Kategoria

Skowieszyn


Zagony tatarki skowieszyńskiej codzienności...


24 lipca 2021, 08:20

Lubię jej smak. Taki swoisty, wyraźny. Ten trójkątno-jajowaty orzeszek. Mocny bo palony. Dodatkowo tym paleniem smaku i zapachu nadaje. Nie każdy przepada. Wielu grymasi , że za gorzka, że pachnie jak ściernisko trochę, smakuje wyraźnie i bez pomyłki z innymi kaszami. Gryka. Moja ukochana kasza. Ta palona, uwielbiana przez me podniebienie i ta nie palona. Biała. Choć białą nazwać przeca nie można. Jedynie nie palona ..to tak. Pamiętam za czasów gnoja jak obiady były wydawane ze stołówki PGR to ta kasza , często potraktowana po macoszemu, rozgotowana, popękana kleista jak papka bez soli packą w trójniak kładziona była. Obok gulasz obowiązkowo z jakiegoś niegórnolotnego mięsa był. Sporo tam pamiętam podgardla było ,czy boczku …w sumie smaczny ,ale tłusty. Do tego buraczki czerwone klasyczne albo kiszony ..taki na fest kiszony. I z tego trójniaka się wyjmowało te obiady i ta kasza jak paćka kleksem na talerz, na niej gulasz , buraczek na swoim miejscu , mocno octowy. Nikt ni grymasił , zajadał …ale kasza była spaczona już od maleńkiego. Przeca jaglana , zdrowa, pyszna, odkwasza organizm. A Pęczak ? Kto pamięta? Nie łamany, cały w krupniku można było znaleźć ,lub w gulaszu jakimś. Nawet do mielonego był dawany. Na ryby gotowany nocami . Pamiętam jak się smakowe wersje gotowało ,na leszcze,czy liny. Ech to były czasy. Pęczak zdziadział  latach ubiegłych do cna. Tak wartościowa kasza ,a tak upadła nisko. Dziś ,gdzieś znów nabiera rumieńców. Już nie z byle jakim badziewnym gulaszem stawiany, lecz z frykasami wołowiny lingwy czy polędwicy. 

Dziś ta gryka w smaku i głowie jest. Uwielbiam jej grykowość. Ma dużo rutyny ,dlatego gorzkawa bywa. Co to za pseudo zboże, że o nim cale poema pisali. Tatarka , kasza gryczana , gryka …tyle nazw mówiących o prawie tym samym. Bo tatarka wzięła nazwę od najazdów Tatarów i jest biedniejszą siostrą gryki zwyczajnej. Tam ,gdzie bogatsza siostra nie wzejdzie to to tatarka da radę.

I na tych polach Skowieszyna tej gryki pełno. Cale łany by się powiedziało. Lecz łan to sporo prawie 16 hektarów… A tu zagody kwitnącej tatarki ,czy na poplon ,czy na zbiór jest. Co roku na tych piachach Skowieszyna się znajduje. I czuć jej zapach na jesień smakuję jej kaszę, ziarna. Czy zbierana na kaszę? Nie… dla użyźniana gleby pod zasiew zbóż ważniejszych. I tak w głowie pamiętam ,że Cystersi byli już w Polsce koło roku 1140 i przynieśli nowinki rolnicze i nie tylko. Choćby trójpolówkę , czy młyny wodne i wiatraczne. Dziś zatrzymałem się na już lekko wybrzmiałym w przekwitaniu polu gryki. Trzmiele , pszczoły szukały jeszcze ostatków pyłków a ja napawałem się widokiem tego białego kwiecia. Myśl miałem , by  jak się ostanie to na jesień polecę jak co roku i nazbieram sobie kaszy woreczek. Tej skowieszyńskiej gryki. Nie palonej jedynie suszonej na blacie w kuchni. Ugotowanej w lekkości solonej kamienną solą wody. Smaku sypkiej i mniej sypkiej kaszy z odrobiną masła nic nie zastąpi. Tej samotnie zbieranej , odmuchanej i suszonej. Nie idealnej jak sklepowa , głęboka w smaku, bijąca na łeb tą kupną. 

