Bieg Szlak Trafi 2019 - Parchatka ....
Nawet żelu nie mam. Boże !! Tymi słowami przywitałem czwartek tuż przed piątek i wyczekiwaną sobotą. Co za dni , topniały jak arktyczny lód na biegunie. A ja w tych dniach zapomniany całkowicie. Praca , rodzina, Antoś, Weronika. Dnia koniec o 22 i spać i kiedy myśleć o bieganiu. Coś jakieś „ Ciechanki” pobiegane. Trochę mniej na tyłku , plecy lżej noszą , kilka kilo mniej. I but luźniejszy, spodenki latają na tyłku, koszulka L w końcu zaczyna dobrze pasować, nawet mka zaczyna pasować. Dziwne uczucie. Jak to ,że nie zapisałem się na czas, że taniej mogłem pobiec ,miesiąc wcześniej zapisać się jak człowiek. Jak większość biegaczy z mojego ukochanego teamu Multimedia Runners Puławy. Ja NIE. Jak odszczepieniec zatracony w codzienność codzienności , rutynę przaśności. Ja NIE. Wiec błagalne błaganie Beatki i możliwość biegu w Bieg Szlak Trafi edycja 2019. Początek sierpnia, dokładnie 4 i ja całkowicie nieprzygotowany do Półmaratonu górskiego tu w moich ukochanych wąwozach, w mojej dziczy botanicznego szczęścia, mojej ojczyzny małej, kochanej. Wybłagane żele u Grzesia i Milenki …wstyd ale trudno. To prawdziwi dobrzy biegusie pomogą , wspomogą. Pożyczą, kiedyś oddam. Kiedyś …. Jeden trening – mała pętla z rana przeleciana. 7 km trasą i o dziwo moje nie jest źle, jest całkiem dobrze. Procentują szybkie piątki na 24-26 minut. Bla mnie to kosmos. A teraz proszę 23:56 Endo zliczyło 5 km. Rekord mój i mojego ducha stanu, nóg silnych mocnych jak nigdy chyba. Ale pięć to nie 21 km , jest kolosalna różnica. Niepewny biegu ,niepewny startu mimo wszystko zapisuję się na bieg. Na tą przygodę, na ponowną możliwość zobaczenia i przywitania się z dawno nie widzianymi biegusiami. Niekiedy bardzo dawno… Pisze do Grześka czy odebrał pakiet, mówi że nie ,ale pojedzie jak jadę. Po 20 jesteśmy w karczmie Parchatka. Ludzi się kręci , grill, zapach wczesnej jesieni w wąwozach daje się wyczuć. I zapach grilla tam i chyba już ten ekscytacji biegiem. Tym lekkim podnieceniem, endorfinami , dopaminą i innymi pozytywnymi emocjami. Masa biegaczy….to już nie podrzędna impreza biegowa o puchar czaru sołtysa tylko porządna bardzo dobrze zorganizowana na trzech dystansach ogólnopolskie spotkanie górskie – górskie biegowe. Klasa i pokłon dla organizatorów. Beatka , Adam chylę czoło. Grześ podjeżdża rano ,wcześnie ciut , ale nie zaszkodzi być wcześniej. Wsiadam, ekipa już gotowa i zwarta. Czuć w samochodzie adrenalinę, czuć emocje. Rozmowa spokojna, byle nie paliło jak rok temu…. Tam było 35 stopni… Teraz mniej…. Trochę mniej….Parkujemy , masa biegaczy , cały świat w świecie Parchackich wąwozów. Śląsk przyjechał, Gdańsk, Olsztyn, Warszawa tu do nas , na nasz bieg. I cała rzeka koszulek Multimedia Runners Puławy, przeplatane koszulkami jakże bliskimi sercu jak Bełżyce i Okolice Biegają, Orlęta Dęblin, Biegający Świdnik i masę innych. Bełżce tu w końcu się po wielu miesiącach spotykam z Dortotką , Moniką, Iwonką, Anetką, Zbyszkiem. Wszyscy jacyś wychudzeni, pospadali z wagi, ale głos ten sam , uśmiech ten sam. Cudowni ludzie. Przyczepiam się do nich , czuję się jak w rodzinie i tak mnie przyjmują, chyba już dawno przyjęli…. Spotykam Sylwię i Wojtka kochaną parę przeze mnie z Lubartowa. Jak ja ich lubię. Bardzo. Morsy, biegają i kąpią się w Firleju bez opamiętania. Cudowni ludzie. Moja grupa MR-si cudowni są bardzo swoi, czuję jednak dreszczyk emocji, endorfiny. Jest nas sporo , czuje się w grupie siłę, jedność , mądrość biegową. Pod namiotem, piwo się w wiadrach chłodzi. Są rozmowy , są dawno nie widziane spojrzenia, słowa, ludzie. Ania co doleciała z GB , ekipa cała cudowna zamykająca i bieg 7 km jak i 21 km. A czy na ponad 50 km był ktoś ? tak …Tytanka…..nasza….brawo….
