Nadwieprzański wolny ...cud...
Skockie łąki nad Wieprzem i koń
Słyszę tak dawno nie słyszany chrobot i pomlaskiwanie. Od razu widzę dziadkowy sad. Pełno w nich śliw, jabłoni i grusz. Pełno nieskoszonego siana, pełno życia. Tam aż do płotu, do stawku a w sumie bagna już gdzie chodziłem w woderach i zbierałem rzęsę dla kaczek ,kur. Pachniało tym bagnem tak soczyście, czuć było wilgoć szuwar, piękno sitowia i pałek wodnych. Tatarak tak bardzo się zielenił. Pamiętam. Kiedyś ktoś powiedział, że tu czołg niemiecki zatopiony….ot takie legendy. I ja w tym jako 10 letni chłopak stoję w tym sadzie przy bagnie, przy płocie i widzę ją – dziadkową kobyłę. Tak to ona była oczkiem w głowie dziadka. A w tym jego sadzie uwielbiała jedno drzewo. Jabłoń już leciwą , rozłożystą. Dawała co roku niezliczoną ilość zielonych bardzo smacznych jabłek. Soczystych po pierwszym zatopieniu w nich ust. Pamiętam dobrze, czuję ich smak. I ta kobyła też je lubiła. Ba lubiła i podgryzać korę jej zostawiając ślady trwałe na niej.
Wieprz
Często jak łaziła wolno to przy tej jabłoni lubiła zlec pod nią. Blisko była grusza o bordowych podłużnych owocach. Nie wiem co to za odmiana. Mówił dziadek poniemiecka. Fakt była już stara, zniedołężniała ale zawsze dawała obfitość owoców. Tak tak, ta dziadkowa kobyła była dziś przed oczyma moimi tu na Skokach. Gospodarz trzymając jedną ręką uprząż w drugiej kierownicę roweru. I tu koło 6 rano tak sobie razem truchtali w stronę wału by w końcu dobyć łąk nadwieprzańskich. A ja za nimi w swoim stalowym rumakiem jechałem i napatrzeć się nie mogłem, i na wał po kamieniach i z wału na łąki wylewowe. Gaszę auto. Wychodzę i widzę w oddali już grupkę koni. Pewnie tych pociągowych, tych tak potrzebnych na roli.
Tych bez których ziemia marnieje, bez których życie na wsi by nie istniało. Nie każdy go miał, nie każdego było stać na niego. Ale tu się dzielono , pomagano wzajemnie. Tak ten koń wiele robił , ciężko robił często w kieracie. Był zaprzęgany do niejednych wozów, do niejednego pługa nigdy nie odmawiał , ciągnął ile mógł, często w spiekocie lipcowego dnia, często z zimnym zacinającym deszczem października.
On...
Niekiedy parsknął , niekiedy głową pokiwał, wzdrygnął się i pracował dalej. W swoim końskim znoju, końskim padole. I tu na tych łąkach wieprzańskich w tym słonecznym ranku widzę te konie. Nieskrępowane , wolne niczym tarpany. Co za widok. Zaparł mi dech w piersiach. Przecież tak długo wyczekiwałem na nie tu. I w lutym mroźnym poranku wypatrywałem i w kwietniowym ciepłym wiosennym słońcu. Są. W końcu są. Parskają słyszę, daleko są , tylko ten teraz przyprowadzony zachłannie podgryzał trawę nad Wieprzem. Tym moim najukochańszym Wieprzem. Tu w Skokach jedynym , wielkim, unikalnym.
Niezapominajka
Gdzie już ziela są inne niż na wiosnę. Już czuć czymś innym, czuć latem. Przy leniwie dziś płynącym Wieprzu już kwitnie krwawnica tak pięknie mieniąca się czerwonością fioletu niczym grot a poniżej już wcześniej zauważony łączeń baldaszkowy. Niczym kwitnący koper ,ale różowy lekko. Ciekawa roślina. Nie wiele można ich spotkać gdzie indziej, ale tu mają się świetnie. Pod stopami ścielę się pięciornik , każdy pozna mocno zielone postrzępione listki. A jest i gęsi i kurze ziele. Jeszcze nieśmiertelna cudownie błękitna jak dziś niebo z rana niezapominajka. Tu skromna – ot kilka kwiatów. Zaciągam się powietrzem. W nozdrza wchodzi mi cały majestat tych łąk, cała wilgoć rzeki, cały trel ptasi, cały całun historii tej trudnej tej miejscowości. Taka mieszanka smakuje tu wybornie. Miętą czuć już jak stąpam po niej. Obok macierzanka , całe jej poletka. Co za zapach.
Tarczyca
Unosi się w parującym ranku Wieprza. A tuż obok przy wierzbie wszędobylskiej ale i tej czerwonej , która bardziej lubi Wisłę wyrasta piękna fioletowa tarczyca. Tak to już lato….a na łące tej przywieprzańskiej żółcią tak pięknie omany łąkowe. Jak małe słońca rozświetlają zieloność tego miejsca. Szczawie całymi kępami obsiadły te łąki ,powiewają ich już dojrzałe rdzawe w nasiona łodygi na porannym wietrze. Co chwilę słyszę pffpfpffpfp.Są tu – jak dobrze, że są.
Oman łąkowy
Teraz to miejsce jest pełne, i On Wieprz i One konie i Ona Matuszka Przyroda. Wszyscy razem, wszyscy w symbiozie, wszyscy pochłonięci w sobie. Pan już odchodzi , trzyma w ręku bacik nie użyty ani razu . Cały czas się na mnie patrzy, wsiada na rower i co chwilę zerka w moją stronę. Dziwnie się czuję a przecież bywam Tu tak często…. Podchodzę i ja do auta. Opieram się o drzwi. Ostatni raz spoglądam na łąki, na Wieprz, na niebo, i na Nie – na konie…. Ich majestat i ta wolność tak już jego mało i jej mało na tym świecie. Dobrze. że Tu przyjechałem. Musiałem, chciałem.
A zapomniał bym o bocianie na Żuławach Gołębskich co żerował. Tak dostojnie kroczył. Wiedział gdzie jest ,że kocha tą Gołębską ziemię. Ten Tu świat. Tak Lubelski , taki ten tutejszy. Trwał i dzielnie znosił znój poranka i całego tu bycia. Mimo wszystko. Być może miał przed sobą dzień długi i trudny? Może przed nim nowe wyzwania? Może … Ale dostojnie kroczył ..wiedział ,że da radę, że dał.. Dał mi nadzieję, że mój mimo zapowiadająco się ciężki - przetrwam.
Bocian Gołębski