• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 10

< 1 2 ... 9 10 11 12 13 ... 40 41 >

Przemoc i znęcanie nad osobami starszymi......

Dzisiaj jest Światowy Dzień Świadomości Znęcania się nad Osobami Starszymi. Problem może się pojawiać coraz częściej ponieważ już niedługo  prawie 30% społeczeństwa w Polsce będzie starsze niż 60 lat. Temat niezwykle trudny społecznie, zamiatany pod dywan. Dziś o głównych ofiarach tego zjawiska….kobietach

 

„Badania wykazują, że nawet do 20% osób starszych doznało przemocy fizycznej i psychicznej od najbliższych. Zgodnie z kryteriami przyjętymi przez E. Rosset, w 2020 r. próg starości przekroczyło 12% światowej populacji (osoby powyżej 60 roku życia), co oznacza, że Polska należy do krajów, w których proces starzenia się populacji jest zaawansowany. Dane Eurostat pokazują, że w 2030 r. osoby w wieku 60 lat i więcej będą stanowiły 28% polskiego społeczeństwa, z czego ci najstarsi w wieku powyżej 85 lat — 2,1%. Będzie to oznaczało po pierwsze, że wzrośnie odsetek starszych osób żyjących samotnie. Ten proces wiąże się z samotnością i większym ryzykiem wykluczenia Po drugie, feminizacja starości .Wiek kobiet – ofiar przemocy w związku małżeńskim/partnerskim można umieścić w przedziale 60 – 81 lat. Ponad połowa pokrzywdzonych (51,4%) to sześćdziesięciolatki, ale dość często kobiety doświadczające przemocy miały też 62, 64 czy 65 lat – każda z tych grup stanowiła 7,1% badanych. Co więcej, 76,0% ofiar mieszkało w mieście, pozostałe na wsi. Żadna z nich nie miała migracyjnego pochodzenia. Nie zdarzył się również przypadek, że ofiara przemocy świadczyła opiekę pielęgnacyjną wobec sprawcy, zaś 3 z nich (4,3%) znajdowały się w sytuacji odwrotnej – otrzymywały od sprawcy opiekę. Istotne jest, iż połowa kobiet miała problemy ze zdrowiem, tym samym ich fizyczne/psychiczne zdolności do obrony przed agresją sprawcy były ograniczone. Prawie wszystkie z nich (95,7%) otrzymywały emeryturę.  

Małżeństwo i rodzina w opinii starszych kobiet doświadczających przemocy

 

 

Ważne jest także podkreślenie, że ponad połowa ofiar zamieszkiwała nie tylko ze sprawcą, ale i  z innymi członkami rodziny. W 55,7% analizowanych przypadków z poszkodowaną i jej  mężem/partnerem mieszkały zwykle dorosłe dzieci z wnukami, bądź matka pokrzywdzonej. Analiza materiału sądowego pozwala również na przedstawienie profilu sprawcy przemocy wobec kobiet w podeszłym wieku. W każdym z badanych przypadków był nim mężczyzna (mąż, partner) niemający migracyjnego pochodzenia. Część aktów przemocy zaczęła się tuż po zawarciu związku małżeńskiego, lecz zdecydowana większość sprawców miała 50 lat i więcej, kiedy ofiara po raz pierwszy zgłosiła się np. na policję ujawniając, że doświadczaprzemocy. Stało się to zatem po okresie wieloletniego doświadczania przemocy. W momencie ostatniego odnotowanego przez policję incydentu przemocy, który często decydował o  wszczęciu postępowania, wiek sprawców mieścił się w przedziale 52-82 lata, z czego najwięcej sprawców było w wieku:59 lat (12,9%), 60 lat (14,3%), 61 lat (11,4%) i 65 lat (10%). Na poważne choroby somatyczne cierpiało 38,6% sprawców, 14,3% było niepełnosprawnych fizycznie, 2,9% chorych psychicznie, a u 5,7% zdiagnozowano demencję. Każdy z  mężczyzn miał problem z  nadużywaniem alkoholu. Duża część sprawców (80,0%) otrzymywała emeryturę, a o 10,0% z nich można powiedzieć, że byli ekonomicznie zależni od ofiar. 

Wypowiedzi kobiet wskazują na ogromne znaczenie, jakie w ich życiu mają najbliżsi. Nic więc dziwnego, że doświadczana przez nie sytuacja wywołuje w nich strach i obawę nie tylko o siebie, ale i o innych członków rodziny. Dość często pojawiały się także uczucia wstydu, poniżenia, rozgoryczenia czy zawodu, a z drugiej strony cierpliwość i wiara w poprawę, zmianę na lepsze. Niżej zostaną zacytowane fragmenty wypowiedzi kobiet, obrazujące te kwestie.

Strach

Irena Pospiszyl wyjaśnia, że „jeżeli kobieta nie odejdzie względnie szybko od męża, to po pewnym czasie przebywania w przemocowym związku, rodzi się specyficzny rodzaj postaw zależnościowych zarówno w  psychice ofiary, jak i agresora, postaw rzadko uświadomionych, jednak głęboko osadzonych w duszy jednostki, stanowiących bardzo silny czynnik spajający traumatyczny związek” .A w takim związku pojawiają się różne emocje – bardzo często (jeśli nie wyłącznie) te negatywne, np. strach. W dokumentach jednej z analizowanych spraw pojawiła się następująca wypowiedź zeznającej ofiary przemocy: syn staje w mojej obronie, boję się że kiedyś zrobi mu [sprawcy] krzywdę i pójdzie za to siedzieć (…) Syn mógłby mnie przed nim obronić, ale jak mówiłam, boję się, żeby nie poszedł siedzieć. Bywa, że pije kilka dni, później kilka dni przerwy i znów od początku. Świadkami zachowania męża są syn i sąsiadka. Nie robiłam nigdy obdukcji (kobieta 1, w  związku małżeńskim od 33 lat). W podobny sposób wypowiadała się inna poszkodowana, która wyrażała obawę o  zdrowie i  życie swoje i  dzieci: mąż mnie bije, wypędza z  domu, miałam obrażenia ciała w postaci siniaków, zadrapań. Ponadto grozi mi i dzieciom kiedy stają w mojej obronie – zabójstwem. Mąż miał nakazane leczenie odwykowe, które nie przynosi rezultatów (…) Nie odzywałam się, bo bałam się co on zrobi. Poszłam do prokuratury i złożyłam zawiadomienie, kiedy wróciłam, mąż powiedział, że mnie prokurator wyjebał. Powiedział, że się nie boi, bo mu nic nie zrobią.(…) Jestem tym zmęczona, kosztuje mnie to dużo nerwów i zdrowia. Ja się go boję, on jest nieobliczalny w swoim zachowaniu. Myślę, że w tym szale, w który wpada, może zabić. (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat).Boimy się spać w nocy ponieważ nie wiemy co on może zrobić (…) Boimy się z synem siedzieć wieczorem, ponieważ wyłącza światło i grozi, że nas zabije – opowiadała inna pokrzywdzona (kobieta 6, w związku małżeńskim od 39 lat). I jeszcze jeden cytat obrazujący jak wiele negatywnych uczuć towarzyszy domownikom zamieszkującym pod jednym dachem ze sprawcą przemocy i  jakie mogą być tego konsekwencje: Dzieci stają w mojej obronie, on je szarpie i kopie. Nie robiłam wcześniej żadnych badań lekarskich, ale ostatnio, po pobiciu była u lekarza i ten wydał zaświadczenie o obrażeniach. Mąż jest w I grupie inwalidzkiej bo choruje na tarczycę i cukrzycę. Pomimo chorób jest cały czas agresywny wobec mnie i dzieci. W domu jest atmosfera strachu i psychicznego wykończenia. Żyjemy w ciągłym strachu, mimo, że córka dobrze się uczyła, musiała powtarzać III klasę liceum. Gdy zgłosiła się do lekarza, on orzekł załamanie nerwowe spowodowane złą sytuacją rodzinną. Syn też bierze leki i jest pod kontrolą lekarza (…) Byłam na policji ze skargami na męża, ale on uważa że nie można mu nic zrobić i się nie boi. Jego zachowanie jest dla nas coraz bardziej uciążliwe, żyję w strachu, że coś złego się wydarzy, ze się rano nie obudzę. 

Wstyd

Pia Mellody zajmująca się m.in. problematyką toksycznych związków, w  tym też związków z  występującą w  nich przemocą wyjaśnia, że „wstyd daje nam poczucie pokory, które pozwala nam wiedzieć, że nie jesteśmy Siłą Wyższą. Zdrowy wstyd przypomina nam, że jesteśmy omylni i że musimy się uczyć odpowiedzialności”. Jednak wstyd jest uczuciem, które podlega szkodliwym stereotypom naszej kultury. „Wolno odczuwać wstyd – pisze Mellody – ale nie powinno się o tym mówić. W rezultacie wielu z  nas w  ogóle nie dostrzega faktu, że życie każdego człowieka pełne jest doznań wstydu (…). Wstyd jest taką samą emocją, jak poczucie winy, ból czy radość, lecz ma pewną szczególną cechę, ponieważ dotyka naszego poczucia wartości, pozwalając nam dostrzec, że jesteśmy niedoskonali. (…) Wstyd to uczucie niezmiernie silne. Wielu ludzi sądzi, że  najpotężniejszym uczuciem jakiego doświadcza człowiek jest gniew, ale niektórzy uważają że jest nim wstyd”. Można przypuszczać, że u osób starych wstyd jest potężną emocją, dającą o sobie znać w różnych sytuacjach i wpływającą na podejmowane przez nich działania lub ich brak. Sprawdza się to w przypadku sytuacji przemocy małżeńskiej/ partnerskiej.

Analizowane zeznania kobiet potwierdziły, że wstyd znacząco oddziaływał na ich zachowania. Jedna z pokrzywdzonych mówiła: nie wzywałam policji, bo się wstydziłam. Obdukcji lekarskiej też nie robiłam, bo się wstydziłam tego, co się dzieje u mnie w domu (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat). Inna z kolei zeznała: Nigdy nie wzywałam policji, wstydziłam się dzwonić, 25 lat temu była u nas policja jak mnie pobił. Później już nie dzwoniłam (kobieta 4, w związku małżeńskim od 45 lat). Nigdy nie żaliłam się rodzinie na temat mojej sytuacji (kobieta 10, w związku małżeńskim od 25 lat) – relacjonowała kolejna kobieta i nie można wykluczyć, że czynnikiem hamującym ją przed ujawnieniem doświadczanego problemu był właśnie wstyd, gdyż nie jest łatwo mówić o tym, że krzywdzą nas osoby najbliższe. 

