• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 8

< 1 2 ... 7 8 9 10 11 ... 40 41 >

Takie cuda...

26 października 2021   Dodaj komentarz

Nie zawsze lubiłem historię....

Nie zawsze lubiłem historię....

 

Nie zawsze lubiłem historię. Ta ze szkoły podstawowej jak za mgłą była. W oparach dogasającej komuny wykładana średnio i książkowo. W średniej na Łopuskiego w Kołobrzegu była pyszna i pełna geniuszu prowadzącego. To wice dyrektor lekko łysawy już, z niesamowitym animuszem i pasją o tej historii opowiadał. To był nie tylko jego flagowy przedmiot, ale jego pasja, jego życie. To On już głośno nam prawił tuż po Przełomie o Smoleńsku, Katyniu. O historii zakazanej, o tym 17 września z właściwą narracją. Co w tym człowieku się dusiło, tym pasjonacie i wielkim graczu lat dawnych jak musiał milczeć w latach 80 tych i szybko przechodzić do tego jaki Hitler był zły. Ile zatopił w swojej żądzy miliony istnień. Takich krwawych katów wielu...czy to Stalin w Rosji, Gowon w Nigerii, Pot w Kambodży, Pasha w Turcji, Tojo w Japonii, czy w Belgii Leopold I. Nie mogą się nawet mierzyć z Timurem w Azji Środkowej, czy Zedung w Chinach...78 milionów istnień. ciach...

Ale to Adolf był tym złym, tylko...Stalin z nim walczył ...tak od 41 roku dopiero...Uciekł do swojej willi i tydzień nie mógł nic powiedzieć. Prędzej kułaków i wielkie głody wprowadzając. Ten historyk z mojego technikum był moim katalizatorem, takim iskrownikiem, takim drogowskazem zasypanym na lata całe. Bo później mój świat inżyniera, młodego ojca, informatyka nie był bliski historii, tradycji, tożsamości... Wypadło lat naście, gdzie życie w nowym świecie kapitalizmu zachwycało co dnia, co godzinę. Gdzie już żetony na budki telefoniczne zamieniały się na karty magnetyczne i chipowe. Gdzie nagle te niebieskie muszelki znikły z naszego świata.

