Cknienie wędkowania...
Był rok 1999. Pamiętam idealnie. To był rok ryby życia. Nic nie sprawiało bym był pewny wyniku wędkarskiego jakiego wtenczas dokonałem. Kto by pomyślał ,że o wędkarstwie teraz to tylko z portali internetowych i na jutjubie oglądam…to Primanki,to Lucia, Czy Małego Rekina. Wtenczas zapalony byłem niebywale na ryby. To brało się z kolebki, brak mój starszy o wiele i tato już wędkowali i mieli sukcesy. W latach 80 tych moim miejscem wędkarskiego przedszkola był stawek przyosiedlowy we wsi PGRowskiej ,gdzie mieszkałem. To tam doskonale pamiętam była woda o tak zmiennej fakturze, gdzie były swoje miejsca. Niczym na wielkim jeziorze miejscówki pooznaczane. A toż przecież oczko wodne jedno z dwóch jakie kiedyś służyły do hodowli karpia. Drugiego już nie ma. Zasypane i uprawiane po drugiej stronie drogi na Kołobrzeg. Tam była plaża, przy wejściu, między dwoma drzewami, na sitowiu, koło wyspy, na kładce, czy na kamieniu. Taki marny akwen był dla mnie całym wędkarskim rajem. Rozczytywałem wodę kilka lat. A były tam ryby życia. Dwa ogromne karpie co zrywały sprzęty,szczupaki ,czy liny. Wszystko tam było. Były i bańki po olejach,jakieś żelastwo ,czy syf z wymiany filtrów i oleju w autobusie ,czy żuku. Rósł tam głóg . Zawsze korciło mnie by jeść te owoce. Lecz nie wiedziałem ,czy można. Na tym stawku złowiłem pięknego lina ,gdzie mam zdjęcie z tatą. Leszczyna wycięta w brzózkach ,kawałek żyłki Stylonu. Ruski haczyk z oczkiem i spławik z kurzego ,czy gęsiego piórka. Malowany lakierem do paznokci ukradziony na tą chwilę od mamy. Taki banał teraz. Lecz kiedyś było wszystko prostsze, łatwe do pozyskania i dużo mniej skomplikowane. Żyło się przaśnie. Ot ciasto z mąki i wody.Niekiedy na bogato z żółtkiem dla koloru. Czy ukopany czerwony robak z gnojownika. Swoje wyhodowane na padniętej kurze białe.Czy uparowana pszenica lub ziemniaki. Tak było. Na zanętę śruta zwana tu ospą. Kukurydza do tego i tyle. Bywały już zanęty w sklepach w latach wczesnych 90 wędkarskich. Takich mistrzów jak Gutek, czy Lorenc.Lecz ryby ze stawku wolały te przaśne karmy. Jak miałem okazję ruszyć na jeziora to sprawa była poważniejsza. Pamiętam jak dziś tato był skarbnikiem PZW i kartę miałem opłaconą. Na legitymację zrobił mi egzamin jak Bóg przykazał. Zdałem. Karta wędkarska była dla mnie czymś niepojętym. Niczym paszport do wszystkich możliwych technik połowu i jezior ,rzek i stawów rybnych. Dumny byłem ,że ją miałem. Taka legitymacja, i gość jak ja ją mam. Opłacone nizinne pamiętam i rura na jeziora. Rower damka ,czy Wigry-3 dawał radę. W Wakacje jak truskawek nie zbieraliśmy to siadałem i jechałem na jeziora obładowany niczym szczególnym. Ot trochę zanęty i przynęt trochę. Do tego zawsze termos herbaty i kanapki. Tak już gotowy o 3 ruszałem w szarym świcie na ryby. Jezior było kilka. Głównie w Starninie sobie upodobałem. Pozostałe w okolice były w PGRybie chyba. Na pewno Popiel. Ale w latach 80-90 jeszcze w PZW. Ileż to miałem przygód nad tymi wyprawami. Od rodziców opierdolu dużo ,że znów na ryby , co dzień ,i rano i pod wieczór. Tak było. Nic mi nie wadziło. Łapałem piękne płocie pod kilogram ,czy liny ponad 2 kg. Ale w 1998 roku był gorący lipiec. Gotowała się woda z samego rana. Bomblowała przy jabłonce grubsza ryba. To nie lin ..tylko KARP. A były okazy na Naszym jeziorze spore. Jak i węgorze. Kawałek niedogotowanego ziemniaka na grunt ,spławik prawie leżał… gorąco już było o 5:30 rano. Druga wędka na robaka i ciężarek 30 g. Na kartofla pociągnęło….i 9 kg karp u pana z drugiej strony jeziora podbieraku padł. Pamiętam jak darłem mordę – pomóżcie mam karpia. Wędka delikatna Germina ,żyłeczka 0,2,przypon 0,18. Gość odezwał się pamiętam. Trzymaj go delikatnie już lecę z podbierakiem. I tak przeleciał z kilometr jak mnie dopadł .Zabrał kolegów na ten wyczyn mój. Rady było bez liku a ja byłem w swoim świecie i świecie tego karpia. Rekord. Nie mogłem go nie zabrać i nie pochwalić się mojej przyszłej żonie i rodzicom i całej wsi. Dziś pewnie bym go wypuścił ,ale wtenczas czasy były inne. Dziś tak mnie na te wspomnienia wzięło. Byłem i na Wiśle razy dziesiąt. Z Marcinem z Dęblina penetrowaliśmy i Antonówkę, i Port, i Tamę i Podzamcze. Tu w Puławach na Powiślu ,Wysokich Brzegach się próbowałem z rybami. Zawsze w plecy. Jedynie na odnodze w Borowej miałem piękne karpie i karasie. Miałem i klenie i brzanę i szczupaków mrowie. Okoni i świnek trochę. Jednak zrezygnowałem dla rodziny z wędkowania. Teraz niekiedy mi się ckni. Troszę nad wodą posiedzieć sam na sam. Być jak kiedyś na Romecie 3 biegowym frywolnym i wolnym . Śmigać nad jeziora i stawy,bagna ,czy oczka wodne. Odpocząć …nabrać oddechu siebie samego. Powiem ,że brakuje mi czasem…ale to czasem… bo rodzicem się jest a nie bywa….