Poniżenie

Przywoływane wyżej badania przeprowadzone w  województwie podlaskim w latach 2006-2009 wśród ludzi starych wskazały, iż „zachowaniem agresywnym, które najczęściej miało miejsce w stosunku do osób starszych były kłótnie. Doświadczało ich 12,8% wszystkich osób starszych. Z wyzwiskami oraz znieważaniem spotkało się 9,5% respondentów". Zacytowany fragment został przytoczony celowo, gdyż ukazuje, że znieważanie przez  prawcę przemocy to kolejne odczucie doświadczane przez ofiary – również te, które zeznawały podczas dochodzenia prowadzonego przeciwko ich mężowi stosującemu zachowania agresywne. Podczas jednej z awantur mąż chwycił kij bejsbolowy i chciał mnie tym kijem bić. Wtedy córka stanęła w mojej obronie i mąż ją tym kijem uderzył w plecy. Krzyczy tak głośno, że nie można usiedzieć w domu. Nas traktuje jak szmaty, a przy mnie podchodzi do psa i tego psa głaszcze, całuje (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat) – opowiadała jedna z kobiet. W aktach innej sprawy można było przeczytać: Ubliżał i był zazdrosny o moje awanse w pracy. Jak ktoś do mnie przychodził ze znajomych bądź rodziny to się popisywał, chodził w slipkach, dawał do zrozumienia, że ten ktoś jest niepotrzebny tu (…) Poniżał mnie przy obcych ludziach, mówiąc, że jestem głupia. Wykrzykiwał, że jestem nic nie warta, pochodzę ze wsi. Zwykle nic nie mówiłam, ale zdarzało się, że nie wytrzymywałam i mówiłam, że jest bestią, ale nigdy go nie wyzywałam słowami wulgarnymi (…) 

Cierpliwość i wiara w poprawę

Stosowanie przemocy przez osobę najbliższą w  środowisku rodzinnym, które winno dawać poczucie bezpieczeństwa i wsparcia może być traktowane w kategorii sytuacji granicznej. Anna Pawełczyńska  wskazuje, iż przebywanie w takich warunkach zmusza do wyboru tego, co najważniejsze. Wypowiedzi respondentek wskazywały, że mimo przebywania w  sytuacji granicznej, jaką jest wieloletnie doświadczanie przemocy ze strony męża, pokrzywdzone cierpliwie wierzyły w poprawę i miały nadzieję na zmianę zachowania oprawcy. Można więc uznać, że rodzina i małżeństwo stanowiły w  ich przypadku największą wartość. Na taki stan rzeczy wskazuje fragment zeznań jednej z ofiar: kilka razy składałam zawiadomienie na policji o znęcaniu się ale za każdym razem je odwoływałam. Mąż obiecywał, że się poprawi a ja mu wierzyłam (kobieta, w związku małżeńskim od 32 lat). Inna z kolei dodała: nigdy wcześniej nie składałam zawiadomień, bo myślałam, że sytuacja się uspokoi (kobieta, w związku małżeńskim od 25 lat).Słowa kobiety wskazują na siłę przebaczenia i  składanej przysięgi małżeńskiej. Michel Wieviorka nazywa taki rodzaj przebaczenia (spotykany w sytuacjach szczególnie trudnych) wybaczaniem niewybaczalnym. Należy zwrócić uwagę, iż w wielu przypadkach kobiety doświadczające przemocy ze strony mężów, bądź partnerów życiowych, próbują zapomnieć i  mimo doznawanych krzywd – przebaczyć. Zdarzają się także przypadki usprawiedliwiania zachowania sprawcy.Zeznania kobiet doświadczających przemocy wskazują, że w wielu przypadkach, kiedy decydują się na zgłoszenie sprawy na policję nie mają zamiaru ukarać sprawcy, umieścić go w zakładzie karnym, czy też uzyskać zadośćuczynienie za doznane krzywdy. One chcą jedynie uzmysłowić mu niewłaściwe postępowanie. Nie oznacza to jednak, że rezygnują z pragnienia życia bez przemocy, w zgodnym, bezpiecznym związku…

Też tutaj kwestia wiary ma duże znaczenie, ponieważ są przekonane, że jest to grzech, że jest to nie w porządku, że powinny trwać dla dobra rodziny. I z resztą często w relacjach z duchownymi, no takie relacje dostają. Obok rozmowy z księdzem, ogromne znaczenie w znoszeniu agresywnych zachowań męża/ partnera ma dla ofiar przemocy – modlitwa. W rozmowie z Bogiem szukają pocieszenia i są do dalszego trwania przy współmałżonku/ partnerze….”

 

„Małżeństwo i rodzina w opinii starszych kobiet doświadczających przemocy. Na podstawie analizy akt sądowych w województwie podlaskim” - Małgorzata Halicka,Jerzy Halicki,Emilia Kramkowska,Anna Szafranek

Raport From INTERNATIONAL EXPERT’S CONFERENCE OF ELDER ABUSE PREVENTION AND  ROTECTION .

15 czerwca 2021   Dodaj komentarz
Życie  

Agrestu na Niwie smak...

 

Jeszcze niedojrzały.. jeszcze kwaśny ..dobiega mnie głos ulubionego pana starszego z balkonu. To człowiek serce Górnej Niwy. Broda i wąsy już razem od dawna. Ten szczery jego uśmiech  i ta niesamowita serdeczność ,empatia i altruizm w każdym centymetrze jego świata wymiarów.Młody w niego zapatrzony niesamowicie! Pamiętam ich pierwsze spotkanie ze 1,5 roku temu. Tu przy gołębiach na Roweckiego . Cichaczem karmiłem dłońmi Antosia gołębie a pan Starszy podszedł do nas , w sumie do syna i uderzyła w nas jego genialna anielskość. Mimo kilku słów ,cudowność człeka w wieku słusznym z sercem przepełnionym empatią i człowieczeństwem. Tak Go zapamiętałem i jak się niekiedy mijaliśmy to zawsze mu Dzień Dobry i skinienie dałem , tyle choć mogłem i mogę. Obdarza każdego spotkanego swoją wiarą w lepszego człowieka, w lepsze ja , w lepszy uśmiech , spojrzenie, tchnienie brwi, czy kąciki ust pełne normalności w tych czasach. Dziś z balkonu epatował swoją miłością do bliskich. A syn i ja wpatrzony w Niego i jego rozmowy o…kwaśnym i niedojrzałym i  tym jak się znamy, jak zna synka mego ,jak mijane rogi nasze się zbiegały i biegną ,gdzieś krzyżując. Ale ja wyciszyłem Tu i Teraz na moment okiem prawym łapiąc syna biegania po chodniku co chwilę ….zatracałem się w domu rodzinnym i dziadkowym sadzie.

Widząc Pana gasłem natenczas wyłaniając ze swojej pamięci nasz ogród, dziadkowy sad. Uderzyły lata 80-90 we mnie, jak w czerwcowy dzień kroki na ogrodzie w domu rodzinnym czyniłem. Gdzie krzaki porzeczki się puszyły, gdzie wiśnia zielonym owocem jeszcze była, gdzie pięknie na kremowo kwitły ziemniaki. Gdzie całe zagony  buraczka czerwonego – botwinki rosły, kopru naręcza czy marchwi łęcin padół. Szedłem do niego – do zapomnianego , do mniej lubianego, takiego biednego brata przed lecia owocu. Tu już arbuzy w krasie, truskawki zawisłe na krzaczkach. A mnie ten agrest ciągnął do siebie. Ciągnął nie tylko mnie …kocham jego kwaśno słodki smak. Ten owoc z ogonkiem ii dupką brązową. Na krzaku osadzony i oblepiony co roku . Tato mój dba by różność była i ten zielony, żółty czy czerwony. Czy nawet agresto-porzeczka. Takie twory się jadało. I miseczka plastikowa zielona n ten agrest z ogrodu rodziców i te maliny, niedojrzałe w pełni porzeczki czarne i czerwone i truskawki późno czrewcowo-lipcowe….To pamiętam jak teraz , czuję smak …Jezu jak to się jadło z krzaka czy ledwo co zerwane. Tak naturalnie, tak normalnie, tak z pola, tak z sadu. Ten agrest uwielbiam do dziś , jego maleńkie nasionka zatopione w słodyczy dojrzałości…a w cieście ? pychota! Niezastąpiony dżem z niego dla mięs czy serów pleśniowych. To wiem teraz ,ale wtedy za gnoja ? jak latało się po dworze do nocy, rżnęło w palanta czy lotki…wpadało się na ogród i cyk z krzaka i ten kwaśny i ten słodszy, bardziej miękki, czy ten bardziej burgundowy… Wtenczas tak naturalne …dziś jakby obce….

Przebudzam się ze wspomnień …tak zielony jeszcze mocno agrest i porzeczki na Roweckiego rosną…a Pan ich dogląda….niech rosną…

07 czerwca 2021   Komentarze (1)
puławy   Życie   filozofia   agres pan Kaziu Niwa Puławy  

Kawka...i nauka nasza...

 

Nieznośny ptasi jazgot , warkot skrzydeł i coraz agresywniejsze loty w naszą stronę. Pierwszy raz poczułem się jak intruz , obcy, zły , niechciany i nie proszony…. Stałem i patrzyłem jak matuszka natura ratuje i chce być zrozumiana. Tuman czarnych skrzydeł , lekko siwych łepków kawek nagle wzbija się przed nami , strasznie krzyczy, straszy , pikują stare kawki i atakują nas co chwilę. Stałem z młodym jak wryci. Biorę Go na rękę i oddalamy się powoli spod SP11. Zdumienie przechodzi w zrozumienie ,gdy na ziemi widzę latorośl kawki , młodego puchowo-opierzonego młodzieńca ,który latać nie bardzo ,wiec patrzy się na nas i skacze w krzaki. A te braty jego w watahę zbici ratują przed zagrożeniem. Oddaliliśmy się coś to i wrzaski ustały i z 4 kawki zleciały do młodego i były przy nim.

Co za cudowne świadectwo jedności, braterskości, współżycia , bycia i zżycia w stadzie. Te małe ptaszki zatykające nam często kominy, szyby wentylacyjne . Bo taka ich natura – dziupla to ich dom a nie gniazdo. Często zajmują gniazda gawronów z  braku laku  i niezdarnie położą gałązkę czy kawałek papierka. Nie są gniazdownikami , raczej uwielbią dziuple dziury, wnęki, rynny . Mądre ptaszyska . Jest ich masa i często są akcje sokołów by je przegonić. Pamiętam jak mieszkałem w Dęblinie na lotnisku. Tu w parku krukowatych było zatrzęsienie, całe niebo czarne , jeden wielki kra kra świat. Robiło to wrażenie , te gawrony, kawki i czarnowrony niekiedy. Kruki nie , były długo na terenie Twierdzy, ale przeniosły się w lasy przy strzelnicy w Skokach. Kilka ich tam gniazduje. Słyszę je niekiedy jak tam bywam , i te majestatyczne kra kra kra. Tak te kawki dały mi do myślenia. Jak np. rodzice ich zginą to cała reszta je broni, wychowuje, pokazuje co dobre co złe. Dziś miałem tego przykład , dziś poczułem dawno nie widzianą zażyłość na śmierć i życie. Za rodzinę , za zastępczą rodzinę, za ród, za kawki….

Stałem długo tam i nasłuchiwałem jak okrzykują mnie z daleka. Dają wyraźnie znać bym zostawił ich świat …. I zostawiłem…. Tak parzę i nie widzę wśród nas już takich społecznych zachowań....tylko moje i jemu…innemu nie ….

Na placu zabaw każdy rodzić łazi za swoim dzieckiem na krok , zacieśniając jego dziecięcy świat do niego i rodzica widzenia…. Sam chodzę za młodym na placu…by głupoty nie zrobił… Ale jak się bujamy to zawsze mu śpiewam…od zawsze …moim basem…głównie Ładysza, czy rosyjskie pieśni…ludzie się patrzą . Nikt nie zapytał …ale zatopieni w telefonach nie mają czasu na normalność, na śpiew dziecku, na rozmowę….na te kawki …ich piękną społeczną odpowiedzialność….mamy jedynie wymiar indywidualny podcinający dziecku jego świat… choć nie ZAWSZE i nie WSZĘDZIE…a to buduje….Bądźmy jak te kawki…uczmy się człowieczeństwa od nowa….w tych parszywych czasach….

