• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Aktywność sportowa

< 1 2 >

Ryki i kolejne uśmiechnięte twarze na biegu...

 

Tradycyjnie jak (prawie) co roku , mocny skład  MR zjawił się w Rykach na szybkiej piątce . Atmosfera jak zawsze super, spotkanie masy przyjaciół biegowych dawno niewidzianych - bezcenne .  Brawo MRsiaki i debiutanci  na tym biegu. 159 miejsce - czas brutto 27:39. Jak na marne przygotowanie to i tak rakieta .

12 listopada 2021   Komentarze (1)
aktywność sportowa  

Wielka Integracja Biegowa. Parchatka! KROPKA!...

Uczestnicy biegu - Zdjęcie robiła Maja 

 

 

Oby ktoś z gości biegowych przybył ….Ta myśl obudziła mnie o 5 nad ranem i nie pozwoliła zasnąć. Kłębiący się wilgotny i czarny jeszcze świt po mału toczył swój żywot , stając się co minuty następne jaśniejszy i dostrzegalny. Uff Nie ma deszczu i jest ciepławo. Co za ulga , bo przecież wczoraj wieczorem deszcz gasił moją radość ze spotkania widząc na końcu odwołujących się biegusiów z powodu tych łez z nieba. Kawa mocna ! czarna! Uderza do głowy , rozjaśnia , wypełnia energią całego mnie i cały mój dzisiejszy świat biegowy. Świat podporządkowany wielkiemu spotkaniu po miesiącach a nawet latach. Przyjaciół biegowych, kolegów, koleżanki, znajomych a także zapoznanie nowych co bieganie mają głęboko w sercu.  Liczyłem na trochę osób, wiadomo! Z Multimedia Runners Puławy ,Avangardy. Wiedziałem , że przyjedzie Łęczna , Bełżyce , Tomek z Kurowa….i gdzieś miałem nadzieję ,że ktoś jeszcze. Śniadanie zrobione dla rodziny jak co weekend i kiedy mam wolne. Pakuję kilka cukierków , jak się okazał bardzo ważnych w czasie biegu, jem jajecznicę , bułkę z miodem. Buteleczka wody, ostatni łyk kawy . Grzesiu już jest , samochód czeka pod bramą, czekają emocje, czeka nieznane a tak znane. Jest dobry nastrój, są nerwy, są emocje. Jest pogoda, jest ekipa, jest Grzesiu. Grzegorz nasz lider biegowy, rakieta , Ulramaratończyk, maratończyk…najszybsze nogi w grupie a do tego świetny kolega, bardzo przyjacielski , pomocny niesamowicie. Ogarnął zakupy, ogarnął ognicho. Jedziemy, radość, śmiech, niektórzy jeszcze lekko wczorajsi , ciężkie oczy ,zmęczenie… W końcu wczoraj był piątek….Pogoda idealna, nastawienie także ! Humory aż kipią, od każdego, samochód wypełnia się cudowną radością i żartami. Wjeżdżamy w najdłuższy wąwóz w Europie.Tak to u jest pobudowana Karczma Parchatka a przy niej stok narciarski. Miejsce tak znane i amatorom zimowych szaleństw jak także biegusiom co choćby rozsmakowali się w BST ( Bieg terenowy – Bieg Szlak Trafi). Znane przez niezliczoną ilość tych co kochają spacery w wąwozach lessowych, podziwiających widoki na ich wierzchowinach. Kochających chłód i zapierające dech w piersiach głębocznice parowów. Tu tu ich największe skupienie w Europie , tu można zakochać się od razu. Tu można oddać im serce i duszę jak ja to poczyniłem już dawno. Tu ,gdzie w złotym wieku Czartoryskich Parchatka znalazła wielkie uznanie za genialne walory przyrodnicze i krajoznawcze. Gdzie i car Aleksander chadzał mostkiem do riunki i herbaciarni. Gdzie doceniono ten cud matuszki natury na niejednych malowidłach, szkicach choćby  Norblina.  O historii tego miejsca można dowiedzieć się z istnej kopalni wiedzy stronie Dzieje Parchatki prowadzoną przez panią Anna- wielką miłośniczkę parchaciej ziemi, regionalistce z powołania i mającą historię jej regionu w sercu i duszy.  Z jej współincjatywy powstały piękne tablice z nazwami lokalnymi miejsc , gdzie się znajdują ,ale także i tablica z mapą wąwozów i szlakami w nich oraz rysem historycznym. Słyszałem, że tablic może niedługo się pojawić więcej. Trzymam kciuki.

Dojeżdżamy na parking przy Karczmie, są już samochody …dobry znak. Mam 25 minut jeszcze. To Dziki z Łęcznej. Uśmiechnięci i radośni. Witamy się serdecznie , choć się nie znamy prawie. Gdzieś na zawodach , gdzieś na biegach charytatywnych na krótkie cześć. Tu już czujemy ,że są częścią tego dzisiejszego pięknego święta biegowego. Ogrom  radości wypełnia mnie widząc kolejne samochody parkujące . Tu Ekipa z Avangardy, Monia , Iza, Basia. Witamy się , zaczyna nas przybywać. Słoneczko widząc to podkręca ciut temperaturę, robi się mile ciepło i przyjemnie. Pojawia się mijana przez nas Maja. Młody narybek w grupie ,ale jak byśmy się znali całe życie. Do tego srogo biega a co najważniejsze – biega bo ma radość z biegania! Takich ludzi mamy w grupie MR i tacy są ci co nadciągają. A to nasi , Malinka, Stasia, Ola, Ekipa z Lublina! Niesamowici goście , bardzo się cieszę, taki odzew ,że ze stolicy województwa go usłyszeli i przyjechali. Fakt ,dzień później Półmaraton w Kraśniku to wielu nie ryzykowało biegu w trudnym terenie mając widmo jakieś kontuzji. Są i wyczekiwali przeze mnie Ewa i Tomasz z chłopakami. Jest i Nester, Kasia, Michał dobiegł z Puław. Bełżyce nie zawiodły także , pojawiają się i z innych stron biegusie , zrzeszeni i niezrzeszeni. Tu nie ma podziałów , nie ma barier, nie ma ciśnień ….wszyscy równi , wszyscy przyjechaliśmy się świetnie bawić biegowo …ale i zapoznać się czy zacieśni ć nasze znajomości. Przywitałem gości, w kilku słowach o biegu , trasach, prowadzących. Podziękowałem Honorowym Dawcom Krwi bo znam kilkunastu !  Grzesiu opowiedział o trasie na 14 km, Millena o trasie 7 km. Policzyliśmy się …wyszło nas AŻ 58!!!! To szok! Dla mnie szok. Takiego składu jeszcze nie było. Takiego odzewu też nie. A przecież robiliśmy już kilka integracji biegowych. Bywaliśmy także na kilku. Serce aż skakało ze szczęścia. Rozgrzewka prowadzona przez Monikę i jak to mówią – dziki poszły w las….co tu było prawdą. Zaczynał się dla niektórych pierwszy raz w życiu film z wąwozami w roli głównej. Pierwsza styczność, pierwszy zapach lessowej , wilgotnej ziemi. Pierwsze błoto, pierwsze strome podbiegi.

 

Trasa 7 km

 

