• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Cmentarze, strona 1

< 1 2 3 >

Historia lokalna - Epidemiczny Sieciechów....cz1...

 Część PIERWSZA (I) 

 

 

 

 

Sieciechów miejscowość tak znana, że nie wypada już o niej nic opisać czy dopisać. Sama w Sobie jest historycznie zamocowana w głębokim średniowieczu. A jak ktoś czuje niedosyt to zapraszam na stronę pana Stefana Sieka – lokalny pasjonat historii, regionalisty -  www. izbasieciechow.pl. Tam wyczyta i poczyta o tej niegdysiejszej ważnej miejscowości i jednej z najstarszych parafii w regionie.

Do Sieciechowa nie przywiódł mnie ani  Klasztor ( Opactwo) , ani pięknie położone jezioro Czaple, nie domniemane i opisane przeze mnie ruiny zamków  czy droga Paryż, ba! Nawet zabytkowy cmentarz jak i parafialny kościół czy uroczy rynek, ale cmentarz epidemiczny. Tak – jeden z trzech w tutejszej parafii cmentarzy epidemicznych .Z roku 1873. 

Nawiedziłem jeden z nich w samej miejscowości Sieciechów. Bardzo skromy , gdyby nie krzyż  i ogrodzenie postawiony w 1998 roku w funduszy gminy i parafian. Napis a w sumie naklejka już dawno straciła na czytelności i myślę, że za 2 -3 lata wszystko odpadnie i zatracimy informację o tym krzyżu. A on sam stalowy , ocynkowany, na belce , głowa cierniowa Chrystusa ukrzyżowanego. Zdobiony , z podwójnego profila żelaznego. Ogrodzenie krzyża stalowe , kilka sztucznych kwiatów u jego podstawy. Tablica z napisem „ Cmentarz epidemiczno-choleryczny w Sieciechowie z roku 1873”. W tle boisko, obok jakaś firma. Według pana Stefana w latach 50-60 i później stał tu drewniany krzyż a sam teren był bardzo zaniedbany, zachaszczony, pełno było tarniny kłującej i innych krzewów. Cmentarz mieścił się w prostokącie 80x60 metrów. W poprzednim wieku wybierano tu piasek, obok cmentarza. Teraz teren nosi nazwę Niwki.  

 

 

 

Tego typu cmentarze jak pisałem o Włostowickim czy Końskowolskim epidemiczne są zawsze oddalone od samego centrum miejscowości. Tu było podobnie. Zabudowania samej miejscowości z czasem puchła i rozrastał się połykając co rusz nowe tereny. I tak oddalone cmentarze od miejscowości zostały przez nie wchłonięte. Tu było tak samo. W drodze do miejscowości Łoje odbijamy w pierwszą w lewo ( od strony centrum byłego miasta Sieciechów) i za 100 metrów widzimy boisko i to miejsce.  Na mapie Lidar widać wyraźnie miejsce pochówków. Przywołane 3 cmentarze epidemiczne  gwoli wyjaśnienia znajdują się w Sieciechowie , Woli Klasztornej i Bąkowcu. 

  

Gubernia

Data epidemii/czas

Zachorowało

Zmarło

na podstawie

Lubelska

3.8-11.12.1848

15039

6547

Tyg. Lekarski 1848r.

Radomska

3.8-11.12.1848

4275

2280

Tyg. Lekarski 1848r.

Lubelska

1852

11034

4143

Archangielski - Tyg.Lekarski

Radomska

1852

9094

4241

Archangielski - Tyg.Lekarski

Lubelska

1853

2846

1241

Archangielski - Tyg.Lekarski

Radomska

1853

742

353

Archangielski - Tyg.Lekarski

Lubelska

21.4- 31.12.1867

4823

2130

Archangielski

Radomska

do 12.11.1867

4236

2060

Archangielski

Lubelska

1870

bd

bd

 

Radomska

23.10-19.12.1870

69

34

Archangielski

Lubelska

23.09-7.12.1872

1286

506

Archangielski

Radomska

30.10-29.12.1872

97

25

Archangielski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Zestawienie występowania epidemii cholery na podstawie [2]

 

Widać po zestawieniu jakie poczyniłem w 1872 roku część guberni Radomskiej do której należał Sieciechów była mało narażona na epidemię. Zliczono raptem 97 przypadków zachorowań a 25 zgonów. Po drugiej stornie Wisły w guberni Lubelskiej żniwa epidemii były znacząco wyższe, bo samych zachorować było 1286 z blisko połowa odeszła z ziemskiego padołu. Podobnie i było tu w parafii Sieciechów. 

W tymże roku 1872 w samej parafii Sieciechów zmarło 92 osoby.Tragiczny rok 1873 – epidemia . Najprawdopodobniej cholerę przynieśli w te strony budowniczy kolei ,gdzie Dęblin był w planach budowy dwóch kluczowych linii ( kolej Nadwiślańska zatwierdzona przez cara w lutym 1873 roku i Iwanogrodzko- Dąbrowska  ( Dęblin – Dąbrowa zatwierdzona w 1875 roku).Powołując się na Pana Sieka w tragicznym roku ( 1873 ) zmarło w parafii 276 osób  ( nie ma potwierdzeń , że wszyscy na cholerę) z Sieciechowa i Łoi oraz 82 osoby z Woli Klasztornej i Zalesia należącej do tejże parafii. Rok 1874 przyniósł parafii 82 zgony ( Sieciechów i Łoje) , ale nie ma pewności, że na epidemię.

I tak stoję przy tym krzyżu , tym miejscu chyba, ech zaryzykuję stwierdzenie ,że zapomnianym. Takie tragedie, przejścia cholery, czy czerwonki, tyfusu, dżumy w tych czasach nie wywołują smutku i powagi tragedii, ot były , mijały. I głupie żarty – lepiej tam nie kopać … I nie wiem czy to znieczulica jakaś, czy po prostu mała wiedza, czy chęć odcięcia się od historii…nie wiem. Mnie to razi i mi z tym źle. Stoję przy tym krzyżu i modlę się za te dusze , które zostały tak bez pytania zabrane, wyrwane nagle i bez żadnego tłumaczenia. Dusze zapomniane przez ludzi, dusze zarośnięte chaszczami, wyklęte, zostawione same sobie. Czuję tu ich żałość za niesprawiedliwość losu. Za to, że muszą się błąkać, szukać ukojenia. Czuję je tu, tak mało tu się modlą o nie, tak niewiele im trzeba , ot westchnięcie, krótkie Ojcze Nasz , Zdrowaś…..  

 

Koniec części Pierwszej ( I) 

06 sierpnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   sieciechów   koleje 1873   epidemia   cholera   Sieciechów  

Historia lokalna - tragedia ... Zbędowice...

 

 

Pięknie zielenieją się Górki Parchackie.  Tak majestatycznie górują nad tą miejscowością owia

ą wielkim płaszczem historii. Tej złej i okrutnej jak „potop szwedzki” czy epidemie choćby cholery ale i dobrą jak czułe opieka nad tym miejscem Izabelli Czartoryskiej.

 

 

Tam właśnie stoi niepozorny znak drogowy Zbędowice. Włączam kierunkowskaz i podążam w górę Matysowym Dołem na samą wierzchowinę do samej wsi. Piękny wąwóz dla ruchu pojazdów -  porządna  trylinka, lekko podjedzona i już resztki asfaltu. Chłód i wilgoć czuć ,a to 17 sta – na niebie chmurki żadnej . Piekło i żar. A tu chłód. Spokój , cisza. Cudowna przyroda lessowych wąwozów. Tych tu najpiękniejszych ,kryjących wiele historii i wiele przelanej krwi. Dojeżdżam na wierzchowinę , widzę dopadające mnie słońce i znów piekący do granic żar z nieba. Od razu dylemat lewo czy prawo. Lewo – na kolonię. Tam w miejsce o ogromniej tragedii ludzkiej, gdzie jej tragizm i okrucieństwo potęgują dzieci , które już nigdy nie ujrzały własnych domów, matek i ojców. Które od razu znalazły się w niebie.

 

 

Czerwcowy dzień już dojrzały, zewsząd otacza mnie przyroda , pola tatarki kwitnącej , pachnącej. Gdzieś masa porzeczek czarnych. Młodzi chłopacy zarzynają Rometa 3 biegowego. Wiem, miałem takiego. Aż się łza zakręciła .Sielanka. Lasy wąwozowe , pola uprawne, łany zboża. Gdzieniegdzie tylko łąki. W oddali widać majaczące domu przysiółka Nawozy. Jadę na Kolonię. Asfalt ładny, wąski – wystarczający. Droga piękna przyozdobiona tymi garbami lubelskimi. Widzę pomnik. Wiem. Wszystko wiem. Czytałem nie raz. Ale ani razu nie przeżywałem…

 

 

Sama miejscowość już kilkuwieczna. Być może już funkcjonowała już w XIV wieku. Wzmiankowana w 1413 jako własność szlachecko-królewska. Także niewiele młodsza od Włostowic dość pobliskich. Na początku XV wieku władał nią Stanisław i żona jego Mścichna. Później w latach 1448-53 zarządzał gruntami Mikołaj  Przybysławski alias Zbędowski. Już w 1466r wieś wstała się własnością królewską zarządzaną przez tenutariusza od 1468 r był Jan Olieśnicki – asesor sądu lubelskiego. Historia dobrze zapamiętała jego żonę tak bardzo powiązaną z zameczkiem w Bochotnicy. Katarzyna z Zbąskich Oleśnicka. Tak to ta co napadała i rabowała ze swoją grupą opryszków. Pod koniec XV stulecia we wsi powstał folwark o powierzchni 10 łanów . Zmieniały wtedy Zbędowice swojego właściciela. Z króla na szlachcica. Sam folwark mieścił się w granicach od Uczynnego i Jeziornego Dołu a Pankosowem, Zimnym Dołem i Chmielną. Jak to bywa w dziejach zmieniali się właściciele wsi , zmieniały się rody szlacheckie i magnackie . Ostatni byli jak to na tych ziemiach Czartoryscy herbu Pogoń Litewska. Gdy upadło powstanie listopadowe zaborcy zajęli grunta klucza końskowolsko-włostowickiego- celejowskiego gdzie należały Zbędowice. Obszar wsi i gruntów Zbędowic wydzierżawili od skarbu Państwa rodzina Wesslów z Żyrzyna. Ta rodzina na trwale wpisała się także w mecenat sakralny Żyrzyna ale i także w całą historię związaną z sztucznym jeziorem Piskory  i – aktualnie Rezerwatem Piskory.

