• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 3

< 1 2 3 4 5 6 ... 40 41 >

Blisko .. Lepino

 

Znacie pięknie zacumowaną w zieleni wieś Lepino? Wieś blisko Slawoborza
We wsi znajdują się ruiny barokowego pałacu z końca XVIII w., należał do rodziny Blankenburg. Na obrzeżach zabudowania pofolwarczne i ryglowy dwór zarządcy z II poł. XIX w[. Założenie pałacowe znajduje się w zachodniej części wsi, a prowadzi do niego aleja kasztanowa, przechodząca w drogę biegnącą przez podwórze i kończąca się podjazdem przed fasadą pałacu. Za pałacem znajduje się 3 hektarowy park krajobrazowy z końca XVIII w.
Pałac ma 16 izb mieszkalnych, dwie kondygnacje.Budynek wolnostojący, w odległości ok. 25 m zabudowania gospodarcze, za budynkiem i z boków krzewy i drzewa dziko rosnące. Budynek na uboczu wioski. Obiekt murowany z cegły częściowo tynkowany. Stropy drewniane. Wewnętrzne ścianki działowe w konstrukcji szkieletowej z wypełnieniem z cegły.Dach mansardowy w konstrukcji drewnianej jątkowej. Kryty dachówką karpiówką podwójnie w koronką. Podłogi z desek, na parterze posadzka. Schody drewniane.Budynek na planie prostokąta z jedną małą dobudówką. Układ dwutraktowy z wewnętrznym korytarzem po środku. Partia wejściowa i narożniki ryzalitowane grubością muru. Klatka schodowa trójbiegowa.Bryła zwarta i prosta. Dach czterospadkowy z półszczytem górnym.Budynek dwukondygnacyjny, podpiwniczony ze strychem. Elewacja frontowa symetryczna, partia wejściowa ryzalitowo wysunięta, zwieńczona tympanonem. Elewacje tynkowane na parterze, wokół biegnie gzyms nad okienny i podokienny, narożne ryzality boniowanie. Cokół kamienny przechodzący w ceglany. Nad głównym wejściem naświetle zwieńczone łukiem koszowym. W szczytach części okien pierwotnie zaślepiona. Dobudówka z białej cegły kryta eternitem. Okna w elewacjach prostokątne, wewnątrz przykryte łukiem odcinkowym. Na strychu w połaci dachowej facjatki bez szyb.Z hallu do korytarza wejście poprzez drzwi dwuskrzydłowe, drewniane z drewnianą ościeżnicą na łuku odeinkowym do korytarza. Na lewo od hallu pomieszczenia sklepowe. Na piętrze układ dwutraktowy z korytarzem na całą długość budynku. Na strychu fragmenty starych ścianek działowych szkieletowych. Pierwotna stolarka drzwiowa i okienna, na piętrze fragmenty pieca.Instalacje: elektryczna, odgromowa, wod.-kan., ogrzewanie piecowe.

12 września 2023   Dodaj komentarz
rodzinne strony   lepino rymań sławoborze  

Blisko ...Siemyśl

Oryginalny cytat z: "Der Kołobrzeg-Körliner Kreis" - The history of its towns and villages by Johannes Courtois, published and printed by Courtois Kołobrzeg 1909.

