• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Parchatka

Burgundowe połoniny Parchackie i Bochotnickie...

 

Spalone burgundem i bursztynem Beskidzkie Połoniny, gdzieś w głowie od razu SDM, czy KSU. Jedne z wielu połonin w kraju, lecz chyba najbardziej pokochane tu na Lubelszczyźnie. Pachą smagany wiatrem chłodem, ciskają często śniegami pierwszymi...lecz kochają je obieżyświaty mocno.. Ja połonin nie potrzebuję i tych bieszczadzkich i innych. Mam świat burgundów i bursztynów, palących złotem i miedzią ...Uciekamy daleko od miejsca bycia, zostawiając w nich nasze problemy i troski. Każdy km dalej daje jakąś nieopisaną lekkość w duszy i umyśle. Majaczące miraże naszych siedlisk ledwo dostrzegalnych zza lusterka  gasi w nas poczucie obowiązku, takiej tyrady sprostania wszelkiemu co nas tyczyło. Szarady życiowych normalności, od zawiezienia dzieciaka do przedszkola, wjazdu na godin wiele do pracy, czy uprania skarpet na rano. Torby zapakowane niezbędnym asortymentem, kawa w termosie i byle dalej. Mamy te kilka dni resetu ,gdzieś daleko , byle dalej. Może znana Białka ? Czy Cieplice? Może Sopot? Czy Kołobrzeg? A być może Czaplinek?, czy może Drawsko?  … nie ważne byle dalej. Odetchnąć innym wstającym dniem z dala od tego ponurego badziewnego często bytu. A ja też bym chciał, też bym się zatopił znów w Hucie Nowej wierzchowinach Cisowsko-Orłowskich ,Zamczysku przy Widełkach, gdzieś w Ocisękach pizzę pyszną zjadł. W Daleszycach na szlaku partyzantom i generałowi Hauke pochylił czoła. W Rakowie na ryku zakupił szczypkę i na klasztor spojrzał znów.Czy pod Łagowem w barze Leśnym na pięknej ceracie zjadł wyśmienitego śledzia z cebulką, czy placka po węgiersku. Na Łyścu posmakował klasztornej kwaśnicy, czy na Bodzentynie postawił kamyk na mecewie....Lecz nie dane mi jest i może za wa lata znów zacznę peregrynację po moich kochanych do końca Świętokrzyskich szlakach. 

Lecz tu pod nosem ,palone zbocza wierzchowin się prężą już od końcówki Puław. Już ulica Niezapominajki na swoim zwięczeniu gaśnie w palonych klonowych liściach. Już się pręży świat lasu na wąwozach, już im bliżej Parchatki wstające i coraz wyższe te wierzchowiny. Prężą się niebywale na jej lewym od drogi majestacie. Już smak czuć ziemistość jesieni. Gdzieś na wysokości   początku Parchatki pali się niebywale berberys i na swych strąkach ma genialne jagody, wyżej niczym damy w koronie graby i wiązy się dogaszają. Swoją już bladą zielonością i szkarłatnym odcieniem przyzywają zimę, tą srogą,tą nieuniknioną. Jesion już pobladł mocno i jak orzech włosi oddaje ostatni oddech swej zieloności. Gdzieś obwisły liść zżółkły i beżowy zwiewa niedzielny wiaterek. Przy nim brzoza i to nie jedna swojej biało,czarnej postaci fason trzyma dobrze, gdzieś tracąc liść mały, dąb czerwony napełnia świat blisko niego swym szkarłatem i karmazynem. Widok zapiera dech na długo, zrywam oko z wierzchowin i obok drogi chodnik ...jest po tragedii kolejnej...w bólach wywalczony w sołectwie...dalej ławka pusta....szkoda ...może jak na powrocie może Ania będzie siedziała na niej. Gdzieś majaczą już dobrze widoczne parchackie 3 krzyże...dziś jadę dalej...mój pasażer lat 3 zna tą trasę. Przemierzaną nie raz, setki razy. Te szlaki na Pietrową Górę,na Losek, na Tarasy...tyle razy przemierzane....dziś chcę mu pokazać  piękno kamieniołomu. Lecimy wśród zakrętów wiślanego bytu. Bochotnica  znak mijamy. Łapię mocny oddech i czuję radość, taką w sobie znaną. Wiem, znam to miejsce. Boże jak Tu dawno nie byłem. Koło Groty śmigam,szkołę z 1938 zostawiam, Zamłynie i jego piękny asfalt i chodnik.Tartak ,droga na Zbędowice...upadający w oczach młyn. Tu kotków kilka się afiszuje, miałczy przy młynie. My z młodym oddychamy Bystrą całym sobą. Boże jak nam  tego brakowało, czemu nas znów Tu nie było ! No czemu...moja wina,ojca już łysawego z brzuchem. Bucha Bystra na nas , prycha koń obok. Gdzieś na ulicy młode dziewczyny sobie opowiadają swój świat idąc do Biedronki. Ja młodego na barana biorę i idziemy w jeden z kilku wyłomów poboru kamienia. Ścieżka wydeptana mocno mijam wyżpin , głóg, i co ciekawe oset kwitnący. I tak się ugiąłem nad tym geniuszem tego miejsca  poraz kolejny. Za kanałem młyńskim bilony dom byłych młynarzy , droga na Wierzchoniów przy Szelągowej Górze,a na lewo do kur ,kaczek, na tartak, na drogę do Zbędowic, na szlak niebieski. Dym z każdej chałupy się zacząć ścielić. Czuć było paloną sośninę czy grabinę, gdzieś zaszczekał azor... my przy wejściu do jaskini, gdzie kwitnie jeszcze, miałczący kot...Czas na nas ,znów w tym świcie geniuszu jesieni zamkniętej....Młody zapięty w pasy patrzał się nad oddalającym się światem śp E.Piwowarka...czująć z nim wieź i pomost Bochtnicki...te nasze pogawędki we troje pod balkonem....

18 października 2021   Dodaj komentarz
bochotnica   parchatka   Życie   przyroda   filozofia  

Wielka Integracja Biegowa. Parchatka! KROPKA!...