04 czerwca 2021   Dodaj komentarz
Życie   kawka ludzie obrona  

...będzie padało ?.....

Będzie padało ?  

Piesek zbyt włochaty na te cieplejsze dni i sapie z całym sobą. Jego Pani siedzi na ławeczce pod surmią ,nazywaną także katalpą. Jej strąki wiszą puste i pęknięte. Ławeczka jak ławeczka, na skwerku . Gdzieś tam siłownia, kawałek placu dla dzieci. Gdzieś stoły szachowo-warcabowe. Porosły piękne śliwy wiśniowe kapiące burgundem i tą wiśniowatością. Pani zgarbiona , mocno przyprószona. Piesek na smyczce , kundelek kochany widać, łypie co chwilę na swoją żywicielkę. Ludzie zaczynają powroty z wieczornej mszy na Niwie. Na skwerku ruch większy. I młodzi i starsi i my z młodym się tu plątamy. Starsza Pani swymi oczami co róż wyłapuje swoich znajomych …widzę jak w niej zaczyna bić serce , zaczyna czuć się w spólnocie tego osiedla. Rzuca co chwilę i spojrzenie i słowo do prawie każdego. A tej prawie każdy też już suszy wiek ma, przyprószony jak Ona. I zawsze na sekundę choć przy niej się zatrzymuje i daje znak swojej z nią solidarności, empatii, przywiązania normalności ….będzie padało ? Krysiu nie wiem, chmury już poszły , zobacz! Eee nie poszły  ! idą na nas Tersko! A jak zdrowie? 

Tu się urywa rozmowa bo jakieś dzieciaki latają jak opętane koło nich. Widać ogień w oczach Pani ,widać, że jest potrzebna , widać że czekała na tą rozmowę.

A ja z młodym obok ,gdzieś przy lawendzie i turzycach. Patrzę ,słucham …dumam… Taka ta nasza samotność dusząca nas tak mocno… Młody leci na mały plac między dwoma dębami okazałymi ja z nim ,zostawiam Panią  z niedokończonym epilogiem. Kurde co za determinacja by tak z pieskiem wyjść do ludzi, na skwerek , co za altruizm i empatia , czy może złapanie oddechu człowieczeństwa ? Bycia częścią tego świata? Tej społeczności ? tej Niwy?  Tego bycia w nim od tylu lat? Zgarbiona postać kątem oka widziałem wstała , prostowała się , bluzkę poprawiła…poszła. My już z Antkiem na placu , po deszczu , ślizgawka mokra  to nic , zjechałem pierwszy zabierając krople deszczu na siebie, niech młody smiga…śmigał i tłumaczył mi co i jak , mówił tyle ..a  ja mam w głowię Panią…. Co ją spotkało w tym życiu, co ją trapi, męczy? Jak jej zdrowie? Jak ona sama? Myślę dużo , mocno ….Czy mnie to czeka ? by wyjść do człowieka? By za nim zatęsknić ? by choć zaczepić słowem? Czy taka trudna jest samotność na wiek już słuszny? Czy tak w tym świecie człowiek od człowieka odszedł ? Czy tylko do kościoła na mszę a w niedzielę kilka razy by pobyć z ludźmi? Czy na skwerku zaczepić? ……………………………………………………..będzie padać ?.....................

31 maja 2021   Komentarze (1)
filozofia   puławy   Życie   życie samotność Puławy  

Kanapka

Kanapka.

Słowo wybitnie oczywiste ,że aż przaśne. No kanapkę każdy zna. Kto jej w ręku nie  miał. Nie pamiętamy nawet jak ta kanapka weszła w nasze życie. Jak stała się naturalnym uzdrawiaczem ciała i duszy. To ona niechciana i nielubiana posmarowana tanim pasztetem z keczupem niskiej wartości . To ta owinięta w papier śniadaniowy puszczająca okręgi i placki tłuszczu choćby. To ta z wąchana i oglądana z każdej strony w szkole. To w końcu ta kanapka zrobiona  z serca przez mamę, tatę dziewczynę czy chłopaka , mimo swego wsadu zawsze smakowała wyśmienicie. 

A były różne. Oj pamiętam …znów drążę swoje wspomnienia z młodości szczypiora. Lata 80 czy początek 90. Rodzice zapewnili na kanapkę wszystko, no…może prócz sera żółtego i masła. Wędlina była swojska ,wędzona ,czy pieczone mięso, swój ogórek czy pomidor spod folii , garść koperku. Do tego dochodził głównie chleb z piekarni w Rymaniu ( lepiej wypieczony, popękany niż z Siemlyśla) kawałek masła czy margaryny ( choć ich było mało) . BA! Petarda to był swój smalec. Nie pytajcie co i jak. Bulgotał na wolnym ogniu długi czas , skwarka się robiła i cyk cebula ,liść bobkowy czy ziele. Pamiętam garczek smalczyku swojskiego. To było coś. To nie była kanapka , to była półkanapka ! Pajda chleba grubo swoim smalczykiem , kiszony i cebula. To było jadło. Cóż było potrzeba? Nic. W łapę i na dwór. Ganiało się za piłką z pajdą chleba ze smalcem. To było genialne w smaku. Pamiętam jak na ryby się szykowałem sam lub z tatą. Czy robić kanapki wieczorem ? czy może na świeżo z rana? To był dylemat! Przeważnie robiło się wieczorem pamiętam. By rano wstać koło 4 , zjeść śniadanie ( głównie jajecznia) herbata i ogień na ryby. W termosie za gówniarza herbata, już później kawa. I ta kanapka przy wschodzie słońca, na jeziorem zaciągniętym mgłą swego ranka. Przy pachnącym lesie jeziora, świergotu ptaków i dręczących zmysły zapachów przyrody. Tak….ta kanapka z niczym, ot zwykły ser  czy pasztet, czy nawet jarsko z pomidorem smakowała w gąszczu pary jeziora i smaku zaranka wspaniale. To były najlepsze dania na świecie. Zrobione własną ręką czy przez rodziców smakowały wybornie. Ta kanapka wciśnięta przez mamę ,gdy spieszyłem się na boisko. Czy ta zrobiona do szkoły. Niby przaśna , taka o…ale z serca i miłości. A taka pamiętam na pole kanapki się robiło. Z rankiem w truskawki się szło zbierać , w koszu te kanapki były pamiętam. No nic tak , ot kanapki ale przecież ileż to trzeba było przy nich porobić. Dziś doceniam. Dziś te matczyne kanapki na drogę, czy do szkoły czy studia ,czy na drogę pociągiem, czy ot tak jak głód ściśnie smakują w duszy najbardziej. To łza i radość rodzicielki w nich jest. Wielka zamknięta miłość w tej prostocie kanapki zamknięta. By głody nie był, by miał co zjeść…

Robię kanapki od dawna swoim dzieciom….od dawna w nich zaszywam jak moi rodzicie miłość , troskę i radość. To w młodym łapiącym kanapkę widzę swoje spełnienie, jak dumnie odjada i zajada  ją. Jak mu smakuje , czy na wierzchowinach parchackich, czy głębocznicach Pożoga. To te jedzone nad Wisłą, czy tych na placu zabaw. Tych spakowanych do szkoły, tych na drogę….

Dziś gdzie tym kanapkom kiedyś. Dziś mamy subway czy inne knajpy kanapkowe. Sam się nam zmienił, dojrzeliśmy do lepszego, z tuńczykiem nie pasztetem. Z rukolą a nie sałatą. Z oliwkami i kaparami a nie z przaśnym ogórkiem kiszonym. Dziś w ciapacie czy picie a nie w pajdzie. Dziś posmarowane jakimś smarowidłem na oliwie a nie smalcem, zapakowane z kunsztowny lakmus niż papier śniadaniowy….

Kanapkę dziś zrobiłem dla siebie …tą nowoczesną …smaczna ,choć czegoś jej brak…nie wiem…

Ja mimo tego zabieram na dwór te staroświeckie kanapki….z miłości…

02 maja 2021   Dodaj komentarz
rodzinne strony   Życie   kanapka życie wspomnienia  

.....miejcie nadzieję....

...Miejcie nadzieję….

 

Gasnący dzień,  gaśnie wie we mnie. Za mną wielki dzień przaśności i codzienności ludzkiej. Zwykłego krzątania się wokół rodzinnych spraw, pracy zawodu danej czy życia. To gdzieś zabrany telefon na wywiadówki brzemię na plac zabaw z młodym moim. I tak te dwa świata pokoleń przepaści wiele się musiały spotkać. Ten czas prawdy, zestawień  świadectwa uczniowskiego, wydanym werdykcie i opinią uczyciela  z światem nieskrępowanego dzieciństwa i szczerego wyrażania siebie. Trzymając przed sobą świat cały  garści ,patrząc jak ten mały skrawek technologii telefonicznej przerzuca mnie w wymiar inny, nowy, choć nie całkiem nieznany. Uśmiechnąłem się i zatopiłem w rozmowę z wychowawczynią córki , jednym sobą zatapiając się do reszty i czekając na wyniki jej obserwacji, gdzieś próbując zawrzeć dobro i miłość do Werki , by ten osąd osądem trudnym nie był. By ta ocena nie była tyradą i nie uwierała zbyt mocno, by mim wszystko można by złapać oddech i uśmiechnąć się w duchu choć raz. Druga strona nie stępiła mi postrzegania świata, bujając się z synem realnie monitorowałem ten świat teraz i tu. Okiem jednym z ekranu telefonu na plac zabaw rzucałem. Co chwilę skacząc jak można najciszej między wirtualnością rzeczywistości a rzeczywistością tworzoną tu i teraz. Z uczucia poddanego i usłuchanego ojca pod pręgierzem wywiadówki, po czułego , kochającego bez granic , dociskającego do serca syna małego 2,5 letniego odpychającego od siebie bujawki świat. Te wymiary się tak związały tego dnia, te dzieci tak były blisko siebie i o tych dzieciach tak wiele, że pojawiła się myśl ulotna o nadzieję na te czasy i na nadzieję na ich dalszy los. Jak pogodzić tak jeszcze nie do pogodzenia. Jak mogą światy sobie sprzeczne być w komitywie, ba! W symbiozie. Wywiadówkę zakończyłem życząc lepszego dnia , spacer i zabawę z synem też zakończyłem wieczornym wożeniem na barana.

Nastał gasnący dzień,  gaśnie on wie we mnie.

Zacząłem zastanawiać się nad nadzieją na te czasy. Czy jest jakaś w ogóle ? Czy My- Pany tych czasów, czasów podboju Marsa, misji na Plutona, mający w ręku smartfon , który złudnie daje nam nadzieję kontrolowania świata wirtualnego ale i namacalnego? Narzędzie dzielenia się i dawania, ale i odbierania. Narzędzia komunikacji werbalnej, wizyjnej, narzędzia wykonujące operacje bankowe, służące do zmasowanego postrzegania i kreowania rzeczywistości? Narzędzia propagandy czy wizerunku. Tworu budującego nasze Ja, tworzące w naszym imieniu ,tam w świecie wirtualnym lepsze Ja? Wyprasowanej koszuli, idealnie poukładanych szklanek na blacie, pasteli w pokojach czy nienaganności słowa? Sprzedaży własnych potrzeb i marketu  naszych doznań i emocji ? Portalu naszych osobowości, fotoszopie naszych codzienności życia? Ileż teraz już możemy, w tych czasach ! Możemy wszystko ! To tylko złudna skórka ,oprószona pozornym naszym panowaniem i zrozumieniem tego co jest. 