Rąbnął sygnał, czas zaczął się mierzyć. Ja z czasem nie. Biegnę z ekipą bełżycką. Jest i na pierwszych km Grzesiu i Paweł a ja coś tam pletę o roślinach o botanice o tym co kocham. Grzegorz przyspiesza z Pawłem ja z dziewczynami w zółtobłekitnych koszulkach płyniemy po siecie parchacko-puławsko-zbędowskich światach. Światach mi nie obcych , światach mi znanych , usianych cudownością wąwozów , pół ,łąk i lasów, ugorów i głębocznic. Mamy tyle sobie do opowiedzenia , tyle się nie widzieliśmy, zagaduję i Anetkę , Dorotkę, Monikę, Iwonę o tym i o wym. Przy kolonii Zbędowice zamieram ciut. Wiem co się tam wydarzyło. Opowiadam jednym tchem. Słuchają dziewczyny, słucha i Adam wskazujący drogę , słuchają i harcerki pokazującą drogę do podmokłego wąwozu. Smutny i bardzo przygnebiający mnie czas i miejsce. Wiem ,byłem tam na tych grobach…. Ale bieg, biegniemy…. Coraz częściej sam z Anetą , później już sam biegnę. 12 -13 km jakoś szybko mi idzie. Wodopój. Beatka pozdrawia, piję polewam się bo słoneczko przypieka. Już blisko koniec pętli 14 km. Nogi mają moc, żel zjedzony. Zaczynam zatem bieg sam z sobą. Za mną taka cudowność wąwozów, takie piękno tych miejsc i ogrom cudowności znajomych biegusiów. Już po parchackich płytach betonowych. Już do góry. A tu Remek z ekipą zgotowali mi taki doping przy chmielniku na górce ,że będę pamiętał go długo . Dziękuję WAM!!! Dało kopa. Wypadam na chmielnik, maliny już sporo oberwana. Nagle ktoś łapie mnie za bark , patrzę Grzesiu W. dubluje mnie. Ależ jestem z tego dumny. Cudowne spotkanie , on już kończy ja jeszcze 7 km. Wspaniały biegacz. Spadam w dół , a On i Ewcia coś krzyczą. Do mnie ,że dobrze ,że jest dobry czas. Ewcia cyknęła już swoje 7 km. Tak cudownie kibicuje i dodaje otuchy… wspaniała kobieta. Naładowany biegnę dalej , opity 3 kubkami wody, bananem , żelem i 15 km w nogach. Zaczynam 6 km przygody, gdzie nogi idą równo i nie ociężale. Spotykam dziewczynę na 17 km ze Śląska na trasie. Zachwycona tym co widzi , gdzie biegnie. Opowiadam co nie co. Słucha ciekawa, ba ! bardzo ciekawa. Wstążki co chwile mijamy, trasa świetnie oznakowana. Znana ,kochana ,lubiana. Znów chmielnik, znów maliny …ostatni kilometr. Widzę Grzesia S. przed sobą, nie do dogonienia ale staram się , skurcze łapią ciut. Widać i czuć brak dłuższych wybiegań. Liczę ,że uda się poprawić czas ,choć symbolicznie. Słońce przypieka, nie pomaga.Czuję się dobrze, zmęczony tak, ale za bardzo nie. Lecę w dół wąwozem, ostatnie metry. Gorący doping słyszę od naszych, ooo jest i Paweł za nimi .. ależ ich goni…. Niesamowite uczucie, wbijam tryb rakiety, ostatnie 150 metrów na maxa. Ile mogę , ile umiem. 2:51 h , meta i ja szczęsliwa. Zadowolony, ciut lepiej jak rok temu. Grzesiek i Ania na mecie a ja za nimi zaraz. Opadam z sił na chwile. Łapię oddech….idę się obmyć , schłodzić a na szyi dwa medale….moje… tak moje. Piernikowy jeden, drugi z napisem 21 km. Moim 21 km , moim półmaratonem. Zdjęcia , uśmiech, satysfakcja….mogę i można…..
Pozdrawiam wspaniałych biegusiów których miałem okazję spotkać i nie. Warto było Was spotkać!