• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (67)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (130)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (6)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (44)
  • puławy (48)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (6)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (54)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 9

< 1 2 ... 8 9 10 11 12 ... 40 41 >

Zagony tatarki skowieszyńskiej codzienności...

Lubię jej smak. Taki swoisty, wyraźny. Ten trójkątno-jajowaty orzeszek. Mocny bo palony. Dodatkowo tym paleniem smaku i zapachu nadaje. Nie każdy przepada. Wielu grymasi , że za gorzka, że pachnie jak ściernisko trochę, smakuje wyraźnie i bez pomyłki z innymi kaszami. Gryka. Moja ukochana kasza. Ta palona, uwielbiana przez me podniebienie i ta nie palona. Biała. Choć białą nazwać przeca nie można. Jedynie nie palona ..to tak. Pamiętam za czasów gnoja jak obiady były wydawane ze stołówki PGR to ta kasza , często potraktowana po macoszemu, rozgotowana, popękana kleista jak papka bez soli packą w trójniak kładziona była. Obok gulasz obowiązkowo z jakiegoś niegórnolotnego mięsa był. Sporo tam pamiętam podgardla było ,czy boczku …w sumie smaczny ,ale tłusty. Do tego buraczki czerwone klasyczne albo kiszony ..taki na fest kiszony. I z tego trójniaka się wyjmowało te obiady i ta kasza jak paćka kleksem na talerz, na niej gulasz , buraczek na swoim miejscu , mocno octowy. Nikt ni grymasił , zajadał …ale kasza była spaczona już od maleńkiego. Przeca jaglana , zdrowa, pyszna, odkwasza organizm. A Pęczak ? Kto pamięta? Nie łamany, cały w krupniku można było znaleźć ,lub w gulaszu jakimś. Nawet do mielonego był dawany. Na ryby gotowany nocami . Pamiętam jak się smakowe wersje gotowało ,na leszcze,czy liny. Ech to były czasy. Pęczak zdziadział  latach ubiegłych do cna. Tak wartościowa kasza ,a tak upadła nisko. Dziś ,gdzieś znów nabiera rumieńców. Już nie z byle jakim badziewnym gulaszem stawiany, lecz z frykasami wołowiny lingwy czy polędwicy. 

Dziś ta gryka w smaku i głowie jest. Uwielbiam jej grykowość. Ma dużo rutyny ,dlatego gorzkawa bywa. Co to za pseudo zboże, że o nim cale poema pisali. Tatarka , kasza gryczana , gryka …tyle nazw mówiących o prawie tym samym. Bo tatarka wzięła nazwę od najazdów Tatarów i jest biedniejszą siostrą gryki zwyczajnej. Tam ,gdzie bogatsza siostra nie wzejdzie to to tatarka da radę.

I na tych polach Skowieszyna tej gryki pełno. Cale łany by się powiedziało. Lecz łan to sporo prawie 16 hektarów… A tu zagody kwitnącej tatarki ,czy na poplon ,czy na zbiór jest. Co roku na tych piachach Skowieszyna się znajduje. I czuć jej zapach na jesień smakuję jej kaszę, ziarna. Czy zbierana na kaszę? Nie… dla użyźniana gleby pod zasiew zbóż ważniejszych. I tak w głowie pamiętam ,że Cystersi byli już w Polsce koło roku 1140 i przynieśli nowinki rolnicze i nie tylko. Choćby trójpolówkę , czy młyny wodne i wiatraczne. Dziś zatrzymałem się na już lekko wybrzmiałym w przekwitaniu polu gryki. Trzmiele , pszczoły szukały jeszcze ostatków pyłków a ja napawałem się widokiem tego białego kwiecia. Myśl miałem , by  jak się ostanie to na jesień polecę jak co roku i nazbieram sobie kaszy woreczek. Tej skowieszyńskiej gryki. Nie palonej jedynie suszonej na blacie w kuchni. Ugotowanej w lekkości solonej kamienną solą wody. Smaku sypkiej i mniej sypkiej kaszy z odrobiną masła nic nie zastąpi. Tej samotnie zbieranej , odmuchanej i suszonej. Nie idealnej jak sklepowa , głęboka w smaku, bijąca na łeb tą kupną. 

