Najnowsze wpisy, strona 6


Wstrętny zapach kawy...


16 stycznia 2022, 16:52

 

Trząchało mnie i to mocno. Zapach odrzucał! Co tam zostawało w tych szklankach z koszyczkiem? Czarna, czy bardziej brązowa niczym zmielony koks substancja , sztywno trzymająca się ,ciężka do wypłukania i sporej grubości warstwy obleśne ble… 

Pamiętam jak gnój jak był to cały rytuał picia tego czegoś. Lata 80 to moja lata szczypiora, młokosa stawiającego nieśmiało kroki w życiu szkolnym i społecznym. Rówieśniczo graliśmy w palanta, skakaliśmy na słomę w pegeerowskich stodołach, kradliśmy słonecznik z magazynów, podpalaliśmy snopki dla upieczenia ziemniaków. Były to czasy czynu społecznego…a to zbieraliśmy kamienie z pola, a to w wykopkach działaliśmy, a to odcinaliśmy łęciny z cukrowego buraka. Nie dość pracy i obowiązków w domu to jeszcze dla narodu takie smaki pracy były. Lecz na wakacje były za to suwerniry! Pamiętam biwak nad jeziorem Popiel. Kiełbasy były i ziemniaki pieczone, z pomostów wiele skoków na bańkę. Łapało się w ubytkach pomostu okoni na żyłkę z robakiem na haczyku. Pamiętam to ciepło słońca, moich rówieśników drących mordy na siebie, tą piłkę już pokopaną na naszym osiedlu. Pamiętam i cembry ogniska i nadziewanie kiełbasek i pite piwo ukradkiem przez dorosłych. Kusiło takiego gnojka jak ja. I to piwo ciemne z takim specjalnym otwieraniem. Pamiętam tak panowie uderzali ręką w to i było puuu i się piana wylewała. Tak  i się śmiali i pili i my z nimi się bawiliśmy i kiełbaski jedliśmy. Kąpiel w jeziorze obowiązkowa i na dętce od kaszlaka się śmigało… Pamiętam… Te ziemniaki do koszyka z pola, te buraki na kupkę, te kamienie na bok…Kto to pamięta…ech

Ale ta kawa bo o niej mowa była obrzydliwa. Wstrętna i jej zapach był odrzucający. Fuj. Jak myłem szklanki cieniutkie to pamiętam by nie wąchać i na szkło uważać. Dopytywałem się sam samego jak takie badziewie wstrętne mogą pić dorośli. Mama lubiła ten smolnyj napar i tata nie pogardził pamiętam. U babci to całe te obrządki były. Młynek biały dzielony z korbą. Tuż przy nim w srebrnym celofanie z ziarnami tego specyfiku ziarnista kawa. Woda w czajniku na gazie. I się zaczynało. Babcia pyta czy kawa , czy herbata. I tu też w latach 80 ciekawie było. Herbata królowała jedna mocna . granulowana. Pamiętam te granulki , dawały moc naparu już ich kilka. Brat Grzesiek mój do tej pory lubuje jej smak. Mnie trochę ścinał pamiętał. Zawsze w domu było sitko i na to sitko kilka ziaren tego granulatu przelewało się wrzątkiem na szklance. Kto kiedyś pił w kubku?! Kubki to na mleko ot były, chyba że emaliowane, to i na gaz się stawiało. Herbata i w tych koszyczkach była zaparzana. A one były różne,ot jak szyszka były na łańcuszku, czy takie w jak w imadle i cęgach wsadzane do szklanki. A szklanka cieniutka i koszyczki były. Pamiętam już pierwsze plastikowe i brązowe. Lecz i były takie zdobione niklowane, czy drewniane. Eh to był czas. No, ale kawa. 