Siemyśl
Wieś licząca 886 dusz, obecnie zwykle pisana Siemyśl, w czasach Wendów nazywała się Czymoycele. Według notatki w księdze kościelnej, Siemyśl został napisany Zimines w 1276 roku. Znaczenie tego słowa to prawdopodobnie "wioska mostowa". Niektórzy wywodzą Siemyśl od Simonis cella, stwierdzając, że mnich Simon założył tu swoją chatę w czasach starożytnych; ta pochodna i historia prawdopodobnie zostaną przeniesione do królestwa bajek.
Akta kościelne sięgają jedynie 1657 roku. Nie ma więc wiarygodnych informacji o Siemyśl z tego okresu. Jednak nazwiska pastorów luterańskich od 1560 r. są poświadczone z wcześniejszych czasów. Kronika Kołobrzegu dostarcza informacji o jeszcze wcześniejszych czasach i okolicznościach Siemyśl. Siemyśl był niegdyś wsią rycerską należącą do rodziny von Manteuffel. Claus v. Manteuffel sprzedał połowę Siemyśl (21 hektarów, 9 gospodarstw, 1 dzban) szpitalowi St. Spiritus w Kołobrzegu za 750 marek w 1439 roku, a drugą połowę szpitalom St. Jürgen i Spiritus za 2000 marek w 1456 roku. W ten sposób Siemyśl stał się wsią komorną miasta Kołobrzeg.
Przed rokiem 1000 nad naszym regionem i naszą wioską panowała pogańska ciemność. Tutaj też prawdopodobnie znajdowała się pogańska świątynia, chata zbudowana z gałęzi wokół wysokiego drzewa, a ludzie modlili się przed bożkiem do Wodana, wszechprzenikającego ducha, lub do Thora, boga piorunów, lub do Ziu, boga słońca, lub do podrzędnego boga, ponieważ cała natura była wypełniona duchami według naszych przodków. Po tym, jak polski król Bolesław I podbił Pomorze około 1000 roku i założył biskupstwo w Kołobrzegu, nie osiągając trwałego sukcesu, kraj został pozyskany dla chrześcijaństwa przez jednego z jego następców, również o imieniu Bolesław, poprzez sprowadzenie biskupa Ottona z Bambergu. Otton również przybył do Kołobrzegu, gdzie został dobrze przyjęty. Tutaj kazał zbudować kaplicę, którą później poświęcił Najświętszej Marii Pannie na Starym Mieście podczas drugiej wizyty. Możemy przypuszczać, że w tym czasie (1124 r.) wieść o Ewangelii dotarła z Kołobrzegu do okolic, tj. również do Siemyśla, za pośrednictwem targowiczów, którzy w tamtym czasie podróżowali na targ w Kołobrzegu, tak jak robią to dzisiaj. Nie wiemy jednak nic pewnego na ten temat.
Dopiero od czasów po 1400 roku mamy wiarygodne informacje, które można znaleźć w kronice Kołobrzegu. W sporach tego miasta ze szlachtą, biskupem i księciem, bardzo ucierpiało po tym, jak stało się wsią miejską (odpowiednio 1439 i 1456). Po wprowadzeniu reformacji prawdopodobnie przez jakiś czas pozostawało katolickie, ponieważ dopiero w 1560 r. czytamy nazwisko pierwszego pastora luterańskiego, Martina Haberlanda, 1560-1592 r. Zainspirowany kontaktem z pobożnym i uczonym generalnym superintendentem Venedigo, głosił tu czysto i głośno Słowo Boże i położył kres papistowskim naukom. Za jego czasów miasto Kołobrzeg musiało stoczyć ciężką walkę z księciem Johannem Friedrichem i biskupem Johannem Casimirem. Okolica bardzo ucierpiała, a Siemyśl był w tak opustoszałym stanie, że w 1587 r. skarb państwa musiał pomóc, aby mieszkańcy wioski mogli ponownie kupić bydło i sprzęt rolniczy. Następcą Haberlanda został Joachim Lambert (1592-1642). Ożenił się on z wdową po swoim poprzedniku. Wraz ze swoim następcą i zięciem przeniósł się do Kołobrzegu jako pustelnik, gdzie zmarł w 1657 r. w dojrzałym wieku 88 lat. Trudny okres wojny 30-letniej przypadł na czas jego kadencji. Ponieważ Kołobrzeg był okupowany przez żołnierzy cesarskich, Siemyśl z pewnością również doświadczył grabieży i złego traktowania. W 1625 r. majątek miejski został wydzierżawiony za 247 1/3 fl. czynszu.
Księga kościelna zawiera kilka krótkich wzmianek o następujących pastorach: Joachim Eberhard (1642-1650), który poślubił córkę swojego poprzednika i po 8 latach służby został pastorem w kościele św. Samuel Hamel (1650-1657) z Freienwalde. Ożenił się z 78-letnią wdową ze Szczecina. Jego następca Georg Wend (1657-1690) założył najstarszą wciąż istniejącą księgę kościelną. Ożenił się z córką pastora Stamera z Gützlaffshagen.
Był to czas, gdy odbywały się procesy czarownic, Szwedzi przybyli do kraju jako wrogowie i pobierali daniny we wsiach miejskich Kołobrzeg, czyli także tutaj. W 1657 r. pochowano tu szwedzkiego kapitana kawalerii z kazaniem pogrzebowym. O tym, jak bardzo zmniejszyła się liczba ludności w czasie wojny 30-letniej, może świadczyć fakt, że w 1660 r. ochrzczono tylko 13 dzieci, a 8 pochowano. Kwatera główna. Rittmeister von Dorville leżał z pastorem w kwaterze przez pięć tygodni. W Siemyślu zmarła również żona podoficera z batalionu Schilla. W tym czasie ks. Karstedt musiał skromnie się utrzymywać. Jego następca Joh. H. Theod. Heerfahrdt przebywał tu tylko przez krótki czas, ponieważ został powołany do kościoła św. Mikołaja w Kołobrzegu. Nic dokładnego nie można powiedzieć o danych osobowych i życiorysie jego następcy, P. W. Aug. Th. Lassahna (1824-1860). Lassahn był bardzo dokładnym i punktualnym człowiekiem w sprawach administracyjnych, który z punktualnością regulował zewnętrzne sprawy wspólnoty. Podobnie jak on, jego następca Joh. Ernst Karl Rohde, urodzony 25 września 1822 r. w Gdańsku, otrzymał z łaski Bożej długi i błogosławiony okres urzędowania. Ojciec Rohde był żonaty z Wilhelmine Gramm, córką kasztelana zamku w Cleve a. Rh. Ta ostatnia została wykształcona przez Fliednera na nauczycielkę małych dzieci. Pracował jako wierny pasterz i pastor od 1860 do 1896 r. Podczas jego posługi w 1866 r. wybudowano nowy kościół (koszt 4172 talarów). W 1871 r. zgodnie z wolą ówczesnego patrona Beusta wybudowano nową plebanię, niestety z muru pruskiego (2300 talarów), a w 1877 r. dwupiętrowy solidny budynek szkolny. Organy w kościele w Siemyśl zostały zakupione później, dzieło Völknera, Dünnow. Po długiej i błogosławionej posłudze ksiądz Rohde przeszedł na emeryturę w Boże Narodzenie 1895 roku i przeniósł się do Kołobrzegu, gdzie spędził emeryturę w towarzystwie swoich dzieci, które nadal żyją tam w szanowanej pozycji, niestety nie na długo, ponieważ już 10 sierpnia 1900 roku Pan wezwał go po krótkiej chorobie. Richard Schneider, urodzony w 1864 roku w Szczecinie, jest obecnie w tutejszym biurze parafialnym.
W Siemyślu znajduje się obecnie mleczarnia, kasa oszczędnościowo-pożyczkowa (zarządzana przez pastora), stowarzyszenie wojowników i agencja pocztowa. Każdego roku obchodzony jest festiwal misyjny, który jest dobrze przyjmowany. Towarzystwo śpiewacze i chór puzonowy założone w poprzednim roku, szkoła dokształcająca przyczyniają się do moralnego uszlachetnienia i promocji; biblioteki publiczne tutaj i w Nieżyna oferują dobrą rozrywkę, a także często organizowane wieczory rodzinne. Niestety, zaniedbano doprowadzenie linii kolejowej, obecnie oddalonej o 4 kilometry, w bezpośrednie sąsiedztwo wioski, więc ożywienie gospodarcze jest bardzo trudne. Kościół został odbudowany w 1866 roku. W muzeum Pomm. Gesch.-Vereins zu Stettin (Pomorskie Towarzystwo Historyczne w Szczecinie) znajduje się 6 okrągłych szyb okiennych pomalowanych na kolorowo z obrazami biblijnymi, z których jedna zawiera datę ..94, które pochodzą ze starego kościoła. Znajdują się tu również cynowe lampki ołtarzowe i pozostałości zielonego obrusu wykonanego prawdopodobnie w 1714 r., a także niewielki starszy kielich.
Pod koniec XVIII wieku we wsi było osiedle budynków w złym stanie tzw. Simotzelschen Katen (siemyśleńskie chaty ), kolonia Wilhelmsberg, oba położone we wsch. części wsi i założone w nowszym czasie, osiedle wcześniejsza strażnica leśna do które należały 4 morgi ziemi, i leżące nad rzeką Dębosznicą młyn dziedziczny, który składał się ze stanowiska młyńskiego z dolnym napędem, dom pastora, budynek szkoły, 82 domy mieszkalne, 69 bud. mieszkalnych, 149 rodzin liczyło 784 mieszkańców, wśród których znajdowało się 38 staroluteranów, 7 osób wyznania mojżeszowego, dyplomowana położna. Poza właścicielem majątku było tutaj 80 gospodarzy będących posiadaczami gruntów, z nich 51 traktowało rolnictwo jako główne źródło utrzymania, a 29 jako dodatkowe. Do momentu przeprowadzenia komasacji gruntów i przed założeniem dużych nowych siedlisk ziemia chłopska należała do 10 chłopów i 4 robotników rolnych, a cała wieś miała tylko 29 domów. Wielkość pól wynosiła 5808, 16 morg ( morga około 0,5 hektara)z czego do majątku ziemskiego należały 2330, 138 mg - w tym 1500 morg gruntów ornych uprawianych na zasadzie siedmiopolówki 150 mg dwupokosowej łąki, 550 mg pastwisk, 11,175 morg ogrodów, 10 morg obszarów zalesionych - lasy sosnowe, 18 mg stawy,odległości ca 19 km. na płd. od Kołobrzegu. Przy bocznej drodze w kierunku płn. od trasy E 28 Szczecin - Gdańsk. Wieś wielodrożnicowa na płaskim terenie. Wokół otoczona przez pola, łąki. W odległości ca 2 km. na płd. przepływa rzeka Dębosznica. W centrum wsi, w miejscu krzyżowania się traktów jest kościół neogotycki pierwotnie z otaczającym cmentarzem. We wsi bogate domy oraz zagrody, każda z własnymi budynkami gospodarczymi, ustawione wokół kwadratowego dziedzińca; Budynki zlokalizowane z dwóch stron po płn. i płd. stronie drogi. Wieś jest rozległa.3 mg zabudowań, 87, 143 drogi i nieużytki. Ta ostatnia liczba dotyczyła całej wsi. Chłopi posiadali 3258, 43 mg gruntów w tym ornych 1587,145 mg, uprawiane w trójpolówce, 157, 153 dwupokosowe łąki, 1466 mg pastwiska, 31,15 mg ogrody, 0,90 mg stawy, 15 mg zabudowania mieszkalne i gospodarcze, Do instytucji duchownych należało 219, 15 mórg z czego : 130 mg to grunty uprawne, 8 mg łąki, 79,56 mg pastwiska, 1,4 mg ogrody, 0,135 mg zabudowania mieszkalne, Stan zwierząt w całej miejscowości to 70 koni roboczych i 11 szlachetnych, 224 bydła, 1 byk, 132 krowy i 79 jałówek, 2065 owiec, z czego 1570 całkowicie uszlachetnione, należy do majątku 136 uszlachetnionych, jak również 359 zwyczajnych owiec jest trzymane przez gospodarzy, 30 świń i 35 prosiaków, 6 kóz. Hodowla drobiu prowadzona była tylko na własny użytek. Stawy i rzeka Kreienbach dawały bardzo ograniczony połów ryb. Bogactwem mineralnym na terenie pól to glina, margiel i torf- były wykorzystywane do budowy, do poprawienia gruntów ornych i do opalania. Do Kościoła parafialnego w Siemyślu należały kościoły filialne w rycerskich majątkach w Nieżyn i Unieradz. Siemyśl był posiadłością Mikolaja von Borcke na miejscowości Labes, który to co posiadał na tej wsi w roku 1247 za 84 marki sprzedał klasztorowi zakonnic w Koszalinie. Następnie miejscowość należała do Kołobrzeskiej Izby Finansowej, która to w 1456 r. odkupiła wieś. Utworzyła ona folwark, który przy końcu XVIII w. miał areał 1055, 152 mórg. Na tym areale musiało pracować 10 chłopów i 4 robotników rolnych. Izba Finansowa gospodarzyło tym majątkiem poprzez dzierżawcę, a po 400 latach posiadania tego majątku w 1858 r, sprzedała go Radcy Ziemskiemu Ernstowi Rudolfowi von Kapfengst z Stockow. Siemyśl w XVII wieku nie ma praw majątku rycerskich, ale w państwowej tabeli z roku 1862 jest już wymieniony pomiędzy miejscowościami rycerskimi.
Nazwa Siemyśl pochodzi od nazwy osobowej Siemimysl. Zapis z 1276 r. można odczytać jako Sěmislavj, z wymianą członu -mysl- na -slav- lub jako Semimysl. Nazwa wsi pojawia się w 1136 r. jako Simoitzel, późniejsze nazwy z 1276 r. jako Zimmizlowe i Zimmesle. W 1297 r. nazwa ulega przemianie na Cemoicell, a w 1297 r. na Ceymoycel. Około 1780 r. nazwa ma postać zgermanizowaną jako Siemötzel, a od 17885 r. Simötzel, która to nazwa przetrwała do 1945 r. Po 1945 r. nazwa miejscowości została spolszczona na Siemyśl.
Kościół w Siemyślu ( wybudowany w 1866 r. został poświęcony 26.12.1945 r. Erygowanie parafii miało miejsce 18.10.1957 r.