Nadzieja?

Jakże dobre pytanie, co to jest nadzieja? To tak trudne do zdefiniowania ,że aż fundamentalne! 

Czy nadzieją nazwać można pragnienie kolejnego dnia bez bólu pacjenta dotkniętego onkologiczną chorobą ? Czy to jest już pragnienie? Czy może już w nim nadzieja gaśnie po kolejnych chemiach?

Czy kłamiący kołem grzesznika w średniowieczu, bądź innymi torturami posłannicy kościoła mieli nadzieję na nawrócenie grzesznika poprzez ból? 

Czy to gospodarz wychodząc na wiosenne pole ma w sobie iskrę nadziei ,że choć w tym roku nie zabraknie zboża na chleb? Że ziemia zroszona płaczem niewiast i potem trudu roli wyda owocne plony?

Czy może ten  żołnierz w błękicie munduru co pod ścianą straceń ma nadzieję, że jego śmierć nie pójdzie na marne? Że Polska będzie niepodległa ? 

Czy może wędkarz zarzucający kolejny raz wędkę w stawie koło domu ma nadzieję , że tym razem los się uśmiechnie do niego ?  Ta jego nadzieja buduje w nim ciągle uczucie podniecenia i rezygnacji.

To może głęboko wierzący chrześcijan siedząc w maseczce w kościele po całym przeżytym Triduum Paschalnym ma nadzieję ,że w końcu śmierć Jego nie poszła na marne?

A zatroskany rodzic o swoje dziatwy co dzień myśli i jest pełen nadziei ,że z niego wyrośnie dobry człowiek, znajdujący się w tych trudnych czasach o dobrej pracy i dobrym statusie społecznym? By był zdrowy i ułożony dla tego świata…Boże co Ci rodzice przeżywają w każdej minucie nawiniętej na tarczę zegara…Tykającego nieprzerwanie i perfidnie skracającego wspólne drogi bycia.

Te nadzieje fundamentalne i dla ogółu i te nadzieje osobowe, emocjonalne , dotykające nas jakie są? Gdzie są one zamocowane? Gdzie bije ich źródło i ich zakotwiczenie? 

W tym świecie , który nas stanowczo przerósł , gdzie wydaje się nam że mamy na niego wpływ. Że to on jest służalczy, że wszystko wymaga naszej akceptacji i zgody, że to my mamy decydujący głos jesteśmy tylko marnymi operatorami tych światów. Dostosowaliśmy się do nich w cale nie znając ich i ich własności. Nie mając nawet podstaw zrozumienia przyjęliśmy to całe dobro z nadzieją .,że będzie nam służyć, że będzie nam potrzebne, że dzięki niemu staniemy się lepsi i bardziej strawni. Dzięki niemu zostaniemy zauważeni w masie anonimowości RODO czy portali społecznościowych, szyldów, moje ja i moich potrzeb. 

 

Żelazna kurtyna upadła. Nadzieja znów wstawała z kolan . Wraz z nią dorastała moja dorosłość. To czas bycia już nabrzmiałym dzieckiem , lub szczupłą młodzieżą. To czas wyzwań nam nie znanych , to czas naszych gównarskich nadziei na lesze jutro. To czas ,gdy już na wsie nie zajeżdżały samochody skupujące butelki i makulaturę, to czas, gdzie pojawiały się zagraniczne samochody ferujące niesamowite nowości z DDR. Każdy miał chęć na soczek w słomce? Na batonik typu Mars? Za każde pieniądze, opici saturatorem i często niedziałającymi nabojami CO2 w wodzie sodowej produkcji. Mającej w nosie ni jakie etykiety, wędlinę swojej roboty i urobienie się po łokcie na polu. Pokazano nam ,że ten świat jest do zmiany. Nie musi taki być. Setki lat tradycji , ojcowizny, pługów tysiące raniących ziemię, Aniele Boże odmawianych po stokroć, bolących kolan pod krzyżem codzienności, dziadów trudu wojen wielu można odłożyć na bok. Można mieć tylko pieniądze a świat zaczynał pozornie klękać do naszych stóp. To już nie na korbę telefon, tylko mieszczący się w garści skumulowana ludzka chęć posiadania wszystkiego w jednym, to już nie przydział co państwo dało, to już wybór jaki my chcemy. To nie kolejki do świata, tylko świat stanął w kolejce do nas. Nie zauważyliśmy jedynie ,że nas pochłonął tym zachodem , konsumpcjonizmu zwyrodnieniem. Nie pytał nas o zdanie wchłonął, ale zachował pozory i ciągle udając poddanego nas pyta? O to i tamto. Głupio odpowiadamy mu sądząc ,że to nasza powinność. Świat bez nas zupełnie sobie poradzi. Nie mamy żadnego wpływu na to ,czy słońce wstanie, czy na pasku telewizji rządowej pojawi się kolejny stek bzdur, czy na to że ziemia się zakręci poraz  kolejny. Nie mamy wpływu na to ,że światła się zapalą o wyznaczonych godzinach , na to czy nasi koledzy czy koleżanki będą w pracy czy nie. Na to czy kawa kupiona w sklepie będzie pyszna czy podła. Na to czy ktoś się urodzi czy ktoś wywiesi pod kościołem nekrolog. 

Tylko możemy mieć nadzieję, że mamy na coś , kogoś wpływ. Te czasy działają coraz bardziej automatycznie wręcz robotycznie. Nas tam jest coraz mniej, już stajemy się mniej potrzebni. Stajemy się binarną kalką potrzeb jego życia. Więzi nas i zacieśnia pętlę coraz mocniej na naszym byciu, życiu, naszych przeżywanych relacjach, wymiarach i emocjach.

Kościół nie jest już podparciem. Gra z rządem. Gra ludzko a nie z Bogiem na ustach. Gaśniemy w tej nadziei wiary. Już nas w kościele 36 % raptem a komunię przyjmuje ledwo ponad 20 procent. Tu nadziei szukać nie możemy. Tej głęboko zakorzenionej , tej co położyła Światowida i Peruna na glebę , na rzecz dalekiej religii w rycie rzymskim od X wieku w Polsce Piastów. Może na wsiach się uchowała ? ta nadzieja? Gaśnie z każdym pedofilskim skandalem Boga wysłannika….

To może fundamentalna wiara w człowieka ? Że rodzi się dobry ! A co to dobroć ? Gdzie tysiące definicji jej próbują tunelować i uderzać w nasze emocje. Nasz krzyż moralny. Coraz mniej człowieka w człowieku…

 

Czytam Karola Tarnowskiego, Richarda Rorty, Józefa Tischnera jestem z nimi. Znam ich podziały tej nadziei. Jestem za. Patrzenie na świat jakim jest. Co nam oferuje. Czy nadzieję ? Czy zniewolenie dalsze?

Nadzieją jak to mawiają wybrukowane jest piekło, nadzieja to matka głupich, ale Asnyk prosił , namawiał ….miejcie nadzieję …nie tę lichą marną…..

 

12 kwietnia 2021   Komentarze (2)
filozofia   Życie  

Wielka NOC

 

 

 

Życzymy sobie zdrowia, choć wielu już odeszło. Życzymy sobie radości choć kierat codzienności jest czasami ponad siłę. Życzymy sobie spokoju choć do granic zszargane nerwy nie dają spokojnie zasnąć. Życzymy sobie rodzinnych choć wielu z nas już dobry rok nie było u rodziny, rodziców. Zyczymy sobie smacznego jajka choć minęły te czasy, gdzie dostanie szynki czy banana było arcy trudne, mamy wszystko pod nosem. Życzymy sobie błogosławionych świat choć nie nie mamy dla innych serca i dobrego słowa często. Życzymy sobie nowego Narodzenia w duchu choć nie jesteśmy gotowi nawet na małe zmiany. W tym geście dobroci dla innych, w tym uśmiechu, w tym małym datku dla potrzebujących znajdujmy naszą wiarę, wiarę niesienia dobra. Nikt nie prosił o zajączki czy króliczki, pisklaczki czy kaczuszki w tandecie marketowych kiczy. Nikt nam nie powiedział, żeby lepiej swięta przeżyć trzeba mieć więcej, zarobić się za wszystkich, umyć te cholerne okna, uginający się stół potraw i tradycji i na kant wyprasowane spodnie do kościoła. Moze tak wypada, może i warto kilka razy do roku się wykazać, podtrzymać tradycje, kultywować rodzinne wspólne działania. Lecz bez wejrzenia w siebie samych i swojej harmonii i rozgrzeszenia się z własnych mar czy trosk się nie da. Pogodzenia się z porażkami i zrozumienia przewrotności losu naszego te święta tylko będą pudrem na pustym, miałkim blacie rodzinnych świąt. Mamy jeszcze odwagę w siebie spojrzeć? Mamy jeszcze odwagę sobie wybaczyć? Mamy jeszcze odwagę wybaczyć innym? Spójrz ON dalej wisi na krzyżu, dalej kolejne zaczęte tysiąclecie... Dalej stara się pomóc..... Zrozumieć.... Wybaczyć... przebaczyć... Usiąć choć na chwilę i wsłuchaj się duszą w głębie Jego ukrzyżowania...moze choć sobie wybaczysz coś...

Byśmy te święta tak trudnych czasów jak teraz przeżyli jak najlepiej umiemy i możemy...

03 kwietnia 2021   Dodaj komentarz
Życie   wyznania religijne   wielkanoc  

Sielce i ich wiatraczny szmer...

Genialny dąb....

 

 

 

Tabliczka na dębie

 

 

Ranek rześki, ten marcowy jeszcze w młodej jego dekadzie. Podszczypuje mrozik ciut, szyba do skrobania i mało widać .Wyłażę z tego mojego trupa skody i skrobię dalej Młody już w żłobku. Gardło pali, zatoki moje niczym te nasze Bałtyckie , Botnickie chlupią mi strasznie. Głowa pulsuje, ale leki zaczynają działać po mału. Mocna dawka aspiryny, ekstra dawka witaminy C  rozganiają mary złego tego. Jeszcze strzał do nosa kropli i w drogę. Gorączkę zostawiłem w domu.Sielce, Kiedyś Siedlce.Te co się zasiedlali. Ruszam. Pamiętam jak można było przez Sielce śmignąć na Skę na Lublin. Dziś w moim centrum zainteresowania. Palę motor i goni. Najpierw moja Niwa, Końskowola, upadły zakład wołowy i…. Coś nowego ! Rondo cholera , nie było go . Kapliczka się bieli nowa dla mnie jak i te strony… Pamiętam jak kiedyś się  chciałem dostać na 17 tkę to właśnie przez Sielce. I pamiętam droga wyboista, asfalt marny był.Sama wieś  poprzecznym układzie stała do tej drogi. Dziś i ronda i zjazdy na Skę.200 lat temu był przed teraźniejszą wsią staw młyński i młyn. historii ciut później ,ale tak tak Czartoryscy zarządzali i tą wsią. Zobaczcie na mapach jak piękna droga do Osin wysadzana topolami jak strzała prosta z pałacu w Puławach mknie...A z Osin już niedaleko. Tyle ,że w nich wiatraków mrowie , w Sielcach trzy bądź cztery. 

