Moja ścieżka biegowa i nie tylko ....
Nic mnie tak nie cieszy jak wygospodarowanie chwili czasu i wyskoczenie na bieg. Też do lasu bieg ma się rozumieć. Nie mogłem sobie odmówić tej chwili dla siebie i w sobotę szurnąłem do lasu – mojego lasu. Wybiegając z domu mam około 300 metrów by zatopić się w jego błogość, jego matczyną czułość, jego szum już opadających liści, jego zapach i smak złotej jesieni. Dawno nie miałem takiej frajdy a zarazem i zadumy jesiennej jak na tym treningu. Trasa dobrze mi znana tym razem podpatrzyć chciałem tę szykującą się zimy przyrodę. Na Ceglanej, gdzie występuje krajobraz piaszczysty z drzewostanem głownie sosnowym, tylko gdzie nie gdzie jeszcze ponownie kwietnie bniec i chaber. Czarne – przekwitłe kwiaty wrotyczu dalej mają intensywny zapach, puch na nawłoci kanadyjskiej się stroszy – w takim stanie przeżyje zimę. Łany traw – szczotlich siwych (Corynephorus canescens), które upodobały sobie ten teren. Dalej pod górkę i w las. Na drzewie jeszcze stare oznaczenia szlaku czarnego – niedługo będzie żółty. Czarny szlak – to szlak, którym opiekował się zmarły w czerwcu br. Świetny przewodnik Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, Ryszard Bałabuch. I w lewo na szlak Greenaway (Bursztynowy Szlak Greenaway cięgnie się od Budapesztu do Helu). Odcinek Puławy – Skowieszyn jest otoczeniu lasu puławskiego. Tam właśnie biegnie moja trasa biegowa, choć nie za długo. Pierwsze spotkanie z grzybiarzami (mają podgrzybki) i odbitka na Czarny szlak do Parchatki (a dokładnie do Góry Trzech Krzyży w Zbędowicach). W samym lesie pojawiły się opieńki i „czarne” podgrzybki i dalej czarnym szlakiem przez przekos i linię średniego napięcia. Tu już ścieżka szeroka i las sosnowy, wysoki, mchu kożuch oko miło cieszy, bez koralowy już ostatnie owoce zrzuca, orlica (paproć) już gotowa do zimowania. Można głęboko oddychać i czuć tak mocno leśny aromat, aromat jesienny tych liści i wilgoci – nic tego nie zastąpi. Mija 3 kilometr i zbiegam w dół wąwozem – zwanym tez małym wąwozem. To istny raj dla botaników i tych kochających przyrodę. Występuje już tu roślinność typowa dla tych miejsc – długo utrzymująca wilgoć. Kopytnik, lilie złotogłów (sic!), kokorycz, kokoryczki, groszki wiosenne, fiołki, miodunki, dąbrówki, jaskry, szczawiki …oj by wymieniać długo. Ścieżka w wąwozie obsypana niczym na Boże Ciało ulice podczas procesji. Zwalone drzewa, opadające gałęzie czy pochylające się nad wąwozem dają niesamowity klimat wręcz magiczny. To najmniejszy znany wąwóz, jego starsi bracia zaczynają się od „linii demarkacyjnej” jaką jest ulica Piasecznica – łącząco bezpośrednio Włostowice i Skowieszyn. Po jej drugiej stronie zaczyna się Kazimierski Park Krajobrazowy. To miejsce, gdzie każdy ceniący uroki przyrody, natury, flory i fauny lub choćby odpoczynek musi odwiedzić. Takiej kumulacji wąwozów lessowych nie uświadczysz nigdzie w Europie, mało tego i najdłuższym wąwozem lessowym to te w Parchatce – właśnie w Kazimierskim Parku Krajobrazowym. O tych terenach będę szerzej pisał, jak zapadną długie wieczory a krótkie dni….
