Gdzieś był człecze.....
Uderza znów…uderzeniem powala i uspokaja wszelkie niewyspane jeszcze zmysły. Gasnę a ze mną gaśnie i moje auto. Witaj rzeko !moich westchnień i utęsknień. Na wale ten sam od wielu lat Pan z psem. To ostatnie gospodarstwo przy placu skockim. Tuż za kapliczką na wał. Spogląda w moją stronę , stronę auta…On już mnie zna. Mijamy się nie raz i dwa w swoich wieprzańskich reminiscencjach. Kłębi się para, chłodne powietrze toczy te bałwany po już pogasłych przyrzecznych łąkach. Toczy w pustkę, brakuje tu czegoś…Dziś już ich nie ma Tu…prychających porannym zdumieniem koni uderzających w poranek mglisty na pastwisko wieprzańskie. Każdy koń obowiązkowo troczek czerwony na uprzęży ma, kiwającym i wolnym krokiem, nie zawsze pełnym bo spętanym krokiem. Mimo wszystko z tą swobodą i gracją jak na kobyłę pociągową możliwą, co świt rozlewały się w tym miejscu. Same mądre szły dalej, dalej pod las, pod Masów za bród , na skraj widzialnego z wału świata. Daleko od ludzi, blisko do natury. Stawały się jej tu integralną częścią. Częścią skockiego poligonowego świata i świtu. Pamiętam jak ich parskania doczekały się ryczeń łosi ze skraju lasu, czy chrumkań dzików watahą przepływających Wieprz. Dalej tam szły na Masów, czy dalej na Pekin…nie wiem. Dziś pachnie tak listopadowo, tak już czuć chłodem. Skąpany w oparach rzeki i łąk, czuję się otoczony chłodem, pierzyną chłodu przejmującego, ale takim mistycznym, uczuciowym. Jakby marnotrawny syn tych ziem – nie jego przecież- był wyczekiwany i witany. Gdzieś obok wzbiły się mewy krzyczące coś na siebie, gdzieś w górze dwa kormorany lecą niczym myśliwce z pobliskiego lotniska. Ale po łąk bezkresie niesie się listopadowa cisza …cisza chłodem przeszyta. Osadza się na każdym już mniej zielonym źdźbłem trawy, przekwitłej krwawnicy, opadającej w puszek nawłoci. Dotykającej mięty tak tu mocno obecnej, gasnącego w swej żółci omana łąkowego. Otulającej swoim łonem pięciorników wszelakich naręczem, kładąc się na drogi błotem podszyte wzdłuż rzeki. W tym kłębie dymów matuszki natury – ja. Dawno nie zatapiałem się w ten tu świat…dawno. Każdy wdech staje się wdechem ulgi, każdy wydech – upustem tego złego w sobie. Oczyszczam się , duszę, myśli, sprzątam w sobie sobą, układam nieułożone w sobie. Czuję ten świat…czuję go na wszystkich wymiarach, zatapiam się w nim o On we mnie. Przenikamy się wspólnie, cieszymy ze spotkania. Nad Wieprzem bałwany pary kłębią się radośnie i szczęśliwie a On sam leniwie się toczy. Cichutko przebiera te ostatnie metry do swego końca wędrowca drogi. Iska brzeg niemrawo, na grzbiecie unosi kilka kaczek krzyżówek, w sobie rybia wszelakiego roje. W służbie cały czas, cały czas czuje się potrzebny i niezbędny, cały czas rejestruje codzienność co kiedyś będzie historią. Pamięta historii różne oblicza…tej ostatniej wojny szczególnie krwawo. I ja czuję tą historię tu trudną. Na tej skockiej ziemi ,tak lubianym miejscem odwiedzin króla Władysława II. Tak…tu historia tej ziemi długa i często wystawiana na ludzką próbę. Czy to przez niesforne rzeki ,czy ludzki znój. Ja dalej zatopiony w tych już wielu wymiarach ułożony na kilka dni, wyprostowany myślą i duszą w tych niełatwych czasach….mogę ruszać dalej…życie czeka tuż za wałem…