ucichły echa welkości Panów Czartoryskich , którzy jako spadkobiercy rodów i Lubomirskich i wielkich fortun Sieniawskich wryli się w  świadomość i codzienność tego miejsca. W zaborze Pruskim zniesiono już pańszczyznę, tu trwa dalej choć już wiadome, że i w tym - rosyskim jej nie będzie. Echo powstania listopadowego cały czas wyryty w te ziemie, w ludzi . Gdzie rodzina z rodziną walczyła po dwóch stronach....

 

Karawaka parafia Klementowice

 

Jest sierpień 1852 roku....z Galicji przypłynęli marynarze do portu Pulawy. Gorąc sierpnia daje im we znaki. W Kazimierzu nie było mejsca na redzie. Cały czas aktualizują mapy. Przecież prawie 100 lat temu Wisła ich żywicielka wyryła nowe koryto , stracając Stężycę.Prawie 30 lat wcześniej odsunęła się od swojego koryta w Parchatce i Włostowicach na kilka set metrów. Muszą nanosić co chwlę zmiany żeglugowe. Są zmęczeni. Dziś ich statek wiezie przez Wislę zboże z Galicji  i sól z Bochni.  Pamiętają opowiadania swoich dziadów jak to król Batory stracił do reszty nerwy na sprzedawczyków co sól jak złoto traktowali ceną. Kazał Wieliczce i Bochni zasuwać takby starczyło dla całej Korony. I te żupy solne jak grzyby po deszczu powstawały....

Trap udeżyl w piaszczysty brzeg portu. Rwetes portowego życia w już jakże znanych Puławach mieszał się z goryczą zaboczego jarzma. Rosyjski królował i marynarze z Galicji pewni nie byli czy w komorze celnej w Puławach się dogadają. Czuć było jednak w ten sierpniowy dzień mieszankę portowego rybackiego zapachu z wyczuwalną wonią czegoś złego, chorego , niemożliwego do zidentyfikowania. Po odnalezieniu zawiadowcy portu i uiszczeniu kilku monet za miejsce w porcie udali się do tawerny by tam zatopić swe zmeczenie i długie dni w palącym słońcu na statkubez świeżej wody i jedzienia. Tylko ten kaszel im przeszkadzał i wątłość jak na tą porę roku dziwną....

 

Przyportowa kapliczka - 6 Sierpnia Puławy

 

We Lwowie nastała już noc. Pomocnik Ignacego poszedł się zdrzemnąć na kozetce. Jeszcze niedopity kieliszek wina za obronę magstra farmacji stoi na komodzie. Już zapomina jak 30 lipca na Uniwerystecie w Wiedniu odbierał swój pierwszy tytuł magistra. Nad dymiącą lampą oliwną nocą w aptece młody Łukasiewicz pochyla się nad menzurką wypelnioną czarną gęstą substancją. Już jest gotowy , już ma opracowany cały plan ekstracji z tej - ropy naftowej- nafty. Magicznej substancji odartej z tej czarności  . Nie mającej na daną chwilę żadnych zastosowań i celów.Uparty Ignacy czuje ,że jest bliski wielkiego wyalazku....czuł dobrze. Rok poźnej skontruował lampę naftową.....

 

Ale dziś nawet nie spodziewał się ,że Królestwo zaleje fala epidemii ...epidemii cholery. 

 

Na niedawno pobudowanej Cytadeli Twierdzy Dęblin nikt nie spodziewa się wybuchu epidemii. Pamiętają z pzekazów ustnych jak w niedalekich Bobrownikach 1780 roku panowała epidemia ospy, wyniszczając prawie cały odsetek mieszkańców miasta ....Czasy carskie - tarde i okrutne . Mikołaj I Romanow pewny , dynastia Romanowów święci tryumfy. Wojsko, ludzie , wszyscy wpatrzeni w niego CARA. Prócz Polaków sprzedanych przez podstolego Antoniego ,Targowicę i rozszarpaną ojczyznę przez rozbiory. Wypatrywana jutrzenka nadziei w księciu Poniatowskim jedynym marszałku Francji - Polaku na początku XIX wieku została wygaszona wpierw przez wyprawę Napoleona na Moskwę by  później pod Lipskiem  zostać pogrzebana na kolejne lata...długie lata... A i te lata niosły żniwa cholery , dżumy i moru...