Jak nowa paczuszka była otwierana tej kawy to było takie mini święto. Dla mnie zapach stęchły i ohydny, dla dorosłych budził zachwyt i uznanie. Wydobywały się z opakowania do młynka ziarenka z przedziałką widoczną w kolorach różnych. Od smolistych, przez ciemnobrązowe do takich jasnych beżowych.  Młynek biały zapełniał tymi ziarnami i trzeba było szybko i długo kręcić by zmełł co powinien. Wtenczas pamiętam dawano go mnie, gnojkowi a ja za korbę i ostro kręciłem. Pamiętam ten z wolna uwalniający się zapach. Był już znośny, już nie tak tęchły, taki odrzucający. Jak już ustałem w kręceniu nie czując oporu ziaren ,otwierało się młynek i do szklanek łyżeczką dzielono tą sypką ohydność. I wrzątek i się parzyła ta kawa. Nabierała wody gorącej do bólu ta sypkość w szklance i jak się nasączała to i opadała na dno szklanki czyniąc płyn ciemnym i czarnym. Uwalniając przy tym zupełnie nowe zapachy. Dla mnie nie do akceptacji…co ci dorośli w niej widzieli? Co smakowali? Co czuli? Musiało być smaczne i dobre bo rozmawiali długo z sobą, śmieli się często, niekiedy i smucili. Byli z sobą związani jakby tą kawą. To ona mówiła na wielu wymiarach by się spotkać i być…przy kawie…

Lata 90 to już nowe doznania. Pamiętam pierwsze kawy typu kapuczino z proszku. Zastępujące ohydną zbożową gotowaną na mleku żytnio-cykoriową ala kawę w smak wanilii , czekolady. Tak łatwo, bez ceremoniału . Cyk dwie , trzy łyżeczki do szklanki już nowej, okopconej – arcoroc. Smakowała mi pamiętam jako 16 latkowi taka kawa. I młynek w domu już elektryczny i do cukru i do kawy. I kaw więcej pamiętam było. I ta z Koszalina MK Cafe już zmielona w opakowaniach. Wystarczyło tylko miarką w kubek odłożyć ile się chciało ,zalać z czajnika wrzątkiem i delektować się zupełnie inną jakością kawy. Ta w latach 90 już pachniała subtelnie, nie stęchło, nie kwaśno. I kubek już pasował do niej. I wodę się w emaliowanym kubku przy pomocy grzałki nie gotowało. Już było nowe…. Pierwszą sypaną kawę wypiłem mając 19 lat. Została ze mną do dziś. Dziś to już całe inkantacje i ceremoniały parzenia kawy. Dziś to mamy jej smaków jakie się chce, nie tylko Arabika czy dzika Robusta. To ich warianty na smaki,czy kraje pochodzenia. Na ich drażniący czy nie drażniący dla żołądka zwyczaj. T taka siaka i owaka. Przetrawiona jak w Ćmielowie przez jakiegoś zwierzaka osiągająca astronomiczne kwoty za kilka łyków.

Ja nadal z przewrotności mojej hołduję zasadę- stare to dobre. Bez baristy, bez ceregieli i bez całego ołtarzyku doznań ceremoniału wstają co rano przed 5 i idę do kuchni. Wyciągam słój z ziarnami Robusty , garść do młyna na cukier. BZZZZZZ…woda w czajniku tańczy od gorąca…zasypuje kubek ilością słuszną zalewam wrzątkiem… słodzę miodem…. Idę z kuchni do pokoju i dalej z kawą już pitą jedną dziennie zaczynam dzień z synem śpiącym obok… Moje 5 minut w ciemności nocy porannej z nią z nim……

Grzybowa ...borowików pełna....


02 stycznia 2022, 19:38

 

 