Pamiętam jak czytałem przedruk z Tygodnika Ilustrowanego z XIX wielu, że Góry Parchackie to ostatnie odnogi Karpat. Później gdzie indziej czytałem ,że to odnogi gór Świętokrzyskich. Fakt z nimi było tyle wspólnego, że w bezchmurne niebo można było za pomocą lunety dostrzec Św. Krzyż na Łyściu. A powstanie ich nie ma niestety nic wspólnego ani z Karpatami ani z Świętokrzyskimi górami… Zamykam stawkę , jak na wczesną wiosnę. Przede mną chmara genialnych ludzi z pasją biegania a ja napawam się widokiem ich szczęścia z biegania. Nie łatwo bo od razu ostry podbieg do góry. Gasi zapędy co niektórych , większość na spokojnie podchodzi, Magda robi z Dorotką zdjęcia.  I tym składem z Grześkiem ciśniemy przez naszpikowane pięknem parowy i ich wierzchowiny. Dogasające krzaki czarnej porzeczki, aronii bezlistnych już do tego obfitość lasów wąwozów a gdzieś w oddali Puławy,Azoty… Na łąkach już kończące kwitnąć lepnice, jaskry , morza żółtlicy , traw i turzyc już nie tak bardzo zielonych. Liści opadających w lip przydrożnych. Kapliczki na Żółtym Szlaku pozdrawiających nas wędrowców biegowych. Opadamy w dół , do Piasecznicy nie przerywając rozmów zaczętych , znikają nam kontury grupy całej, są szybsi ,ale czekają na nas…bo to nie zawody to spotkanie pokrewnych dusz. Mijamy wąwóz Liszcze , bardziej go omijamy wpadając w jego odnogę prowadzącą na wierzchowinę Skowieszyna. Koło Kobylorków, Wypalanki nawet. Liszcze parów zroszoną krwią niewinnych 42 roku.  Przez biegaczy ukochany- znienawidzony. Dobry kilometr pod górę wcale nie łatwym terenie daje bardzo dobry wytrzymałościowy trening. Zostawiamy Piasecznicę, drogę co pewnie ma ze 600 lat a może i więcej. Wbijamy na górę , podchodzimy, czekają na nas. Snuję opowieści o trzmielinie, o owocach na drzewach które szkodzą nam. Skoro zwierzęta nie jedzą , to zapewne trujące. Najprostsza metoda. Udzielają się te nasze rozmowy, opowiadam trochę historii , botaniki , przyrodzie . Każdy już ma pot na czole , ale buty czyste , żadnego błota. Sucho cholera. Biegniemy brogami wijącymi się a to z wstronę Parchatki, Zbędowic,Pożoga, Skowieszyna. Urokliwe wierzchowiny zdradzają nam cudowną panoramę na okolicę. Zapiera dech w piersiach. Nie mijamy nikogo…nikt nie biega,nich nie spaceruje, nikt nie pielgrzymuje…bardzo mnie to smuci. Dzielę się tym z Grzesiem. Ubolewamy nad tym stanem rzeczy. Szczawik zajęczy spróbowany pierwszy raz może zdziwić. Ta koniczyna leśna tak może kwaśno smakować. Uderzamy w Zimny Dół , jest masa błota, wody. Powalone monumentalne drzewa robią  wrażenie niesamowite. Rozryte drogi przez motocykle, kłady czy auta terenowe wydatnie szpecą głębocznice uniemożliwiając normalne zwiedzanie i pielgrzymowanie w nich. Tragedia! No nic napawamy się widokami i Skrzypnego Dołu , gdzie zaczesany skrzyp zimowy na stronie skarpy lessowej o ekspozycji północnej uwielbia i tam się rozgościł. Widziany przez niektórych pierwszy raz. Robi wrażenie ! a wiosną jak młode wyrastają to takiego fluo koloru nie ma żadna inna roślina. Przetrwały do naszych czasów tyle milionów lat…Chłód ,wilgoć i uśmiechy , pokrzykiwania , śmiech i radość wyryta na twarzach biegusiów….trasa się podoba. Grzegorz sprawił się na medal. Ostre podejście i już na Żółtym Szlaku, już w stronę Parchatki. Ogromna Akacja a pod nią krzyż metalowy…i historia jego. Historia tych miejsc opisana przez niestrudzoną Anna , która zna wąwozy nie tylko kazimierskie jak własną kieszeń. Te tereny także pięknie opisuje choćby na łamach www Kazimierza Dolnego. Odbijamy w lewo, w stronę Pietrowej Góry. Tu ostatnie widoki cudnej panoramy okolic, ostatnie powąchanie koszuczka marchwi i lebiodki.Opadamy parowem do Wsi Parchatka gdzie witają nas szczekające psy. Cukierek o którym wspomniałem postawił towarzyszkę biegową na nogi.Lecimy dalej, już 2 km do końca.Czuć w nogach te 12 km. Mocne podbiegi,ale i jazda po błocie wraz z zbiegami daje popalić. Odbijemy jumbami już odąc pod ostatnią górę, mijamy już pusty chmielnik. Co za widok przykry..droga na stok Parchatka wije się między już pustymi palami wsporczymi chmilenika, łąkami , malinami już zebranymi. Ciągnie się przy dębach, przy jeszcze kwitnącej mięcie polnej. Widzimy ostatni odcinek naszej przygody, ostro w dół …tam witają nas brawami biegusie z Lublina i Łęcznej…. Udało się! Bieg się udał. Czekaja już na nas Ci z 7 km, trochę już czekają . To nic , dziś można było poczekać….zapraszam wszystkich do części integracyjnej , nieoficjalnej, towarzyskiej. Niektórzy nie mogą, żegnam się z Pawciem, Avangardy większość też napięty harmonogram miała, ko mógł został z chęcią. Mam nadzieję, że byliście i z biegu i integracji zadowoleni jak JA. O integracji, kiełbasie, szarlotkach , tysiącach słów, śmiechów, zagranych na gitarze kilku kawałkach nie wypada mówić… to trzeba było przeżyć.

Pragnę podziękować gościom za tak liczne przybycie, bycie, zabawię , rozmowę, uśmiechy, radości . Dziękuję Grzesiowi za organizację, bieg za wielkie serce! Monice za prowadzenie rozgrzewki, bycie, bieg  i wielkie serducho! Kochanej grupie Multimedia Runners Puławy wraz z mecenasem grupy za tak liczne dołączenie się do organizacji wydarzenia, smakołyków na stołach, pysznej herbatki z prądem i złocistego napoju,prowadzenie grup biegowych ,za niesamowity klimat , bycie i wiecznie uśmiechnięte buzie. Wszystkim wielkie dziękuję i już zapraszamy na edycję jesień – zima! Piona !

 

 

29 września 2020   Komentarze (2)
aktywność sportowa   przyroda   parchatka   Parchatka Wąwozy   biegi Multimedia Runners Puławy  

Półmaraton Chmielakowy rekordem pachnący......

Na metę wpadamy razem....21 km za nami..i jest radość...

 

Prawie co dzień trzymam w dłoni i nic o nim nie wiem. Smakuje wybornie, niebiesko-zielone logo kefiru toczy się w mojej codzienności codziennej. Do chałki, do bułki , do pracy. W Gołębiu na połowicy drogi, sklep a w nim Onego specjały – lokalne ! Nasze ! Krasnowskawskie. Kefir czy maślanka z chałką czy dwoma dzielnymi bułkami dzielą mój żywot w pracy co dzień ..nno prawie co dzień. Taki nadmiar probiotyku ,czy żywych kultur bakterii wypełnia mój cały dzień dnia. Trzymam co dzień prawie...i nic o nim nie wiem. Dziś przy rannej kawie zatopionej w jajecznicy na kiełbasie 5:30 rano ,sobota ...budzą się moje myśli ,że żadnej lekcji nie odrobiłem, że nic nie wiem. A jadę!. Wpycham się swoją mordą w to miasto 20 tysięczne! Stare ! Jeszcze Jagiełły ! Boże jaki ze mnie ignorant. Próbuję złapać między łykiem kawy , widelcem jajecznicy , szczyptę historii tego miejsca ,gdzie Wieprz , nie za srogi, nie za szeroki, nie rozpasły jak w Skokach ,ale mój KOCHANY ! Zamek , XIV wiek, Boże, tyle w plecy, biję się z kawą, z jajecznicą..zostawiam je. Zatapiam się w minuty płynące historię tego miasta.... Gdzie i Żydów wypędzano królewskim nakazem, gdzie król Kazimierz Wielki w 1366 r. włącza księstwo chełmsko-bełzkie ze Szczekarzewem do Polski. W pobliżu starego grodziska wznosi murowany zamek. By otoczyć go fosą, kopie ogromny, głęboki staw, zwany przez ludność krasnym stawem. Gdzie karpie w herbie. Wstyd , nic nie wiem, znaczy coś na miarę niczego.

 

Nasi.....

 

Pakuję się wychodzę z domu do przygody chmielakowych zawodach biegowych na dystansie półkoronnym. Jak na królewskie miasto przystało. Rzucam okiem na kefir w lodówce ...jego historia spółdzielni mleczarskiej ..już wiem od 1913 roku. Ruszamy busem spod Sp11 ,gdzie moja córka szlify brała w podstawie. Uśmiechy, radość ,dawno nie widziane twarze, wszędzie jednak oczy niepewne. Prócz Grześka, Darka i Grześka. Oni wiedzą! wróć ! Oni wszędzie dadzą radę! Czy upał czy mróz! Reszta wyciszona, choć żart i radość to jednak bezchmurne niebo buduje w nas niepewność nas samych .Naszych tysięcy km przebiegniętych, setek komarów w wąwozach ugryzień, godzin na morderczych ćwiczeniach...a tu dalej niewierność. Niepewność siebie.. Ja w głowie założyłem sobie 5:40 ,dziś jadąc , mijając Ikea Lublin na 6:10 czy nawet 6:20. Gaszę swoje emocje, gaszę swoje aspirację, gaszę swoje ja. Gorąc wygra ze mną na 17 km ,polegnę i nikt nie nie pozbiera z tym moim 5:40. Agnieszka nagle zaburzyła mój wymiar mówiąc ,że razem od start do mety... dobrze ...może się uda ją ujarzmić ? Chora, antybiotyk..niewyspanie i ten stan matki będącej do dyspozycji dzieci 24/24 h... Jest ,stajemy , żółty bus nas gasi w nas nadzieje na rekordy Temperatura, wojsko, pakiety ,koszulki ...mamy czas. Są Bełżyce , Jaco, Żancia i Zbyszek! Lata moje nie widziane.