Żelazna kurtyna upadła. Nadzieja znów wstawała z kolan. Wraz z nią dorastała moja dorosłość.To czas bycia już nabrzmiałym dzieckiem lub szczupłą młodzieżą. To czas wyzwań nam nieznanych, to czas naszych gównarskich nadziei na lesze jutro. To czas, gdy już na wsie niezajeżdżały samochody skupujące butelki i makulaturę, to czas, gdzie pojawiały się zagranicznesamochody ferujące niesamowite nowości z DDR. Każdy miał chęć na soczek w słomce? Nabatonik typu Mars? Za każde pieniądze, opici saturatorem i często niedziałającymi nabojamiCO2 w wodzie sodowej produkcji. Mającej w nosie ni jakie etykiety, wędlinę swojej roboty iurobienie się po łokcie na polu. Pokazano nam, że ten świat jest do zmiany. Nie musi taki być.Setki lat tradycji, ojcowizny, pługów tysiące raniących ziemię, Aniele Boże odmawianych postokroć, bolących kolan pod krzyżem codzienności, dziadów trudu wojen wielu można odłożyćna bok. Można mieć tylko pieniądze a świat zaczynał pozornie klękać do naszych stóp. To jużnie na korbę telefon, tylko mieszczący się w garści skumulowana ludzka chęć posiadaniawszystkiego w jednym, to już nie przydział co państwo dało, to już wybór jaki my chcemy. Tonie kolejki do świata, tylko świat stanął w kolejce do nas. Nie zauważyliśmy jedynie, że naspochłonął tym zachodem, konsumpcjonizmu zwyrodnieniem. Nie pytał nas o zdanie wchłonął,ale zachował pozory i ciągle udając poddanego nas pyta? O to i tamto. Głupio odpowiadamymu sądząc, że to nasza powinność. Świat bez nas zupełnie sobie poradzi. Nie mamy żadnegowpływu na to, czy słońce wstanie, czy na pasku telewizji rządowej pojawi się kolejny stekbzdur, czy na to, że ziemia się zakręci poraz kolejny. Nie mamy wpływu na to, że światła sięzapalą o wyznaczonych godzinach, na to czy nasi koledzy czy koleżanki będą w pracy czy nie.Na to, czy kawa kupiona w sklepie będzie pyszna, czy podła. Na to czy ktoś się urodzi, czy ktośwywiesi pod kościołem nekrolog.Gdzie pierwsza wtyczka RJ-45 uczelniana dała nam w Polsce dostęp do czego nierozumieliśmy. Wybuchła z opóźnieniem wielka rewolucja informatyzacja. Tak bardzowówczas poddana człowiekowi. Proste algorytmy, bitowe paczki danych niewielkie niosłynasze wyobrażenie o lepszym, łatwiejszym, prostszym i samoregulującym się świece. To jużnie szpulowy UNITRA magnetofon, to już wyrafinowany Kasprzak na tranzystorach, to już niewysiłkowo oglądany czarno biały program 1 TV, to już odtwarzacze i wideo dające możliwościwyboru i poczucia lepszego stanu swojego. A komputery? maszyny do pisania o archaicznychalgorytmach, kilku bitową grafiką o podzespołach teraz już oglądanych w muzeachinformatyzacji. Jednak było coś już złowrogiego w tym – były to komputery PERSONAL.Osobiste, własne. Jak samochód czy radio, jak kawałek ogródka czy zapłocia kwietnika. Jakkawałek chleba czy garść cukru. Przyjęliśmy choć nie rozumieliśmy co. Nie rozbieraliśmy jakwłasny ciągnik, jak SHL wujka. Jak prodiż. Zaglądaliśmy nieśmiało w środek by za chwilęzamknąć masywną stalową osłonę. Drzemiący świat niekiedy pohukiwał i jakieś dźwiękiwydawał, lampki się paliły różne a na kineskopie jawiły się takie nowe, że trudno byłopowstrzymać zachwyt i radość. Radość i zachwyt czegoś czego już nie rozumieliśmy. Ktośmówił to taka maszyna do pisania, no ale nie drukowała nic sama z siebie, taki łatwy do pisania– pisak. Pamiętam TAG pierwszy DOS’owy edytor tekstu. A co najważniejsze był to strzałprosto w nasze społeczeństwo. Choć o tym wiedzieć nie mogliśmy. Algorytmy uczące, ni jakiestawało się ładne i szybkie. Zapanował wyścig o szybsze przetwarzanie danych. Powstałyedytory programowania, całe języki by zaprogramować model funkcjonowania potrzebnychdla nas wartości. Koniec lat 90 zamyka po mału nas w coraz to szybsze PERSONAL komputery, coraz częściej na placach zabaw i podwórkach gościł wiatr i przemijającanieprzeżyta młodość. Dotykaliśmy nowego w zaciszu domu, co chwile dokarmiający nas światdostarczał coraz to nowych grajek, możliwości naszego zniewolenia w AI. Od błahych jak grykomputerowe, poprzez tworzenie muzyki, grafik wszelakich, programów czy wolnego idługotrwałego wtenczas wgrywającego się Internetu. Udomowienie komutowanego połączeniaze światem na szybkości 56 kilobit per sekunda był cichym wstrzyknięciem w naszą tradycję,pokoleń wielu, zwarcia i życia społecznego wirusem. Już nic nie było oczywiste. Czy to mydecydujemy o naszym wirtualnym życiu, czy to niezgodne dwa bity danych wyrzucą nas z życiafizycznego i wirtualnego. Zaczęliśmy się pojawiać w sieci w swoim drugim życiu. Tymlepszym zapewne, tym bardziej idealnym, tym przypudrowanym, gdzie tak łatwo coś dodać icoś skasować. Coś ulepszyć czy coś zniszczyć.Doszliśmy jednak bardzo szybko do tego, że można bardzo łatwo kogoś zniszczyć. Ten światwirtualny jaki znamy, a znamy jego powierzchowną powłokę. Ot błonkę, która skuteczniezakrywa ogromne mechanizmy działania banków ich liczb pierwszych. Wielkich tera (czy peta)flopowych czy już kubitowych serwerów rejestrujących każdego wszędzie i na wszystkichwymiarach. Niby ma to ułatwić, ale już nie jesteśmy w stanie bez AI żyć. Ona natomiast beznas a i owszem. Co zostało stworzone przez umysł ludzki, stało się samouczącą się sieciąpołączonych milionów algorytmów, sztucznych sieci neuronowych. My ją karmimy danymi,dajemy jej się ciągle uczyć. Przykładów można mnożyć.Telefon komórkowy o wielkiej mocy przetwarzana połączony w sieci GSM w sieciLTE czy szybsze to mały trybik niezmiernie ważny dla samo uczenia się AI. Rozmawiamy zAsystentem Google, czy Shiri. Wprowadzamy adresy w nawigacji podając miejsca, gdziebyliśmy i gdzie jesteśmy. Pod hasłem doskonalenia usług w telefonie masa danych wypływa zniego. Skąd my wiemy, że tak nie jest? Nie wiemy, bo poznaliśmy i zaadaptowaliśmy się doobsługi jego i jego funkcji nie rozumiejąc ich działania i funkcjonowania algorytmów, tychszpiegowskich też. Zachwycamy się jak aplikacja Google rozpoznaje nam miejsca, gdzie byłozrobione zdjęcie, podziwiamy Shazam, który rozpoznaje właśnie słuchaną muzykę. Czyprogramy do identyfikacji w realu roślin, zwierząt…. Nie zastanawiamy się nad tym, co jeszczepotrafi ten wirtualny świat. Właśnie to! im więcej mu pokarzemy, opowiemy, dostarczymydanych tym bardziej stanie się autonomiczny. I firmy SF, które już stają się góra sensacyjnyminiż futurystycznymi będą normalnością w naszym dniu. Sami wyznaczyliśmy sobie standardy.Już prac zaliczeniowych, dyplomowych nie piszemy odręcznie, nie mówiąc o doktoracie. Każąnam używać konkretnego edytora, czcionki, kroju. Cofając nasze manualne zdolności pisanado szkoły podstawowej. Nie musimy się spotykać na polu czy dworze. Wystarczy wygodnakanapa jakiś komunikator. Ba! Jak ktoś ma pieniądze to i hologram prześle jako żywo. Niemusimy iść do banku, kilka kliknięć i już po przelewie.

I po latach dawnych, przed 40 setką przyszedł czas na samo chęć poznania historii. Tej tu, nie mojej, bo Puławskiej, dęblińskiej, Bochotnickiej, Parchackiej, Skowieszyńskiej. Tak z niczego, tak dla siebie. Cieszę się, że ktoś chce ze mną porozmawiać, że ja mogę z ekspertami rozmawiać, regionalistami i historykami...Mam tylko nieodparte wrażenie, że my już wszystko wiemy i znamy...już nic nam przypominać nie trzeba…Tylko ten cały regał na kilku półkach książek bardzo regionalnych mówi co innego. Kolejne genialne lokalne pozycje historii tego zakątka Lubelszczyzny już nie mieszczą się w nim...znak, że chyba coraz więcej poznajemy i się uczymy o tym świecie…warto ucha przystawić...na Puławską ziemię, Dęblińską ziemię...i inne ziemie...ja przykładam….

 

18 października 2021   Komentarze (1)
filozofia  

Burgundowe połoniny Parchackie i Bochotnickie...

