Burgundowe połoniny Parchackie i Bochotnickie...
Spalone burgundem i bursztynem Beskidzkie Połoniny, gdzieś w głowie od razu SDM, czy KSU. Jedne z wielu połonin w kraju, lecz chyba najbardziej pokochane tu na Lubelszczyźnie. Pachą smagany wiatrem chłodem, ciskają często śniegami pierwszymi...lecz kochają je obieżyświaty mocno.. Ja połonin nie potrzebuję i tych bieszczadzkich i innych. Mam świat burgundów i bursztynów, palących złotem i miedzią ...Uciekamy daleko od miejsca bycia, zostawiając w nich nasze problemy i troski. Każdy km dalej daje jakąś nieopisaną lekkość w duszy i umyśle. Majaczące miraże naszych siedlisk ledwo dostrzegalnych zza lusterka gasi w nas poczucie obowiązku, takiej tyrady sprostania wszelkiemu co nas tyczyło. Szarady życiowych normalności, od zawiezienia dzieciaka do przedszkola, wjazdu na godin wiele do pracy, czy uprania skarpet na rano. Torby zapakowane niezbędnym asortymentem, kawa w termosie i byle dalej. Mamy te kilka dni resetu ,gdzieś daleko , byle dalej. Może znana Białka ? Czy Cieplice? Może Sopot? Czy Kołobrzeg? A być może Czaplinek?, czy może Drawsko? … nie ważne byle dalej. Odetchnąć innym wstającym dniem z dala od tego ponurego badziewnego często bytu. A ja też bym chciał, też bym się zatopił znów w Hucie Nowej wierzchowinach Cisowsko-Orłowskich ,Zamczysku przy Widełkach, gdzieś w Ocisękach pizzę pyszną zjadł. W Daleszycach na szlaku partyzantom i generałowi Hauke pochylił czoła. W Rakowie na ryku zakupił szczypkę i na klasztor spojrzał znów.Czy pod Łagowem w barze Leśnym na pięknej ceracie zjadł wyśmienitego śledzia z cebulką, czy placka po węgiersku. Na Łyścu posmakował klasztornej kwaśnicy, czy na Bodzentynie postawił kamyk na mecewie....Lecz nie dane mi jest i może za wa lata znów zacznę peregrynację po moich kochanych do końca Świętokrzyskich szlakach.
Lecz tu pod nosem ,palone zbocza wierzchowin się prężą już od końcówki Puław. Już ulica Niezapominajki na swoim zwięczeniu gaśnie w palonych klonowych liściach. Już się pręży świat lasu na wąwozach, już im bliżej Parchatki wstające i coraz wyższe te wierzchowiny. Prężą się niebywale na jej lewym od drogi majestacie. Już smak czuć ziemistość jesieni. Gdzieś na wysokości początku Parchatki pali się niebywale berberys i na swych strąkach ma genialne jagody, wyżej niczym damy w koronie graby i wiązy się dogaszają. Swoją już bladą zielonością i szkarłatnym odcieniem przyzywają zimę, tą srogą,tą nieuniknioną. Jesion już pobladł mocno i jak orzech włosi oddaje ostatni oddech swej zieloności. Gdzieś obwisły liść zżółkły i beżowy zwiewa niedzielny wiaterek. Przy nim brzoza i to nie jedna swojej biało,czarnej postaci fason trzyma dobrze, gdzieś tracąc liść mały, dąb czerwony napełnia świat blisko niego swym szkarłatem i karmazynem. Widok zapiera dech na długo, zrywam oko z wierzchowin i obok drogi chodnik ...jest po tragedii kolejnej...w bólach wywalczony w sołectwie...dalej ławka pusta....szkoda ...może jak na powrocie może Ania będzie siedziała na niej. Gdzieś majaczą już dobrze widoczne parchackie 3 krzyże...dziś jadę dalej...mój pasażer lat 3 zna tą trasę. Przemierzaną nie raz, setki razy. Te szlaki na Pietrową Górę,na Losek, na Tarasy...tyle razy przemierzane....dziś chcę mu pokazać piękno kamieniołomu. Lecimy wśród zakrętów wiślanego bytu. Bochotnica znak mijamy. Łapię mocny oddech i czuję radość, taką w sobie znaną. Wiem, znam to miejsce. Boże jak Tu dawno nie byłem. Koło Groty śmigam,szkołę z 1938 zostawiam, Zamłynie i jego piękny asfalt i chodnik.Tartak ,droga na Zbędowice...upadający w oczach młyn. Tu kotków kilka się afiszuje, miałczy przy młynie. My z młodym oddychamy Bystrą całym sobą. Boże jak nam tego brakowało, czemu nas znów Tu nie było ! No czemu...moja wina,ojca już łysawego z brzuchem. Bucha Bystra na nas , prycha koń obok. Gdzieś na ulicy młode dziewczyny sobie opowiadają swój świat idąc do Biedronki. Ja młodego na barana biorę i idziemy w jeden z kilku wyłomów poboru kamienia. Ścieżka wydeptana mocno mijam wyżpin , głóg, i co ciekawe oset kwitnący. I tak się ugiąłem nad tym geniuszem tego miejsca poraz kolejny. Za kanałem młyńskim bilony dom byłych młynarzy , droga na Wierzchoniów przy Szelągowej Górze,a na lewo do kur ,kaczek, na tartak, na drogę do Zbędowic, na szlak niebieski. Dym z każdej chałupy się zacząć ścielić. Czuć było paloną sośninę czy grabinę, gdzieś zaszczekał azor... my przy wejściu do jaskini, gdzie kwitnie jeszcze, miałczący kot...Czas na nas ,znów w tym świcie geniuszu jesieni zamkniętej....Młody zapięty w pasy patrzał się nad oddalającym się światem śp E.Piwowarka...czująć z nim wieź i pomost Bochtnicki...te nasze pogawędki we troje pod balkonem....