 

Radość i swawola na 2 km ;)

 

Pali serce i dusza, pali słońce. Wszystko naszykowane, balony są, Gepard nagrywa czasy. Jest czas dla siebie, dla poznania, dla rozejrzenia się wszędzie.Trawa mokra na stadionie,gdzieś szachownica...mocnym składem przyjechaliśmy..są i Iskry! I Wojtek Strażak genialny! Pot się leje po czole ,zaciągam skrzatowego bufa.Bufa MR Puławy. Strefa zielona, ludzi masa, Grzesiu i Darek życzy powodzenia ...nasi czempioni. Tacy bardzo nasi , ludzcy, normalni. Strzał ! Garnitur burmistrza Krasnegostawu piękny! Koniec wolnego,czas na nieznane ,nieznane z Agą ! Ona poniżej 1:50 półmaraton i ja, z nią? Moje 2:10 h max co mogłem kiedyś... Może dotrzymam kroku. Pracowałem długo, zrzuciłem sporo kg , walczyłem w wąwozach moocnooo., na płaskim, w lesie , na polach. Boże ile ja dawałem z siebie....A tu trasa na pohybel, w górę na asfalcie i lesie, gorąc 32 stopnie....Bach!. Mijamy z Agą stadion i Rynek. Zapadam w zadumę ! Tu góruje kościół św Ksawerego, Ratusz , Synagoga,Rynek...ależ historia...Oczami chłepcę ją. Ktoś z biegaczy mówi ..nic ciekawego nie było.. Gotuje się we mnie …......bardzo.......odpowiadam grzecznie ..on gaśnie. Wieprzem dalej, ależ on wąski tu . Kochany, piękny, mój. Tempo 5:37..nie wolno..Pali słońce ..potem korytem Żółkiewki. Łąki pokoszone, snopy a w sumie bele siana w rzeczce. My dalej swoje poniżej 5:40. Aga cicho biegnie, Gosia też. Prawie 5 km. Łyk wody nie łatwy bo pod górę. Miasto się kończy. Zaczynają garby. Piękne Lubelskie. Pokoszone zboża, zaorane Niwy i My .

 

17 km....ciepło....

 

Cicho między ciągnikami trzymamy tempo 5:40 ,w ciszy ,kilka słów. Gorąco. Aga skupiona. Ja szepcę ,że górka w lesie będzie.Namule. 7 km lasem. Są kryzysy,są wzięte żele , są i rekordy nasze .Już biegnę tylko z Agą momentami nawet 4:45. Las, wąwozy- to My.Czujemy się przez 7 km jak Bogowie! Gonimy bez zmęczenia do 15 km! Aga coś na 11-12 km sygnalizuje ,że gorzej jej. Mija . Trzymam ducha ,ona go łapie za pięty i dalej. Pijemy. Żel na 8 km później na 14 km promuje nas dalej i dalej. A dalej młyn ...zostawiamy piękne bukowo-świerkowe lasy , wiązem i grabem plecione. Asfalt i upał i kilka km do mety i My. Po górę, za młynem .Gusia słucha się mnie gorzej..krzyczę wolniej 5:13 ona ciśnie ...stabilizujemy tempo na 5:34 i dalej...pod górę...pod swoje możliwości. Mokry od wody, od potu ,ale nie czuję zmęczenia ...tylko ten upał. Mostek i piękny w koronie obelisk. Wojtek pstryka foto na 17 km. Uśmiechamy się. Czujemy razem ,że to już wygrane, że damy radę. Karetka zabiera młodego biegacza przed nami ...uczy to pokory... Dalej ..Krasystaw blacha..ostatnie 2 km. Są ludzie bijący brawa są wodopoje ,kurtyny...już wiem, że z zapasam mam swój rekord na Półmaratonie . Wiem, że Aga ma słaby czas ze mną ...smucę się tym ….Stadion …. krzyczy Grzesiek i Darek i Grzesiu dawajcie dawajcie ..chwytam dłoń Agi....2:04 h..........................

 

24 sierpnia 2020   Komentarze (1)
aktywność sportowa  

Bieg Szlak Trafi 2019 - Parchatka ....

Nawet żelu nie mam. Boże !!  Tymi słowami przywitałem czwartek tuż przed piątek i wyczekiwaną sobotą. Co za dni , topniały jak arktyczny lód na biegunie. A ja w tych dniach zapomniany całkowicie. Praca , rodzina, Antoś, Weronika. Dnia koniec o 22 i spać i kiedy myśleć o bieganiu. Coś jakieś „ Ciechanki” pobiegane.  Trochę mniej na tyłku , plecy lżej noszą , kilka kilo mniej. I but luźniejszy, spodenki latają na tyłku, koszulka L w końcu zaczyna dobrze pasować, nawet mka zaczyna pasować. Dziwne uczucie. Jak to ,że nie zapisałem się na czas, że taniej mogłem pobiec ,miesiąc wcześniej zapisać się jak człowiek. Jak większość biegaczy z mojego ukochanego teamu Multimedia Runners Puławy. Ja NIE. Jak odszczepieniec zatracony w codzienność codzienności , rutynę przaśności. Ja NIE. Wiec błagalne błaganie Beatki i możliwość biegu w Bieg Szlak Trafi edycja 2019. Początek sierpnia, dokładnie 4 i ja całkowicie nieprzygotowany do Półmaratonu górskiego tu w moich ukochanych wąwozach, w mojej dziczy botanicznego szczęścia, mojej ojczyzny małej, kochanej. Wybłagane żele u Grzesia i Milenki …wstyd ale trudno. To prawdziwi dobrzy biegusie pomogą , wspomogą. Pożyczą, kiedyś oddam. Kiedyś …. Jeden trening – mała pętla z rana przeleciana. 7 km trasą i o dziwo moje nie jest źle, jest całkiem dobrze. Procentują szybkie piątki na 24-26 minut. Bla mnie to kosmos. A teraz proszę 23:56 Endo zliczyło 5 km. Rekord mój i mojego ducha stanu, nóg silnych mocnych jak nigdy chyba. Ale pięć to nie 21 km , jest kolosalna różnica.  Niepewny biegu ,niepewny startu mimo wszystko zapisuję się na bieg. Na tą przygodę, na ponowną możliwość zobaczenia i przywitania się z dawno nie widzianymi biegusiami. Niekiedy bardzo dawno…  Pisze do Grześka czy odebrał pakiet, mówi że nie ,ale pojedzie jak jadę. Po 20 jesteśmy w karczmie Parchatka. Ludzi się kręci , grill, zapach wczesnej jesieni w wąwozach daje się wyczuć. I zapach grilla tam i chyba już ten ekscytacji biegiem. Tym lekkim podnieceniem, endorfinami , dopaminą i innymi pozytywnymi emocjami. Masa biegaczy….to już nie podrzędna impreza biegowa o puchar czaru sołtysa tylko porządna bardzo dobrze zorganizowana na trzech dystansach ogólnopolskie spotkanie górskie – górskie biegowe. Klasa i pokłon dla organizatorów. Beatka , Adam chylę czoło.  Grześ podjeżdża rano ,wcześnie ciut , ale nie zaszkodzi być wcześniej. Wsiadam, ekipa już gotowa i zwarta. Czuć w samochodzie adrenalinę, czuć emocje. Rozmowa spokojna, byle nie paliło jak rok temu…. Tam było 35 stopni… Teraz mniej…. Trochę mniej….Parkujemy , masa biegaczy , cały świat w świecie Parchackich  wąwozów. Śląsk przyjechał, Gdańsk, Olsztyn, Warszawa  tu do nas , na nasz bieg. I cała rzeka koszulek Multimedia Runners Puławy, przeplatane koszulkami jakże bliskimi sercu jak Bełżyce i Okolice Biegają, Orlęta Dęblin, Biegający Świdnik i masę innych. Bełżce tu w końcu się po wielu miesiącach spotykam z Dortotką , Moniką, Iwonką, Anetką, Zbyszkiem. Wszyscy jacyś wychudzeni, pospadali z wagi, ale głos ten sam , uśmiech ten sam. Cudowni ludzie. Przyczepiam się do nich , czuję się jak w rodzinie i tak mnie przyjmują, chyba już dawno przyjęli…. Spotykam Sylwię i Wojtka kochaną parę przeze mnie z Lubartowa. Jak ja ich lubię. Bardzo. Morsy, biegają i kąpią się w Firleju bez opamiętania. Cudowni ludzie. Moja grupa MR-si cudowni są bardzo swoi, czuję jednak dreszczyk emocji, endorfiny. Jest nas sporo , czuje się w grupie siłę, jedność , mądrość biegową. Pod namiotem, piwo się w wiadrach chłodzi. Są rozmowy , są dawno nie widziane spojrzenia, słowa, ludzie. Ania co doleciała z GB , ekipa cała cudowna zamykająca i bieg 7 km jak i 21 km. A czy na ponad 50 km był ktoś ? tak …Tytanka…..nasza….brawo….