Uczestnicy biegu - Zdjęcie robiła Maja 

 

 

Oby ktoś z gości biegowych przybył ….Ta myśl obudziła mnie o 5 nad ranem i nie pozwoliła zasnąć. Kłębiący się wilgotny i czarny jeszcze świt po mału toczył swój żywot , stając się co minuty następne jaśniejszy i dostrzegalny. Uff Nie ma deszczu i jest ciepławo. Co za ulga , bo przecież wczoraj wieczorem deszcz gasił moją radość ze spotkania widząc na końcu odwołujących się biegusiów z powodu tych łez z nieba. Kawa mocna ! czarna! Uderza do głowy , rozjaśnia , wypełnia energią całego mnie i cały mój dzisiejszy świat biegowy. Świat podporządkowany wielkiemu spotkaniu po miesiącach a nawet latach. Przyjaciół biegowych, kolegów, koleżanki, znajomych a także zapoznanie nowych co bieganie mają głęboko w sercu.  Liczyłem na trochę osób, wiadomo! Z Multimedia Runners Puławy ,Avangardy. Wiedziałem , że przyjedzie Łęczna , Bełżyce , Tomek z Kurowa….i gdzieś miałem nadzieję ,że ktoś jeszcze. Śniadanie zrobione dla rodziny jak co weekend i kiedy mam wolne. Pakuję kilka cukierków , jak się okazał bardzo ważnych w czasie biegu, jem jajecznicę , bułkę z miodem. Buteleczka wody, ostatni łyk kawy . Grzesiu już jest , samochód czeka pod bramą, czekają emocje, czeka nieznane a tak znane. Jest dobry nastrój, są nerwy, są emocje. Jest pogoda, jest ekipa, jest Grzesiu. Grzegorz nasz lider biegowy, rakieta , Ulramaratończyk, maratończyk…najszybsze nogi w grupie a do tego świetny kolega, bardzo przyjacielski , pomocny niesamowicie. Ogarnął zakupy, ogarnął ognicho. Jedziemy, radość, śmiech, niektórzy jeszcze lekko wczorajsi , ciężkie oczy ,zmęczenie… W końcu wczoraj był piątek….Pogoda idealna, nastawienie także ! Humory aż kipią, od każdego, samochód wypełnia się cudowną radością i żartami. Wjeżdżamy w najdłuższy wąwóz w Europie.Tak to u jest pobudowana Karczma Parchatka a przy niej stok narciarski. Miejsce tak znane i amatorom zimowych szaleństw jak także biegusiom co choćby rozsmakowali się w BST ( Bieg terenowy – Bieg Szlak Trafi). Znane przez niezliczoną ilość tych co kochają spacery w wąwozach lessowych, podziwiających widoki na ich wierzchowinach. Kochających chłód i zapierające dech w piersiach głębocznice parowów. Tu tu ich największe skupienie w Europie , tu można zakochać się od razu. Tu można oddać im serce i duszę jak ja to poczyniłem już dawno. Tu ,gdzie w złotym wieku Czartoryskich Parchatka znalazła wielkie uznanie za genialne walory przyrodnicze i krajoznawcze. Gdzie i car Aleksander chadzał mostkiem do riunki i herbaciarni. Gdzie doceniono ten cud matuszki natury na niejednych malowidłach, szkicach choćby  Norblina.  O historii tego miejsca można dowiedzieć się z istnej kopalni wiedzy stronie Dzieje Parchatki prowadzoną przez panią Anna- wielką miłośniczkę parchaciej ziemi, regionalistce z powołania i mającą historię jej regionu w sercu i duszy.  Z jej współincjatywy powstały piękne tablice z nazwami lokalnymi miejsc , gdzie się znajdują ,ale także i tablica z mapą wąwozów i szlakami w nich oraz rysem historycznym. Słyszałem, że tablic może niedługo się pojawić więcej. Trzymam kciuki.

Dojeżdżamy na parking przy Karczmie, są już samochody …dobry znak. Mam 25 minut jeszcze. To Dziki z Łęcznej. Uśmiechnięci i radośni. Witamy się serdecznie , choć się nie znamy prawie. Gdzieś na zawodach , gdzieś na biegach charytatywnych na krótkie cześć. Tu już czujemy ,że są częścią tego dzisiejszego pięknego święta biegowego. Ogrom  radości wypełnia mnie widząc kolejne samochody parkujące . Tu Ekipa z Avangardy, Monia , Iza, Basia. Witamy się , zaczyna nas przybywać. Słoneczko widząc to podkręca ciut temperaturę, robi się mile ciepło i przyjemnie. Pojawia się mijana przez nas Maja. Młody narybek w grupie ,ale jak byśmy się znali całe życie. Do tego srogo biega a co najważniejsze – biega bo ma radość z biegania! Takich ludzi mamy w grupie MR i tacy są ci co nadciągają. A to nasi , Malinka, Stasia, Ola, Ekipa z Lublina! Niesamowici goście , bardzo się cieszę, taki odzew ,że ze stolicy województwa go usłyszeli i przyjechali. Fakt ,dzień później Półmaraton w Kraśniku to wielu nie ryzykowało biegu w trudnym terenie mając widmo jakieś kontuzji. Są i wyczekiwali przeze mnie Ewa i Tomasz z chłopakami. Jest i Nester, Kasia, Michał dobiegł z Puław. Bełżyce nie zawiodły także , pojawiają się i z innych stron biegusie , zrzeszeni i niezrzeszeni. Tu nie ma podziałów , nie ma barier, nie ma ciśnień ….wszyscy równi , wszyscy przyjechaliśmy się świetnie bawić biegowo …ale i zapoznać się czy zacieśni ć nasze znajomości. Przywitałem gości, w kilku słowach o biegu , trasach, prowadzących. Podziękowałem Honorowym Dawcom Krwi bo znam kilkunastu !  Grzesiu opowiedział o trasie na 14 km, Millena o trasie 7 km. Policzyliśmy się …wyszło nas AŻ 58!!!! To szok! Dla mnie szok. Takiego składu jeszcze nie było. Takiego odzewu też nie. A przecież robiliśmy już kilka integracji biegowych. Bywaliśmy także na kilku. Serce aż skakało ze szczęścia. Rozgrzewka prowadzona przez Monikę i jak to mówią – dziki poszły w las….co tu było prawdą. Zaczynał się dla niektórych pierwszy raz w życiu film z wąwozami w roli głównej. Pierwsza styczność, pierwszy zapach lessowej , wilgotnej ziemi. Pierwsze błoto, pierwsze strome podbiegi.

