• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 12

< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 40 41 >

Dzień Dziadka

Na dzień Dziadka- kilka wersów mojej od serca liryki...pozwólcie 

W dłoni pożółkłe zdjęcie trzyma

Dłoń chwieje się , drży, patrzy niemłodymi oczyma

Zdjęcie swoje za młodu , przed wojną zrobione

Na nim jego dziadek dumnie w jego młodość wpatrzony

Karbowane ranty obrazka, półmrok w pokoju nastał

Ranek 22 stycznia wzrasta

Pamięta dziadkowe opowieści powstańcze

Pamięta tęgi głód , bój , w Polskę wpatrzone

Oczy narodu wielce zdumione

Pamięta bo i jego pamięć dla dziadka był ogrom wielki 

Wartości w narodzie dla ludzi ,dla siebie były inne

Szacunek i empatia i wiara  to był warunek 

Jedności i zwykłej normalności naparstek dany

Teraz tak roztrwaniany

Pochylił się zmęczony osiemdziesięcioletnim życia staraniem

By żyć choć dobrze, by dać dla innych dobroci , miłowanie

By jego życie widniało na świeczniku wiary

Że wnuczęta nie zapomną , choć dziś tej daty

Już one nie młode , już na studiach niektóre

Niektóre w tym roku będą pisały maturę

Jeszcze inne do komunii się starają 

Boga przyjąć pod serce mają

On już życie swe podliczył, radości w nim wiele

I smutków i tragedii na oceanie powszedniości trochę 

Dziś już sędziwy , siwy, chorób w nim się panoszy kilka , jakaś żałość się ścielę

Lecz uśmiech co ranek , do świata , tego tu,  ma szacunku wiele

Nie zawiodły wnuczęta, co w świat przez wiatr życia poniesione

Dziś do Dziadka, do Dziadziusia kochanego z dobrym słowem  niesione 

Od ranka jego w laurkach skąpany, w słowie mówionym i żywym zadbany

I przyjechali co mogli, kwiaty przywieźli i szarlotkę co tak lubi przynieśli

Dzień wielki , jedyny, w chorobie skąpany miłością bliskich

Wiarą , empatią i przytuleniami obsypany

Przez wnuczęta co pamięci o nim żywą mają 

Dziś do swych Dziaków pobieżają 

A My co Dziadziusiów już tylko na zdjęciu oglądać możemy

Pochylmy głowę w modlitwie , w ciszy i zadumie

Na grobie kto może zapali świecy ogarek

Że pamiętamy, myślimy wspominamy za Wami…..

Zdjęcie internet

 

 

22 stycznia 2021   Dodaj komentarz
Życie   dzień dziadka wiersz  

Dzień Babci

Dziś pozwólcie na moją twórczość -na dzień Babci . Zwinięty listek leku na krawędzi stołu w kuchni leży Wiatr go z lekka unosi , ten wiosenny Za owym stołem na ogród wpatrzona Siedzi przyprószona , zgarbiona Dziś dobrze spała, dziś inka już wypita Czeka na każdego wnuczka I ktokolwiek zapyta Czym warte jej życie było ? Odpowie od razu i miło i czule i ładnie Minuty spędzone razem w sadzie , godziny nad jeziorem Wieczorny posiłek okraszony Aniołem Obiad, wspólna radość bycia Niekiedy złość która nigdy nie wychodzi z ukrycia Łzy szczęścia na dzień dobry, łzy smutku na pożegnanie Jedyne na świecie są ! Pytanie!! Czasu już mniej niż wnucząt gromada Dłoń już pomarszczona, niezdarna Oczy jednak błyszczą , serca ciepłem zlane Kochają bezgranicznie dziatwy swe kochane…. I ta przyprószona co w ogród rankiem wpatrzona Niedawno odmawiała Wieczny odpoczynek racz…Panie Swojej sąsiadce zza okna Gdzie już nie kwiatkiem będzie dziś witana przez wnuczęta swoje Lecz żałości pełną modlitwą na jej grobie….. Pamiętajmy o babciach, wspominajmy tu je A tych których już nie ma pomnijmy czule Modlitwą i słowem , kwiatkiem czy laurką Babcie się jedne pod tą niebieską chmurką… Paweł Ciechanowicz Zdjęcie Internet Pexels

21 stycznia 2021   Dodaj komentarz
Życie   Dzień Babci Wiersz  

Epidemiczna strażnica gołębskich lasów...

 Niebywale trudne emocjanalne miejsce ... 

 

Przeszyty przez rok Gołębskiej legendy pokłosiem......

 

 Przekazy ludowe – przysłowiowe „jedna baba drugiej babie” często w meandrach czasu i minionych lat zamieniały się w mity a częściej legendy. Nie ma skrawka ziemi ,którego by jakaś legenda nie dotknęła bezpośrednio czy pośrednio. Ich swoista wrosłość w ziemię, w ludzi i ich zawodną pamięć, w domostwa ,zapłocia jest nierozerwalna i często stanowi jedyne źródło regionalnej historii. Często taki przekaz zastępuje lub często zastępuje lub wypełnia lukę wiedzy,historii czy wierzeń ludzkich. To one goszczą często w przekazach ludzi starszych ,którzy często przekazują posłyszane czy usłyszane od swoich rodziców czy dziadków. Mają często po 100 czy 200 lat i budują społeczność danego obszaru, często przez nich kultywowaną i często hołubioną. Ba! Często to tylko te legendy są w świadomości ludzi „jedyną objawioną prawdą” wyjaśniającą co zaszło ,co się zadziało, co powstało czy co upadło. Często były łatwym narzędziem wśród wykształconych lub obeznanych światłych by przesunąć ciężar odpowiedzialności czy załatwić swoje interesy ...a ludowi przaśnemu wcisnąć jakąś historyjkę....A przecież kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Ileż to razy zmyślone na miejscu dyrdymały przekazem ludzkim stałym się trwałym fundamentem często konfabulowanych czy wcale nie zaszłych wydarzeń czy rzeczy. Bo my jesteśmy zwyczajnie ciekawi, chcemy wiedzieć , choć tak po łebkach ot tak ,ale wiedzieć. Zaspokoić nasz głód wiedzy lub ciekawości choć. Jak nie ma faktów, dowodów pisanych zostaje przekaz ludowy...i on daje nam niesamowite wielowymiarowe , plastyczne możliwość opowiedzenia smacznej historii . Miłej dla ucha z elementami Diabła i Boga często w różnych ich wydaniach kultów słowiańskich czy innych religii. Z dreszczem emocji, z naciskiem na  nasze wrażliwe postrzeganie , walki dobra ze złem. Scenariusz zawsze podobny ...bo legendarny...nawet niekiedy epicki. Dla mnie mity,legendy i przekazy ludowe stanowią genialną bazę dobudowania i opowiadania historii miejsc, wydarzeń nasączoną lekkim człowieczą ułomnością. Uzupełnieniem , dopowiedzeniem, narracją naszych dziadów i ich postrzeganiem świata i zjawisk w nim zachodzącym. Dorzuceniem czegoś mistycznego ,niewytłumaczalnego, lokalnego , takiej kropelki smaczku ludowego grajdołu. 

O tych legendach wokół Puław można zaczytać się godzinami. Ich mnogość i dotykanie wielu wymiarów egzystencji czy historii jest niesamowita. Postanowiłem podzielić się kilkoma choć to tylko kropelka tego co jest. O legendach w Kazimierzu Dolnym nawet nie wspominam ,bo całe miasto jest nimi usiane ...miasto co „pożyczyło” sobie od rakowskiego Kazimierza prawo miejskie ….

Kilka smaczków lokalnych ( mocno wybranych).

 

Z młodnika kolejny strach...