Ja nie stąd. U nas z gryki to kasza do nielicznego obiadu była. Tu na Lubelszczyźnie ma swój tradycyjny rodowód i głębokie zakorzenienie w kuchni i tradycji. Proszę zdradźcie , gdzie używane tatarki. Słyszałem o pierogach z kaszą gryczaną, w gryczakiem ciastem…

Kurz niesiony drogami tej ziemi....


29 marca 2020, 12:15

Ścięte życie drzewa.....

 

Kurz , zewsząd kurz. Małe tornada kręcą przede mną , przed młodym moim. Kurz. Łopatka lekko wchodzi w puch piasku na wiekowej drodze Pożóg – Skowieszyn. Stoję z młodym patrzymy na dymiący komin Azotów ..tak blisko. Widzimy łany rzepaku , łany czyjeś pracy przed zimą. Już co niektóry wyrwał się do Słońca i zażółca się jego znamię. Zbyt szybko....mrozy i zimno nadają. Dziś jednak uderza wiosna w całej krasie. Powala na kolana , szarpie do granic zmysły moje. Wyciąga do nieskończoności mój zachwyt i szacunek dla Niej. Kurz, włazi w zęby, a młody tylko łopatką nabiera ten ziemski pył i wysypuje z łopatki....a on się niesie. Niesie na te garby Pożoga , na te wierzchowinie Skowieszyńskiej Ziemi. Uderza o ziemię. Ziemię ,która niosła setki końskich kopyt, czuła tysiące stóp...Ziemia co uginała się ale służyła włościanowi , rolnikowi, chłopu..Panu tej ziemi. Drogi co widziała tak wiele, widziała z swej wyższości nad doliną Kurówki przyoblekaną gdzie i Rudy i Końskowolę widać i Witowice i Chrząchów , widać z jej ramienia i Kurów i nowe arterie nowych szybkich dróg... Gdzie na niej nie jeden koń padł, gdzie przyjęła do siebie nie jednego powstańca , gdzie płacz matek i żon z dziećmi nasączał jej brzemię, uderzał w żałość i smutek i żal. Gdzie nie jeden dziad szedł wsie odwiedzić za garstkę chleba czy w stodole kont. Mówił i modlił się za dobrego Pana , modlił się za rodzinę, za ten świat... Dziś my na tej drodze pełnej historii i pełnej ludzkiego potu idziemy w nieznane . Prze siebie. Droga mocno spracowana pod kołami ciągników , kiedyś koni i wozów drabiniastych. Pachnący kapuścianym transem rzepak przełamany co chwilę czym świeżo nasianym lub sadzonym. Młode krzewy porzeczki pewnie czarnej łapią swoje pierwsze wiatry słońca ciepło. Warkot ciągników między wąwozami z zawieszonymi siewnikami zwiastuje czas bardzo intensywny dla siejących. Mimo ,że ziemia lekko się podaje maszynom, gdzie i redlina równiejsza i powtarzalna, gdzie nasiona trafiają co ileś centymetrów od siebie niczym cyrulika robota , gdzie i koni brak i ich żywota ciężkiego nie szkoda. Wąwóz za wąwozem. Toczy się przy nas Zielony Szlak. Co od Kościoła w Skowieszynie asfaltem , płytą ażurową pnie się na wierzowinę , gdzie i dwór stał i gdzie Pan panował. I wpada w wąwozy co na sam Las Stocki powiodą, na Kolonię Pożóg zaprowadzą czy do Pożoga zawrócą. A przy nich ,koło drogi te pola ,zaorane już ,posiane ,pielęgnowane. Kipią nadzieją ich włościan , ich nadzieją na dobry plon, na 2,5 zł / kg porzeczki. Ziemia żyzna orana i uprawiana wieki, zna co cłopski trud wie ,że rodzić musi, musi … A i na graniach tych pól i ugorów niekiedy i ziela wszelakie wiosenne oko umilają. Bije przetacznik ożankowy, uderza jasnota , tasznik w swej białości pełen . Puka w zmysły i miodunka i kokorycz, fioleci się fiołek ,a żółci i ziarnopłon i podbiał. Czosnaczek łanami się ściele , a bluszczyk kurdyban jeden zaczyna wyłazić w końcu. Jakiś w tym roku opieszały. I dalej idziemy, uderzamy co rusz z gwar ptactwa wszelakiego, psów jazgot z oddali i zwierzyny ten w wąwozach ciche odgłosy skąpany. Dalej przed siebie. Pola i rola i ugór i łąka...łąką w dół....tam cel nasz na dziś. Tylko na dziś. Patrzę na drzewa młode , młodnik uprawny. Pan życia i ich śmierci. Zawinięte w jutowe worki korzenie leżą oparte bokiem na ziemi. W szeregu ale nie zakopane w matuszce ziemi. Boże ..czekają na śmierć lub życie , powolną agonię w jutowym worku , na boku pochylone. Zamarłem , aż mną zatrzęsło. Młody wyczuł mój niepokój, frustrację i bezradność. Tylko tliła się w głowie myśl jedna , skoro tamte wsadzone te czeka ten sam los!