 

12 września 2023   Dodaj komentarz
rodzinne strony   siemyśl gorawino  

Czas...

 

Tydzień za tygodniem. A wcześniej i dzień za dniem. Godzina a godziną. Minuta przegania minutę.Ktoś kiedyś ustalił ten czas i on podle i nieuchronnie dla nas zasuwa do przodu. Ciśnie między naszymi sprawami, miłościami ,tragediami , czy radością. Jesteśmy mu zupełnie obojętni. My i cały świat ,ba! Wszechświat. Niby wielki Wybuch rozpoczął to ciągłe cykanie tych posuwających się miarodajnie ściennych zegarów. Kiedyś szpan był taki mieć z kukułką na naciągane szyszki .Później era kwarcowych czasomierzy. Na komunię w latach 80 szczytem był Casio, Saturn, czy Montana. Gdzieś odpalono cezowe . Ale to przeca nowości. Kiedyś słoneczny, wodny, piaskowy. W długim średniowieczu dołożyliśmy sekundową wskazówkę. Tak, by już liczyć każdą sekundę. Nie minutę, nie godzinę, nie dzień,czy tydzień. Ma nas w sidłach. Nie pozwala na wolność. Czas jest niewrażliwy na cierpienie,na pieniądze. Ma swój tor i swoje bicie. Mówi się ,że leczy rany. On nie , tylko nasze jednokrotne życie daje nam tą szansę, by zaistniało coś nowego,pięknego,innego.Żyjemy w wygodnym świecie,pełnym usprawnień , pokłonu dla człowieka. Mimo to mamy coraz mniej czasu. Co się dzieje? Dlaczego? Przecież większość spraw załatwimy mobilnie! Umówimy się do lekarza, zrobimy przelew,czy zapiszemy się do lekarza. Tylko obsługując aplikację w telefonie. To czemu mamy go mało? Czemu narzekamy na jego brak, czemu gonimy na drogach ? gdzie się spieszymy? Czemu znów ten czas jest od nas lepszy, wyższy i ma nas w garści? Jakbyśmy mogli choć trochę go dostosować pod siebie, by nam był przydatny i służył. By miał jakieś limity,był uzależniony od naszego kliknięcia, czy woli. Lecz on jest poza naszym całym byciem, nieprzekupny, jednorodny, swoisty i płynący do przodu.
Każdy ma swój czas – mówi się . To nieprawda. Czas nie jest niczyją własnością. My tylko możemy przeżywać, cierpieć, radować się w jego jakimś ułamku nieskończoności. Ale on na nas nigdy nie spojrzy, nie przytuli,nie zrobi nic dla nas dobrego,czy złego. Będzie zimny,sztywny, nieubłagany. I po dzieciach swoich czas ja poznaję. Po zdjęciach, po bolących kościach i chorobach chwytających gdzieś mnie. Po ciężkim wstawaniu z rana z łóżka, po senności o 20. Zrozumiałem ,że nie gramy do jednej bramki. On to świat ,a świat to on. Wszystko go potrzebuje i wymaga. Bez niego nie ma nic i nic się nie stanie.
Dlatego krocząc obok niego cieszmy się każdą chwilą. Bo ona za sekundę stanie się historią….