 

Legenda o Zajezierzu pod Dęblinem [1]:

"Na skraju puszczy Kozienickiej w pobliżu Wisły istniało w zamierzchłych czasach potężne jezioro. Obok wsi Bąkowiec do dziś istnieje olbrzymi kompleks stawów rybnych. Możliwe że jest to pozostałość po tym jeziorze, jakie istniało w tych okolicach. Jezioro miało połączenie z Wisłą i było zasilane strumieniami z puszczy Kozienickiej. Podania mówią o olbrzymiej ilości ryb, jakie żyły w tym jeziorze. Nic dziwnego, że na jego brzegu powstała osada rybacka. Rybacy łowili ryby, a puszcza dawała im dziką zwierzynę i miód. Szczęśliwe życie rybaków trwało do dnia, w którym do osady przyszły dwie wróżki. Szybko się okazało, że jedna z wróżek jest dobra, a druga zła. Rybacy polubili dobrą wróżkę a bali się tej złej. Pewnego dnia w trakcie połowu nad jeziorem rozpętała się burza. Rybacy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Dobra wróżka z trudem uspokoiła rozszalały żywioł. Rybacy po wyciągnięciu sieci na brzeg po raz pierwszy zobaczyli je puste i poniszczone. Nie mając co podarować wróżkom, rybacy zmęczeni poszli do domów. Dobra wróżka nie miała im tego za złe, ale zła wiedźma, nie dostając darów, wpadła w gniew. Jej zemsta była straszna. Wiedźma zebrała zatrute zioła i nocą je zaczęła gotować. Jej przyjaciele kruk i puchacz asystowali przy warzeniu. Gotowy wywar wiedźma zaniosła nad jezioro i wlała go do wody. Rybacy przez kilka kolejnych dni w jeziorze nie złowili. Jak zawsze w kłopocie poszli po radę do dobrej wróżki. Ta się domyśliła, co jest przyczyną zniknięcia ryb w jeziorze, i obiecała pomóc rybakom. Przy pomocy zaklęć i czarów odgoniła złe moce znad jeziora i zawróciła uciekające z niego ryby. Następnego dnia rybacy wypłynęli na połów i po raz pierwszy od wielu dni zapełnili rybami sieci. Wiedźma, widząc nieskuteczność swojej zemsty wpadła w straszny gniew. W nocy, gdy cała osada spała, swymi zaklęciami wezwała nad jezioro moce piekielne. Zaczął wiać straszny wiatr, który niszczył domy rybaków, łamał najgrubsze drzewa i przetaczał potężne kamienie w kierunku jeziora. Potęga natury niszczyła jezioro, zasypując je złamanymi drzewami, głazami i zwałami ziemi. Bezradni rybacy patrzyli na straszną zemstę wiedźmy. Rano okazało się, że dobra wróżka i zła wiedźma znikły. Jezioro zostało zniszczone, ale rybacy łowiąc na Wiśle i na mniejszych jeziorkach, przeżyli kataklizm. Te okrutne wydarzenia nie zostały do końca przez ludzi zapomniane. Osada rybaków, zwana dawniej „Za jeziorem” została z czasem nazwana „Zajezierzem”. Obecnie jest to następna stacja kolejowa po Garbatce i Bąkowcu."

 

Mapa z 1785 roku - brak cmentarza

 

Czy Gadające Głowy co w pałacu Czartoryskich straszyły.Pech trafił ,że z 194 głów z 1540 roku udało się Izabeli zachować u siebie 30. I one spoczęły w pokoju służby, pokoju zabaw owej Sali. A legendy są straszne….. Podobno jak Zygmunt August syn tej co warzywniak do Korony sprowadziła werdykt zły wydał to głowy gadały. I służba bała się tu bywać... 

 

Przeskakujemy do cudownej bardzo starej miejscowości -Witoszyn. I tu legend nie brakuje..Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze. Czy choćby ta o witającym się królu Kazimierzu III z synem ...stąd nazwa Witoj Syn. ( Witoszyn). Syn wiadomo z „nieprawego” łoża.

 

To z drugiej strony Wisły – Góra Jaroszyńska dziś Puławska

Według legendy na tym kamieniu św. Wojciech miał odprawiać Mszę św. Wypływająca spod niego woda posiadała ponoć właściwości lecznicze leczyła dolegliwości oczu i kołtuna. Kołtun powstawał ze zmierzwionych i zlepionych z brudu i potu włosów. Według istniejącego zabobonu, wierzono, że obcięcie go nożycami może sparaliżować człowieka lub oślepić. Wierzono, że jeżeli chory na oczy lub posiadacz kołtuna w dniu św. Wojciecha przed wschodem słońca obmyje w owym źródełku oczy i kołtun, to nie zachoruje i może bezpiecznie go usunąć.....

 

I smaku Wieprza i jego geniuszu na lubelskiej ziemi ...

Dawno, dawno temu, gdy na terenie Polski jeszcze były plemiona, był las sosnowy o pniach, które i dwóch mężczyzn nie mogło objąć, a na środku lasu, była piękna, rozłożysta polana. Niedaleko od polany znajdowała się chata drewniana o dachu pokrytym mchem.

W chacie tej mieszkał pewien kmieć ze swoją rodziną. Nie był to człek bogaty, ale o dobrym sercu. Nie miał ani koni, ani bydła, ale miał za to świnie. Pewnego dnia jak co dzień rano wstał ów kmieć, a zaraz za nim cała jego rodzina. Miał ten kmieć syna, który miał dar, gdyż słyszał więcej niźli inni. Ptaki pieśni mu śpiewały, las arie wygrywał a woda przypominała swym szumem chóry anielskie - wszystko mu grało. Mógł on usiąść i przez cały dzień wsłuchiwać się w tą cudowną muzykę przyrody. Ojciec jego nie był z tego zadowolony i często złościł się za to na swego syna. Tego ranka kmieć od samego rana nie wiadomo dlaczego miał zły humor. Cała jego rodzina widząc to starała się nie wchodzić mu w drogę. Postąpił tak też i jego syn, który zaraz po posiłku zabrał się do pracy. Poszedł do zagrody, wypędził z niej świnie i popędził je do lasu na wypas. Chłopiec nie chcąc niepokoić swego ojca postanowił wypasać świnie nieco dalej od swej zagrody, więc popędził je w głąb lasu na polanę. Przybywszy na miejsce chłopiec usiadł na pniu starego powalonego drzewa i pilnował swojego stadka. Siedząc tak do jego uszu dobiegły dźwięki, tak cudne jakich jeszcze nigdy w życiu nie słyszał. Oczarowało to chłopca do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie i nie zauważył jak jeden z wieprzy oddalił się od stada, wyszedł na środek polany i zaczął ryć. Nagle chłopca z zasłuchania wyrwał przeraźliwy kwik. Zerwał się więc i z ogromnym zdziwieniem zobaczył uciekającego wieprza a za nim malutką stróżkę wody. Nie namyślając się wiele chłopiec pobiegł ku miejscu wypływania tej stróżki. Gdy już był na miejscu jego oczom ukazał się piękny widok, zobaczył malutkie źródełko, z którego wypływała pulsując woda o pięknym, błękitnym kolorze przypominającym niebo, wydając przy tym przecudne dźwięki, że chłopiec aż oniemiał z wrażenia, przykucnął i zamknął oczy. Jego oczom pod wpływem tych dźwięków ukazała się rzeka piękna, rozłożysta wijąca się po pięknej równinie o niezliczonej liczbie ryb i ptactwa gnieżdżącego się nad jej brzegami. Nagle chłopca z letargu wyrwał przeraźliwy głos. Chłopiec otrząsnął się, wstał i ku swemu zdziwieniu zauważył, że stoi po kolana w wodzie, natomiast na brzegu wody wpatrzone w niego stały świnie wydając przeraźliwy kwik. Zrozumiał, że gdyby nie świnie pewnie utonął by w wodach powstałego rozlewiska. Powróciwszy do domu opowiedział o tym zdarzeniu swemu ojcu. Kmieć na pamiątkę tego, że źródło z którego wytrysła woda wyrył wieprz oraz, że świnie uratowały jego syna, powstałe jezioro nazwał Wieprzowym..

 

 

A smak Bochotnicy i jej wielu legend ?

Choćby o złym duchu w postaci światełka zrzucającym na tych co chcieli przebudować zamek kamieniami , opoką. Czy wielkim skarbie tam zakopanym ? Może i o herszcie bandy zbójników – Kasi słyszeliście ? Czy najbardziej osławioną legendarną wręcz epicką historią Esterki i króla Kazimierza III. Ach znów ten król w roli głównej. Jakoś o Łokietku tu mało było słychać , choć to on te ziemie bliskie Puławom czy ziemi lubelskiej przez atakami o wzmacniać warowniami,basztami,zamkami czy fortyfikacjami. 