 Kapliczka - latarnia na głównym skrzyżowaniu we wsi.

 

Witają mnie nowe domy o dość okrzepłych elewacjach, jakiś nowo posadzony bór sośniń. Blacha Sielce. No w końcu tu zawitałem. Ranek, mróz się ściele przede mną.Studiując mapy niedzisiejsze ,wiem,że był i staw i młyn wodny tu. Duży staw, ba ! jezioro. 200 lat temu. Dziś śladu nie ma, choć struga wodna pokiereszowana przepustami jest , choć zmeliorowana okrutnie to płynie ,bez swej  nazwy. Tu nad tą strugą właśnie się Zasiedli ludzie. Tworząc tą miejscowość i budować jej imię i tożsamość. Jak dać wiarę to już 800 lat jej tu bycia.Na tyle prężna i duża ,że dorobiła się Sielec Małych. Ot takiego przysiółka  pięknego.

Uderza mnie na sam przód rozmach wsi. Wiem ,że na folwark Półki była jej historyczna etiuda. Tam i była cegielnia. To ważne , bo domów z palonej krasnej cegły cała wieś. Od razu rzuca się mi w głowie  obraz wsi pod Wrocławiem, Ligoty… Tam sama cegła. Czy nasza pod Dęblinem Krasnoglina , albo tak różniący się w parku Puławskim czerwono ceglany użytek . Czy to wieża wodna ,czy gazownia...XIX / XX wiek. 

 

KAPLICA W SIELCACH p.w ŚW. JANA CHRZCICIELA

 

Wita mnie OSP w barakach nie młodych w Sielcach . Dobrze skrojony sklep , o tynku młodym i reklamy blaskiem. Przy nim kapliczka słupowa - latarnia. Widać ,że mór tu bywał. Jak w Witowicach, Osinach , Końskowoli… Choć świt swoi się mnie przypatrują. Parkuję pod kaplicą we wsi. Prosta budowla z 1974r , jak te u mnie pod Kołobrzegiem. Dwu spadzisty dach .Palona cegła czerwona,maryjna kapliczka.Za nią dąb rozłożysty. Na nim tabliczka ………. Prawie ma 100 bat, brona rzucona obok… Zaciągam się mroźnym powietrzem. Oglądam kaplicę ceglaną, skromną bardzo - zadbana bardzo. Jadę dalej..do końca wsi od strony Osin. Tam mój bieg przygody. Tam moje już w pamięci wiatraki. Ale wieś długa, nie daje się szybko przeskoczyć. I ludzie i tradycja co chwilę daje do myślenia. Naliczyłem 3 kapliczki  w trudzie roku 1974!. Wiem  z przekazów  ,że wielki pożar strawił sporą część wsi w 68 roku chyba . Może te kapliczki na tą pamiątkę , albo może w miejscu byłych krzyży. Ta przy szkole inna niż poprzednia kapliczka, jakby mniej  poważna. Nie wiem.  

 

Jedna z kilku kapliczek , gdzie widnieje rok 1974

 

Idąc za Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Tom XV cz.2 Silece już wpisała się w tą ziemię i  w roku 1252 była własnością klasztoru sieciechowskiego. Jak to by było prawdą ,to na równi z Włostowicami, Jaroszynem i Sieciechowem, Kazimierzem czy Wąwolnicą staje się pierwszą na tych ziemiach miejscowością. Kto wie.

Koniec w miejscowości drogi - w stronę Wronowa, Osin. Droga od strony autora prowadzi na byłe gospodartwa młyńskie

 

Dziś wiem ,bo byłem w niej. W ten rześki poranek. Wydawać by się mogło,że dzieli ją droga z Końskowoli na dwie połówki. Tuż przy głównym skrzyżowaniu kapliczka kolumnowa  majestatycznie góruje nad centrum wsi. A wsi nie byle jakiej. Wiać w niej nowoczesność początku XX wieku. Domy rosłe z rzadka drewniane. Głównie z cegły czerwonej. Jak to ma się Pod Wrocławiem w Ligotach wszelakich czy na Ziemiach Odzyskanych w każdej wsi poniemieckiej. Tu to swoista rzadkość.Widać cegielnia była blisko. No było ich kilka. Jedna ta tutejsza ,gdzie jeszcze można relikty jej zobaczyć . Były i te większe jak w Końskowoli Witowicach, pod Kurowem, czy w Puławach. Nawet nie wspominam tych co zasilały Twierdzę Dęblin. Kilka tu domów drewnianych , kilka już odchodzi do przeszłości. Na ich miejsce budowane są nowe, nowoczesne. Ba! nawet jak dworki wyglądają. Odmalowana i wypieszczona przez tutejszych Silczan kapliczka kontrastuje z barakiem OSP, jakimś budynkiem gospodarczym , z kawałka pobiałkowanym . Grunt ,że jest ! Dalej punkt skupienia życia codziennego - sklep. Duży, obszerny a jego klienci  bacznie mi się przyglądają . Wiedzą ,że nie swój. No ale i auta piękne , suwy, mercedesy to dobrze. Potwierdza to moje przypuszczenia ,że wieś bogata i w historię też. Gaszę motor przy ceglanej kaplicy w Silecach. Prosta bryła, przed nią kapliczka Maryjna. Na myśl przychodzą mi o niewymagającej bryle kościoły ewangelickie ( teraz po ewangelickie) w Drozdowie, czy Starowicach na Ziemiach Odzyskanych. Cegła czerwona , dobrze wypalona , równo położona , choć zaprawa czasami znika. Parafia Końskowola. Co niedzielę można na mszy w kaplicy z Bogiem porozmawiać. Pobudowana kilka dekad temu.Ruszam dalej w stronę Osin. Piękny asfalt zachęca do zwiedzania miejscowości. Do młynów byłych wiatracznych na końcu wsi. Mijam pięknie zadbane zagonki, piękne zapłocie kwietne, kilka dających do myślenia studni samotnych. I mały strumyk, ciek co kiedyś zasilał staw i młyn wodny. Uderzają trzy kapliczki postawione w jednym roku. Jedna ta przy szkole inna , skromna, pozostałe na tą samą modłę. Na nich data jedna 1974 rok. Coś się musiało wydarzyć w tym czasie. Ucha od znajomych przyłożyłem i dowiedziałem się ,że pod koniec lat 60 wiele gospodarstw uległo spaleniu. Może to powód? Dowiedziałem się także ,że zastąpiły one już wysłużone drewniane krzyże. Może ktoś podpowie Już  blisko  miejsca kręcenia dwóch młynów wiatracznych ...już blisko… Ludzie się przyglądają mi. Mnie nie dziwi, dobrze że choć mam rejestracje LPU. Widać ,że darzą bardzo codzienność we wsi. Koniec wsi, droga na lewo na wiatraki i na prawo. Jadę już duktem gruntowym. Mijam zagonki lasów małych . Dalej duże gospodarstwo i lasek. To tu, tak myślę i czuję . Tu ten holender carski i ten Matraszka się kręcił. Dwa różne wiatraki, dwie różne historie. Dziedzic w niedalekich Osinach, niegdyś należące do Czartoryskich . Zobaczcie jak prosta droga wiedzie z rezydencji w Puławach do Osin. Jak strzała..a w nich ile wiatraków i w jej wolnicy … głowa mała. Wysiadam z auta. Czuję rześki marzec, i słyszę historię tej wsi i tych wiatraków.

 

Domniemame miejsce lokalizacji "holendra"

 

 

“SIEDLCE (1453 n. Szyedlcze, 1467 n. Syedlecz, Syedliska), dziś Sielce, 8 km NE od Puław.

Pow. lub., par. Wola Konińska. Własn. szlach. 1453 dz. Paweł Koniński z Osin, tenut. Marcin. Granice z w. → Opoka (LP 72-4). 1457 Paweł z Woli Konińskiej zastawia S. za 100 grz. Marcinowi z Dylewa [Mazowsze] (ZL IV 247). 1461 Wojciech i Marcin Moniaczkowscy z Czasławic [tenut.?] z S. (ZL V 296). 1467 Mikołaj z Czasławic i S. (ZL VIII 162). 1468-9 szl. Marcin Moniaczkowski z S. (ZL VIII 38, 69). 1477 dz. Marcin i Jan synowcy Jakuba Konińskiego z Jakubowic (ZL IX 192). 1484 dz. Marcin z Pożoga. Granice z Młynkami i Rudami (ZL IX 393). 1486 dz. Jan i Marcin Konińscy (LP 105-6). 1529 dzies. snop. bpowi (LR 33). 1531 pobór łącznie z w. → Witowice” tyle Słownik Geograficzno-Historyczny. 

Czytamy w publikacji “Rudy, nasze miejsce na ziemi” - “W lesie na granicy Witowskiej Woli i Sielc istniały “młynki”,wokół których wyrosła wkrótce kmieciowa osada Młynki”

 

Mapa z 1785 r z Sielcami

 

Koleje losu i jej właściciele  budowali jej charakter i tożsamość. Typowa wieś rola , mająca aż 3 młyny wiatraczne. To wcale nie mało. Pamiętajmy ,że każdy taki koźlak to często inwestycja życia. A przecież w Osinach I jej wolnicy wiatraków to ze 7 było. Końskowola i Rudy miały młyn wodny , czy Wola Nowodworska. Jak i Chrząchów i Chrząchówek i młyn wodny na Kurówce i wiatraki. A  Pożóg? ...Szkoda słów.

 

Wycinek z mapy ukazującej miejscowości w II połowie XVI wieku

 

Sielce na mapie z 1850 roku.

 

Ukształtowane terenu - mapa Lidar

 

Wiać w Sielcach mrowie zbóż i ziemia dobra.Jadąc do Folwarku Pulki już nieco skromniej. Cegła rządzi ale już drewnianych domów więcej.Daje to znak , że ta część wsi jest starsza. Na końcu dom opadający w starość i krzyż stalowy.Upiększony. Wracam do środka wsi i tam piękny dąb Julian. Rozłożysty , jeszcze zimowy ale genialny. Posadzony przez Pawła Kowalika  około 1932 roku, rzucona borna obok, i pole równe , gotowe do orki. 

 

Mapa z 1914 r z zaznaczonymi dwoma wiatrakami 

 

Otwieram furtę OSP i zaczytuję się w A. Lewtaka o ty , tu wiatrakach: 

“Wiatrak holenderski wybudowany około 1890 r. przez carskiego generała o nazwisku Kanibich lub Kanabich i Piotra Kiliana. Generał Kanabich dowodził garnizonami wojsk cesarskich, które tłumiły powstanie styczniowe w okolicach Radzynia Podlaskiego. za zasługi dla cara generał Kanibich otrzymał majorat Kozi Bór, który był lasem o powierzchni 845 mórg. Razem z Piotrem Kilianem kupili ziemię na tzw. pastwiskach w Końskowoli, które przylegały od zachodu do wsi Sielce. Wystawiony tu wiatrak należał do najnowocześniejszych tego typu obiektów na Ziemi Puławskiej. ściany murowane były z lekko zaokrąglonej cegły. W czasie 1 WŚ żołnierze rosyjscy  stacjonujący  przy wiatraku zażądali od Piotra Kiliana wódki, grożąc spaleniem wiatraku w przypadku odmowy. Gdy ich żądanie zostało przez właściciela zlekceważone Moskale spełnili groźbę podpalili wiatrak wypełniając jego wnętrze przyniesionymi z pola snopkami zboża. Murowane ściany wiatraka zostały bardzo szybko rozebranie przez gospodarzy ze wsi Młynki którzy odbudowywali domostwa po spaleniu wsi w czasie działań wojennych

 

Mapa z 1915 r z zaznaczonymi wiatrakami

 

I  jego kolega drugi wiatrak ….