30 lipca 2023   Dodaj komentarz
filozofia  

Smaku malinowego pomidora czar....

 

 

 

Taka szeroka plastikowa taśma z zamkiem. To pamiętam. I to bardzo dobrze. Zwijało się ją w walec a zamek łączył jej końce. Tu wsypywało się jakieś ziemi torficznej chyba, lub poderwanego koło Pierwszej Górki czarnoziemu. Tacka plastikowa, niegdyś służyła jako tacka pod kawę noszenie. Tą ohydną w srebrnym opakowaniu. Kawa naturalna. Zatęchła od leżenia bóg wie gdzie. I w tym młynku ręcznym mielona – białym dzielonym ,gdzie z góry wsypywało się przez otwory ziarna kawy i kręciło do upadłego. Chrobotała pod naciskiem kręcenia i dawała się zgrubnie zmielić. Pamiętam jej wątły i mglisty zapach. Tej patery,czy nowszej tacki plastyk. Szklaneczka z koszyczkiem i tu było zawsze różnie. Domowo – koszyczek plastyk, dla gości zdobiony koszyczek metalowy. Patrzyłem w latach 80 jak dorośli pijali tą czarną brzydko pachnącą esencję. Mało tego na czajnik z gwizdkiem był czujny i na dolewkę wody nie żałował…. Bleee. Jak ja nie nawiedziłem myć szklanki po takiej kawowej nasiadówce… Ale gdzie ja snów zabrnąłem …
Na półce w foliaku zawsze było miejsce szczególne. Takie na przejrzałe pomidory i paprykę. Zawsze jako gnój się zastanawiałem po co tam tato odkłada przejrzałe bawole serca i paprykę iglo już dawno mającą jędrność za sobą… Odpowiedź przyszła szybko. Brał deszczułkę i tego pomidora kroił i kazał nam żgajom wydłubywać nasiona. Nie mieściło mi się w głowie po co ten zabieg. Choć wiedziałem ,że jak marzec zimny , ale z pomrukami słońca nadciągnie ciepłem małym to z tatą szliśmy foliak naprawiać. Saletra paliła ręce po workach i deseczka i papiak i dziura załatana…. Wiedziałem co noszenie setki konewek i wiader do podlewania tych pomidorów pachnących z samego rana majowego ranka, gdzieś obok papryka także uwiązana na postronku, obok w grządce sałata wzeszła, rzodkiewka i ogórek długi na sznurku. Jak się uchylało drzwi foliacze w czerwcu buchał zapach pomidorowego znoju,gdzieś akcent ogórka był świeży. A ty noś te konewki wody i wiadra wody. A na foliaku była jeżyny i obok rosły kosztele . Rosły sobie same i dojrzewały z każdym mocniejszym błyskiem majowego słońca. Palącego niekiedy czerwca,gdzie to nad łęcinami ziemniaków ukazywał się kwiat. Piękny, biały, a na nim pojawiały się trzmiele i pszczoły. To był znak ,że czas gracki i jego podkopów się zaczął. I te z foliaku pomidory zaczęły już poważnie konopny sznur obciążać. Tu malinowe, tu zwykłe, tu bawole serca, tam w rogu już sałata przekwitła, gdzieś dojrzewała rodzynka jak to mówiliśmy. Miechunka peruwiańska a dla nas jedna rodzynka o swoistym smaku i zapachu. Takie nowości były pamiętam za szczypiora. Lecz nic nie przebiło rannych lipcowych peregeynacji do tej naszej szklarni z worków po saletrze ulepionej. Rosa otulała kostki ,pachniało wilgocią zmieszaną z ziołami lipcowymi w drodze do tej oazy pomidorowej. I te pierwsze uchylenie drzwi i buch jeden za drugim zapachu dojrzałego pomidora. I ich karmazynowa światłość na łodydze uwieszonej na konopnym sznurku. Taki pomidor jak smakował ? jak 1000 talarów, prosto z krzaka szczypał kąciki ust ,ale buchał pomidorowym światem w ustach. W domu do szczypty soli,czy śmietany,czy na kanapkę z cebulą ułożony był idealny. Smak daleki od tych uprawianych masowo.Tych setek konewek i wiader było wartych tej chwili…
Dziś pochylony w Lidlu nad malinowym ,małym ,szkaradnym ale do cholery pachnącym malinowym sobie wszystko przypomniałem. Te nasiona w te zawinięte pasy foli z ziemią, te pikowanie do większych pojemników, te na parapecie w łazience i kuchni wyrośnięte zieloności pełne pomidory. Te dołki w foliaku i podwiązania sznurem konopnym.Te setki przekleństw i konewek wody ciągniętej ze stawku. Te pnące się pnąca ,małe zielone, i wybrzmiałe później czerwone do granic pomidory, ten zapach otwieranych drzwi od foliaka i smaku na chlebie pszennym z cebulą i solą ….choć trochę przypomina …tylko trochę..

17 czerwca 2023   Dodaj komentarz
rodzinne strony  

Smaku śledzika w nadwiślańskich Puławach...