 

Spalone burgundem i bursztynem Beskidzkie Połoniny, gdzieś w głowie od razu SDM, czy KSU. Jedne z wielu połonin w kraju, lecz chyba najbardziej pokochane tu na Lubelszczyźnie. Pachą smagany wiatrem chłodem, ciskają często śniegami pierwszymi...lecz kochają je obieżyświaty mocno.. Ja połonin nie potrzebuję i tych bieszczadzkich i innych. Mam świat burgundów i bursztynów, palących złotem i miedzią ...Uciekamy daleko od miejsca bycia, zostawiając w nich nasze problemy i troski. Każdy km dalej daje jakąś nieopisaną lekkość w duszy i umyśle. Majaczące miraże naszych siedlisk ledwo dostrzegalnych zza lusterka  gasi w nas poczucie obowiązku, takiej tyrady sprostania wszelkiemu co nas tyczyło. Szarady życiowych normalności, od zawiezienia dzieciaka do przedszkola, wjazdu na godin wiele do pracy, czy uprania skarpet na rano. Torby zapakowane niezbędnym asortymentem, kawa w termosie i byle dalej. Mamy te kilka dni resetu ,gdzieś daleko , byle dalej. Może znana Białka ? Czy Cieplice? Może Sopot? Czy Kołobrzeg? A być może Czaplinek?, czy może Drawsko?  … nie ważne byle dalej. Odetchnąć innym wstającym dniem z dala od tego ponurego badziewnego często bytu. A ja też bym chciał, też bym się zatopił znów w Hucie Nowej wierzchowinach Cisowsko-Orłowskich ,Zamczysku przy Widełkach, gdzieś w Ocisękach pizzę pyszną zjadł. W Daleszycach na szlaku partyzantom i generałowi Hauke pochylił czoła. W Rakowie na ryku zakupił szczypkę i na klasztor spojrzał znów.Czy pod Łagowem w barze Leśnym na pięknej ceracie zjadł wyśmienitego śledzia z cebulką, czy placka po węgiersku. Na Łyścu posmakował klasztornej kwaśnicy, czy na Bodzentynie postawił kamyk na mecewie....Lecz nie dane mi jest i może za wa lata znów zacznę peregrynację po moich kochanych do końca Świętokrzyskich szlakach. 

Lecz tu pod nosem ,palone zbocza wierzchowin się prężą już od końcówki Puław. Już ulica Niezapominajki na swoim zwięczeniu gaśnie w palonych klonowych liściach. Już się pręży świat lasu na wąwozach, już im bliżej Parchatki wstające i coraz wyższe te wierzchowiny. Prężą się niebywale na jej lewym od drogi majestacie. Już smak czuć ziemistość jesieni. Gdzieś na wysokości   początku Parchatki pali się niebywale berberys i na swych strąkach ma genialne jagody, wyżej niczym damy w koronie graby i wiązy się dogaszają. Swoją już bladą zielonością i szkarłatnym odcieniem przyzywają zimę, tą srogą,tą nieuniknioną. Jesion już pobladł mocno i jak orzech włosi oddaje ostatni oddech swej zieloności. Gdzieś obwisły liść zżółkły i beżowy zwiewa niedzielny wiaterek. Przy nim brzoza i to nie jedna swojej biało,czarnej postaci fason trzyma dobrze, gdzieś tracąc liść mały, dąb czerwony napełnia świat blisko niego swym szkarłatem i karmazynem. Widok zapiera dech na długo, zrywam oko z wierzchowin i obok drogi chodnik ...jest po tragedii kolejnej...w bólach wywalczony w sołectwie...dalej ławka pusta....szkoda ...może jak na powrocie może Ania będzie siedziała na niej. Gdzieś majaczą już dobrze widoczne parchackie 3 krzyże...dziś jadę dalej...mój pasażer lat 3 zna tą trasę. Przemierzaną nie raz, setki razy. Te szlaki na Pietrową Górę,na Losek, na Tarasy...tyle razy przemierzane....dziś chcę mu pokazać  piękno kamieniołomu. Lecimy wśród zakrętów wiślanego bytu. Bochotnica  znak mijamy. Łapię mocny oddech i czuję radość, taką w sobie znaną. Wiem, znam to miejsce. Boże jak Tu dawno nie byłem. Koło Groty śmigam,szkołę z 1938 zostawiam, Zamłynie i jego piękny asfalt i chodnik.Tartak ,droga na Zbędowice...upadający w oczach młyn. Tu kotków kilka się afiszuje, miałczy przy młynie. My z młodym oddychamy Bystrą całym sobą. Boże jak nam  tego brakowało, czemu nas znów Tu nie było ! No czemu...moja wina,ojca już łysawego z brzuchem. Bucha Bystra na nas , prycha koń obok. Gdzieś na ulicy młode dziewczyny sobie opowiadają swój świat idąc do Biedronki. Ja młodego na barana biorę i idziemy w jeden z kilku wyłomów poboru kamienia. Ścieżka wydeptana mocno mijam wyżpin , głóg, i co ciekawe oset kwitnący. I tak się ugiąłem nad tym geniuszem tego miejsca  poraz kolejny. Za kanałem młyńskim bilony dom byłych młynarzy , droga na Wierzchoniów przy Szelągowej Górze,a na lewo do kur ,kaczek, na tartak, na drogę do Zbędowic, na szlak niebieski. Dym z każdej chałupy się zacząć ścielić. Czuć było paloną sośninę czy grabinę, gdzieś zaszczekał azor... my przy wejściu do jaskini, gdzie kwitnie jeszcze, miałczący kot...Czas na nas ,znów w tym świcie geniuszu jesieni zamkniętej....Młody zapięty w pasy patrzał się nad oddalającym się światem śp E.Piwowarka...czująć z nim wieź i pomost Bochtnicki...te nasze pogawędki we troje pod balkonem....

18 października 2021   Dodaj komentarz
bochotnica   parchatka   Życie   przyroda   filozofia  

Podkastowy basowypan

Kilka audycji było tu wrzucanych.

Życie pisze swoje scenariusze, wiec momo jakiegoś wewnątrznego oporu jeszcze wrzucam wybrane na podkasty.