 

 

 

W 1871 roku dobra weszły do majoratu Zbędowice należącego do Wasyla Białozierskiego. – członkowi Centralnej Komisji do spraw Chłopskich w Królestwie Polskim. Po śmierci Wasyla Zbędowice przeszły w 1899 roku na rzecz syna Mikołaja. Od 25.07.1919 przeszedł na skarb państwa. Dzierżawiącym do czasu podziału gruntów był peowiak Józef Krajewski. W 1926 roku Okręgowy Urząd Ziemski w Lublinie dokonał geodezyjnego podziału państwowego majątku Zbędowice na około 6 hektarowe parcele. Właścicielami nowo utworzonych gospodarstw zostali w większości piłsudczycy z powiatu puławskiego. Sama zaś Kolonia Zbędowice powstała w latach 1992-1926, kiedy to z inicjatywy Marszałka  J. Piłsudskiego nagradzano ziemią dzielnych żołnierzy , który odparli od granic polskich bolszewików. Wspólny sołtys – wspólna historia.

 

 

 

 

Gaszę silnik przy przystanku. Krzyż ozdobiony kwiatami i wstążkami w cieniu drzew. Kłaniam się niemu. Patrzę na drugą stronę drogi. Piękne widoki, porzeczka, garby, a na nich pola i łąki i zboże i trawy. Oko się cieszy. Nie mam odwagi odkręcić głowy i siebie. Tam jest cel mojej eskapady. Tragiczny cel. Stał tu pomnik z 1947 roku. Został w latach 1981-1982 wymieniony na ten co jest teraz. Monument jakże wymowne artysty rzeźbiarza Stanisława Strzyżyńskiego z Nałęczowa.

„ Ku czci mieszkańców Zbędowic masowo zamordowanych w dniu 22 listopada 1942 r przez zbrodniarzy hitlerowskich za współpracę z ruchem oporu”

I 88 nazwisk. I nogi się same zgięły. Lipy nade mną….Czytam kilka nazwisk …nie mogę :

 

Antoni Przepiórka lat 3, Celina Przepiórka lat 2, Edward Przepiórka lat 1, Helena… za dużo dla mnie… nogi zgięte, głowa oparta na cokole, ogromne wzruszenie i łzy…. Czuję tak bardzo tą tragedię, przeszywa mnie na wskroś.

 

 

Widzę te matki z dziećmi idące na śmierć. Te zawinięte malutkie istnienia otoczone matczyną miłością  do końca i jej i ich………..Ojców leżących w dole poniżej ,płonące gospodarstwa , ich domy ich mateczniki ich całe życie tak odebrane nagle i tak brutalnie. Sołtysa zobligowali by pochował wszystkie ciała ofiar. Cudem ocalona Marianna i kilku chłopców. Długo zbieram się by zejść na doł. W miejsce egzekucji. Ono z góry tak mocno krwawi, to rana która się nigdy nie zagoi. Schodzę. To prawie ponad moje siły. Tak czuję tu to cierpienie , tą śmierć , tą tragedię, żałość.  Widzę murek, kilka grobów rodzinnych i samotny mały krzyż. Zadbany jak pozostałe. Tylko tu kwitną niezapominajki….tylko przy tym krzyżu z malutką mogiłką…. Tylko tu. Klęczę długo, długo się modlę. Im dłużej tym nie mam siły wstać. Tak tu te dusze potrzebują modlitwy, tak dużo…. Odjeżdżam w milczeniu , z zaciętym wyrazem twarzy pełnym tej wielkiej tragedii. Jadę na wieś.

 

 

Domu porozrzucane co trochę , raz po lewo , raz po prawo. Budynek chyba szkoły mijam. A po lewo piękny drewniany dom otoczony i drzewami i nawłocią i liliami. Dalej po prawo krzyż drewniany …od głodu…wojny….Kapliczka z 1978 zadbana maryjna. Nic nie cieszy choć piękne, wymowne. Garby cudowne. Zboża , porzeczki, łąki…. I ta historia. Najkrwawsza na Powiślu. Przyćmiewa cały urok tej już starej miejscowości. Wracam do Puław w ciszy , niekiedy łza opadła. Mam syna przecież w wieku 11 miesięcy….. nie potrafię się odnaleźć w tej tragedii. Długo się zbierałem by tu przyjechać. Długo . Lata całe. To miejsce wciąż żywe. I prosi o modlitwę…..

 

……… 84 nazwiska w tym 1/3 dzieci…………… odeszli

 

 

„ MARIANNA PRÓCHNIAK ZD. MURAT ZAM. MŁYNKI

„dzisiaj was wszystkich szlag trafi’’- to słowa żołdaka, który wpadł do izby w chwili, gdy w niedzielny poranek jedliśmy śniadanie. Cała kolonia była otoczona. Niemcy pozostawili pod naszym mieszkaniem rowery i rozeszli się po domostwach sąsiadów. Po upływie dwóch godzin plac przed domem zaroił się od wozów i ludzi. W sadzie za stodołą przywiązano do drzew kilkadziesiąt sztuk bydła, przyprowadzonego przez gospodarzy Kufry z odzieżą i bielizną rodzice wynieśli na jedną ze stojących na drodze furmanek. Mijały pełne napięcia, przerażające chwile. osłupiali mieszkańcy w milczeniu patrzyli na buńczuczne i tryumfujące twarze żołdaków. Po podpaleniu kilku zabudowań ,pijani hitlerowcy zaczęli rozstrzeliwać mężczyzn. Później przyszła kolej na kobiety i dzieci. Pamiętam jak nas pędzono całą grupą nad dół. Sąsiadka- Sykutowa dźwigała na rękach dwoje małych dzieci. Szła bardzo powoli, słaniając się na nogach. Podskoczył do niej Niemiec i kopnięciem popchnął w stronę odnogi. Mama trzymając mnie mocno za rękę powiedziała „upadnij i nie odzywaj się póki swoich nie usłyszysz’’ ległam w dole wśród trupów nakryta krwawiącym ciałem matki. Nie zdradziłam oznak życia, byłam odrętwiała, półprzytomna, rozżarzone węgle odpryskujące od płonącego domu sąsiadów parzyły mnie w nogi. Po egzekucji oprawcy zeszli do odnogi i sprawdzali skuteczność swojego dzieła. Rozległo się kwilenie dziecka, którego nie trafiła kula. Silne uderzenie kolbą od karabinu uciszyło płacz. Pod wieczór odnaleźli mnie ludzie sprowadzeni przez sołtysa ze Zbędowic. Przez parę lat żyłam w stanie głębokiej depresji. Mój dziecięcy umysł (miałam wówczas 8 lat) długo dochodził do równowagi po makabrycznych przeżyciach.

 

Anna Lewtak, Puławy

W niedziele około godziny 9 rano wybrałam się z mamą do kuzynów mieszkających w Kolonii Zbędowice. Gdy byłyśmy w pobliżu osady tzw. Skowieskich pastwiskach ,zobaczyłyśmy dym unoszący się ponad wierzchołkami drzew. Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów, zza kępy krzaków wyszedł stojący na posterunku Niemiec i kierując w naszą stronę broń rozkazał udać się ma plac, gdzie wysiedlono mieszkańców Kolonii. Idąc drogą widziałyśmy , że płoną zabudowania w zachodniej części- od strony Parchatki. Zgromadzeni pod krzyżem ludzie oczekiwali najgorszego. Ujrzeliśmy przerażone twarze mężczyzn, lamentujące kobiety tłumiące płacz swych dzieci. Niemcy sprawiali wrażenie ludzi zdecydowanych na wszystko. Z ich oczu zionęła dzika, zwierzęca nienawiść, która paraliżująco oddziaływała na zgromadzonych. Podeszła do nas szwagierka i drżąc z zimna powiedziała: po co wy tu przyszliście patrzeć na naszą biedę mama rzekła „zarzuć na siebie puchową chustę’’ a ona: „zaraz nam wszystkim będzie ciepło’’ szwagier Jan Murat wybiegł do nas z oddzielnie stojącej grupy mężczyzn, przywitał się i powiedział że wszyscy idą za chwilę na śmierć. Odpychany lufą karabinu uścisną nas na pożegnanie i rzekł, „Może któreś dziecko zostanie to się nim zaopiekujcie”. Przeglądający dokument żołdak, zauważył moje nowe buty oficerki i rozkazał je zdjąć. Stałam cztery godziny boso na zamarzniętej ziemi. Nastrój grozy potęgował pożar znajdujący się wokół zabudowań. W tej scenerii odbywało się typowanie mężczyzn do odstrzału. Oprawcy podchodzili do stłoczonej grupy i wskazując na poszczególnych ludzi mówili „ty! Teraz ty!”. Ofiary szły na dół w milczeniu, wyprostowani, sztywni na zdrętwiałych nogach. Po kolejnych strzałach rozległ się z drugiej grupy głośny szloch kobiet i płacz dzieci. Kiedy zlikwidowano grupę mężczyzn, podszedł do mnie Niemiec i rozkazał iść do dziecka, które (w odległości około 40m) trzymało młodego źrebaka. Wzięłam konika za uzdę, a chłopiec jako ostatni z mężczyzn poszedł na rozstrzelanie. Kobiety kierowano na miejsce kaźni razem z dziećmi. Maleństwa tuliły się do piersi matek, a starsze trzymały się kurczowo odzieży. Około godziny pięt nastej po skończonej masakrze wypuszczono nas. Późną nocą do domu w Starej wsi przybyło młode małżeństwo wnuków z kolonii. Zdążyli ukryć się  przed najazdem w wąwozie. Ludzie w Zbędowicach byli tak straszeni że nikt nie chciał ich przyjąć na nocleg. Dowiedzieliśmy się ze ocalała córka szwagra 8 letnia Marysia Muratówna. Sprowadziliśmy ją na drugi dzień do Zbędowic. Wychowywała się najpierw w starej wsie a później w Młynkach”

 

 

Na podstawie „ Pacyfikacja Kolonii Zbędowice” – A. Lewtak.

Obraz może zawierać: chmura, niebo, roślina, drzewo, trawa, góra, na zewnątrz i przyroda

 

27 czerwca 2019   Komentarze (3)
cmentarze   historia   zbędowice  

Historia lokalna skryta w wąwozie.Witoszyn....

Straszny skwar piekący o 17 każdy centymetr mego ciała. Stoję na rozdrożu dróg. Jednej do Wierzchoniowa druga do byłych dworskich stawów przy Pałacu w Celejowie. W ręku telefon i włączony GPS. Na plecach worek w nim woda i książka , której historia mnie tu przywiodła. Ta tragiczna i smutna. Ta tak nieodległa. A być może już zapomniana. Stoję na wierzchowni. Przede mną cudowne garby Lubelszczyzny. Przecinane wąwozami. Na tych grabach wymalowane jest największa cudowność letniej już przyrody niczym pędzlem najznakomitszego malarza. Mimo skwaru i drżącego z upału powietrza dostrzegam tej pejzaż. Naszej Lubelszczyzny ! najpiękniejszej! Przeszyte i podszyte pagórki wybrzmiewającą pszenicą prężącą się do słońca.