 

 

 

 

Opadam w dół na skraj wąwozu. Mijam przetaczniki i szczawie wszelakie..Jest młoda brzezina , topoli kawałek , jest i uskok materii. Wschodzę ciekawy, cięgnie mnie tu. Jest ! Epitafium tych naszych czasów naszego bytu. Droga życia pełna i jego końca. Coś mnie tak mocno w to miejsce rwało , ciągnęło, dawało siłę na nowy krok, na kolejne metry. Doszedłem i usiadłem. Wielkie drzewo, najpotężniejsze w okolicy. Mocy pełne i powagi, wielkiej ważności w tym miejscu. Stało się niezmierzoną potrzebom ludzkiego istnienia . Jego bycia na tym łez padole. Jego potrzebom bycia i życia. Stało się nie tylko świadkiem wielkiego ludzkiego pokoleniowego bycia, stało na straży użytku dla ludzi . Poświęciło swoje setkę lat by zapewnić kilka lat życia ludzi. Ogromne drzewo nie znam jego imienia . Największe stąd. Cięte na kilka pił. Już zmurszałe , już mech go oplótł, już o nim zapomniano. Już o nim zapomnieliśmy...przysłużyło się ...przetrwaliśmy zim kilka , na przednówku pod kuchnią palone nim by kaszę uwarzyć,czy ciepło po izbie rozlać. 

Dziś jego dwa ogromne pocięte i pourywane pnie są niemym świadkiem tych trudnych czasów. I zapewne znak krzyża przy pierwszym ciosie był i modlitwy o lepsze jutro przy jego dzieleniu na wsi. Konie nie dały rady tych pni zaciągnąć gdzie należy, zostały a ja łzę roniłem dziś nad nimi widząc ludzkie szczęście tego kolosa ciepłem w kuchni ale i naszej zapłaty za to matuszki przyrody brzemię. Kupa śmiecia zostawiona przez nas w dowód podziękowania i uznania boli mnie najbardziej.....

 

Historia lokalna- Wielki smutek i tragedia...


25 maja 2019, 20:31

 

 

 

Biegnę jak zawsze podziwiam przyrodę wąwozów. Tyle razy tu byłem, tyle razy przebiegałem , tyle razy zbiegałem. Jakoś zawsze czułem niepokój i jakieś nie oczywiste emocje biegacza amatora. W końcu jak raz odbiłem od wąwozu zobaczyłem i uwierzyłem …