Ja nie stąd. U nas z gryki to kasza do nielicznego obiadu była. Tu na Lubelszczyźnie ma swój tradycyjny rodowód i głębokie zakorzenienie w kuchni i tradycji. Proszę zdradźcie , gdzie używane tatarki. Słyszałem o pierogach z kaszą gryczaną, w gryczakiem ciastem…

24 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   skowieszyn   rodzinne strony  

Bierczany czas wspomnień...

 

Puławy, Górna Niwa. Przed wojną wielkie gospodarstwo, w czasie wojny miejsce choćby lotniska polowego dla Armii Czerwonej. Po wojnie kształtujące się wyrobiska kruszywa i gliny. Las i Instytut ten sadownictwa i pszczelarstwa. Piękne małe dworki są dalej na Uroczej, Miodowej / Lubelskiej. Niegdyś Dzierżyńskiego ,historycznie Trakt Lubelski. Stąd tak teraz dziwnie brzmiące nazwy ulic jak Sadowa, Pszczela. Dziś na niedawnej Armii Ludowej ,dziś rtm. Pileckiego …( ciekawe ile osób jest w stanie powiedzieć choć trzech ważnych dla polskości rotmistrzów…) nowy plac. Chwalony przez miasto i chwalony przez gawiedź rodziców z dziecinami. Sam chwalę , nowe na nim. Błonie nowy plac owszem i buda jak auto podobna z lodami i innymi frykasami ,lecz ten większy, chyba największy plac. Mam do niego kilka kroków z domu dosłownie. Młody na sam przód z chęcią latał na ten nowy przybytek , później wolał przechadzki z ojcem swoim po Niwe. Do dzwonu kościelnego obowiązkowo przed 18 się stawić. Tu podobno jak plebanię budowano to i sporo kości przerzucono i zakopano. Potem kościół przy kaplicy lata całe powstawał. Powstawał w tej najmłodszej parafii Puław. Czy okazały? Czy dostosowany do potrzeb parafian? Ne wiem. Dziś na dzwon droga przebyta i zatrzymałem się na placu nowym z młodym. Tam na ławce kisiły się młode roczniki podlotków patrzących na w dłoni ściśnięty telefon. Było ich z 6cioro. Mieszane towarzystwo. Co ich łączyło to wspólny byt wirtualny. Ja z Antkiem latam to tu to tam, to na ślizgawkę , bujawkę, piaskownicę i znów od początku. Młodzi dalej z uśmiechem na ustach kciukiem wybijają swoje istnienie w rzeczywistości nie naszej, wirtualnej. Na messa, fejsa, ista i gdzieś tam jeszcze… Naszła mnie myśl i uderzyła nostalgia moich czasów gnoja.

A zabaw było bez liku. Komutra nie było , TV nie było , no 1 kanał , kilka z satelity zrozumiałych . Lata 80 pachniały niesamowitą zażyłością bycia razem. Gra w palanta łączyła nie tylko wyższe z niższymi rocznikami w szkole ale i pokolenia. Pamiętam szukało się dobrego kija lekko zagiętego z leszczyny. Takiego podwórkowego palanta. Jak wysechł na czerwcowym słońcu był genialny. Uderzał mocno nie za lekko się poddawał a w ręku był bobrze czepny. Piłki zielone do tenisa. Później kauczukowe weszły , gdzie to samo uderzenie niosło na daleko nie znaną odległość. Tu łapaliśmy na lewą…pamiętam. Lewa dawała przewagę…. I tak od południa do nocy, przy słabym świetle osiedlowego betonu padały rozrywki niesamowite. Były bazy …. Takie zabawy, prócz grania w nogę były zabawy inne. Gra w noża. Marzeniem była finka, ale starczał zwykły kozik. Pamiętacie? Zaczynało się z palców ,gdzie ostrze było dociśnięte grać. By nóż upadając na ziemię był w pozycji wbitej. Z jednej ręki i z drugiej. Zaciera się ma pamięć. Potem chyba rzucaliśmy w okręgi coraz mniejsze te noże. Musiał być wbity pod kątem pamiętam… Grało się w to długo ..to były niesamowite zawody. Chłopaki tylko grali. Tak jak lotki z kurzych piór obiliśmy. Postawa z leszczynowego drewna, 3 otwory i trzy pióra kurzecze. Na przód wbity calowy gwóźdź. I te lotki samoróbki fruwały po całym osiedlu, były zawody jak teraz w Darta. Niekiedy trafiały w kolegę ,ale nie robiły większych szkód bo były lekko puszczane.