 

 

Rąbnął sygnał, czas zaczął się mierzyć. Ja z czasem nie. Biegnę z ekipą bełżycką. Jest i na pierwszych km Grzesiu i Paweł a ja coś tam pletę o roślinach o botanice o tym co kocham. Grzegorz przyspiesza z Pawłem ja z dziewczynami w zółtobłekitnych koszulkach płyniemy po siecie parchacko-puławsko-zbędowskich światach. Światach mi nie obcych , światach mi znanych , usianych cudownością wąwozów , pół ,łąk i lasów, ugorów i głębocznic. Mamy tyle sobie do opowiedzenia , tyle się nie widzieliśmy, zagaduję i Anetkę , Dorotkę, Monikę, Iwonę o tym i o wym. Przy kolonii Zbędowice zamieram ciut. Wiem co się tam wydarzyło. Opowiadam jednym tchem. Słuchają dziewczyny, słucha i Adam wskazujący drogę , słuchają i harcerki pokazującą drogę do podmokłego wąwozu. Smutny i bardzo przygnebiający mnie czas i miejsce. Wiem ,byłem tam na tych grobach…. Ale bieg, biegniemy…. Coraz częściej sam z Anetą , później już sam biegnę. 12 -13 km jakoś szybko mi idzie. Wodopój. Beatka pozdrawia, piję polewam się  bo słoneczko przypieka. Już blisko koniec pętli 14 km. Nogi mają moc, żel zjedzony. Zaczynam zatem bieg sam z sobą. Za mną taka cudowność wąwozów, takie piękno tych miejsc i ogrom cudowności znajomych biegusiów. Już po parchackich płytach betonowych. Już do góry. A tu Remek z ekipą zgotowali mi taki doping przy chmielniku na górce ,że będę pamiętał go długo . Dziękuję WAM!!! Dało kopa. Wypadam na chmielnik, maliny już sporo oberwana. Nagle ktoś łapie mnie za bark , patrzę Grzesiu W. dubluje mnie. Ależ jestem z tego dumny. Cudowne spotkanie , on już kończy ja jeszcze 7 km. Wspaniały  biegacz. Spadam w dół , a On i Ewcia coś krzyczą. Do mnie ,że dobrze ,że jest dobry czas. Ewcia cyknęła już swoje 7 km. Tak cudownie kibicuje i dodaje otuchy… wspaniała kobieta. Naładowany biegnę dalej , opity 3 kubkami wody, bananem , żelem i 15 km w nogach. Zaczynam 6 km przygody, gdzie nogi idą równo i nie ociężale. Spotykam dziewczynę na 17 km ze Śląska na trasie. Zachwycona tym co widzi , gdzie biegnie. Opowiadam co nie co. Słucha ciekawa, ba ! bardzo ciekawa. Wstążki co chwile mijamy, trasa świetnie oznakowana. Znana ,kochana ,lubiana. Znów chmielnik, znów maliny …ostatni  kilometr. Widzę Grzesia S. przed sobą, nie do dogonienia ale staram się , skurcze łapią ciut. Widać i czuć brak dłuższych wybiegań. Liczę ,że uda się poprawić czas ,choć symbolicznie. Słońce przypieka, nie pomaga.Czuję się dobrze, zmęczony tak, ale za bardzo nie. Lecę w dół wąwozem, ostatnie metry. Gorący doping słyszę od naszych, ooo jest i Paweł za nimi .. ależ ich goni…. Niesamowite uczucie, wbijam tryb rakiety, ostatnie 150 metrów na maxa. Ile mogę , ile umiem. 2:51 h , meta i ja szczęsliwa. Zadowolony, ciut lepiej jak rok temu. Grzesiek i Ania na mecie a ja za nimi zaraz. Opadam z sił na chwile. Łapię oddech….idę się obmyć , schłodzić a na szyi dwa medale….moje… tak moje. Piernikowy jeden, drugi z napisem 21 km. Moim 21 km , moim półmaratonem. Zdjęcia , uśmiech, satysfakcja….mogę i można….. 

Pozdrawiam wspaniałych biegusiów których miałem okazję spotkać i nie. Warto było Was spotkać! 

 

 

06 września 2019   Dodaj komentarz
aktywność sportowa   parchatka   Parchatka BST  

TYTAN - 73 dni bycia indziej ....

 

Kończy się pierwsza dekada czerwca. Łopoczący zielony już lekko wyblakły namiot na zimnym norweskim wietrze. Sine fale blisko podchodzą pod brzeg. Uderzają miarowo ale i agresywnie. Zimno. Mocno wbite śledzie trzymają cały dom, dom z nylonu, dom na dobre i złe, ostoję i twierdzę zarazem. Miejsce tak ważne , i tak znienawidzone. Przeszywające zimno czerwcowego dnia skutecznie zniechęca do wszystkiego. Deszcz zacina, potęguje poczucie niedalekiego optymizmu. Stawia w zapytaniu cel wyjazdu. Lekko podcina samopoczucie, uzbraja jednak wiarę i wyzwala nadzieje. Krople uderzają głośno a raz cicho, słychać ten ich szelest. Ale tysiące km od domu smakują inaczej, lekko przerażają. Są złowrogie. Są nie nasze. Zaparzona herbata krzepi, książka w telefonie uspokaja, pobudza dawno nie widziane emocje i wyobrażenia. Dziś jest czas na strawę ducha. Dziś jak rzadko pedały roweru nie poczują nacisku stóp, nie każą im się kręcić , wykonywać kolejne dziesiątki kilometrów trasy. Dziś nie. Dziś kapią tylko łzy norweskiej ziemi , rzęsiście z nieba. Czas na zagłębienie się w te prawie 2700 km za sobą, czas podsumować 33 dni. Jakie długie , codziennie okraszone jakąś przygodą, jakimiś wspaniałymi spotkaniami z ludźmi i przyrodą. Dni rozłąki za rodziną, za Gołębiem, Warszawą za Polską. Za dobrym lubelskim piwem perełką, za tą już w maju wybrzmiałą wiosną w sadach i polach Gołębskich. Dni katorżniczej swojej jazdy, by udowodnić coś sobie.

 

By złamać siebie, by zaspokoić głód przygody, by okrasić swoje życie takimi barwami , nasycić duszę takimi obrazami, zrealizować pomniejsze czy główniejsze cele. Być dumnym z każdego kilometra, każdego wdechu skandynawskiego powietrza, każdego spojrzenia na tutejszą przyrodę. Ten krajobraz surowszy dla turysty z Polski a tak naturalny dla tutejszych. Już blisko cel , Przylądek Północny. Nic go już nie złamie i załamie. Kontakt z rodziną, przyjaciółmi jest. Wrzutki na bloga są z pięknem tutejszego świata. Tak Pokazuje nam dzień po dniu prawie jak płynie po tym niezbadanym przez większość ludzi świecie. Świecie fizycznego bólu , palących mieści nóg , pleców ale cudownie radującej się duszy. Zostawić to wszystko co się miało i zabrać się w obcy świat. Tak o, decyzja, realizacja. Kto tak potrafi w tych czasach. Heroiczny wyczyn ba! Epicki. Na te czasy miałkie i nijakie przesycone słabą codziennością i materialnym pędem taki KTOŚ. Taka historia, taki człowiek. Taka postawa, takie marzenia, taka tytaniczna praca mimo wszystko. Zostaje zauważony, zostaje dostrzeżony. Staje się inspiracją, staje się autorytetem. Kolorem w bezbarwnej nijakości dnia i bezpłciowej nocy.  Już za 3 dni osiągnie cel.

