Szarlotki smak młodości...
Jesień. Czas wielkich prac na polu. Gasnące już za szybko słońce , które nie zawsze jest gościem częstym tych dni września czy października. Już ranki obleczone cudem mgieł i buchających bałwanów jej poświaty toczące się w porannym świcie. A te świty są już rześkie i skąpane w wielkie misterium plejady barw na nieboskłonie. Syczą róże mocno wstawione, z nimi i beże i brąz się zdarza a na to wszystko przetacza się burgund i złoto. W tym koktajlu świtu chłodnego przeca pojawia się dodatkowy atut. Atut przeżywania w tajemnicy mgieł i unoszących się na nich nieśmiałych poszczekiwań psów z oddali. To wtenczas niestrudzone sikorki dają swój koncert, gdzieś zaskrzeczy piękna sójka. Kawka coś dopowie, a sroka swoim swoistym głosem niesionym przez tą mgłę. Tak. Jesień zatopiona jest w pracy na roli, w sadzie w ogrodzie. Ziemniaki już ukopane, w piwnicach czy kopach czekają na wiosnę, marchew już bez naci jak i pasternak w dołku z piachem się tulą. Burak czerwony i seler także gdzieś mają swoją przystań. Na polu,niczym strażnik stoi na warcie wkopana pora, jej zima nie straszna.Łodygi po pomidorach, ogórkach, papryce już dawno zgasłe grabione przez gospodarza tlą się białym dymem ,kupka za kupką. Na innym poletku łęciny ziemniaków także kończą swój czas. Redły wyprostowane. Talerzówką pojechane. Czekają na wiosnę. Pole czyste i zadbane. To był kolejny rok ciężkiej pracy w ogrodzie,sadzie. Przecież można kupić owoca ,czy warzywo. Sklepy cały rok oferują do syta płodów rolnych. Już przecież nie trzeba siać, sadzić pikować, doglądać, hakać, plewić . Obornikiem podsypać , oprysku dać. Co dzień jak upały srogie wiadra i konewki wody lać. By na końcu stanąć przy dojrzałej kiści w foliaku pomidora,przy płożących się polnych gruntowych ogórków. Zerwać i posmakować. A smakuje wtenczas wybornie. Nie czuć w nich naszego potu wylanego przez szpadel kopania,haczki pielenie,noszenia setek litrów wody by wyrosło. Modlenia się by na Zośkę nić nie padło. Mróz na wiosnę nie złapał, robak nie wszedł. Kret,czy inne dziadostwo nie zjadło od spodu. Przychodzi czas satysfakcji. Czas pierwszych smaków pomidorów, czas swoich małosolnych. Czas wczesnych śliwek obrodzenia. Czas porzeczek i agrestu. Czas rozliczenia dziesiątek godzin chylenia się nad tym plonem. Nad tym swoim zagonkiem. Tych przyciętych wiśni dawno temu, wsadzonych jabłoni nowych smaku. Jesień gasi ostatni akord . Liście opadają w sadach. Pamiętam jak za gnoja leciało się z jutowym workiem na rów za obórkami. Tam rosły dorodne i stare jabłonie i grusze, ulęgałki to były ,papierowe w smaku ,ale nikt nie wybrzydzał . Jabłonie były dostojnie. Rosły przy rowie melioracyjnym. Na 15 metrów lu więcej, rozłożyste . Stare, ale plęgne. Dawały obfitość jabłek w smaku winnym i kwaśnym. To nic. Te worki pakowaliśmy te jabłka a z nich były w domu różne smaki. To w podłużnym prodziżu z ryżem i cynamonem zapiekanka była. To pamiętam w kuchence się piekły jabłka i tym smakiem i zapachem nasycały nas. Jedliśmy i na surowo, w dżemy szły.By były na zimę ,na wiosnę wczesną starczało. Były i jabłeczniki i szarlotki.
I ta jesień kojarzy mi się z tym zapachem ziemistości na polu, tych palonych łęcin w ogrodzie i zapachu szarlotki w domu.
Dziś już kolejne pokolenie takie smaki robi. Niespełna moja , 18 stka ,córcia moja dziś upiekła na kruchym genialny placek z jabłek. Skąd jabłka ? Oczywiście z Kępy... mieszane renety, championy i malinówki...
Jak smakuje ?
Słów brakuje ...