A w domu?

Królowały bierki , te plastikowe pamiętam. Te ważne jak dwuząb, trójząb extra punktowane. Zrzucało się całą garść bierek i odejmowało by nie ruszyć innych. Jak drgnęły mocno to przeciwnik miał swoją kolejkę wybierana. A gra w kapsle? Kicające do miseczki po naduszeniu ? Kto pamięta?

Karty… w moim domu rządził tysiąc ! siostra była niesamowita w niego. Jest nas troje rodzeństwa. I w tego tysiąca się rznęło całymi wieczorami. Co to były za emocje…Boże… tato nauczył grać w szachy .. grało się i to dużo…chińczyk i warcaby nie bardzo…szachy tak. To była gra pamiętam, pieczołowite piękne drewniane figury wyznaczały nie jedne wieczory z nimi….

A gitara,czy akordeon…to już inna bajka…. Latało się do lasu robić domki na drzewach cichaczem zawijając siekierę i piłę z piwnicy ….. Strzelało się łukiem robionym ze sznurka od snopowiązałki i pastuchem elektrycznym ,czyli pręta z włókna szklanego…

A dziś …nie mają czasu młodzi dla siebie..muszą spowiadać się w necie….cholera…

19 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony  

Piłeś.....nie właź do wody....

W tym roku tylko w okresie wakacyjnym utonęło 116 osób. Roczna statystyka utonięć na 2021 r. może być przerażająca. 

Co roku tonie około pół tysiąca osób. Tendencja się od kilku lat utrzymuje. się na podobnym poziomie. Głównym przedziałem wiekowym wcale nie jest młodzież ,ani nawet 30 latkowie. Największą, lwią częścią smutnych statystyk są to osoby po 50 roku życia. Stanowiące średnio połowę wszystkich zgonów poprzez utonięcie. Drugą grupą wiekową to ustatkowani mężczyźni i kobiety - to przedział wiekowy 31-50 lat ( około 1/3 całości). Czyli w średnim wieku, wydawać by się mogło, że stabilizacja zawodowa i życiowa ma wpływ na wzrost niezamierzonej śmierci. Zapewne jakiś promil były to samobójstwa świadome. 

W latach analizowanych przeze mnie 2019-2021 kobiety jako ofiary utonięć stanowiły około 10% ogółu. To panowie giną przez utonięcie najczęściej kąpieli w miejscu niestrzeżonym, niebezpiecznym ( ca 68 przypadków), czy nieostrożność podczas połowu ryb ( ca 35 przypadków)

Średnio 1/5 przypadków ( około 100 ) podczas badań policyjnych , czy poprzez poświadczenie przez świadków przed kąpielą , bądź podczas połowu ryb  był spożywany alkohol. Wynik prosty – alkohol jest główną ,czy jedną z głównych przyczyn utonięć.

Poniżej statystyka z roku 2020 odnośnie wieku ofiar utonięć:

do 7 lat – 5

8 - 14 lat – 5

15 - 18 lat – 13

19 - 30 lat – 63

31 - 50 lat – 143

powyżej 50 lat – 223

PIŁEŚ – NIE WCHODŹ DO WODY. ZOSTAŃ NA BRZEGU!.

