• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Gołąb

Spektakularna akcja BCH i AK pod Gołębiem....i...

 

 

Gołąb ma we wrześniu wiele zapisanych dat, które w najnowszej jego historii  były szalenie istotnie. Tu choćby początek  września 39 roku  i piorące niczego nie spodziewające Panie i Pan zginęli tragicznie. Opisała to genialnie Gosia Daniłko w swojej książce... Czy 12 wrzesień 1943 roku. Tu właśnie wysadzono pociąg niemiecki  przewodzący amunicję przez nasz ruch oporu. I pomnik na stacji PKP Gołąb jest i co rok pamięć żywą jest. Ciekawostka z tego spektakularnego napadu jest to, że podstawiono w lasach między Gołębiem a jego Wolnicą około 100 Furmanek na zdobytą broń... Jak Jan Cholaj, dyżurny ruchu AK dał znać że to ten pociąg... Walnęło tak.... Ło Boże co walnęło? Skutecznie nasi podpalili pociski rakietowe, szrapnele i altuleryjskie....całą noc kanonada z co rusz to wybuchających amunicji w wagonach trwała całą noc. Grzmiało i błyskało na 30 km... Ludzie myśleli że Bóg się mści za coś... W Gołębiu i jego Wolnicy paliło się kilka zabudowań, rannych 7 osób. Do domu Ignacego Bąkały wpadł pocisk dotlkiwie raniąc jego i żonę jego. Niemiec uciekl na wyspę gołębską, Reszta do Puław... Myśląc, że już idzie Front Wschodni...a on łamał dopiero Niemca na Łuku Kurskim.... Zginęło 17 Niemców, zniszczona lokomotywa i 52 wagony wypełnione amunicnią słusznego kalibru... Takie zasługi Batalionow  i AK w okolicach Gołębia.. Rok 1943.

 

A jak było naprawdę ? 

Tego nikt się nie dowie. Autohtoni mówią ,że kibitki czekały na pociąg z żywnością i jego mieli wydsadzić. Słaby zwiad naszego podziemia i wysadzili nie to co potrzeba. Mało tego amunicja altyleryjska siała spustoszenie po okolicznych wsiach trawiąc domostwa i raniąc ludzi. Połacie lasu także uległy spaleniu. Tak mówią najstarsi z Gołębia ....że to urosło do takiej akcji...

07 lutego 2021   Dodaj komentarz
gołąb   góra puławska  

Epidemiczna strażnica gołębskich lasów...

 Niebywale trudne emocjanalne miejsce ... 

 

Przeszyty przez rok Gołębskiej legendy pokłosiem......

 

 Przekazy ludowe – przysłowiowe „jedna baba drugiej babie” często w meandrach czasu i minionych lat zamieniały się w mity a częściej legendy. Nie ma skrawka ziemi ,którego by jakaś legenda nie dotknęła bezpośrednio czy pośrednio. Ich swoista wrosłość w ziemię, w ludzi i ich zawodną pamięć, w domostwa ,zapłocia jest nierozerwalna i często stanowi jedyne źródło regionalnej historii. Często taki przekaz zastępuje lub często zastępuje lub wypełnia lukę wiedzy,historii czy wierzeń ludzkich. To one goszczą często w przekazach ludzi starszych ,którzy często przekazują posłyszane czy usłyszane od swoich rodziców czy dziadków. Mają często po 100 czy 200 lat i budują społeczność danego obszaru, często przez nich kultywowaną i często hołubioną. Ba! Często to tylko te legendy są w świadomości ludzi „jedyną objawioną prawdą” wyjaśniającą co zaszło ,co się zadziało, co powstało czy co upadło. Często były łatwym narzędziem wśród wykształconych lub obeznanych światłych by przesunąć ciężar odpowiedzialności czy załatwić swoje interesy ...a ludowi przaśnemu wcisnąć jakąś historyjkę....A przecież kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Ileż to razy zmyślone na miejscu dyrdymały przekazem ludzkim stałym się trwałym fundamentem często konfabulowanych czy wcale nie zaszłych wydarzeń czy rzeczy. Bo my jesteśmy zwyczajnie ciekawi, chcemy wiedzieć , choć tak po łebkach ot tak ,ale wiedzieć. Zaspokoić nasz głód wiedzy lub ciekawości choć. Jak nie ma faktów, dowodów pisanych zostaje przekaz ludowy...i on daje nam niesamowite wielowymiarowe , plastyczne możliwość opowiedzenia smacznej historii . Miłej dla ucha z elementami Diabła i Boga często w różnych ich wydaniach kultów słowiańskich czy innych religii. Z dreszczem emocji, z naciskiem na  nasze wrażliwe postrzeganie , walki dobra ze złem. Scenariusz zawsze podobny ...bo legendarny...nawet niekiedy epicki. Dla mnie mity,legendy i przekazy ludowe stanowią genialną bazę dobudowania i opowiadania historii miejsc, wydarzeń nasączoną lekkim człowieczą ułomnością. Uzupełnieniem , dopowiedzeniem, narracją naszych dziadów i ich postrzeganiem świata i zjawisk w nim zachodzącym. Dorzuceniem czegoś mistycznego ,niewytłumaczalnego, lokalnego , takiej kropelki smaczku ludowego grajdołu. 

O tych legendach wokół Puław można zaczytać się godzinami. Ich mnogość i dotykanie wielu wymiarów egzystencji czy historii jest niesamowita. Postanowiłem podzielić się kilkoma choć to tylko kropelka tego co jest. O legendach w Kazimierzu Dolnym nawet nie wspominam ,bo całe miasto jest nimi usiane ...miasto co „pożyczyło” sobie od rakowskiego Kazimierza prawo miejskie ….

Kilka smaczków lokalnych ( mocno wybranych).

 

Z młodnika kolejny strach...