 

Witoszyn. Cóż to za miejsce. Małe Bieszczady. Tak o nim mówią. Nic a nic się nie mylą. Owiane tyloma legendami, że można by było obdzielić miejscowości obok i jeszcze by zostało. Ten kto nie był tu na tych garbach , wierzchowinach i głębocznicach to śmiem twierdzić, że mało co widział. I już na sam początek związana z samą nazwą miejscowości.

Nazwa miejscowości powstała z gry słów, która miała miejsce podczas spotkania króla Kazimierza ze swoim synem (z nieprawego łoża) w Witoszyńskiej dolince. Syn – na widok ojca – miał powiedzieć: – „Wito syn, Ciebie królu”.

 

 

Gdzieś dalej łąka i dalej jeszcze znów zboże. Nie widzę jakie za daleko. I między nimi drogi , te polne tak piękne. Wijące się miedzy tym bezkresem cudowności tego miejsca. I przyznam się od razu. Byłem najdłużej tu . Na górze. A w dole przecież i Bystra i wieś znaczy jej znakomicie większa część. To jednak tu wśród tych dzwonków rozpierzchłych wymieszanych z pęczniejącymi przytuliami na przydrożu czy mieniącego się dziurawca co przyroda popędziła do kwitnienia już można dostrzec urok i unikalność tego miejsca. Ktoś wstanie i powie. Panie kolego a przecież mamy Górę Trzech Krzyży czy na Potoku koło wodne czerpakowe. Czy to nie piękne miejsca? Tak cudowne i genialne. Tak przeszywające na wskroś swoim urokiem, wdziękiem i naturalnością. Można na Górze usiąść na ławeczkę i zatopić się z tych Trzech Krzyży kiedyś brzozowych. Skąd tu ? Na pamiątkę jak w Kazimierzu epidemii cholery z 1708 roku? Nie krzyże są tu od pewnego czasu najprawdopodobniej postawione przez tutejszych. Cel ? Turystyczny ? miejsce spotkań? Być może. I winnice odradzające się na nowo. Choćby winnica Wieczorków.

 

 

 

 

Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. Ja w to wierzę. A co. Aż korciło by sprawdzić … Bijąca woda jest lodowata niczym górski potok. Temperatura stała nie przekraczająca 10 stopni. Od razu przychodzi mi źródło w Parku Nałęczowskim. Tam gdzie napis informuje, że woda nie nadaje się do picia. Powiem, że złamałem ten zakaz…. Tam jak i tu wkładając ręce do strugi wody czuję ból , ból ukłucia tysiącami igieł. Taka mini krioterapia. Jako biegacz amator niekiedy stosuję takie bicze wodne. Raz gorąca woda i raz zimna. Choć ta z kranu to ma pewnie z 15 stopni. Na pewno orzeźwia i umiejętnie stosowana daje dużo pożytku naszemu ciału. Hydroterapia w końcu jest bardzo popularna. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze.

 

Tu nad nim stał młyn.Młyn nad Potokiem Witoszyńskim.

Witoszyn wzmiankowany był w źródłach pisanych w 1470 roku jako wieś szlachecka. Ale jak wierzyć legendzie to już wiek wcześniej istniała. Nie wykluczone. Należała do szlachty herby Wieniawa. W XVI wieku , gdzie właścicielem był Kruszczowski posiadała miejscowość jeden młyn. W XVII wieku właścicielem dóbr był Mateusz Chomicki. I wcześniej i później należał Witoszyn do dóbr celejowskich które przechodziły przez różne rody Zbąskich czy Czartoryskich choćby. Opisywany młyn powstał na gruntach dziedzica dóbr Celejowa – Bochotnicy - Józefa Klemensowskiego. Już znanego Państwu z opisywanych młynów w Bochotnicy.W XIX wieku Witoszyn posiadał wspomniany niżej młyn wodny, oraz dwa folwarki, karczma.

 

Warto tu się zatrzymać i powiedzieć , że idąc za profesor Anną Sochacką do XV wieku na Lubelszczyźnie do królewszczyzn należało 7 miast i 60,5 wsi. Do Kościoła 2 miasta i 46,5 wsi. Zaś do szlachty 10 miast i uwaga 575 wsi. To daje obraz ówczesny na tych terenach.

 

 

Młyn na rzece Kamionka zbudował około 1880 roku Stanisław Niedźwiecki. Zlokalizowany był przy drodze prowadzącej do wsi Rzeczyca. Zainstalowano urządzenia piętrzące i gromadzono wodę o powierzchni około 0,4 ha. Po 20 latach młyn przeniesiono nad rzekę Bystrą w miejscowość Iłki. Bystra była o wiele pewniejszym źródłem zasilania niż Potok Witoszyński .Bystra jak już wspominałem napędzała 23 tego typu urządzenia przed wojną na swoich 34 km biegu. W 1960 roku pozostało już tylko 6 piętrzeń. Do dziś tylko jedno – właśnie w nieodległych Iłkach. Młyn w Celejowie – Iłkach ten z Witoszyna przeniesiony w 1900 roku jest oddalony 10 km od ujścia rzeki Bystrej. Tu do napędu wykorzystano koło nasiębierne i podsiębierne. W czasie I Wojny Światowej cofające się wojska rosyjskie pozostawiały na tych terenach dym, zgliszcza i śmierć. Palili mosty, wysadzali wszystko co mogło przydać się wrogu który nadciągał. I tu kończy się historia młyna z Witoszyna. Nowo pobudowany młyn w 1918 roku w tym miejscu miał konstrukcję ryglową. Koła zastąpiono w 1937 roku na turbinę Francisa ( opisywaną już na blogu) przez Bronisława Niedźwieckiego. W 1945 roku powódź wiosenna zniszczyła urządzenia piętrzące i obaliła młyn. Odbudowano go w tym samym roku i w obecnym kształcie. Następni właściciele młyna to Józef Niedźwiecki a od 1998 Andrzej Niedźwiecki. Ma także piętno okupacji na sobie. W czasie wspomnianej okupacji był nieczynny. Syn właściciela Józef Nieźwiecki ps „Biały” należał do AK. „W nagrodę” za przynależność w październiku 1944 roku został zesłany na 4 lata na „Sybir”. Czy jest to miejsce szczególne? Tak i to bardzo. Ogromna i bezkreśnie piękna przyroda, bogata historia tego miejsca i to powietrze – smakuje inaczej i lepiej niż gdzieś indziej. Dlatego to tu, według legendy – miał przyjeżdżać na polowania król Kazimierz Wielki by po nich spotkać się bartnikami na rynku w Kazimierzu. Ci wręczyli mu plaster miodu. Król wziął go do ręki i przemówił: – Żeby cała Polska była słodka jak ten miód, a Polacy tak pracowici jak pszczoły, które ten miód zrobiły. Ach te legendy….

 

 

Widzę domostwa po lewej. Idę tam. Wąwóz po prawej. Ten wąwóz. Samochód zaparkowany w wysokich trawach mnie wita. Czy na pewno zaparkowany? Chyba bardziej trawy wyrosły jak już tu stał. Po drugiej stroje ujada pies. Wie, pilnuje. Broni swojego. Nie dziwię się. Mijam gospodarstwo i zastaję widok co najmniej ujmujący. Domostwo już prawie pochłonięte przez matuszkę naturę. Ściany obalone i domu i budynku gospodarczego. Los doświadcza go teraz. Pewnie ktoś tam jest właścicielem ? a może umarli bezpowrotnie. Słońce pali ! cień dają drzewa i bije chłód od wąwozu. Kolejne gospodarstwa i ławeczka na rozdrożu. Siadam odpoczywam. Biorę łyk wody. Tak jestem gotowy by się zmierzyć z celem mojej wycieczki. Emocje w środku…

 

 

Wracam się do miejsca startu .Ruszam na prawo. Przede mną droga polna upstrzona co chwilę zielem dla mnie ważnym. A to dzwoneczek taki letni, i złoty dziurawiec, nawłoci łany, przejrzałej pokrzywy. Ośmiał wtóruje rukiewnikowi żółcią swą. Cicho zaszyte jaskry , przytulie kłębiące się na przydrożu. Gdzieś jasnota biała , przetacznik błękitem swym powalającym . Z tej drogi zejść nie mogę , ale muszę. Tu w pole , przez zboże , pszenicę jeszcze zieloną. Ale już wysoką. Ścieżka przez zwierzęta wydeptana. Widzę przed sobą miraż brzeziny i czuję chłód. Chłód wąwozów. A z nim tej historii… tak już mało znanej….

 

dziurawiec 

 

„Ludwik Binieda mieszkał z żoną Antoniną i siedmiorgiem dzieci w skromnym domu, ktoóry niemal ze wszystkich stron otoczony był głębokimi jarami odbiegając od Zimnego dołu. Większość ludzi we wsi wiedziała o powiązaniach tej rodziny z ruchem oporu gdyż, dwudziestojednoletnia córka Helena od dłuższego czasu była narzeczoną partyzanta BCh Stanisława Mazurka ps. „sosna’’. W niedzielę 27 czerwca 1943 roku wczesnym rankiem w tym odludnym miejscu zjawiło się 15-20 Niemców, którzy otoczyli teren. Była to specjalna grupa pacyfikacyjna, która przybyła z Puław do Wierzchniowa samochodem. Ludwig Binieda obsługiwał w tym czasie suszarnię z tytoniem a najstarszy syn Tadeusz poszedł na ryby. Napastnicy zastrzelili dwa pilnujące obejścia psy i weszli do chaty. W mieszkaniu przebywała żona Antonina z dwojgiem maleńkich dzieci, z synem Stanisławem (14 lat) oraz trzeba córkami Heleną (21 lat), Genowefą (17 lat) i Ludwiką (10 lat). Poszukując pozostałych domowników podpalano szałas kryty strzechą, który przykrywał piwnice gdzie przechowywano ziemniaki.. prawdopodobnie podejrzewano, że ktoś w tej ziemiance się ukrywa.Po pewnym czasie Ludwika Biniendę schwytano przy suszarni i przyprowadzono pod stodołę gdzie na egzekucję oczekiwała już jego żona i dzieci. Oprawcy cepami córkę Helenę, zadźgali bagnetami półtoraroczne bliźnięta a pozostałe osoby zastrzelili. Ostatni zamordowany został Ludwok Binienda, który skatowany przez rozstrzelaniem musiał wnieść ciała swych najbliższych do stodoły i ułożyć w stos na klepisku…………

 

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

POCHYLMY SIĘ I W CISZY ODMÓWMY KRÓTKĄ MODLITWĘ .

