Historia lokalna - tragedia ... Zbędowice...
Pięknie zielenieją się Górki Parchackie. Tak majestatycznie górują nad tą miejscowością owia
ą wielkim płaszczem historii. Tej złej i okrutnej jak „potop szwedzki” czy epidemie choćby cholery ale i dobrą jak czułe opieka nad tym miejscem Izabelli Czartoryskiej.
Tam właśnie stoi niepozorny znak drogowy Zbędowice. Włączam kierunkowskaz i podążam w górę Matysowym Dołem na samą wierzchowinę do samej wsi. Piękny wąwóz dla ruchu pojazdów - porządna trylinka, lekko podjedzona i już resztki asfaltu. Chłód i wilgoć czuć ,a to 17 sta – na niebie chmurki żadnej . Piekło i żar. A tu chłód. Spokój , cisza. Cudowna przyroda lessowych wąwozów. Tych tu najpiękniejszych ,kryjących wiele historii i wiele przelanej krwi. Dojeżdżam na wierzchowinę , widzę dopadające mnie słońce i znów piekący do granic żar z nieba. Od razu dylemat lewo czy prawo. Lewo – na kolonię. Tam w miejsce o ogromniej tragedii ludzkiej, gdzie jej tragizm i okrucieństwo potęgują dzieci , które już nigdy nie ujrzały własnych domów, matek i ojców. Które od razu znalazły się w niebie.
Czerwcowy dzień już dojrzały, zewsząd otacza mnie przyroda , pola tatarki kwitnącej , pachnącej. Gdzieś masa porzeczek czarnych. Młodzi chłopacy zarzynają Rometa 3 biegowego. Wiem, miałem takiego. Aż się łza zakręciła .Sielanka. Lasy wąwozowe , pola uprawne, łany zboża. Gdzieniegdzie tylko łąki. W oddali widać majaczące domu przysiółka Nawozy. Jadę na Kolonię. Asfalt ładny, wąski – wystarczający. Droga piękna przyozdobiona tymi garbami lubelskimi. Widzę pomnik. Wiem. Wszystko wiem. Czytałem nie raz. Ale ani razu nie przeżywałem…
Sama miejscowość już kilkuwieczna. Być może już funkcjonowała już w XIV wieku. Wzmiankowana w 1413 jako własność szlachecko-królewska. Także niewiele młodsza od Włostowic dość pobliskich. Na początku XV wieku władał nią Stanisław i żona jego Mścichna. Później w latach 1448-53 zarządzał gruntami Mikołaj Przybysławski alias Zbędowski. Już w 1466r wieś wstała się własnością królewską zarządzaną przez tenutariusza od 1468 r był Jan Olieśnicki – asesor sądu lubelskiego. Historia dobrze zapamiętała jego żonę tak bardzo powiązaną z zameczkiem w Bochotnicy. Katarzyna z Zbąskich Oleśnicka. Tak to ta co napadała i rabowała ze swoją grupą opryszków. Pod koniec XV stulecia we wsi powstał folwark o powierzchni 10 łanów . Zmieniały wtedy Zbędowice swojego właściciela. Z króla na szlachcica. Sam folwark mieścił się w granicach od Uczynnego i Jeziornego Dołu a Pankosowem, Zimnym Dołem i Chmielną. Jak to bywa w dziejach zmieniali się właściciele wsi , zmieniały się rody szlacheckie i magnackie . Ostatni byli jak to na tych ziemiach Czartoryscy herbu Pogoń Litewska. Gdy upadło powstanie listopadowe zaborcy zajęli grunta klucza końskowolsko-włostowickiego- celejowskiego gdzie należały Zbędowice. Obszar wsi i gruntów Zbędowic wydzierżawili od skarbu Państwa rodzina Wesslów z Żyrzyna. Ta rodzina na trwale wpisała się także w mecenat sakralny Żyrzyna ale i także w całą historię związaną z sztucznym jeziorem Piskory i – aktualnie Rezerwatem Piskory.
W 1871 roku dobra weszły do majoratu Zbędowice należącego do Wasyla Białozierskiego. – członkowi Centralnej Komisji do spraw Chłopskich w Królestwie Polskim. Po śmierci Wasyla Zbędowice przeszły w 1899 roku na rzecz syna Mikołaja. Od 25.07.1919 przeszedł na skarb państwa. Dzierżawiącym do czasu podziału gruntów był peowiak Józef Krajewski. W 1926 roku Okręgowy Urząd Ziemski w Lublinie dokonał geodezyjnego podziału państwowego majątku Zbędowice na około 6 hektarowe parcele. Właścicielami nowo utworzonych gospodarstw zostali w większości piłsudczycy z powiatu puławskiego. Sama zaś Kolonia Zbędowice powstała w latach 1992-1926, kiedy to z inicjatywy Marszałka J. Piłsudskiego nagradzano ziemią dzielnych żołnierzy , który odparli od granic polskich bolszewików. Wspólny sołtys – wspólna historia.