 Często to jedna miejscowość ma kilka legend,tych co wyjaśniają to i owo, tamto i owo...Celowo przytoczyłem dosłownie kilka by rozbudzić Waszą chęć poznania , chęć obejrzenia się obok  siebie i wsłuchania się w głos ludu, głos przekazów ,gdzieś obok książek ,aktów, źródeł..... 

 

 

 

A każda legenda ma ziarno prawdy, tej właściwej, tym fundamencie tak pieczołowicie obudowanym słowem chłopskim, mieszczanina , słowem wierzeń , religii, strachu i codzienności.  Gdy spotyka się legenda z historią nierozliczoną czy wyjącą z czeluści lasu Gołębskiego robi taką miksturą ,że dopiero po ponad roku jestem w stanie się z wami podzielić....Strach, głębokie emocje ,ucieczka …. ale od początku.

Smaku w tej materii dodaje legenda o światełku przemierzającym bezkres lasów Gołębskich.Poczytać można na stronie FB – Gołąb o dziwnym światełku w lasach Gołębskich pojawiła się informacja w lipcu 2020 roku. Zaintrygowała mnie bardzo. Cytuję poniżej (Wyjątki z pamiętników współczesnych, Gołąb, „Gazeta Warszawska” 1852, nr 199, s. 4.)

„Gołąb, jak jak i każda część przez ludzi zamieszkałej ziemi, miał swoje gminne podania, swoje nadludzkie widziadło, w rodzicielsko-nauczycielskiemu go widmie uosobione. Nikt nie wątpił, a wielu zapewniało i przysiąc na to gotowemi byli, że się tu jakiś słup płomienisty nie tylko na polach i zaroślach, ale wśród wsi, po moście, wzdłuż stawu, słowem wszędzie prócz dziedzińca i ogrodu ukazuje. Zjawienie to nie mało nas dzieci, a nawet i poważniejsze osoby, gołębski dworzec zamieszkujące, ciekawością i trwogą napełniało; był to zapewne rodzony braciszek owego bernardyna bez głowy, co podobno dotąd jeszcze w Kozienickich lasach gości, a który nieraz całą naszą drużynę do Gołębia tamtędy jadącą, okropnie niepokoił. Wspominam o tem w przelocie, bo jakże nie wspomnieć o wszelkich zjawiskach w młodocianym wieku na żywem tle młodej wyobraźni, żywiej jak ona jeszcze odbijających się. O jak że mi wtedy było dobrze na świecie, kiedym się światełkiem gołębskiem (tak albowiem owe widmo nazywano) wyłącznie zajmować mogła i kiedy ukazanie się jego termu lub owemu ze służących lub kmieci, epokę w mojem dziesięcioletniem życiu stanowiło (…)”.

 

 

Mapa z 1926 roku z zaznaczonym miejsce już byłego cmentarza.

 

Prawda ,że już pachnie przerażeniem ? Czy nadal jest to światełko w lasach ? Mara, w całym bezkresie czasu uwieziona dusza szukająca ulgi i rozgrzeszenia? Z przekazań moich znajomych – TAK! Szczególnie jak już się ściemnia , pojawia się znienacka ,łamie gałęzie i krąży blisko obserwatora....  Poczuć oddech tej historii i cmentarza epidemicznego naraz ? Możliwe? ….Tak.. mnie spotkała pełna kumulacja tych emocji, tych dusz cierpiących . Zabranych tak szybko przez chorobę. Wyrzuconych za Gołąb ,za miejscowość , przy jeziorze Nury. Przy dukcie polnym do Matyg, Borowej. Przy linii wysokiego napięcia ,przy piachach...przecince. pisane odczucia i zdarzenia są moje i tylko moje ich postrzeganie będzie tu opisane.

 

 

Lecz, do początku się pochylmy. Na mapach z początki XIX wieku (mapire.eu) przeglądałem okolicę w celu odnalezienia reliktów i zapomnianych miejscowości, miejsc jak choćby cmentarzy trafiłem na ten – epidemiczny. Był wyraźnie wskazany poza wsią Gołąb i zapewne już istniał w XVIII wieku. Dziesiątki lat później w miejscu tego cmentarza cholerycznego chyba stał już krzyż. W tamtych czasach to miejsce nie było zalesione. Zwyczajny ugór , łąka ,gdzieś samosiejki. Dziś las ,gęsty zwarty,szeregiem ludzkich zasadzeń obdarzony. Po konsultacji z panią Małgorzatą – ekspertem od tych ziem Gołębskich postanowiłem odwiedzić to miejsce..... Długo nanosiłem na współczesne mapy namiary i pewnego popołudnia ziściłem swój plan. Plan letniego po pracy czasu , który na trwale wrył się w moją osobę. Gdybym wiedział co zastanę tam, to był się nie odważył....

 

Zaznaczony cmentarz na mapie z końca XVIII i początku XIX wieku.

 

Tak podobnie miałem jak 17 latek w 2015 roku ,gdzie na straszne.historie.pl opisał:

„Gdy zeszliśmy z tego drzewa okazało się że się zgubiliśmy więc zaczęliśmy iść po prostu przed siebie dalej się śmiejąc i paląc elektryki. W pewnym momencie ogarnęło nas jakieś dziwne uczucie obawy przed czymś, zauważyliśmy ze jesteśmy w martwym, mokrym lesie... Drzewa były martwe a wszystkie liście leżały na ziemi i gniły, było tam chłodno i cicho, było było śpiewu ptaków a niebo wydawało się jakby zachmurzone, nie było tam promieni słońca. Postanowiliśmy iść i to był największy błąd w moim życiu, szliśmy tak kilka set metrów ale to co zobaczyliśmy potem było już definicją szaleństwa, to miejsce było po prostu straszne, żaden z nas nic nie mówił, wydałoby się że ktoś nas śledzi, że ktoś chodzi wokół nas a do uszu docierają dźwięki niby głosy ale nie słyszeliśmy ich, to było złudzenie... a może jednak to były głosy, tego nigdy się nie dowiem chociaż ta zagadka do dzisiaj mnie męczy. Byłem całkowicie rozkojarzony, nie mogłem skupić na niczym wzroku tylko chaotycznie rozglądałem się po lesie tak samo moje myśli rozważały historie tego miejsca, czemu ono takie jest, takie tajemnicze i martwe. Szliśmy tak dalej i wtedy to zobaczyliśmy, trzy głowy lalek nabite na grube, martwe gałęzie jakiegoś wielkiego krzaka, ustaliśmy w miejscu, poczułem ciężar na płucach który utrudniał oddech, patrzyłem na te głowy, były idealnie symetrycznie nabite, jedna za drugą w idealnej linii, w ich oczodołach jakby była krew bo oczu tam nie było, to coś w tych oczodołach było widocznie wymyte przez deszcz, stare głowy lalek krążyły za nami wzrokiem. W tym momencie jakby nas coś popchnęło, jakby coś wydało z Siebie demoniczny ryk który przeszył nasze aorty niczym harpuny. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach, biegliśmy przed Siebie nie patrząc czy ktoś zostaje z tyłu, nie myślałem wtedy o niczym tylko biegłem a wszystko wkoło nadal wydawało się martwe. Po jakiś 300 metrach dotarliśmy do życia, to normalnych terenów. Po tej akcji nie rozmawialiśmy aż do momentu gdy weszliśmy do Marcina. Czasami się jeszcze to śni, nie życzę tego nikomu. Ktoś mi opowiadał że takie miejsca mają swoją historię....”

 

 

Schowane w brzezinach malutkie strachy...