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

Przyczyną najścia było oskarżenie sąsiada- folksdojcza (nazwisko Kuś, który pracował w przejętym przez Niemców gospodarstwie w Celejowie. Przed podpaleniem budynków nakazano przyprowadzonym ludziom, wśród których był wymieniony Kuś załadować na furmankę wyniesione z domu rzeczy (odzież ,pościel, sprzęt) i zawieźć je do Wierzchniowa, gdzie oczekiwał samochód. Przed odjazdem Niemcy rozkazali oddać konia Biniendów do dyspozycji sołtysa a krowę przekazać gospodarzowi z Wierzchniowa, który stracił zwierzę dzień wcześniej, podczas ataku partyzantów na samochód na samochód z oficerami gestapo. Mieszkańcy Witoszyna pochowali zwęglone ciała na miejscu zbrodni. Po kliku dniach krewni potajemnie powieźli szczątki zamordowanych na cmentarz do Kazimierza Dolnego. Konfident Kuś został wkrótce zlikwidowany na podstawie wyroku podziemia. W dwa tygodnie później zginął Stanisław Mazurek ps. ”sosna”. partyzant ten po śmierci żony która zginęła w 1939 roku od bomby zrzuconej przez niemiecki samolot zaangażował się w walkę z wrogiem. Początkowo działał w kadrze bezpieczeństwa a następnie w batalionach chłopskich gdzie uważany był za niezwykle doświadczonego i odważnego partyzanta…”

 

Nie znalazłem tej mogiły. Może nie mogłem. Nie było pisane. Wiem ,gdzie jest . Dalej i dalej. Byłem od niej z 400 metrów. Tych ważnych 400 metrów. Mimo tego w wąwozie na jego początku mimo hordy gryzących komarów oddałem się w cichej modlitwie. Na pewno jednej z wielu płynących w tych wąwozach.

 

Zdjęcia własne , Koła wodnego i Trzech Krzyży Marek Marek Krzysztof Francesco Różycki. Zdjęcie nagrobku z www.januszkowalskikazimierz.pl

 

 

 

Źródło : "Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego" - Aleksander Lewtak

"Młyny wodne - rzeka Bystra i jej dopływy"

"Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich ...." 1880

Dziennikwschodni.pl

Kazimierzdolny.pl

 

11 czerwca 2019   Dodaj komentarz
historia   cmentarze   witoszyn   młyny i wiatraki   Witoszyn Bieniedy Wąwozy gory  

Historia lokalna- Wielki smutek i tragedia...

 

 

 

Biegnę jak zawsze podziwiam przyrodę wąwozów. Tyle razy tu byłem, tyle razy przebiegałem , tyle razy zbiegałem. Jakoś zawsze czułem niepokój i jakieś nie oczywiste emocje biegacza amatora. W końcu jak raz odbiłem od wąwozu zobaczyłem i uwierzyłem …

Historia nowa ta okupacyjna na tych terenach była wyjątkowo krwawa i trudna. Wszędzie, gdzie bym nie ruszył czy do Pożoga czy do Bochotnicy , czy Skowieszyna , czy Dęblina nie wspominając o Puławach , Bobrownikach czy Włostowicach wszędzie natrafiam na miejsca pamięci i heroizmu naszych żołnierzy, naszych partyzantów. Nie silę się nawet na przybliżenie tematyki ponieważ nie jestem historykiem i nie jestem stąd . Tym bardziej nie mogę mówić i pisać jak w życie okupacyjne wasi ojcowie , matki, bracia czy siostry  czy dziadkowie wpisywali się. Wielu zginęło bezsensowną barbarzyńską śmiercią z rąk niemieckiego okupanta. Wielu było zdradzonych przez innych, wielu żyło z dnia na dzień w prowizorycznych ziemiankach w tym lessowych wąwozach. Lecz większość miała w sercu wolną ojczyznę. Takie ukształtowanie terenu jak te zaczynające się od Piasecznicy do Parchatki i dalej Bochotnicy , Lasu Stockiego, Wierzchoniowa, Witoszyna, Skowieszynka nie ma w Polsce i w Europie. Ten istny labirynt przedzielonych głębocznicami i wierzchowinami teren ciągle poddany procesom erozyjnym był  miejscem wielu potyczek z okupantem czy niemieckim czy radzieckim. To niemy świadek historii , który w swych wąwozach dawał schronienie nie tylko partyzantom ale i zwykłym uciekinierom czy rabusiom. Ci ostatni nie mieli większych skrupułów i łupili gospodarstwa przy wąwozach, lasach i tak już przecież styranych wojną gospodarzy i ich rodziny.  Tu w Puławach prawie każdy wie , że w lesie Nadleśnictwa Puławy ,za rondem w stronę Żyrzyna znajdują się schrony i prochownia. Spuścizna Kaniowczyków tych puławskich z 2 pułku. Tam były strzelnice i składy amunicji. Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą ciśnień był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?

Nazwany zwyczajowo obozem  „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.

A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las. 

Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. 

Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył. 

Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.

 

Piasecznica.... tu na Skowieszyn

 

To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Dziś dorosłem by Wam to przez słowa z książki pana A. Lewtaka „Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego:……. „

Historia rodziny Kowalików na podstawie opowiadań Marianny Kowalik (zmarła w 1967r.) i Józefa Jeżyny zam. Włostowice (spisana przez autora we wrześniu 2006 r).

  Przy drodze wiodącej do wąwozu Liszcze w odległości około 20 m od skrzyżowania znajdowała się obszerna ziemianka w której zamieszkał z żoną i dziećmi Tomasz Kowalik. Znacznie okazalsze zabudowania jego brata tj. lepianka, stodółka i obórka znajdowały się w  odległości około 150 metrów w kierunku wsi Włostowice. Dnia 25 listopada 1943 r. o godzinie piątej rano w Piasecznicę zajechały dwa samochody. Przysłana przez Niemców specjalna ekipa pacyfikacyjna błyskawicznie otoczyła obydwa obejścia. Tomasz Kowalik tego dnia bardzo wcześnie wstał z łóżka i szedł w kierunku wsi gdzie mieszkał jego znajomy, z którym umówił się na wyjazd do młyna, Niemcy zawrócili go z drogi gdzie z łóżek zrywali się wystraszeni  domownicy tj. żona Marianna jej trzy córki  Zofia 14 lat Władysława 7 lat Genowefa Janiszewska  22 lat oraz siostra żony Stefania Król z Pożoga z synem córką i wnuczką. Zagrożeni aresztowaniem członkowie rodziny Królów przybyli w to ustronne miejsce po spaleniu przez Niemców ich zabudowań w Pożogu . Oprawcy rozkazali wszystkim położyć się na podłodze. Zaterkotał karabin maszynowy i kule podziurawiły leżące ciała. Żona Tomasza -Marianna przed otwarciem ognia zdążyła wsunąć się pod łóżko i została kilkakrotnie trafiona w nogi. Gdy Niemcy opuścili ziemiankę natychmiast wyczołgała się przez okno i dzięki temu przeżyła w chwilę później wrzucona do wnętrza wiązka granatu rozerwała na strzępy chatkę.

    W podobny sposób druga grupa oprawców rozprawiła się z Zofią Kowalik 48 lat i jej dwojgiem dzieci tj. córką Marianną 13 lat i synem Antonim 18 lat , w tym przypadku zwęglone ciała matki i córki znaleziono nie w gorzelnickim domu lecz stodoły. Natomiast syn Antoni leżał martwy w pewnej odległości od budynków, co wskazywało że próbował ratować się ucieczką. Kilka miesięcy przed pacyfikacją gestapo chciało aresztować Antoniego, który nosił takie samo imię jak poszukiwany partyzant o pseudonimie ‘’ papuga’’. Jego matka okazała wówczas metrykę urodzenia, świadectwa szkolne i przekonała Niemców że to nie ten którego szukają.

 

 

  W czasie pacyfikacji maż zamordowanej Zofii - Stanisław Kowalik przebywał na zamku lubelskim. Aresztowano go w dniu 17 maja 1942r. ponieważ pozwolił swojemu znajomemu na nielegalny ubój krowy w swojej zagrodzie. Po długim śledztwie trafił d o obozu koncentracyjnego w Landsburgu, gdzie doczekał końca wojny. Wojnę przeżyła najstarsza córka Stanisława która została wywieziona na roboty do Niemiec.

  Ponad rok wcześniej (7 lipca 1942r) wąwóz ,gdzie zginęła rodzina Stanisława Kowalika był miejscem egzekucji 16 letniego Aleksandra Piasecznego i jego kolegi 17 letniego Michała Przygodzkiego.  Dwaj pełni życia chłopcy feralnego dnia wracali do domu znam Wisły drogą ‘’na skróty’’. Pech chciało że przechodzili obok jakiegoś szałasu który w tym czasie był obserwowany przez kilka żandarmów niemieckich wzięto ich za bandytów i przyprowadzono do wsi gdzie na ochach mieszkańców i  najbliższej rodziny odbyło się przesłuchanie. Żądano by chłopcy przyznali się do czegoś o czym nie mieli zielonego pojęcia . Matki błagały Niemców o litość i przekonywały o niewinności synów . Na nic się to zdało, zbitych do nieprzytomności wywieziono Piasecznicą do wąwozu obok stodoły Stanisława Kowalika i tam rozstrzelano.

 Okrutna zbrodnia dokonana na niewinnych chłopcach ogromnie wstrząsnęła społeczeństwem. Miesiąc później rodzice Aleksandra Piasecznego przeżywali kolejny dramat, kiedy zginął ich drugi syn Piotr.”

 

Krzyż i głaz a dalej wśród traw  krzyż z płytą tylko zwieńczają tą tragedię.  Tam gdzie głaz tam stał dom a były dwa…………………………….

 

 

 

Tablica na głazie i krzyż dalej ciut tuż przy zbiegu z "małego wąwozu" z Puław....

 

Zdjecia własne, na podstawie książki Aleksandra Lewtaka "Szlakiem Walki i Męczeństwa Kazimierskiego Parku Krajobrazowego". własne odczucia,emocje.

 

25 maja 2019   Komentarze (8)
historia   cmentarze   skowieszyn   piasecznica kowalik śmierć  

Historia lokalna - Mogiła zroszona łzami...

Kleszczówka.

 

Dziś pada deszcz, dość chłodno. Pochmurno i ponuro. Las szumi złowrogo. Liście brzozy szeleszczą wymownie. Staw już mi znany, dziś jakiś inny , stalowy, szary, posępny. W oddali żółci się wraz ze wstążkami krzyż przydrożny. Ten stalowy. On już wie i ja wiem. Idę do niego , droga podmokła , kałuże zewsząd. W rowie przy stawie pełno wody, wierzba siwa po prawo a dalej za nią widać dachy drewnianych domów. Gdzieś szczekają psy, ściana lasu przede mną. Dochodzę do krzyża , kłaniam się i wkraczam w dzisiejszą podróż. Smutną i pełną historycznego cierpienia.