źródło : policja.pl

18 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   utonięcia alkohol grupy wiekowe  

Ogórki wspomnienie konewki cięzkiej

 

 

Targ w środę pod mostem w Puławach. Gwar , ruch , przy MC masa aut, pielgrzymki piesze. Gdzie niedawno Tesko żywiło tysiące, dziś płyną z rana mrowie ludzkich cieni. Mają i koszyczki i reklamówki czy siatki nawet. Te takie stare. Pani dziś miała taką. Patrzyłem na siatkę długo. Sploty luźne, dwa krążki  z plastyku niczym obręcze dziarsko trzymane w dłoni starszej pani. I te korowody dziś lgną do miejsca spotkań targowych. Tylko napis razi mnie …jarmark … Toż to jaki jahmark …przeca one odbywały się co rok. Targ co innego. A co z targowania na targu zostało? Dalej umiemy się kłócić z kasą fiskalną na pęczek marchwi? Z rolnikiem na pace mającego worki po 25 kg młodej Irdy czy Lorda?  Nie wiem tego, dziś  po pracy mam swoje ja. Swoje patrzenie w przeszłości smaki pracy znoje. Mam ok kolegi z pracy 15 kg ogórków małych , idealnych na małosolne, na korniszona, na kiszonego. Mój pierwszy w tym roku słoikowy czas. Rok temu byłem pewny ,że w sierpniu będą jeszcze….już nie było ..kupowałem kiszone , ale co gorsza kwaszone ze sklepów , przeklinając moją opieszałość  i zaspanie w lipcu. Dziś wiem ,że dla dzieciaków będzie zrobione. Ogóreczki świetne ,idealne. Żebrzę liść chrzanu, kolega rwie bez zastanowienia. Bo w moim domu liść chrzanu a nie korzeń się dawało. Pytam – masz wiśnię? Mam a co…można kilka liści ? A po co Ci ? No jak po co ..do kiszenia. Liść wiśni obowiązkowo, był i liść porzeczki czarnej w domu, lecz dziś nie miałem na podradziu. Wcisnąłem kilka rwanych liści winogrona z Niwy. Koper sterczy  na jego polu…kilka ich kwietnie . Pięknie pachnie …a ja dalej proszę …no choć kilka  ich . Rwie, ale mówi ,że żona mu jajka urwie… Śmiejemy się  fakt nie dużo go na jego dęblińskiej ziemi. Zabieram 15 kg ogórków swoich , bez chemii, nie gorzkich od słońca i chemii. Takich swojskich. Jadąc do domu , do Puław targnęła mnie myśl wspomnień moich…. 

To w cale nie lekka konewka była, na drugą rękę wiadro. I Tak wzbogacony o kieratu późnej wiosny upalnej ,raz ja , raz tato wydreptywaliśmy ścieżkę do stawku. Tam mała kładka dla ogrodników. Każdy na kolanie zanurzał konewkę ocynkowaną  tej  mętnej wodzie i wiadro. Wstawał i szedł do swoich papryk czy pomidorów pod folią. Jak słońce piekło dłużej to i czas na polewanie ogórków ,co wodę pić kochają  jak i fasoli , bobu,marchwi….w sumie wszystkiego. Jak ktoś miał bliżej to ciągnął szlauchem i podlewał wieczorem. Pamiętam jak ciężką konewka stawała się po raz 20. I ten dziubek. Można było zdjąć nasadkę dającą równomierną wielko strumieniową fontannę wody na mocny jednorodny kanał wodny.W upalne wiosny i lata niczym pielgrzymi szliśmy do stawku po wodę. I tak jak się zaczerpało tej wody to i na drodze się spotkało sąsiada. Z Każdym po kilka zdań. Pamiętam starzyzna długa gaworzyła a młodzi zaiwaniali. Pomidor lubi wodę, ogórek też. Jak jej z nieba nie było to trzeba było się nosić. I tak wieczór każdego upalnego i suchego dnia był wypełniony noszeniem przez gospodarzy wody dla potrzebujących roślin. I ten ogórek pamiętam tak wyczekiwany. Wzejdzie ..nie wzejdzie.  Gdzieś obok tyczek fasolowych i bobu wysiany. Wije się po ziemi często spękanej słońcem. Nabiera na małych ogórkach kwitnienia bladą żółcią… Co dzień doglądany jak cały ogród przez rodziców. Z gracką na chwasta ,z koszykiem mleka kwaśnego i bułek z serem dogorywaliśmy z nimi na lipcowy późny pierwszy zbiór. Gdzieś obok kabaczek był, patison, dynia nawet. Groszek zielony, fasolka ,bób, i e korzeniowe . Truskawki zagonki i przekwitające łęciny ziemniaka.  Pierwsze smakowanie …czy nie gorzki… W tym roku nie …jaka ulga. Te pierwsze ogórki  pola pokochane ze śmietaną i koperkiem gościły  na obiedzie z młodymi podkopanymi ziemniakami , okraszonymi skwarkiem czy cebulką…. Ta mizeria była fenomenalna. Swój  ogórek, swoja śmietana, swój koperek…szczypta soli kamiennej, kapka pieprzu i sadzone na swoich jajkach. 