 

Trasa 7 km

 

Pamiętam jak czytałem przedruk z Tygodnika Ilustrowanego z XIX wielu, że Góry Parchackie to ostatnie odnogi Karpat. Później gdzie indziej czytałem ,że to odnogi gór Świętokrzyskich. Fakt z nimi było tyle wspólnego, że w bezchmurne niebo można było za pomocą lunety dostrzec Św. Krzyż na Łyściu. A powstanie ich nie ma niestety nic wspólnego ani z Karpatami ani z Świętokrzyskimi górami… Zamykam stawkę , jak na wczesną wiosnę. Przede mną chmara genialnych ludzi z pasją biegania a ja napawam się widokiem ich szczęścia z biegania. Nie łatwo bo od razu ostry podbieg do góry. Gasi zapędy co niektórych , większość na spokojnie podchodzi, Magda robi z Dorotką zdjęcia.  I tym składem z Grześkiem ciśniemy przez naszpikowane pięknem parowy i ich wierzchowiny. Dogasające krzaki czarnej porzeczki, aronii bezlistnych już do tego obfitość lasów wąwozów a gdzieś w oddali Puławy,Azoty… Na łąkach już kończące kwitnąć lepnice, jaskry , morza żółtlicy , traw i turzyc już nie tak bardzo zielonych. Liści opadających w lip przydrożnych. Kapliczki na Żółtym Szlaku pozdrawiających nas wędrowców biegowych. Opadamy w dół , do Piasecznicy nie przerywając rozmów zaczętych , znikają nam kontury grupy całej, są szybsi ,ale czekają na nas…bo to nie zawody to spotkanie pokrewnych dusz. Mijamy wąwóz Liszcze , bardziej go omijamy wpadając w jego odnogę prowadzącą na wierzchowinę Skowieszyna. Koło Kobylorków, Wypalanki nawet. Liszcze parów zroszoną krwią niewinnych 42 roku.  Przez biegaczy ukochany- znienawidzony. Dobry kilometr pod górę wcale nie łatwym terenie daje bardzo dobry wytrzymałościowy trening. Zostawiamy Piasecznicę, drogę co pewnie ma ze 600 lat a może i więcej. Wbijamy na górę , podchodzimy, czekają na nas. Snuję opowieści o trzmielinie, o owocach na drzewach które szkodzą nam. Skoro zwierzęta nie jedzą , to zapewne trujące. Najprostsza metoda. Udzielają się te nasze rozmowy, opowiadam trochę historii , botaniki , przyrodzie . Każdy już ma pot na czole , ale buty czyste , żadnego błota. Sucho cholera. Biegniemy brogami wijącymi się a to z wstronę Parchatki, Zbędowic,Pożoga, Skowieszyna. Urokliwe wierzchowiny zdradzają nam cudowną panoramę na okolicę. Zapiera dech w piersiach. Nie mijamy nikogo…nikt nie biega,nich nie spaceruje, nikt nie pielgrzymuje…bardzo mnie to smuci. Dzielę się tym z Grzesiem. Ubolewamy nad tym stanem rzeczy. Szczawik zajęczy spróbowany pierwszy raz może zdziwić. Ta koniczyna leśna tak może kwaśno smakować. Uderzamy w Zimny Dół , jest masa błota, wody. Powalone monumentalne drzewa robią  wrażenie niesamowite. Rozryte drogi przez motocykle, kłady czy auta terenowe wydatnie szpecą głębocznice uniemożliwiając normalne zwiedzanie i pielgrzymowanie w nich. Tragedia! No nic napawamy się widokami i Skrzypnego Dołu , gdzie zaczesany skrzyp zimowy na stronie skarpy lessowej o ekspozycji północnej uwielbia i tam się rozgościł. Widziany przez niektórych pierwszy raz. Robi wrażenie ! a wiosną jak młode wyrastają to takiego fluo koloru nie ma żadna inna roślina. Przetrwały do naszych czasów tyle milionów lat…Chłód ,wilgoć i uśmiechy , pokrzykiwania , śmiech i radość wyryta na twarzach biegusiów….trasa się podoba. Grzegorz sprawił się na medal. Ostre podejście i już na Żółtym Szlaku, już w stronę Parchatki. Ogromna Akacja a pod nią krzyż metalowy…i historia jego. Historia tych miejsc opisana przez niestrudzoną Anna , która zna wąwozy nie tylko kazimierskie jak własną kieszeń. Te tereny także pięknie opisuje choćby na łamach www Kazimierza Dolnego. Odbijamy w lewo, w stronę Pietrowej Góry. Tu ostatnie widoki cudnej panoramy okolic, ostatnie powąchanie koszuczka marchwi i lebiodki.Opadamy parowem do Wsi Parchatka gdzie witają nas szczekające psy. Cukierek o którym wspomniałem postawił towarzyszkę biegową na nogi.Lecimy dalej, już 2 km do końca.Czuć w nogach te 12 km. Mocne podbiegi,ale i jazda po błocie wraz z zbiegami daje popalić. Odbijemy jumbami już odąc pod ostatnią górę, mijamy już pusty chmielnik. Co za widok przykry..droga na stok Parchatka wije się między już pustymi palami wsporczymi chmilenika, łąkami , malinami już zebranymi. Ciągnie się przy dębach, przy jeszcze kwitnącej mięcie polnej. Widzimy ostatni odcinek naszej przygody, ostro w dół …tam witają nas brawami biegusie z Lublina i Łęcznej…. Udało się! Bieg się udał. Czekaja już na nas Ci z 7 km, trochę już czekają . To nic , dziś można było poczekać….zapraszam wszystkich do części integracyjnej , nieoficjalnej, towarzyskiej. Niektórzy nie mogą, żegnam się z Pawciem, Avangardy większość też napięty harmonogram miała, ko mógł został z chęcią. Mam nadzieję, że byliście i z biegu i integracji zadowoleni jak JA. O integracji, kiełbasie, szarlotkach , tysiącach słów, śmiechów, zagranych na gitarze kilku kawałkach nie wypada mówić… to trzeba było przeżyć.

Pragnę podziękować gościom za tak liczne przybycie, bycie, zabawię , rozmowę, uśmiechy, radości . Dziękuję Grzesiowi za organizację, bieg za wielkie serce! Monice za prowadzenie rozgrzewki, bycie, bieg  i wielkie serducho! Kochanej grupie Multimedia Runners Puławy wraz z mecenasem grupy za tak liczne dołączenie się do organizacji wydarzenia, smakołyków na stołach, pysznej herbatki z prądem i złocistego napoju,prowadzenie grup biegowych ,za niesamowity klimat , bycie i wiecznie uśmiechnięte buzie. Wszystkim wielkie dziękuję i już zapraszamy na edycję jesień – zima! Piona !