 

Dziś siedzi pije herbatę zaczytany w dawno nie widzianą książkę. Czas wielkiego powrotu, czas wytarcia na Nordkapp łez szczęścia, cierpienia, radości i smutku. Czas podniesienia dłoni do góry, czas podniesienia swojej wartości, swoim stalowych morale. Czas pogratulowania sobie , czas postawienia nowych pytań, nowych celów, nowych dróg. Kto to wie….Koniec czerwca melduje na liczniku 4 tysiące kilometrów. Skrzętnie zliczone, każdy ważny, coraz ważniejszy. Przeszło 50 dni za sobą. Jakże trudnych i szczęśliwych. Tych nocy przespanych pod chmurką , tych dni pokręconych na rowerze zawsze lub prawie ponad 100 km, tych rozmów z tutejszymi, nowych znajomości, tej pokory przez mateczką naturą gdzie człowiek staje się mały i miałki. Taki bezbronny i bezsilny. Tych okruchów historii dotkniętych w dziesiątkach muzeów, domów tradycji, tej wiedzy nabytej na bezkresach łąk, czy morzach drzew. Tych herbat czy kaw wypitych podczas białych nocy leżąc i zaciągając się zatokowym morskim czy jeziorowym powietrzem. Tych niezliczonych ilości słupków drogowych mijanych z nadzieją, że każdy przed nim to bliżej dom, bliżej rodzina.

 

 

 

73 dni rozłąki , 73 dni heroizmu, 73 dni jazdy by po tysiącach km w niebieskiej koszulce i sandałach jakże pasujących to już gorąca lipcowego dnia dać znać Rafałowi ,że jest w Sieciechowie. Plac przykościelny wypełnia się rowerami, bliskimi, emocjami wyczekiwania , tęsknoty, wielkiej miłości rodziny, ojca wyczekującego tak bardzo….. Widać w nim wielką tęsknotę , wie że nic mu nie jest. Na pewno codziennie dzwonili do siebie. Choć może esems. Widać w nim radość ,że syn już tuż tuż. Ja gdzieś z boku. Aparat w ręku. Czuwam choć nie znam osobiście. Poznaje się z Rafałem , rozmawiamy, czujemy jednak że za chwilę zdarzy się coś tak bardzo i długo wyczekiwanego, podchodzi Małgośka z Wojtkiem uwieszonym na niej  - rozmawiamy, bardziej czekamy. Słychać warkot odpalanego „komarka”. Ktoś nie wytrzymuje i wyjeżdża na powitanie. Staje dopiero przy „Nadwiślance”. Czeka. Czekają wszyscy. Czuć to czekanie. Czeka świetny baner , czekają dzieci z bilbordem własnego autorstwa. Kolorowy. Witaj w Gołębiu. Serduszka. Łza się kręci. Tyle ludzi i tyle serc przyszło. Oczekiwało, zawsze warto oczekiwać i wyczekiwać, najpiękniejsze są powroty , choć czasami trudne. Ten pewnie był wyczerpujący, ale o niespotykanym ładunku spełnienia i wielkiej tęsknoty która za sekundę stanie się przeszłością.

Słychać warkot „komarka” widać rowerzystę. Widać GO .Tytana wśród tytanów. Uchwycam  kilka chwil, krzyczę BRAWOO. Unosi dłoń…wjeżdża w tak wyczekiwany i wytęskniony świat…..

 

 

KTO ? – Warszawiak w Podróży - Maciej Kurnicki. 

 

 

 

Jest moją inspiracją. Napisałem to tak jak czułem, być może było inaczej. Takie mam wyobrażenie tej przygody życia…wybaczcie. A co najważniejsze udało się poznać go osobiście.

 

20 lipca 2019   Komentarze (2)
gołąb   filozofia   aktywność sportowa   Maciej Kurnicki 73 dni rower   warszawiak w podróżny  

Korona Półmaratonów - W-wa 2018

Cholera zagotował się .... trzeba stanąć !......……… od tego momentu zaczyna się cudowna przygoda z półmaratonem Warszawskim i wyprawą z przyjaciółmi z Belzyc i grupy mojej Multimedia Runners z Puław . Po PM Zielone Sznurowadła dostałem jak w mordę z każdej strony . Za grubo się ubrałem to raz , buty już nie amortyzowały a na dodatek na 12 km wypiłem zieloną butelkę zamiast niebieskiej i mnie na 15 km ścięło ... Głupi byłem i tyle - ale amatorowi trzeba wybaczyć - wybaczcie. Jeden trening z Królem Korony Polmaratonów edyszyn 2017 uświadomiła mi podstawowe błędy jakie zrobiłem i usłyszałem sporo ważnych porad . Z tym w głowie poczyniłem zakupy - nowe buty, nowe spodenki, nowe skarpety biegowe przecież w Stolycy trzeba jakoś wyglądać . Cóż mordy nie zmienię ale przy tylu biegusiow to będę inkognito.1 4000 ludzi - obłęd , szaleństwo a za razem ogromna odpowiedzialność organizatorów .

Punkt 6 rano podjeżdża Ford pod Lidla , to Asia i Piotr z Bełżyc . Pakujemy się do auta . Paweł Bo , Ewunia, Jakub i ja . Drzwi się zamykają i zaczyna się podróż ku niewiadomemu. Piotrek dobrze prowadzi , humory dopisują , rozmowa jak wśród najlepszych przyjaciół . Ranek chłody , rześki, ale wiemy ż o 10 będzie gorąco z emocji i podniecenia . Kilometry lecą zaprzyjaźniamy się coraz bardziej . Asia i Piotr to cudowni ludzie o ogromnym sercu ! Zrobiło się ciepło i samochodowi tez robimy przerwę pod Góra Kalwaria . Mamy czas - delektujemy się porankiem po zmienię czasu słonecznym . Już wiemy , ze będzie to dobry bieg , dobry dzień! Parkujemy około 1 km od depozytów . Mamy czas wiec rozglądamy się i poznajemy historie Fortu i bramę straceń . Wisła leniwo patrzy na nas - zionie na nas chłodem . Sporo policji sporo ruchu coś się dzieje ! Idziemy ba start pomału . Ja jak amator bo w takich biegach nie brałem udziału nie tylu biegusiow . Eszelon ciężarówek depozytowych masa namiotów do przebrania , morze biegaczy . Zatkało mnie , zamurowało - ale zachowuje się jakby to była norma i nic nadzwyczajnego ... sam siebie okłamuje ...Zimno , a mam bluzę i długie cieplutkie spodnie dresowe . Kur.... trzeba się przebrać na krótko na bardzo krótko . Zęby zaciskam i już na krótko przebrany. Razem z Pawłem Bo szukamy swojego miejsca ... jest Kuba trenuje - idziemy do niego i robimy rozgrzewkę . Biegamy kołeczka czuje coraz większe podniecenie, stan imprezy mi się udziela , dopamina daje na maxa. Spotykam Danuśke z córką ! Co za spotkanie !! Daje powera . Drze w mikrofonie by ustawiać się na swoje strefy . Podążam na 2:10 i tam się ustawiam . Spotykam Ludwin i Grzesia i tak startujemy . Bum , pach , bach poszło . Cała rzeka biegusiow ruszyła - jedni tylko po kasę , drudzy po wynik , inni po sprawdzenie siebie , inni z przypadku. Ja miałem cel - ważny cel osobisty . Liczę ze złamie 2:10 - muszę . Słuchawki na maxa i śmigam w tym nurcie biegusiow . Nogi bolą , Polmaraton z Puław się odzywa - 2 tygodnie to mało ? Nie ma użalania się nad sobą !!!!!! Lece , mięśnie się rozgrzewają i ból mija i nogi już grają tą samą melodie co głowa . 4 km co jest głód mnie dopada ?! Nigdy tak nie miałem . Ewa przewidziała to i dała mi krówkę - święta krówka . Łapczywie zjadłem . Głód ustał i to nagle . Biegnę ale czuje ze czas na „jedynaczkę”. Pierwszy wodopój i zaliczam wszystko . Pije ,chłepce wodę i śmigam dalej . Trasa niewymagająca ale bardzo barwa i ciekawa . Co chwile ludzie kibicują , co chwile kapele rokowe grają cudowną muzę . Martwi mnie tylko coraz większa ilość osób , którzy nie biegną tylko idą . Co jest pytam się siebie ?! Przecież to dopiero początek ! Stabilizuje tempo na poniżej 6 min/km i lecę . Mijam Andrzeja i dawno dawno nie widzianą koleżankę ze szkoły średniej z Kołobrzegu. Prawie się popłakałem jak dobiegłem do nich . Wiem ze biegły Gdynię i tu nie odpuszczają i cisną dalej ! Tytanki biegów . Kilka ciepłych słów , buziak i z ciężkim sercem wyprzedzam je . Warszawa jakaś inna, miła przychylna , ciepła. 8 km doganiam koleżankę Gosie z grupy FB . Gosia Rebeliantka daje mi mega kopa !! Do 16 km nic nie boli nic nie potrzeba . Na 13 km mijam super maskotki i most . Jak w Hameryce . Widoki na ludzi na Warszawę zatykają . Czuje ze to co robię , to właściwe , te tysiące wybieganych km wartościowe i w słusznym celu !! Wpadam do parku na 16 km , czuje lekkie zmęczenie , chwytam łapczywie banany , cukier w kostkach ! Popijam i znów cukier !! Jak ja go potrzebowałem . Leje wodę na chustę ,na głowie na klatę na plecy . Jestem mokry ,jestem zgrzany , jestem szczęśliwy , jestem sobą . Wiem ze reszta z mojej grupy MR to już przy mecie są mocarze . Nawet im nie zazdroszczę , choć wiem ze to Ich kosztowało tysiące km potu i łez . Skupiam się na ostatnich 5 km . Para przede mną ma spokojne tempo coś koło 5:58 - trzymam się ich . He he he na te ze ryja pcham między nich . Przyjęli mnie jak brata i lece do tunelu. Ja pierdele 19 km to już jest to , już go mam , już zwyciężyłem !!!!!!! Matko Biska znów to robię ! - tunel jednak jest cwany i mnie stopuje muszę podejść choć 60 metrów . Idę , idę !! Nie !!! Jakie chodzenie !! Tu się biega !! Słoneczko mnie wita na końcu tunelu . Wiem , ze wygrałem , wiem ze Zyciowka . Wiem Tooo. Oczy się pocą !