 

Szlaban się podnosi w Dęblinie po 15 . Ruszam moją skodą do Gołębia , na cmentarz były epidemiczny. Szukać będę krzyża choć , poczuć lament dusz niepokornych....Ciepło , lato, słońce suszy pola i rzeki. Błękit smakuje jego wybornie. Kłaniam się Borowej, Matygom, Browinie i lotnisku.... Na Niebrzegów ,za mostek  i w lewo w jubmy ,płyty betonowe na Piaskach. Stawiam się przy byłej wadze . Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Budynek otoczony lasem ,zniszczony...masa szkła ,sprejem wysmarowane niskich lotów słowa. Słońce mocne,ale ten las jakiś dziwny. Niby jasno niby ptaki gadają ...ale coś we mnie drży... Idę na GPS. Wiem  gdzie idę. Te miejsca są moocno związane z bólem i żalem ….bylem już w kilku. Jak w Bobrownikach , czy na Włostowicach. Czułem tam się nie na miejscu , czułem żałość dusz przedwcześnie zabranych z tego świata. Czułem się przygotowany choć trochę. Piach i droga w piachu na lewo do jeziora Nury . Do jego lustra i jedynej kładki i strażnicy ptasiej. Idę dalej a nade mną mruczy co chwilę trzaskający prąd wysokiego napięcia. Przechodzę przez przecinkę i wkraczam w kolejną część lasu. Tu szlak dla kijkarzy. Droga piachowa, ale można śmiało jechać. Szeroko tam i szumiące sosny zachęcają. Coś jednak dla mnie nie gra. Najpierw informacja pojawiająca się na drzewie ,że to teren monitorowany i prywatny. Kurde. W głębi lasu nagle takie coś ? No dobrze ...zdarza się . Idę dalej i tyle moich przewidywań ..zaczyna się strach i bliżej nie zrozumiałe przeświadczenie ,że Tu nie powinieniem być....Brnę dalej w miejsce wskazane przez GPS – szukam reliktów cmentarza epidemicznego, choć krzyża. Wiem czego szukam ...i nagle szok. Głowa o blond włosach lalki wbita na pal.

 

Mapa z 1850 roku ukazująca lokalizację cmentarza.

 

Stanąłem ,serce też. To jest znak ,strażników tego miejsca bym tu nie szedł. Rozglądam się  na boki,słyszę łamane gałęzie w oddali. Przepełnia mnie strach i poczucie,że wszedłem w miejsce które nie powinienem wchodzić. Oddech szybki ,płytki, oczy moje latają we wszystkich wymiarach ,serce tłucze do głowy mojej – Paweł uciekaj, idź stąd.....to nie dla ciebie.... Kolejny krok, las odpuszcza ...młodziutka brzezina ...sośniny brak lub rzadka. Serce pełne niepokoju, drżę! Co jest kolego ! Weź się w garść do cholery ...nie mogę jakoś. Czuję coś ,czuję ,że coś mnie obserwuje, jest blisko,czuję obecność czegoś. Oczy szeroko otwarte, oddech szybki, spocony już mocno,wchodzę w młodnik brzezin. Tam uderza mnie znów , jak obuchem . Małe strachy ubrane w ubranka dzieci i głowy lalek. Do tego przepasane jakby karabinem ..jest ich dużo. Mnie brakuje i oddechu i pewności . Las zamilkł ...Boże jak cicho  tylko szum prądu i łamanych gałęzi gdzieś. Czuję obecność za szybko zabranych dusz z tego świata....to miejsce jest graniczne złe dla mnie , nie umiem powstrzymać emocji ,plącze, krzyczę,wyję ...uciekam. Uciekam i wiem ,że coś mnie odprowadza przez ten kilometr ,czuję tego czegoś ciężar i obecność. Rzucam się na kolejne metry leśnej drogi. Drzewa idealnie posadzone ,geometryczna precyzja. Gonię i czuję ,czuję coś i gonię. Po kilometrze jest lepiej, Boże dobrze ,że biegaczem jestem. Po kilometrze odczuwam już spokój , nie czuję by mnie ktoś gonił , podskubywał , obserwował.....jestem już sam. Wpadam do auta i gaz!!! oby nigdy tu !!! nigdy. Za dużo tu jeszcze żałości ,smutku i żalu. Za dużo dusz snujących się po lesie tuż przy jeziorze Nury... Miejscowi mają wytłuczenie ,że to tak przez sarnami te malutkie strachy, że cmentarz gdzie indziej ,że to pewnie po jednym z dwóch kościołów ten cmentarz...może....Ja znam swoje odczucia.....Tam są jak w Bobrownikach na cholerycznym cmentarzu, czy na Czerwonaku dusze nie mające spokoju …. 

 

Umiejscowienie na mapie aktualnej....

 

Nie znalazłem ani krzyża ani tym bardziej reliktów cmentarza. Znalazłem miejsce trudne do opisania w emocjach. Miejsce ,gdzie kiedyś toczące się epidemie budziły uzasadniony strach, chowano z dala od domostw. Pamiętając o nich , paląc świeczkę, czy w modlitwie wspomiając, przechodząc przy krzyżu później ich wspominano. Drogi polne coraz mniej były uczeszczane w XX wieku. Dukty zaczęły być orane i sadzone przez NPuławy lasem sosnowym. Zacierały się granice historii i strachu. Po mału las przykrywał pod swoją puchem trudne czasy epidemii, czasy wojen. choć jeszcze są miejsca ,gdzie w lesie wbija się brzezinowe krzyże na mogiłach, jak w Borowinie. Tam już nie postawię nogi, tam czuję mocno obecność niewytłumaczalnego wewnętrznego niepokoju. Lasy gołębskie kryją nie jedną tajemnice i są pasjonaci regionu , którzy je odkrywają...ale czy te przysypane opiołem i igliwiem tajemnice chcą być ukazane??? tego nie wiem...

 

Mapa z 1937 roku z miejscem po byłem cmentarzu.

 

Pisząc to drżę z emocji i tych emocji starałem się Wam nie dać.....

 

1- na podstawie : Okolice Radomia piesze wycieczki turystyczne.2011. 

25 grudnia 2020   Komentarze (1)
historia   gołąb   cmentarze   epidemie   epidemia alki strach gołąb  

Herezja Galileusza i foch kościoła

 

Zdarza się, że nie potrafimy przyznać komuś racji z różnych powodów - przekonań własnego subiektywnego postrzegania np zjawiska, zdarzeń. własnej wiedzy, czy przez nieznajomość i niewiedzę. Ta niewiedza jest przypadkiem częstym, a jak jeszcze dodamy do niej sferę sacrum i mamy focha olbrzyma. 

Taki foch olbrzym z mało ciekawymi konsekwencjami dla Galileusza strzelił Kościół . A co on zrobił takiego, że inkwizycja prawie skazała go na śmierć?O tym moża poczytać pod koniec posta.

Dodam tyle, że dopiero papież Jan Paweł II blisko 400 latach zrehabilitował Galileusza. Takiego focha giganta chyba nikt na przełomie historii nie miał 

 Cytując wywiad z dr Bajtlikiem  z polskieradio.pl  :

"...Galileusz, wł. Galileo Galilei (1564–1642), odkrył prawo ruchu wahadła i swobodnego spadania ciał. Zbudował lunetę i zastosował ją do obserwacji astronomicznych. Włoch stwierdził obrót Słońca dookoła własnej osi, fakt określony i przewidziany w teorii Mikołaja Kopernika. 

Trudno powiedzieć, które osiągnięcie Galileusza było najważniejsze. Jak twierdzi astrofizyk dr Stanisław Bajtlik, z punktu widzenia astronoma z pewnością było to skonstruowanie teleskopu. Galileusz potrafił stworzyć prosty układ soczewek zainstalowanych na końcach rury, który skierował w niebo i dzięki temu zobaczył kratery na księżycu oraz księżyce Jowisza. Zobaczył, że krążą one wokół tej planety niczym planety krążące wokół słońca.

- Okazało się, że to, co było przedstawiane jako doskonałe, a więc sferycznie gładkie, jest chropowate - mówił dr Stanisław Bajtlik - To, co było przedstawiane jako niezmienne, jest zmienne, gwiazdy i planety się poruszają, inne planety mają księżyce jak ziemia, a te krążą wokół nich na podobieństwo obrotu planet wokół słońca. Wszystko to było prawdziwą rewolucją - dodawał.

