Półmaraton Chmielakowy rekordem pachnący......
Na metę wpadamy razem....21 km za nami..i jest radość...
Prawie co dzień trzymam w dłoni i nic o nim nie wiem. Smakuje wybornie, niebiesko-zielone logo kefiru toczy się w mojej codzienności codziennej. Do chałki, do bułki , do pracy. W Gołębiu na połowicy drogi, sklep a w nim Onego specjały – lokalne ! Nasze ! Krasnowskawskie. Kefir czy maślanka z chałką czy dwoma dzielnymi bułkami dzielą mój żywot w pracy co dzień ..nno prawie co dzień. Taki nadmiar probiotyku ,czy żywych kultur bakterii wypełnia mój cały dzień dnia. Trzymam co dzień prawie...i nic o nim nie wiem. Dziś przy rannej kawie zatopionej w jajecznicy na kiełbasie 5:30 rano ,sobota ...budzą się moje myśli ,że żadnej lekcji nie odrobiłem, że nic nie wiem. A jadę!. Wpycham się swoją mordą w to miasto 20 tysięczne! Stare ! Jeszcze Jagiełły ! Boże jaki ze mnie ignorant. Próbuję złapać między łykiem kawy , widelcem jajecznicy , szczyptę historii tego miejsca ,gdzie Wieprz , nie za srogi, nie za szeroki, nie rozpasły jak w Skokach ,ale mój KOCHANY ! Zamek , XIV wiek, Boże, tyle w plecy, biję się z kawą, z jajecznicą..zostawiam je. Zatapiam się w minuty płynące historię tego miasta.... Gdzie i Żydów wypędzano królewskim nakazem, gdzie król Kazimierz Wielki w 1366 r. włącza księstwo chełmsko-bełzkie ze Szczekarzewem do Polski. W pobliżu starego grodziska wznosi murowany zamek. By otoczyć go fosą, kopie ogromny, głęboki staw, zwany przez ludność krasnym stawem. Gdzie karpie w herbie. Wstyd , nic nie wiem, znaczy coś na miarę niczego.
Nasi.....
Pakuję się wychodzę z domu do przygody chmielakowych zawodach biegowych na dystansie półkoronnym. Jak na królewskie miasto przystało. Rzucam okiem na kefir w lodówce ...jego historia spółdzielni mleczarskiej ..już wiem od 1913 roku. Ruszamy busem spod Sp11 ,gdzie moja córka szlify brała w podstawie. Uśmiechy, radość ,dawno nie widziane twarze, wszędzie jednak oczy niepewne. Prócz Grześka, Darka i Grześka. Oni wiedzą! wróć ! Oni wszędzie dadzą radę! Czy upał czy mróz! Reszta wyciszona, choć żart i radość to jednak bezchmurne niebo buduje w nas niepewność nas samych .Naszych tysięcy km przebiegniętych, setek komarów w wąwozach ugryzień, godzin na morderczych ćwiczeniach...a tu dalej niewierność. Niepewność siebie.. Ja w głowie założyłem sobie 5:40 ,dziś jadąc , mijając Ikea Lublin na 6:10 czy nawet 6:20. Gaszę swoje emocje, gaszę swoje aspirację, gaszę swoje ja. Gorąc wygra ze mną na 17 km ,polegnę i nikt nie nie pozbiera z tym moim 5:40. Agnieszka nagle zaburzyła mój wymiar mówiąc ,że razem od start do mety... dobrze ...może się uda ją ujarzmić ? Chora, antybiotyk..niewyspanie i ten stan matki będącej do dyspozycji dzieci 24/24 h... Jest ,stajemy , żółty bus nas gasi w nas nadzieje na rekordy Temperatura, wojsko, pakiety ,koszulki ...mamy czas. Są Bełżyce , Jaco, Żancia i Zbyszek! Lata moje nie widziane.