Pomarszczone i koloru pastelowego. W kremowy i beże wpadające. Niekiedy i jakieś wypłowiałe żółcie i burgundy. Pomarszczone i zamknięte w słoiku twist. Ich czas wielki był na czerwcowym wczesnym lecie czy wybrzmiałej jesieni. Pachnące niebywale i bez opamiętania, nawet szczelnie zamknięte są idealne. Bez otwierania zatapiam się w ten świt września tego ciepłego. Parującego i dymiącego. Z paprociami pięknymi, z sosną rozłożystą i wtórującym nie niskim świerkiem. Z mchem i porostami zastąpionymi w butach , zapachem ziemistości ziemi, mchem mchu lasu, igliwia boru. Gdzieś dzięcioł wali, gdzieś jeszcze trel leśny słychać…Jagodziany i brusznice pod nogami się ścielą połaciami całymi. Gdzieś i niecierpek przebija, gdzieś czeremcha się pnie. Czuję ten dzień, czuję tą wyraźną wilgoć ciepłego ranka w lesie. Nie byle jakim. Tu lasy po hektarów dziesiątki się ścielą, tu sosen mowie, borów zagony, bagien i stawów bez liku. Tu dróg leśnych całe stosy, tu historii poligonu sowieckiego echo się ciągnie. Tu historii Linde i Gros Bornego echa ciągle są i ciągle można dotknąć. Tu Wał Pomorski i jego umocnienia są dostępne i do dotknięcia.  Odkręcam pokrywkę. Uderza mnie od razu ten las, ta Pierwsza Górka, ta Wyrzutnia, ten Duży Las, te na Łubinach… Boże od 20 lat ponad tu jestem i dopiero teraz poczułem ten świat i smak tego miejsca. Prawdziwki zasuszone w słoiku z tych lasów na styku Nadleśnictwa Czarnobór i Borne Sulinowa.Tu smak Sztajfordu i jego w jumbach kawałka drogi…dziś Płytnica. Leśnictwo Krągi, znam ,leśniczówka piękna , bywałem tam kiedyś. Teraz droga szutrowa i znaki są. Piękne parkingi leśne i ta paskudna droga na Sztajford. Terenowym dasz radę, osobowym graniczy z cudem. Pamiętam jak tam rowerem śmigałem , czy na Jelonek po skrócie koło jeziora , czy na samą wyludnioną wieś, czy na jeziora i zostawione samym sobie cmentarze. Tyle lat i dopiero dziś w tych moczących się borowikach zebranych w tych lasach poczułem ich tożsamość i moc. Na tą wigilijną grzybową. Tu u teściów się nie jada. Tu barszcz z buraka w cenie. Z uszkami i pierogami. Zakrapianie karpiem pieczonym i śledziem wszelakim. Ja z domu pamiętam tą grzybową. Taką przaśną , prostą. Wyborną i unikalną. Z trzech zup ulubiona przez brata mego. Moja to owocowa z wiśni była. Barszcz czerwony był a jak, mus. Bo i na Wielkanoc też barszcz..ale na zakwasie pszennym czy żytnim – żurem zwanym. Tu z ćwikły, czerwonej, buraczanej. Tej na mielone surówki modnej, tej do ukraińskiego głównym dziełem, tej buraczkowej oprawionej śmietaną. Tu na wigilię ma moc i zapełnia talerz głęboki swoją mocną buraczaną barwą i światem. Za nią to ta z mojego domu rodzinnego grzybowa. Na wrześniowych zasuszonych podgrzybkach spod Stanina czy Rymania. To te spod Powalic z boru sośniny pełnego lasu wydłubane o poranku. Zmoczone wrzątkiem i puchnące w godzin kilku. Czerniejąca esencja geniuszu lasu wypełniała miskę. Ją do garnka z jednym kawałkiem marchwi ,selera i pory w towarzystwie ziela i liścia bobkowego łączyłem. Gdzieś i sól kamienna była i pieprz nieodzowny. Zaprzyjaźniali się w warze na godzinę. Oddając z siebie wszystko co pyszne, co ziemiste i na akt ostatni. Smażonej na patelni posiekaną jak chcę cebulę i to wybrzmiałą, niczym purchawka olbrzymią na oleju . To ona pisała epilog do mojej i nie mojej grzybowej. Tej na święta. Przaśnej, postnej, mojej. W wigilię u teściów z borowika sprawionej… jadłem tylko ja…. Wato było…czuć ten bór i zmurszały świat Czarnoboru …..