 

 

spichlerz Puławy 

 

Port w Puławach przy portach w Kazimierzu czy Stężycy a nawet Janowca był dość skromny by nie powiedzieć marginalny. Więcej w XVI wieku przyjmował port we Włostowicach niżby w Puławach. Do tej pory zachowały się nadbrzeżne budynki a także spichlerz puławski. Te miary nie mają żadnej z Kazimierzem , gdzie ich ilość wieksza i świetność przykrywa całunem milczenia. Nie zawsze też Kazimierz był aż tak handlowo kluczowy. Po wytyczeniu w XIV wieku przez króla Kazimierza Wielkiego szlaku kupieckiego, który przechodził także przez Kazimierz i miasto Wąwolnicę i zauważalnej przewagi na Wiślanym transporcie choćby nad Stężycą w 1573 czy 1574 roku. Nie mówiąc o jego bezsprzecznej dominacji w XVII wieku przy sięgającym 44% całego eksportu zboża i importu śledzi .

Port Puławy w XVII wieku może się poszczycić się około 0,1 % całego eksportu zboża , czyli 204 łaszty . Łaszt około 3 Tony, ca 3200 litrów materiałów sypkich. Koniec XVIII wieku ( lata 1776/1777 ) ośrodek kazimierski stał się niekwestionowanym liderem nad wiślanej wodzie nie tylko w eksporcie zboża ,czy imporcie beczek śledzi ,ale przede wszystkim w spływie tratw oraz towarów na nich. Przegonił coraz prężniejszy ośrodek portowy w Puławach i Józefowie.

 Lecz dziś ten port jakoś złowrogo patrzy, jakoś obco w nim. Tu zaczyna się znów wędrowka śmierci , znó zeszła na ląd. ...... Cholera.....

 

Karawaka Puławy - 6 Sieprnia,.

 

Mrynarze wstali o świcie. Nie czuli się wcale lepiej niżby dzień wcześniej. Ot zwyczajnie, poprosili o śniadanie bo dziś dalej w drogę dalszą. Łaszty zboża z tegorocznego żniwa zasypane w statku już sprzedane. Czas na nich, Rzucili kilka wymiennych niedawno pieniędzy.Jeden z nich – nawigator -dziś wyjątkowo źle się czuł. Coś mowił – zaszkodziło na tych puławskich karczmach. Zaciekawili się grupą mieszkańców Puław. Stara wierzba niepodcinana od lat falowała na sierpniowym wietrze już wczesnego popołudnia. Podeszli bliżej bo ciekawość była wieksza niż bariery czy obyczajowe czy jęzkowe. Po rozmowie w miarę miłej dowiedzieli się , że  stawiana jest kapliczka z karawaką. Bo w mieście wybuchła epidemia cholery. Talizan dobrych i ochronnych sił, Boskiej opaczności  Ludzie znów zaczęli umierać... Przecież tak niedługo bo w 1856 roku gorączka tyfloidalna występowała   w Instytucie Panien w Puławach zbierając żniwo. Ale o tym cicho było , bo nie wypada , nie można było o tym głośno mówić…. Bo jak. Przybita na spichlerzu była lista atakujących miasto epidemii nie budziła zainteresowania lecz trwogę….

 

Gubernia

Data epidemii/czas

Zachorowało

Zmarło

Lubelska

3.8-11.12.1848

15039

6547

Radomska

3.8-11.12.1848

4275

2280

Lubelska

1852

11034

4143

Radomska

1852

9094

4241

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kapitan statku podchodzi pod kapilczkę . Słońce chyli się już za południe . Dziwi się co to za znaki są na tym dziwnym krzyżu. Dwie belki. Pochodzi bliżej , literuje. Brat z klasztoru przybyły z grupką ludzi  tłumaczy kapitanowi …

 

+ Z + D I A + B I Z S A B + Z + H G F + B F R S

+ – Crux-Krzyżu Chrystusów, zbaw mię.

Z – Zelus- Żarliwość domu Twego niech mię uwolni.

+ – Crux-Krzyż zwycięża, krzyż panuje, krzyż rozkazuje. Przez znak krzyża świętego, niech mię uwolni Pan od powietrza tego.

D – Deus - Dajże to, Boże – Boże mój, żebym ja i to miejsce było uwolnione od powietrza tego.

I – In manus-Jezu, najsłodszy Panie, w ręce Twoje polecam ducha mego, serce i ciało moje.

A – Ante-[Wcześniej] aniżeli stworzył Bóg niebo i ziemię, był Bogiem. On mocny Jest wybawić mię od powietrza tego.