 

 

29 września 2020   Komentarze (2)
aktywność sportowa   przyroda   parchatka   Parchatka Wąwozy   biegi Multimedia Runners Puławy  

Kałuży świat...Parchatki

 

Gruda ziemi złapana w dłonie. Rzut w wodę. Tą już tak mętną. Pełną gliny i piachu. Na drogach tak już rzadkich polnych w wysoczyźnie i wierzchowinie parchackiej zatopionych w porzeczkowym raju. Miedzy rozdartym światem ziemi jarem zwanym czy polsko bardziej dołem – wąwozem tuż przy Krzyżu Męstwa pod akacją snuje się ona – droga zółcią oblana. Do Zbędowic czy opadająca w Parchatkę lub dalej do Stoku narciarskiego... Krople potu nie parują na mojej głowie,resztki włosów cale w oceanie zmęczenia wdrapywania się pod Piertową Górę. Znamy ją... zarasta droga już na szczycie...nikt nie chodzi...nikt. Wiśnie już prężą się do słońca, rumieniąc się i czerwieniąc na przemian. Kwaśne ale zdrowe. Powisają na szypułce lekko kołysane wiatrem. Dziś na Puławy droga. Do kubeczka -wiadereczka zawieszonego zmyślnie na plecaku kilka wiśni tych wg mnie nabrzmiałych dojrzałością zerwanych na Schodach. Gdzieś pod Lasek olbrzym cudów zaklętych w zdrowiu. Czarne porzeczki na tych garbach co rusz mienią się czarnym owocem ,no gdzieś brunatnym niekiedy i liściem zielenią zaklętym. Zapach snuje się niebywały...idziemy w nich i w nim. Podrywam...Niech mi Bóg Wybaczy... do kubeczka dla małego mojego. Tak je kocha. Na mojej dojrzałej 41 letniej dłoni kiść i grono ich podaję mu ,on delikatnie w swe tak drobne i coraz bardziej zgrabne dłonie przejmuje. Zabiera do siebie ,w dłonie przekazuje swe i wkłada mi do ust...Słodycz kochania dziecka i moc porzeczki tej czarnej jednakowo i w tym samym czasie wybucha mi w ustach i wszystkich wymiarach .

 

 

 

Tak sobie wkładamy do ust te nie nasze ale parchackie porzeczki. Tak je lubimy ,tak kochamy w dłoniach trzymać przełożyć i podać. Tak tu to normalne. Na drodze wieków historii pełen. Staje nad kałużą, już kolejną. Wiem ,że się zatrzymamy na dłużej. Zrzucam plecak z siebie. Siadam na przyjaznej mi skarpie. Zapach kwitnącej lebiodki drażni me nozdrza , szczypior dziki już pęka, przytulia i ta właściwa i biała smaga swoim kwieciem. Na przemian żółtym i białym. Zapada się mak bisko, już jego koniec kwiecia , chaber przy nim się pręży, fioletem otula gasnącą czerwień maku polnego. Wyżej dzwonki ! Jaka ich bogatość. Fiolet tych rozpierzchłych i tych brzoskwiniolistnych przykuwa moją uwagę! A tu jeszcze pod krzyżem blisko Odnóżki pokrzywolistny. A przecież przy samej Parchatce jest i jednorzędowy taki rzadki. Bierze grudę gliny i ciska w wodę. Cyklicznie , co rusz z większym zadowoleniem i radością. Coś sobie pohukuje i pokrzykuje ze szczęścia. Tylko ta radość nieskalana tego mojego dwulatka tak mnie intryguje. Człowiek taki pełen tego świata,wyrzeczeń , powierzchowności , przaśności nie umie się cieszyć z byle rzuconego błota do kałuży. Cholera ! Czemu!!I on zna te kałuże , zna tą drogę. Dreptaną dziesiątki razy. Zna te zboże co z naszymi eskapadami dojrzewało przy drodze, zna te bażanty co piękne w urodzie , głos ja pawie marny mają, zna czarne pszczoły pod krzyżem w skarpie lessowej gniazda swe mają. Zna i ule rozsiane przy lipach i porzeczkach na Zalesiu. Zna , wie . Wiem i ja . Popycham do przodu. Czas goni, już grubo po 19. A on w tej kałuży świat swój widzi, wymiarów swoich pełen ich jednoczy i nie opuszcza. I on w nich one w nim i tak na przemian . Każdy kamyk, gruda gliny w te kałuże a one się mu w podzięce odwdzięczają . Śmieje się cały i dalej w ten świat wchodzi ...Sandały i spodenki i bluza do prania a on dalej szczęśliwy i taki poważny przy tych kałużach. Karmi ich swoim a ja patrzę i zdaje się rozumieć syna mego...choć ciut. Kiedyś beztroskim byłem... Czułem się taki wiedząc że ktoś blisko mnie kocha ponad siebie i swój świat. Dziś znów mógł w te kałuże być całym swoim młodym światem pełen wiedząc ,że jestem obok ...rzucał nie tylko spojrzenie niekiedy ale i uśmiech czy słowo...Trafiło to do mnie w końcu i poczułem się ...aż siadłem....podwójny ojciec ...łysiejący 41 latek...a można. I ten świat Antka i mój taki w synergii mocnej jedynej przyżywałem z nim. Każde taplanie się jego to i moje ...takie dziecinne …..takie wykochane ….

 

04 lipca 2020   Komentarze (2)
parchatka   filozofia   parchatka kałuza syn  

W cieniu kazimierskich lodów ...Parchatka...

Autor z synem na szlaku Zółtym w stronę Puław

 

Parchatka ….sporo już miałem kłębionych się myśli o tej wsi. Tak wiele już próbowałem napisać i opisać. Cały czas jednak jedna myśl mnie powstrzymywała , jeden wymiar zasłaniał pozostałe. Dziś to muszę powiedzieć. Ta szlachetna nie mała miejscowość została zabita przez nadwiślankę ,przed drogę niegdyś w topolach zatopioną do Kazimierza. Zabita Kazimierzem ,mniej Nałęczowem a jeszcze mniej Bochotnicą. Muszę to powiedzieć. Siedziałem z synem na barierce stalowej przy sklepie ogrodniczym dziś i patrzyłem jak odchodzi i ulatuje trud lokalnych pasjonatów historii , regionalistów czy miłośników geniuszu przyrody. Na przeciw mnie kapliczka bardzo skromna , choć i wstążki ma – Maryjna ta upamiętniająca ból potopu szwedzkiego. A dogasał parchacki znój każdy samochód, motor ,kład, czy autokar ogarek jej piękna zostaje zduszany. Bo jeszcze Włostowice ( potęga niegdyś ,teraz wyasfaltowany i wybrukowany po kokardę ) mają zwolnienia na drodze dla pojazdów , to choć ktoś się obejrzy i zainteresuje. Może kościołem, może cmentarzem leciwym bardzo, może muzeum oświatowym, może architekturą drewnianą. A Parchatka? Niby 40 ustawiona ale kto by przestrzegał. Tyczki chmielu prowokują, zachęcają , cudowne górki pokryte grabem i wiązem przeplatane brzeziną i dębem mijają szybko. A pomnik co odnowy się doczekał ,tej rzezi Powiśla 42 roku ? Biały a na nim 18 nazwisk? Skąd , mijane dalej. Piękne tablice informacyjne przy Górze Pietrowej ? Też mijane. A może pomnik powstańców? Co i włodarze wsi doszli do wniosku,że pogodzić trzeba i tych listopadowych w mogile zakopanych i tych ze stycznia ponad 30 lat później... Nowa tablica, krzyż...też mijane... A o mordzie Żydów przy wyspie ? Przy śluzie? Skąd ..aby szybciej przez Parchatkę... A Góra Trzech Krzyży? Tak samo ważna i tak samo stawiana po 1708 roku co Kazimierska ? Ech ,nie ma co ...może rowerzysta , może kładem, może ktoś zbłąka się z Puław teraz żółtym szlakiem do nich. Może jednak Czartoryscy zatrzymają swoją herbaciarnią , kaplicę i wiszącymi wówczas nad głębocznicami mostki ? Kicka ? Eee trzeba do Kazimierza na lody pojechać... Dziś to zrozumiałem...choć broniłem się tak bardzo od tej mysli. Ale dla mnie Parchatka straciła w XIX wieku jak Wisła oddaliła się od niej. Zostawiła dla rolników, włościan miejsce na uprawy. A jest tu ich bez liku. Chmiel tak lubelski, zboże wszelakie, warzyw plejada i sadów kilka. Tam dalej wał i ścieżka rowerowa...byle dalej od niej ...byle na lody do Kazimierza. Posmyrać ze spiżu psa na rynku, zapłacić kilka złotych na Górę Trzech Krzyży... Nie mam nawet sumienia równać tych miejscowości. Bo każda pracowała na swoją historię po swojemu. Lecz tej Parchatce trzeba i pokłon dać i podumać w jej wnętrzu.

