Baza.
Baza.
Za gnoja pamiętam jak dziś miało się bazę. Twierdza nie do zdobycia. Broniona do ostatka przez swoich żołnierzy. Karabinami z patyków leszczyny ,czy bzy pokrzywionych. Były i pistolety i maczugi. Cały ten arsenał służył do tego by baza nie była dobyta. Często na wsi łączyło się w zabawę w „wojnę", gdzie były grupy chłopaków latających z patykami i wzajemnie się niby zabijających. Ot zwykłe patyki, ale w rękach młodych pełnych wyobraźni szczypiorów stawały się zacnym orężem. Pamiętam nikt nie chciał być niemacami ,więc były losowania. Ile to kłótni było przy tym, ile przepychanek. W poprzednim ustroju ruski był dobry,przyjazny i wyzwolicielem. Niemiec wstrętnym ,be .Tak na młode chłopięce rozumy sobie tłumaczyliśmy. Bo dziewczyny nie bawiły się w wojnę. To męska zabawa była. Ganianie z patykiem ,krzyczącym tra ta ta na kolegę z obozu przeciwnego i sugerującego mu żeby już upadł bo go na niby zlikwidowaliśmy. Tu też były kłótnie straszne. Niekiedy padł i kuksaniec, a co silniejszy przeciwnik mimo ,że dostał to …wygrał… Ganiało się między blokami,garażami chowającymi w swoich trzewiach kaszlaka,syrenkę ,czy u bogatszych golfa jedynkę.Dziewczyny grały w gumę ,choć i dopuszczały chłopaków,w klasy. Robiły na wiosnę wianki z mniszków i zakładały sobie na głowy. To wszystko między szkołą i pracą w polu i przy kurniku,czy chlewiku. Na wsi nie było różowo dla młokosów. Często szybko niż koledzy z miasta uczyli się zawodów niezbędnych jak koszenie kosą ,czy sierpem. Pracy na sieczkarni, czy młockarni.Ale był czas na palanta, na grę w kapsle, na grę finką,na kopanie piłki,czy budowanie domków lub bazy!
Ot ta baza była jak domek. Miała ściany z gałęzi, dach z jakieś deski ,czy blachy. W środku jakieś miejsce do spania z ukradzioną z domu poduszką, tudzież kocem. W innej części ,jakiś talerz, kubek,kozik, krzesło,taborek. Wszystko zakamuflowane igliwiem, czy gałęziami by nikt nie wiedział i widział o jej istnieniu. Pamiętam jak lekcje ciągnęły się w nieskończoność w szkole…a tam była baza ..ciągnęło do niej mnie i moich kolegów. Czekaliśmy na ostatni dzwonek, rzucony plecak do kąta pokoju. Zjedzonego obiadu w locie i zapewnienie rodziców ,że lekcję jak przyjdę to odrobię. By w końcu stawić się w bazie. Zobaczyć ,czy nikt nie odkrył i nie zniszczył ( a zdarzało się ). Ulepszaliśmy jakimś złomem, patykami, dorabialiśmy nowe poziomy i np. poziom obserwacyjny. Niekiedy ktoś przyniósł lornetkę. To było coś. W pocerowanych spodenkach, z kanapką w ręku patrzyliśmy przez tą prowizoryczną chatynkę i lornetkę na świat. Niczym dowódca bastionu,garnizonu wyglądaliśmy …no właśnie czego. Znaliśmy swoje podwórko jak własną kieszeń. To baza dawała nam zupełnie nowe patrzenie na znany świat. Dostrzegaliśmy nowe szczegóły ,inne wymiary tego przaśnego życia na wsi. Tych pół, lasów,ogródków, bloków,kurników, stawów. A przy tym jak się przednie bawiliśmy. Wyobraźnia w nas była bezdenna. Mózgi parowały od co rusz nowych pomysłów i działań. Boże jak się wtenczas bawiliśmy. Godziny mijały, dni, tygodnie i się nie nudziło. Patyki później zamieniono na pierwsze tanie imitacje broni w plastiku. Później nawet dawały odgłosy broni. Wojna nabierała nowego oblicza. Już z nimi latali jak z pistoletami na wodę w Lany Poniedziałek młodsi koledzy. Mieli wyrysowane na twarzach ten sam zapał i tą samą kreatywność….
W Puławach gdzie mieszam ..widziałem bazę ..widziałem duety dziewczeńco-chłopieńce... Boże duch w narodzie nie zaginął...łza się w oku kręci.