 

Legenda o Zajezierzu pod Dęblinem [1]:

"Na skraju puszczy Kozienickiej w pobliżu Wisły istniało w zamierzchłych czasach potężne jezioro. Obok wsi Bąkowiec do dziś istnieje olbrzymi kompleks stawów rybnych. Możliwe że jest to pozostałość po tym jeziorze, jakie istniało w tych okolicach. Jezioro miało połączenie z Wisłą i było zasilane strumieniami z puszczy Kozienickiej. Podania mówią o olbrzymiej ilości ryb, jakie żyły w tym jeziorze. Nic dziwnego, że na jego brzegu powstała osada rybacka. Rybacy łowili ryby, a puszcza dawała im dziką zwierzynę i miód. Szczęśliwe życie rybaków trwało do dnia, w którym do osady przyszły dwie wróżki. Szybko się okazało, że jedna z wróżek jest dobra, a druga zła. Rybacy polubili dobrą wróżkę a bali się tej złej. Pewnego dnia w trakcie połowu nad jeziorem rozpętała się burza. Rybacy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Dobra wróżka z trudem uspokoiła rozszalały żywioł. Rybacy po wyciągnięciu sieci na brzeg po raz pierwszy zobaczyli je puste i poniszczone. Nie mając co podarować wróżkom, rybacy zmęczeni poszli do domów. Dobra wróżka nie miała im tego za złe, ale zła wiedźma, nie dostając darów, wpadła w gniew. Jej zemsta była straszna. Wiedźma zebrała zatrute zioła i nocą je zaczęła gotować. Jej przyjaciele kruk i puchacz asystowali przy warzeniu. Gotowy wywar wiedźma zaniosła nad jezioro i wlała go do wody. Rybacy przez kilka kolejnych dni w jeziorze nie złowili. Jak zawsze w kłopocie poszli po radę do dobrej wróżki. Ta się domyśliła, co jest przyczyną zniknięcia ryb w jeziorze, i obiecała pomóc rybakom. Przy pomocy zaklęć i czarów odgoniła złe moce znad jeziora i zawróciła uciekające z niego ryby. Następnego dnia rybacy wypłynęli na połów i po raz pierwszy od wielu dni zapełnili rybami sieci. Wiedźma, widząc nieskuteczność swojej zemsty wpadła w straszny gniew. W nocy, gdy cała osada spała, swymi zaklęciami wezwała nad jezioro moce piekielne. Zaczął wiać straszny wiatr, który niszczył domy rybaków, łamał najgrubsze drzewa i przetaczał potężne kamienie w kierunku jeziora. Potęga natury niszczyła jezioro, zasypując je złamanymi drzewami, głazami i zwałami ziemi. Bezradni rybacy patrzyli na straszną zemstę wiedźmy. Rano okazało się, że dobra wróżka i zła wiedźma znikły. Jezioro zostało zniszczone, ale rybacy łowiąc na Wiśle i na mniejszych jeziorkach, przeżyli kataklizm. Te okrutne wydarzenia nie zostały do końca przez ludzi zapomniane. Osada rybaków, zwana dawniej „Za jeziorem” została z czasem nazwana „Zajezierzem”. Obecnie jest to następna stacja kolejowa po Garbatce i Bąkowcu."

 

Mapa z 1785 roku - brak cmentarza

 

Czy Gadające Głowy co w pałacu Czartoryskich straszyły.Pech trafił ,że z 194 głów z 1540 roku udało się Izabeli zachować u siebie 30. I one spoczęły w pokoju służby, pokoju zabaw owej Sali. A legendy są straszne….. Podobno jak Zygmunt August syn tej co warzywniak do Korony sprowadziła werdykt zły wydał to głowy gadały. I służba bała się tu bywać... 

 

Przeskakujemy do cudownej bardzo starej miejscowości -Witoszyn. I tu legend nie brakuje..Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze. Czy choćby ta o witającym się królu Kazimierzu III z synem ...stąd nazwa Witoj Syn. ( Witoszyn). Syn wiadomo z „nieprawego” łoża.

 

To z drugiej strony Wisły – Góra Jaroszyńska dziś Puławska

Według legendy na tym kamieniu św. Wojciech miał odprawiać Mszę św. Wypływająca spod niego woda posiadała ponoć właściwości lecznicze leczyła dolegliwości oczu i kołtuna. Kołtun powstawał ze zmierzwionych i zlepionych z brudu i potu włosów. Według istniejącego zabobonu, wierzono, że obcięcie go nożycami może sparaliżować człowieka lub oślepić. Wierzono, że jeżeli chory na oczy lub posiadacz kołtuna w dniu św. Wojciecha przed wschodem słońca obmyje w owym źródełku oczy i kołtun, to nie zachoruje i może bezpiecznie go usunąć.....

 

I smaku Wieprza i jego geniuszu na lubelskiej ziemi ...

Dawno, dawno temu, gdy na terenie Polski jeszcze były plemiona, był las sosnowy o pniach, które i dwóch mężczyzn nie mogło objąć, a na środku lasu, była piękna, rozłożysta polana. Niedaleko od polany znajdowała się chata drewniana o dachu pokrytym mchem.

W chacie tej mieszkał pewien kmieć ze swoją rodziną. Nie był to człek bogaty, ale o dobrym sercu. Nie miał ani koni, ani bydła, ale miał za to świnie. Pewnego dnia jak co dzień rano wstał ów kmieć, a zaraz za nim cała jego rodzina. Miał ten kmieć syna, który miał dar, gdyż słyszał więcej niźli inni. Ptaki pieśni mu śpiewały, las arie wygrywał a woda przypominała swym szumem chóry anielskie - wszystko mu grało. Mógł on usiąść i przez cały dzień wsłuchiwać się w tą cudowną muzykę przyrody. Ojciec jego nie był z tego zadowolony i często złościł się za to na swego syna. Tego ranka kmieć od samego rana nie wiadomo dlaczego miał zły humor. Cała jego rodzina widząc to starała się nie wchodzić mu w drogę. Postąpił tak też i jego syn, który zaraz po posiłku zabrał się do pracy. Poszedł do zagrody, wypędził z niej świnie i popędził je do lasu na wypas. Chłopiec nie chcąc niepokoić swego ojca postanowił wypasać świnie nieco dalej od swej zagrody, więc popędził je w głąb lasu na polanę. Przybywszy na miejsce chłopiec usiadł na pniu starego powalonego drzewa i pilnował swojego stadka. Siedząc tak do jego uszu dobiegły dźwięki, tak cudne jakich jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. Oczarowało to chłopca do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie i nie zauważył jak jeden z wieprzy oddalił się od stada, wyszedł na środek polany i zaczął ryć. Nagle chłopca z zasłuchania wyrwał przeraźliwy kwik. Zerwał się więc i z ogromnym zdziwieniem zobaczył uciekającego wieprza a za nim malutką stróżkę wody. Nie namyślając się wiele chłopiec pobiegł ku miejscu wypływania tej stróżki. Gdy już był na miejscu jego oczom ukazał się piękny widok, zobaczył malutkie źródełko, z którego wypływała pulsując woda o pięknym, błękitnym kolorze przypominającym niebo, wydając przy tym przecudne dźwięki, że chłopiec aż oniemiał z wrażenia, przykucnął i zamknął oczy. Jego oczom pod wpływem tych dźwięków ukazała się rzeka piękna, rozłożysta wijąca się po pięknej równinie o niezliczonej liczbie ryb i ptactwa gnieżdżącego się nad jej brzegami. Nagle chłopca z letargu wyrwał przeraźliwy głos. Chłopiec otrząsnął się, wstał i ku swemu zdziwieniu zauważył, że stoi po kolana w wodzie, natomiast na brzegu wody wpatrzone w niego stały świnie wydając przeraźliwy kwik. Zrozumiał, że gdyby nie świnie pewnie utonął by w wodach powstałego rozlewiska. Powróciwszy do domu opowiedział o tym zdarzeniu swemu ojcu. Kmieć na pamiątkę tego, że źródło z którego wytrysła woda wyrył wieprz oraz, że świnie uratowały jego syna, powstałe jezioro nazwał Wieprzowym..