 

 

Link tu => https://anchor.fm/pawe0?fbclid=IwAR0vDVoRtwnKbYCvZ6Uk773FTRlmC3PrHhTdLUO6iSHSNNFO5ouQlvqJ7CM

12 października 2021   Dodaj komentarz
ciekawostki  

Baby ...szpinakowe wspomnienie

Baby ...tytuł chwytny od razu. Panowie z racji zainteresowania płcią przeciwną niezależnie od wszystkiego, panie z kolei ciekawe co i jak tam jest. Panie ciekawe bardziej, ot tak mimo chodem, podejrzeć, podciągnąć kawałek firanki by zobaczyć co i jak. Ale dziś nie o tych babach. O nie. 

Dziś a w sumie wczoraj rzucone baby na patelnię. Na niej dogasała niemrawa już parówka z cebulą swojską, kawałki boczku i gorejący czosnek. Zaprawione to nutą soli kamiennej ( a jakże! U mnie tylko kamienna) i gryzącego w moździerzu pieprzu kolorowego. Cebula oddawała swoje smaki i zapachy, boczek topił się na modłę FIT, czosnek ciskał nowymi smakami i zapachami swoistymi...Pamiętam u brata na przyjęciu weselnym kamionkę smalcu swojskiego i cały stół wiejski. Gdzie i księżycówki można było podpić, podpalanką się ugościć, gici wieprzowej popróbować, ale ten smalec z jabłkiem ,drobiną czosnku,zatopiony w cebuli na kawałku swojskiego żytniego chleba z kiszonym zrywał wszystkie gwiazdki Miszelin,deptał konwenanse,budził normalność i  swojskość, wprowadzał stan bycia i bytu w satysfakcji pełnego....taka pajda smalczyku z kiszonym do kieliszka swojaka... Tyle nam potrzeba...nie wyuzdanego łiskacza z colą w lodowej odsłonie , nie sączonego drinka z palemkami na taniej odsłonie panterozy. Starczą nasze korzenie , smak tej ziemi, żyta zamknięty w swojaku, kiszonego ogóra podlewanego w palącym czerwcowym dniu, chleba pachnącego zakwaską,pieczonego z myślą o naszych przodkach chleba na liściu chrzanu , noszącego jak gorący jeszcze znak krzyża nanoszącego przez nóż w dłoni. To nasze, to polskie, to nam smakuje nie ważne jaka pora roku, nie ważne jakie wydarzenie, nie ważne jaka pogoda. W Nałęczowie, Tokarni, Sandomierzu, Sosnowcu, Radomiu, Gdyni zawsze zestaw pajda ze smalcem i kiszonym smakuje całą Polską i naszą tradycją ,byciem i bytem milionów naszych ojców, babek... kiszone ogórki, jabłka, kapusta..na ten przednówek ….musi starczyć.. Do tego garstka okrasy,pęczaku jęczmiennego ,tatarki garść, kubeczek maślanki...

Dziś baby ,liście szpinaku lądują na patelni. Szpinak ! Każdy krzyczy zdrowy! Pyszny i genialny! Od razu ,bez zastanowienia. Bez analizy ,że nie każdy może bo masa w nim kwasu szczawiowego...choćby. W smaku same liście niczym wiór ,smaku zero..no może gdzieś słychać chlorofilu smak. Zielony, uprawiany od dawna ,gdzieś w Persji w kraju już znany od XVIII wieku, przyjrzała się mu księżna Jabłonowska ,tak ta od Kockiego przybytku... Dziś w sumie wczoraj w folijce z biedry piękne liście lądują na patelce skwierczącej przaśnością cebuli i czosnku, kawałkiem parówki i czosnku podspażanego światem, padają i się zwijają ,gasną w oczach uwalniają swój zapach i smak. Ich mocny zielony kolor zatapiam w przecierze pomidorów limo dopełniających się na wiślanych madach ...zapachy i smaki łączą się. Zatapiają się w swoje etymologie, sól kamienna ich łączy nadając z kolorowym w moździerzu pieprzem nowego wymiaru. Złączone na stałe są genialne na podpieczoną kromkę chleba , czy jak to czyniłem w kaszy pęczaku,jaglanej i tatarki nie palonej złączeniu. Kilka kropel awangardy..czyli pomidorów suszonych w oliwie ...i przaśna kasza nabiera szpinakowo-pomidorowej mocy ,okraszonej kawałkiem czosnku i w symbiozie z kaszą ...gra koncert w podniebieniu za małe złocisze....