Historia nowa ta okupacyjna na tych terenach była wyjątkowo krwawa i trudna. Wszędzie, gdzie bym nie ruszył czy do Pożoga czy do Bochotnicy , czy Skowieszyna , czy Dęblina nie wspominając o Puławach , Bobrownikach czy Włostowicach wszędzie natrafiam na miejsca pamięci i heroizmu naszych żołnierzy, naszych partyzantów. Nie silę się nawet na przybliżenie tematyki ponieważ nie jestem historykiem i nie jestem stąd . Tym bardziej nie mogę mówić i pisać jak w życie okupacyjne wasi ojcowie , matki, bracia czy siostry  czy dziadkowie wpisywali się. Wielu zginęło bezsensowną barbarzyńską śmiercią z rąk niemieckiego okupanta. Wielu było zdradzonych przez innych, wielu żyło z dnia na dzień w prowizorycznych ziemiankach w tym lessowych wąwozach. Lecz większość miała w sercu wolną ojczyznę. Takie ukształtowanie terenu jak te zaczynające się od Piasecznicy do Parchatki i dalej Bochotnicy , Lasu Stockiego, Wierzchoniowa, Witoszyna, Skowieszynka nie ma w Polsce i w Europie. Ten istny labirynt przedzielonych głębocznicami i wierzchowinami teren ciągle poddany procesom erozyjnym był  miejscem wielu potyczek z okupantem czy niemieckim czy radzieckim. To niemy świadek historii , który w swych wąwozach dawał schronienie nie tylko partyzantom ale i zwykłym uciekinierom czy rabusiom. Ci ostatni nie mieli większych skrupułów i łupili gospodarstwa przy wąwozach, lasach i tak już przecież styranych wojną gospodarzy i ich rodziny.  Tu w Puławach prawie każdy wie , że w lesie Nadleśnictwa Puławy ,za rondem w stronę Żyrzyna znajdują się schrony i prochownia. Spuścizna Kaniowczyków tych puławskich z 2 pułku. Tam były strzelnice i składy amunicji. Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą ciśnień był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?

Nazwany zwyczajowo obozem  „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.

A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las. 

Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. 

Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył. 

Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.

 

Piasecznica.... tu na Skowieszyn

 

To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Dziś dorosłem by Wam to przez słowa z książki pana A. Lewtaka „Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego:……. „

Historia rodziny Kowalików na podstawie opowiadań Marianny Kowalik (zmarła w 1967r.) i Józefa Jeżyny zam. Włostowice (spisana przez autora we wrześniu 2006 r).

  Przy drodze wiodącej do wąwozu Liszcze w odległości około 20 m od skrzyżowania znajdowała się obszerna ziemianka w której zamieszkał z żoną i dziećmi Tomasz Kowalik. Znacznie okazalsze zabudowania jego brata tj. lepianka, stodółka i obórka znajdowały się w  odległości około 150 metrów w kierunku wsi Włostowice. Dnia 25 listopada 1943 r. o godzinie piątej rano w Piasecznicę zajechały dwa samochody. Przysłana przez Niemców specjalna ekipa pacyfikacyjna błyskawicznie otoczyła obydwa obejścia. Tomasz Kowalik tego dnia bardzo wcześnie wstał z łóżka i szedł w kierunku wsi gdzie mieszkał jego znajomy, z którym umówił się na wyjazd do młyna, Niemcy zawrócili go z drogi gdzie z łóżek zrywali się wystraszeni  domownicy tj. żona Marianna jej trzy córki  Zofia 14 lat Władysława 7 lat Genowefa Janiszewska  22 lat oraz siostra żony Stefania Król z Pożoga z synem córką i wnuczką. Zagrożeni aresztowaniem członkowie rodziny Królów przybyli w to ustronne miejsce po spaleniu przez Niemców ich zabudowań w Pożogu . Oprawcy rozkazali wszystkim położyć się na podłodze. Zaterkotał karabin maszynowy i kule podziurawiły leżące ciała. Żona Tomasza -Marianna przed otwarciem ognia zdążyła wsunąć się pod łóżko i została kilkakrotnie trafiona w nogi. Gdy Niemcy opuścili ziemiankę natychmiast wyczołgała się przez okno i dzięki temu przeżyła w chwilę później wrzucona do wnętrza wiązka granatu rozerwała na strzępy chatkę.

    W podobny sposób druga grupa oprawców rozprawiła się z Zofią Kowalik 48 lat i jej dwojgiem dzieci tj. córką Marianną 13 lat i synem Antonim 18 lat , w tym przypadku zwęglone ciała matki i córki znaleziono nie w gorzelnickim domu lecz stodoły. Natomiast syn Antoni leżał martwy w pewnej odległości od budynków, co wskazywało że próbował ratować się ucieczką. Kilka miesięcy przed pacyfikacją gestapo chciało aresztować Antoniego, który nosił takie samo imię jak poszukiwany partyzant o pseudonimie ‘’ papuga’’. Jego matka okazała wówczas metrykę urodzenia, świadectwa szkolne i przekonała Niemców że to nie ten którego szukają.