Jak sprowadzałem się mocno wojskowego Dębina ,Puławy wydawały się o trzy kroki do przodu ze wszystkim. To nie znaczy ,że w Dęblinie zieleni nie było.Była , jest i rzeczka Irenka wijąca się gdzieś ze Stawów do Wieprza. Był i teren przywieprzański. Tam i kajaki,muszla koncertowa i kawiarnia była. Tętniące serce Twierdzy…Dziś to już dom prywatny i chaszcze i las. W nim relikty byłych domków ,wypożyczalni kajaków… Został tylko Wieprz na Masowie i tam się teraz ostały i kajaków mrowie i miejsc na wypoczynek wiele. Puławy miały zieleni pod dostatkiem. Pamiętam, jak na budowanym moim osiedlu na Niwie szumiały jabłonie. Masę jabłoni i dźwig i pustaków setki. Koniec ul Saperów Kaniowskich w trylince popękanej przy garażach i do góry na Armii Ludowej. Bo prosto to Spacerowa pachnąca piachem i jabłoniami. Jam musiał wyglądać tam maj? Gaj w bieli skąpany? Nie wiem, nie zaznałem tego. Lecz pamiętam utworzoną dopiero co ulicę nową Kopernika. Tak te Puławy z parownikami i kominami z oddali i tej zieloności były skąpane wtenczas. Latem masę imprez ,co róż jakieś plenerowe inkantacje,wesoło i radośnie na ulicach było. Pierwszy w Antyku tatar genialny i piwo najtańsze chyba z kija w barze Na Łąkach. Dla VIPów bar Maryna ,czy u Marychy koło dworca PKP miasto. Nie pamiętam ,ale ostrzegano mnie przed nim. Te byłe smażalnie ryb ,jak ta gdzie teraz szkło tną na Słowackiego. Kiedyś już o najlepszych karasiach pisałem z okolic Góry Pulawskiej , czy karczmy w Puławach Ówczesne czasy XX wieku , jego pachnące smażona rybą skrzyżowanie dróg Sieroszewskiego i Słowackiego . Według wspomnień mojego przyjaciela przed smażalnia był plac zielony i płac i targ mięsny . Zieleniak zlikwidowano w latach 90 tych stawiając omawianą smażalnie . Oferowała na pewno 10 różnych dań rybnych , które można było zapijać smaczna Perłą z "kija". Na owe czasy było to miejsce bardzo uczęszczane a tak mało o nim wiadomo. Na dziś być może Sanepid by zamknął ten przybytek , ale wtenczas ...ludziom mniej wszytko przeszkadzało. Po smażalni zostało tylko wspomnienie a miejsce gdzie była zmieniło się diametralnie .Na Lubelskiej Smażalnia „Karolina” nie wiem ,czy tam serce bije w niej. Dawne Puławy te przedwojenne prężyły muskuły i do pięknej sennej przy wiślanej kurortowej miejscowości – miasta działał i przemysł. Był browar Józefa Landau przed I WŚ. W Czasie wojny pozycyjnej częściowo zniszczony. Dało temu życie nowe brzmienie. Produkcja marmolady i powideł.Słód jęczmienny do browaru produkowano w Wólce Profeckiej. A i tam robiono i krochmal z skrobi ziemniaczanej . Po browarze była szklarnia a teraz mieści się Muzeum Polarnictwa. Kominy na Ceglanej wypalały cegłę a były dwie. Prace zaczynały się w maju a kończyło w październiku. Tam przy „carskich” zbiornikach gliny,piachu i wody nie brakło. W mieście wypalano wapno, jedna z nich mieściła się przy Leśnej ,właścicielem był Tarasiewicz. Na mapach z lat PRL na Niwie także wypalano wapno. I był tartak z całą infrastrukturą torów kolejowych ,gdzieś blisko Nowej Hali i Uniwersamu.
Były także octownie. Jedna ze spirytusu była na ulicy Dęblińskiej ( teraz Hugona Kołłątaja) a druga znana nam…Na ulicy Zielonej. Willi Samotnia. Cytując historyka Zbigniewa Kiełba skąd nazwa i jej losy możemy się dowiedzieć :
„ [Łucja Barbara Rautenstrauchowa z Giedroyciów ]Osiadła na stałe w Puławach na początku 1853 r. w dzielnicy Mokradki w willi, którą nazwała Samotnia. Nazwa ta wynikała z chęci odcięcia się Łucji od wielkiego świata, w którym nie zrealizowała swoich oczekiwań. Willę wybudowano w 1. poł. XIX w., według jej projektu jako willę nawiązującą do romantycznego gotyku. Służyła jej nie tylko jako mieszkanie, ale również była salonem kulturalnym elity intelektualnej Puław.”
Kiedy zgasła w wieczności Pani Łucji , willa Samotnia w kolejach losu stała się własnością Gilda i Izaak Kurzbard.Przy tym co widzimy teraz ,pięknie zwieńczona wieża była także wieża drewnienia , w której produkowano ocet. Kurzbardowie obok starej wieży o ośmiu ścianach postawili drugą, okrągłą z bali dębowych wypełnioną wiórami bukowymi.
U szczytu „Samotni" umieścili metalowy zbiornik na wodę. Co jakiś czas podjeżdżały fury ze spirytusem. Zmieszany z wodą kapał powoli przez bukowe wióry. Tak powstawał ocet. Z dębowym smakiem. A dębu tu nie brakowało.
Po wojnie jak pisze historyk Kiełb :”
Towarzystwo Przyjaciół Puław, które już 1962 r. zabiegało u władz centralnych o działania na rzecz poprawy stanu puławskich zabytków w tym willi Samotnia. W latach 70. XX w. podjęło one pierwsze starania o pozyskanie willi na siedzibę stowarzyszenia oraz wpisanie jej do rejestru zabytków. Kolejne tego typu działania podjęto ponownie w latach 80. XX w. Dopiero w 1993 r. Rada Miasta Puławy zdecydowała o przekazaniu tej nieruchomości na rzecz Towarzystwa Przyjaciół Puław. W następnych latach zarząd towarzystwa podjął działania zmierzające do odbudowy willi Samotnia. W 1998 r. do odnowionej części willi przeniesiono siedzibę towarzystwa, które w 2002 r. udostępniło budynek społeczności Puław, otwierając kawiarnię artystyczna ,,Łucja”.
A ja pamiętam jak była tam czeska knajpa. Nie byłem tam i nie jadłem ,ale po jakimś czasie upadła. Wróciła nazwa Stara Octownia ,która góruje nad parkanem parku i wyznacza drogę na Kazimierz. Dziś poraz drugi byłem z rodziną. Choć wycieczka seniorów była obfita to obsługa Pań sprawna. I to pokazany przez Zbyszka specjał – śledzik . Dziś zjedzony podwójnie i danie dla młodego. Wszystko z klimatem tego miejsca. Pełna estyma i ukłon dla historii. Właściciel nie zapomniał o należytym oddaniu czci i hołdu dla tradycji i historii. Śledzik genialny ,obsługa wyśmienita. I to nie jest żadna reklama. Bo siedzieć na piętrze tej wieży i spoglądać na park,na Żulinki na wystrój odpowiedni,na jakiś przeszywający to miejsce wymiar Łucji …
Dziś śledzik z cytryną przypomina te wielkie puławskie i włostowickie koligacje z Gdańskiem wieku XV,XVI czy XVII…..Idealne połączenie!