Wiatrak "koźlak" przeniesiony w 1914 r. z pobliskiego Wronowa przez Łukasza Matraszka na pastwiska wsi Osiny przyległe do wsi Sielce. Wiatrak zlokalizowany został w odległości około 100m od holenderskiego wiatraka Kanabicha-Kiljana. Tą część wsi ze względu na lokalizację wiatraków nazwano Wiatraki. po zakończeniu 2 Wojny Światowej wiatrak na krótko wznowił pracę, lecz na skutek szykan komunistycznej władzy został zamknięty. właściciel był aresztowany przez UB pod zarzutem że w wiatraku odbywają się spotkania antykomunistycznego podziemia. wiatrak został przewrócony przez wichurę która nawiedziła wieś w 1956 r

 

Mapa z 1937r z zaznaczonym jednym wiatrakiem 

 

I ten Sikory koźlak...

Wiatrak "koźlak" własność Jana Sikory zlokalizowany przy polnej drodze wiodącej do Woli Osińskiej. wybudowany w 1918 rok. wiatrak przewrócony został przez wichurę w sierpniu 1956r. rozebrany został około 1958 r. według przekazów w okresie międzywojennym w Sielcach funkcjonował jeszcze jeden wiatrak (czwarty) "koźlak"”

Czy echo tych czasów tkwi w społeczności Sielc? Czy jeszcze tli się tradycja i historia jej młynów ? Nie wiem , ja ją czuję mocno.

 

Wykazany jeden wiatrak na amerykańskiej mapie z 1944 r

 

“ Wiatraki na Ziemi Puławskiej” A.Lewtak - treść.  Zdjęcia moje.

 

 

25 marca 2021   Komentarze (4)
sielce   wiatraki sielce holender  

Pierogów wspomnień gar

 

 

Z wysiłkiem naciskam nóż w dół, walczy swoją ostrością ze zmarzniętą słoniną. Napieram mocniej, nawet nadstawiam się na nim. Wolno odżyna małe plastry dawno zapomnianej w zamrażarce słoniny.  Deska lekko się poddaje tym swoistym torturom, bliskości już główka nabrzmiałej październikowej cebuli czeka w kolejce. Danie dziś złożone, wymagające trudu i siły niemałej. Prowadzi nas przez wszystkie zakątki słowiańskiego rodowodu, etymologii naszych dziadów i pra ojców. Tradycji usianych stuleci zim, wiosen czy jesieni bardziej. Stołów tych dębowych czy jesionem zaciągniętych całunek w izbie stojącym. Krzeseł od dziada wytrwałych , samorobnych , taborków do zasiadania przy garczku kaszy płukaniem. Pszenicznego kłosu, rogu obfitości jak Bóg dał jak Nepomucen dopomógł zagon całen. Pyszniejącej się na dorodnym sierpniowym wysokim lubelskim słońcu, dającej kasze , dającej w końcu mąkę co żarna czy walce gniotły na naszą przaśną chlebu codzienność. A pytel ? Mercedes wśród żytniaków?  Jego kłosy ,wąsate niczym anteny sterczały i powiewom wiatru się poddawały. Gdzieś tam żyta niemało ,choćby pod Gołębiem z prosem się zaprzyjaźniło. Ziemniaków kosze pamiętam za PRL i PGR się zbierało ku chwale partii i na sukurs miastom w ziemniaki niedostatku spowiłe. Chodziło się w szkole ..pamiętam ..niczym swoisty szarwark na rzecz Pana te ziemniaki, te buraki cukrowe z łęcin pozbywane , te kamienie z pól dobrych klasy ziem zagęszczone. Pamiętam. 

Dziś po donacji kwi już nastej ,widmo przednówka mnie chwyciło. Córka się oddaliła z domu a syn patrząc na mnie oczekiwał i smakowitego 1 obiadu. Rzuciłem się zatem w naszej tradycji murem, naszym dniem powszednim, naszą wspólnie przy stole jedzoną kolacją.... Pierogi.....Garść wczorajszych ziemniaków jeszcze okraszone schabowym w lodówce, w garnku na noc nastawiałem okopowe jarzyny na sałatkę włoską,garść twarogu garwolińskiego. Mąka mi w Kępy naszej wyszła, miałem jakąś,sól kamienną, jajka od wiejskiej kury i pieprz czarny tłuczony ponad miarę w moździerzu. To wystarczy...Będzie coś genialnego, ze obiadów dawnych,twarogów swoich niegdyś nastawianych ,mąki ,gdzie wiatraczne młyny czy wodne mełły z niesposobną gracją na kaszki, i mąkę tą cudowną. Z duszą ,z sercem, obrót za obrotem, dociskając żaren trud, pyłu w worków jutowych mrowie, białej twarzy spracowanego młynarza, prychającego konia przez wiatrakiem w zaprzęgu co pszeniczny znój dostarczył do młenia... Widzę te obrazy , widzę te niegdysiejsze ale tak niedawne światy... Widzę i mamę i tatę i rodzeństwo jak lepimy te pierogi. Ja niezdarnie , byle skleić , jakiś fresk zrobić, mama idealne ,cudne, przez jej spracowane dłonie tysiące tych pierogów przeszło. Swoje ziemniaki , swój twaróg mąka w worku pamiętam była, worek cały,pachniało ją w domu rodzinnym. Czerpało się z tego worka jak z bezkresnej studni, na cista, na naleśniki,na rogaliki, gdzie siostra była mistrzem w końcu na pierogi. Dziś stoję ,miseczki mam koło się, prasa stara już , lekko pordzewiała i te niedzisiejsze ziemniaki i tej twaróg przeciskam. Obok na patelce już cebula doszła na tej słoninie. Gar bulgoce wodą ze szczyptą soli i oleju. Wałek ,placek się tworzy ,farsz z tych prostych tak ludzkich płodów jest. Robię niedbale o kształt, niezgrabnie w palcach uciskam mając tej mamy ideal w głowie. Nie idzie , mam swoje pokrzywione i pokraczne , nabrzmiałe i wychodzone pierogi. Wrzątek robi z nich pełną tradycji i mistycyzmu potrawę.Że w XXI wieku nie dałem się modzie jakimś rawiolii czy innym tam joli to jest zasługa głębokiego poszanowania ciężkiej pracy roli, pracy ludzkich rąk. Widzę ten znój przy tym zwyczajnym ziemniaku, widzę redły, widzę strach czy wzejdzie, czy nie zczarni wychodzących łęcin, widzę i te piękne białe kwiecia ziemniaka, są cudowne jak te pszeniczne falujące na lipcowym zefirze kłosy. I ta sól tej polskiej ziemi...i z mleka tak naszego białe twarogi wszelakie....razem … wielką pokorę i szacunek mam ….do tych pierogów ruskich...ziemniaczanych z twarogiem....

01 marca 2021   Komentarze (1)
Życie   rodzinne strony   pierogi wspomnienia  

Tam , gdzie i wiatraczny znój i palonej...

"Góra Puławska, 1937 r. Wiatrak wybudowany w 1900 r. przez Władysława Kolaka." Udostępnione dzięki - Pracownia Dokumentacji Dziejów Miasta dział Muzeum Czartoryskich w Puławach

 

 

„Ale chłopcu wiatrak spokojności nie dawał. Antek widywał go przecie co dzień. Widywał go i w nocy przez sen. Więc taka straszna urosła w chłopcu ciekawość, że jednego dnia zakradł się do promu, co ludzi na drugą stronę rzeki przewoził, i popłynął za Wisłę.Popłynął, wdrapał się na wapienną górę, akurat w tym miejscu, gdzie stało ogłoszenie, aby tędy nie chodzić, i zobaczył wiatrak. Wydał mu się budynek ten jakby dzwonnica, tylko w sobie był grubszy, a tam gdzie na dzwonnicy jest okno, miał cztery tęgie skrzydła ustawione na krzyż. Z początku nie rozumiał nic — co to i na co to? Ale wnet objaśnili mu rzecz pastuchowie, więc dowiedział się o wszystkim. Naprzód o tym, że na skrzydła dmucha wiater i kręci nimi jak liśćmi. Dalej o tym, że w wiatraku miele się zboże na mąkę, i nareszcie o tym, że przy wiatraku siedzi młynarz, co żonę bije, a taki jest mądry, że wie, jakim sposobem ze śpichrzów wyprowadza się szczury.

Marzenie Po takiej poglądowej lekcji Antek wrócił do domu tą samą drogą co pierwej. Dali mu tam przewoźnicy parę razy w łeb za swoją krwawą pracę, dała mu i matka coś na sukienną kamizelkę, ale to nic: Antek był kontent, bo zaspokoił ciekawość. Więc choć położył się spać o głodzie, marzył całą noc to o wiatraku, co mieli zboże, to o młynarzu, co bije żonę i szczury wyprowadza ze śpichrzów. Drobny ten wypadek stanowczo wpłynął na całe życie chłopca. Od tej pory — od wschodu do zachodu słońca — strugał on patyki i układał je na krzyż. Potem wystrugał sobie kolumnę; próbował, obciosywał, ustawiał, aż nareszcie wybudował mały wiatraczek, który na wietrze obracał mu się jak tamten za Wisłą.

Cóż to była za radość! Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz!”

 

 

Prus w całej swej cudowności nowel nie mógł nie kochać młynów wiatracznych. Zapewne kochał je jak ja. Nie zamykał w sercu przeżyć i doznań z nimi związanymi tylko malował na całunie polskości biednej wsi geniusz tych maszyn i ich genialności. Jak Głowacki tak i ja pokochałem młyny i te wiatraczne ,co na Podkarpaciu się sporo w sile ostały, gdzie w Sobiennich Kiełczewskich pod Otwockiem bez łopat dzierży w niebie swój majestat. I w Czołnie czy Walentynowie pod Zwoleniem dogorywają ,czy już zgasły do końca..nie wiem.  I ta reprodukcja ku uciesze gawiedzi na skarpie Mięćmierskiej ulepiony z kilku dumnie pręży się do słońca blasku.

 

Miejsce u zbiegu ulic w stronę Tomaszowa gdzie stał wiatrak.

 

Od koniec XIX wieku na Lubelszczyźnie funkcjonowało 1069 młynów. Głównie wiatraki ,ale także młyny wodne.Już w 1870 roku powstało 7 młynów parowych a już w 1907 roku było 24. W powiecie puławskim w owym czasie funkcjonowało 105 młynów wodnym i wiatraków. I fakty mówią o potędze Lubelszczyzny. Nie było lipy. Poczytałem o tym z książki “Minęło już 145 lat… Powiat Puławski dawniej i dziś 1867-2012” Gdzie stosowny historyczny wstęp poczynił historyk ,dla mnie ekspert najwyższej rangi -historyk  Zbigniew Kiełb.

 

 

Głos Lubelski 2.5.1936 roku….