 

 

  W czasie pacyfikacji maż zamordowanej Zofii - Stanisław Kowalik przebywał na zamku lubelskim. Aresztowano go w dniu 17 maja 1942r. ponieważ pozwolił swojemu znajomemu na nielegalny ubój krowy w swojej zagrodzie. Po długim śledztwie trafił d o obozu koncentracyjnego w Landsburgu, gdzie doczekał końca wojny. Wojnę przeżyła najstarsza córka Stanisława która została wywieziona na roboty do Niemiec.

  Ponad rok wcześniej (7 lipca 1942r) wąwóz ,gdzie zginęła rodzina Stanisława Kowalika był miejscem egzekucji 16 letniego Aleksandra Piasecznego i jego kolegi 17 letniego Michała Przygodzkiego.  Dwaj pełni życia chłopcy feralnego dnia wracali do domu znam Wisły drogą ‘’na skróty’’. Pech chciało że przechodzili obok jakiegoś szałasu który w tym czasie był obserwowany przez kilka żandarmów niemieckich wzięto ich za bandytów i przyprowadzono do wsi gdzie na ochach mieszkańców i  najbliższej rodziny odbyło się przesłuchanie. Żądano by chłopcy przyznali się do czegoś o czym nie mieli zielonego pojęcia . Matki błagały Niemców o litość i przekonywały o niewinności synów . Na nic się to zdało, zbitych do nieprzytomności wywieziono Piasecznicą do wąwozu obok stodoły Stanisława Kowalika i tam rozstrzelano.

 Okrutna zbrodnia dokonana na niewinnych chłopcach ogromnie wstrząsnęła społeczeństwem. Miesiąc później rodzice Aleksandra Piasecznego przeżywali kolejny dramat, kiedy zginął ich drugi syn Piotr.”

 

Krzyż i głaz a dalej wśród traw  krzyż z płytą tylko zwieńczają tą tragedię.  Tam gdzie głaz tam stał dom a były dwa…………………………….

 

 

 

Tablica na głazie i krzyż dalej ciut tuż przy zbiegu z "małego wąwozu" z Puław....

 

Zdjecia własne, na podstawie książki Aleksandra Lewtaka "Szlakiem Walki i Męczeństwa Kazimierskiego Parku Krajobrazowego". własne odczucia,emocje.

 

Jak Holender w Skowieszynie działał...


03 maja 2019, 13:56

Miejsce, gdzie był opisany wiatrak w wraz z zabudowaniami.

 

Okolice Puław tego młodego miasta są bezsprzecznie niezwykle interesujące nie tylko ze względu na ich często burzliwą historię ale i cudowność i różnorodność przyrodniczą. Tu właśnie zaczynają się pierwsze małe i skromne , przechodzące w dojrzałe i przepiękne wąwozy lessowe, gdzie warstwa życiodajnego lessu potrafi  mieć nawet 30 metrów. Tu Wisła zabierała i dawała. Ziemia żyzna przy wiślana ale i dla mieszkańców niebezpieczna. Pięknie górki poprzecinane wąwozami, garby na których żółci się rzepak, lub bieli tatarka. To  pszeniczne , złociste pola poprzecinane krzakami porzeczek tych czarnych. To zagony malin pachnące jesienią. Lasy , które otulają swoją czułością to miasto, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”.  

 

Zdjęcie wiatraka z książki P. Lewtaka.

 

Na tej ziemi – Ziemi Puławskiej dopełnieniem krajobrazu od XIII wieku były wiatraki. Głównie w pełni drewniane jak wiatrak kozłowy – „koźlak”. Ten typ wiatraka był tak popularny na tych ziemiach. Największe występowanie wiatraków można było zaobserwować w XIX wieku. Stanowiły konkurencję dla młynów wodnych. Ileż to na starych mapach można dostrzec w szeregu ustawionych wiatraków jak choćby w Pożogu czy w Bobrownikach na Budzyniu. Pomyśleć ,że w spisie z 1954 roku na terenach polski było ponad 3000 wiatraków z czego nadających się i dalej pełniących swoje funkcje tylko 63 !!??