To była niesamowita młodość. Pamiętam ,że ludzie jeździli i pobierali solankę na wyspie solnej w Kołobrzegu do kiszenia. Leje się z gardzieli do tej pory. Wybitnie słona woda…aż za słona. Ci co testowali mówią,że za mocno soli. Rozcieńczali jakimś kluczem. W domu pamiętam sól Kłodawska niejodowana . Gruba, kryształ konkret. Naszykowane słoiki a w nich liść chrzanu, czosnku ząbek, liść wiśni , liść porzeczki , koper i wsadzane na wcisk ogórki. Maławe,idealne. Kiedyś mama zalewę gorącą robiła, dziś zimną by sól się rozpuściła. I ja jak ona. Dwie płaskie łyżki na litr wody. Inni dają czubatą jedną łyżkę , inni dwie łyżki… ile nas tyle przepisu.  Ja matczynej proporcji się trzymam. Ogórek ze 3 godziny pił wodę w wannie. Teraz zalany do rana solanką , by rano podrównać i zakręcić …niech się kisi…. W planach  i korniszony i sałatkę i kilka słoików kiszonych znowu….lubimy kiszone….bardzo….

15 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony  

Las...zaprasza..

 

…..podciągnął opadające spodenki. Już dawno pasek ze starości mu zjadło, sznurkiem konopnym się obwija , bo szlufki czas pourywał. Kilka piegów na młodzieńczej twarzy połyskiwało w spoconym słońcu południa lipcowego. Kijaszek w ręku budował jego oparcie. Zmęczony tym pielgrzymowaniem, skrajami borów, ugorów pagórków, łąk wielko zielnych pełnych dolin. Dręczył go unoszący słodkawy zapach unoszący się na wietrzyku lipcowego przedpołudnia. Dochodził z białego kwiecia przy podmokłym torowisku, z małym stawkiem rzęsą okraszonym. Nie umiał nazwać tego zapachu, ale zdaje się działał na niego jak uśmierzasz bólu jego burczącego brzucha, firnakowej już koszulki, dziurawych butów i w liści chrzanu zawiniętego ostatniego kęsa żytniego chleba. Stał tak oparty plecami do wodnego raju, spodenki poprawił, sznurkiem zacisnął. Głodu nie czuł, pragnienia też nie miał. Pił niedawno. Fala chłodu przetoczyła się przez niego. Znieruchomiał. Zamknął oczy. Zaczął widzieć , czuć odgłosy. Z niedalekiego drzewa słyszy ciepłe- witaj chłopcze. Gdzieś z igieł sośniny wylatuje grzeczne – zapraszamy. Zaciągnął się jak nigdy dotąd. Zapach ziemistości, mchu, igieł świerkowych i sośniny , leżących od roku liści dębu wielkich jak jego dłoń. Zaczęło w nim kiełkować przekonanie, że las nie tylko jest ciemny i straszny, że nocą nikt się do niego zapuszczać bez powodu nie zapuszcza. Stał tak i oczy szeroko otworzył. Przed nim niczym ściana soczystej wielkozielonści lasu chłodziła swymi konarami młode ciało wędrowca. I poczuł swoją maluczką postać przy tym lesie,drobiną , kurzem marnym. A ten las go zapraszał…zapraszał do siebie bez pytania….las nie pyta….las zaprasza……