 

 

A smak Bochotnicy i jej wielu legend ?

Choćby o złym duchu w postaci światełka zrzucającym na tych co chcieli przebudować zamek kamieniami , opoką. Czy wielkim skarbie tam zakopanym ? Może i o herszcie bandy zbójników – Kasi słyszeliście ? Czy najbardziej osławioną legendarną wręcz epicką historią Esterki i króla Kazimierza III. Ach znów ten król w roli głównej. Jakoś o Łokietku tu mało było słychać , choć to on te ziemie bliskie Puławom czy ziemi lubelskiej przez atakami o wzmacniać warowniami,basztami,zamkami czy fortyfikacjami. 

 Często to jedna miejscowość ma kilka legend,tych co wyjaśniają to i owo, tamto i owo...Celowo przytoczyłem dosłownie kilka by rozbudzić Waszą chęć poznania , chęć obejrzenia się obok  siebie i wsłuchania się w głos ludu, głos przekazów ,gdzieś obok książek ,aktów, źródeł..... 

 

 

 

A każda legenda ma ziarno prawdy, tej właściwej, tym fundamencie tak pieczołowicie obudowanym słowem chłopskim, mieszczanina , słowem wierzeń , religii, strachu i codzienności.  Gdy spotyka się legenda z historią nierozliczoną czy wyjącą z czeluści lasu Gołębskiego robi taką miksturą ,że dopiero po ponad roku jestem w stanie się z wami podzielić....Strach, głębokie emocje ,ucieczka …. ale od początku.

Smaku w tej materii dodaje legenda o światełku przemierzającym bezkres lasów Gołębskich.Poczytać można na stronie FB – Gołąb o dziwnym światełku w lasach Gołębskich pojawiła się informacja w lipcu 2020 roku. Zaintrygowała mnie bardzo. Cytuję poniżej (Wyjątki z pamiętników współczesnych, Gołąb, „Gazeta Warszawska” 1852, nr 199, s. 4.)

„Gołąb, jak jak i każda część przez ludzi zamieszkałej ziemi, miał swoje gminne podania, swoje nadludzkie widziadło, w rodzicielsko-nauczycielskiemu go widmie uosobione. Nikt nie wątpił, a wielu zapewniało i przysiąc na to gotowemi byli, że się tu jakiś słup płomienisty nie tylko na polach i zaroślach, ale wśród wsi, po moście, wzdłuż stawu, słowem wszędzie prócz dziedzińca i ogrodu ukazuje. Zjawienie to nie mało nas dzieci, a nawet i poważniejsze osoby, gołębski dworzec zamieszkujące, ciekawością i trwogą napełniało; był to zapewne rodzony braciszek owego bernardyna bez głowy, co podobno dotąd jeszcze w Kozienickich lasach gości, a który nieraz całą naszą drużynę do Gołębia tamtędy jadącą, okropnie niepokoił. Wspominam o tem w przelocie, bo jakże nie wspomnieć o wszelkich zjawiskach w młodocianym wieku na żywem tle młodej wyobraźni, żywiej jak ona jeszcze odbijających się. O jak że mi wtedy było dobrze na świecie, kiedym się światełkiem gołębskiem (tak albowiem owe widmo nazywano) wyłącznie zajmować mogła i kiedy ukazanie się jego termu lub owemu ze służących lub kmieci, epokę w mojem dziesięcioletniem życiu stanowiło (…)”.

 

 

Mapa z 1926 roku z zaznaczonym miejsce już byłego cmentarza.

 

Prawda ,że już pachnie przerażeniem ? Czy nadal jest to światełko w lasach ? Mara, w całym bezkresie czasu uwieziona dusza szukająca ulgi i rozgrzeszenia? Z przekazań moich znajomych – TAK! Szczególnie jak już się ściemnia , pojawia się znienacka ,łamie gałęzie i krąży blisko obserwatora....  Poczuć oddech tej historii i cmentarza epidemicznego naraz ? Możliwe? ….Tak.. mnie spotkała pełna kumulacja tych emocji, tych dusz cierpiących . Zabranych tak szybko przez chorobę. Wyrzuconych za Gołąb ,za miejscowość , przy jeziorze Nury. Przy dukcie polnym do Matyg, Borowej. Przy linii wysokiego napięcia ,przy piachach...przecince. pisane odczucia i zdarzenia są moje i tylko moje ich postrzeganie będzie tu opisane.

 

 

Lecz, do początku się pochylmy. Na mapach z początki XIX wieku (mapire.eu) przeglądałem okolicę w celu odnalezienia reliktów i zapomnianych miejscowości, miejsc jak choćby cmentarzy trafiłem na ten – epidemiczny. Był wyraźnie wskazany poza wsią Gołąb i zapewne już istniał w XVIII wieku. Dziesiątki lat później w miejscu tego cmentarza cholerycznego chyba stał już krzyż. W tamtych czasach to miejsce nie było zalesione. Zwyczajny ugór , łąka ,gdzieś samosiejki. Dziś las ,gęsty zwarty,szeregiem ludzkich zasadzeń obdarzony. Po konsultacji z panią Małgorzatą – ekspertem od tych ziem Gołębskich postanowiłem odwiedzić to miejsce..... Długo nanosiłem na współczesne mapy namiary i pewnego popołudnia ziściłem swój plan. Plan letniego po pracy czasu , który na trwale wrył się w moją osobę. Gdybym wiedział co zastanę tam, to był się nie odważył....

 

Zaznaczony cmentarz na mapie z końca XVIII i początku XIX wieku.