05 czerwca 2023   Dodaj komentarz
puławy   Śledzik stara octownia Puławy  

Niedzielne przygotowania...

 

 

W łazience wisiała pamiętam jakaś odzież mamy. Za takim prowizorycznym kontuarem na haczyku taka na wstążkach prostych niby kiecka ale nie. Kolor cielisty ,była i krótka i dłuższa. Do głowy nastolatkowi nie wchodziło co to za ciuch. To była halka. Jakież to czasy lat 80 i 90,że kobiety ubierały pod odzienie tą dodatkową bieliznę. Bo kobieta wtenczas chodziła w sukienkach ,głownie w spódnicach. A pod nią była na krótsza halka. Cielista, lekko różowo-beżowa, pamiętam mama z rana walczyła o lepsze swoje w pracy. Rajstopy po repasacji i ta halka. To tak pamiętam bardzo i nie wiem czemu. Może dlatego ,że już ta halka to często robi za podomnę ,czy koszulę nocną satynową. Robi za rzecz wyostrzającą zmysły panów niżby za bieliznę powszednią. Tak. Dziś idąc z synem na skwerku ,za fontanną działającą ku górze na 30 procent spotkałem Pana. I od razu wróciłem w pamięci do wielu rzeczy z lat mojego szczeniactwa. I obraz mojej babci w chuście .Zawsze ,niezależnie od sytuacji była w chuście. Głowa nakryta pięknie wyszywaną w folklor wzory. Kiedyś oznaka mężatki i gospodyni…dziś nie ma….nie spotkamy …chyba ,że gdzieś na wsiach zaszytych w tradycję mocno. W miastach próżno szukać ,chyba,że woalony nowoczesne ,paryskie zaciągnięte na głowę Dam tych czasów. Dziś po Puławach nieuchwytna tradycja ,matek i babć naszych. I ta koszula ojca. W sobotę prasowana z wielkim pietyzmem przez mamę. Do tego często ślubny garnitur. Tak ten mający lat wiele. Krawat gotowy. Koszula stygła na wieszaku obok garnitur czekał. W wigilię niedzieli brał się tato za pastowanie butów. Pantofle, najbardziej eleganckie co miał. Obok mamine szpilki gotowe stały. Pasta na szczotkę i pokrycie zgrubne buta…później już na wysoki połysk o miękkim włosiu szczotę. Tradycyjne splunięcie i polerka bawełnianym kawałkiem szmateczki. Pachniało w domu tą pastą.Wiadomo ,że na mszę niedzielną szykowania były. Mama kropiła ręką spódnicę i bluzkę i prasowała tym żelazkiem. Dzieciaki ,czyli ja nigdy nie szliśmy w pocerowanych ciuchach. Zawsze tych najlepszych by uświęcić niedzielę i bucka. Dziś te wszystkie obrazy mnie dotknęły i wróciły jak zobaczyłem jegomościa w znacznym wieku ,kulą się wspierał ,ale był jak na ślub wyszykowany. Nienaganny garnitur, koszula i krawat. Tak dla niedzieli.. by dzień święcić….umierająca w oczach tradycja ,sznytu,wontonu i pokłonu dla świętej niedzieli wszędzie się wyciera ….sam nie hołduję tym umizgom… choć jak spojrzałem na Pana przy Skwerze…coś we mnie pękło…

15 maja 2023   Komentarze (1)
rodzinne strony  

Mydlanej pończochy pamięć

 

 