 

 

Droga na Krasnogliny leśna. Stare sosny pewnie ponad 200 letnie wymieszane z młodnikiem, podmokły teren po prawo. Ptactwo słychać , choć nadaje ton kukułka. Jej kukanie miarowo rysuje mi każdy krok na ten piaszczystej drodze. Zalanej łzami , łzami z nieba. Świat przyrody wokół , cudownie zielone liście, trawy złamane żółcią jaskrów i glistnika. Żywo zielone jagodziany wraz z trawami i mchem stanowią bardzo wymowny gradient leśnego poszycia. Orzechówka ( chyba) spłoszona odfrunęła w głębię lasu. Mijam co chwilę te stare sosny. Strasznie mnie interesują i frapują.

 

 

Są tu już od dawna. Swoje widziały. Deszcz się nasila. To nic i tak mam już buty mokre. Czuję wewnętrzne napięcie i niepokój. Droga się dłuży a las coraz bardziej mnie otacza i okala. Normalnie byłbym szczęśliwy z tego powodu. Nie dziś. Wiem gdzie idę wiem po czym stąpam. Już niedaleko. Deszcz coraz wyraźniejszy, policzki napływają kroplami z nieba ale czy na pewno tylko z nieba?

 

 

Czuję znów ten wewnętrzny niepokój. Rozwidnia się w lesie. Przecinka? Nie. Krzyżówka leśnych dróg. Znaczek niebieskiego szlaku rowerowego. Widzę ją. Dzisiaj postanowiłem odwiedzić miejsce zapomniane ciut przez historię tą okrutną lat wojennych. Tej drugiej wojny i hekatomby w pobliskim Dęblinie jeńców. Lekka górka a na nią padające wyjrzałe zza chmur na chwilę słońce. Dziwny snop światła , blask akurat na tą mogiłę. Zdejmuję czapkę. Czuję i wiem gdzie jestem. Klękam na przy niej i odmawiam modlitwę w skupieniu za tych tu pochowanych w masowym grobie- mogile. Trzy krzyże.

 

 

Drewniany nowy wbity na czole mogiły , ogrodzenie w nim usypany kopczyk , sztuczne kwiaty i stalowy krzyż. Oparty pierwotny duży zmurszały krzyż. W Sumie obalony przy ogrodzeniu mogiły. Kiedyś leżał wymownie przy drzewie. Zbutwiały. Wywołuje u mnie duże emocje i wielki smutek i żal. Wyrysowane na połamanej figurce Jezusa cierpienie. Jego niekompletność tak wymowna , tak mocno wymowna….Ból , żałość, przelana krew, bestialski mord oprawców niemieckich na jeńcach radzieckich w 1941 roku. 

 

 

 

Staniemy na chwilę by opowiedzieć szerzej o tych terenach w czasie II Wojny Światowej w świetle jeńców radzieckich ( i nie tylko ).

Pan Paweł Kosiński z fundacji -  Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży w sposób esencjonalny napisał o miejscu martyrologii i hekatomby dziesiątków tysięcy więźniów radzieckich ( i nie tylko) w Dębinie i okolicach.  Pozwolę, że zacytuję tylko fragmenty:

 

„

Pierwsi jeńcy wojenni pojawili się w obozie utworzonym na terenie twierdzy dęblińskiej już w październiku 1939 r. Byli to żołnierze rozbitej pod Kockiem Grupy Operacyjnej Polesie (Kock). W latach 1940-1941 w twierdzy przebywała grupa Francuzów, Holendrów, Luksemburczyków i Belgów wziętych do niewoli na froncie zachodnim. 

W lipcu 1941 r. powstał Stalag 307, mieszczący się w Cytadeli, Forcie VII i na stokach Reduty Balonna. Przez pierwsze dwa lata istnienia przebywało w nim rotacyjnie ok. 200 tys. radzieckich jeńców wojennych. Przez cały czas istnienia obozu działała tajna organizacja jeniecka, dysponująca nawet radiostacją. Poza tym w okolicach lasów parczewskich, kockich i okrzejskich działał oddział partyzancki „Serafina”, którego podstawowym zadaniem była pomoc jeńcom uciekającym z obozu. 

 

Stalag 307 - zdjęcie ze strony zajezierze.fora.pl

 

 

Była jednakże i druga strona medalu: celem funkcjonującej w obozie komórki Abwehry o kryptonimie „Zeppelin” było wyławianie osób skłonnych do kolaboracji. 

Na przełomie września i października 1943 r. stalag opróżniono z jeńców radzieckich (nieliczni pozostali pełnili służbę pomocniczą). Ich miejsce zajęło ok. 16 tys. internowanych oficerów włoskich tzw. Armata Italiana in Russia (przeważnie z piechoty, w tym jednostek alpejskich oraz lotnictwa, poza tym ponad 100 kapelanów. W lutym 1944 r. przemianowano na Oflag 77 który został wyzwolony 26 lipca 1944 r.

 

Poza wspomnianymi obozami na terenie twierdzy funkcjonował od października 1941 r. do kwietnia 1942 r. Stalag 237 (XVII D). Szacuje się, że na terenie dęblińskich obozów jenieckich zginęło około 80 tysięcy ludzi (w tym ok. 5000 Włochów) – większość została zamordowana albo umarła z głodu lub chorób .”

 

 

 

Tu mamy zarysowany  obraz masowej eksterminacji przez Niemców , gdzie choroby i straszny głód zabijał równie skutecznie jak strzał z broni. Podobno wycie jeńców z głodu i bólu  było słychać na kilka km. Nie mogę pojąć jak bestialstwo sięgnęło upodlenia i zezwierzęcenia przez Niemców. Nie jestem w stanie nawet spróbować tego sobie wyjaśnić. Nie tylko w tych wyżej opisanych miejscach w Dęblinie prowadzono masowe ludobójstwa. Także w okolicznych lasach i miejscowościach. Jedną z nich jest właśnie Kleczczówka ( kiedyś opisana przeze mnie). W lesie na rozstaju dróg jest mogiła do której dziś się udałem. Zadbana.

 

 

Ale są tuż obok kolejne świadectwa bestialstwa na jeńcach i nie tylko niemieckiego okupanta.  Blisko , góra kilka km dalej w lesie przy Krasnoglinach , na skraju tegoż lasu kolejna mogiła. Na kraju lasu z Zalesiu, czy w końcu przywołany Dęblin.

 

 

 To miejsce winno być na równi z Bełżcem , Majdankiem wpisany na miejsce wielkiej kaźni i umęczenia ludzi w czasie II Wojny Światowej. Pisałem nie raz o tym, Getto żydowskie, obóz katorżniczej pracy na Lipowej, obóz pracy w Stawach czy w końcu miejsce umęczenia ponad 80 000 ludzi –kompleks - Twierdza Dęblińska.

 

To tu w Kleszczówce w 1942 roku Niemieccy oprawcy zamordowali dziewięć osób bez mrugnięcia okiem w tym Polkę Aleksandrę Piątek, dwóch jeńców radzieckich  i sześciu wyznania Mojżeszowego .

 

I mam to wszystko w sobie i nie daję rady patrząc na tą mogiłę. Na ten krzyż, na tego Chrystusa. Tylko las taki tu przyjazny i ciepły. Tak czule tą zadbaną przez Zespół placówek oświatowych w Bobrownikach mogiłę otacza. W oddali słychać leśne ptactwo, pewnie tym duszom zamęczonym  zakatowanych śpiewają  by choć ciut ulżyć cierpieniom. Czuję żałość tych duszy tu jak i całym lesie. I te konwalie....

Wracam, modlę się jeszcze raz , kłaniam lekko. Deszcz się nasila, obmywając emocje – choć tylko tochę. I czy to deszcz czy łza pozostała na policzku tego już nie wiem…..

 

 

 

Zdjęcia własne.Treść na podstawie tablicy upamiętniającej, cytowanych źródeł oraz Koło Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rykach.

 

 

22 maja 2019   Komentarze (4)
kleszczówka   historia   cmentarze  

Historia lokalna - cmentarz epidemiczny (?)...

Znów przyszło zmierzyć się z czymś zapomnianym....

 

 

 

Człowiekowi się wydaję ,że już wszystko widział i wie. Patrzy na mapę Końskowoli i wie wszystko ( z grubsza). Okazuje się , że wie bardzo mało albo wręcz nic. Wsiadam w Mkę i udaję się do miejsca , gdzie nawet miejscowi nie bardzo wiedzą i kojarzą. Moja wizyta w Bibliotece w byłym mieście Końskowoli kończy się nie tylko zakupionymi cudownymi książkami w tym Pana Aleksandra Lewtaka wybitnego regionalisty i pasjonata historii tej lokalnej przede wszystkim . Od cudownych Pań z Biblioteki dowiedziałem się sporo i o tym miejscu też i też ile mogłem t dałem od siebie.....

 

 

Uzbrojony w ortalion bo i padać zaczęło jadę d tego cudownego miejsca na świecie nazwaną Witowską Wolą czy Konińską Wolą czy po prostu aktualnie Końskowolą. Ale cel wizyty tajemniczy i bardzo emocjonalny. Trafiam bez pudła. Gaszę silnik i już czuję dreszcz ,emocję. Widzę odbicie Kurówki do stawów na Pożóg . Sucho , rów suchy a dalej już zmeliorowany. Czuję już jak wzbierają we mnie emocje. Wchodzę w lasek , zagajnik na końcu Końskowoli a początku Witowic – miejscowości podstawowej – fundamencie. A tu taka przekorność losu historii , że Wola stała się ważniejsza niż jej żywiciel, fundament pierwowzór i ojciec czyli Witowice. Starsze, ale chichot historii odsunął go n bok dając przez setki lat dzierżyć prym jego Woli – Konińskiej Woli. Potem zrobił to samo z tą cudowną miejscowością – byłym miastem Końskowolą na rzecz Puław.

 

 

Ja już czuję że to miejsce jest uświęcone. Choć drzewek młodych sporo , krzaków też i starych drew kilka czuję już miejsce pochówku. Czuję te cierpiące dusze choć nie tak mocno jak w Bobownikach czy Gołębiu na tamtych epidemicznych cmentarzach Tam był niewymowny żal i smutek rozgoryczenie i brak zrozumienia tych dusz ,że zostały tak nagle zabrane. Wybaczcie , ale wyczuwam ciut tą mistykę. Tu lasek rośnie , żadnego grobu,żadnego małego krzyża – nic. Ptactwo ćwierka , szum byłego miasta słychać , samochody , kosiarki burczą , psy ujadają w oddali. Południe. Słońce na chwilę zagląda i oświetla ten teren. To na moje oko kwadrat , myślę sprawdzę na Lidar. Stąpam powoli , każdy krok to przecież stąpanie po czyimś grobie pewnie. Staję przy wysokim drzewie. Pochylam głowę i zaczynam modlitwę , za te dusze tu umęczone i pogrzebane. Za ich niedoszłe życie. Czuję obecność jakieś siły w tym miejscu. Czosnaczek na krawędzi zagajnika pięknie kwitnie. Zarywam kilka liści – lubię to ziele. Daje taki cudowny posmak czosnku. Suszę w domu i mam. Najlepiej zbierać teraz właśnie. Myśli pogrążone w tym miejscu. Nic o niem nie wiedziałem , a teraz tu jestem. Coś niebywałego jakoś bardzo dziwnego. Słyszałem ,że tu Żydów umęczyli Niemcy nie szczędząc historii cierpienia. Tu przecież w Końskowoli jak i Puławach czy Dęblinie to wyznanie Mojżeszowe doznało cierpień i śmierci w zesłaniach do obozów zagłady. Nie wiem , być może tu były, ale młode drzewka wówczas były krzakami. Przechodzę w stronę Kurowskiej. Czuję coraz większe napięcie otoczkę emocji które wzbierają – nie bez powodu.