 

Tak podobnie miałem jak 17 latek w 2015 roku ,gdzie na straszne.historie.pl opisał:

„Gdy zeszliśmy z tego drzewa okazało się że się zgubiliśmy więc zaczęliśmy iść po prostu przed siebie dalej się śmiejąc i paląc elektryki. W pewnym momencie ogarnęło nas jakieś dziwne uczucie obawy przed czymś, zauważyliśmy ze jesteśmy w martwym, mokrym lesie... Drzewa były martwe a wszystkie liście leżały na ziemi i gniły, było tam chłodno i cicho, było było śpiewu ptaków a niebo wydawało się jakby zachmurzone, nie było tam promieni słońca. Postanowiliśmy iść i to był największy błąd w moim życiu, szliśmy tak kilka set metrów ale to co zobaczyliśmy potem było już definicją szaleństwa, to miejsce było po prostu straszne, żaden z nas nic nie mówił, wydałoby się że ktoś nas śledzi, że ktoś chodzi wokół nas a do uszu docierają dźwięki niby głosy ale nie słyszeliśmy ich, to było złudzenie... a może jednak to były głosy, tego nigdy się nie dowiem chociaż ta zagadka do dzisiaj mnie męczy. Byłem całkowicie rozkojarzony, nie mogłem skupić na niczym wzroku tylko chaotycznie rozglądałem się po lesie tak samo moje myśli rozważały historie tego miejsca, czemu ono takie jest, takie tajemnicze i martwe. Szliśmy tak dalej i wtedy to zobaczyliśmy, trzy głowy lalek nabite na grube, martwe gałęzie jakiegoś wielkiego krzaka, ustaliśmy w miejscu, poczułem ciężar na płucach który utrudniał oddech, patrzyłem na te głowy, były idealnie symetrycznie nabite, jedna za drugą w idealnej linii, w ich oczodołach jakby była krew bo oczu tam nie było, to coś w tych oczodołach było widocznie wymyte przez deszcz, stare głowy lalek krążyły za nami wzrokiem. W tym momencie jakby nas coś popchnęło, jakby coś wydało z Siebie demoniczny ryk który przeszył nasze aorty niczym harpuny. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach, biegliśmy przed Siebie nie patrząc czy ktoś zostaje z tyłu, nie myślałem wtedy o niczym tylko biegłem a wszystko wkoło nadal wydawało się martwe. Po jakiś 300 metrach dotarliśmy do życia, to normalnych terenów. Po tej akcji nie rozmawialiśmy aż do momentu gdy weszliśmy do Marcina. Czasami się jeszcze to śni, nie życzę tego nikomu. Ktoś mi opowiadał że takie miejsca mają swoją historię....”

 

 

Schowane w brzezinach malutkie strachy...

 

Szlaban się podnosi w Dęblinie po 15 . Ruszam moją skodą do Gołębia , na cmentarz były epidemiczny. Szukać będę krzyża choć , poczuć lament dusz niepokornych....Ciepło , lato, słońce suszy pola i rzeki. Błękit smakuje jego wybornie. Kłaniam się Borowej, Matygom, Browinie i lotnisku.... Na Niebrzegów ,za mostek  i w lewo w jubmy ,płyty betonowe na Piaskach. Stawiam się przy byłej wadze . Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Budynek otoczony lasem ,zniszczony...masa szkła ,sprejem wysmarowane niskich lotów słowa. Słońce mocne,ale ten las jakiś dziwny. Niby jasno niby ptaki gadają ...ale coś we mnie drży... Idę na GPS. Wiem  gdzie idę. Te miejsca są moocno związane z bólem i żalem ….bylem już w kilku. Jak w Bobrownikach , czy na Włostowicach. Czułem tam się nie na miejscu , czułem żałość dusz przedwcześnie zabranych z tego świata. Czułem się przygotowany choć trochę. Piach i droga w piachu na lewo do jeziora Nury . Do jego lustra i jedynej kładki i strażnicy ptasiej. Idę dalej a nade mną mruczy co chwilę trzaskający prąd wysokiego napięcia. Przechodzę przez przecinkę i wkraczam w kolejną część lasu. Tu szlak dla kijkarzy. Droga piachowa, ale można śmiało jechać. Szeroko tam i szumiące sosny zachęcają. Coś jednak dla mnie nie gra. Najpierw informacja pojawiająca się na drzewie ,że to teren monitorowany i prywatny. Kurde. W głębi lasu nagle takie coś ? No dobrze ...zdarza się . Idę dalej i tyle moich przewidywań ..zaczyna się strach i bliżej nie zrozumiałe przeświadczenie ,że Tu nie powinieniem być....Brnę dalej w miejsce wskazane przez GPS – szukam reliktów cmentarza epidemicznego, choć krzyża. Wiem czego szukam ...i nagle szok. Głowa o blond włosach lalki wbita na pal.

 

Mapa z 1850 roku ukazująca lokalizację cmentarza.

 

Stanąłem ,serce też. To jest znak ,strażników tego miejsca bym tu nie szedł. Rozglądam się  na boki,słyszę łamane gałęzie w oddali. Przepełnia mnie strach i poczucie,że wszedłem w miejsce które nie powinienem wchodzić. Oddech szybki ,płytki, oczy moje latają we wszystkich wymiarach ,serce tłucze do głowy mojej – Paweł uciekaj, idź stąd.....to nie dla ciebie.... Kolejny krok, las odpuszcza ...młodziutka brzezina ...sośniny brak lub rzadka. Serce pełne niepokoju, drżę! Co jest kolego ! Weź się w garść do cholery ...nie mogę jakoś. Czuję coś ,czuję ,że coś mnie obserwuje, jest blisko,czuję obecność czegoś. Oczy szeroko otwarte, oddech szybki, spocony już mocno,wchodzę w młodnik brzezin. Tam uderza mnie znów , jak obuchem . Małe strachy ubrane w ubranka dzieci i głowy lalek. Do tego przepasane jakby karabinem ..jest ich dużo. Mnie brakuje i oddechu i pewności . Las zamilkł ...Boże jak cicho  tylko szum prądu i łamanych gałęzi gdzieś. Czuję obecność za szybko zabranych dusz z tego świata....to miejsce jest graniczne złe dla mnie , nie umiem powstrzymać emocji ,plącze, krzyczę,wyję ...uciekam. Uciekam i wiem ,że coś mnie odprowadza przez ten kilometr ,czuję tego czegoś ciężar i obecność. Rzucam się na kolejne metry leśnej drogi. Drzewa idealnie posadzone ,geometryczna precyzja. Gonię i czuję ,czuję coś i gonię. Po kilometrze jest lepiej, Boże dobrze ,że biegaczem jestem. Po kilometrze odczuwam już spokój , nie czuję by mnie ktoś gonił , podskubywał , obserwował.....jestem już sam. Wpadam do auta i gaz!!! oby nigdy tu !!! nigdy. Za dużo tu jeszcze żałości ,smutku i żalu. Za dużo dusz snujących się po lesie tuż przy jeziorze Nury... Miejscowi mają wytłuczenie ,że to tak przez sarnami te malutkie strachy, że cmentarz gdzie indziej ,że to pewnie po jednym z dwóch kościołów ten cmentarz...może....Ja znam swoje odczucia.....Tam są jak w Bobrownikach na cholerycznym cmentarzu, czy na Czerwonaku dusze nie mające spokoju …. 