Nic dziwnego, że kiedy Galileusz zaprezentował swój teleskop ówczesnym władzom, ich reakcja polegała na całkowitym odrzuceniu. Oskarżono Galileusza o to, że to, co widać, jest pochodną konstrukcji samego urządzenia. W 1615 roku trybunał inkwizycyjny zabronił astronomowi głoszenia teorii heliocentrycznej.

w 1632 roku Galileusz wydał swoją główną książkę "Dialog o dwu najważniejszych układach świata: ptolemeuszowym i kopernikowym". Po jej opublikowaniu astronom został oskarżony przez inkwizycję o złamanie zakazu z 1615 roku. 

W 1633 roku trybunał inkwizycyjny wpisał to dzieło na listę ksiąg zakazanych i zmusił Galileusza do odwołania swoich poglądów. Wydano wyrok, co do którego sędziowie mieli podzielone zdania. Spośród dziesięciu trzech kardynałów odmówiło jego podpisania. 

Nauka Galileusza została potępiona przez Kościół i astronom do końca życia pozostał w uwięzieniu, które miało postać aresztu domowego. Przez cały ten czas mógł kontynuować pracę naukową i zdążył jeszcze przed śmiercią napisać dwie książki. Galileusz zmarł w wieku 77 lat.."

Fotografia - Internet -Galileusz przed rzymską inkwizycją", Cristiano Banti.

18 grudnia 2020   Dodaj komentarz
historia   ciekawostki  

Siedzę na ławeczce....

Poranny twórczy w rozumowaniu tego świata park. Park obsypany latarniami odbijającymi w stawie swoje nocne i dzienne miraże. Snujące się w półmroku ledwo widoczne ,ale oddychające tą historią i krokami ludzkości ścieżki prowadzą nas do zatopienia się w zaranku dni naszych. Tańczący liść obrywu już gotowy dociążony kroplą łez padołu opadł przede mną ,kręcąc ostatniego pirueta swego życia.Tego jeszcze zimnego ,ale nie mroźnego grudnia.Uderza nijaka fasada pałacu ograbiona przez swoje prawie  300 letnie istnienie i z  piękna , z życia z tchnienia błysku geniuszu architektury. Poprzecinany historią bomb i podpaleń mimo wszytko w nowym swym obliczu ukazuje swój monument. Swoje miejsce, swoją il luminację. Siedzę na ławeczce w parku już poprzerastanym drzewem i krzakiem współczesności, zaciągam się zapachem nieistniejącej pomarańczarni, w wyobraźni kształtuję obrazy tych niebyłych już wież  czy kaplicy przypałacowej. Czuć tu wszytko , czuć tą historię , czuć w każdym chełście powietrza , w każdej pięści ziemi, w każdym niewyraźnym jeszcze gaworzeniu ptactwa. Zatopiony, zaczytany w te obrazy składające do niemałej refleksji oddaję się i przyjmuję na siebie ten wymiar tego miejsca. Często tu bywam, zarankiem ciemnym, siedząc na ławeczce spoglądając na nijaką fasadę pałacu....patrzę jak liść ostatni menuet swego życia wygrywa...przegrywając...

 

15 grudnia 2020   Dodaj komentarz
dęblin   dęblin park pałac  

Gdzieś był człecze.....

 

Uderza znów…uderzeniem powala i  uspokaja wszelkie niewyspane jeszcze zmysły. Gasnę a ze mną gaśnie i moje auto. Witaj rzeko !moich westchnień i utęsknień. Na wale ten sam od wielu lat Pan z psem. To ostatnie gospodarstwo przy placu skockim. Tuż za kapliczką na wał. Spogląda w moją stronę , stronę auta…On już mnie zna. Mijamy się nie raz i dwa w swoich wieprzańskich reminiscencjach. Kłębi się para, chłodne powietrze toczy te bałwany po już pogasłych przyrzecznych łąkach. Toczy w pustkę, brakuje tu czegoś…Dziś już ich nie ma Tu…prychających porannym zdumieniem koni uderzających w poranek mglisty na pastwisko wieprzańskie. Każdy koń obowiązkowo troczek czerwony na uprzęży ma, kiwającym i wolnym krokiem, nie zawsze pełnym bo spętanym krokiem. Mimo wszystko z tą swobodą i gracją jak na kobyłę pociągową możliwą, co świt rozlewały się w tym miejscu. Same mądre szły dalej, dalej pod las, pod Masów za bród , na skraj widzialnego z wału świata. Daleko od ludzi, blisko do natury. Stawały się jej tu integralną częścią. Częścią skockiego poligonowego świata i świtu. Pamiętam jak ich parskania doczekały się ryczeń łosi ze skraju lasu, czy chrumkań dzików watahą przepływających Wieprz. Dalej tam szły na Masów, czy dalej na Pekin…nie wiem. Dziś pachnie tak listopadowo, tak już czuć chłodem. Skąpany w oparach rzeki i łąk, czuję się otoczony chłodem, pierzyną chłodu przejmującego, ale takim mistycznym, uczuciowym. Jakby marnotrawny syn tych ziem – nie jego przecież- był wyczekiwany i witany. Gdzieś obok wzbiły się mewy krzyczące coś na siebie, gdzieś w górze dwa kormorany lecą niczym myśliwce z pobliskiego lotniska. Ale po łąk bezkresie niesie się listopadowa cisza …cisza chłodem przeszyta. Osadza się na każdym już mniej zielonym źdźbłem trawy, przekwitłej krwawnicy, opadającej w puszek nawłoci. Dotykającej mięty tak tu mocno obecnej, gasnącego w swej żółci omana łąkowego. Otulającej swoim łonem pięciorników wszelakich naręczem, kładąc się na drogi błotem podszyte wzdłuż rzeki. W tym kłębie dymów matuszki natury – ja. Dawno nie zatapiałem się w ten tu świat…dawno. Każdy wdech staje się wdechem ulgi, każdy wydech – upustem tego złego w sobie. Oczyszczam się , duszę, myśli, sprzątam w sobie sobą, układam nieułożone w sobie. Czuję ten świat…czuję go na wszystkich wymiarach, zatapiam się w nim o On we mnie. Przenikamy się wspólnie, cieszymy ze spotkania. Nad Wieprzem bałwany pary kłębią się radośnie i szczęśliwie a On sam leniwie się toczy. Cichutko przebiera te ostatnie metry do swego końca wędrowca drogi. Iska brzeg niemrawo, na grzbiecie unosi kilka kaczek krzyżówek, w sobie rybia wszelakiego roje. W służbie cały czas, cały czas czuje się potrzebny i niezbędny, cały czas rejestruje codzienność co kiedyś będzie historią. Pamięta historii różne oblicza…tej ostatniej wojny szczególnie krwawo. I ja czuję tą historię tu trudną. Na tej skockiej ziemi ,tak lubianym miejscem odwiedzin króla Władysława II. Tak…tu historia tej ziemi długa i często wystawiana na ludzką próbę. Czy to przez niesforne rzeki ,czy ludzki znój. Ja dalej zatopiony w tych już wielu wymiarach ułożony na kilka dni, wyprostowany myślą i duszą w tych niełatwych czasach….mogę ruszać dalej…życie czeka tuż za wałem… 

05 listopada 2020   Komentarze (1)
skoki   Wieprz Ranek Wisła Listopad  

Młyny motorowe, elektryczne w okolicy Puław...

Ze słowem młyn mamy przeważnie wyobrażenie o młynach wodnych - tych z kołem jeszcze.Mamy też w pamięci piękne młyny wiatraczne, które tka pięknie upiększały ziemię Puławską choćby. Rzadziej mamy na myśli już młyny parowe, motorowe, czy elektryczne. To one były właśnie wynikiem postępu technologicznego i zwiększonego popytu na mąkę i kaszę choćby. Na łamach mojego bloga opisane dwa takie młyny z dodatkiem informacji historycznych okolicy najbliższej. Warto przeczytać i zaznajomić się z historią już także nie działających tych młynów, które zabezpieczało potrzeby przerobu zboża okolic.

26 października 2020   Komentarze (1)
młyny i wiatraki  

Październikowe wspomnienie łętowego dymu.......

Zamłynie w Bochotnicy  i sprzątanie ogrodu.