Epitafium krzyża....mojego


21 grudnia 2021, 18:55

 

 

Mija większa cisza...nabieram w siebie grudniowe powietrze. Oddech zaranny jak zawsze pełny nadziei na dobry dzień. Cisza o przedświcie aż prowokuje do myśli wielu. Czuję miarowe bicie serca, uderzenie za uderzeniem..bach,bach...Dawno me zmysły i ja nie byłem na odludziu ludzi pełnych. Dawno nie zatapiałem się we mgłę grudniowego zaranka. Szarawego niczym z paździerza dnia. Tego przesiąkniętego zwiędłym liściem lip, tego zieminstego zapachu pod nogami, tej niewymownej ciszy jaka się roztacza. Czuję w sobie wolno płynącą posokę a  nią moje myśli.Czuję odchodzące mary nocy kłębiące się w orkanach wstającego dnia. Opadła kropla wody życiodajnej na mnie, rosząc me lico,trzeźwiąc moje wpół obudzone ciało i krzyczącą duszę. Jestem u celu..nabieram znów głębokiego oddechu człowieczego znoju, zaciągam się nachalnie samotnym porankiem w zaranku. Dziś sam na sam z sobą. Syn gości w przedszkolu z zadowoleniem  ja w oczekiwaniu na oddanie kropli siebie dla innych gaszę myśli i motor samochodu. Wypełnione nadzieją potrzeby i poszukiwania wiedziałem , gdzie mnie zawiedzie. Tu bywam rzadko. Tu jak jestem to tylko jak dziś sam na sam. Tu w sanktuarium przaśnego ranka i krzaków. Tu,w złocie ozłoconym,diamencie diamentu arrasie. Tu przy tym zmurszałym krzyżu.Tu...oddycham miarowo, gdzieś na boku kropla spływa mi po policzku, drenując już nie młode me lico. Zacinam okiem na nią, bruzdy się pojawiają na twarzy ..no zmarszczki znaczy bardziej...z chłodem kropli chłód ranka a  tym chłodem nawleka się myśli kłęby całe. W ciszy stoję przy tym krzyżu, patrzymy na siebie, rozumiemy się bez słów. Nie potrzebuję złota bazylik, przepychu Lichenia, czy Jasnej Góry spleenu. Tu mam wszystko,zamknięte w tym rozpadającym się krzyżu. Całą wiarę moją,całe chrześcijaństwo, cały wymiar...Tu na tym lipowym zagonku zbitych belek razem wydobywa się o poranku najpiękniejsze wołanie ciche do mnie.Trafiające, przenikające, moje....Same myśli z duszy rozmawiają, niekiedy i krzyczą i niekiedy płaczą. Tu ten krzyż ,gdzie tysiące stóp ludzkich pod nim było, gdzie kolana czuły siłę i moc tej ziemi. Tu gdzie łzy szczęścia i radości zbiegały się z żalem i żałością. Z wyrzutem i oskarżeniem. Z dziękczynnym światem i żałobnym kieratem. Tu ,gdzie choć skinienie głowy wędrowca ,choć uchylenie czapki kupca, czy Zdrowaś Mario włościanki idącej do wsi pobliskiej. To tupot małych nóżek taplających się w kałużach po lipcowej burzy. To tumult piachu wzniecony przez  rozpędzone niegdyś konie. Czuję ten świat, czuję tą więź...dziś w mglistym grudniu tuż przy corocznych świętach...zatrzymałem się przy największej bazylice wiary, najpiękniejszym sanktuarium, najbardziej ozłoconej świątyni świata....tak tu...przy Wiśle...w krzakach. Cicho i w pokorze stoi, nie krzyczy, nie ma trzech wież, czy nie mierzy metrów wielu... Skromny w krzakach a jak złoto całego świata, jak soczewka skupiająca naszej wiary fundament... bez cudów i cudownych uzdrowień...taki przaśny przy drodze... Zabiera go czas a zwieńczenie krucyfiksu pewnie niedługo opadnie na ziemię...tą ziemię... przy nim dziś byłem odwiedziłem, oddychałem...tu biło me serce..dusza się wygadała....ile mogła...zaznałem ukojenia czasu nie licząc..wiedziałem ,że czas oddać coś z siebie dla innych....kilka kropel krwi...honorowo... Oddając krew miałem w głowie ranny krzyż....tak...to dla mnie najwyższy w pokorze wymiar mej wiary....

 

Morderca planety.....człowiek


13 grudnia 2021, 19:24

 

Statystyka jest porażająca: tak nieliczny i nieznaczący wiele (z pozoru) gatunek jest w stanie tak mocno zachwiać przyrodą.

Ludzkość to tylko promil życia na Ziemi. Wystarczyło by zabić 83% dzikich ssaków….