+ – Crux-Krzyż Chrystusów mocny jest odpędzić zarazy, powietrza z miejsca tego i od ciała mego.

B – Bonum-Barzo jest rzecz dobra, oczekiwać w milczeniu ratunku Boskiego, aby odpędził zarazę ode mnie nędznego.

I – Inclinabo-Ja nakłonię serce moje do usprawiedliwienia Twojego, abym się nie zawstydził, żem Cię wzywał.

Z – Zelavi-Z wielką żarliwością zapaliłem się na niezbożne, widząc pokój głoszących i w Tobie samym ufność miałem. Krzyż Chrystusów odpędza czartów i powietrze zepsowane niech wyżenie.

S – Salus-Słusznie, zbawieniem Twoim sam jestem, mówi Pan. Wołaj do mnie, wzywaj mię, ja wysłucham cię i wybawię od powietrza tego.

A – Abyssus-Azaś przepaść przepaści nie wzywa i w szumie głosu Twego odpędziłeś czarty i od zarazy powietrza uwolniłeś mię.

B – Beatus-Błogosławiony mąż, który ufa w Panu i nie obrócił oczu swoich na próżność i rozpustę zdradliwą.

 + – Crux-Krzyż Chrystusów, który był przed tym na hańbę i zelżywość, teraz jest na sławę i uwielbienie. Niech mi będzie na zdrowie i niech odpędzi z miejsca tego czarta i zepsowane powietrze i zarazę od ciała mego.

Z – Zelus- Żarliwość czci Boskiej strawiła mię pierwej, niż umrę i przez imię Twoje, wybaw mię od tej zarazy powietrza złego.

+ – Crucis-Krzyża świętego znak uwolni lub Boży i od powietrza tych, którzy Mu ufają.

H – Haeccine- Hej! Także to Panu oddajecie ludzie głupi i bezrozumni? – Oddajcie Najwyższemu śluby wasze i ofiarujcie Bogu ofiarę chwały, i miejście w nim nadzieję, albowiem, którzy w Nim ufają, nie będą zawstydzeni.

G – Gutturi-Gardłu memu i do ust moich przyschnie język, jeżeli Cię wielbić nie będę i sławić Imienia Twojego świętego, które święte jest i wybawia w Tobie ufających. W Tobie nadzieję pokładam. Zbaw mię, Boże mój, z zarazy tej powietrza i miejsce to, na którym wzywają Imienia Twojego.

 

 

......

 

Nie daje ojcu dokończyć tłumaczyć modlitwy. Widział już jednak ją , nie raz krzyż z dwiema belkami. Słyszał , że w porcie gdzie go nie przyjęli w Kazimierzu takowe karawaki były, słyszał jak i na Włostowicach taka była. Nie pojmuje kapitan czy to ma pomóc czy wystraszyć morowe powietrze .Niepokoi się swoim druhem z załogi. Coraz gorzej z nim. A terminy gonią… dylemat … zostawić i nająć nowego członka załogi czy zostać jeszcze dzień dwa….

Podjął decyzję, cholera i tu już zagościła od wielu lat, on ma zlecenie i musi je zrealizować. Na szybko w porcie najmuje nawigatora i ruszają dalej. Do Gdańska. Oby dalej od tego miejsca. Miejsca jak się okaże  za 40 lat odwiedzi znów Puławy i pozna całą historię tego przeklętego portu i epidemii co od 1848 roku pustoszyła i nawiedzała te tereny zbierając ogromne żniwo. O tym wszystkim kapitan się dowie..opowie. Odszuka kapliczkę i siądzie koło niej słuchając jej historii….

 

 

 

Koniec części I.

 

 

 

Fabularyzowane moją narracją. 