 

12 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   przyroda   las przyroda zaprasza  

Cukiniowe westchnienie młodości

W mroku niepamięci nie sięgam tak daleko bym sobie rozprawę dał, kiedy w domu rodzinnym pojawiła się cukinia. To musiało być gdzieś cichaczem posiana, tak na spróbunek. Zobaczyć co z tego będzie. Już nie raz chwaliłem mamę i tatę jak pioniersko zaprawiali ogródki nowym i często na wsi czy gminie egzotycznym warzywem czy owocem. A to skorzonera, a to arbuz czy rodzynek brazylijski. Arbuzy nie porosły duże, ot  kulki niewielkie, w dłoni pełne. Płoży się jak patison czy kabaczek.  Owoc mimo szklarniowego chowu nie porósł duży. Było ich kilka. Tej rosły miał może z 1 kg ,reszta jak męska ojcowska pięść. Zebrane w kosz i poniesione na 2 piętro bloku do kuchni czekały na osąd. Bardziej patrzyliśmy z zachwytem niż z oczekiwaniem na smak. Nie chciały rosnąć. Podlewane, pieszczone , modłami odprawiane …po trosze rosły i kuniec. Czas stanął , łodyga z dnia na dzień usychała kiwając szalkę dojrzałości arbuzowej . I ten największy rozkrojony został, podzielon po biesiadników. Takiej słodyczy nie miałem w ustach po dziś dzień. Malutka kulka arbuza a tyle dała nauki rodzicom a nam żgajom smaku. Eksperyment jednokrotny był , nie nadał się arbuz na kołobrzeskie przyrody. Tak na Bałkanach , gruzińskich wertepach rośnie mu się wybornie. A  rodzynki? Myślicie ,że smakują równie słodko prosto z krzaka ? …skąd. Po odrzuceniu sercowatej łupiny już lekko uschłej pojawiała się jagoda, ni żółta ni czerwowana. Jedna w łupinie, sama. W smaku swoista nie słodka zanadto. Skorzonera? Kto słyszał o tej korzeniowej roślinie. Smakiem ni to kokos ,ni orzech włoski a jaki sok , mleczny wręcz ….cudowny…

Lipiec , ostatnie ziemniaki się kwiecą, już podbierane są z redły. Już z koperkiem i kwaśnym na obiad. Takie nie obierane, tylko delikatne skrobane. Niekiedy sadzone przy nich, lekko osolone i pieprzem pokryte. Kwaśne swoje, w garczku pod śmietaną zbieraną. W lodówce schłodzone kwaśne, w takie duże klocki pamiętam galaretowane kwadraty cięte nożem i wybierane łychą. Można było i pić i jeść. Takie swoje kwaśne było. Gasiło natychmiast upał , czy uczucie pragnienia. I te młode ziemniaki lekko popętane z sadzanym na koperku i kwaśnym. To Obiad lipcowych długich dni na roli i krótkich nocy. Za nim w sadzie naszym śliwa wczesna. Żółta choć nie do końca. Ale wczesna. Duża ta śliwa ,znaczy owoc, bo drzewo skromne. Latało się na gówniarza pod tą śliwę.Obok była stara poniemiecka wiśnia. W sumie dwie… jedna poszła pod nóż. Druga rodziła. Wysoko swe wiśnie. Pamiętam jak wzbierała w smaku owocem , karmazynem i szkarłatem zachodzącym tym śliwa żółta smaków miała całe kobierce. I tą śliwę kijaszkiem tłukłem by owoce skosztować…. Patrz..dziś znów zobaczyłem żółte śliwki. Pewnie z daleka. Nie mogłem sobie nie kupić kilka deka. Zatapiając się w nich zatapiałem się w swoją młodzieńczość…i smaki się zgrały całe…. Jak dawno nie kosztowałem tej śliwy…A co z cukinią?

