Zamknięty rzepak zadymiony misterium poranka...
Rozwydrzony ptaszek w lesie wyrzuca z siebie niepokojące i głośne żale, tak dręczy mnie ,że jak nigdy postanawiam szybko zamknąć się w aucie i podążyć jak od kilku lat drogą ku pracy. Drogą tak różną , tak codziennie inną , drogą tą samą a inną. Topniejąca w głowie noc i przykrótki sen ustępuje rannemu oświeceniu. Smak kawy tak jeszcze wyraźny wyraźnie zalewa mnie trzeźwością myślenia i jasnością umysłu. Kawa wyborna, ranek rozwrzeszczanego ptaka co swemu cierpieniu czy żałości czy może zdenerwowaniu dał upust taki ,że sierpówka odfrunęła ze swojej gałęzi na której siedzi co ranek. W sumie dwie sierpówki ,dziś jedna zapewnie w trasie, na popasie albo gdzieś tam na puławskim niebie świt i poranek przeżywa i podziwia.
Jak ja , mechanicznie, ale z rozwagą nawijam kolejne kilometry na koła mojego żelaznego rumaka. Lubię podziwiać to co za miastem. Tuż za osadnikiem, gdzie kiedyś Kurówka wpływała drugim ujściem do Wisły. Bocian siedzący i witający mnie przy odnowionej kapliczce w Wólce Gołębskiej działa na mnie kojąco. Uśmierza pierwsze myśli krążące w głowie związane z pracą. Przywraca równowagę i stan kontemplacji. To tak sielski widok. Bociek ! Tak Polski. Jak ta brzoza co szeleści swoimi drobnymi liśćmi na wierze, ta wierzba pochylona nad strugą wody. czy stawkiem. Tak sielski jak pochyły płot drewniany zatopiony w wysokich nieskoszonych trawach i turzycach przepleciony chabrem i jaskrem. Tak polska wiejska cudowna rzeczywistość , zapach porannego lasu, wilgoć parujących łąk przywiślanych i odgłosy ptactwa domowego i koncertu ptactwa zatopionego w pobliskich drzewach , zawieszonych na nieboskłonie. Tego tak naszego skowronka, tej sójki, zięby, kopciuszka , czy tych wiślanych mew przekrzykujących się nawzajem. Obłok geniuszu Wólki zamkniętej w pierwsze promienie ciepłego i wystałego słońca wprawia mnie w stan głębokiego przeżycia . Jadę mimo to dalej. Pochylając się i temu boćkowi i temu kogutowi co tak dumnie zwiastuje ranek kolejny i kolejny. Tej kukułce co obkukała mnie wielokrotnie. Kapusta rzepak już zamknięty w strąkach. Tak niedawno niczym rzeka ,ba! Ocean złota rozlewał się za Gołębiem do Matyg. Topiąc wszystko na drodze. Dziś już spoważniał , dziś się nie żółci. Dziś już pracuje na jak najlepszy olej. Ale dziś to on ma mistyczną oprawę. Od Wisły bałwany parującej nocy przewalają się przez nasyp drogowy nadwiślanki. Ciepło – 10 Stopni. Bezkres żółci niedawno a dziś zieleni na polach rzepakowych pokryty całunem pary. Tak gęstej ,że zakrywa silnie już akcentujące swoją obecność słońce. Przebija się przez mgłę niezdarnie, ale w tej niezdarności jest piękno. Niczym pękata biała bańka rozświetla ten poranny spektakl. Nie kąsa gorącem czerwcowego pieca. Ten rok wyjątkowo łaskawy i w upały i susze. Przyroda odpoczywa po zeszłorocznych suszach i niekończących się upałach. Jestem na miejscu.Gaszę samochód. Moje 5 minut się zaczęło już dawno ale teraz przeżywam. 5 minut mojego bycia w byciu zaranka, czuciu w czuciu świtu. Skowronek wydaję z siebie niestrudzenie melodię tak dobrze znaną ,lecz tak bardzo potrzebną i właściwą.Pod nogami woje się oddech parującej ziemi, parującej trawy, buchający z pobliskich kałuż na tej polnej , lotniskowej niegdyś drodze. Brama z młodych drzew i krzewów zwiastuje rychłe zatopienie się w moim małym obrazie. Majestacie drzew tak nielicznych na polach rzepacznych. Polach przylegających w rybne jeziorka Borowiec czy Nury. Pola zaciągające swoim suknem bezkresu majaczące w dali wieże kościoła w Gołębiu.Pola chroniące w swoim byciu saren stada, dzików watahy, bażantów bez liku. W oddali kolejny tak polski bociek , tuż przy zjeździe do Borowiny. Uśmiecham się w sercu bo często gniazdo było puste i ta pustką zalewało moje zmysły i gasiło emocje i nadzieję na nowe życie w tym gnieździe. Zaciągam się tą parującą wilgocią.Wymieszany zapach przekwitłego rzepaku, świeżości poranka, zieloności traw i ziemistości ziemi raczy moje zmysy. Karmi gdzieś w głębi potrzeby. Buduje codzienną równowagę. Napełnia pozytywem, szczęściem i uczuciem wolności. Tej tu rannej , tej tu przy byłym lotnisku tak okrutnej jego historii. Pokłon dla historii mam tu zawsze. Przede mną droga wijąca się między oceany rzepacznych pól, niosąca kałuże odbijające coraz przejrzysty błękit nieba. Ginąca gdzieś w bieli mgieł wszelakich.Czuję majetat tego miejsca, czuję mocną więź emocjonalną, czuję się tu mały i maluczki. W oddali niczym strażnicy , drzewa tak nieliczne ,tak wymowne. Tak samotne, tak pogodzone z ich drzewnym losem. I po co tak człowiek goni, za czym? Spala się w swej codzienności ? Pytania w głowie się roją…Ale każde spojrzenie , każdy oddech , każdy ptasi trel zagłusza złe, wygania niedobre, odrzuca nerwowe. Zatopiony w rzepaku, mokry po pępek trzymając w garści naręcza rzepaku stoję…chłonę….rozpływam się ….