Z jednej strony jesteśmy tylko pyłkiem i malutką ryską na historii planety. Z drugiej strony można nas przyrównać do gigantycznego kataklizmu, który w szybkim czasie przestawia życie na Ziemi na zupełnie inne tory. Ponad siedem i pół miliarda ludzi to zaledwie promil całego życia na naszej planecie – pokazuje badanie profesora Rona Milo z Instytutu Naukowego Weizmanna w Izraelu. Od początku cywilizacji “naga małpa” doprowadziła do zniknięcia około 83% dziko żyjących ssaków i połowy roślin. Jednocześnie rozwijało się rolnictwo i hodowla. 

Nowe badanie pokazuje, że najwięcej jest (co nie dziwi) roślin – 82% całej żywej materii Ziemi. Aż 13% to bakterie, a połączony zbiór pozostałych (grzyby, zwierzęta, ryby, owady) to zaledwie 5% biomasy naszego świata. 

Badanie pokazuje, że drób hodowlany to obecnie 70% całej planety. W przypadku ssaków jest równie ciekawie (i przerażająco zarazem): 60% ssaków to bydło i trzoda hodowlana, 36% to ludzie i zaledwie 4% to dzikie zwierzęta! 

- To dość szokujące – mówi Milo – W filmach przyrodniczych widzimy stada ptaków wszystkich rodzajów, w ogromnych ilościach, a badania pokazały, że jest znacznie więcej udomowionych ptaków. 

Jesteśmy mali, jednak nasz wpływ jest ogromny. 

- Nasze wybory dietetyczne mają ogromny efekt na środowiska życia zwierząt – tłumaczy Milo – Nie zostałbym wegetarianinem, ale wiem, że moja decyzja ma wpływ na środowisko. To pomaga zdecydować się czy chcę zjeść wołowinę, drób czy może jednak tofu. 

Obliczenia biomasy planety stworzono na podstawie setek innych badań, użyto także informacji dostarczanych przez satelity i globalnych analiz dotyczących mikroorganizmów.

Jako główny miernik życia uznano bazę w postaci węgla. Życie na Ziemi ma go w sobie około 550 miliardów ton. 

Źródło : Fokus - Błażej Grygiel.

Zdjęcie Internet.

Norylsk...zakazane miasto


08 grudnia 2021, 12:58

 

Zakazane dla obcokrajowców, skuty siarczystym 50 stopniowym mrozem … Norylsk

"300 kilometrów na północ od koła polarnego, w północnej Rosji, położony jest Norylsk, okrzyknięty najbardziej ponurym i przygnębiającym miastem na świecie. Zimą pogrążony w całkowitych ciemnościach nocy polarnej, ściśnięty 50-stopniowym mrozem i zasypany kilkumetrowymi zaspami, jest ostatnim przystankiem przed Arktyką, miejscem gdzie diabeł mówi dobranoc. Norylsk jest największym miastem wysuniętym najdalej na północ naszej półkuli i tylko jednym z zaledwie trzech miast znajdujących się na obszarze panowania wiecznej zmarzliny. Miasto powstało w 1920 roku, jednak prawa miejskie nadano mu dopiero w 1953 roku.

Rocznie produkuje się około pół miliona ton miedzi, tyle samo niklu i 2 miliony ton dwutlenku siarki. Wydobywa się i wytapia również kobalt, platynę i pallad. Poza czarnym śniegiem, w powietrzu czuć cały czas siarkę, a średnia długość życia pracowników kombinatu jest o całe 10 lat krótsza niż wynosi średnia w Rosji. Śnieg bardzo często zmienia barwę z białego na czarny. To efekt skrajnego zanieczyszczenia powietrza. Ciężki przemysł doprowadził do tego, że jest to jedno z najbardziej skażonych miejsc na Ziemi. Wydobywa się tam ogromne ilości metali, tam też znajduje się największy na świecie zakład wytopu metali ciężkich.

