Cukiniowe westchnienie młodości
W mroku niepamięci nie sięgam tak daleko bym sobie rozprawę dał, kiedy w domu rodzinnym pojawiła się cukinia. To musiało być gdzieś cichaczem posiana, tak na spróbunek. Zobaczyć co z tego będzie. Już nie raz chwaliłem mamę i tatę jak pioniersko zaprawiali ogródki nowym i często na wsi czy gminie egzotycznym warzywem czy owocem. A to skorzonera, a to arbuz czy rodzynek brazylijski. Arbuzy nie porosły duże, ot kulki niewielkie, w dłoni pełne. Płoży się jak patison czy kabaczek. Owoc mimo szklarniowego chowu nie porósł duży. Było ich kilka. Tej rosły miał może z 1 kg ,reszta jak męska ojcowska pięść. Zebrane w kosz i poniesione na 2 piętro bloku do kuchni czekały na osąd. Bardziej patrzyliśmy z zachwytem niż z oczekiwaniem na smak. Nie chciały rosnąć. Podlewane, pieszczone , modłami odprawiane …po trosze rosły i kuniec. Czas stanął , łodyga z dnia na dzień usychała kiwając szalkę dojrzałości arbuzowej . I ten największy rozkrojony został, podzielon po biesiadników. Takiej słodyczy nie miałem w ustach po dziś dzień. Malutka kulka arbuza a tyle dała nauki rodzicom a nam żgajom smaku. Eksperyment jednokrotny był , nie nadał się arbuz na kołobrzeskie przyrody. Tak na Bałkanach , gruzińskich wertepach rośnie mu się wybornie. A rodzynki? Myślicie ,że smakują równie słodko prosto z krzaka ? …skąd. Po odrzuceniu sercowatej łupiny już lekko uschłej pojawiała się jagoda, ni żółta ni czerwowana. Jedna w łupinie, sama. W smaku swoista nie słodka zanadto. Skorzonera? Kto słyszał o tej korzeniowej roślinie. Smakiem ni to kokos ,ni orzech włoski a jaki sok , mleczny wręcz ….cudowny…
Lipiec , ostatnie ziemniaki się kwiecą, już podbierane są z redły. Już z koperkiem i kwaśnym na obiad. Takie nie obierane, tylko delikatne skrobane. Niekiedy sadzone przy nich, lekko osolone i pieprzem pokryte. Kwaśne swoje, w garczku pod śmietaną zbieraną. W lodówce schłodzone kwaśne, w takie duże klocki pamiętam galaretowane kwadraty cięte nożem i wybierane łychą. Można było i pić i jeść. Takie swoje kwaśne było. Gasiło natychmiast upał , czy uczucie pragnienia. I te młode ziemniaki lekko popętane z sadzanym na koperku i kwaśnym. To Obiad lipcowych długich dni na roli i krótkich nocy. Za nim w sadzie naszym śliwa wczesna. Żółta choć nie do końca. Ale wczesna. Duża ta śliwa ,znaczy owoc, bo drzewo skromne. Latało się na gówniarza pod tą śliwę.Obok była stara poniemiecka wiśnia. W sumie dwie… jedna poszła pod nóż. Druga rodziła. Wysoko swe wiśnie. Pamiętam jak wzbierała w smaku owocem , karmazynem i szkarłatem zachodzącym tym śliwa żółta smaków miała całe kobierce. I tą śliwę kijaszkiem tłukłem by owoce skosztować…. Patrz..dziś znów zobaczyłem żółte śliwki. Pewnie z daleka. Nie mogłem sobie nie kupić kilka deka. Zatapiając się w nich zatapiałem się w swoją młodzieńczość…i smaki się zgrały całe…. Jak dawno nie kosztowałem tej śliwy…A co z cukinią?
Dziś sąsiad mnie zaopatrzył kilkoma nimi, różnymi …tymi i żółtymi i zielonymi. Cukinia kupuje smak od innego co z nim w garnku siedzi. Pamiętam w domu siostra kochała placki z kabaczka. Czy z obranego kabaczka pociachanego na talarki ,czy takiego na tarce poszatkowanego. Jajko, bułka tarta, na patelnie… a ja tych kabaczków nie lubiłem …dla mnie zbyt kabaczkowe były. A w domu dyna się nie przyjęła ale patison tak. Dziwne te twory ale smakowały pierwyj sort. Te z octu głównie. Kabaczek to tylko pestka dla mnie , samego go nie lubiłem ,ale cukinia ? swoistego smaku mało jak kasza jaglana. Lubiłem z niej placki, lubię ją w pomidorach, czosnku, lubię ją, bo nie brzmi cukiniowo, tylko dyplomatycznie.
Dziś w tych wspomnieniach na żywo się lubuję…mam je w koszykach. Kalafior wiadomo …nie teraz ale jest. Ta śliwka …ta cukinia ….ta młodość…