 

Pojawia się krzyż na horyzoncie. Drewniany , zmruszały , belka poprzeczna mocowana na drut kolczasty już zardzewiały. Od razu widać , że to krzyż cmentarny sama inskrypcja na nim to potwierdza. „W Pokoju Wiecznym Zmarli Nasi” nie tylko świadczy o miejscu pochówku ale mówi wprost ,że to cmentarz były cmentarz katolicki. Potwierdzają to mapy z 1937 roku. Pokazują i innowiercze miejsca pochówku. W takiej Końskowoli tyle miejsc pochówku i tylu wyznań... Przecież dalej przy latarni – kapliczce cegłami otoczonej w Witowicach też jest mały cmentarz i to epidemiczny raczej. Witowice i Końskowola i Opoka mają kilka kapliczek latarni dla dusz i dla ochrony przed nadchodzącą epidemią. One niestety były bezlitosne.

 

 

 

Cytując Teatr NN z Lublina :

 

„Choć uznaje się, że szalejąca w XIV wieku w Europie czarna śmierć, czyli dżuma, ominęła nasz kraj, wydaje się, że informacja o wybudowaniu w mieście w tym okresie pierwszego szpitala może wskazywać na to, że jednak i tu zagrożenie było realne. Jedna z największych lubelskich zaraz miała miejsce dopiero w 1572 roku. Nie tylko zdziesiątkowała ludność, ale także zahamowała na pewien czas rozwój handlu. Zagadką pozostaje odpowiedź na pytanie, czy zaistniało w mieście jakieś wydarzenie, które ją wywołało, czy została przyniesiona z zewnątrz. Do kolejnej epidemii morowego powietrza doszło w 1592 roku. Następne miały związek z nawrotami tzw. dżumy mediolańskiej. Do Lublina dotarła ona w latach 1620, 1622, 1623–1625, 1627–1630, 1635, 1641,1645, 1650, 1652, 1657–1658 i 1677–1678. Do epidemii dżumy dochodziło także w latach 1695, 1707–1712, 1715, 1720 oraz 1736–1737. W XIX wieku ludność Lublina dziesiątkowała cholera zbierająca swe żniwo w latach 1827–1831, a także 1855 i 1892. Wojny światowe przyniosły kolejny nawrót cholery oraz tyfus, które pojawiły się w latach 1915 i 1942. Te pomory nie były już tak tragiczne w skutkach. Lepsze warunki sanitarne, rozwój nauk medycznych i upowszechnienie lekarstw sprzyjały walce z chorobami..”

 

 

A same pobliskie Puławy nawiedziły fale cholery i morowego powietrza choćby w 1708r , 1852, 1856 ( gorączka tyfusoidana) czy 1892r. Ta ostatnia dotknęła na pewno Końskowolę dając wotum w postaci budowy kapliczki przy kościele św Anny z karawaką. Pierwsza z 1708 roku postawiła trzy krzyże na wzniesieniu XIV wiecznego miasta Kazimierza Dolnego. A te powstańcze choćby z listopadowego Powstania co dotknęły Gołąb ? Czy mór co na tyfus plamisty pokotem położył mieszkańców Bobrownik. Tu też była epidemia. Ksiądz wspominał w kościele. Pochowano nie gotowych na śmierć ludzi.

 

Tu już tylko przypuszczenia moje ,skoro nie był obecny cmentarz w wielu XVIII , XIX wieku wiec miarkuję , że powstał albo na końcu XIX wieku lub o pierwszej wojnie światowej , która obróciła w pył Końskowolę. Idąc za książką Sto Osobliwości na Stulecie Niepodległości – Jacka Śnieżeka :

 

„W Końskowoli na 333 zaewidencjonowane budynki spalono aż 326! Całkowicie wypalona została północna i wschodnia zabudowa pierzei rynku oraz kwartały zabudowy na tyłach tych pierzei. Kompletnemu zniszczeniu uległa dzwonnica. Rosjanie zabrali z niej trzy XVIII-wieczne dzwony odlane przez gdańskiego ludwisarza Witwercka. Kościół parafialny nie uległ zniszczeniu. W kościółku św. Anny, na pow. 48 m 2 została zniszczona dachówka i trzy okna oprawne w ołów i cynę. Ponadto spalone zostały: wikariat, organistówka, przytułek, dwa „domy muzyki kościelnej”, ogrodzenie cmentarza oraz zabudowania gospodarcze. Dziekan dekanatu puławskiego ocenił w sierpniu 1919 r., że parafia w Końskowoli potrzebowała na likwidację szkód wojennych 50 000 koron. Spalona została również synagoga."

 

Krzyż z lat 50 -tych skromny – mówi wszystko. Odmawiam modlitwę,czuję że te dusze są tak mocno nie skrępowane. Ptaki dają koncert. Zagłusza to człowiek ten stan, rozglądam się leżą puszki po piwie kalosze , flaszki i gruz blisko. Ot śmietnik dla tych okolicznych albo nie okolicznych mieszkańców. Jak na młodszym na Górnej Niwie cmentarzu żydowskim. Odchodzę z tego miejsca ,chyląc czoła i dając westchnienie duszom tu pochowanym. Bo przecież to cmentarz epidemiczny....

 

 

Postanawiam iść do końca do ubojni w Witowicach by spotkać się z kolejną kapliczką – latarnią. Już w lesie....Odjeżdżam zmieszany.... To co napisałem to tylko moje przypuszczenia i mapy które są wiarygodne. Liczę na Was drodzy czytelnicy o rozwianie wątpliwości bądź opowiedzenie od nowa tej historii – tego miejsca. Znajduje się w lasku między ulicą Wschodnią a Polną.

 

 

mapa z 1937 roku

 

 

Zdjęcie Lidar - ukazuje zarys cmentarza

 

Zdjęcia i przemyślenia moje. Opis z – cytowane w treści i ze strony  Złe miejsce dla ślimaków.

02 maja 2019   Komentarze (1)
cmentarze   filozofia   historia   wyznania religijne   końskowola   epidemie   cmentarz epidemiczny Końskowola  

Historia Lokalna - Mogiła powstańców

Jakie potyczki upamiętnia ? idąc za forum ekploatorzy.com.pl 

„ Być może chodzi tu o wydarzenia nocy 1/2 marca 1831 r.? Gdy Celni Strzelcy Świętokrzyscy pod dowództwem hr. Juliusza Małachowskiego na rozkaz gen. Dwernickiego stacjonującego po drugiej stronie zamarzniętej Wisły w miejscowości Granica uderzył na koszary rosyjskie w Puławach i zdobył je bez strat własnych? W walkach uczestniczył też oddział piechoty pod dowództwem kpt. Apolinarego Nyki i por. Plewaki (wszyscy trzej dowódcy biorący udział w ataku otrzymali za ten wyczyn złote krzyże Virtuti-Militari o numerach 26; 24; 25)

Kopiec zwykle jest usypywany na mogile (chyba że jest jedynie kopcem symbolicznym). A skoro nie było strat własnych to nie było poległych powstańców, których by tu można było pochować.

 

Kolejne wydarzenie to walki o Kazimierz Dolny. Dokładniej odwrót resztek wojsk z Sierawskim na czele 18 kwietnia 1831 roku. Uchodząc wciąż walczyli z wojskami Kreuza. Zmierzali do Puław gdzie czekać miała mała załoga pod dowództwem Madalińskiego pozostawiona dla ochrony przeprawy przez Wisłę. Ci jednak na widok wycofujących się oddziałów sami wycofali się za Wisłę pozostawiając walczących bez pomocy

Z opowiadań mojego dziadka i historii, którą przekazali mu inni ludzie zamieszkujący wtedy Parchatke, wynika, że krzyż dotyczy właśnie tego zdarzenia z 1863 roku podczas powstania styczniowego, co zgadza się z opisem historii parafii zamieszczonej na stronie, do której zamieściłem wyżej link, sam krzyż jak i pomnik postawiono dopiero po 2 wojnie światowej z tego co słyszałem od mojego dziadka, wcześniej prawdopodobnie na miejscu tego pomnika stał drewniany krzyż, podobnie jak kiedyś na drodze do Kazimierza tuż za Parchatką podobno stał też jeszcze jeden krzyż upamiętniający śmierć jednego z żołnierzy, którego nie ma już teraz, ale wg przekazów mojego dziadka stał tam krzyż na mogile jednego żołnierza, nie pamiętam niestety stopnia ani imienia czy nazwiska tego żołnierza.”

 

Idąc za informacją Pana Michała Deputata z:

„Kopiec usypano w roku 1916 na którym ustawiono betonowy pomnik z krzyżem. Całość odnowiona została w 2013 roku, położono min nową tablicę z inskrypcją.

Na krzyżu wyryty napis: "Poległym za Polskę, wieczny im pokój. 1863."

 

 

29 kwietnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   historia   parchatka  

Historia lokalna - tajemnicze miejsce - cmentarz...

 

 

Tajemnicze miejsce, emanujące jakąś energią. Idę z dzieckiem na spacer. Mijamy już Murarską w Puławach. Już blisko. Słońce pięknie przygrzewa już o 9 rano. Synek spokojny zajada chrupka. Siedzi w wózeczku. Ja już prawie 1,5 km pcham ten wózek by zaspokoić głód wiedzy i historii. Jesteśmy. Przed świętami. Dużo osób kręci się przy posesjach. Kapliczka maryjna w tle , oddalona od drogi. Prowadzi chodniczek do niej a w sumie do posesji. Barwinki po prawo ubarwiają drogę do niej a iglaki pięknie zielenią się przy płocie. Furta na posesję znajduje się tuż przy kapliczce. 

 

A ona sama jest wpisana do Gminnego Rejestru Zabytków w Puławach – zapis w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego nr XX/178/2004 – ulica Norblina działka nr 835/2. Figuruje jako Kapliczka Matki Boskiej z karty wynika ,że powstała w XIX/XX wieku. Odnowiona , obielona. odmalowana. W niszy duża figura Matki Boskiej z rozłożonymi jak na powitanie dłońmi. Jeszcze oglądając zdjęcia z 2012 roku a teraz to kapliczka przeszła gruntowną zmianę – odnowienia. 