 

“Szajka podpalaczy żydowskich.Zamordowała chłopa z Kaniowoli, który znał Ich sprawki.Donosiliśmy parę dni temu o nieby­wale zbrodniczej aferze dwóch żydów, Hersza Hochmana i Froima Fejna z Siedliszcz, którzy wynajęli sobie Zachara Szypiłowa do palenia wszystkich młynów okolicznych, aby zlikwidować konkurencję, jaką robiły młynowi Hoch­mana. Podczas jednego z tych pożarów spłonęło żywcem dwóch żydów, dzierżawców młyna. Obecnie śledztwo wyjaśniło, że ży­dowska szajka miała jeszcze gorsze rzeczy na sumieniu i nie cofała się przed pospolitem mordem. W dniu 12 kwietnia zamordowany został skrytobójczo niejaki Józef Drozd, we wsi Kaniowpla pow. Lubartowskiego. Okazało się obecnie, że Drozd zabity został przez Szypiłowa na polecenie Hochmana i Fajna, którzy Szypiłowi obiecali zapłatę w artykułach spożywczych. Drozd wiedział, że młyn w Swierszcznwie podpalił Szypiłow i mógł w każdej chwili wydać całą szajkę. Wobec tego obaj żydzi postanowili go zgładzić, a dokonanie mordu polecili Szypiłowowi. Cała szajka siedzi obecnie za kratą. Oba żydy powinny pójść na stryczek.”

 

Kapliczka z 1864 roku. Przy miejscu , gdzie stał wiatrak.

 

Ach jaką miałem przerwę w moich poszukiwaniach wiatraków ,och młynów wiatracznych czy wodnych . Tak mi bardzo bliskich, tych zaczętych rodzić się na naszych ziemiach, gdzie Cystersi dali mądrość koła młyńskiego, wiatracznej myśli inżynierskiej czy trójpolówki podwaliny. Z Tej strony Wisły jak ja to mówię „Radomskiej” na Górze stały wiatraki. Pierwej jeden, później na drodze do dziedzica Tomaszowa drugi. Cegielnię pobudowano. A co to była za cegielnia ? Na mapach istniała. Czy podobna do tej z Witowic ? Czy może tej z Końskowoli na Brzezinach ? Może to tej z Saren czy z Krasnoglin? Na pewno  była, na pewno dawała w dobie XIX i XX wieku cegły na potrzeby spóźnionej na tych ziemiach Rewolucji Przemysłowej. 

Dziś w niedzielę, mam chwilę , między snem syna w popołudnie a zatopionej w drugim świecie mojej pasji świata wiatraków. Wymieniam kilka zdań ze znajomymi co pomóc mogą z wiatrakami, Wiem ,że śladu nie ma nich ...no może tlące się wspomnienie po zagrodach  Góry. Wieś już niepodobna do tej kiedyś. Droga krajowa i most prezydencki budują jej nową jakość. Choć dróżki w niej wąskie ,kapliczki wymowne, umie kryć w swoich wąwozach i wierzchowinach historię trudną. A to cmentarz z I wojny zadbany przez okupanta z 39 roku bardzo, kryje i kościół podziurawiony trudem  czasów wojen wielu Czartoryskiego nadania, szkołę barak drewniany ..pełen tajnych nauczań wielu. Kryje i pod ziemią dawną świetność Orłowskich co podobno z okien w okna magnackich Czartoryskich spojrzeć mogli. Po wojnie śladu nie było po nim. I ta plaża Góry z lat 60-70 przyciągająca letników ze stolicy i nie tylko.  Ileż to zdjęć mostu prezydenckiego z jej strony Wisły robione było. Sławetne krowy na popasie przy Wiśle...i ten nitowany gigant. Dziś tego giganta pokonałem i pnę się pod Górę ,gdzie niedawno fotoradar kazał jechać wolno i rozważnie. Dziś nie straszy , odbijam na prawo na Krzaczka. Stawiam auto przy cmentarzu. Wiem z map ,że kiedyś przy początku ulicy św Wojciecha był parów ,a w nim cmentarz mały , może epidejmijny ? Parów zasypano ..drogę ustanowiono....Kościół za wielkimi rozkrokami prądu niosącymi widać. Śmieci i tony plastikowych zużytych zniczy i kwiecia wyblakniętego w kontenerach się nie mieści...smutny widok .Gaszę motor , dziś idę w miejsca ,gdzie mełł wiatrak wiatrem wiślanym napędzany. Wysoko był posadowiony. Obok kapliczka co podobno carat kazał stawiać na chwałę zniesienia pańszczyzny. Takich wiele ...ot kamieniem rzucić w Bronowicach choćby. Stoję przed mniej zaniedbaną kapliczką zwieńczoną krzyżem, mocno niewyraźne cyfry rysują rok 1864... Droga na Tomaszów...Blacha Góra Puławska i Klikawa. Takie miejsce u zbiegu dróg.... Czytam....w głowie ,że 70 lat temu uszkodzony koźlak zakręcił ostatnie tchnienia i zgasł na zawsze. Pole czyste, puste, zaorane , ozime chyba nie siane było. Słyszę tylko warkot aut i tirów ….walczę z tym, chcę choć na chwilę jak Antek ...stanąć i poczuć ten dźwięk łopat, ten szum tych wiatracznych wymiarów... Zdobywam  się na to! Ludzie patrzą na mnie jak na wariata...stoję w polu i lapię garść ziemi ...tej z Gór i czuję....

 

Domniemane miejsce po drugim ( starszym) wiatraku i cegielni w Górze Puławskiej

 

 

Czuję jej historię ...  Góry (aktualnie Górze Puławskiej) i Góra Jaroszyńska-XVII w (aktualnie m.w. Jaroszyn). Historia i tradycje tych miejscowości były takie silne ,że w różnych okresach historycznych i Jaroszyn stał się Górą Jaroszyńską, tereny Górami plebańskimi, a Góra stać się w końcu miała Puławską.Bo cytując przywołane poniżej opracowanie „Dekanatu Kozienickiego” dla ukazania zależności miedzy tymi miejscowościami przytaczam fragment :„ Wieś w której obecnie stoi kościół naprzeciw miasta Puław nazywa się Góra Puławska. Jednak dla tradycji, że pierwotna świątynia znajdowała się w Jaroszynie, pod nad samą Wisłą, obecnie miejsce, na którym wznosi się kościół, zowią Górą Jaroszyńską.” To tu w 1246 roku stoczona została wygrana przez Bolesława Wstydliwego bitwa z Konradem Mazowieckim. Tak tym samym Konradem co w 1233 roku tegoż Bolesława i swoją bratową Grzymisławą umieścił w sieciechowskim więzieniu. A więcej o tym jest we wpisie o Zamkach w Sieciechowie.- Druga ważna data to w 1809 roku ( wojna polsko- austriacka)   stacjonował  tu książę Józef Zajączek ( przez chwilę nawet Naczelny Wódz) po bitwie pod Jedlińskiem ( 11 czerwiec 1809). Pamiętajmy, że w tych czasach z Napoleonem był jedyny Polak, który dostał tytuł wojskowy Marszałka Francji – oddany cesarzowi a przede wszystkim sprawie polskiej Józef Poniatowski. Niestety była to znacząca porażka wojsk gen. Zajączka i mimo hartu ducha naszych żołnierzy nie byliśmy w stanie przełamać oporu wroga liczniejszego.

 

Mapa z 1795 roku dla króla Augusta Poniatowskiego z zaznaczoną Górą i Klikawą

 

Historycy i biografowie jak choćby Jadwiga Nadzieja przychyla się do tego ,że nie tylko nie posłuchał rozkazu Józefa Poniatowskiego ale i słabo zorganizował wojsko do bitwy. Trzecia to w 1812 roku ,gdy stacjonowały wojska napoleońskie w kampanii moskiewskiej z kościoła zabrano nieco bielizny kościelnej na bandaże i pasy materiałów. Czwarta a w chronologii powinna być pierwsza to ta związana ze św. Wojciechem , źródłem i krzyżem nad szczątkami chowanych w kościołach. Zanim legenda poniżej przedstawiona zostanie przeczytana warto także wspomnieć, że z innych przekazów ( „Dekanat Kozienicki” 1913 r) o tym ,że jak wygasł ród Jarockich ( bardzo wychwalanych i dobrych dla swoich poddanych założycieli Jaroszyna) to przekaz mówi o tym ,że kościół opustoszał i lada dzień sam się miał obalić. Poza tym w tym czasie kolejna powódź wiślana podmyła rzeczowy kościół zabrała z wodami browar, karczmę dworską, łąki ,pola, ogrody kościelne i poddanych plebańskich. Zebrała się komisja przewodnictwem bp Krakowskiego zlecona ks. Radomskiemu by przenieść kościół na nowe miejsce. W sprawę zostali zaangażowany ród Firlejów, który znacząco jako fundator i mecenas pomógł. Uzupełnię tylko ,że właścicielem i dziedzicem wsi Klikawa w owym czasie był Jan Firej, podstoli ( w dawnej Polsce- urzędnik dworski usługujący przy stole królewskim lub książęcym; zastępca stolnika) Czerniechowski. Pamiętajmy, że później właścicielami dóbr m.in. Klikawy był ród – Lipscy.

 

Mapa z 1850  roku  z zaznaczoną Górą i jej wiatrakiem i cegielnią  i Klikawą z jej cegielnią wraz z krzyżem sw. Wojciecha na szczycie

 

Ów dziedzic blisko roku 1932 sprowadził do Klikawy z Lwowa zakonnice Zgromadzenia Sióstr Józefitek  dając im dom murowany , gdzie w kaplicy odbywały się nabożeństwa. Zatem prócz kościoła z donacji Augusta w pobliskiej Klikawie istniało także miejsce do  modlitw. Druga wojna światowa zmieniła ten stan i już nigdy do teraz zakonnice nie powróciły do tej miejscowości. Dziś sama Klikawa kojarzy się z producentem kotłów, chłodnią, czy piekarnią, stolarnią. Po dawnej świetności Lipskich śladu nie ma. A cegielnia  „Bożydar” Konstantego Lipskiego jest dalej obecna w budynkach choćby Starej Wsi , gdzie mogłem na własne i dłonie dotknąć tych genialnych cegieł z Klikawy. Czas drugiej wojny światowej i tą cegielnię zabrał w meandry historii w jej pierwotnej Lipskiej wersji. Mapy z lat powojennych ukazują cegielnię na nich, choć już właściwie jej nie było.