Gaszę silnik przy przystanku. Krzyż ozdobiony kwiatami i wstążkami w cieniu drzew. Kłaniam się niemu. Patrzę na drugą stronę drogi. Piękne widoki, porzeczka, garby, a na nich pola i łąki i zboże i trawy. Oko się cieszy. Nie mam odwagi odkręcić głowy i siebie. Tam jest cel mojej eskapady. Tragiczny cel. Stał tu pomnik z 1947 roku. Został w latach 1981-1982 wymieniony na ten co jest teraz. Monument jakże wymowne artysty rzeźbiarza Stanisława Strzyżyńskiego z Nałęczowa.
„ Ku czci mieszkańców Zbędowic masowo zamordowanych w dniu 22 listopada 1942 r przez zbrodniarzy hitlerowskich za współpracę z ruchem oporu”
I 88 nazwisk. I nogi się same zgięły. Lipy nade mną….Czytam kilka nazwisk …nie mogę :
Antoni Przepiórka lat 3, Celina Przepiórka lat 2, Edward Przepiórka lat 1, Helena… za dużo dla mnie… nogi zgięte, głowa oparta na cokole, ogromne wzruszenie i łzy…. Czuję tak bardzo tą tragedię, przeszywa mnie na wskroś.
Widzę te matki z dziećmi idące na śmierć. Te zawinięte malutkie istnienia otoczone matczyną miłością do końca i jej i ich………..Ojców leżących w dole poniżej ,płonące gospodarstwa , ich domy ich mateczniki ich całe życie tak odebrane nagle i tak brutalnie. Sołtysa zobligowali by pochował wszystkie ciała ofiar. Cudem ocalona Marianna i kilku chłopców. Długo zbieram się by zejść na doł. W miejsce egzekucji. Ono z góry tak mocno krwawi, to rana która się nigdy nie zagoi. Schodzę. To prawie ponad moje siły. Tak czuję tu to cierpienie , tą śmierć , tą tragedię, żałość. Widzę murek, kilka grobów rodzinnych i samotny mały krzyż. Zadbany jak pozostałe. Tylko tu kwitną niezapominajki….tylko przy tym krzyżu z malutką mogiłką…. Tylko tu. Klęczę długo, długo się modlę. Im dłużej tym nie mam siły wstać. Tak tu te dusze potrzebują modlitwy, tak dużo…. Odjeżdżam w milczeniu , z zaciętym wyrazem twarzy pełnym tej wielkiej tragedii. Jadę na wieś.
Domu porozrzucane co trochę , raz po lewo , raz po prawo. Budynek chyba szkoły mijam. A po lewo piękny drewniany dom otoczony i drzewami i nawłocią i liliami. Dalej po prawo krzyż drewniany …od głodu…wojny….Kapliczka z 1978 zadbana maryjna. Nic nie cieszy choć piękne, wymowne. Garby cudowne. Zboża , porzeczki, łąki…. I ta historia. Najkrwawsza na Powiślu. Przyćmiewa cały urok tej już starej miejscowości. Wracam do Puław w ciszy , niekiedy łza opadła. Mam syna przecież w wieku 11 miesięcy….. nie potrafię się odnaleźć w tej tragedii. Długo się zbierałem by tu przyjechać. Długo . Lata całe. To miejsce wciąż żywe. I prosi o modlitwę…..