 

 

 

Wiadome, że historia Włostowic to od pierwszych źródeł pisanych czyli 1368 roku posiada olbrzymią przy Puławach historię wstecz. Stając się w latach 30 -tych ubiegłego wieku dzielnicą rozrastających się Puław. Zmieniała swoje oblicza przez ciągłą rozbudowę, ale i klęski jak pożary, najazdy okupantów.

O tych czasach niemo świadczą postawione kapliczki i to nie tylko w Puławach i okolicach lecz i całej Polsce. Położenie wśród domostw aktualnie, w dość bliskim sąsiedztwie już Parchatki jest trochę „na uboczu”. I gwarantuje, że wiele osób zapuszczających się w te tereny  ( a teraz coraz więcej bo kawałek „małej obwodnicy „ Puław puszczony jest przez bliską temu miejscu ulicę  Zabłockiego nie ma pojęcia o niej.

 

 

 

A czy miejscowi mają? Podpytałem się kilku „starszych” napotkanych blisko to stwierdzili ,że nie bardzo wiedzą co tu było albo ,że chyba coś kiedyś było tu.

Nie jestem w posiadaniu danych z badań archeologicznych prowadzonych w tym miejscu lub bliskim  - Stanowisko Archeologiczne AZP 74-76/78-13 ,gdzie badano pradzieje ,wczesne średniowiecze, oraz okres XVII- XVIII w. Wielka szkoda. Być może potwierdziły by umiejscowienie w tym terenie cmentarza epidemicznego. Idąc  jednak za informacją  zawartą w trobal.pulawy.pl , gdzie możemy wyczytać , że podczas prac ziemnych odkryto w okolicy kapliczki mogiłę zbiorową. Śp wybitny historyk, regionalista  Mikołaj Spóz wiąże tą mogiłę z epidemią cholery  z roku 1708 r, która zabiła niemal połowę mieszkańców Włostowic. Tu się zatrzymajmy.

 

 

Studiując mapę Europy z XVIII wieku interaktywną ( mapire.eu) , dokładną widnieje w okolicach młodszej kapliczki tuż przy teraźniejszym skrzyżowaniu ulic Norblina i Zabłockiego cmentarz. 

Miejsce zanaczono na czerwono to kapliczka, widzimy po lewo cmentarz zamknięty. Na południowy zachód na czerwono kościół na Włostowicach.

 

 

Wykluczone byłby to cmentarz żydowski bo zgodnie z podaniem informacji ze strony Wirtualny Sztetl w Puławach były dwa cmentarze żydowskie , oba już nieistniejące ( jeden z nich był dość blisko przy ulicy Kilińskiego ( miedzy Racławicką i Murarską) powstał w I połowie XVIII wieku, drugi w I połowie XIX po likwidacji wcześniej wymienionego powstał na ulicy Piaskowej . Cmentarz na Włostowicach za donacji Czartoryskich został poświęcony  przez ks. Ostrowskiego  i oddany do użytku w 1801 roku. Choć najstarszy nagrobek mówi od 1797 roku jako dacie śmierci  (Ferdynandowi Goguelowi, najlepszemu Mężowi, Walecznemu Żołnierzowi, Wiernemu Przyjacielowi – Adam Książę Czartoryski opłakujący w roku 1797) . Sugeruje to , że zanim założono cmentarz parafialny, było tu wyznaczone miejsce na grzebanie innowierców.

 

Na mapie owy tajemniczy cmentarz jest ogrodzony co może sugerować ,że był to cmentarz epidemiczny lub co raczej nie miało miejsca cmentarz parafialny. Na mapach z XIX i pocvz XX wieku nie było już po nim śladu, jedynie cmentarz żydowski przy Kilińskiego jest zaznaczony.  Epidemie pustoszyły całą Europę. Ta z 1708 roku – cholera - wywarła ogromny wpływ na te tereny. Choćby w Kazimierzu Dolnym na wzniesieniu nad miasteczkiem ustawiono trzy krzyże w celu upamiętnienia tej tragicznej chwili dziejów. Dziś mówi się o Górze Trzech Krzyży. A takich  gór o tej nazwie jest kilka blisko Puław – choćby w Parchatce, Janowcu czy Witoszynie.  W Puławach na ulicy 6 Sierpnia jest kapliczka epidemiczna upamiętniająca kolejną falę cholery w latach 1852 i  1892 r. W niszy jest figurka Maryjna natomiast na płycie jest karawaka. Takich miejsc jest więcej, choćby Końskowola przy kościele św. Anny , czy przy farze Kazimierskiej.  A tu mamy kapliczkę Maryjną bez żadnej informacji o morowym powietrzu. Fakt ,że powstała później na przełomie XIX/XX wieku może świadczyć o tym ,że nie tyle ,że była świadkiem epidemii cholery lecz raczej stała na straży by uchować i ochronić mieszkańców przez następnymi falami epidemii. Pamiętajmy, idąc za Tygodnikiem Lekarskim z 1856 roku na stronie 35 można wyczytać, że gorączka tyfloidalna występowała w 1856 roku w Instytucie Panien w Puławach, a nękanie tyfusem szczególnie w okresie wojny i powojennych, było częste i zbierało żniwo okrutne.  

 

Zatem zostaje mapa i zaznaczony ogrodzony teren przy kapliczce na mapie z XVIII wieku, zostają także przywołane wyżej przypuszczenia śp. Mikołaja Spóza. To dużo żeby być pewnym i stwierdzić jednoznacznie ,że tak było ? Nie wiem. Minimum dwa źródła różne mówiące o tym samym i tak samo sugerowały by ,że tak zaiste było. Ja mam tylko ,albo aż takie źródła. 

 

 

Być może to miejsce pochówków żołnierzy walczących w czasie wojny polsko – szwedzkiej ? tzw „potopu szwedzkiego” ?  Może i to też właściwy trop. W pobliskiej Parchatce postawiono kapliczkę upamiętniającą  trzechsetną rocznicę czasu potopu.

 

Kolega, pasjonat historii i regionu Michał Deputat opisuje dość bliskim położeniu kapliczkę w Parchatce na grupie FB mówiącej o wsiach Lubelszczyzny  :

„Murowana kapliczka z zadaszeniem z krzyżem w Parchatce, powiat Puławski. W gablocie figura Matki Boskiej. Ciekawostką jest data na tablicy: "1656-1956". 

Data wskazuje na wydarzenia związane z pobliskim terenami, a głównie z obozowiskiem szwedzkim wojsk Karola X Gustawa i z potyczką z polską jazdą przed bitwą pod Gołębiem. Potyczką miała miejsce niedaleko Włostowic. Podejrzewany że w tym miejscu pochowano Polaków którzy ranni przewiezieni zostali do obozu a następnie dobici z rozkazu szwedzkiego króla. Wg moich danych archeolodzy nie stwierdzili w tym miejscu żadnego pochówku, choć nie wykluczone że mogła powstać w miejscu krzyża lub innej kapliczki ufundowanej przez rodziny poległych żołnierzy lub też nawiązuje do wydarzenia które zatarło się w pamięci potomnych .” 

 

Ciekawym uzupełnieniem jego opisu jest komentarz kolegi także pasjonata historii i regionu Mariusza Głosa :

 

„Pan Lewtak w swej publikacji ,,Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego'' napisał : ,,(...)kapliczka wystawiona została w trzechsetną rocznicę potopu szwedzkiego. Poprzednio w tym miejscu stał drewniany krzyż, Parchatka podobnie jak wiele sąsiednich miejscowości (Janowiec, Kazimierz Dln.,Włostowice) została doszczętnie spalona podczas przemarszu wojsk szwedzkich Karola Gustawa w roku 1656. Swe wyczyny Szwedzi powtórzyli w czasie wojny północnej (11 sierpnia 1705 r.) pod dowództwem Karola XII (...)''.

 

I teraz trudno rozstrzygnąć jednoznacznie czy te wydarzenia z okolic Włostowic miały swój tragiczny finał w masowym grobie przy kapliczce? Chyba tylko badania lub wynik badań wcześniej wpisanych przeze mnie dało by odpowiedź jednoznaczną. Być może ktoś z Państwa ma na to miejsce jednoznaczną odpowiedź lub choćby podpowiedź. Bo to miejsce emanuje tajemniczością  i smutkiem mimo tego porannego słońca….

 

Zdjęcia własne. Opis powstał na podstawie  podanych przy tekstach osób lub stron www.

 

23 kwietnia 2019   Komentarze (3)
cmentarze   historia   włostowice   epidemie   epidemia holery   cmentarz Włostowice  

Historia lokalna - Bobrowniki stary cmentarz...

Pani Teresa spojrzała na mnie wymownie. Tam na Budzyniu chowali ludzi w czasie wojny- tak jej mama mówiła i „starzy” ze wsi. A tu to mówili ,że to cmentarz epidemiczny. Może chowali tam tych ok 1600 ludzi co morowe powietrze zabiło w Bobrownikach w XVIII wieku ? nie wiadomo. Na mapach z XVIII wieku nie ma wzmiankowanego i lokowanego tam cmentarza. Pojawia się na mapach z 1908 roku. Można zatem przyjąć, że powstał między XIX a XX wiekiem. Choć może się mylę.

 

 

Poranek dzisiejszy po wczorajszych wojażach delegacyjnych już mnie uspokoił. Słońce z wolna wstaje odsłaniając piękny pejzaż Puław i okolicznych terenów w drodze do Dęblina – do pracy.. Podjąłem myśl, że w końcu jestem gotowy odwiedzić to miejsce. Stary cmentarz jak mówią na niego w Bobrownikach. I niech tak zostanie.

 

Czasu niewiele mam a droga z Gołębia to mówiąc łagodnie miejscami tor przeszkód i odcinki specjalne dla zawieszenia auta. Mijał łąki bonowskie, mój ukochany Wieprz lekko parujący z rana. Most, kościół w Bobrownikach, apteka i Nepomucen. Pomyśleć, że przy kościele w murach jego obronnych były wieże obronne , została ta z dzwonnicą. Mury kościelne pobielone ,ale pamiętają burzliwą historię tych miejsc. W stronę Podwierzbia ruszyłem wiedząc, że ciut zbaczam.

