Bezimienny krzyż tragedii nad Wieprzem
Ranek poniedziałkowy, taki ot po kolejnym weekendzie. Topniejące tygodnie już przeszły na tą drugą stronę trwania roku. Kurczę już 38 tydzień o 52 ich dyktuje nasz byt i naszą świadomość i pełność roku – roku 2019. Już smak nowalijek jeszcze nie tak dawno sprzedawanych z nacią marchewki czy boćwinka górowały i królowały w kuchni, by nabrzmieć swoim dojrzalszym smakiem. Smakiem bliskich wykopków, smakiem kopcowania, przesiąknięcia tą ziemistością Ziemi, smaganych słońcem , deszczem i wiatrem łęcin. Jesienią w nozdrzach już wdzierających się w poranek i ranek, w wieczorny zachód słońca czy w noc w końcu ciemną i białym jej górującym strażnikiem. Teraz świeci wybitnie mocno, pręży muskuły , napina klatę ten nocny mocarz. Spać swoim blaskiem nie daje, jego wpływy na wpływy nasze ma ogromne, nie pozwala cicho zasnąć, dręczy coś nas od środka. Toczy po umyśle jakieś niepotrzebne poddenerwowanie, niepokój – marnieje ten sen ,stając się miałki i płytki. Być może to nie tylko wina jego przyciągania, tych astronomiczno-kosmicznych sił niewidzialnych ba! nadprzyrodzonych. Może w te dni każe nam się zastanowić w tej bezsenności i tułaczce świadomości w stan błogości o tych co już dawno są ponad rzeczywisty stan bycia, tych którzy odeszli, tych którzy oddali życie za Coś, za Kogoś, umarli z naturalnej potrzeby istnienia świata – starości… Taka naszła mnie w tym wszystkim myśl, że każda śmierć ma swoją historię. Tą często cichą, spokojną, codzienną, niekiedy przaśną, niekiedy brawurową, niekiedy smutną czy wesołą. Oblaną aurą niekiedy wielkiego poświęcenia, niekiedy zbiorowej odpowiedzialności za innych i siebie.
Tu przy Borowej nad Wieprzem zaczyna samoistnie głowa chylić się w geście pokłonu i oddania czci tysiącom zamordowanym na tym terenie przez Niemców w czasie II Wojny Światowej choćby. Obozie śmierci , Twierdzy Dęblińskiej z której cały czas sączy się krew dziesiątków tysięcy zamordowanych jeńców. Wał drugi między Gołębiem a Dęblinem dłońmi Żydów ale i zgodnie z przekazem ustnym gospodarzy okolicznych miejscowości. To w końcu sam Wieprz co w 1943 roku nabrał nienaturalnego koloru , szkarłatnego od rozstrzeliwanych Żydów widział tak wiele, tak wiele śmierci. A przecież tyle o tej rzece już pisałem, tyle cudowności i piękności jest w niej. Dziś czując już tą pełnię księżyca za sobą, byłem nad Wieprzem tuż przy Borowej , tuż przy ujściu do Wisły i ukląkłem i się pomodliłem. Też za tych co grób masowy mieli pod mostem żelaznym, ale za ten wymowny pojedynczy stalowy krzyż z krucyfiksem. Wbity tuż przy lustrze wody. Bez niczego, żadnych zniczy. Kwiaty polce i trawy go ukwiecają. Będąc tu tyle razy nie zwróciłem na niego uwagi??! A może go nie było ? Krzyż nie młody przecież… Stałem długo mając w głowie ogrom myśli kłębiących się. Skąd , jak, czemu ? Na pewno ktoś lub być może kilka osób tu zmarło …w odmętach Wieprza.
Czy to może nieszczęśliwy wypadek? Czy może głupota i brawura? Czy może samobójstwo? Czy może to miejsce – mogiła upamiętniająca straszne czasy wojny czy może jakieś epidemii?
Nie wiem. Jest bezimienny. Symboliczny. Teraz , dziś , gdzie przywołana jesienna melancholia i niepokój księżycowy we wspólnym zaistnieniu z krzyżem nad Wieprzem dały mi ogrom do myślenia, uderzyły żałością , smutkiem i niemocą. Zostawiałem przy krzyżu więcej pytań niż wydawało się mogłem ich powiedzieć…..