Łysej Góry ziemniaków pieczony wspomnień...
Pieczone.....O matusiu jak ich dawno nie jadłem.....Co z tego ,że z piekarnika , że oblane oliwą, obsypane solą kłodawską ( nie nie nie himalajską ) i do tego szynka w rękawie pieczona. Soczysta i pełna smaku swoistego , tylko pieprz ziołowy i sól.....Szynka na bok bo nie o niej,choć genialna ,smakowita ,budząca wymiar każdy mój ,dziś na bok. Pieczony mój smak. Patrzę na wytrawioną przez ogień piekarnika skórkę, chrupie , łamie się , czarniejąca ...zaprasza do wnętrza. Pachnie niebywale, znam ten zapach! Uderza w każde moje młode życie, dzieciństwo, młodość...Boże..jak dawno nie jadłem pieczonego zwykłego, przaśnego ziemniaka!!!! Tego co Napoleon nam wtoczył na głód wszelaki, co z Ameryki w XVI wieku płynął do Europy. Co z niego robiono surówki z łęcin kiedyś. Królom i królowym na dworach dwojono się i trojono się by nowe zza wielkiej wody przekazać i polubić. Ten sam co wieki niedawne Irlandię od głodu wybawił. Co w końcu i u nas zagościł na stałe. Na każdy obiad a ten niedzielny zwłaszcza ze schabowym i mizerią czy marchwią wszelaką. Ziemniak, pyra, kartofel....Na surowo testowany jako zwolnienie z zajęć szkolnych , a dalej to już jak kto lubi...smażony jak fryta, pieczony,gotowany, w sałatach, zapiekankach i Bóg wie z czym jeszcze... Mój ten kartofel, masa w nim skrobi i jakieś tam witaminy z B, pakowałem go w worek i szedłem z kumplami zimą na Łysą Górę. Ciągnąłem worek po saletrze amonowej sianem , cz słomą , na mocno ubitym ,lecz lekko luźnym workiem. Górka to cudowna Łysa 3 km od domu szliśmy jak watahy wilków ,z woreczkiem ziemniaków i pękiem kiełbas ,bułką czy chlebem...szliśmy przez całą wieś przez rzekę naszą Wkrę i do zalesionej świerkiem i sośniną wszelaką górę, łysą górę. Bo kiedyś walnął pierun i spalił. A tam od lat rynna , kanał , stok dla nas zrobione. I na końcu wyrzutnia by wyjść z proga jak Mateja... . Jak ja to pamiętam jak teraz, czuję to nawet mocno. Dwie osoby zajęły się ogniskiem,głównie z OSP Gorawino bo to experty a my ciągnąc worek wdrapaliśmy się na szczyt. I ogień ,dawaj z góry , co za adrenalina co za emocje , kilkanaście sekund a świat był nasz ...gówniarzy 10 letnich . Po ślizgów z dziesiątkach głód nas męczył. Rosił i zaczynał po 3 godzinach w śniegu po kolana , w zatopionych sośninach w puchu męczyć nas. Wedy ten ziemniak w ogniska, z żaru iglaków wybierany niezgrabnie kijem smakował jak najdroższy kawior z Bieługi, jak najdroższe danie na świecie..w śniegu cali,zmarznięci, w pocerowanych skarpetach i spalonym ziemniaku w dłoni byliśmy całkowicie spełnieni i zadowoleni , szczęśliwi i w młodzieńczych dniach genialnych niespotykanie normalni..umorusani,zmęczeni,padnięci..po całym dniu na Łysej z ciepłym ziemniakiem w dłoni szliśmy do domów swych …. I dziś po ponad 30 latach znów wybrzmiały te chwile , gdzieś oko zwilgotniało, gdzieś uśmiech w kąciku został, gdzieś chwalne tej chwili jest ze mną....to przecież zwykły ziemniak....zwykły...