Źródło : 

Naruszewicz-Lesiuk D. „Cholera , Choroby zakaźne i ich zwalczanie na ziemiach polskich XX wieku”

 „Cholera , jej dawniejsze epidemije u  nas, przyczyny , objawy, zapobieganie, leczenie”- dr B.Dzieżawski, O.Hewelke, W.Janowski  1892

K.Kurzyp - Stężyca 

o. Paweł Sczaniecki w książce Święty Benedykt (Kraków 2000, wyd. 3, s. 179–182)

eksperci : , G. Bartnik , H. Mielniczenko, H. Czech, Z. Kiełb, śp. M. Spróz 

Zdjęcia własne, prócz spichlerza – autorem zdjęć Robert Sołtan. Trap – Internet. Krzyż - http://parafiaklementowice.pl/

08 października 2019   Dodaj komentarz
puławy   cmentarze   epidemie  

Bezimienny krzyż tragedii nad Wieprzem

 

 

Ranek poniedziałkowy, taki ot po kolejnym weekendzie. Topniejące tygodnie już przeszły na tą drugą stronę trwania roku. Kurczę już 38 tydzień o 52 ich dyktuje nasz byt i naszą świadomość i pełność roku – roku 2019. Już smak nowalijek jeszcze nie tak dawno sprzedawanych z nacią marchewki czy boćwinka górowały i królowały w kuchni, by nabrzmieć swoim dojrzalszym smakiem. Smakiem bliskich wykopków, smakiem kopcowania, przesiąknięcia tą ziemistością Ziemi, smaganych słońcem , deszczem i wiatrem łęcin. Jesienią w nozdrzach już wdzierających się w poranek i ranek, w wieczorny zachód słońca czy w noc w końcu ciemną i białym jej górującym strażnikiem. Teraz świeci wybitnie mocno, pręży muskuły , napina klatę ten nocny mocarz. Spać swoim blaskiem nie daje, jego wpływy na wpływy nasze ma ogromne, nie pozwala cicho zasnąć, dręczy coś nas od środka. Toczy po umyśle jakieś niepotrzebne poddenerwowanie, niepokój – marnieje ten sen ,stając się miałki i płytki. Być może to nie tylko wina jego przyciągania, tych astronomiczno-kosmicznych sił niewidzialnych ba! nadprzyrodzonych. Może w te dni każe nam się zastanowić w tej bezsenności  i tułaczce  świadomości w stan błogości o tych co już dawno są ponad rzeczywisty stan bycia, tych którzy odeszli, tych którzy oddali życie za Coś, za Kogoś, umarli z naturalnej potrzeby istnienia świata – starości… Taka naszła mnie w tym wszystkim myśl, że każda śmierć ma swoją historię. Tą często cichą, spokojną, codzienną, niekiedy przaśną, niekiedy brawurową, niekiedy smutną czy wesołą. Oblaną aurą niekiedy wielkiego poświęcenia, niekiedy zbiorowej odpowiedzialności za innych i siebie. 

 

Tu przy Borowej nad Wieprzem zaczyna samoistnie głowa chylić się w geście pokłonu i oddania czci tysiącom zamordowanym na tym terenie przez Niemców w czasie II Wojny Światowej choćby. Obozie śmierci , Twierdzy Dęblińskiej z której cały czas sączy się krew dziesiątków tysięcy zamordowanych jeńców. Wał drugi między Gołębiem a Dęblinem dłońmi Żydów ale i zgodnie z przekazem ustnym gospodarzy okolicznych miejscowości. To w końcu sam Wieprz co w 1943 roku nabrał nienaturalnego koloru , szkarłatnego od rozstrzeliwanych Żydów widział tak wiele, tak wiele śmierci. A przecież tyle o tej rzece już pisałem, tyle cudowności i piękności jest w niej. Dziś  czując już tą pełnię księżyca za sobą, byłem nad Wieprzem tuż przy Borowej , tuż przy ujściu do Wisły i ukląkłem i się pomodliłem. Też za tych co grób masowy mieli pod mostem żelaznym, ale za ten wymowny pojedynczy stalowy krzyż z krucyfiksem. Wbity tuż przy lustrze wody. Bez niczego, żadnych zniczy. Kwiaty polce i trawy go ukwiecają. Będąc tu tyle razy nie zwróciłem na niego uwagi??! A może go nie było ? Krzyż nie młody przecież… Stałem długo mając w głowie ogrom myśli kłębiących się. Skąd , jak, czemu ? Na pewno ktoś lub być może kilka osób tu zmarło …w odmętach Wieprza. 

Czy to może nieszczęśliwy wypadek? Czy może głupota i brawura? Czy może samobójstwo? Czy może to miejsce – mogiła  upamiętniająca  straszne czasy wojny czy może jakieś epidemii?

Nie wiem. Jest bezimienny. Symboliczny. Teraz , dziś , gdzie przywołana jesienna melancholia i niepokój księżycowy we wspólnym zaistnieniu z krzyżem nad Wieprzem dały mi ogrom do myślenia, uderzyły żałością , smutkiem i niemocą. Zostawiałem przy krzyżu więcej pytań niż wydawało się mogłem ich powiedzieć…..