12 października 2021   Dodaj komentarz
Życie   szpinak szpinak w pomidorach  

Bulgoczący paprykowy świat wspomnień

Twarz już przysiwiałego murzyna na etykiecie w pomarańczu zatopionej. Pamiętam jak na początku lat 90 w SAMach pojawił się nowy niespotykany produkt. Gotowy sos do jedzenia. Smak już nie pamiętam.Uncle Ben's . Na nasze wujaszek Ben. Z ryżem saki ostro-kwaśne oferował. Ryż znałem wujaszka nie. Patrzyłem z boku i z obawą z czym to się jada. Obok rozgościł się Knorr z jego Fix-em chińskim. A przecież była znana co najwyżej kostka z Winiar , ta drobiowa czy wołowa. Gasząca studenckie podniebienie lat 90 wczesnych w koszalińskim skrawku żakowskim. Tu nie było filozofii, odłamywało się kawałek kostki ,zalewało wrzątkiem ,bełtało do rozpuszczenia. Ten chemiczno – tajemniczy zapach zaczynał unosić się na kuchni. Smak ..coż nikt nie wybrzydzał . Do tego parówkowa i kawałek bułki z Podlaskim. Obiad idealny.  Tu zrodziła się potrzeba narodu by takie szybkie zupki , ww smaku miałkie,ale strawne na rynku wdrażać. Pamiętam barszcz czerwony instant z Winiar ,czy Knora. Jak nasi kopacze przed mistrzostwami kopanymi zachwalali i zajadali się kubkami grochowej ,czy cebulowej knorra. Wystarczył wrzątek ,kawałek kubeczka i ta saszetka. Sypał się z niej proszek a rozbełtane z wodą nabierało gęstości i smaku. Gdzie tam do pomidorowej ,czy grochowej...ale coś miało w sobie. Przewagę szybkości robienia. O już nie trzeba było grochu moczyć, żeberek kupić ,okopowych, garów i warzenia godzinami. Tu sruu zerwać górę saszetki,dostać się do wrzątku i zalać. Mieszać minutę i mieć. Jak panisko ,do ręki drugiej kawałek podwawelskiej i wrocławskiej bułki. Mieć świat u stóp...choć na chwilę.... To już te czasy ,gdzie wujaszek Ben podpowiadał. Ryż i leczo. Co to leczo do licha. Uczyłem się na studiach o gulaszu,ragu ,ale leczo? Ki diabeł. Tuż po przełomie systemów to nie było znane wcale. Gdzieś ktoś robił sosy takie z pomidora LIMO okraszając papryką białą „sopel” z foliaka. Dawał kury trochę, groszku. Takie pierwotne smaki lecza. Później pod koniec lat 90 przyszła nauka ,co to za diabeł. Okazało się ,że pod tą nazwą można zawszeć każdy gulasz pod warunkiem ,że ma masę papryki i pomidora. Ciut cukinii czy kabaczka ,cebuli zdrowie i mięska kawałek ...lub bez.To bez nie bez przyczyny. Okazuje się ,że jak dasz trochę czosnku i kuku lub soczewicy,soi to i mięsiwo zbędne. Tak powstało danie ,co w nazwie ma leczo a jest polskim wezwaniem do gulaszu z warzyw. Takich nie okopowych raczej. Sypnięte lekko rozmarynem, estragonem ,czy bazylią nabierało nowego oblicza. Koniec lat 90 i zajadałem się na dogasających studiach słoikami tego frykasa. Z ryżem od wujaszka, czy pęczakiem, czy  gryczaką! Nawet z ziemniakiem wchodziło. Miało w sobie smak paprykowego świata....Jak wyszło za rzadkie to była zupa a'la węgierska ..bezmięsna. I pamiętam z domu słoików mrowie...tu bigos, tu gołąbki i to leczo się znajdywało. A plecak bez stelaża ważył pod 70 kg...na taborku w kuchni kładziony ..jak kiedyś bratowy ...ja za kucki ,za szelki w kucku i do góry. Żyły wychodziły ,ale wiedziałem ,że to plecak na studia ...na miesiąc życia. Mama uwijała się najpierw dla brata,później siostry i na końcu mnie ...słoiki wkładała smakołyków mrowie. Bym w Koszalinie na Mechanicznym miał co jeść. Teraz to doceniam, tak bardzo,że aż w dołku ściska!

To poświęcenie rodziców do końca,bez barier ,bez zahamowań dla dzieci....Coś już jako tato 2 dzieci i 42 latek wiem.Zaczynam co dzień chylić czoła przed rodzicami co dzień doceniając ich poświęcenie dla dzieci...

Dziś w garze bulgoce jak dawniej kawałek papryki czerwonej, cebuli ,trochę oberżyny, pomidora i ostrej papryczki...do tego pęczak ...tak ten jęczmienny.... ten zapach studenckich lat i młodości życia bije w mym domu cały czas....polecam...

24 września 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony   filozofia   leczo studia dom papryka  

Godumy po Wojciechowsko

Chałupa była drewniano,łogocuno słómu i kryto szczechu. W chałupie były diw izby z mełemi pojedyncemi łoknami.W jedny mieszkała matka z łojcem i z nami, a drugi dziadki. W kuchni, cyli izbie dziadków był kumin, na któram się gotowało jedzenie, piec duży do łogrzania i piec chlebowy.W drugi chałupie był kumin i duży piec, za któram mozno była spać. W obu chałupach była ziemia. Przed picam stoła tako naa łulubiono zabawka-- kunik na biegunach. Kiedyś przysed do nas Stach Podolski i siod se na tam kuniku i łobłumoł  mu łeb. Późni jus nigdy nie było jak wyremuntować tego kunika.Łopróc tego stoły dwa łóżka i na środku stoł duzy stół. Ściany były bielune wapnam. W kuchni nad dźwiami wisioł łyżyk, cośmy go w późni podziabali sikiru i posed na spolenie...[...] Na podwórzu rosła dużo  lipa zaro koło studni, a trocha dali siedzioł taki duzy jesiun, co go posadziła Gienka,siostra mojego łojca.Dookoła płota łojciec posadziuł różnych dzikich trześni. Późni to szpoki i wróble miały radocha. Przed stodołu stoł kierat, co się niem młóciło i żneło siecka dlo kunia....

Gwaro Wojciechosku ,wspomnienia R.Stachyry.”Godumy po wojciechosko”.Z.Kowalska.

21 września 2021   Dodaj komentarz
wojciechów   gwara Wojciechów  

Pęczaku na ryby wspomnienie...

 

 

Nie przekonuje całkowicie nawet fakt,że najstarsze znane dowody na uprawę jęczmienia pochodzą z Bliskiego Wschodu i są datowane na VII tysiąclecie p.n.e. Nie przekonuje fakt,że ma dużą jak nie największą odmian kaszy. Nie stawia kropki nad i ,że w browarnictwie jęczmień jest niezastąpiony.

Kasza pęczak wyklęta przez wiele lat czasów słusznych. Upodlona do roli bycia z marnym gulaszem w stołówce pegerowskiej z nieszczęsnym buraczkiem. Między kawałkiem podgardla i łopatki , marchewki skrawkiem i zaciągniętym zasmażką sosem tkwiła ta bomba tysięcy lat, zjednoczona z tą breją i buraczkiem tym przaśnym, ale pysznym. 