Dziś sąsiad mnie zaopatrzył kilkoma nimi, różnymi …tymi i żółtymi i zielonymi. Cukinia kupuje smak od innego co z nim w garnku siedzi. Pamiętam w domu siostra kochała placki z kabaczka. Czy z obranego kabaczka pociachanego na talarki ,czy takiego na tarce poszatkowanego. Jajko, bułka tarta, na patelnie… a ja tych kabaczków nie lubiłem …dla mnie zbyt kabaczkowe były. A w domu dyna się nie przyjęła ale patison tak. Dziwne te twory ale smakowały pierwyj sort. Te z octu głównie. Kabaczek to tylko pestka dla mnie , samego go nie lubiłem ,ale cukinia ? swoistego smaku mało jak kasza jaglana. Lubiłem z niej placki, lubię ją w pomidorach, czosnku, lubię ją, bo nie brzmi cukiniowo, tylko dyplomatycznie.

Dziś w tych wspomnieniach na żywo się lubuję…mam je w koszykach. Kalafior wiadomo …nie teraz ale jest. Ta śliwka …ta cukinia ….ta młodość…

12 lipca 2021   Komentarze (1)
rodzinne strony   Życie  

Ulęgałek świat....

 

 

Lekko przypieka. Już w końcu lipiec. Wiatr delikatnie wkrada się w wiekowe dęby Puławskie.Niesie z sobą horyzont każdej tu mijanej historii. Błonie Puławskie tak bezwarunkowo wyprasowane, wyznaczone, dające teraz seniorom spokojnie poćwiczyć na siłowni, młodym na atlasach się wyżyć, dziecinom na placyku z bujawkami i grającymi rurami się spełnić, a w sektorze ogrodzeniowym psom i ich właścicielom ulżyć w bycie psim. Jest i modernistyczny ,spawany mostek, jest i rów ,gdzie i kosaćce i krwawnice się lubują. Otoczne to turzycami i trawą wysoką, wijące się niczym małe potoki dróżki kierują nasze podążanie. I te dęby wiekowe, zabytkowe a pod nimi park rozrywki dla małych i ciut większych. Hamaki do pobujania, ławeczki do spoczęcia i lekcje przyrody dalej na poznawczych obrotowych tablicach. Gdzieś tam na ławeczce pan już sędziwy. Oddech częsty ,płytki. Gorąco. Pod jego cieniem ,suczka nie młoda. Przy niej miseczka blaskiem słońca się mieniąca. W niej woda. Pan nalał i zaprasza do picia. Pij kochana bo upał. A sunia nie chce, widać,że samo jej tu z panem bycie jest jej całym światem, całym dobrem. Taki pan ,tak kocha i dba. Starszy nie ustępuje i namawia do kilku chłeptów wody …psina odporna na te zalotne prośby…oddycha równie szybko jak pan i z geniuszem przywiązanej miłości do niego. Tu i słychać ogrom młodzieży na boisku, coś trenują , kopią tą piłę ….aż w taki upał nie wypada wręcz. Nie dają poznać ,że pot po tyłku leje i ganiają raz na lewo, raz na prawo,raz do przodu i raz na tył. Gdzieś młodego chłopca zatapia się w piasku , inny z kolei nasypuje do wiadereczka piasek, gdzieś obok dylemat i spór u chyba 5 latków sędziują babcie. Rower na uliczkach dębowych pomyka szybko, tak tylko na sekundkę w tym świecie się pojawia. Młodzież na hamakach w telefonie zatopiona. Starszych para z wolna w kierunku Mickiewicza podąża…I ja z młodym wtopieni w ten obraz lipcowego, dębowego popołudnia. Zaoferowany ruchomymi obrazkami płazów kręci nimi syn agresywnie i coś mówi. Podlatuje pod ptaki i pokazuje na sowę…huuu huuu.Zna ten odgłos, co noc na Spacerowej gra w nocy. Pan zaprasza młodzieńca mego do rozmowy. Zaczynają się między nimi więzi pokoleń i doświadczeń tworzyć…niesamowity obraz dziadka i 3 lata. Wyrośniętego dębu i