Pamiętam doskonale siateczkę taką,żółtą. W niej końcówki mydeł. Siateczka zamknięta z tymi końcówkami pieniły się wybornie. Ba sama siateczka też robiła robotę. Pod kranem nabierały te skrawki często popękanych już leciwych końcówek mydeł animuszu. Prężyły się dostojnie dając pianę wielką i niespodziewaną. Dostały dostojeństwa drugiego życia. Życia stadnie w siateczce z innymi pobratyńcami. Taka siateczka z mydełek spokojnie starczała w niedoborach tego specyfiku na rynku. Kiedyś wszystko szło kupić z trudem i nieoczywistością. Starsi to lepiej niż ja pamiętają. Tamte lata równych i równiejszych mocno kontrastowały na wsi i miastach. W tych pierwszych wstawało się przed szkołą i szło się do obórki. A tam czekały kury w kurniku na upragnioną wolność ,króliki na koniczynę, czy kaczki na strawę z śruty i parowanych ziemniaków. Do tego zebrane jajka kurzecze i kacze do koszyczka i do domu. Pamiętam te kacze ( od Francuzek) szły zawsze na wypieki. Mama bała się je na majonez brać ,czy aryjkoniak a tym bardziej na miękko. Właśnie majonez. Znów patrzenie na samowystarczalność. Kręciło się żółtka z olejem taką specjalną końcówką w mikserze. Jak nie było to pamiętam w makutrze się ucierało. Powolutko olej się lało i modliło by się nie zważyło. Swój majonez,choć już kusił Winiary. Oszczędnie się żyło na wsi. Jak z tym mydłem pamiętam to nic się nie wyrzucało. Szło na pasztet, zapiekankę ziemniaczaną ( o taką babkę!) w pierogi, czy pyzy. Był bigos na zleżałej wędlinie ,parówkach nawet.Taki bigos nie pytał …przyjmował wszystko. Lodówkę się czyściło a nie sprzątało do kosza. Ileż to człowiek miał inwencji twórczej by tylko nie wyrzucić nić. Chleb jak spadł na ziemię, się całowało. Babcia moja jak kroiła chłeb,zawsze znak krzyża najpierw na jego spodzie robiła. A! co to były za chleby? Ech…Ciągnący się zapach pieczonego chleba jest nie do opiania. Ten kto piecze ,ten wie. Do tego pamiętam stała maselniczka a w niej swoje masło. Zupełnie w smaku inne od tego ze sklepu. Jak zamknę oczy to pamiętam z bratem na spółkę te słoiki telepaliśmy z góry na dół i dołu na górę. Tej swojskiej śmietany zebranej z niegdysiejszego udoju dziadkowej krowy. Takie masło robione w bloku PeGeRowskim przez nas się robiło godzinami. Już ręce mdlały, zapał siadał. By w końcu gdzieś w słoiku zrobiła się kulka …masła tak śmietanowego jak można było sobie wyobrazić. To masło kwaskowate jak to z ukwaszonego mleka w garczku glinianym śmietanie brało się na nóż i te gorące z piekarnika skibki ( względnie kromki) smarowało. Rozpuszczało się od razu nadając tej skibce taki zapach ,że zdawać się by mogło ,że życie człowieka tylko czeka do tej chwili. Opłacało się piec swój chleb ? tak ! bo na blasze piekły się pasztety z kurczaka z rosołu , babka ziemniaczana boczkiem i cebulką. A to ja pamiętam już WROMET i piekarnik gazowy, znaczy wybuchowy! Choć obok była kuchnia z fajerkami. I Na jej płycie po rozbiorze brojlerów smażyłem wątróbkę. Pamiętam. Oszczędzało się wszystko. Kto teraz wie co to cerowanie. Mama cerowała ile mogła. A repasacja rajstop ? były w miastach punkty, we wsiach na lakier do paznokci dawało radę. Uwaga ! lakier bezbarwny od mamy był bezcenny. Dlaczego? No a jak ! kto miał magnetofon szpulowy,czy kaseciaka Kasprzaka lub Unitra ten wie. Domowym sposobem można było połączyć rozerwane końce taśmy …pamiętam na szpulowcu miałem taśmę Lady Panku – Fabrykę Małp. A ser żółty? Prawie taki się robiło w domu. Twaróg się smażyło z kminkiem długo ,aż nabrał ciągnącej konsystencji i smaku. Ciekawe kto takie smaki zajadał… o kiszeniu kapusty i wędzeniu swojego nie mówię. Mówię o tym,że na wsi ciuchy przechodziły z brata na mnie ,książki do edukacji z siostry na mnie. Sanki, narty, narciary, sweter, kurtka przechodziła ze starszych na młodszych…. I tato z mamą przewijających kordonki włóczki. I Frania czy Aftamat zrzut wody do żeliwnej wanny a nie do kanalizy. Można było w tych mydlinach jeszcze jakieś szmaty przeprać i podłogę umyć…
Później nastały czasy Paniska i zapomniano o siateczce z mydłem. O majonezach swoich i wędlinach wędzonych całymi dniami… dziś w dobie trudnej znów w siateczkę…no ..pończochę żony końcówki mydeł są..pienią się się i pachną cudownie…czasy idą ciężkie i to co za gnoja zapamiętałem…się przyda…

08 maja 2023   Dodaj komentarz
rodzinne strony   mydło resztki szacunek dbranie  

Zmiana nieunikniona.....

Przyszedł czas by historię miast Puławy i Kazimierza Dolnego w przewodnictwo ubrać...

ktoś ma ochotę ruszyć ze mną?

23 kwietnia 2023   Dodaj komentarz
puławy  

Kapliczki na Niwie modlitewny cud

 

 

 

Roku Pańskiego 1987,czy może 1989 stał się cud wymodlony. Puławy, Niwa. Już podrosłe sosny i brzozy poprzeplatane topolami. Za lasem pszczelim instytuckim czas jesienny. Nie tak jak teraz ,ale ściana lasu okazała. Pachnąca październikową ziemistością, zachęcającą na grzybobranie. Modrzewie trzy dorodne a w koło nich opieńki, takie same modrzewie otulały zbiorniki za Ceglaną. Pan Kazimierz z dzieciakami udaje się na spacery w te leśne ostępy. Młody las a obok jak mówiono pobierano piach dla Warszawy.. na Ceglanej relikty niegdysiejszych prężnych dwóch cegielni. Las przed sobą ma Pan Kazimierz znany , lubi tu przychodzić ,mimo odległości. Przeca ma bliżej za tory skoczyć na starolas Rudzki. Jego ciągnie nie tylko las …nęcąca zawsze była okazja spotkać się ze starym Puławiakiem, murarzem w fachu. Syna co miał na Włostowicach ,lecz pobudował się skromnie niedaleko w Międzylesie w teraźniejszości za rondem i drogą na Górną. Tam mieszkał z żoną ,choć na niego ,sędziwego w wieku i chorobie astmy eremita ,znaczy pustelnik. Staruszek schorowany mieszkał sobie w Międzylesie ,miał drzewka owocowe ( ten kto przechodzi tam to widzi w maju kwitnące wiśnie, czereśnie.), i hodował kozy. Pana Kazimierza dzieciaki lubiły z kozami się bawić. Jesień łamiąca kości i korzonki. Koszyk w dłoni, dzieciaki ubrane odpowiednio ..czas na grzyby. Pan Kazimierz uwielbiał rozmowy z pustelnikiem . Znał całą historię Puław. Jak ludzie strajkowali budując most im prof. Mościckiego,jak karczowali las na Azoty… Uwielbiał te staruszka gadanie… Dziś poszedł do lasu z obrazkiem pana Zbawiciela jak zawsze. Stanął w stronę Niwy i w tych październikowych liściach i modlił się żarliwie by ludzie z tego osiedla dostąpili parafii i kościoła… Nagle głos Go całego otulił niczym snop uderzenia z wielką siłą targnął jego obliczem mówiąc -rzuć ten obrazek święty na liście październikowe. Blisko były dzieci ,ale nic nie słyszały nic nie widziały ,szukały grzybów ,czy bawiły się. Poczuł wielką obecność opatrzności ,do tego stopnia ,że się przeraził i uciekł z dziećmi. Obrazek został przy modrzewiach ,na Niwie,na liściach topoli i brzeziny, na igliwiach modrzewia i sosny…do wiosny. To właśnie tego czasu odważył się znów odwiedzić to miejsce. Modlitwy i spotkania z siłą nieznaną i jedyną. Zabrał dzieci i podążył z Sieroszewskiego na Niwę. Do lasu,pod modrzewie. Ujrzał i się wielce zdumiał co zobaczył. Pobierzył do staruszka.Siadł z nim i zaczęli rozmawiać . Ten opowiedział mu historię ubiegłej jesieni wydarzyło się coś co nie mógł wyjaśnić.
Otóż był skrajnie wykończony, choroba toczyła go bez sumienia. Wieczór,jesień. Żona widząc cierpienia męża wybierała się do syna na Włostowice by lekarza wołać. Eremita jednak ją zatrzymał ,mówiąc by niepokoić syna ,bo rana nie dożyje. Zapadł w sen. W nim zobaczył ciągnący się korowód ludzi mających po lewej anioła stróża. Idą w kolumnie ku poświacie wieczności, nagle jego Anioł łapie go mocno i mówi ,że ma jeszcze coś dobrego zrobić na ziemi. Tym samym czasie nagle się przebudza,dostaje sił i ucieka w las. Znajduje obrazek rzucony przez pana Kazimierza… Wie co robić. Buduje kapliczkę drewnianą, wkłada tam obrazek. Chce murowaną budować ,lecz i siły i ręce już nie te. Pan Kazimierz widzi kapliczkę drzewną z jego obrazkiem. Czuje w tym miejscu moc i wielką energię.Eremita chodzi tu się modlić ,aż ksiądz z Włostowic ma mu za złe. Ludzie ciągną tu gromadnie, doznają uzdrowień, spokoju duszy. Wstają z wózków inwalidzkich, są i siostry zakonne. Palą się znicze. Pełno zniczy…
To miejsce ma niezwykłą moc, siłę. Ja to wyczuwam, wrażliwy jestem. I to że spotkałem syna Pana Kazimierza i samego pana Kaźmierza i jego wnuków co szukali kapliczki nie było przypadkiem. Kapliczka jest nowa, już Maryjna. Zniczy pod modrzewiem kilka się pali… cały czas pali…jak wiara w to miejsce…
Dziś po eremicie nie ma śladu,są wiśnie i jabłonie….