Ten pęczak był pamiętam stworzony do roli gracza rezerwowego w klasie B. Nigdy nie brylował na stołach w domu choćby. Na stołówkach to już lata 80 się odezwały w opisie wcześniej. W gościach wstyd było coś z pęczakiem podawać. A przecież on ma wszystkiego najwięcej. Nie obdarty z niczego, nie polerowany, nie łamany tylko jak matuszka go zrodziła zdrowiem przesiąknięty i pożywnością. A o tym później słowo zostawię.

Kasza perłowa jęczmienna to już inna liga, czy łamana nawet. Gdzieś już w bulgoczącym krupniku się zjednała z ziemniakami . Gdzieś zamiast ryżu w gołąbkach miała swoje zakotwiczenie. A całe ziarno ? Pęczak ? To przecież kurom jak całe ziarna pszenicy sypane do korytka były. Ugotować na kluchę , dać skór świńskich ,czy podgardla podrobić  , ostatecznie skwarkiem okrasić i psu do gara dać. Pęczak osiągnął dno kulinarne. Sami byliśmy tego sprawcami. Hołdując ryżu smakiem,czy jaglanej nijakością.Nawet gryczana potrafiła przebić się wyżej w rankingu kasz niż pęczak. Czasy 80/90 czasy ziemniaka i ryżu pamiętam. Irga, Lord, Owacja, Bryza czy Tajfun- jakie chcesz, mączne,małoskrobiowe, żółte, czerwone,białe.Po co kasza  jak mamy takie bogactwo. Te na pierogi ruskie, te na frytki, te na obiad . Zajadaliśmy się tymi przybyszami z Ameryki cały czas. Nawet poczciwe gołąbki dostąpiły ryżowego dopełnienia. Gorzej niż tatarka , upodlony do cna pęczak znalazł swoje miejsce i to chwalebne w wędkarstwie. To pamiętam,z pomocnika sięgałem papierową torebkę z pęczakiem.I szklanka kaszy i dwie czy dwie i pół wody. Osolonej lekko. Dymiło to ze 20 minut.Zostawiałem na noc by o 3 rano przełożyć do worka,pudełka. Część była barwiona i upiększana smakowo. Kurkuma na żółto, buraczek na buraczkowo. Pamiętam jak na okonia dawałem wysuszoną byczą. Na noc się kitrasił. I okonie na 80 deko z gruntu brały na kilka ziaren. Do tego stopnia ukochali wędkarze pęczak ,że woleli go niż pszenicę. Bo ją długo gotować ,lepiej parować. Karp i lin sypany dniami pszenicą podchodził. Pęczak  uniwersalny na białoryb. I Krasna brała pod trzciną, leszczyk zajadał , czy krąpik kosztował. Płoć nie gardziła też. Pamiętam jak sam podjadałem tej klajster o 4 rano nad jeziorem. Smakował średnio. Tak przaśne, ni jak , jak  tak. Dopiero szkoła gastronomiczna dała mi światłość o tym pęczaku. Że warto, że ma białko, że kupka dobrze będzie szła bo masa w nim błonnika, że trzyma długo energię. I tak cicho przez milennium , do ostatnich lat. Tu i teraz ten znienawidzony pęczak ,kurom dawany i rybom staje się znów na właściwym poziomie stawiany. Już z nim i grzyby są zaprzyjaźnione i ja sam krupnik gotuję na pęczaku tylko. Już i po meksykańsku smaczny ,już pod rybę idealny...w końcu...ten pęczak...ze stołówki pegerowskiej z byle jakim gulaszem i buraczkiem podawany...

12 września 2021   Dodaj komentarz
Życie   pęczak kasza bulasz upodlenie  

Wyczekiwanie....

 

Lata gówniarza i do tego tego młodszego nie pozostawiają we mnie żadnych złudzeń. Malownicza wieś pod Kołobrzegiem. Blisko ,ze dwie worsty jezioro ze stawów zrobione. Tama czynem ludzkim usypana. Buczyna z dębem i jakimś iglakiem po jednej jego stronie. Po drugiej pola całe w kapuście rzepaku usiane, czy pszenicznym kłosem się mieniące w lipcowym słońcu. Zadymione z zaranka , kołysane przez zefirek świtu. Tam samotna jabłoń była. Jabłka miała dorodne i obfite,lecz kwaśne i późne. Pamiętam dobrze do tego Naszego jeziora prowadziła polna droga od wsi przez pegeerowskie pola zboża, czy później kukurydzy. Zasypane często rzepakiem ,którego zielone strąki i łodygi uwielbiałem w smaku. Pochłaniałem ich całe naręcza. A droga piasku pełna wiła się przez upraw wiele, czy wychodziła za domostwo ostatnie wsi, gdzie kiedyś wiatrak młyn znaczy mąkę mełł. Ha! Dalej już śladu po domach nie było , a świadkowie zostali. To wysokie czereśnie i chyba grusze. Te poniemieckie. Sodki, wybrzmiałe  lipcem lata 87. Ech ileż to trzeba było gimnastyki by je dopaść. By zanurzyć się w ich słodkim smaku lata..Tak.. jak dymało się na jezioro pokąpać to i te czereśnie i ten rzepak był smacznym akcentem drogi.Jak komarkiem , motorem, rowerem śmigało się na ryby…to tylko,aby kierownicą drogę pilnować. A to jedna z wielu tych piachem usianych dróg. Pamiętam jak ta na obórki była znienawidzona , czy na ogród. Ścieżka wąska w trawach i zielach skąpana. Niekiedy kępa bzu i badyla wszelakiego. Bo ścieżka mocno wydeptana nogami gospodarzy kur,świń, kaczek czy królików. I ja na te obórki chodziłem pamiętam. Bo i mieliśmy do granic królików mrowie, kaczek Francuzek wiela i kur bez liku. Malowane karki były na kolor farby sobie znany, bo jak jakiś uciekinier latający bojler ,czy kura leciwa zachciała do zagrody sąsiada wdepnąć z wizytą to znać było …że to nasza. I kurnik i gnój spod wybierałem, spod świń także. Siano zużyte spod królików pamiętam. Tylko uszy strzygły pamiętam. Taczka i ciężka praca tam była. A jak imieniny były i rodzina się zjeżdżała. Gdzie dla Pań Cin Cin,czy obrzydliwy wermut Ciociosan był serwowany, gdzie na stole pieczone kurczaki z grzybami były, sałaki, śledzie, zupy pyszne, wędliny swoje wędzone przez siebie. Panowie wódeczkę pili. Panie te paskudne ziołowe wermuty… taka moda. Była też sangria , słodki bełt winiaczny. Było też wino swojej roboty pamiętam.  My młode gnoje bawiliśmy się syfonem i gazowaliśmy wodę. Co chwilę wkładaliśmy nabój CO2 do gniazda i ścisk…ile naboi było pustych…bez liku… Pamiętam. 