 

Umiejscowienie na mapie aktualnej....

 

Nie znalazłem ani krzyża ani tym bardziej reliktów cmentarza. Znalazłem miejsce trudne do opisania w emocjach. Miejsce ,gdzie kiedyś toczące się epidemie budziły uzasadniony strach, chowano z dala od domostw. Pamiętając o nich , paląc świeczkę, czy w modlitwie wspomiając, przechodząc przy krzyżu później ich wspominano. Drogi polne coraz mniej były uczeszczane w XX wieku. Dukty zaczęły być orane i sadzone przez NPuławy lasem sosnowym. Zacierały się granice historii i strachu. Po mału las przykrywał pod swoją puchem trudne czasy epidemii, czasy wojen. choć jeszcze są miejsca ,gdzie w lesie wbija się brzezinowe krzyże na mogiłach, jak w Borowinie. Tam już nie postawię nogi, tam czuję mocno obecność niewytłumaczalnego wewnętrznego niepokoju. Lasy gołębskie kryją nie jedną tajemnice i są pasjonaci regionu , którzy je odkrywają...ale czy te przysypane opiołem i igliwiem tajemnice chcą być ukazane??? tego nie wiem...

 

Mapa z 1937 roku z miejscem po byłem cmentarzu.

 

Pisząc to drżę z emocji i tych emocji starałem się Wam nie dać.....

 

1- na podstawie : Okolice Radomia piesze wycieczki turystyczne.2011. 

25 grudnia 2020   Komentarze (1)
historia   gołąb   cmentarze   epidemie   epidemia alki strach gołąb  

Andrzej ......serdeczność i wielkie serce...

 ……………Andrzejowi

 

  

 

 

 

 

Chyba mokre. Palić się nie chce. Kolejna podpałka niknie w zadymieniu , zadymieniu rozpalanego ogniska. Ogniska tak tu ważnego i jedynego w swoim rodzaju. Dziś wielkie święto, dziś Pani Domu po dłużej nieobecności zagościła w DOMU. Młodzież krząta się przy ognisku, przy tym łączącym pokolenia miejscu, scalającego nie tylko więzi rodzinne ale i sąsiedzkie. Tu na Dołach. Tu , gdzie tak mało osób może rozkoszować  i oczy i duszę tym światem. Światem nie pokazanym ,światem nie na pokaz, oazą i jedynym azylem tej gołębskiej jedności i wartości.  W głąb , nie przy drodze , tak ciut inaczej. Ulica Folwarki ciągnąca się od Kościoła do Gościńca , krzyżująca się nie raz z innymi uliczkami jest cichym światkiem bijącego  życia Gołębia.  Gdzie dzieciaki jeżdżące na hulajnogach, rowerach, wrotkach czy modnych rolkach ostatnio ubarwiają, ożywiają tą małą rzeczkę asfaltu już ciut ugryzioną przez ząb czasu. Kolorowość elewacji budynków, zmienna co chwile architektura z drewnianej na murowaną , co chwile mijające  się postaci, czy to spacerujące  z wózkami,  idących do sklepu, piekarni, idących w swoich sprawach  sprawiają  i dają obraz bardzo pulsującego miejsca  w Gołębiu. Tu jak popada to kałuże są wprost idealne do oddania się dziecięcej radości taplania się w nich. Przemoczenia do suchej nitki z beztroską radością w oczach dzieci. Niby gumiaczek ubrany na nogi , niby pelerynka przeciwdeszczowa ,ale i tak calusieńkie , mokre , szczęśliwe pociechy z wyrysowanym na twarzy szczęśliwym dzieciństwem. I tu właśnie w tym świecie , jest świat głębokiego  wyciszenia i wielkiej sielskości. Tuż za ulicą, tuż za domami. Tu w byłym korycie Wisły. Graniczący z bajkowym światem , świat realny i namacalny, świat będący ucieleśnieniem wszystkich wewnętrznych potrzeb człowieka związanych z przyrodą, matuszką naturą. Świat wielkiej synergii, cudowności poranków z kawą na werandzie, czy zadymionych ogniskiem zachodów słońca. Wieczorów przesiąkniętych koncertem żab i kumaków. Dniem szumiącym wiatrem w młodej posadzonej przez gospodarza brzezinie , falującym iskanym wiatrem stawom wykopanym  z takim pietyzmem i celem. Tu na tej ojcowiźnie, na tej kiedyś podmokłej łące , gdzie koszono , pielęgnowano tą ziemię.

 

Tu od „Górki” , gdzie stała stodoła  niegdyś jawił się obraz cudowności zieleni łąk poprzeplatanych i jaskrem, i nawłocią , przytulią , bodziszkami  czy wszędobylskim uczepem czy ostrożniem. Dziś tu stojąc widać trud i znój  pracy ludzkiej wykonanej przez Gospodarza. Dwa stawy , jeden rybny otoczony miętą tak teraz pięknie kwitnącą, karabieńcem . Grążel na środku ze swoim żółtym kwieciem. Tuż obok węgłowy budynek  gospodarczy za nim już tylko sąsiedzi. Bez miedzy, z wielkim za to zaufaniem i szczerością , ogromnym szacunkiem i wiarą w siebie.  Doły….łąka pęcznieje na nich niespotykanej urodzie. Woal i sukno swojej piękności roztacza do rowu, który na wiosnę zapełnia się wodą do metra nawet, do tej olszyny, do wierzbiny.Płotu brak, ogrodzenia brak, taka symbioza sąsiedzka w tych czasach tak niespotykana, taka unikalna, taka wybitna i szczera. A przecież tworzą ją ludzie, tak zaufani w sobie, tak pełni życzliwości i wielkiej emaptii. Gospodarz taki jest, wyjątkowy człowiek z wrysowanym uśmiechem na twarzy, nie pozwalający nawet przez sekundę by gość czuł się źle, nieswojo , nietutejszy. Dusza człowiek, o orgomnym darze  bycia szczęśliwym i dającym szczęście ba! Promieniujący wielką miłością do ludzi zarażając ich dobrem. Stojąc przy cudownie kwitnących przegorzanach kulistych w swoich fioletach zamkniętych byłem witany jak nie człowiek obcy tylko jak swój. Tak po swojemu, rodzinnie, naturalnie. Uścisnąć dłoń , uśmiechem siebie obdarzyć od początku, poczuć się dobrze tu widziany… Mijając drewniany dom  z pięknym zagonkiem kwiecia, pokryty mazurską dachówką , werandą często pełną gości , przyjaciół sąsiadów , zasłuchując się w opowieści jak to dziadek uwielbiał łapać ryby… zacząłem czuć się taki tu stąd, taki gołębski. Po prawo sąsiad w oddali postawił za łąkami też domek. Bliżej potężne wierzby, one zawsze są gdzie woda, zawsze na straży. Tu pilnują uli, zagonka warzywnego, stodoły leciwej sąsiadów. Wprost za pierwszym stawem kącik na badmintona, piaszczyste małe boisko. Blisko brzeziny z już dwoma kozakami, stojącej jak świeca krwawnicy dającej różowego kolorytu temu miejscu.  Zamykający basen do pływania z podestem drewnianym i świeżo posadzoną  rabatką roślin zielonych daje poczucie miejsca relaksu i wypoczynku. Łódka leżąca przy stawku nadaje marynarskiego smaczku temu światu. Dalej olszyny i prace bobrów nie zawsze chciane przez ludzi, nie zawsze pożądane. Pomyśleć, że tu jak dobrze mróz zetnie to w tym rowie jak woda jest na łyżwach się ślizga. A przecież jeszcze tak niedawno nie było stawów, brzezin, boiska do grania w lotki – były podmokłe łąki koszone często po kostki lub kolana w wodzie. I czy to gorzej ,że teraz jest tak ? Nie! Świat „Dołów” byłby niepełny bez tych stawów, bez brzeziny , bez boiska. Bez tych domów drewnianych , bez tych wspomnień , bez sąsiadów. Bez łąk po lewej i po prawej, bez tych olbrzymów  trzymających druty wysokiego napięcia widocznych z oddali, bez tego rowu, bez olszyn i wierzb, bez tych dziesiątków ton kamieni z Pułtuska…Bez werandy, bez grilla, bez ogniska, bez cudownych sąsiadów, znajomych, rodziny, bez startującego i kończącego swoje przygody rowerowe Maćka i pewnie planującą następną… bez Andrzeja to miejsce było by niepełne, mniej piękne, ale mniej soczyste, gdzie ptaki jakby ciszej ćwierkały… lub by ich wcale nie było…

