Historia lokalna skryta w wąwozie.Witoszyn....
Straszny skwar piekący o 17 każdy centymetr mego ciała. Stoję na rozdrożu dróg. Jednej do Wierzchoniowa druga do byłych dworskich stawów przy Pałacu w Celejowie. W ręku telefon i włączony GPS. Na plecach worek w nim woda i książka , której historia mnie tu przywiodła. Ta tragiczna i smutna. Ta tak nieodległa. A być może już zapomniana. Stoję na wierzchowni. Przede mną cudowne garby Lubelszczyzny. Przecinane wąwozami. Na tych grabach wymalowane jest największa cudowność letniej już przyrody niczym pędzlem najznakomitszego malarza. Mimo skwaru i drżącego z upału powietrza dostrzegam tej pejzaż. Naszej Lubelszczyzny ! najpiękniejszej! Przeszyte i podszyte pagórki wybrzmiewającą pszenicą prężącą się do słońca.
Witoszyn. Cóż to za miejsce. Małe Bieszczady. Tak o nim mówią. Nic a nic się nie mylą. Owiane tyloma legendami, że można by było obdzielić miejscowości obok i jeszcze by zostało. Ten kto nie był tu na tych garbach , wierzchowinach i głębocznicach to śmiem twierdzić, że mało co widział. I już na sam początek związana z samą nazwą miejscowości.
Nazwa miejscowości powstała z gry słów, która miała miejsce podczas spotkania króla Kazimierza ze swoim synem (z nieprawego łoża) w Witoszyńskiej dolince. Syn – na widok ojca – miał powiedzieć: – „Wito syn, Ciebie królu”.
Gdzieś dalej łąka i dalej jeszcze znów zboże. Nie widzę jakie za daleko. I między nimi drogi , te polne tak piękne. Wijące się miedzy tym bezkresem cudowności tego miejsca. I przyznam się od razu. Byłem najdłużej tu . Na górze. A w dole przecież i Bystra i wieś znaczy jej znakomicie większa część. To jednak tu wśród tych dzwonków rozpierzchłych wymieszanych z pęczniejącymi przytuliami na przydrożu czy mieniącego się dziurawca co przyroda popędziła do kwitnienia już można dostrzec urok i unikalność tego miejsca. Ktoś wstanie i powie. Panie kolego a przecież mamy Górę Trzech Krzyży czy na Potoku koło wodne czerpakowe. Czy to nie piękne miejsca? Tak cudowne i genialne. Tak przeszywające na wskroś swoim urokiem, wdziękiem i naturalnością. Można na Górze usiąść na ławeczkę i zatopić się z tych Trzech Krzyży kiedyś brzozowych. Skąd tu ? Na pamiątkę jak w Kazimierzu epidemii cholery z 1708 roku? Nie krzyże są tu od pewnego czasu najprawdopodobniej postawione przez tutejszych. Cel ? Turystyczny ? miejsce spotkań? Być może. I winnice odradzające się na nowo. Choćby winnica Wieczorków.
Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. Ja w to wierzę. A co. Aż korciło by sprawdzić … Bijąca woda jest lodowata niczym górski potok. Temperatura stała nie przekraczająca 10 stopni. Od razu przychodzi mi źródło w Parku Nałęczowskim. Tam gdzie napis informuje, że woda nie nadaje się do picia. Powiem, że złamałem ten zakaz…. Tam jak i tu wkładając ręce do strugi wody czuję ból , ból ukłucia tysiącami igieł. Taka mini krioterapia. Jako biegacz amator niekiedy stosuję takie bicze wodne. Raz gorąca woda i raz zimna. Choć ta z kranu to ma pewnie z 15 stopni. Na pewno orzeźwia i umiejętnie stosowana daje dużo pożytku naszemu ciału. Hydroterapia w końcu jest bardzo popularna. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze.
Tu nad nim stał młyn.Młyn nad Potokiem Witoszyńskim.
Witoszyn wzmiankowany był w źródłach pisanych w 1470 roku jako wieś szlachecka. Ale jak wierzyć legendzie to już wiek wcześniej istniała. Nie wykluczone. Należała do szlachty herby Wieniawa. W XVI wieku , gdzie właścicielem był Kruszczowski posiadała miejscowość jeden młyn. W XVII wieku właścicielem dóbr był Mateusz Chomicki. I wcześniej i później należał Witoszyn do dóbr celejowskich które przechodziły przez różne rody Zbąskich czy Czartoryskich choćby. Opisywany młyn powstał na gruntach dziedzica dóbr Celejowa – Bochotnicy - Józefa Klemensowskiego. Już znanego Państwu z opisywanych młynów w Bochotnicy.W XIX wieku Witoszyn posiadał wspomniany niżej młyn wodny, oraz dwa folwarki, karczma.