Wracam do biegu – kieruje się w stronę Skowieszyna, podbieg pod górkę, mijam jedną z trzech kapliczek na trasie Piasecznicy i w oddali majaczy już sama miejscowość. Bieganie w takich okolicznościach daje wielkie doznania estetyczne. Ciągnące się małe zagony, już zaorane, gdzieś rzepak, gdzieś kwietnie gryka żółta i wszystko schodzi się w najwyższym szczycie ze ścianą tęczowego lasu. Sarny na polach pasące się i spokojnie obserwujące okolicę. Z tego co słyszałem od znajomych ze Skowieszyna to pojawiają się wilki w tych okolicach i już dość wszędobylskie łosie. Podbieg i jestem na samym początku przy przepompowni Skowieszyna. Bardzo starej miejscowości, gdzie kiedyś miała nawet swoją stację PKP – aktualnie nazwaną Pożóg. Kolejna kapliczka a przy niej na jej zboczu wiosną zaczyna się plejada kwitnienia jasnoty białej (zwaną „białą pokrzywą”) i fiołków. Chwila na oddech – 5 km. Nad wsią snuje się dym z kominów, dym z palących się na polach łęcin tworząc swoistą tajemniczą mgłę. By dopełnił tego obrazka dodajmy do tego cieniutki jazgot psów i warczące traktory. Zamykam oczy i czuję się podobnie jak w mej wsi rodzinnej 30 lat temu…. Czas dalej biec, choć przemożna chęć napawania się widokiem i naturą zaczyna brać górę nad aktywnością. Obsztorcowałem się. I dalej przed siebie do „krzyża” leżącego na rozdrożu dróg polnych między Skowieszynem a Puławami „drewnianymi”. Plantacje malin, truskawek i aronii po prawej stronie po lewej lassssss. Zostawiam go na 3 km by móc pobiec polami i ciut miastem. Dobiegam do krzyża. Ot zwykły z rury grubościennej wspawany krzyż przydrożny, ale jego lokalizacja jest genialna. Zawsze przy nim się zatrzymuje by podziwiać bezkres pół i ścianę lasu patrząc na Puławy (w oddali kominy „Azotów”) z drugiej strony rozrastającą się wieś Skowieszyn w stronę Puław. Co chwilę przybywa domek za domkiem – przez co zmienia się krajobraz. Wybieram drogę na Starą Wieś przy torach. Ciekawość mnie zjadała jak tam „postęp” prac na trasie Dęblin – Lublin. Miało torowisko być gotowe w 2019 roku, ale włoska firma „straciła płynność finansową” i klops. Cisza. Dobiegam do „bezprzewodowego” torowiska, gdzie w miejsce starego murowanego żelbetonowego mostu-przepustu leży rurowy przepust i nasypy kończą się kilka metrów przez i za nim. Czyli „bezprzewodowe połączenie”. Wstyd i bezsilność, że Lublin już bez mała 400 tys. miasto (9 w Polsce) wraz z Puławami, Nałęczowem i innymi miejscowościami nie mają połączenia kolejowego. A sama stolica województwa ma połączenie choćby z Warszawą tylko przez jednotorową niezelektryfikowaną linię kolejową przez Parczew. Tyle wywodu o kolei, pod starym mostem kolejowym jak był zawsze się zatrzymywałem, bo kwitł tam serdecznik, pierwiosnek, jaskry i piołun a dokładnie jego łany. To jedyne miejsce w okolicy Puław mi znane na piołun. Ostatnio zbierałem w Wólce Gołębskiej. Biegnę dalej widząc spaloną wieże ciśnień w Puławach Drewnianych. Droga biegnie wzdłuż „torów” aktualnie jedynie nasypów i zaczynają się pojawiać pierwsze domostwa. Odbijam w lewo w stronę Kolejowej. Tu pamiętam jest hodowana trojeść amerykańska, głównie jako roślina miododajna (choć sama roślina wykazuje własności trujące), tytoń, przegorzan (piękne kuliste kwiaty i „kolcami”) i słonecznik bulwiasty. A w przychacie są teraz pięknie kwitnące Marcinki – ich fiolety i błękity ubarwiają już coraz szarą miejską rzeczywistość. Około 8 km, biegnę dalej nowo wylanym asfaltem i dobiegam do ulicy Górnej. Tu znów w lewo i do lasu. Niespodzianka miła, bo na sosence dwie budki i jeden karmik dla ptaków. W las, szybko w las. Znów mogę głębiej odetchnąć. Choć to już las miejski i burczenie, syczenie, sapanie i wrzaski miasta dochodzą do mnie. Ostatnie 2 km w cudowności leśnej by wypaść na kostkę brukową przy rondzie Żołnierzy Wyklętych na Sosnowej. Zanim wypadłem z lasu podziwiam jeszcze miotły żarnowca, chabry i lepnicy co się zapomniała i zakwitła jeszcze raz. Zostawiam za sobą las, mój las, moje pola. Przygoda dobiegła końca – ale to tylko na teraz. Ta trasa jest tak urokliwa, że każdą porą roku nią biegam.
Popatrzcie w wokół, nie tylko przed siebie. Pewnie Matuszka Natura czeka na was, pokazując wam swoją piękną suknię ….
Autor w "małym" wąwozie.
"Mały" wąwóz
Okolice Skowieszyna - droga do Puław
Droga do krzyża....
Puławy ulica Górna - sosna "ptasia"
"Zadymiony" Skowieszyn.....
Bezprzewodowa kolej ...