Na Hugona ławeczka bije życiem...
Panie kłodę ot z lasu Czarnego targali Ci z Nałęczowskiej i ot rzucali pod chałupy. Bardziej przy drodze, gdzie i chałupa i bela dębczaka rzucona. Siadali panie w 68 jak tu jestem na nim i żyli i stawali się integralną częścią Bochotnicy. Dziś obudzony tym mniej więcej zrekonstruowanym słowem sędziwego , pchającego swe życie do przodu przy pomocy kul Pana z Zamłynia sceną z Hugona ulicy. Tak, wcale w 68 w Puławach ulice nie wyglądały lepiej. Trosze ubite, na wiosnę trudno przejezdne. Iść było trudno. Pamiętam jego wspomnienie z Bochotnicy. Opowiadał, że tu z Celejowa za Panną , teraz już długo stażem żoną przybył. To Tu na Zamłyniu było bagno. Wszystko grzęzło, ludzie chadzali skarpą , lub dołem przy Bystrej. Pewnie w Puławach nie lepiej było. Pani Maria opowiadała w swych komentarzach bardzo ciekawe fakty. A to o ulicy 6 Sierpnia, Czy 1 Maja, jak budowano już lepszą jej jakość. Jak poprawiano morową kapliczkę, jak była trudno przejezdna. To samo Mokradki. Nazwa nie bierze się z nieba. To był inny świat, tylko nieliczne dęby są świadkami tych zmian. Wyprasowane , nienaganne domki czy wille , gdzieniegdzie tylko utkane drewnianą historią tak niedawną tego miejsca. A las? Zagajniki? …brak całkowicie.
Dziś na Hugona ulicy doznałem czegoś co dawno nie widziałem. Spacerowałem w swojej sprawie z córką, oglądając co rusz blokowiska, krzyże, Wąską ulicę i czerwonej cegły budynek z 32 roku.I wszystko pasowało. Kręciły się samochody zażarcie przy hali na Piaskowej. Tłumy w nią wchodziły i wychodziły. Reklamówki i siatki pełne , gdzieś siarczyste kur.. na ceny. Gdzieś młodzi i starsi z bagietką czosnkową snują się po chodniku. Uderzające to stare miasto puławskie, tak niewiele świadków zostało a tak tętni życiem jak niegdyś chyba. Tu uderzyło mnie to co zanika i gaśnie wśród młodego pokolenia 50 latków.Ławeczka…..i na niej spotkania….Aż mnie cofnęło myślami do lat gnoja i nie tylko. Pod moim blokiem była ławeczka także, no bo jak nie ! musiała być. Na niej siadała pamiętam starszyzna styrana pracą w państwowych zakładach jak PGR i zmęczona kieratem ogródków i obórek pełen. Nanoszone konewki i wiadra wody ze stawku , posiane czy sadzone urodzaje. Kwitnące kwiecia za bukszpanem sterczały, umilały swym kolorem, zapachem i brzęczeniem pszczół i trzmieli. Tu na tej ławeczce zmieniającej się co jakiś czas siadali zmęczeni rodzice, sąsiedzi…społeczność. By zamknąć dzień słowem…Stachu ! jak u Ciebie z ogórkami ? kwitną? Wiśnie jakiś robak zaatakował…pożyczysz taczkę może na jutro? …takich zdań wydawać by się mogło niekiedy na siłę mówionych , mających ogromną moc lepiszcza. Scalającego społeczność, bycia razem w złym i dobrym. W sąsiedzką pomoc wiary całe naręcza, poskarżyć się na coś, siarczyście przeknąć do siebie , wyrzucić z siebie złe.. przed kąpielą dzieciaków, kolacji znojem i dorosłych bytem. Pamiętam jak na wsi mej nie było tak frontem do drogi dużo nie bywało. Dziadkowie mieli od domu na podwórko. Siadali często na tej ławeczce. Dogrzewało ich słońce kwietniowego dnia czy wrześniowego popołudnia. Ot decha na dwóch kołkach a była to niczym oaza , miejsce nie dla wszystkich , spocząć, nawet nic nie mówić…być. Oddychać tym co życie i bije tam. Westchnąć na upał, narzekać na deszcze, uśmiechnąć się na sąsiada. Dziadek lubił wisieć na płocie. Już stalowym pamiętam, lubił jak ludzie przemykali to tu to tam. Zawsze miał dla każdego słowo i oni mieli dla niego. Słuchaj Kaziu….zaczynało się w kilku aktach słowne wymiary przeżywania. Mieli tyle w tych moich latach gówniarza do powiedzenia. Lata 80 młode dla mnie bardzo, ale każdy z każdym na tej ławce siadał , lub się zatrzymywał. I coś zaczynali gaworzyć, gdzieś dawali swój obraz człowieczeństwa ,ludzkiego ,sąsiedzkiego bytu. Pamiętam jak w latach już XXI wieku wjeżdżałem w me najukochańsze Góry Świętego Krzyża to w Łagowie, Rakowie, Ocisękach czy Daleszycach takich ławeczek frontem do ulicy masa. Na nich siadali głównie starsi, starcy nawet z laseczką na lekko spróchniałej desce wyczekiwali …i obserwowali. Ja zawsze głowę skinąłem i w wielkiej estymie dla nich Dzień Dobry mówiłem. Z ust tych już często po 80 samo Dzień dobry miało pełne ich życiowego kieratu i doświadczenia wymowę. Często ten głos już drąży, już niepewny, już nie ten co by się chciało. A ja zawsze głowę w pas dla ich życia zginam. Nie godnym jakoś im w te oczy zaorane lica spojrzeć normalnie. Przeżyli , co ja mogę sobie tylko wyobrazić. W sumie nawet nie chcę… Jadąc ostatnio przez Ożarów, Śląsko, Walentynów, Ciepielów ..Sandomierz widziałem już upadające i kulawe ławeczki przed domami. Połamane, zmurszałe…puste… To pokolenie odchodzi nie dając pałeczki młodszemu. Patrzę na Bochotnicę, Parchatkę ..tu ławeczka przed domem rzadka ,ale jest. Niedawno sędziwej gospodyni mówiłem z serca Dzień Dobry…
I dziś znów odżył duch, może bardziej nadzieja na Hugona ulicy… Siedziały zacne damy w lat ubrane na oko 65 plus. Na swój wiek prezencja genialna, oko zrobione a przy nich pan szarmancki. Dwie były i rozmowę żarliwą toczyły, pan wtórował i widząc kolejną damę zapraszał na ławeczkę… Taką miejską ławeczkę na Hugona do wspólnego przeżywania….
całe szczęście ,że ławka pełna ludzkiego człowieczego bicia serca.......