Piękno Parchatki 

 

Zostawiam na boku te animozje i uderzam z synkiem w swój świat i jego też. Świat przeszyty niespotykaną genialnością wąwozów ubranych w niezliczone wiązy, graby , dęby czy brzeziny. Gdzie w chłodnej głębocznicy korzenie sosen set letnich, spływają do dna głębocznicy, gdzie karbowane grabów i wiązów liście przesycone zielonością przykrywają firmament słońca tworząc zieloność nieba. Gdzie zewsząd ptasi trel przeszywa zmysły nasze, a żółć ziem z norami wszelakimi jest tak mi bliska. Tylko pod górę trzeba … zostawiam za sobą byłą suszarnię chmielu , drogę trylinką ubitą , wpadam w doły,wąwozy tak wyjątkowe – na skalę Europy. Coraz mniej słychać cywilizację , coraz więcej natury i naturalności. Znam tą drogę w głębocznicy , biegam tędy niekiedy. Bieg Szlak Trafi...też tędy leci. Żółty szlak obok, ale blisko...U mnie już dawno krople potu na czole. Młody woli moje nogi niż swoje. Mamy razem 4 km dziś przebyć. Rano w Bochotnicy 7 km...Widzimy poświatę , ciemność i chłód wilgotny wąwozu ustępuje kłębionym się owadom w słonecznym blasku. Uderza ciepło i zapach traw i ziół wszelakich. Na skarpie lessowej masa już lebiodki i szałwii.Zrywam , daję powąchać młodemu. On już wie ..zaciąga się mocno i bierze do rączki lebiodkę. Smakuje. Zna te zioła ..tata mu pokazuje i daje. Już 17:50 trzeba się spieszyć. Wierzowiną ,gdzie i łąki i ziemia orna pięknie się garbią . Gdzieś lasek przebija , co chwilę dół zarośnięty drzewem wszelakim zaprasza. Dziś nie czas na jego odwiedziny. Jest ! Doszliśmy sybko do Lasku. Tu Krzyż stalowy zagrodzony płotkiem stalowym.

 

Żółty szlak , krzyż stalowy przy Lasku.

 

Droga polna poprzecinana kałużami . Skinienie głowy , Ojcze Nasz i w lewo uderzamy ..uderzamy w swoją przygodę. Ptactwo jest z nami. Błękit nieba,zapach turzyc i traw porannego deszczu uderza w nozdrza i ta droga....Polna tak cudownie się wije wśród pól i dołów. Gra na moich zmysłach. Bo przecież takie drogi zniszczyli ohydnym tłuczniem w Pożogu i Skowieszynie. Tam na ich górkach.Tu są ...ale puste. Nie minęliśmy przez 4 km nikogo....Mijamy Pod Borkiem i jesteśmy na Zagórzu. Krzyż stalowy ,przystrojony wstążkami, zadbany. Antoś lubi wstążki ,więc wdrapujemy się na górę i on się bawi,ja kontempluję. Przerywa mi ten stan widok parujących kominów z Azotów...tak nie dają o sobie zapomnieć. Zabieramy się dalej. Płytami betonowymi wyłożone wąwozy ,a na skarpach masę czarnych owadów i ich norek w lessowej ziemi. Wpadamy w dół, ciemno już w wąwozie , chłodno ale pięknie! Zaczynam , bo przecież maj śpiewać na cały głos ..i tak nie ma nikogo z chóru nauczoną pieśń „ Sancta Maria”. Idealnie tu się śpiewa ,niesie się na wąwóz , niesie się dla Maryi. Widok genialny !! To jest ta moc Parchatki !! Ta jej energia i siła płynie z wąwozów. Z tej mistycznej wręcz piękności ich i takiej bogatkowaci. Tu każdy znajdzie coś dla siebie. Wracamy do samochodu z młodym .4 km za sobą niezapomnianych. I jak wiele do zwiedzenia jeszcze ,jak wiele jeszcze dołów do przejścia.... Tylko ludzi tu brak......

 

Krzyż na Zagórzu.

 

 

Zachęcam do zatrzymania się w Parchatce i wsłuchanie się w jej bogatą historię . Zachęcam do przeczytania tablic pięknie wydanych w tej wsi. Tych dziesiątków wąwozów do przemierzenia. Na pewno peregrynacja po tym genialnie pięknym terenie przysporzy Wam doznań nie mniejszych niż w Kazimierzu czy Nałęczowie , Puławach . A jak chcecie się dowiedzieć coś więcej o ścisłej korelacji za czasów Czartoryskich Parchatki i Puław zapraszam do Muzeum w Puławach . Tam na piętrze jest kawałek oryginalnej zastawy stołowej i ogrom wiedzy od muzealników.

A jak posmakujesz ciut Parchatki to i Góra Trzech Krzyży będzie Wam bliska i historia powstańców i krwawego Listopada 1942 roku będzie ważniejsza i z chęcią staniesz i zwiedzisz... westchniesz i poczujesz tez świat XV wiecznej wsi....a może jeszcze młodszej......