 

Motyka mocniej niż zawsze wcisnąłem w tą moją Gorawińską ziemię. Lata 80 no może wczesne 90. Przeciąłem ziemniaka. Na bruzdę wysypuje się kilka małych jeszcze. Kończymy zbierać ziemniaki. Już dogasa październik. Już zimny, lekko deszczowy. Ciągnę za łęcinę już suchawą i beż życia. Tak pięknie w czerwcu kwitła ,soplami kwiatu białego. Pielona często na kolanach ,grackami czy haczkami – jak zwał tak zwał. Potem walka ze stonką. Tych kilkanaście radeł , ze 10 kop pięści ziemi. Ten nie najgorszej, tak mocno zadbaną przez mamę i tatę mojego. Tak znienawidzoną przeze mnie , brata siostrę. Tych kilkadziesiąt arów pełnych życiodajnych warzyw, sadu małego, foliaka. Gdzieś dalej obórki a w nich i kury i kaczki i króliki. I ta kosa , wyklepana przez dziadka, pouczona prowadzenia przez tatę, naręcza koniczyny, mniszka i trawy koszonej co dwa dni . Kosiłem ja i brat starszy. Ileż razy wbijałem bez pomysłu ostrzem w ziemię, ileż to razy osełka przesuwała się po białym ostrzu kosy. To był tak naturalny widok, każdy kosił. No niekiedy sierpem, na kolanach, jak koniczyna wysoka i w pełni kwiecia. Albo szło się w woderach nad staw przy „18” po rzęsę dla kaczek. Szło się i na bagno przy obórkach choć tam wciągało mocno to rzęsa tak zielona i soczysta ,że często się tam ją łowiło. Dogasająca komuna nie groziła nam w biedzie jedzenia. Na wszystko pracowaliśmy wszyscy, czy chcieliśmy czy nie. A jeszcze wspólne z tatą wędzenie , szlachtowanie przez fachowca pana Wojewódzkiego, potem na badania na włośnia. Opalanie, drapanie, parzenie, opalanie , drapanie... tu u nas lut – lampą. Szybciej, lepiej. Teraz to karczerem robią. Czyszczenie na drzwiach obory...w domu rozbiór , świeżona i obowiązkowy pity przez starszych kieliszek wódki! Takie moje dzieciństwo. Przemknęło mi to przez głowę wyciągając kolejne małe ziemniaki – sadzeniaki z redły. Już ostatnia uschnięta łęcina. Tam obok już marchew wyrwana, buraki czerwone też na ziemi. Tylko pora sterczy w polu. Jej mrozy nie szkodzą. Zabieramy ostatni koszyk ziemniaków, marchwi, selera, pietruszki...okopowe znaczy. Kapusta już zszatkowana i ubita lipowym drągiem w beczce się kisi. Pole staje się płaskie, smutne i do tego ten deszczyk. Kwiecia co moja mama kocha na ogródkach już pogasły , badyla zbieramy , w jedno miejsce. Łęciny wszelakie, wyrwane suche łodygi pomidorów, kabaczków, fasoli tyczki składane i groszku na przyszły rok. Jezu , przecież w czynie społecznym w PGR zbierało się ziemniaki, kamienie z pól, wyrywało się buraki cukrowe...taki szarwark tych XX wiecznych czasów.

 

Zaciągnąłem się tak mi znajomym zapachem. Dym gęsty, biały, kopa się tli, łęciny i łodygi zbiorów warzyw wszelakich palona jest. Nie można pomylić z niczym innym. Ten kto choć ciut na wsi był, miał szpadel w ręku, miał kosę, miał grackę czy motykę to zna go wybitnie dobrze. Wie ,że gdzieś blisko domostwa jest ziemianka, jest kopiec , nawet oceglowana i w niej są składowane zapasy okopowych warzyw i owoców. Ziemniaki osobno , gdzieś obok marchew,seler ,pietruszka, rzepa czarna, burak czerwony. Gdzieś dalej jabłka . Ogórki kiszą się w beczkach w studni , na strychu suszy się cebula, czosnek, zboże, zioła i fasola z grochem. Dziś uderzyło mnie te wspomnienie dzieciństwa nie łatwego jak dziś. Widzę pana na Międzyrzeczu w Bochotnicy...dwie kule dają mu solidne oparcie. Widzi Antka mego, uśmiecha się serdecznie jak do swego wnuka...no może już prawnuka. Zatrzymuje się On i cała Bochotnica wraz z nim. W dole szumi woda Bystrej. Taki świadek tych miejsc, sędzia i wyrocznia, dawca życia i zabierająca je. Bo po wojnie, tej drugiej 6 mężczyzn utonęło w jej nurcie. 3 młyny zasilała jak mogła...

Opowiada,że jest tu od 65 roku. Panie tu była straszna bieda. Tu ludzie bez butów chodzili, tu o się drogą nie szło, całe Zamłynie to bagno było a nie droga, szło się granią przy Bystrej. Błota po pas tu było...bieda... ludzie sobie Panie pomagali jak mogli. Ucięli dąbczaka czy sośninę i rzucili pod chałupę i tak siedzieli . Głównie starsi . Teraz to 150 % lepiej jest. Kiedyś to bieda, ale ja już i sil nie mam. Pytam o Edwarda Piwowarka. Znam , stąd chłop, dobry chłop . Mieszkał na rogatce . Mówię,mu,że był moim sąsiadem w bloku...i tak się poznaliśmy z Bochotnicą i Nim. Wielkim NIM. Opowiadał o potupajkach przy Bystrej koło mostku, a ja stałem pod jego balkonem i chłonąłem każde słowo tego mego Mistrza. Dziś Pan o dwóch kulach dobrze Go wspomina. Zmarł , ale pożył mówi... Szczęść Boże i się żegnamy. On idzie w stronę Kasztanów a ja Szelągowej Góry... Krzyczą na nas psy, pachnie dzieciństwem , przejeżdża konik z wozem.... Do Szelągowej mamy a daleko..znaczy już za ciemno. Pochylam się nad wierzbą , tak pracowicie obcinaną na tyczki fasolowe, widzę sieczkarnię z wielkim kołem , którego u dziadka kręciłem. Widzę przyjaznych ludzi na Zamłyniu w stronę Wierzchoniowa i mostu wojskowego. Kończy się asfalt,zaczyna polna droga. Wracamy, Antoś kocha jak i ja Bochotnicę pokrzykując swoje zadowolenie co chwilę. Dogasa dzień, zewsząd już nikczemności są i ten dym i zapach...tak mi bliski...Młyn mijamy,Bystrą żegnamy. Wsiadamy i żegnamy ze smutkiem Ogrody,, Kasztany ...drogę na były most teraz prom. W ciemności wieczoru wpadamy w Parchatkę...jej też pokłon dajemy..kochamy...

 

Odchodzący świadek na Zamłyniu w Bochotnicy

 

Pamięci pana Edwarda i Bochotnicy..Cytat z jego Twórczości :

 

"bądź błogosławiona ziemio młodych marzeń! pełna radości uroku i chwały. Obyś przez wieki nie doznała zdarzeń, co by ucierpiał twój majestat cały bądź pozdrowiona od wieków ta sama ludzką dobrocią i miodem płynąca. Pyszniąca pięknem jak Kazimierza dama, kochliwa Esterka i jak Bystra rwąca. Rozwarłaś wzgórza jak matka ramiona tuląc swe dzieci w bólu i radości. Wciąż piękniejąca mlodzieńczo szalona, wierna tradycji dobru wolności . Pisze te słowa z gardłem zaciśniętym, bo los mnie rzucił miedzy blokowiska,lecz nie zapomnę, Ręcze słowem świętym, że serce moje i duszę żal ściska .Tam moja młodość lud prosty a szczery, gdzie błękit nieba dobroć nieprzebrana , gdzie każdy trzyma losu swego stery. Tam me wspomienia-wnioska ukochana...."

11 października 2020   Komentarze (3)
rodzinne strony   przyroda   filozofia   bochotnica  

Moje osiedle....