Widzę metę , widzę że potrafię . Na spokojnie biegnę , 300 , 100, 10 metrów . Ręce do góry !!!! Jest !!! Matko Boska jest !! I czas POPRAWIONY o ponad 7 minut . Wygrałem sam. Sobą . Mam pretensje - może trzeba było szybciej - tak na 2:03 ?? Ale to mija ! Nie do opisania stan . Idę po medal , taki dumny taki wymęczony, taki szczęśliwy ...jest wisi na szyi !! Jest mój !!! duma , mówię do sie ty Skrzacie dałeś rade !! Paweł krzyczy i przywołuje mnie do grupy .Wszyscy prócz mnie złamali i to mocno 2 godziny . Padały życiowki i wielkie gratulacje . Nie czuje się gorszy . Czuje się tak samo ważny i szczęśliwy . Spławik , Mateusz ,Ewcia, Asia,Piotr,Wojciech Kuba, Paweł to czasy w okolicy 1:40 -1:55! Wielki szacun dla nich  Znajduje czas na spotkacie z piękną Rebeliantką , Lidią i koleżanką . Zbyt krótkie ...

 

Organizacja /atmosfera / klimat / odżywianie na 10/10 !! Brawo PZU Warszawa Półmraton !

Wielkie i szczególne podziękowanie dla mojej grupy MR i przyjaciół z Belzyc- Asi i Piotra za przygarnięcie nas z Puław . Jesteście wspaniali 

04 stycznia 2019   Komentarze (1)
aktywność sportowa   Półmartatony  

Biegowe podsumowanie 2018

Korona Półmaratonów 

Inni się tak pięknie podsumowali medalowo swoje osiągniecia.

Ja przy nich blado wyglądam ale i z tego co mam się cieszę. Dla mnie najważniejsze były starty w biegach charytatywnych - tu dla Nikoli Zygmunt , gdzie Asia Kalicka dała z siebie wszystko by zebrać pieniążki na leczenie tej małej kruszynki. Pomagali jej biegusie z Bełżyc i miejscowości pobliskich !

Biegi Charytatywne

W Sobieszynie dla dostosowana do normalnego życia dla osób z trudnościami ruchowymi pobiegłem z czystą przyjemnością , bieg bardzo rodzinnej atmosferze pod przewodnictwem Daniela wraz z grupa biegową Lisów i dobrego serca biegaczy innych grup. To bieg w Świdniku organizowany przez Biegający Świdnik dla Pawełka i Marysi w cudownej , wręcz bajecznej atmosferze! Nie mogłem być na wielu biegach charytatywnych czy normalnych bo w lipcu przyszedł na świat Antoś i on teraz rządzi. Co do reszty biegów to oczywiście UltraRoztocze i moje 26 km po Okolicach Kawenczynka , Bieg Szlak Trafi 21 km po kochanych wąwozach ,Korona Półmaratonów ( 5 biegów ) trochę startów na 10 km i kilka na pięć. W sumie 30 startów - 9 PM, 9 startów na 10 km i inne o różnych dystansach jak np. Bogdanka na 12 km. Rok udany ! Dużo dalekich dystansów.

W tym roku to biegi charytatywne i tylko długie może nawet ponad 30 km jak rodzina i okoliczności będą sprzyjały . Najważniejszy to zachować równowagę ale rodzinę stawiać zawsze na 1 miejscu !

03 stycznia 2019   Dodaj komentarz
aktywność sportowa   filozofia   biegi  

Biegaj i pomagaj...

 

 

Marysi i Pawełkowi ….

 

To było już dawno ustalone i w głowie i z rodziną. Bieg mikołajkowy w Świdniku.. To moja druga odsłona biegu w Świdniku - Charytatywno-Mikołajkowego. W zeszyłam roku przywitał nas mróz i zamarzająca wilgoć - w tym piękna słoneczna pogodna lekkim plusie. Ale i rok temu i dziś SERCA WILEKIE Biegającego Świdnika było tak samo wielkie i cudowne. Wszystko było jak należy, pakiety aż kipiały od fantów a rózga to już pomysł genialny - jej autorowi flaszkę! Poza bogatymi pakietami, co w innych biegach lubelskich już są rzadkością - świetna organizacja, cudowni ludzie. Niezmiennie cudowni!!!Nie sposób wymienić wszystkich choć każdemu się należy należyte podziękowanie. Agnieszka i koleżanka jako kucharki - cudowne w roli - Gordon Ramsey może co najwyżej wodę wam nosić. Hardrokowa pani - pan Mikołaj z brzuchem konkretnym Gabi -  zniewalająco cudowna a opowieści o Czantorii - dreszcz emocji był. Oj wymieniać by było wielu Kaśka - Chojna cudowna ,kochanych biegusiów z Łęcznej - Uleńka, z Bełżyc - ach pozdrawiam bez wyjątku, Orlęta - Dareczek, Stasiu....,LISY, Biegusiem – Msiek, Madzia; Potrenujemy ?;  Orto, Lubelska Grupa Triatlonu.....oj by wymieniać…. Nasza ekipa MR - zwarci i gotowi - cudowni . Ja, Darek i Aga już w zeszłym roku byliśmy a tymi co dziś pobiegli pierwszy raz pewnie się podobało. Jestem przekonany, że już w większym składzie wrócimy tu za rok. Ponad pół tysiąca ludzi chcący nieść pomoc i biec u was - winduję imprezę z kameralnej do masowej!! Brawo. Za rok będę. Za rok znów złożę na ręce szefowej - Agnieszka podziękowania !!!