A droga na Łysą Górę, gdzie zimą całe te dnie przemarznięci i szczęśliwy bywaliśmy, kilka kilometrów od domu szliśmy niczym zabawa. Szybko i z uśmiechem. A droga na Brzóski. Szło się albo polami ,albo asfaltem . A na Pierwszą Górę ?  Też przez pola wszelkiej dobroci zbóż i rowów cierników pełne. Zewsząd tylko ten piach , błoto jak deszczu pełne dnie były. Niby te drogi takie piękne teraz w mej głowie, a wtenczas na gnoja pełne ciężkiej pracy, patrzyłem na nie i je przechodziłem jak na skaranie, na dolę i na mus. Nie były ani ładne, ani urocze, ani powabne, ani łapiące za serce. Za nimi kryła się harówka, koszenie koniczyny dla królików, wywalanie gnoju, parzenie i skubanie kurczaków, czy kaczek, opalanie ich. Patrzenie na tatę jak w domu je rozbierał…i ta wątróbka rzucona na płytę kuchni…genialna w smaku. Godziny młodzieńczego podlotu zatopione w pracy , ogrodzie. I te drogi urokliwe nie ładne były mi miłe…

Dziś znów zabazowałem nad Skowieszynem i Pożogiem. Gdzieś na ten rok w porzeczkach i malinach. Pamiętam rok temu kapusta rzepak był. Wzniesienie ustronne, pełne genialnego scenariusza życia przyrody i człowieka uprawnego. Pagórki są, droga niedawno polna i pachu pełna, rok temu sprzężona z tłuczniem , niewielka głębocznicę drogowa, obok na szczycie strzeliste drzewa, w dół widać Pożóg II, kolej żelazną, Starą Wieś, Witowice, Skowieszyn,czy Pożóg. Skrawek łąki i skarpa. Dziś patrzyłem na syna jak wypatrywał właśnie tu w tym magicznym miejscu…wypatrywał pociągu a ja tej gówniarskiej piaszczystej drogi….w tych garbach skowieszyńskiej zaszytej…

Tak patrzyłem leżąc na łące w pełnej symbiozie na te garby malin, parowy lasem utkane, drogę na Skowieszyn w kałużach skąpanej,na syna wypatrującego. I we mnie 42 letnim łysiejącym blondynie zaszczepiła się kiełkująca myśl. Dane mi było dziś jak i tu wcześniej młodości lat kieratu znoje. Tylko tak pięknie i lekko, bez pracy, bez trudu…bez cierpienia….dziś poczułem się spełniony …a młody wypatrywał …pociągu ….chyba..

 

23 sierpnia 2021   Komentarze (1)
pożó   rodzinne strony   Życie   przyroda   skowieszyn  

Rudzki pejzaż lasem malowany

 

Tak szybko droga z nędznym asfaltem stała się ładna i gładka. Nie tylko do przetaczania prądu ,ale i dalej. Do Rud. Niedawno tak ubita i dołami piaszczysta doga snuła się na starą i zacną miejscowość, której należy się szacunek i estyma. Droga na Pompy to tak bardzo mocno wryta w świadomość mieszkańców tej wsi historia i tradycja a tak mało znana mieszkańcom Puław. Prosta jak strzała, wypada na Lubelskiej w sumie to już nie. Gdzieś za krzyżem na Końskowolę. Tylko pachołki na zielono malowane zdradzają jej istnienie. Z Puław na Końskowolę pawie nie do zauważenia. Na lewo kto by skręcał na wiaduktem…po co. A to ona była geniuszem w zaborczym rosyjskim znoju techniki. Kolej żelazna na nowo pisała być lub nie być wsi, miast, tych przyszłych co się nimi stały. Tak upadł Kazimierz Dolny, tak wyrosły Puławy. Żelazne koła zaczęły toczyć się w oddaleniu 2 wiorst od centrum osady dając i budując jej nowe oblicze. Tak pięknie Prus to opisał ..warto poczytać. Tam na Rudy w XVIII wieku pole było, uprawiane przy ścianie lasu. A las nie młody…oj nie. Jeden na moje amatorskie oko starodrzew w okolicy. Nie mówię bez faktów z historii. Cytuję zapiski z książki Leszka Zugaja „ Historia Nadleśnictwa Puławy”.:

„Straż Końskowolska obecnie w dożywotnim posiadaniu Księżnej Czartoryskiej matki zastawionym położona składa się z czterech obrębów: Młyński, Rudzki, Kozibród i Góra. We wszystkich tych obrębach pozakładane są cięcia podług zasad przez księcia Czartoryskiego przyjętych stosowane do reskryptu Komisji Rządowej z 26 lutego roku bieżącego, przy którym są dołączone decyzje co do rodzajów urządzenia….W obrębie rudzkim, dawniej jako zapaśny uważanym, naznaczono wycięcie jedynie drzewa przestarzałego i murszowego, gdyż do potrzeb gruntowych inne obręby należnej ilości drzewa dostarczyć nie są w stanie. Wycięcia to w tem samym miejscu gdzie były cięcia na rok 1833 wyznaczone i już wycięcia naznaczone zostały tak dla pokrycia cięcia przyszłorocznego jako też z powodu iż w tem miejscu jest najstarszy drzewostan.”