 

 

Nie chcą się bawić....wolą w klatce ze sobą rozmawiać...Uderzyło mnie to , słowa młodego człowieka , dzieciaczka Julka z naszego osiedla, z mojego bloku. Wiecznie zadowolenie i szczęśliwego, mającego wyrysowane szczęście w sobie. A ja dalej macham nogami na huśtawce, choć już 3 godzina spaceru. Kulminacja zawsze na huśtawce na naszym osiedlu. Takim na te czasy innym. Zamykam oczy, wspomnienia mojego osiedla. Jak to mówią pegerowskiego. Trzy bloki, między nimi płyty betonowe, miejsce na żużel z kotłowni, miejsce na nieliczne samochody. Królowały maluchy, ale był i duży fiat co miał prędkościomierz poziomy a nie wychylną wskazówkę . Zatopioną w gałce zmiany biegów ala żywicy mały samochodzik z XIX wieku. Był też i golf jedynka , ciemnozielony....i była syrena i trabant. Było to nasze , gnoi boisko do grania w palanta. Najpierw piłeczki do tenisa ,fluo i wyraźnymi liniami białymi. Później kauczukowe weszły. To było coś, jak się trafiło to niosło i niosło..prawie do stawku co się uczyłem nie tylko ja pływać wpadały. Cofnąć się w lata 80 późne, wczesne 90. Gdzie przyjeżdżali szmaciarze po szmaty, butelki makulaturę, garnki. Płacili podle ,ale na lody starczyło. Na osiedle wjeżdżała syrena czy inne auto i klakson zwiastował lody...leciało się po nie ..te wiśniowe ,malinowe ohydne dla mnie w smaku ( do tej pory nie nawidzę owocowych lodów i pierogów). Jadło się te frykasy,były i statki sterowane radiowo, były i zabawy z finką, z kapslami,w gumę, w klasy się grało ..piekło się ziemniaki w ognisku, domki na drzewie, łuki z pastucha zrobionego z włókna szklanego ..lotki z prawdziwych piór kurzych . Te z gwoździem...niekiedy zatrzymywał się na czyjeś głowie...czasy beztroski...

Otwieram oczy i słyszę duszą buszujące dzieciaki na moim osiedlu, takich beztroskich, zapatrzonych we wspólne zabawy. Nie skalane dziadostwem tego świata, gdzie my rodzice siedząc na ławce , czy stojąc przy bujawkach ,mamy tyle dla siebie co w tamtych czasach. Tak rzadka wieź ww tych czasach a u nas tak naturalna...Gdzieś mignie Krzyś, Julek, Olga, Lenka...gdzieś i mój Antek na moich nogach na huśtawce, gdzieś i rozmowy o życiu, gdzieś z okien krzyk gdzieś śmiech , gdzieś radość, gdzieś tak zwyczajne CZEŚĆ... kocham moje osiedle.....

 

05 października 2020   Komentarze (1)
filozofia   osiedle młodość  

Wielka Integracja Biegowa. Parchatka! KROPKA!...

Uczestnicy biegu - Zdjęcie robiła Maja 

 

 

Oby ktoś z gości biegowych przybył ….Ta myśl obudziła mnie o 5 nad ranem i nie pozwoliła zasnąć. Kłębiący się wilgotny i czarny jeszcze świt po mału toczył swój żywot , stając się co minuty następne jaśniejszy i dostrzegalny. Uff Nie ma deszczu i jest ciepławo. Co za ulga , bo przecież wczoraj wieczorem deszcz gasił moją radość ze spotkania widząc na końcu odwołujących się biegusiów z powodu tych łez z nieba. Kawa mocna ! czarna! Uderza do głowy , rozjaśnia , wypełnia energią całego mnie i cały mój dzisiejszy świat biegowy. Świat podporządkowany wielkiemu spotkaniu po miesiącach a nawet latach. Przyjaciół biegowych, kolegów, koleżanki, znajomych a także zapoznanie nowych co bieganie mają głęboko w sercu.  Liczyłem na trochę osób, wiadomo! Z Multimedia Runners Puławy ,Avangardy. Wiedziałem , że przyjedzie Łęczna , Bełżyce , Tomek z Kurowa….i gdzieś miałem nadzieję ,że ktoś jeszcze. Śniadanie zrobione dla rodziny jak co weekend i kiedy mam wolne. Pakuję kilka cukierków , jak się okazał bardzo ważnych w czasie biegu, jem jajecznicę , bułkę z miodem. Buteleczka wody, ostatni łyk kawy . Grzesiu już jest , samochód czeka pod bramą, czekają emocje, czeka nieznane a tak znane. Jest dobry nastrój, są nerwy, są emocje. Jest pogoda, jest ekipa, jest Grzesiu. Grzegorz nasz lider biegowy, rakieta , Ulramaratończyk, maratończyk…najszybsze nogi w grupie a do tego świetny kolega, bardzo przyjacielski , pomocny niesamowicie. Ogarnął zakupy, ogarnął ognicho. Jedziemy, radość, śmiech, niektórzy jeszcze lekko wczorajsi , ciężkie oczy ,zmęczenie… W końcu wczoraj był piątek….Pogoda idealna, nastawienie także ! Humory aż kipią, od każdego, samochód wypełnia się cudowną radością i żartami. Wjeżdżamy w najdłuższy wąwóz w Europie.Tak to u jest pobudowana Karczma Parchatka a przy niej stok narciarski. Miejsce tak znane i amatorom zimowych szaleństw jak także biegusiom co choćby rozsmakowali się w BST ( Bieg terenowy – Bieg Szlak Trafi). Znane przez niezliczoną ilość tych co kochają spacery w wąwozach lessowych, podziwiających widoki na ich wierzchowinach. Kochających chłód i zapierające dech w piersiach głębocznice parowów. Tu tu ich największe skupienie w Europie , tu można zakochać się od razu. Tu można oddać im serce i duszę jak ja to poczyniłem już dawno. Tu ,gdzie w złotym wieku Czartoryskich Parchatka znalazła wielkie uznanie za genialne walory przyrodnicze i krajoznawcze. Gdzie i car Aleksander chadzał mostkiem do riunki i herbaciarni. Gdzie doceniono ten cud matuszki natury na niejednych malowidłach, szkicach choćby  Norblina.  O historii tego miejsca można dowiedzieć się z istnej kopalni wiedzy stronie Dzieje Parchatki prowadzoną przez panią Anna- wielką miłośniczkę parchaciej ziemi, regionalistce z powołania i mającą historię jej regionu w sercu i duszy.  Z jej współincjatywy powstały piękne tablice z nazwami lokalnymi miejsc , gdzie się znajdują ,ale także i tablica z mapą wąwozów i szlakami w nich oraz rysem historycznym. Słyszałem, że tablic może niedługo się pojawić więcej. Trzymam kciuki.

Dojeżdżamy na parking przy Karczmie, są już samochody …dobry znak. Mam 25 minut jeszcze. To Dziki z Łęcznej. Uśmiechnięci i radośni. Witamy się serdecznie , choć się nie znamy prawie. Gdzieś na zawodach , gdzieś na biegach charytatywnych na krótkie cześć. Tu już czujemy ,że są częścią tego dzisiejszego pięknego święta biegowego. Ogrom  radości wypełnia mnie widząc kolejne samochody parkujące . Tu Ekipa z Avangardy, Monia , Iza, Basia. Witamy się , zaczyna nas przybywać. Słoneczko widząc to podkręca ciut temperaturę, robi się mile ciepło i przyjemnie. Pojawia się mijana przez nas Maja. Młody narybek w grupie ,ale jak byśmy się znali całe życie. Do tego srogo biega a co najważniejsze – biega bo ma radość z biegania! Takich ludzi mamy w grupie MR i tacy są ci co nadciągają. A to nasi , Malinka, Stasia, Ola, Ekipa z Lublina! Niesamowici goście , bardzo się cieszę, taki odzew ,że ze stolicy województwa go usłyszeli i przyjechali. Fakt ,dzień później Półmaraton w Kraśniku to wielu nie ryzykowało biegu w trudnym terenie mając widmo jakieś kontuzji. Są i wyczekiwali przeze mnie Ewa i Tomasz z chłopakami. Jest i Nester, Kasia, Michał dobiegł z Puław. Bełżyce nie zawiodły także , pojawiają się i z innych stron biegusie , zrzeszeni i niezrzeszeni. Tu nie ma podziałów , nie ma barier, nie ma ciśnień ….wszyscy równi , wszyscy przyjechaliśmy się świetnie bawić biegowo …ale i zapoznać się czy zacieśni ć nasze znajomości. Przywitałem gości, w kilku słowach o biegu , trasach, prowadzących. Podziękowałem Honorowym Dawcom Krwi bo znam kilkunastu !  Grzesiu opowiedział o trasie na 14 km, Millena o trasie 7 km. Policzyliśmy się …wyszło nas AŻ 58!!!! To szok! Dla mnie szok. Takiego składu jeszcze nie było. Takiego odzewu też nie. A przecież robiliśmy już kilka integracji biegowych. Bywaliśmy także na kilku. Serce aż skakało ze szczęścia. Rozgrzewka prowadzona przez Monikę i jak to mówią – dziki poszły w las….co tu było prawdą. Zaczynał się dla niektórych pierwszy raz w życiu film z wąwozami w roli głównej. Pierwsza styczność, pierwszy zapach lessowej , wilgotnej ziemi. Pierwsze błoto, pierwsze strome podbiegi.