……… 84 nazwiska w tym 1/3 dzieci…………… odeszli
„ MARIANNA PRÓCHNIAK ZD. MURAT ZAM. MŁYNKI
„dzisiaj was wszystkich szlag trafi’’- to słowa żołdaka, który wpadł do izby w chwili, gdy w niedzielny poranek jedliśmy śniadanie. Cała kolonia była otoczona. Niemcy pozostawili pod naszym mieszkaniem rowery i rozeszli się po domostwach sąsiadów. Po upływie dwóch godzin plac przed domem zaroił się od wozów i ludzi. W sadzie za stodołą przywiązano do drzew kilkadziesiąt sztuk bydła, przyprowadzonego przez gospodarzy Kufry z odzieżą i bielizną rodzice wynieśli na jedną ze stojących na drodze furmanek. Mijały pełne napięcia, przerażające chwile. osłupiali mieszkańcy w milczeniu patrzyli na buńczuczne i tryumfujące twarze żołdaków. Po podpaleniu kilku zabudowań ,pijani hitlerowcy zaczęli rozstrzeliwać mężczyzn. Później przyszła kolej na kobiety i dzieci. Pamiętam jak nas pędzono całą grupą nad dół. Sąsiadka- Sykutowa dźwigała na rękach dwoje małych dzieci. Szła bardzo powoli, słaniając się na nogach. Podskoczył do niej Niemiec i kopnięciem popchnął w stronę odnogi. Mama trzymając mnie mocno za rękę powiedziała „upadnij i nie odzywaj się póki swoich nie usłyszysz’’ ległam w dole wśród trupów nakryta krwawiącym ciałem matki. Nie zdradziłam oznak życia, byłam odrętwiała, półprzytomna, rozżarzone węgle odpryskujące od płonącego domu sąsiadów parzyły mnie w nogi. Po egzekucji oprawcy zeszli do odnogi i sprawdzali skuteczność swojego dzieła. Rozległo się kwilenie dziecka, którego nie trafiła kula. Silne uderzenie kolbą od karabinu uciszyło płacz. Pod wieczór odnaleźli mnie ludzie sprowadzeni przez sołtysa ze Zbędowic. Przez parę lat żyłam w stanie głębokiej depresji. Mój dziecięcy umysł (miałam wówczas 8 lat) długo dochodził do równowagi po makabrycznych przeżyciach.
Anna Lewtak, Puławy
W niedziele około godziny 9 rano wybrałam się z mamą do kuzynów mieszkających w Kolonii Zbędowice. Gdy byłyśmy w pobliżu osady tzw. Skowieskich pastwiskach ,zobaczyłyśmy dym unoszący się ponad wierzchołkami drzew. Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów, zza kępy krzaków wyszedł stojący na posterunku Niemiec i kierując w naszą stronę broń rozkazał udać się ma plac, gdzie wysiedlono mieszkańców Kolonii. Idąc drogą widziałyśmy , że płoną zabudowania w zachodniej części- od strony Parchatki. Zgromadzeni pod krzyżem ludzie oczekiwali najgorszego. Ujrzeliśmy przerażone twarze mężczyzn, lamentujące kobiety tłumiące płacz swych dzieci. Niemcy sprawiali wrażenie ludzi zdecydowanych na wszystko. Z ich oczu zionęła dzika, zwierzęca nienawiść, która paraliżująco oddziaływała na zgromadzonych. Podeszła do nas szwagierka i drżąc z zimna powiedziała: po co wy tu przyszliście patrzeć na naszą biedę mama rzekła „zarzuć na siebie puchową chustę’’ a ona: „zaraz nam wszystkim będzie ciepło’’ szwagier Jan Murat wybiegł do nas z oddzielnie stojącej grupy mężczyzn, przywitał się i powiedział że wszyscy idą za chwilę na śmierć. Odpychany lufą karabinu uścisną nas na pożegnanie i rzekł, „Może któreś dziecko zostanie to się nim zaopiekujcie”. Przeglądający dokument żołdak, zauważył moje nowe buty oficerki i rozkazał je zdjąć. Stałam cztery godziny boso na zamarzniętej ziemi. Nastrój grozy potęgował pożar znajdujący się wokół zabudowań. W tej scenerii odbywało się typowanie mężczyzn do odstrzału. Oprawcy podchodzili do stłoczonej grupy i wskazując na poszczególnych ludzi mówili „ty! Teraz ty!”. Ofiary szły na dół w milczeniu, wyprostowani, sztywni na zdrętwiałych nogach. Po kolejnych strzałach rozległ się z drugiej grupy głośny szloch kobiet i płacz dzieci. Kiedy zlikwidowano grupę mężczyzn, podszedł do mnie Niemiec i rozkazał iść do dziecka, które (w odległości około 40m) trzymało młodego źrebaka. Wzięłam konika za uzdę, a chłopiec jako ostatni z mężczyzn poszedł na rozstrzelanie. Kobiety kierowano na miejsce kaźni razem z dziećmi. Maleństwa tuliły się do piersi matek, a starsze trzymały się kurczowo odzieży. Około godziny pięt nastej po skończonej masakrze wypuszczono nas. Późną nocą do domu w Starej wsi przybyło młode małżeństwo wnuków z kolonii. Zdążyli ukryć się przed najazdem w wąwozie. Ludzie w Zbędowicach byli tak straszeni że nikt nie chciał ich przyjąć na nocleg. Dowiedzieliśmy się ze ocalała córka szwagra 8 letnia Marysia Muratówna. Sprowadziliśmy ją na drugi dzień do Zbędowic. Wychowywała się najpierw w starej wsie a później w Młynkach”
Na podstawie „ Pacyfikacja Kolonii Zbędowice” – A. Lewtak.
Obraz może zawierać: chmura, niebo, roślina, drzewo, trawa, góra, na zewnątrz i przyroda