12 kwietnia 2023   Dodaj komentarz
puławy   wyznania religijne  

Baza.

 

 

Baza.
Za gnoja pamiętam jak dziś miało się bazę. Twierdza nie do zdobycia. Broniona do ostatka przez swoich żołnierzy. Karabinami z patyków leszczyny ,czy bzy pokrzywionych. Były i pistolety i maczugi. Cały ten arsenał służył do tego by baza nie była dobyta. Często na wsi łączyło się w zabawę w „wojnę", gdzie były grupy chłopaków latających z patykami i wzajemnie się niby zabijających. Ot zwykłe patyki, ale w rękach młodych pełnych wyobraźni szczypiorów stawały się zacnym orężem. Pamiętam nikt nie chciał być niemacami ,więc były losowania. Ile to kłótni było przy tym, ile przepychanek. W poprzednim ustroju ruski był dobry,przyjazny i wyzwolicielem. Niemiec wstrętnym ,be .Tak na młode chłopięce rozumy sobie tłumaczyliśmy. Bo dziewczyny nie bawiły się w wojnę. To męska zabawa była. Ganianie z patykiem ,krzyczącym tra ta ta na kolegę z obozu przeciwnego i sugerującego mu żeby już upadł bo go na niby zlikwidowaliśmy. Tu też były kłótnie straszne. Niekiedy padł i kuksaniec, a co silniejszy przeciwnik mimo ,że dostał to …wygrał… Ganiało się między blokami,garażami chowającymi w swoich trzewiach kaszlaka,syrenkę ,czy u bogatszych golfa jedynkę.Dziewczyny grały w gumę ,choć i dopuszczały chłopaków,w klasy. Robiły na wiosnę wianki z mniszków i zakładały sobie na głowy. To wszystko między szkołą i pracą w polu i przy kurniku,czy chlewiku. Na wsi nie było różowo dla młokosów. Często szybko niż koledzy z miasta uczyli się zawodów niezbędnych jak koszenie kosą ,czy sierpem. Pracy na sieczkarni, czy młockarni.Ale był czas na palanta, na grę w kapsle, na grę finką,na kopanie piłki,czy budowanie domków lub bazy!
Ot ta baza była jak domek. Miała ściany z gałęzi, dach z jakieś deski ,czy blachy. W środku jakieś miejsce do spania z ukradzioną z domu poduszką, tudzież kocem. W innej części ,jakiś talerz, kubek,kozik, krzesło,taborek. Wszystko zakamuflowane igliwiem, czy gałęziami by nikt nie wiedział i widział o jej istnieniu. Pamiętam jak lekcje ciągnęły się w nieskończoność w szkole…a tam była baza ..ciągnęło do niej mnie i moich kolegów. Czekaliśmy na ostatni dzwonek, rzucony plecak do kąta pokoju. Zjedzonego obiadu w locie i zapewnienie rodziców ,że lekcję jak przyjdę to odrobię. By w końcu stawić się w bazie. Zobaczyć ,czy nikt nie odkrył i nie zniszczył ( a zdarzało się ). Ulepszaliśmy jakimś złomem, patykami, dorabialiśmy nowe poziomy i np. poziom obserwacyjny. Niekiedy ktoś przyniósł lornetkę. To było coś. W pocerowanych spodenkach, z kanapką w ręku patrzyliśmy przez tą prowizoryczną chatynkę i lornetkę na świat. Niczym dowódca bastionu,garnizonu wyglądaliśmy …no właśnie czego. Znaliśmy swoje podwórko jak własną kieszeń. To baza dawała nam zupełnie nowe patrzenie na znany świat. Dostrzegaliśmy nowe szczegóły ,inne wymiary tego przaśnego życia na wsi. Tych pół, lasów,ogródków, bloków,kurników, stawów. A przy tym jak się przednie bawiliśmy. Wyobraźnia w nas była bezdenna. Mózgi parowały od co rusz nowych pomysłów i działań. Boże jak się wtenczas bawiliśmy. Godziny mijały, dni, tygodnie i się nie nudziło. Patyki później zamieniono na pierwsze tanie imitacje broni w plastiku. Później nawet dawały odgłosy broni. Wojna nabierała nowego oblicza. Już z nimi latali jak z pistoletami na wodę w Lany Poniedziałek młodsi koledzy. Mieli wyrysowane na twarzach ten sam zapał i tą samą kreatywność….

W Puławach gdzie mieszam ..widziałem bazę ..widziałem duety dziewczeńco-chłopieńce... Boże duch w narodzie nie zaginął...łza się w oku kręci.

01 kwietnia 2023   Komentarze (1)
rodzinne strony  
< 1 2 3 4 5 6 ... 40 41 >
Izkpaw | Blogi