Bo co w takich biegach jest najważniejsze ? Cel. A droga do celu została wybrana – bieganie. Często zbiórki są mało widoczne i mało zaakcentowane. Coraz częściej widząc kogoś z puszką i identyfikatorem uciekamy, lub ignorujemy. Bo przecież to pewnie przebieraniec i zbiera kasę dla siebie. Na wódkę czy wino. Co to za problem zrobić identyfikator, co za problem ubrać się stosownie do akcji zbiórki…. Mam odczucie, że coraz więcej tak ludzi myśli i zamyka się na takie bezpośredni kontakt z potrzebą innych. Zapomnieliśmy już jak był dziad co po wsiach chodził. Był bezdomny przecież. Ale gość miał poważanie bo modlił się za żądaną intencję. Np. za rodzinę co go przygarnęła i dała wikt i opierunek lub rzuciła groszem. Był traktowany jako kontaktor z Bogiem, osoba której można zawierzyć. Teraźniejsze czasy wywaliły całą etykę, i moralność i normalność. Upodliła te cechy nadając pozytywnego i naturalnie dobrego charaktru takim cechom jak obłuda, chamstwo, zawiści , zazdrości. Gdzie krzyż moralny leży a na nim buduje się wieża nienawiści do innych, unikanie ludzi, braku empatii do ludzi. Gdzie człowiek, jego życie warte jest paczkę papierosów. Gdzie na widok okrucieństwa przestajemy mieć odczucia miłosierdzia i współczucia a na to miejsce pojawia się uśmiech w kąciku ust. To jak mocno spłyciły te pędzące czasy nasze postrzeganie świata i jego potrzeb chyba każdy z nas widzi. I co gorsza zaczynamy i u siebie widzieć przemiany na gorsze. Bo to nasz problem, że ktoś omdlał i leży na trawniku – pewnie pijak jakiś?.Bo to nasz problem jak babci braknie złotówki w sklepie i musi zwrócić zakupy? Bo to nasz problem, jak leją po mordzie kogoś z drugiej strony drogi – pomogę sam dostanę a może oni tak specjalnie? Bo co nas obchodzi senior, który czeka na przejściu by móc przejść, ale mu dwie kule przeszkadzają zamiast pomóc? Co to nas obchodzi……

Właśnie to buduje w nas uczucie, które jest chyba najgorsze wg mnie – ignorancję !!! Mając taki stosunek do innych, do życia możemy bez wysiłku i fizycznego i emocjonalnego przejść nie zauważając nic wkoło nas. A nie możemy przecież ukryć, że potrzebujących wkoło nas jest wielu. Wielu także podszywa się pod tych potrzebujących. Ci co dotknęło wielkie nieszczęście rzadko kiedy proszą bezpośrednio o pomoc. Próbują sami coś poradzić, nie mają odwagi obarczać innych brzemieniem. To tylko ci co mają wrażliwość, rozglądających się na boki, czując u innych ból ,bezsilność ,widząc tragedię – pomagają, pomagają w imieniu tych potrzebujących. Bo oni nie są w stanie normalnie egzystować, często nie mając już nawet łez – które wypłakali już dawno. To dlatego biegi charytatywne są dla mnie najważniejsze!!! Ponad wszystko, ponad rywalizację na biegu, ponad koszty dojazdu i inne, ponad złą pogodę, ponad podziały.

W Świdniku już to mój 3 bieg a charytatywny to chyba z 12. Właśnie tą drogę pomocy uważam za dobre uzupełnienie zbiórek charytatywnych. W Świdniku to już poezja – pod 600 biegaczy i kijkarzy  na 40 000 miasto to bardzo dużo! A jak dodamy, że to bieg – zbiórka dla potrzebujących to już tłum. Patrzyłem na różnorodność grup biegowych – całe województwo przyjechało – i Ryki, Dęblin, Puławy, Lublin, Lubartów, Bychawa, Kraśnik, Annopol , Bełżyce…..i wymieniać jeszcze. Co tak przyciąga nas do tego biegu ? Do tego bardzo młodego miasta?

Szerzej ! Co nas biegaczy i amatorów biegania jak ja przyciąga na takie biegi ? 

Odpowiedź jest prosta, ale w tych czasach niepopularna – chęć niesienia pomocy innym. Bo w grupie jest siła , jest moc, jest energia, jest radość. To ogromnie buduje, ludzie zapominają o swoich problemach a skupiają się na pomocy innym i to sprawia nam ogromną radość i szczęście. Boże mój pamiętam jak po takich biegach lub w trakcie pojawiają się CI cyz opiekunowie ich dla których się zbiera pieniążki to jest takie budujące i wzruszające. Nie ukrywamy wtedy swoich emocji, pamiętam choćby Bbieg o dobro i pokój -Lubartów, dla Nikoli w Kowala, Jasia w Świdniku, Zawieprzycach, Ni pięć ni dziesięć.. Sobieszyn…oj wymieniać by było ale w gardle ściska. 

Biegacze i amatorzy biegania jak ja mają  ogromne serducha i dzielą się nimi jak i groszem by pomóc, być, dać tym potrzebującym moc i naładować ich akumulatory. Szkoda, że nie mogę być na wszystkich biegach charytatywnych – obowiązki domowe, czy wyjazdy mi to uniemożliwiają. Niekiedy też spotykam się z być może żalem, że mnie nie będzie na tym czy innym biegu. Proza życia pisze swoje scenariusze.

 

Dla organizatorów – Biegający Świdnik ukłony i brawa. Pod każdym względem. Tam aż kipi od miłości do innych , od chęci i radości niesienia pomocy, od empatii dla innych. Te żółte koszulki są bliskie memu sercu wiedząc jaki to ciężar zorganizować bieg dla 600 osób….

  

03 grudnia 2018   Komentarze (2)
aktywność sportowa   filozofia   Charytatywny bieg   Biegający Świdnik  

Czas start - 2015/2016 rok ..odliczanie

Jak to się zaczęło ? To bieganie ? ta aktywność?

Byłem takim sobie , niczym tłum, niczym rzeka ludzi. Ale było jedno ale, ale to nazywało się 118 kg przy 175 cm. Tak było w 2016 roku i 2015 podobnie. Kilka fotek jako dowody mojej zbrodni na sobie.

2016 rok

Ciężko się chodziło, szybko męczyło, wyniki do dupy. Oj to były jeszcze pozostałości jak w 2013 roku rzuciłem papierosy. Nagle rzuciłem i dobrze. Lecz wtedy zaczęło się – coś się chciało…padło na drożdżówki z budyniem…i to w uuuu ilościach, że wstyd pisać. No to wpadło 14 kilo a potem już dokładane było. Tylko uwaga! Zawsze miałem nadwagę ale i sporo trenowałem w szkole średniej rzut dyskiem , kulą pchnięcie i podnoszenie sztangi. To wyrobiło we mnie posturę raczej atlety niż biegacza nie daj Bóg. Studia poleciały, praca nadeszła. A to wiadomo…. Wracamy do 2016 roku.

Autor - początek 2017

 

 

Jestem już Zasłużonym Honorowym Dawcą Krwi i coraz większy problem był z oddaniem. Jak nie wyniki to ciśnienie, a co gorsza pod zwałem tłuszczu ciężko było żyłę znaleźć ( uwierzcie bardzo ciężko). Dało do myślenia i to na powagę. Dorzuciłem do tego słabą formę, ciągłe zmęczenie i zadyszkę. Padło w końcu : zdrowszy ja na dłużej niż schorowany otłuszczony baleron na góra 15 lat.

I się zaczęło …najpierw kijki, dużo chodzenia, łażenia po lasach. Tu zakwitła we mnie miłość do matuszki natury ! I jest – pierwsze zawody : Zielone Sznurowadła i dystans 5 km. To był dystans …. A ja nie biegałem tylko sporo chodziłem. Zimno jak cholera, znajoma Iwona, Aga i Michał i kolega z Radomia (on 21 km) kibicowali jak mogli. Pobiegłem to za mocno powiedziane. Wynik niżej :

Ciechanowicz Paweł00:38:52Bieg Zielonych Sznurowadeł5 kmBieganie2017-03-12.

Dobiegłem ostatni, doszedłem w sumie. Wtedy zacząłem mieć pokorę i wielki szacun dla tych co biegają. Nie zniechęciłem się i trenowałem dalej. By za 2 tygodnie poprawić wynik do 33 minut ( 5 minut lepiej). I się zaczęło….. 

Rok 2017 i 2018 w zdjęciach i bez komentarza zostawiam – powiem tylko ,że warto ! warto do cholery!

 

Autor 2017r.

Autor 2018 r

 

Autor - maj 2018

2018 wakacje

 

autor - 41 bieg Lechitów....wrzesień 2018

 

I co by jeszcze ?

18 listopada 2018   Komentarze (3)
aktywność sportowa   nadwaga  

Moja ścieżka biegowa i nie tylko ....