Warto tu się zatrzymać i powiedzieć , że idąc za profesor Anną Sochacką do XV wieku na Lubelszczyźnie do królewszczyzn należało 7 miast i 60,5 wsi. Do Kościoła 2 miasta i 46,5 wsi. Zaś do szlachty 10 miast i uwaga 575 wsi. To daje obraz ówczesny na tych terenach.
Młyn na rzece Kamionka zbudował około 1880 roku Stanisław Niedźwiecki. Zlokalizowany był przy drodze prowadzącej do wsi Rzeczyca. Zainstalowano urządzenia piętrzące i gromadzono wodę o powierzchni około 0,4 ha. Po 20 latach młyn przeniesiono nad rzekę Bystrą w miejscowość Iłki. Bystra była o wiele pewniejszym źródłem zasilania niż Potok Witoszyński .Bystra jak już wspominałem napędzała 23 tego typu urządzenia przed wojną na swoich 34 km biegu. W 1960 roku pozostało już tylko 6 piętrzeń. Do dziś tylko jedno – właśnie w nieodległych Iłkach. Młyn w Celejowie – Iłkach ten z Witoszyna przeniesiony w 1900 roku jest oddalony 10 km od ujścia rzeki Bystrej. Tu do napędu wykorzystano koło nasiębierne i podsiębierne. W czasie I Wojny Światowej cofające się wojska rosyjskie pozostawiały na tych terenach dym, zgliszcza i śmierć. Palili mosty, wysadzali wszystko co mogło przydać się wrogu który nadciągał. I tu kończy się historia młyna z Witoszyna. Nowo pobudowany młyn w 1918 roku w tym miejscu miał konstrukcję ryglową. Koła zastąpiono w 1937 roku na turbinę Francisa ( opisywaną już na blogu) przez Bronisława Niedźwieckiego. W 1945 roku powódź wiosenna zniszczyła urządzenia piętrzące i obaliła młyn. Odbudowano go w tym samym roku i w obecnym kształcie. Następni właściciele młyna to Józef Niedźwiecki a od 1998 Andrzej Niedźwiecki. Ma także piętno okupacji na sobie. W czasie wspomnianej okupacji był nieczynny. Syn właściciela Józef Nieźwiecki ps „Biały” należał do AK. „W nagrodę” za przynależność w październiku 1944 roku został zesłany na 4 lata na „Sybir”. Czy jest to miejsce szczególne? Tak i to bardzo. Ogromna i bezkreśnie piękna przyroda, bogata historia tego miejsca i to powietrze – smakuje inaczej i lepiej niż gdzieś indziej. Dlatego to tu, według legendy – miał przyjeżdżać na polowania król Kazimierz Wielki by po nich spotkać się bartnikami na rynku w Kazimierzu. Ci wręczyli mu plaster miodu. Król wziął go do ręki i przemówił: – Żeby cała Polska była słodka jak ten miód, a Polacy tak pracowici jak pszczoły, które ten miód zrobiły. Ach te legendy….
Widzę domostwa po lewej. Idę tam. Wąwóz po prawej. Ten wąwóz. Samochód zaparkowany w wysokich trawach mnie wita. Czy na pewno zaparkowany? Chyba bardziej trawy wyrosły jak już tu stał. Po drugiej stroje ujada pies. Wie, pilnuje. Broni swojego. Nie dziwię się. Mijam gospodarstwo i zastaję widok co najmniej ujmujący. Domostwo już prawie pochłonięte przez matuszkę naturę. Ściany obalone i domu i budynku gospodarczego. Los doświadcza go teraz. Pewnie ktoś tam jest właścicielem ? a może umarli bezpowrotnie. Słońce pali ! cień dają drzewa i bije chłód od wąwozu. Kolejne gospodarstwa i ławeczka na rozdrożu. Siadam odpoczywam. Biorę łyk wody. Tak jestem gotowy by się zmierzyć z celem mojej wycieczki. Emocje w środku…
Wracam się do miejsca startu .Ruszam na prawo. Przede mną droga polna upstrzona co chwilę zielem dla mnie ważnym. A to dzwoneczek taki letni, i złoty dziurawiec, nawłoci łany, przejrzałej pokrzywy. Ośmiał wtóruje rukiewnikowi żółcią swą. Cicho zaszyte jaskry , przytulie kłębiące się na przydrożu. Gdzieś jasnota biała , przetacznik błękitem swym powalającym . Z tej drogi zejść nie mogę , ale muszę. Tu w pole , przez zboże , pszenicę jeszcze zieloną. Ale już wysoką. Ścieżka przez zwierzęta wydeptana. Widzę przed sobą miraż brzeziny i czuję chłód. Chłód wąwozów. A z nim tej historii… tak już mało znanej….