 

Mapa z 1914  roku  z zaznaczoną Górą i jej wiatrakiem i Klikawą z jej cegielnią 

 

 

Wracając do legend Góry  nie można pominąć jej wykładnię i etymologię jej istnienia. Zamocowanej w całunie mgły średniowiecza X i XI wieku. Wiemy z badań ,że Wisła snuła się innym niż teraz korytem,ale legenda to taka prawda przekazu ludowego . Zatem warto i słowo o nim...Dorzucę garść legend [ Cytat wraz z moimi wtrąceniami są nawiasach kwadratowych ] w cudzysłowu tekst pochodzi z opracowania Towarzystwo Przyjaciół Góry Puławskiej :

" Historia krzyża przy ul. Kozienickiej Według miejscowej legendy krzyż usytuowany w lesie przy ul. Kozienickiej upamiętnia miejsce obozowania biskupa Wojciecha, który płynął Wisłą z Krakowa do Gdańska, aby między Prusakami szerzyć wiarę chrześcijańską, zatrzymał się tu na noc, a na leżącym przy brzegu, płaskim granitowym głazie odprawił mszę. W XI wieku wzniesiono tu kościół pod wezwaniem świętego Wojciecha. Nazwa Górki Plebańskie dziś nie istnieje, lecz wskazuje, że musiały to być jakieś wzniesienia. Opis ten pasuje do wzniesień na trasie Góra Puławska - Bronowice. Tym bardziej, że u ich podnóża biegnie stary gościniec - droga pamiętająca czasy piastowskie. Na tych wzniesieniach, w połowie drogi z Góry do Bronowic istniał stary cmentarz, na którym był drewniany krzyż. U jego podnóża leżał głaz, spod którego kiedyś wypływało źródełko związane z legendą i kultem świętego Wojciecha, który rozwinął się wieku XVIII i XIX. Według legendy na tym kamieniu św. Wojciech miał odprawiać Mszę św. Wypływająca spod niego woda posiadała ponoć właściwości lecznicze leczyła dolegliwości oczu i kołtuna. Kołtun powstawał ze zmierzwionych i zlepionych z brudu i potu włosów. Według istniejącego zabobonu, wierzono, że obcięcie go nożycami może sparaliżować człowieka lub oślepić. Wierzono, że jeżeli chory na oczy lub posiadacz kołtuna w dniu św. Wojciecha przed wschodem słońca obmyje w owym źródełku oczy i kołtun, to nie zachoruje i może bezpiecznie go usunąć. Następnie należało go łożyć u stóp tego krzyża przy głazie i źródełku. Po każdym święcie św. Wojciecha pod krzyżem leżały stosy kołtunów. W okresie międzywojennym odnotowano jeszcze pojedyncze przypadki owego kultu. Z czasem pierwotny krzyż uległ on zniszczeniu i w roku 1987 mieszkańcy parafii Góra Puławska postawili nowy, dbają o niego, sprzątają, przynoszą kwiaty, modlą się. Od kilku lat co roku w pierwszą niedzielę po 15 września w święto Podwyższenia Krzyża odprawiana jest tu Msza św."[ idąc zgodnie z opisem za Janem Wiśniewskim :„  W Klikowskim lesie należącym do p. Lipskiego stoi drewniany krzyż, do którego na św. Wojciech …...” 

 

 

Mapa z 1938  roku  z zaznaczoną Górą i jej wiatrakami  i Klikawą z jej cegielnią 

 

 

Stop ! Jak mocno te miejscowości się  przenikały.....To ta Wisła i ten wiślany świat budował te wymiary. Te trudy życia w ciężkich czasach , te trudy walki nieowocnej z żywiołem Wisły...

 

 

A jak rzucimy to na obszar bliski (koniec XVIII, XIX i XX wiek ) Puław to mamy istne zatrzęsienie wiatraków i młynów wodnych. Świadczy to o żyzności ziemi i wielkoobszarowych uprawach zbóż. Bo w samym Pożogu było 5 wiatraków Chrząchów -2 ,Końskowola -2, Stara Wieś -1 , Skowieszyn -1 ...by dalej wymieniać . Same Puławy ( XIX i XX wiek) -2 wiatraki....a młyny wodne ? Na Kurówce – Wola Nowodworska -1 bardzo nowoczesny, Chrząchówek, Końskowola,podobno Opoka, Rudy, Wólka Profecka -2 …...w promieniu ..góra 40 km. 

Dziś przy kapliczce stoję i czuję wymiar tych czasów XIX wieku i XX , gdzie młyny wiatraczne były tak potrzebne. Góra Puławska obok cegielni w połowie XIX w. stał wiatrak w pobliżu tego miejsca w 1900 roku  Władysław Kołak wybudował wiatrak "Koźlak" W czasie działań wojennych w lipcu i sierpniu 1944 r. Wiatrak został uszkodzony przez artylerię radziecką która z Puław ostrzeliwała pozycje niemieckie po drugiej stronie Wisły. Na wiatraku znajdował się niemiecki Punkt konserwacyjny. Po wojnie wiatrak został rozebrany przez Piotra Potapskiego. Już nie ma ani jednego. Już się stały zbędne , tak zależne od wiatru , tak mało wydajne. Niegdyś górujące nad Wisłą jak ten Antkowy w Nasiłowie wygasły do cna. Stojąc na polu ,gdzie był czuję jego pracę, czuję jego znój. Jadę autem ciut dalej , do byłej cegielni i wiatraka...pole dziś pod pierzyną śniegu nie zdradza XIX wiecznej hegemonii....Zdaje się cudem nawet , że zdjęcie z 1937 roku zostało poczynione i to wyraźne, piękne. Ukazujące cały majestat tej maszynerii.

 

Mapa z 1944 roku  z zaznaczoną Górą i jej wiatrakami

 

bo przecież....

“Wiatraka się nie buduje, nie wznosi się. Wiatrak zostaje powołany, bierze początek, albo przychodzi. Budować można dom, stodołę, oborę, to co stoi nieruchomo. Wiatrak porusza się, chodzi, pracuje, wydaje dźwięki, mówi, gra muzykuje, zawodzi, niedomaga, choruje, gniewa się, odpoczywa, śpi. Wiatrak żyje, czuje. Jest jak człowiek i tak jak nie ma takiego samego człowieka, tak nie ma takiego samego wiatraka. Każdy wiatrak ma swój charakter jedyny i niepowtarzalny. Ojcem wiatraka jest cieśla i on zawsze potwierdza to znakiem. Wiatrak odchodzi lub ginie, a tam gdzie pracował, pozostaje jego mogiła”.

 

Mapa z 1941 roku  z zaznaczoną Górą i jej wiatrakami   i Klikawą z jej cegielnią 

 

Uruchamiam motor i jadę do domu....czując ,że to miejsce żyje, to miejsce daje znać o sobie , to miejsce domaga się atencji....kiedyś i ja skłonię się nisko i Górę przeproszę....dziś wracam …..zostawiając dla Was esencję jej historii  , którą możemy wyczytać na stronie szkoły podstawowej w Górze :

Góra Puławska jest miejscowością położoną nad Wisłą, naprzeciw Puław. Należy do najstarszych wsi w gminie Puławy. Początkowo nazwa osady brzmiała "Góra". Prawdopodobnie pochodziła od nazwiska właścicieli Górskich albo od wzniesienia - góry wokół której powstała wieś. Pierwsze ślady obecności człowieka na tych terenach pochodzą sprzed 50.000 lat - są to kości upolowanych zwierząt ( mamuta, nosorożca włochatego), narzędzia krzemienne i ślady palenisk. Osada istniała tu już prawdopodobnie w okresie wytwarzania się państwowości polskiej w X i XI wiekach. Jej właścicielami od XIII w. była rodzina Górskich, w XIV - XV w. - Odrowążów, następnie Góra weszła w skład dóbr dziedziców Jaroszyna - Jarockich. W XVII wieku dziedzic Jan Witowski - kasztelan sandomierski i starosta wileński, uczestnik wojen szwedzkich przekazał wspólne dobra Jaroszyna i Góry Michałowi Polanowskiemu, dziedzicowi Bronowic. Kolejnymi właścicielami Góry byli: Stefan Chomętowski, Rozalia Pruszyńska książę Hieronim Lubomirski, rodzina Sieniawskich, Czartoryskich i Reinthalów. Od 1731 roku właścicielem Góry był książę August Aleksander Czartoryski i rodzina Czartoryskich. W tym czasie Góra przeżywa swój okres "świetności" - w 1781 roku zostaje wybudowany murowany kościół, który istnieje po dziś dzień i obecnie stanowi zabytek kultury sakralnej w Polsce. Na uwagę zasługuje fakt, że w latach 1797 - 1800 proboszczem parafii Góra (Puławska) był ksiądz Franciszek Zabłocki znany komediopisarz z czasów "stanisławowskich".Kościół po zniszczeniach II wojny światowej w 1811 roku dzierżawca Orłowski na życzenie książąt Czartoryskich wybudował piękny pałac w parku w Górze. Pałac ten przetrwał do 1939 roku. Do końca XIX wieku w Górze istniały: zajazd i karczma, browar i destylarnia.Za udział księcia Jerzego Czartoryskiego w Powstaniu Listopadowym rząd carskiej Rosji skonfiskował majątki Czartoryskich, tworząc majątek rządowy tzw. majorat (1863). W związku z tym, nowym właścicielem wsi Góra (Puławska) została rodzina Reinthalów. W ich posiadaniu Góra (Puławska) znajdowała się do I wojny światowej. Po wojnie dobra uległy parcelacji. Dwór Góra Puławska jako resztówka przetrwał do 1960 roku, a następnie został rozsprzedany na działki budowlane (powstało osiedle Krzywe Koło)

 

Mapa z 1986 roku  z zaznaczoną Górą  Klikawą z jej cegielnią

 

 

.Druga wojna światowa - od pierwszych dni września 1939 roku tereny Góry Puławskiej były objęte niszczycielską działalnością wroga. Już w październiku tegoż roku na terenie gminy powstały pierwsze grupy ruchu oporu, Związku Walki Zbrojnej - Armii Krajowej. W październiku 1942 roku za likwidację konfidentki Michalskiej - Gestapowcy powiesili 20 osób, członków Armii Krajowej. Dla upamiętnienia ich męczeńskiej śmierci społeczeństwo wybudowało pomnik stojący w centrum Góry Puławskiej. Żadna z wojen nie zniszczyła tak tej miejscowości, jak ostatnia. Nie było żadnego budynku całego. Część ludzi na stałe wyjechała na Ziemie Zachodnie, pozostali rozpoczynali odbudowę zniszczonych domostw. Była to długa i żmudna praca zważywszy na to, że leżące dookoła tereny Niemcy dokładnie zaminowali. Odbudowa gospodarstw ze zniszczeń wojennych trwała do około 1956 roku. Od stycznia 1955 roku Góra Puławska zostaje włączona do powiatu puławskiego, w województwie lubelskim. Historia szkoły w Górze Puławskiej rozpoczyna się w roku 1915. Do tego czasu dzieci uczęszczały do szkoły w Bronowicach. Za czasów carskich na terenie gminy istniały szkoły w Bronowicach i w Zarzeczu. Dopiero po wkroczeniu wojsk austriackich na tereny Królestwa Kongresowego, została otwarta szkoła również w Górze Puławskiej. Początkowo mieściła się ona w czworakach dworskich, a potem przeniesiono ją do drewnianego domu, który był własnością Wydziału Powiatowego w Kozienicach.     W roku 1930 szkołę przeniesiono do pałacu myśliwskiego po dawnych książętach, który stał na górze w parku. Nauka trwała tam do rozpoczęcia II wojny światowej. W trakcie działań wojennych pałac został zbombardowany. Dalsza nauka odbywała się w domu parafialnym, którego wojna również nie oszczędziła. …..amen ….

Zdjęcia własne , zdjęcie wiatraka za zgodą Pracownia Dokumentacji Dziejów Miasta dział Muzeum Czartoryskich w Puławach . Treść cytowana z publikacji pana  A.Lewtaka, SP w Górze Puławskiej, Towarzystwa Przyjaciół Góry Puławskiej, rozmów wielu choćby z historykiem panem Z. Kiełbem , z Panią Ewą Samiec, zaczerpnięte z przekazów ludowych oraz blogów o Górze i własnym i Prusa Nowelą poszyte..

 

 

24 lutego 2021   Komentarze (5)
góra puławska   historia   młyny i wiatraki  
< 1 2 ... 9 10 11 12 13 ... 40 41 >
Izkpaw | Blogi