Już wtenczas był dawno las. Karol Perthees malował mapy genialne. Starał się oddać ich wzór właściwy, wychodziło różnie. Wiek XVIII i mapa dla ostatniego króla Antoniego Augusta Poniatowskiego herbu Ciołek rzeczon. Tam las się rozciągał o otaczał Puławy, Młynki, Rudy….Piękny.

 

I dalsze mapy z XIX wieku i dalej pisały jedną nutą ,że las tu jest i był i już w nim coś gmerali. Uszlachetniali . W przytoczonej książce czytamy :Po 1867 roku

„Z pewnością pewien wpływ na gospodarkę w tutejszych lasach posiadał Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa, działający w Puławach. Liczne poletka doświadczalne były w okolicznych lasach. W początku XX wieku w Lesie Ruda dwie powierzchnie doświadczalne sosny pospolitej założył profesor Kurdiani.”

 

I koła drewniane co kołodziej z kunsztem wykonywał, obręcze gorące żelazne nakładał zamieniono na koła z opony wulkanizowanej. Nawijane kilometry na obręczy znój ,dziś na bieżnik opony. Piachowa droga z dołami wyrobionymi przez deszcze, wozów drabiniastych metry, czy stóp ludzkich miary zastąpiona masą nową, trwalszą, bitumicznym światem. Od pomp co z Kurówki z Rud zasysały wodę i pod ziemią w drewnianych rurach, no może żeliwnych nawet pompowały nieustannie wodę do wieży wodnej przy stacji Puławy. Teraz zwanej Puławy Drewniane, niegdyś jedynej, dziś towarowej oby , gdzie orzech Zabytek Przyrody rośnie… Rozłożysty w swoim świecie. I ta droga z spalonej przez gówniarzy wieży wodnej , tej jednej z trzech w Puławach na przestrzeni dziejów ,przecięta drogą krajową jest. Lecz im bliżej Rud tym jej smak jest normalniejszy, wyrazisty, swojski, tutejszy, nasz. Tu na niej działy się wydarzenia trudne lat okupacji niemieckiej. Tu obok niej niegdyś był krzyż, tak w połowie drogi do Puław. Przeniesiony…Uwielbiam tam bywać, jechać z synem mijając zagony kukurydzy, słoneczników, smaków pól ,widząc w oddali kopuły kościoła w Końskowoli ,smakując coraz bardziej ciszę rudzkich ostoi. Gaszę zawszę motor przy krzyżu stalowym, przy sośnie na 3 konary dzielonej. Krzyż spawany ,z rury grubościennej. Mały parkan ze żelaznego ogrodzenia. Zadbany, srebrzanką pociągnięte. Kwiat sztuczny ale nie szpetny. Sągi drewna przy gajówce są. Pies zaszeczekuje się na swoje siły. Ujada delikatnie, nie nachalnie. Drga na Młynki, na młyn książęcy niegdyś. Obok droga pożarowa nr 29… Dom Ludowy, OSP Ruda, kamienie na Kurówce poukładane kiedyś, dziś szumią pięknie. Lekko się pod mirabelkami rozlewa, miętą pachnie, mydelnica obok, stacja byłych pomp w czerwieni cegły ukwiecona jest, zejście nad rzekę strome ale warte. Zamykamy oczy z młodym, wsłuchujemy się w szum…niczym Siklawa, niczym Szumy na Roztoczu. Ta niepozorna rzeczka potrafi pchać tą wodę mocno niczym Bystra pod Rzeczycą. Strzałki wodnej kwiecie, mięty wodnej zapach, mirabelek smak….nie da się zapomnieć….Bujamy się długo przy Domu Ludowym , gdzieś na nim balonik był…znak że w sobotę coś się działo. Uderzamy w las, w maliny w jeżyny dzikie. Dęby i sośniny witają. Pachnie lasem mocno, gdzieś przycięta robina  czy czeremcha. Gdzieś olszówki się pojawiają. Las genialny , czuć jego majestat. Pachnie swoją dojrzałością , swoją wiekowością. Czuć tu tak bardzo szacunek do przyrody. Człowiek w nim wsadził i strzelnicę nie jedną , i magazyny amunicji. Gdzieś blisko miejsca przy krzyżu na rozdrożu była Boćkowa Góra. Tam gniazdowały bociany…słychać szum lasu, spadające żołędzie z dębiny, tupot saren chyba, słychać i strzały z puławskiej strzelnicy. Słychać komarów mrowie, kąsają delikatnie. Ręką co rusz w jeżyny leśnej zagłębiam się , raz sobie,raz synowi owocem rozsmakować się pozwalam. Grzyba zjadliwego brak, tych niejadalnych mrowie. Ciepło bije z nieba, ale las chłodzi. Idziemy leśnymi duktami do krzyża reliktów blisko młyna i wracamy. Na barana siada młody. Jarząb już mocno czerwony, liście ma podpalone. Bez czary się czarni już, czeremcha też. Kalina już czerwieni się sobą. Liśce zrzuca po mały robina i akacja. Ludzi malutko na tej drodze na młyn. Już południe. Wracamy do auta …Antoś spać musi …tez trzylatek co przeszedł ze mną wszystkie wąwozy i wierzchowiny , ugory i lasy, pola i pastwiska, rzeki nasze…Żegnamy czerwień pompowni na Rudach i uderzamy w Górną Niwę…niegdyś sady…dziś ulicę Spacerową…

23 sierpnia 2021   Dodaj komentarz
przyroda   Życie   historia   rudy   puławy  
< 1 2 ... 7 8 9 10 11 ... 40 41 >
Izkpaw | Blogi