 

Droga na wierzchowinie w stronę Puław.

25 maja 2020   Dodaj komentarz
parchatka   historia   przyroda  

Bieg Szlak Trafi 2019 - Parchatka ....

Nawet żelu nie mam. Boże !!  Tymi słowami przywitałem czwartek tuż przed piątek i wyczekiwaną sobotą. Co za dni , topniały jak arktyczny lód na biegunie. A ja w tych dniach zapomniany całkowicie. Praca , rodzina, Antoś, Weronika. Dnia koniec o 22 i spać i kiedy myśleć o bieganiu. Coś jakieś „ Ciechanki” pobiegane.  Trochę mniej na tyłku , plecy lżej noszą , kilka kilo mniej. I but luźniejszy, spodenki latają na tyłku, koszulka L w końcu zaczyna dobrze pasować, nawet mka zaczyna pasować. Dziwne uczucie. Jak to ,że nie zapisałem się na czas, że taniej mogłem pobiec ,miesiąc wcześniej zapisać się jak człowiek. Jak większość biegaczy z mojego ukochanego teamu Multimedia Runners Puławy. Ja NIE. Jak odszczepieniec zatracony w codzienność codzienności , rutynę przaśności. Ja NIE. Wiec błagalne błaganie Beatki i możliwość biegu w Bieg Szlak Trafi edycja 2019. Początek sierpnia, dokładnie 4 i ja całkowicie nieprzygotowany do Półmaratonu górskiego tu w moich ukochanych wąwozach, w mojej dziczy botanicznego szczęścia, mojej ojczyzny małej, kochanej. Wybłagane żele u Grzesia i Milenki …wstyd ale trudno. To prawdziwi dobrzy biegusie pomogą , wspomogą. Pożyczą, kiedyś oddam. Kiedyś …. Jeden trening – mała pętla z rana przeleciana. 7 km trasą i o dziwo moje nie jest źle, jest całkiem dobrze. Procentują szybkie piątki na 24-26 minut. Bla mnie to kosmos. A teraz proszę 23:56 Endo zliczyło 5 km. Rekord mój i mojego ducha stanu, nóg silnych mocnych jak nigdy chyba. Ale pięć to nie 21 km , jest kolosalna różnica.  Niepewny biegu ,niepewny startu mimo wszystko zapisuję się na bieg. Na tą przygodę, na ponowną możliwość zobaczenia i przywitania się z dawno nie widzianymi biegusiami. Niekiedy bardzo dawno…  Pisze do Grześka czy odebrał pakiet, mówi że nie ,ale pojedzie jak jadę. Po 20 jesteśmy w karczmie Parchatka. Ludzi się kręci , grill, zapach wczesnej jesieni w wąwozach daje się wyczuć. I zapach grilla tam i chyba już ten ekscytacji biegiem. Tym lekkim podnieceniem, endorfinami , dopaminą i innymi pozytywnymi emocjami. Masa biegaczy….to już nie podrzędna impreza biegowa o puchar czaru sołtysa tylko porządna bardzo dobrze zorganizowana na trzech dystansach ogólnopolskie spotkanie górskie – górskie biegowe. Klasa i pokłon dla organizatorów. Beatka , Adam chylę czoło.  Grześ podjeżdża rano ,wcześnie ciut , ale nie zaszkodzi być wcześniej. Wsiadam, ekipa już gotowa i zwarta. Czuć w samochodzie adrenalinę, czuć emocje. Rozmowa spokojna, byle nie paliło jak rok temu…. Tam było 35 stopni… Teraz mniej…. Trochę mniej….Parkujemy , masa biegaczy , cały świat w świecie Parchackich  wąwozów. Śląsk przyjechał, Gdańsk, Olsztyn, Warszawa  tu do nas , na nasz bieg. I cała rzeka koszulek Multimedia Runners Puławy, przeplatane koszulkami jakże bliskimi sercu jak Bełżyce i Okolice Biegają, Orlęta Dęblin, Biegający Świdnik i masę innych. Bełżce tu w końcu się po wielu miesiącach spotykam z Dortotką , Moniką, Iwonką, Anetką, Zbyszkiem. Wszyscy jacyś wychudzeni, pospadali z wagi, ale głos ten sam , uśmiech ten sam. Cudowni ludzie. Przyczepiam się do nich , czuję się jak w rodzinie i tak mnie przyjmują, chyba już dawno przyjęli…. Spotykam Sylwię i Wojtka kochaną parę przeze mnie z Lubartowa. Jak ja ich lubię. Bardzo. Morsy, biegają i kąpią się w Firleju bez opamiętania. Cudowni ludzie. Moja grupa MR-si cudowni są bardzo swoi, czuję jednak dreszczyk emocji, endorfiny. Jest nas sporo , czuje się w grupie siłę, jedność , mądrość biegową. Pod namiotem, piwo się w wiadrach chłodzi. Są rozmowy , są dawno nie widziane spojrzenia, słowa, ludzie. Ania co doleciała z GB , ekipa cała cudowna zamykająca i bieg 7 km jak i 21 km. A czy na ponad 50 km był ktoś ? tak …Tytanka…..nasza….brawo….

 

 