Tęgi mróz, wszechobecny śnieg i skażone powietrze osiągają swe apogeum podczas nocy polarnej, która trwa w Norylsku od końca listopada aż do połowy stycznia. Całkowite ciemności spowijają miasto przez 44 doby. W pierwszej połowie stycznia, tuż przed pierwszym wschodem słońca, ludzie najczęściej skarżą się na depresję, co potwierdza największa liczba samobójstw. Nad obszar ten bardzo wcześnie, bo już w pod koniec września, napływa arktyczne powietrze, dzięki któremu mróz pojawia się nawet w pełni dnia. W najmroźniejsze zimowe noce termometry pokazują tam minus 50 stopni. Przy silniejszych podmuchach wiatru, temperatura, odczuwana przez ludzkie ciało, spada do nawet minus 60 stopni.

Żaden obcokrajowiec do Norylska nie ma wstępu. Mogą tam wjeżdżać i mieszkać wyłącznie Rosjanie mający stałe obywatelstwo oraz przedsiębiorcy z Białorusi."

źródło : twojapogoda.pl

Mini koncert dla niosących chleb i pomoc...


22 listopada 2021, 10:24

Towarzystwo Pomocy im. Św. Brata Alberta Koło Puławskie - obchodziło wczoraj swoje XXX lecie. Chór parafialny pw św. Brata Alberta miał zaszczyt uświetnić tą rocznicę kilkoma cudownymi pieśniami chóralnymi oraz solowymi. To wielki trud niesienia chleba potrzebującym, wiary w lepsze jutro  i bezinteresowna pomoc cichych bohaterów wymaga wielkiej atencji i szacunku dla ich trudu. Chylę czoła przed Nimi wiedząc,że to co czynią innym bezinteresownie często kosztem swojego czasu, zdrowia i być może nawet funduszy jest genialnym świadectwem miłosierdzia....którego nauczał brak Albert.

I Wojna Światowa - okolice Twierdzy Dęblin...


15 listopada 2021, 09:49

I Wojna Światowa. Dęblin i okolice.Armia Rosji.

Wspólna mogiła w lesie kozienickim. Nabożeństwo upamiętniające bohaterów poległych w dniach 1-2 października 1914 r. Kroniki wojny 1914 roku. № 13.

Wojsko płaci cenę za błędy operacyjne i taktyczne w postaci nadmiernych strat. Łączne straty 4 Armii wyniosły około 500 oficerów i do 50 000 żołnierzy (Korpus Grenadierów - 104 oficerów i 13 412 żołnierzy, 16 Korpus - 65 oficerów i 7079 żołnierzy, 17 Korpus - 197 oficerów i 16202 żołnierzy, 3 Korpus Kaukaski - około 100 oficerów i 12000 żołnierzy, garnizon Twierdzy Iwangorod - 19 oficerów i 1193 żołnierzy) - czyli do jednej trzeciej jednostki operacyjnej.

Źródło : topwar.ru

Moda na gładkie nogi przyszła z Ameryki....wymuszona...


12 listopada 2021, 12:40

 

Niewyobrażamy sobie a szczególnie Panie , dziewczyny by ich nogi nie były gładkie jak aksamit. Bez włoska, to samo pod pachami. Teraz naturalny zarost u kobiet budzi raczej negatywne skojarzenia i te wizualne także. Pomyśleć , że zmiana zaczęła się w historii niedawnej...za sprawą reklam.... 

" Portal Vox pochylił się ostatnio nad zjawiskiem depilowania nóg właśnie po natknięciu się na ten artykuł z gazety z 1920 roku.Wtedy golenie nóg było tak niezwykłe, że gdy młoda kobieta z Kansas skaleczyła się przy tej czynności, wiadomość o tym znalazła się w ogólnokrajowej gazecie.Przed I wojną światową praktycznie żadna kobieta na Zachodzie nie goliła nóg. A tymczasem około roku 1964, robiło to już 98% kobiet w wieku poniżej 44 lat. Co wydarzyło się w tym czasie?

Otóż pojawiły się reklamy.