16 września 2019   Dodaj komentarz
borowa   cmentarze   krzyż borowa  

Historia lokalna - Epidemiczny Sieciechów....cz...

Część Druga ( II)

 

 

 

W Woli Klasztornej z piaskowca postawiono pomnik w upamiętnieniu tego wydarzenia, znaczy tragedii epidemicznej. Las, bujna roślinność skutecznie zaciera ślady, ślady pamięci też. Ten w Bąkowcu (Garbatka Letnisko) też się ma nie najlepiej, ten cmentarz choleryczny oczywiście.  Dobrze, że pan Stefan dba, promuje, przypomina, nie daje zapomnieć, walczy z chyba coraz większą obojętnością tych czasów. A my pasjonaci historii lokalnej razem z nim. By nic nie umknęło, by nic nie przemilczeć a co gorsza nie zmienić biegu historii. Nie zniekształcić, pozostawić prawdziwą, być może trudną. Te miejsca epidemiczne tu w Sieciechowie, Woli Klasztornej, Bąkowcu, Włostowicach, Końskowoli, Bobrownikach  przeze mnie odwiedzone niosą ogromny bagaż emocji. Wielkich żałości i niesprawiedliwości świata. Każda wojna niesie żniwo nie tylko od kul, ale i do właśnie epidemii. Wybuchały i dziesiątkowały. Ba! Wymierały całe wsie i miasta. W wielkim cierpieniu i bólu, bez pomocy medycznej.

 

Choć idąc za już przywołaną książką możemy wyczytać, że leczono sosem z kwaszonych ogórków: 

„Tu musimy zaznaczyć, że w r. 1866 dr. Krassowski w Płocku

wpadł na myśl leczenia cholery sosem kwaszonych ogórków. Wyniki

otrzymywał bardzo dobre; ten sposób leczenia tak się rozpowszechnił,

że ogórki kwaszone w Płocku jako lekarstwo w aptekach przyrządzano.

Działanie objaśnia dr. K. zawartością w sosie kwasu mlecznego. Naj­

nowsze badania bakteryjologiczne racjonalność tego leczenia potwierdzają. (Istota chol. Azjat.. i pospolite jej leczenie. Warszawa 1880.— Gaz.Lek. T. V).”

 

Warto w końcu coś o niej wiedzieć.  Moja koleżanka, dr nauk weterynaryjnych Ewa Bilska – Zając postara przybliżyć Państwu tą straszliwą chorobę :

„Cholera to choroba wywoływana przez bakterię Vibrio cholerae. Są to pałeczki gram ujemne, zwane przecinkowcami, które świetnie czują się w środowisku zasadowym, chłodnym i wilgotnym.  Gatunków Vibrio w całej rodzinie przecinkowców jest ponad 100, pałeczka cholery spośród nich jest jedną z najbardziej zaraźliwych. 

Do zarażenia ludzi pałeczką cholery dochodzi na drodze pokarmowej, głównym źródłem jest woda oraz żywność skażona Vibrio cholerae. Infekcje tą bakterią charakteryzują się szybkim i ostrym przebiegiem z dominującymi objawami ze strony przewodu pokarmowego. Choroba może objawić się już po kilkunastu godzinach, zazwyczaj w 2-3 dniu od spożycia bakterii z zakażoną woda czy żywnością. Pojawiające się biegunki i wymioty mają bardzo gwałtowny charakter i nie są poprzedzone żadnymi alarmującymi bólami brzucha.  Objawy, ich natężenie i tempo pojawiania się zależne są od ilości bakterii i uwalnianej przez nie enterotoksyny. Enterotoksyna wywołuje szereg zmian biochemicznych, które są przyczyną powstawania biegunek. Ze względu na bardzo szybko zachodzące zmiany w jelitach, biegunki te są bardzo gwałtowne i doprowadzają do szybkiego odwodnienia, kolejno, zaburzona gospodarka elektrolitowa prowadzi do wymiotów. Tempo odwodnienia jest galopujące, w ciągu doby chory może wydalić do 30 litrów biegunkowego płynu o mdławym zapachu. Charakterystycznymi objawami wynikającymi z nagłego odwodnienia są zaostrzone rysy twarzy (‘twarz Hipokratesa”), choleryczny głos (chrypka), zmarszczona skóra. W konsekwencji zaistniałych zmian biochemicznych oraz zaburzeń elektrolitowych dochodzi do niewydolności nerek, drgawek a nawet śpiączki. Następstwem wszystkich symptomów jest pojawienie się kwasicy metabolicznej, szybkie pogorszenie stanu chorego i śmierć. 