 

19 sierpnia 2019   Dodaj komentarz
gołąb   Andrzej Gołąb  

TYTAN - 73 dni bycia indziej ....

 

Kończy się pierwsza dekada czerwca. Łopoczący zielony już lekko wyblakły namiot na zimnym norweskim wietrze. Sine fale blisko podchodzą pod brzeg. Uderzają miarowo ale i agresywnie. Zimno. Mocno wbite śledzie trzymają cały dom, dom z nylonu, dom na dobre i złe, ostoję i twierdzę zarazem. Miejsce tak ważne , i tak znienawidzone. Przeszywające zimno czerwcowego dnia skutecznie zniechęca do wszystkiego. Deszcz zacina, potęguje poczucie niedalekiego optymizmu. Stawia w zapytaniu cel wyjazdu. Lekko podcina samopoczucie, uzbraja jednak wiarę i wyzwala nadzieje. Krople uderzają głośno a raz cicho, słychać ten ich szelest. Ale tysiące km od domu smakują inaczej, lekko przerażają. Są złowrogie. Są nie nasze. Zaparzona herbata krzepi, książka w telefonie uspokaja, pobudza dawno nie widziane emocje i wyobrażenia. Dziś jest czas na strawę ducha. Dziś jak rzadko pedały roweru nie poczują nacisku stóp, nie każą im się kręcić , wykonywać kolejne dziesiątki kilometrów trasy. Dziś nie. Dziś kapią tylko łzy norweskiej ziemi , rzęsiście z nieba. Czas na zagłębienie się w te prawie 2700 km za sobą, czas podsumować 33 dni. Jakie długie , codziennie okraszone jakąś przygodą, jakimiś wspaniałymi spotkaniami z ludźmi i przyrodą. Dni rozłąki za rodziną, za Gołębiem, Warszawą za Polską. Za dobrym lubelskim piwem perełką, za tą już w maju wybrzmiałą wiosną w sadach i polach Gołębskich. Dni katorżniczej swojej jazdy, by udowodnić coś sobie.

 

By złamać siebie, by zaspokoić głód przygody, by okrasić swoje życie takimi barwami , nasycić duszę takimi obrazami, zrealizować pomniejsze czy główniejsze cele. Być dumnym z każdego kilometra, każdego wdechu skandynawskiego powietrza, każdego spojrzenia na tutejszą przyrodę. Ten krajobraz surowszy dla turysty z Polski a tak naturalny dla tutejszych. Już blisko cel , Przylądek Północny. Nic go już nie złamie i załamie. Kontakt z rodziną, przyjaciółmi jest. Wrzutki na bloga są z pięknem tutejszego świata. Tak Pokazuje nam dzień po dniu prawie jak płynie po tym niezbadanym przez większość ludzi świecie. Świecie fizycznego bólu , palących mieści nóg , pleców ale cudownie radującej się duszy. Zostawić to wszystko co się miało i zabrać się w obcy świat. Tak o, decyzja, realizacja. Kto tak potrafi w tych czasach. Heroiczny wyczyn ba! Epicki. Na te czasy miałkie i nijakie przesycone słabą codziennością i materialnym pędem taki KTOŚ. Taka historia, taki człowiek. Taka postawa, takie marzenia, taka tytaniczna praca mimo wszystko. Zostaje zauważony, zostaje dostrzeżony. Staje się inspiracją, staje się autorytetem. Kolorem w bezbarwnej nijakości dnia i bezpłciowej nocy.  Już za 3 dni osiągnie cel.

 

Dziś siedzi pije herbatę zaczytany w dawno nie widzianą książkę. Czas wielkiego powrotu, czas wytarcia na Nordkapp łez szczęścia, cierpienia, radości i smutku. Czas podniesienia dłoni do góry, czas podniesienia swojej wartości, swoim stalowych morale. Czas pogratulowania sobie , czas postawienia nowych pytań, nowych celów, nowych dróg. Kto to wie….Koniec czerwca melduje na liczniku 4 tysiące kilometrów. Skrzętnie zliczone, każdy ważny, coraz ważniejszy. Przeszło 50 dni za sobą. Jakże trudnych i szczęśliwych. Tych nocy przespanych pod chmurką , tych dni pokręconych na rowerze zawsze lub prawie ponad 100 km, tych rozmów z tutejszymi, nowych znajomości, tej pokory przez mateczką naturą gdzie człowiek staje się mały i miałki. Taki bezbronny i bezsilny. Tych okruchów historii dotkniętych w dziesiątkach muzeów, domów tradycji, tej wiedzy nabytej na bezkresach łąk, czy morzach drzew. Tych herbat czy kaw wypitych podczas białych nocy leżąc i zaciągając się zatokowym morskim czy jeziorowym powietrzem. Tych niezliczonych ilości słupków drogowych mijanych z nadzieją, że każdy przed nim to bliżej dom, bliżej rodzina.