dziurawiec
„Ludwik Binieda mieszkał z żoną Antoniną i siedmiorgiem dzieci w skromnym domu, ktoóry niemal ze wszystkich stron otoczony był głębokimi jarami odbiegając od Zimnego dołu. Większość ludzi we wsi wiedziała o powiązaniach tej rodziny z ruchem oporu gdyż, dwudziestojednoletnia córka Helena od dłuższego czasu była narzeczoną partyzanta BCh Stanisława Mazurka ps. „sosna’’. W niedzielę 27 czerwca 1943 roku wczesnym rankiem w tym odludnym miejscu zjawiło się 15-20 Niemców, którzy otoczyli teren. Była to specjalna grupa pacyfikacyjna, która przybyła z Puław do Wierzchniowa samochodem. Ludwig Binieda obsługiwał w tym czasie suszarnię z tytoniem a najstarszy syn Tadeusz poszedł na ryby. Napastnicy zastrzelili dwa pilnujące obejścia psy i weszli do chaty. W mieszkaniu przebywała żona Antonina z dwojgiem maleńkich dzieci, z synem Stanisławem (14 lat) oraz trzeba córkami Heleną (21 lat), Genowefą (17 lat) i Ludwiką (10 lat). Poszukując pozostałych domowników podpalano szałas kryty strzechą, który przykrywał piwnice gdzie przechowywano ziemniaki.. prawdopodobnie podejrzewano, że ktoś w tej ziemiance się ukrywa.Po pewnym czasie Ludwika Biniendę schwytano przy suszarni i przyprowadzono pod stodołę gdzie na egzekucję oczekiwała już jego żona i dzieci. Oprawcy cepami córkę Helenę, zadźgali bagnetami półtoraroczne bliźnięta a pozostałe osoby zastrzelili. Ostatni zamordowany został Ludwok Binienda, który skatowany przez rozstrzelaniem musiał wnieść ciała swych najbliższych do stodoły i ułożyć w stos na klepisku…………
…………………………………………………………………………………………………………………………………………
POCHYLMY SIĘ I W CISZY ODMÓWMY KRÓTKĄ MODLITWĘ .
…………………………………………………………………………………………………………………………………………
Przyczyną najścia było oskarżenie sąsiada- folksdojcza (nazwisko Kuś, który pracował w przejętym przez Niemców gospodarstwie w Celejowie. Przed podpaleniem budynków nakazano przyprowadzonym ludziom, wśród których był wymieniony Kuś załadować na furmankę wyniesione z domu rzeczy (odzież ,pościel, sprzęt) i zawieźć je do Wierzchniowa, gdzie oczekiwał samochód. Przed odjazdem Niemcy rozkazali oddać konia Biniendów do dyspozycji sołtysa a krowę przekazać gospodarzowi z Wierzchniowa, który stracił zwierzę dzień wcześniej, podczas ataku partyzantów na samochód na samochód z oficerami gestapo. Mieszkańcy Witoszyna pochowali zwęglone ciała na miejscu zbrodni. Po kliku dniach krewni potajemnie powieźli szczątki zamordowanych na cmentarz do Kazimierza Dolnego. Konfident Kuś został wkrótce zlikwidowany na podstawie wyroku podziemia. W dwa tygodnie później zginął Stanisław Mazurek ps. ”sosna”. partyzant ten po śmierci żony która zginęła w 1939 roku od bomby zrzuconej przez niemiecki samolot zaangażował się w walkę z wrogiem. Początkowo działał w kadrze bezpieczeństwa a następnie w batalionach chłopskich gdzie uważany był za niezwykle doświadczonego i odważnego partyzanta…”
Nie znalazłem tej mogiły. Może nie mogłem. Nie było pisane. Wiem ,gdzie jest . Dalej i dalej. Byłem od niej z 400 metrów. Tych ważnych 400 metrów. Mimo tego w wąwozie na jego początku mimo hordy gryzących komarów oddałem się w cichej modlitwie. Na pewno jednej z wielu płynących w tych wąwozach.
Zdjęcia własne , Koła wodnego i Trzech Krzyży Marek Marek Krzysztof Francesco Różycki. Zdjęcie nagrobku z www.januszkowalskikazimierz.pl
Źródło : "Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego" - Aleksander Lewtak
"Młyny wodne - rzeka Bystra i jej dopływy"
"Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich ...." 1880
Dziennikwschodni.pl
Kazimierzdolny.pl