Brak podjęcia leczenia w przypadku zakażenia cholerą charakteryzuje się 50% śmiertelnością. Diagnostyka choroby jest dość prosta, opiera się głównie na charakterystycznych symptomach oraz badaniu bakteriologicznym biegunkowego kału, w którym znajduje się obfita ilość pałeczek cholery. Bakterie, które przedostają się wraz z biegunkowym płynem są zakaźne dla innych osób, spożycie skażonej wody czy żywności jest przyczyną dalszego szerzenia się choroby. Leczenie polega na antybiotykoterapii powodującej zabicie bakterii oraz dostarczeniu utraconych elektrolitów oraz płynów. 

Historia świata wskazuje na wiele epidemii cholery, a niektóre w konsekwencji okazały się wielkimi pandemiami. Choroba znana była już w starożytności, opisana przez Hipokratesa. Endemicznie występowała w Indiach i w Azji Południowo-Wschodniej. W Europie pojawiła się, kiedy to w okresie od 1817 r. do 1896 r. wystąpiło pięć pandemii cholery (5), a szósta trwała od 1899 r.do 1923 r. Epidemie cholery kilkakrotnie występujące w latach 1831-1923 w Europie Wschodniej, w tymi w Polsce zawlekane były przez wojska rosyjskie i tureckie w okresach klęsk i niepokojów społecznych. Choroba ta pomimo tego, że kojarzymy ją w Polsce z XIX wiekiem, ciągle jest notowana, a w niektórych krajach świata wciąż śmiertelnie niebezpieczna. W ostatniej dekadzie największe żniwa pałeczka cholery zebrała w Jemenie, pomiędzy kwietniem 2017 r. a listopadem 2018 r. raportowano ponad 1 mln 309 tysięcy zachorowań, w tym 2613 zgonów. W Afryce Wschodniej w 2018 r. wykryto 5782 przypadków choroby w Kenii oraz 4688 w Tanzanii. Zachorowania na cholerę raportowane są także na Dominikanie (zawlekanie zakażeń z sąsiedniego Haiti). Stałe zagrożenie epidemią cholery występuje również na Subkontynencie Indyjskim.

Ogniska epidemiczne cholery występują obecnie w wielu krajach będących kierunkiem wyjazdów turystycznych. Podróżnicy, zatem powinni szczególnie zwracać uwagę na higienę podczas wyjazdów, ponieważ odpowiedna profilaktyka pozwala uniknąć zachorowania. Przebywając w kraju o niskich standardach sanitarnych należy szczególnie dbać o higienę osobistą, każdorazowo myć ręce po skorzystaniu z toalety. W odniesieniu żywności i żywienia należy kierować się zasadą umyj, wyparz, ugotuj, obierz (możesz zjeść) albo zapomnij!!!  Jeśli woda niebutelkowana to tylko przegotowana! Skuteczną formą profilaktyki jest także doustna szczepionka inaktywowana.

Wspomniane leczenie kwasem z ogórków kiszonych ma naukowe uzasadnienie, ponieważ pałeczka cholery nie lubi kwaśnego środowiska. Spożywanie, zatem pokarmów zmieniających pH na bardziej kwaśne powoduje zmniejszenie ilości namnażających się bakterii a tym samym ilości produkowanej przez nie enterotoksyny, przez co objawy są mniej nasilone .”

 

 

 

 

Na postawie :

1 Naruszewicz-Lesiuk D. „Cholera , Choroby zakaźne i ich zwalczanie na ziemiach polskich XX wieku”

2 „Cholera , jej dawniejsze epidemije u  nas, przyczyny , objawy, zapobieganie, leczenie”- dr B.Dzieżawski, O.Hewelke, W.Janowski  1892

3. Wiedza nabyta pani dr nauk weterynaryjnych Ewy

4. Własne przemyślenia

5. Relacja Pana Stefana Sieka

6. Klemens Kurzyp „ Dęblin - szkice dziejów miejscowości i okolice.”

 

06 sierpnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   sieciechów   epidemie   koleje 1873   epidemia   cholera   Sieciechów  
< 1 2 3 >
Izkpaw | Blogi