Christina Hope badała te zmiany do swojej pracy z 1982 roku zatytułowanej ‘Caucasian Female Body Hair and American Culture‘. Przeglądając reklamy w starych wydaniach pism Harper’s Bazaar i McCall’s, mogła prześledzić jak kobiety zostały stopniowo przymuszone do depilacji poprzez skrajny napór marketingowy.Na przełomie wieku zarówno mężczyźni, jak i kobiety w zasadzie niespecjalnie interesowali się włosami na ciele, zważywszy że długie rękawy i spódnice do ziemi właściwie skrywały większość ciała.Według Hope, zmiana nastąpiła od roku 1915, kiedy zaczęły być modne przezroczyste rękawy i suknie w stylu grecko-rzymskim, w Harper’s Bazaar pojawiły się reklamy mówiące o włosach pod pachami, objawiając społeczności Amerykanek problem istniejący, choć dotąd nieuświadomiony. “U kobiety modnej skóra pod pachami powinna być równie gładka jak twarz” głosiło typowe hasło. “Połączenie letnich sukien i nowoczesnych tańców, czynią koniecznym usuwanie okropnych włosów”, mówiło inne.Dziennikarki piszące o urodzie także podchwyciły temat, przyczyniając się do rozpowszechnienia mody na depilację. W cudowny sposób pojawił się całkiem nowy kobiecy obszar do wykorzystania przez reklamodawców!W latach 20., wraz ze skróceniem spódnic i pojawieniem się cienkich pończoch,  uwaga przemysłu kosmetycznego skupiła się na damskich nogach. Walka z włosami na nogach działała na nas łagodniej, jednak generalnie walka o owłosieniem na ciele została już w dużym stopniu wygrana. Reklamiarze płodzili hasła w rodzaju “kobieta może kąpać się bez pończoch i bez zakłopotania.” Według Hope, w latach 50. golenie nóg stało się właściwie normą, przy czym 56 % reklam produktów do depilacji dotyczyło tego właśnie obszaru.W roku 1941, pewna reklama głosiła nawet: “Pełniąc funkcję dziekanów na żeńskich wydziałach udzielalibyśmy nagany za każdą owłosioną nogę na kampusie.” Ach, świat reklamy – naprawdę skutecznie demonizuje włosy na ciele, podobnie jak wcześniej nasz zapach i naturalny proces starzenia się.Kapitalistyczna wojna z kobiecym owłosieniem, przedstawianym jako nienaturalne i niehigieniczne, była przerażająco skuteczna – uczucie zawstydzenia pozostało nam do dzisiaj.„Kobiecość” wymaga wielogodzinnych zabiegów i sporo cierpień, co potwierdzić może niejedna kobieta. Golimy, woskujemy lub chemicznie pozbywamy się włosów, zawstydzone do tego stopnia, by rozsmarowywać cuchnące amoniakiem kremy niszczące włoski u nasady w najintymniejszych miejscach naszego ciała.Wychowano nas w przekonaniu, że gładkie kończyny to atrakcyjniejsze ciało. Choć taki pogląd pojawił się zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Kobieta goląca nogi mogła być przedmiotem wzmianki prasowej w 1920, ale w 2015 raczej byłaby nią taka, która nóg nie goli.Oczywiście, można lubić uczucie świeżo wywoskowanych/ogolonych/wydepilowanych nóg – i to też jest ok."

źródło :

https://www.smh.com.au/.../when-did-we-decide-women...

Rak piersi u mężczyzn...temat tabu


12 listopada 2021, 12:38

 

Występuje bardzo rzadko — w Polsce rejestruje się około 120 przypadków nowych zachorowań rocznie.Ryzyko zachorowania na raka piersi wzrasta wraz z wiekiem. Wśród mężczyzn przed 35. rokiem życia ryzyko zachorowania wynosi 0,1 na 100 tysięcy ludności, aby po 85. roku życia przekroczyć 6,5 na100 tysięcy ludności. Stanowi mniej niż 1 proc. nowotworów złośliwych.

Ryki i kolejne uśmiechnięte twarze na biegu...


12 listopada 2021, 08:04

 

Tradycyjnie jak (prawie) co roku , mocny skład  MR zjawił się w Rykach na szybkiej piątce . Atmosfera jak zawsze super, spotkanie masy przyjaciół biegowych dawno niewidzianych - bezcenne .  Brawo MRsiaki i debiutanci  na tym biegu. 159 miejsce - czas brutto 27:39. Jak na marne przygotowanie to i tak rakieta .