Rąbnął sygnał, czas zaczął się mierzyć. Ja z czasem nie. Biegnę z ekipą bełżycką. Jest i na pierwszych km Grzesiu i Paweł a ja coś tam pletę o roślinach o botanice o tym co kocham. Grzegorz przyspiesza z Pawłem ja z dziewczynami w zółtobłekitnych koszulkach płyniemy po siecie parchacko-puławsko-zbędowskich światach. Światach mi nie obcych , światach mi znanych , usianych cudownością wąwozów , pół ,łąk i lasów, ugorów i głębocznic. Mamy tyle sobie do opowiedzenia , tyle się nie widzieliśmy, zagaduję i Anetkę , Dorotkę, Monikę, Iwonę o tym i o wym. Przy kolonii Zbędowice zamieram ciut. Wiem co się tam wydarzyło. Opowiadam jednym tchem. Słuchają dziewczyny, słucha i Adam wskazujący drogę , słuchają i harcerki pokazującą drogę do podmokłego wąwozu. Smutny i bardzo przygnebiający mnie czas i miejsce. Wiem ,byłem tam na tych grobach…. Ale bieg, biegniemy…. Coraz częściej sam z Anetą , później już sam biegnę. 12 -13 km jakoś szybko mi idzie. Wodopój. Beatka pozdrawia, piję polewam się  bo słoneczko przypieka. Już blisko koniec pętli 14 km. Nogi mają moc, żel zjedzony. Zaczynam zatem bieg sam z sobą. Za mną taka cudowność wąwozów, takie piękno tych miejsc i ogrom cudowności znajomych biegusiów. Już po parchackich płytach betonowych. Już do góry. A tu Remek z ekipą zgotowali mi taki doping przy chmielniku na górce ,że będę pamiętał go długo . Dziękuję WAM!!! Dało kopa. Wypadam na chmielnik, maliny już sporo oberwana. Nagle ktoś łapie mnie za bark , patrzę Grzesiu W. dubluje mnie. Ależ jestem z tego dumny. Cudowne spotkanie , on już kończy ja jeszcze 7 km. Wspaniały  biegacz. Spadam w dół , a On i Ewcia coś krzyczą. Do mnie ,że dobrze ,że jest dobry czas. Ewcia cyknęła już swoje 7 km. Tak cudownie kibicuje i dodaje otuchy… wspaniała kobieta. Naładowany biegnę dalej , opity 3 kubkami wody, bananem , żelem i 15 km w nogach. Zaczynam 6 km przygody, gdzie nogi idą równo i nie ociężale. Spotykam dziewczynę na 17 km ze Śląska na trasie. Zachwycona tym co widzi , gdzie biegnie. Opowiadam co nie co. Słucha ciekawa, ba ! bardzo ciekawa. Wstążki co chwile mijamy, trasa świetnie oznakowana. Znana ,kochana ,lubiana. Znów chmielnik, znów maliny …ostatni  kilometr. Widzę Grzesia S. przed sobą, nie do dogonienia ale staram się , skurcze łapią ciut. Widać i czuć brak dłuższych wybiegań. Liczę ,że uda się poprawić czas ,choć symbolicznie. Słońce przypieka, nie pomaga.Czuję się dobrze, zmęczony tak, ale za bardzo nie. Lecę w dół wąwozem, ostatnie metry. Gorący doping słyszę od naszych, ooo jest i Paweł za nimi .. ależ ich goni…. Niesamowite uczucie, wbijam tryb rakiety, ostatnie 150 metrów na maxa. Ile mogę , ile umiem. 2:51 h , meta i ja szczęsliwa. Zadowolony, ciut lepiej jak rok temu. Grzesiek i Ania na mecie a ja za nimi zaraz. Opadam z sił na chwile. Łapię oddech….idę się obmyć , schłodzić a na szyi dwa medale….moje… tak moje. Piernikowy jeden, drugi z napisem 21 km. Moim 21 km , moim półmaratonem. Zdjęcia , uśmiech, satysfakcja….mogę i można….. 

Pozdrawiam wspaniałych biegusiów których miałem okazję spotkać i nie. Warto było Was spotkać! 

 

 

06 września 2019   Dodaj komentarz
aktywność sportowa   parchatka   Parchatka BST  

Zapomnienia z Parchatki

 

Rzeka złota nawłoci pływa między wąwozami , tuż za nią zboża posiane już czekające na zbiór . Taki nasz owies , żyto prężą się ku słońcu. Tu pewnie kiedyś stała chałupa , tu być może drogi się krzyżowały , tu pewnie historia się pisała na nowo. Tu matki wypłakiwały łzy całe za swoich synów co na wojny szli. Tu ci synowie opłakiwali swoje spalone ojcowizny. Tu ojcowie klękali i modlili się za zdrowie domowników , za deszcz czy dobre czasy. Droga zarosła , przykryła się zielenią i kwieciem lata, pola dalej się złocą zbożem , ale już nikt nie płacze przy nim , nikt się nie modli o lepsze jutro, nikt się nie zatrzymuje. Nikt prócz mnie dzisiaj .... przydrożny krzyż , niech aż tak samotny się stoi , przystańmy, westchnijmy... przydrożny krzyż przy Parchatce.

 

28 lipca 2019   Komentarze (1)
przyroda   parchatka   Krzyż parchatka  

Historia Lokalna - Mogiła powstańców

Jakie potyczki upamiętnia ? idąc za forum ekploatorzy.com.pl 

„ Być może chodzi tu o wydarzenia nocy 1/2 marca 1831 r.? Gdy Celni Strzelcy Świętokrzyscy pod dowództwem hr. Juliusza Małachowskiego na rozkaz gen. Dwernickiego stacjonującego po drugiej stronie zamarzniętej Wisły w miejscowości Granica uderzył na koszary rosyjskie w Puławach i zdobył je bez strat własnych? W walkach uczestniczył też oddział piechoty pod dowództwem kpt. Apolinarego Nyki i por. Plewaki (wszyscy trzej dowódcy biorący udział w ataku otrzymali za ten wyczyn złote krzyże Virtuti-Militari o numerach 26; 24; 25)

Kopiec zwykle jest usypywany na mogile (chyba że jest jedynie kopcem symbolicznym). A skoro nie było strat własnych to nie było poległych powstańców, których by tu można było pochować.

 

Kolejne wydarzenie to walki o Kazimierz Dolny. Dokładniej odwrót resztek wojsk z Sierawskim na czele 18 kwietnia 1831 roku. Uchodząc wciąż walczyli z wojskami Kreuza. Zmierzali do Puław gdzie czekać miała mała załoga pod dowództwem Madalińskiego pozostawiona dla ochrony przeprawy przez Wisłę. Ci jednak na widok wycofujących się oddziałów sami wycofali się za Wisłę pozostawiając walczących bez pomocy

Z opowiadań mojego dziadka i historii, którą przekazali mu inni ludzie zamieszkujący wtedy Parchatke, wynika, że krzyż dotyczy właśnie tego zdarzenia z 1863 roku podczas powstania styczniowego, co zgadza się z opisem historii parafii zamieszczonej na stronie, do której zamieściłem wyżej link, sam krzyż jak i pomnik postawiono dopiero po 2 wojnie światowej z tego co słyszałem od mojego dziadka, wcześniej prawdopodobnie na miejscu tego pomnika stał drewniany krzyż, podobnie jak kiedyś na drodze do Kazimierza tuż za Parchatką podobno stał też jeszcze jeden krzyż upamiętniający śmierć jednego z żołnierzy, którego nie ma już teraz, ale wg przekazów mojego dziadka stał tam krzyż na mogile jednego żołnierza, nie pamiętam niestety stopnia ani imienia czy nazwiska tego żołnierza.”

 

Idąc za informacją Pana Michała Deputata z:

„Kopiec usypano w roku 1916 na którym ustawiono betonowy pomnik z krzyżem. Całość odnowiona została w 2013 roku, położono min nową tablicę z inskrypcją.

Na krzyżu wyryty napis: "Poległym za Polskę, wieczny im pokój. 1863."

 

 

29 kwietnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   historia   parchatka  

Historia lokalna -Parchatka - Smutna Góra...