Radość i swawola na 2 km ;)
Pali serce i dusza, pali słońce. Wszystko naszykowane, balony są, Gepard nagrywa czasy. Jest czas dla siebie, dla poznania, dla rozejrzenia się wszędzie.Trawa mokra na stadionie,gdzieś szachownica...mocnym składem przyjechaliśmy..są i Iskry! I Wojtek Strażak genialny! Pot się leje po czole ,zaciągam skrzatowego bufa.Bufa MR Puławy. Strefa zielona, ludzi masa, Grzesiu i Darek życzy powodzenia ...nasi czempioni. Tacy bardzo nasi , ludzcy, normalni. Strzał ! Garnitur burmistrza Krasnegostawu piękny! Koniec wolnego,czas na nieznane ,nieznane z Agą ! Ona poniżej 1:50 półmaraton i ja, z nią? Moje 2:10 h max co mogłem kiedyś... Może dotrzymam kroku. Pracowałem długo, zrzuciłem sporo kg , walczyłem w wąwozach moocnooo., na płaskim, w lesie , na polach. Boże ile ja dawałem z siebie....A tu trasa na pohybel, w górę na asfalcie i lesie, gorąc 32 stopnie....Bach!. Mijamy z Agą stadion i Rynek. Zapadam w zadumę ! Tu góruje kościół św Ksawerego, Ratusz , Synagoga,Rynek...ależ historia...Oczami chłepcę ją. Ktoś z biegaczy mówi ..nic ciekawego nie było.. Gotuje się we mnie …......bardzo.......odpowiadam grzecznie ..on gaśnie. Wieprzem dalej, ależ on wąski tu . Kochany, piękny, mój. Tempo 5:37..nie wolno..Pali słońce ..potem korytem Żółkiewki. Łąki pokoszone, snopy a w sumie bele siana w rzeczce. My dalej swoje poniżej 5:40. Aga cicho biegnie, Gosia też. Prawie 5 km. Łyk wody nie łatwy bo pod górę. Miasto się kończy. Zaczynają garby. Piękne Lubelskie. Pokoszone zboża, zaorane Niwy i My .
17 km....ciepło....
Cicho między ciągnikami trzymamy tempo 5:40 ,w ciszy ,kilka słów. Gorąco. Aga skupiona. Ja szepcę ,że górka w lesie będzie.Namule. 7 km lasem. Są kryzysy,są wzięte żele , są i rekordy nasze .Już biegnę tylko z Agą momentami nawet 4:45. Las, wąwozy- to My.Czujemy się przez 7 km jak Bogowie! Gonimy bez zmęczenia do 15 km! Aga coś na 11-12 km sygnalizuje ,że gorzej jej. Mija . Trzymam ducha ,ona go łapie za pięty i dalej. Pijemy. Żel na 8 km później na 14 km promuje nas dalej i dalej. A dalej młyn ...zostawiamy piękne bukowo-świerkowe lasy , wiązem i grabem plecione. Asfalt i upał i kilka km do mety i My. Po górę, za młynem .Gusia słucha się mnie gorzej..krzyczę wolniej 5:13 ona ciśnie ...stabilizujemy tempo na 5:34 i dalej...pod górę...pod swoje możliwości. Mokry od wody, od potu ,ale nie czuję zmęczenia ...tylko ten upał. Mostek i piękny w koronie obelisk. Wojtek pstryka foto na 17 km. Uśmiechamy się. Czujemy razem ,że to już wygrane, że damy radę. Karetka zabiera młodego biegacza przed nami ...uczy to pokory... Dalej ..Krasystaw blacha..ostatnie 2 km. Są ludzie bijący brawa są wodopoje ,kurtyny...już wiem, że z zapasam mam swój rekord na Półmaratonie . Wiem, że Aga ma słaby czas ze mną ...smucę się tym ….Stadion …. krzyczy Grzesiek i Darek i Grzesiu dawajcie dawajcie ..chwytam dłoń Agi....2:04 h..........................