 

 

 

73 dni rozłąki , 73 dni heroizmu, 73 dni jazdy by po tysiącach km w niebieskiej koszulce i sandałach jakże pasujących to już gorąca lipcowego dnia dać znać Rafałowi ,że jest w Sieciechowie. Plac przykościelny wypełnia się rowerami, bliskimi, emocjami wyczekiwania , tęsknoty, wielkiej miłości rodziny, ojca wyczekującego tak bardzo….. Widać w nim wielką tęsknotę , wie że nic mu nie jest. Na pewno codziennie dzwonili do siebie. Choć może esems. Widać w nim radość ,że syn już tuż tuż. Ja gdzieś z boku. Aparat w ręku. Czuwam choć nie znam osobiście. Poznaje się z Rafałem , rozmawiamy, czujemy jednak że za chwilę zdarzy się coś tak bardzo i długo wyczekiwanego, podchodzi Małgośka z Wojtkiem uwieszonym na niej  - rozmawiamy, bardziej czekamy. Słychać warkot odpalanego „komarka”. Ktoś nie wytrzymuje i wyjeżdża na powitanie. Staje dopiero przy „Nadwiślance”. Czeka. Czekają wszyscy. Czuć to czekanie. Czeka świetny baner , czekają dzieci z bilbordem własnego autorstwa. Kolorowy. Witaj w Gołębiu. Serduszka. Łza się kręci. Tyle ludzi i tyle serc przyszło. Oczekiwało, zawsze warto oczekiwać i wyczekiwać, najpiękniejsze są powroty , choć czasami trudne. Ten pewnie był wyczerpujący, ale o niespotykanym ładunku spełnienia i wielkiej tęsknoty która za sekundę stanie się przeszłością.

Słychać warkot „komarka” widać rowerzystę. Widać GO .Tytana wśród tytanów. Uchwycam  kilka chwil, krzyczę BRAWOO. Unosi dłoń…wjeżdża w tak wyczekiwany i wytęskniony świat…..

 

 

KTO ? – Warszawiak w Podróży - Maciej Kurnicki. 

 

 

 

Jest moją inspiracją. Napisałem to tak jak czułem, być może było inaczej. Takie mam wyobrażenie tej przygody życia…wybaczcie. A co najważniejsze udało się poznać go osobiście.

 

20 lipca 2019   Komentarze (2)
gołąb   filozofia   aktywność sportowa   Maciej Kurnicki 73 dni rower   warszawiak w podróżny  

Janie święty od wody , wody tej Gołębskiej...

św. Jan Nepomucen - Gołąb 

 

Lipiec ciepły , lekko deszczowy wieczór. Na nieboskłonie złowieszczo-deszczowe chmury. Słońce łypie zza nich co chwilę się chowając. Idę mimo tego bardzo szczęśliwy ba! bardzo zadowolony. Dziś mój ulubiony maestro będzie grał na organach – Profesor Andrzej Chorosiński. 2011 rok. Już druga edycja festiwalu organowego w Puławach. Siadam w ławce , klękam , krótka modlitwa bo festiwal przecież w kościele pw. Św. Brata Alberta. I wyczekuję mojego profesora i jego wykonaniu Bacha, Liszta, Vivaldiego czy Franca. Utwory wybrzmiały tak cudownie i tak mnie pochwyciły , że z trudem powstrzymuję emocje. Znam je , coś tam słucham tej muzyki od już sporego czasu . Zmienia mnie na lepsze….

Transkrypcja profesora Chorosińskiego. Czekałem na nią. Bedřich Smetana – Wełtawa. W oryginale symfoniczny utwór tego genialnego czeskiego kompozytora, który na końcu swego żywota postradał zmysły i odszedł w zapomnieniu. I ten geniusz Smetany z przekładem Chrosińskiego na organy mnie tak przygniótł , że 7 lat i dalej nie mogę się otrząsnąć z tego piękna. Wełtawa wielka rzeka Czech , jakże cudowna w sowim majestacie. Płynie ciesząc oko ale i bywa zdradliwa i podstępna. Wylewała często siejąc strach , śmierć i upadek ludzki. Nosiła na barkach swych nie jeden galeon, nie jedną krypę nie jednego rybaka. Pisząc historię ziem gdzie płynie niekiedy na nowo.W swoich odmętach skrywa wielkie tajemnice i wiele historii tam utopionych i mających nie ujrzeć światła dziennego zdarzeń. 20 marca 1393 roku , zimny dzień. Dzień tragiczny. Na grani mostu nad Wełtawą wątłe i umęczone jeszcze dychające ciało Jana z Pomuku zostaje zrzucone przez królewskich żołdaków do Wełtawy. Rzeka przyjęła wikariusza i już nie oddała. Przynajmniej nie od razu. Po miesiącu udało się znaleźć jego ciało i pochowano w grobowcu podziemi praskiej katedry. Jego 53 letnie życie doczesne dobiegło końca. Lecz jego kult , tego wielkiego orędownika chrześcijaństwa w dobie niechęci panującego Wacława IV w Czechach do Stolicy Apostolskiej dopiero miał się zacząć. Wielkie poświęcenie dla walki o arcybiskupstwo było nie wsmak Luksemburczykowi , który wolał herezje Jana Husa. Zwabiony na dwór królewski został pojmany i tu zaczęła się jego ostatnia droga do żywota wiecznego. Powstała kilkadziesiąt lat później legenda ,że wyzionął ducha przez nie zdradzenie królowi tego co szeptała do ucha kanonikowi  na spowiedzi Zofia (druga żona króla). Historia jedna z wielu i podobna do innych w czasach średniowiecza i nie tylko. XVIII wieku Jan Nepomucen stał się najpierw błogosławiony a następnie święty. Kult św. Jana rozlał się po całej Europie w tym Polsce i to bardzo. 

 

I ten profesor Chorosiński w Puławach i te organy i ta Wełtawa i ten Jan.Właśnie ten Jan – święty Jan. Tak wiele z nim znaków i symboli. Bo i ta rzeka, i ten most i te szczere spowiedzi i …

Stoi tak często i tak skromnie i tak wymownie. Krzyż pochyły lub prosty w dłoni ściska. Roztaczając jak dobry ojciec nad gospodarstwem opiekę i troskę o urodzaj pół naszych, spokojności rzek, by nie wybrzmiały i nie chciały zabrać dobytek i istnienia ludzkie. Pogląda na mosty,mostki kładki chroniąc i nawracając z drogi samobójczej choćby tych co z życiem nie mogą dać rady. Gdzie ten krzyż ich przygniótł tak mocno ,że prócz bólu i żałości czują zobojętnienie do świata. Gdzie często czują się winni i w tej winie zatracają się całkowicie. Chłopi wierzyli w opiekę świętego nad łąkami, polami i zasiewami . Wiara w niego leczyła obrzęki  i opuchlizny. Wszystko co wiązało się z wodą było i jest w jego opiece. Portugalscy i hiszpańscy żeglarze oraz korsarze zdobili dzioby swych żaglowców rzeźbami Św. Jana. Oręduje ratownikom marynarzom , flisakom, nurkom , wioślarzom , młynarzom czy jezuitom. Jest symbolem milczenia, odwagi, lojalności. Chroni tajemnice i pomaga w ich dotrzymaniu. Ochrania przed zniesławieniem, sprawuje opiekę nad honorem. Tak wiele ma do udźwignięcia. Tak wiele. Ten skromy kanonik , skromy święty. Taki nasz , ot nasz święty Jan. 