Nad Parchatką ,na jednej z gór widnieją Trzy Krzyże. Ich historia jest bolesna i bardzo dotyka uczucia wielkiej straty po bliskich ..

"...Znakomity pejzażysta i pedagog ‐ Wojciech Gerson w 1885 r. w Tygodniku Po‐wszechnym (nr 37, 38, 43) opublikował „Powiśle. Szkice piórem i ołówkiem kreślone”, a tam opis Parchatki dokonany podczas jednej z kilku odbytych przed laty wypraw do Kazimierza: „Wzgórze na lewej stronie ponad wioską Parchatką, niegdyś całe pięknym owocowym było pokryte ogrodem, dziś je dzikie zalegają krzewy 

i gdzieniegdzie grusza świegocącym wróblom za schronienie służy i ponad głębokim parowem, jak na Golgocie trzy krzyże nad pustką panują”. Podobnie, kontrast dawnej świetności Parchatki i pustki, jaka ogarnęła to, tętniące za czasów Czartoryskich życiem, miejsce sugestywnie przedstawił na łamach Tygodnika Ilustrowanego z 1877

(nr 90, str. 163) r. redaktor A. Kuczyński: „Za Włostowicami prowadzi urocza droga do Kaźmierza, Opola, Piotrawina i t.d. Po jednej stronie szeroka Wisła toczy swe fale, po drugiej wznoszą się wyniosłości, okryte lasem liściastym, a jesienią zdobne nieprzeliczonemi krzewami jagód berberysowych, które nadają im barwę jakby rubinowego morza. Przejeżdżasz najprzód przez wieś Parchatkę (Para‐chatek) miejsce

urządzone pierwiastkowo do wiejskich zabaw. Niewiele czasu zeszło, a już zatarły się ślady dawnej świetności. Gdzie niegdyś odbywały się pląsy wesołych wieśniaków, wobec grona znakomitych i ochoczych gości, zgromadzonych na podwieczorek, dziś głęboka i ponura zaległa cisza”. Redaktor Tygodnika Ilustrowanego wspomniał także o genezie i opisał interesujące zdarzenie, dotyczące parchackich krzyży:

„Zaraz za wsią, na szczycie najwyższej z pasma gór, będących ostatniemi odnogami Karpat” (sic! – przyp. autora), „wznoszą się trzy krzyże, obok siebie postawione. Jest to pamiątka przyjaźni księżny Izabelli Czartoryskiej dla jednej ze swoich rezydentek, która jednocześnie z dwiema jej umarła córkami. Krzyże te widać z okien zamku. Pułkownik artyleryi b. wojsk polskich Piętka pewnego wieczoru wyprowadził księżnę do ogrodu. Na dany znak, a mianowicie po wypuszczeniu w powietrze białego gołębia, w oddaleniu zapaliły się owe trzy krzyże, jaśniejące w wieńcach ogni sztucznych”.

 

Kim była wspomniana przez redaktora Kuczyńskiego rezydentka dworu Czartoryskich? Otóż chodzi tu o postać hrabiny Zofii z Matuszewiczów Kickiej (1796–1822),córki Tadeusza Matuszewicza, ministra skarbu Księstwa Warszawskiego i posła na Sejm Czteroletni (Mącznik, 1994). Po śmierci matki Felicji z Przebendowskich, od 1799 r. Zofia wychowywała się pod troskliwą opieką księżnej Izabeli, dzięki czemu uzyskała staranne wykształcenie. Matuszewiczówna była ukochaną wychowanką księżnej, która planowała nawet jej małżeństwo z synem Adamem Jerzym. Książę Adam darzył jednak Zofię raczej bratnim uczuciem, o czym napisał w liście do matki: „Nie wahałbym się przed każdym chwalić Zosię. Uczynię tak z przekonania i nawet z uczucia. Ale co najmniej mógłbym ją kochać jak siostrę” (Dziewanowski,1998). Ostatecznie Zofię Matuszewiczówną wydano za pułkownika Ludwika Kickie‐

go (byłego adiutanta księcia Józefa Poniatowskiego), syna Onufrego Kickiego (właściciela Ryk i starosty ryckiego) i Józefy z Szydłowskich. Niestety choroba płuc i problemy finansowe młodego małżeństwa powodowały, że Zofia niemal gasła w oczach. W 1821 r. urodziła córkę, która zmarła po kilkunastu miesiącach. Sama Zofia zmarła wyczerpana drugą ciążą i porodem w następnym roku – 5 listopada 1822 r., licząc zaledwie 26 lat. Wkrótce po niej zmarła także druga córka (Mącznik,1994). Po śmierci doczesne szczątki hrabiny Zofii spoczęły w kryptach Kościoła św.Krzyża w Warszawie, gdzie księżna Izabela ufundowała epitafium. Z kolei w Puławach, dla upamiętnienia ukochanej wychowanki, z inicjatywy księżnej postawiono około 1827 r. kamienny (z szarego piaskowca) krzyż na Kępie, w miejscu szczególnie ulubionym przez Zofię. Krzyż ten na początku XX‐tego stulecia przeniesiono na teren włostowickiego cmentarza rzymskokatolickiego; do dzisiaj nazywany jest „Krzyżem Kickiej”. Najbardziej jednak czytelną w krajobrazie pamiątką ku czci przedwcześnie zmarłej Zofii z Matuszewiczów Kickiej i jej dwu córek były krzyże nad Parchatką. W piękny i nadzwyczaj wzruszający sposób pisał o nich we wspomnieniach „Czasy i ludzie” Franciszek Ksawery Prek (1959), który bywał tu za czasów Czartoryskich: „Parchatka jest także śliczna wieś oparta o górę, na której znajduje się to, co serce i oko zająć może. Pomijam mostki, strumyki, przepaście, skały, ale są różne pamiątki, z których każda warta być tu opisaną; żałuję, że czas krótki nie dozwolił mi ich zebrać. Na najwyższym punkcie księżna kazała wystawić trzy krzyże na pamięć Zofii Kickiej i jej dwóch córeczek. Nie mogłem bez wzruszenia i szczerego żalu patrzeć na te świadki tej zgasłej, ledwo żyć zaczynającej rodziny. Powiadano mi, że 15 maja oświecają ich, skoro dzień zapada” ..."

 

Materiał zaczerpnięty :

"TRZY KRZYŻE NAD PARCHATKĄ –SYMBOL W KRAJOBRAZIE KULTUROWYM MAŁOPOLSKIEGO PRZEŁOMU WISŁY "

Andrzej PAWŁOWSKI 

 

 

23 listopada 2018   Komentarze (2)
przyroda   historia   parchatka   Parchatka  
Izkpaw | Blogi