 

 

Chciałem ten renesans lubelski zwany kiedyś kazimierskim zobaczyć w blasku wchodzącego słońca. Wyglądał majestatycznie choć to nie jego front. Zawracam do Nepomucena i widzę drogę polną przy nowych domostwach, gdzie w oddali widać zieleń lasów i łąk. Droga polana jak to polna przy polach ornych i łąkach z drugiej strony. Na wprost las. Nawet latarnie są , kończąc się na ostatnim domostwie. Piękny ranek, ale czuję niepokój wiedząc, gdzie jadę. Dojeżdżam na miejsce. Wycięte w lasku sosnowym. Widać zabudowania byłego miasta Bobrownik. Po lewej zabudowania za laskiem , droga polna wije się dalej i rozgałęzia na nie znane mi kierunki. Pewnie gdzieś prowadzą – mają swój cel. Gaszę samochód. Odbija się blask słońca wychodzący ponad zagajnika o srebrny lakier samochodu. Cisza w sercu. Ptactwo kwili, kłębi się w koronach sosen , wisi nad polami bobrownickimi. Za plecami mam cmentarz. Czuję jego obecność. Nie pamiętam bym miał takie uczucie przejęcia , że ściska w gardle i nogi wolno się toczą jakby nie chciały zbyt szybko wejść do nekropolii. Czarna furtka stalowa, odbezpieczam skobel i wchodzę na teren uświęcony. Kaszkiet z głowy, krótka modlitwa na tej ziemi , ziemi uświęconej.

 

 

Przeglądałem zdjęcia z 2011 roku z Internetu to trochę się zmieniło. Stoi przykuwający uwagę głaz narzutowy z poświęceniem dla naszych żołnierzy z symbolem Polska Walcząca tuż przy mogile żołnierza 15 pp „Wilków” podporucznika Feliksa Tymoszczuka. A płytka stalowa z opisem Eugeniusz Radoń leży już pod krzyżem stalowym a na nim są zamieszczone na mosiężnych płytkach informacje o żołnierzach.

 

 

 

 

 

Jest i mogiła 5 mieszkańców wsi Bobrowniki zamordowanych w 1945 roku. Opiekunem jest SP w Niwie Babickiej. W 2011 roku jeszcze był skromny biały krzyż i stara płyta nagrobna z 4 filarami. Dziś to już nowoczesna płyta nagrobna.

 

Krzyże często bezimienne potęgują narastającego we mnie smutku i przeświadczenie że wiele tych śmierci było niepotrzebnych i pożoga wojny zabrała je z ziemskiego padołu. Miejsca pamięci narodowej przeplatają się z miejscem pochówku mieszkańców. Leżą razem w zgodzie i milczeniu. Wiele pomników i krzyży już nie mają tablic informacyjnych. Na niektórych pada data 1919. Przechodzą mnie emocje z tego miejsca. Bardzo mocno czuję jego aurę. Nie boję się ale czuję podświadomie tą przytłaczającą żałość, smutek ,śmierć. Myślę, że tak oddalony od byłego miasta jest ten cmentarz to może chowano też ludzi chorych tu by nie przynosić zarazy do miasta. Czuję mimo ciepłych promieni słońca chłód tego miejsca. Po raz pierwszy. Przeszywający chłód. Uczucia które nie miałem na żadnym cmentarzu. Uczucie niepokoju mnie ogarnęło i to narastające i potęgujące. Na pewno to miejsce nie chowa pod całunem uświęconej ziemi tylko te widoczne groby. Tak czuję …Zegarek nie okłamuje, czas na mnie. Ostatnie spojrzenie, modlitwa za dusze tu cierpiące może ?. i ta cisza tylko przeplatana niekiedy świergotem ptaków i budzącym się byłym miastem Bobrowniki do życia.

 

 

18 kwietnia 2019   Komentarze (2)
cmentarze   historia   bobrowniki   cmentarz Bobrowniki  

Historia lokalna - Dęblin - cmentarz carski...

Cmentarz carski "forteczny" Dęblin.

 

O cholerka ! za daleko pojechałem. Na historycznych ruinach fortu generała Prądzyńskiego zawracam. Jest "betonka" na oczyszczalnie ścieków. Skręcam by za chwilę postawić samochód. Ciut dalej na łuku, by nie przeszkadzał. Dochodzę do już zamszonej i lekko ubrudzonej tablicy informacyjnej.

 

A przede mną jawi się informacja z kilkoma zdjęciami :

 

„Cmentarz forteczny założony został w 1857 r. W latach 1857 - 1914 był miejscem pochówku oficerów, podoficerów i żołnierzy służących w twierdzy Iwangorod oraz ich rodzin. W latach 1914-1915 grzebano tu żołnierzy carskich poległych w trakcie działań wojennych I wojny światowej. Nieliczne pogrzeby miały również miejsce w latach 1921-1946. Cmentarz jest miejscem spoczynku osób wyznania prawosławnego, rzymsko - katolickiego i prawdopodobnie protestantów”

 

Informacja pojawia się praktycznie w każdym zapytaniu w Internecie. Może i dobrze, skondensowana, krótka, treściwa. Nie oddaje w żaden sposób emocji i duchowości, ale to przecież zapomniany cmentarz i to nie nasz. Rzut oka na okolicę. Ciepłe kwietniowe słońce prowokuje do działania. Ubrany może nie w strój właściwy cmentarzom, ale skromny i poważny – trekkingowy zaczynam nawiedzenie cmentarza. Znak krzyża , czapeczka z głowy , krótka modlitwa. To miejsce poświęcone a jemu się należy stosowny szacunek. Miejscowi mówili, że w latach 50-tych było tu jeszcze ogrodzenie. Królowały lipy już dorosłe , bzy i kaliny. Dziś jeszcze trawa bura , choć przebija się już nowa, młoda , tegoroczna. Wystrzeliwuje małymi kępkami pod nogami. Krzaki - akacji głownie bardzo utrudniają chód. Pod nogami wiją się jeżyny i chaszcze niewiadomego mi pochodzenia. Teren bardzo zapuszczony i niezadbany. Czytałem o tym, ale nie zrażony podążam dalej. Mierzę każdy krok na tej uświęconej ziemi tak zapomnianej przez teraźniejsze pokolenia. Dywan kwitnących cudownie barwinków przede mną. To jasny znak, że zaczynają się nagrobki i kazamaty.

Cerkiewka 

 

Barwinek jakby otaczał te groby swoją opieką i otulał tam pochowanych do wiecznego snu. Gdzieś po lewej wyrzucone siedzenia i opony od samochodu a jeszcze dalej części lodówki. Myślę, ależ się musieli postarać by taki kawałek od drogi wyrzucić śmieci. Przecież można było oddać na wysypisko choćby ale po co ! Lepiej zaśmiecić teren i co najważniejsze cmentarz , czyli miejsce uświęcone. Nie znajduję wytłumaczenia na ten akt wandalizmu, lecz to tylko początek smutnych obrazów z tego miejsca.

Płyta nagrobna

Ktoś z agencji reklamowej „Figaro” – nie robię kryptoreklamy bo tak stoi na niej opracował ją ( pewnie w konsultacji z historykami ) i był zarazem mecenasem jej powstania pisze ,że także były pochówki innych wyznań niż prawosławia. To ile tej święconej wody z religii katolickiej czy prawosławnej wchłonęła ta ziemia stając się uświęconą a tak przez te czasy sprofanowanej. Jeszcze połowie ubiegłego wieku cerkiewka miała zadaszenie a płyty nagrobne miały swoje miejsce. Dziś jest na swoich miejscach już niewiele.

 

Dachu na cerkiewce już nie ma , okien także. Płyty w gęstych chaszczach są porozrzucane i poprzesuwane. W pochówkach kazamatowych są poczynione podkopy- pewnie w celu grabieży. W końcu chowani tu byli ważni oficerowie w ich pełnym rynsztunku. Hieny cmentarne, kloszardzi czy w końcu ludzie zbyt ciekawi dopełnili i dopełniają i tak już opłakanego widoku grabieży i niszczenia. Gdzieś butelka po winie, wódce, zrobiona toaleta z połamanych grobów to widok , który przeraża mnie już 40 letniego człowieka.

Spokój tych dusz przez przeszło 160 lat jest zmącony i chyba nie wcześnie znów nastanie. Ściana coraz większa chaszczy odstrasza mnie do dalszej wędrówki po tym cmentarzu. Można wyczytać, że pochowanych było tu około 2000 ludzi. W samym schemacie cmentarza ustalono, że południowa część przeznaczona była na pochówki kazamatowe ( groby kazamatowe) kadry wyższej, dowódczej i ich rodzin. Cześć północna dla podoficerów i szeregowych i ich rodzin. Teraz ten układ jest nieczytelny a można by pokusić się użyć stwierdzenia, że jest zdewastowany a był nie mały bo o wymiarach 410 x 590 m. Wykonuję kilka fotografii tego co dostrzegłem. Nie szukam już ruin mauzoleum. Stoję przez cerkiewką, słyszę świergot ptaków, lekki szum wiatru. Zamykam oczy i w milczeniu odmawiam modlitwę za tych i to miejsce, czyniąc znak krzyża mając nadzieję, że stan ten co jest ulegnie zmianie.

 

Nadzieja pojawiła się w 2016 roku, gdzie odbyło się uroczyste przekazanie cmentarza fortecznego twierdzy Dęblin na rzecz parafii prawosławnej pw. Św. Równej Apostołom Marii Magdaleny w Puławach.

Młody 29 letni proboszcz w Puławach w dekanacie lubelskim – ks. Jarosław Szczur na łamach gazety Twój Głos mówi :

” Chcielibyśmy uporządkować teren, ogrodzić cmentarz i jeśli będą środki finansowe to odnowić część grobów. Chciałbym również postawić prawosławny i katolicki krzyż, ponieważ spoczywają tam szczątki ludzi różnych wyznań.”

 

Zdjęcie Lidar - widoczny zarys nekropolii

 

Minęło kilka lat i wielka szkoda, że niewiele lub nic nie zmieniło. Liczę , że z urząd Gminy Stężyca i parafii prawosławnej pw. Św. Równej Apostołom Marii Magdaleny uda dojść się do konsensusu.

 

Czy przed 2016 rokiem właściciel gruntów, gdzie jest cmentarz czynił jakieś starania by zmienić jego byt i przywrócić przynajmniej jego powagę? Tego nie wiem.

Jest teraz tu i teraz. Może jakby ogłoszono jakąś akcję sprzątania i wycinki to po troszku by się obraz tej nekropolii zmienił ? Żywię nadzieję, że tak by było.

Wychodzę z cmentarza, ostatni raz pochylam czoło nad tymi co tam spoczywają bijąc się z myślami co dalej z tym miejscem. Tak bliskim historycznie Dęblinowi a administracyjnie Stężycy byłego królewskiego miasta….

 

Na kilku mapach pozwoliłem zaznaczyć ową nekropolię. Zdjęcie z użyciem Lidar wykreśla nam zarys prostokąta cmentarza.

Mapa z 1908 roku.

 

Mapa z 1926 roku.

 

 

Opis na podstawie tablicy informacyjnej , ze strony diecezji prawosławnej . Internetowego wydania Twój Głos, oraz przegladprawoslawny.pl i geocaching.com i dostępnych informacji.

08 kwietnia 2019   Komentarze (2)
cmentarze   historia   dęblin   Dęblin   forteczny   cmentarz  
< 1 2 3 >
Izkpaw | Blogi