W dobie maszyn spalinowych czy elektrycznych wiatraki nie potrzebowały już wiatru , były od niego uniezależnione stając się młynami chyba już bez duszy. Jeżdżąc po całej Polsce jeszcze gdzieniegdzie widzę kikuty , relikty tych wiatraków. Gdzie nowe czasy nie znalazły dla nich ani zastosowania ani miejsca przy gospodarzach. Dlatego to dobrze zachowane były zdemontowane i składane w skansenach. Były też unikaty na tych ziemiach jak jedyny wiatrak paltrak z Witowic. Dostał nowe życie i w Kazimierzu Dolnym – Góry Pierwsze dostał nowe życie. Większość nie miała tego szczęścia, została rozebrana , spalona , zniszczona nie tylko przez pożogę wojenną. „Helendrów” mamy na naszej Ziemi Puławskiej 7. Bardzo dobrze zachowany to ten przy Klementowicach. Są jeszcze relikty ich choćby  w Józefowie nad Wisłą.

 

Być może podobnie wyglądał do tego z ziemi Gdańskiej Holender w Skowieszynie. Zdjęcie interent.

 

Skowieszyn i jego „Holender” był w posiadaniu Tomasza Wocióra zakupionego od Ignacego Sykuta z Końskowoli. Zmontowali go na polnej drodze w stronę Puław – teraz to ulica Puławska. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. Koniec hekatomby II Wojny Światowej był początkiem budowania wszystkiego od nowa na zgliszczach i pogorzeliskach historii swoich domów i terenu. Zamontowano skrzydła i funkcjonował do 1965 roku. Ostatni etap historii tego unikatowego Holendra to rozbiórka wraz zabudowaniami. Skromny krzyż stalowy przy karłowatym drzewku to jedyny teraz znak jego bytności w tym miejscu. Tyle razy tu biegałem i przez myśl mi nie przyszło, że to miejsce ma taką historię. 

Zaznaczony wiatrak z mapy WIG 1937 roku. Aktualnie ulica skowieszyna - Puławska.

 

Zanzaczony wiatrak na Mokradkach. Blisko cegielnia i ujęcie wody dla osady Pałacowej.

 

 

Kolejna karta historii odkryta… a ile tych wiatraków wokół Puław i w nich samych … naprawdę dużo….

Zdjęcie własne , opis na podstawie A.Lewtak „ Wiatraki na Ziemi Puławskiej”. Zdjęcie czarno-białe także w tej publikacji.

 

 

Historia Lokalna - Świątynia w Skowieszynie...


25 marca 2019, 09:58

Skowieszyn. Pierwsze pisane wzmianki o tej miejscowości pochodzą z 1409 roku. Natomiast badania wykazały,że już zwarta osada była już w XIII. Była przez wiek własnością rodu szlacheckiego herbu Rawa- Skowieskich - można by połączyć od razu z nazwą wsi bezpośrednio . By później jej koleje losu były rządzone przez takie rody jak rod Konińskich, Tęczyńskich, Zbaraskich ( ród wielkopolskich możnowładców co na 200 lat zarządzał terenami choćby kluczem kurowsko- bochotnickim) a następnie potężnych rodów Opalińskich, Lubomirskich, Sieniawskich i Czartoryskich.

Tablica budowy kaplicy 

 

Dziś przedstawiam kaplice w Skowieszynie. Pod wezwaniem Matki Bożej Miłosierdzia. Była budowana w czynie społecznym przez mieszkańców. Projekt inż.dr M.Makarski. Czas realizacji 1983-88 rok . Parafia św Józefa z kościołem parafialnym na Wlostowicach ( aktualnie dzielnica Puław , dawniej wieś o pierwszych pisanych wzmiankach z 1368 roku) . Kaplica ma nowoczesny kształt i widać ją na polach między Puławami Drewnianymi a Skowieszynem. Przy niej wbiega się lub wybiega na szlaki rowerowe i piesze w wąwozy lessowe. Pięknie położona. Przy kaplicy ręczna pompa wodna- działająca.

Zdobiona pompa ręczna przy kościele.

Piękna i cudownie położona z jednej strony przez lasy i wąwozy a polami w stronę Puław.

W stronę Puław. Widać robudowę Skowieszyna.