Nic mnie tak nie cieszy jak wygospodarowanie chwili czasu i wyskoczenie na bieg. Też do lasu bieg ma się rozumieć. Nie mogłem sobie odmówić tej chwili dla siebie i w sobotę szurnąłem do lasu – mojego lasu. Wybiegając z domu mam około 300 metrów by zatopić się w jego błogość, jego matczyną czułość, jego szum już opadających liści, jego zapach i smak złotej jesieni. Dawno nie miałem takiej frajdy a zarazem i zadumy jesiennej jak na tym treningu. Trasa dobrze mi znana tym razem podpatrzyć chciałem tę szykującą się zimy przyrodę. Na Ceglanej, gdzie występuje krajobraz piaszczysty z drzewostanem głownie sosnowym, tylko gdzie nie gdzie jeszcze ponownie kwietnie bniec i chaber. Czarne – przekwitłe kwiaty wrotyczu dalej mają intensywny zapach, puch na nawłoci kanadyjskiej się stroszy – w takim stanie przeżyje zimę. Łany traw – szczotlich siwych (Corynephorus canescens), które upodobały sobie ten teren. Dalej pod górkę i w las. Na drzewie jeszcze stare oznaczenia szlaku czarnego – niedługo będzie żółty. Czarny szlak – to szlak, którym opiekował się zmarły w czerwcu br.  Świetny przewodnik Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, Ryszard Bałabuch. I w lewo na szlak Greenaway (Bursztynowy Szlak Greenaway cięgnie się od Budapesztu do Helu). Odcinek Puławy – Skowieszyn jest otoczeniu lasu puławskiego. Tam właśnie biegnie moja trasa biegowa, choć nie za długo. Pierwsze spotkanie z grzybiarzami (mają podgrzybki) i odbitka na Czarny szlak do Parchatki (a dokładnie do Góry Trzech Krzyży w Zbędowicach). W samym lesie pojawiły się opieńki i „czarne” podgrzybki i dalej czarnym szlakiem przez przekos i linię średniego napięcia. Tu już ścieżka szeroka i las sosnowy, wysoki, mchu kożuch oko miło cieszy, bez koralowy już ostatnie owoce zrzuca, orlica (paproć) już gotowa do zimowania. Można głęboko oddychać i czuć tak mocno leśny aromat, aromat jesienny tych liści i wilgoci – nic tego nie zastąpi. Mija 3 kilometr i zbiegam w dół wąwozem – zwanym tez małym wąwozem. To istny raj dla botaników i tych kochających przyrodę. Występuje już tu roślinność typowa dla tych miejsc – długo utrzymująca wilgoć. Kopytnik, lilie złotogłów (sic!), kokorycz, kokoryczki, groszki wiosenne, fiołki, miodunki, dąbrówki, jaskry, szczawiki …oj by wymieniać długo. Ścieżka w wąwozie obsypana niczym na Boże Ciało ulice podczas procesji. Zwalone drzewa, opadające gałęzie czy pochylające się nad wąwozem dają niesamowity klimat wręcz magiczny. To najmniejszy znany wąwóz, jego starsi bracia zaczynają się od „linii demarkacyjnej” jaką jest ulica Piasecznica – łącząco bezpośrednio Włostowice i Skowieszyn. Po jej drugiej stronie zaczyna się Kazimierski Park Krajobrazowy. To miejsce, gdzie każdy ceniący uroki przyrody, natury, flory i fauny lub choćby odpoczynek musi odwiedzić. Takiej kumulacji wąwozów lessowych nie uświadczysz nigdzie w Europie, mało tego i najdłuższym wąwozem lessowym to te w Parchatce – właśnie w Kazimierskim Parku Krajobrazowym. O tych terenach będę szerzej pisał, jak zapadną długie wieczory a krótkie dni….

Wracam do biegu – kieruje się w stronę Skowieszyna, podbieg pod górkę, mijam jedną z trzech kapliczek na trasie Piasecznicy i w oddali majaczy już sama miejscowość. Bieganie w takich okolicznościach daje wielkie doznania estetyczne. Ciągnące się małe zagony, już zaorane, gdzieś rzepak, gdzieś kwietnie gryka żółta i wszystko schodzi się w najwyższym szczycie ze ścianą tęczowego lasu. Sarny na polach pasące się i spokojnie obserwujące okolicę. Z tego co słyszałem od znajomych ze Skowieszyna to pojawiają się wilki w tych okolicach i już dość wszędobylskie łosie. Podbieg i jestem na samym początku przy przepompowni Skowieszyna. Bardzo starej miejscowości, gdzie kiedyś miała nawet swoją stację PKP – aktualnie nazwaną Pożóg. Kolejna kapliczka a przy niej na jej zboczu wiosną zaczyna się plejada kwitnienia jasnoty białej (zwaną „białą pokrzywą”) i fiołków. Chwila na oddech – 5 km. Nad wsią snuje się dym z kominów, dym z palących się na polach łęcin tworząc swoistą tajemniczą mgłę. By dopełnił tego obrazka dodajmy do tego cieniutki jazgot psów i warczące traktory. Zamykam oczy i czuję się podobnie jak w mej wsi rodzinnej 30 lat temu…. Czas dalej biec, choć przemożna chęć napawania się widokiem i naturą zaczyna brać górę nad aktywnością. Obsztorcowałem się. I dalej przed siebie do „krzyża” leżącego na rozdrożu dróg polnych między Skowieszynem a Puławami „drewnianymi”. Plantacje malin, truskawek i aronii po prawej stronie po lewej lassssss. Zostawiam go na 3 km by móc pobiec polami i ciut miastem. Dobiegam do krzyża. Ot zwykły z rury grubościennej wspawany krzyż przydrożny, ale jego lokalizacja jest genialna. Zawsze przy nim się zatrzymuje by podziwiać bezkres pół i ścianę lasu patrząc na Puławy (w oddali kominy „Azotów”) z drugiej strony rozrastającą się wieś Skowieszyn w stronę Puław. Co chwilę przybywa domek za domkiem – przez co zmienia się krajobraz. Wybieram drogę na Starą Wieś przy torach. Ciekawość mnie zjadała jak tam „postęp” prac na trasie Dęblin – Lublin. Miało torowisko być gotowe w 2019 roku, ale włoska firma „straciła płynność finansową” i klops. Cisza. Dobiegam do „bezprzewodowego” torowiska, gdzie w miejsce starego murowanego żelbetonowego mostu-przepustu leży rurowy przepust i nasypy kończą się kilka metrów przez i za nim. Czyli „bezprzewodowe połączenie”. Wstyd i bezsilność, że Lublin już bez mała 400 tys. miasto (9 w Polsce) wraz z Puławami, Nałęczowem i innymi miejscowościami nie mają połączenia kolejowego. A sama stolica województwa ma połączenie choćby z Warszawą tylko przez jednotorową niezelektryfikowaną linię kolejową przez Parczew. Tyle wywodu o kolei, pod starym mostem kolejowym jak był zawsze się zatrzymywałem, bo kwitł tam serdecznik, pierwiosnek, jaskry i piołun a dokładnie jego łany. To jedyne miejsce w okolicy Puław mi znane na piołun. Ostatnio zbierałem w Wólce Gołębskiej. Biegnę dalej widząc spaloną wieże ciśnień w Puławach Drewnianych. Droga biegnie wzdłuż „torów” aktualnie jedynie nasypów i zaczynają się pojawiać pierwsze domostwa. Odbijam w lewo w stronę Kolejowej. Tu pamiętam jest hodowana trojeść amerykańska, głównie jako roślina miododajna (choć sama roślina wykazuje własności trujące), tytoń, przegorzan (piękne kuliste kwiaty i „kolcami”) i słonecznik bulwiasty. A w przychacie są teraz pięknie kwitnące Marcinki – ich fiolety i błękity ubarwiają już coraz szarą miejską rzeczywistość. Około 8 km, biegnę dalej nowo wylanym asfaltem i dobiegam do ulicy Górnej. Tu znów w lewo i do lasu. Niespodzianka miła, bo na sosence dwie budki i jeden karmik dla ptaków. W las, szybko w las. Znów mogę głębiej odetchnąć. Choć to już las miejski i burczenie, syczenie, sapanie i wrzaski miasta dochodzą do mnie. Ostatnie 2 km w cudowności leśnej by wypaść na kostkę brukową przy rondzie Żołnierzy Wyklętych na Sosnowej. Zanim wypadłem z lasu podziwiam jeszcze miotły żarnowca, chabry i lepnicy co się zapomniała i zakwitła jeszcze raz. Zostawiam za sobą las, mój las, moje pola. Przygoda dobiegła końca – ale to tylko na teraz. Ta trasa jest tak urokliwa, że każdą porą roku nią biegam. 

Popatrzcie w wokół, nie tylko przed siebie. Pewnie Matuszka Natura czeka na was, pokazując wam swoją piękną suknię ….

 

Autor w "małym" wąwozie.

 

"Mały" wąwóz

Okolice Skowieszyna - droga do Puław

 

Droga do krzyża....

Puławy ulica Górna - sosna "ptasia"

"Zadymiony" Skowieszyn.....

 

Bezprzewodowa kolej ...

22 października 2018   Komentarze (1)
aktywność sportowa   botanika   running bieganie Skowieszyn  
< 1 2 >
Izkpaw | Blogi