 

 

A ten z Gołębia wygląda tak niezadbanie. Ale przecież tak niedawno go odświeżano. Patrzy się jak i pozostałe 33 000 rzeźb w Europie na miejsce ważne i potrzebujące jego łaski i spojrzenia. Tak cicho i tak skromnie. Tak bez większych fanfar. Stoi i jest i będzie. Będzie trwał.

A przecież nie jest sam! Czyżbyś Janie przypłynął mi na pomoc? Ty Janie , który tak długo tu płynąłeś do mnie? Ty święty anielski widząc złowrogość tych wód wiślanych płyniesz mi na pomoc ?

 Ja tu od 1638 roku modlę się za tą Wisłę wiesz? Mój Janie? Widziałem tą rzekę dziką i wylewową.Złą na grzesznych ludzi i dobrotliwą dla tych co szanują naturę i żarliwie się modlą. Lecz Ty Janie przypłynąłeś w tych odmętach wzburzonej Wisły RP 1813. Wielkiej powodzi i tej nieludzkiej krzywdy spadającej na tych mieszkańców. Ta złość , gniew Boży ten na tych co mateczkę Polskę trzy razy zabijali i rozerwali jej sukna w swoja stronę. 

 

św. Jan Nepomucen - Kościół w Gołębiu 

 

 

Ty Wisło co już ból swój nad naszą ojczyznę wzbierałaś falami choćby  w 1800 roku! Ty co Jana nam dałaś. Co płakałaś łzami takiemi ,żeś wylała w 1808 r., 1828 – gdzie odsunęłaś się od Parchatki i Włostowic pozostawiając łachę dla Czartoryskich tylko. Ty co 1837 , 39, 44, 48 r uderzałaś nie mogąc pogodzić się z uciskiem i zniewoleniem. Ty co chciałaś przegnać Paskiewiczowskie pomioty. Zabrać je w swą czeluść  na wieki.

 

Dwóch Janów w Gołębiu. Świętych Janów. Wznosiły modły i otaczały opieką budowniczych wału z 1840 roku. Płakały nad tymi co pod pręgierzem okupanta w czasie II Wojny Światowej stawiali drugi wał.  Być może jeden z Kościoła otacza miłosierdziem i opieką nad tymi co z grzechu pękają i się spowiadają. Taką żarliwą spowiedzią, czystą , z serca i duszy. Jan z Kościoła strzeże jej i zbłąkane owieczki. Może podzieli się pracą swą nad tym miejscem ? Nepomuk co i deszcz na niego pada i wiatr smaga zimowy , ten co mu nie obca i noc i dzień strzeże mostów , rzeki by nie wzbierała nad to, tych pól i łąk przywiślańskich – gołębskich ? Pewnie tak. Czuję jego moc. Ich moc. Gołąb dziś spokojny. Po fali powodziowej hen daleko…Mimo tego budzącej cały czas niepokój i troskę.

 

Oni Pomagają ! Wiem to ! Czuję to ! Jak jestem rankiem. Tak mocnym rankiem, gdzie dzień odgania tę noc i przytula słońce. Gdzie ptactwo już wzniesione i ćwierka, gdzie jeszcze miałkie cienie ludzi przesuwają się przez ul Żuławy , gdzie tu zaczyna swój bieg. Ma on wtedy najbardziej troskliwe oblicze. Niekiedy widzę oczyma wyobraźni jak błogosławi temu pięknemu miejscu , cudowności Gołębskiej schodząc z cokołu jakby to było nie jego miejsce i udaje się na wieś, na Krzywą do kapliczki i tam podnosi krzyż i modli się. Modli się za ludzi, za dobytek, za wiarę. Następnie wraca i idzie na Nadwiślankę i te pola i te łąki błogosławi. Pokazując wymownym skinieniem dłoni na Wisłę by już nie psociła i spokojnie płynęła. Wraca na cokół i zastyga. Ale wzrok ma czujny i troskliwy. 

A ja stoję przy nim i obok niego. Ja wiem i on wie. Niekiedy szepnie słowo, że w Annopolu przy Wiśle już o niego nie dbają. Zamknęli za kratami niszczejącej kapliczki i zapomnieli. Wspominał, że w Bobrownikach stoi i pilnuje drogi na stary cmentarz. Opłakuje setki Polaków w Borowie poległych podczas i wojny bolszewickiej i tej strasznej pacyfikacji Niemców…. Nad płynącą rzeczką Sanną….

 

św Jan Nepomucen...

 

A może nie przypłynąłeś Janie Święty tu do Gołębia ? Może ludzie tak bardzo chcieli Ciebie już drugiego, ale zarazem pierwszego i ważnego tak samo , że krzyż zostawiony przez wiślany wylew był impulsem? Być może…. Tego nie wiem. Jak i masę rzeczy i świata na tym łez padole. Dotykam go po raz ostatni, pochylam głowę przy furcie kościoła. Z tym w kościele tak samo się żegnam życzliwie. Kiedyś ich odwiedzę może jak mnie zawołają jak dziś. Dobrze im tu bo i ludzie dobrzy. Ludzie dobrzy…..  

 

 

 

Zdjęcie figury własne. Zdjęcie obrazu w kościele Małgorzata Daniłko.

 

Na podstawie :

1.WISŁA, JEJ BIEG, WŁASNOŚCII SPŁAWNOŚĆ. Rozpoznawane przez WILHELMA KOLBERGA, Inspektora i Członka Zarządu Kommunikacyi, Członka Rady Ogólnej Budowniczej. Z 1861 roku.

2.Kompendium wiedzy nt miejscowości Gołąb – www.golabnadwisla.pl

3.Strona poświęcona św Janowi http://nepomuk.it.home.pl/nepomuk/

4.Portal – niezależna.pl

5.Własne odczucia i emocje oraz niezliczone rozmowy…

 

31 maja 2019   Dodaj komentarz
gołąb   historia   jan   Nepomucen   Gołąb  
Izkpaw | Blogi