 

Trasa 7 km

 

Pamiętam jak czytałem przedruk z Tygodnika Ilustrowanego z XIX wielu, że Góry Parchackie to ostatnie odnogi Karpat. Później gdzie indziej czytałem ,że to odnogi gór Świętokrzyskich. Fakt z nimi było tyle wspólnego, że w bezchmurne niebo można było za pomocą lunety dostrzec Św. Krzyż na Łyściu. A powstanie ich nie ma niestety nic wspólnego ani z Karpatami ani z Świętokrzyskimi górami… Zamykam stawkę , jak na wczesną wiosnę. Przede mną chmara genialnych ludzi z pasją biegania a ja napawam się widokiem ich szczęścia z biegania. Nie łatwo bo od razu ostry podbieg do góry. Gasi zapędy co niektórych , większość na spokojnie podchodzi, Magda robi z Dorotką zdjęcia.  I tym składem z Grześkiem ciśniemy przez naszpikowane pięknem parowy i ich wierzchowiny. Dogasające krzaki czarnej porzeczki, aronii bezlistnych już do tego obfitość lasów wąwozów a gdzieś w oddali Puławy,Azoty… Na łąkach już kończące kwitnąć lepnice, jaskry , morza żółtlicy , traw i turzyc już nie tak bardzo zielonych. Liści opadających w lip przydrożnych. Kapliczki na Żółtym Szlaku pozdrawiających nas wędrowców biegowych. Opadamy w dół , do Piasecznicy nie przerywając rozmów zaczętych , znikają nam kontury grupy całej, są szybsi ,ale czekają na nas…bo to nie zawody to spotkanie pokrewnych dusz. Mijamy wąwóz Liszcze , bardziej go omijamy wpadając w jego odnogę prowadzącą na wierzchowinę Skowieszyna. Koło Kobylorków, Wypalanki nawet. Liszcze parów zroszoną krwią niewinnych 42 roku.  Przez biegaczy ukochany- znienawidzony. Dobry kilometr pod górę wcale nie łatwym terenie daje bardzo dobry wytrzymałościowy trening. Zostawiamy Piasecznicę, drogę co pewnie ma ze 600 lat a może i więcej. Wbijamy na górę , podchodzimy, czekają na nas. Snuję opowieści o trzmielinie, o owocach na drzewach które szkodzą nam. Skoro zwierzęta nie jedzą , to zapewne trujące. Najprostsza metoda. Udzielają się te nasze rozmowy, opowiadam trochę historii , botaniki , przyrodzie . Każdy już ma pot na czole , ale buty czyste , żadnego błota. Sucho cholera. Biegniemy brogami wijącymi się a to z wstronę Parchatki, Zbędowic,Pożoga, Skowieszyna. Urokliwe wierzchowiny zdradzają nam cudowną panoramę na okolicę. Zapiera dech w piersiach. Nie mijamy nikogo…nikt nie biega,nich nie spaceruje, nikt nie pielgrzymuje…bardzo mnie to smuci. Dzielę się tym z Grzesiem. Ubolewamy nad tym stanem rzeczy. Szczawik zajęczy spróbowany pierwszy raz może zdziwić. Ta koniczyna leśna tak może kwaśno smakować. Uderzamy w Zimny Dół , jest masa błota, wody. Powalone monumentalne drzewa robią  wrażenie niesamowite. Rozryte drogi przez motocykle, kłady czy auta terenowe wydatnie szpecą głębocznice uniemożliwiając normalne zwiedzanie i pielgrzymowanie w nich. Tragedia! No nic napawamy się widokami i Skrzypnego Dołu , gdzie zaczesany skrzyp zimowy na stronie skarpy lessowej o ekspozycji północnej uwielbia i tam się rozgościł. Widziany przez niektórych pierwszy raz. Robi wrażenie ! a wiosną jak młode wyrastają to takiego fluo koloru nie ma żadna inna roślina. Przetrwały do naszych czasów tyle milionów lat…Chłód ,wilgoć i uśmiechy , pokrzykiwania , śmiech i radość wyryta na twarzach biegusiów….trasa się podoba. Grzegorz sprawił się na medal. Ostre podejście i już na Żółtym Szlaku, już w stronę Parchatki. Ogromna Akacja a pod nią krzyż metalowy…i historia jego. Historia tych miejsc opisana przez niestrudzoną Anna , która zna wąwozy nie tylko kazimierskie jak własną kieszeń. Te tereny także pięknie opisuje choćby na łamach www Kazimierza Dolnego. Odbijamy w lewo, w stronę Pietrowej Góry. Tu ostatnie widoki cudnej panoramy okolic, ostatnie powąchanie koszuczka marchwi i lebiodki.Opadamy parowem do Wsi Parchatka gdzie witają nas szczekające psy. Cukierek o którym wspomniałem postawił towarzyszkę biegową na nogi.Lecimy dalej, już 2 km do końca.Czuć w nogach te 12 km. Mocne podbiegi,ale i jazda po błocie wraz z zbiegami daje popalić. Odbijemy jumbami już odąc pod ostatnią górę, mijamy już pusty chmielnik. Co za widok przykry..droga na stok Parchatka wije się między już pustymi palami wsporczymi chmilenika, łąkami , malinami już zebranymi. Ciągnie się przy dębach, przy jeszcze kwitnącej mięcie polnej. Widzimy ostatni odcinek naszej przygody, ostro w dół …tam witają nas brawami biegusie z Lublina i Łęcznej…. Udało się! Bieg się udał. Czekaja już na nas Ci z 7 km, trochę już czekają . To nic , dziś można było poczekać….zapraszam wszystkich do części integracyjnej , nieoficjalnej, towarzyskiej. Niektórzy nie mogą, żegnam się z Pawciem, Avangardy większość też napięty harmonogram miała, ko mógł został z chęcią. Mam nadzieję, że byliście i z biegu i integracji zadowoleni jak JA. O integracji, kiełbasie, szarlotkach , tysiącach słów, śmiechów, zagranych na gitarze kilku kawałkach nie wypada mówić… to trzeba było przeżyć.

Pragnę podziękować gościom za tak liczne przybycie, bycie, zabawię , rozmowę, uśmiechy, radości . Dziękuję Grzesiowi za organizację, bieg za wielkie serce! Monice za prowadzenie rozgrzewki, bycie, bieg  i wielkie serducho! Kochanej grupie Multimedia Runners Puławy wraz z mecenasem grupy za tak liczne dołączenie się do organizacji wydarzenia, smakołyków na stołach, pysznej herbatki z prądem i złocistego napoju,prowadzenie grup biegowych ,za niesamowity klimat , bycie i wiecznie uśmiechnięte buzie. Wszystkim wielkie dziękuję i już zapraszamy na edycję jesień – zima! Piona !

 

 

29 września 2020   Komentarze (2)
aktywność sportowa   przyroda   parchatka   Parchatka Wąwozy   biegi Multimedia Runners Puławy  
< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 40 41 >
Izkpaw | Blogi