Skoki i znów Wieprz...
Skoki.
I znów wzrok zatopiony w Wieprz.Trochę mnie u niego nie było w tym miejscu. Moim miejscu. Miejscu moich dywagacji nad życiem , nad człowiekiem, nad człowieczeństwem. Nad dobrym ja i złym ja. Już po pełni. Już księżyc znów zaczyna zasłaniać diabelski ogon. Już go coś podgryza , już nie pełni nie w pełni. Świeci ile może , odbija co mu słońce na tors wrzuci\,ale to już nie to. Już jego majestat lekko skruszony. Już zaczyna się chować za całunem ziemskiego cienia. Króluje do 6:30 -6:40. Do tego czasu pręży muskuły swojego Ego, rozpościera swoją magię na ziemię ,rozlewa swoje wyobrażenie niewyobrażonego. Rozświetla nieoświetlone. Wskazuję kierunek, jest drogowskazem nocy i jej życia. Walczy z marami , z czeluścią cienia, z wielkim cieniem i strachem. Czasem sam się chowa,od milionów lat...i on potrzebuje czasem posiedzieć w cieniu.Wydają się te ścierające światy gasnącego nocnego mroku i wstające w glorii i chwale palone bursztynem prowadzić niezakończoną i nierozstrzygnięta batalię. Batalię o Terrę.o dominację. Ktoś kiedyś podzielił , dał czasy, minuty, dał dni i miesiące, dał lata, wieki ,stulecia,tysiąclecia. A mimo tego mając sztywną matematykę , hiper komputery to co się dzieje z zaranka przy budzącym się w naszych głowach ranku , wspomaganym wstającym słońcem policzyć nie mogą. Każda liczba podana istnienia świata, księżyca jest niemożliwa do wyobrażenia sobie., znaczy totalnie nieobliczalna. Dlatego tego świata ranka i dnia i nocy majestat nie jesteśmy w stanie objąć, dlatego czujemy się mali i miałcy. Dlatego próbujemy sami jakoś dorównać niedorównanemu , piszemy, składamy wiersze, nuty na pięciolinii, pędzlem stawiamy niebanalne kreski, czy naciskamy spust migawki aparatu. Gdzieś trapi nas ta oczywista niedoskonałość, marny substytut jego co mamy siedząc na mokrej październikowej trawie skąpanej w rosie nocy niedawnej. Czując jej ziemistość ,zielność trawy sączy się i przenika. Zapach wody wieprzańskie jej bochot . Szumiące w jeszcze liściastych drzewach po drugiej stronie rzeki ptactwo, ujadające psy w głębi wsi. Niebo pokryte atramentem nocy rozganiana i rozpraszana łokciami pchającym się dniem. Jego powstałą ze złota i bursztynów zorzą , jutrzenką.dającym tchnienie , ciepło i barwę ziemi. A ja w tym siedzę i to czuję i jestem w tym cały.
A dziś przecież czwarty już dzień tygodnia,już siedemnasty dzień października, już 2019 rok. Już na stacji paliw w tesco w Puławach nie sprzedają snickersów, już tir co zakorkował całą Borową na dobre kilkanaście minut ,stał za wałem przy Wieprzu w swojej i głupocie i bezradności. Kierowca szukał pomocy u mnie i wśród mieszkańców Skoków. W tym świcie właśnie. W tym ..widziałem zmęczone oczy tego pana, głos wołający o pomoc, swoją bezradność i głupotę.
Chwilę z nim porozmawiałem, chwilę zaprosiłem do swojego świata. Chwilę w nim był, chwilę poczuł to miejsce i ten świat.Zaciągnął się jak ja nadwieprzańskim powietrzem i poszliśmy razem szukać pomocy za wał, po ciągnik, po linę,po człowieczeństwo...
Dodaj komentarz