kiełka… Patrzę na nich i zostawiam ich w ich świecie. Gaśnie we mnie zewnętrzność i okiem patrzę na nich ,drugim na drzewo. Drzewo wyzwala we nie niesamowite wspomnienia i emocje. Wiem ,że pan z suczką to dobry człowiek i mogę syna na chwilę aż tak nie przyglądać. Podchodzę kilka kroków dalej, dotykam drzewa dłonią i uderza we mnie oje dzieciństwo. Połowa lat 80 tych , no może ciut dalej. Otwieram znów szufladę wspomnień. Nie spodziewałem się ,że uderzą we mnie podlotka życie teraz Syn z Panem rozmawia a ja już widzę jednym okiem stawek bagno. Mocno torficzne, ziemię mocno mokrą , wodą nasączoną . Trawy i perz rosły niebywały. Moje szorty pocerowane troszkę, koszulka biała , jakieś trampki na nogach. Biegnę na rów, z oddalonych niebywale mało obórkach. Wiem po co lecę.Sierpień późny, już słońce dobrze pali. Owoce nabierają smaku, zboże się złoci ..już dawno młody ziemniak swój z koperkiem i kwaśnym na stole gości. Już i po wiśniach i malinach ,truskawkowy tylko został wspomnień chichot. Śliwy się pudrują , warzywa żywią. Ta fasolka szparagowa czy bób już jedzony…w całości znaczy łupinie. A pomidor z folii i gruntowy ogórek się znajdzie. Ale dziś nie na te frykasy patrzę. Stoję jak młody szczaw przy dwóch drzewach. Przy rowie,od bagna do Wkry.Tam oblepione co roku owocami …grusza..dzika. Jak tu przy błoniach Puławskich – ulęgałki. Owoców mrowie , smak nie bardzo. Cierpki jakiś gębę wykręca. Ale owoców tysiące. Stoję przed ulęgałkami tu na Błoniach i tam u siebie pod Kołobrzegiem. Ten sam czuję smak, ten sam sentyment, tą samą do nich miłość. Ileż to koszy tych malutkich gruszek do domu naniosłem. Ileż musiały się w domu nabyć by słodyczy złapać , by można było je do kompotu, dżemu czy do pojedzenia. Tak nietrwałe a tak na trwałe wryły się we mnie. Tak ochoczo i z estymą je zbierałem i niosłem do domu. Mama tylko wzdychała ..znów ulęgałki? Znów jabłek dzikich narwałeś? Tak, rwałem i zbierałem by po trudzie matczynych rąk i tatowych prac w lutym czy kwietniu tego dżemu posmakować. A jabłka się w piekarniku piekło ..nabierały smaku własnego nam pasującego. I te kosze całe pamiętam tych gruszy spod rowu ciągnąłem zagony i ich cierpki smak czułem . Mimo to to były gruszki młodości mej ,ponad ocenę żadną. I tak te ulęgałki te z Błoni obudziły we mnie tego małego Pawła przy rowie. Wracam do rzeczywistości. Klaruje i wyrazu nabiera oko. Młody gdzieś koło bodziszka jest, suczka pije wodę ,pan szczęśliwy….ja też. Wiem ,gdzie mogę przyjść po te moje ukochane ulęgałki…w tym roku planuję z nich zrobić ocet owocowy…ulęgałkowy….

Zdjęcie z netu ... super zdjęcie

04 lipca 2021   Dodaj komentarz
rodzinne strony   puławy   Życie   dom rodzinny ulęgałki Puławt  

Miłego dnia

Miłego Wam życzę.

22 czerwca 2021   Komentarze (3)

Przemoc i znęcanie nad osobami starszymi......

Dzisiaj jest Światowy Dzień Świadomości Znęcania się nad Osobami Starszymi. Problem może się pojawiać coraz częściej ponieważ już niedługo  prawie 30% społeczeństwa w Polsce będzie starsze niż 60 lat. Temat niezwykle trudny społecznie, zamiatany pod dywan. Dziś o głównych ofiarach tego zjawiska….kobietach

 

„Badania wykazują, że nawet do 20% osób starszych doznało przemocy fizycznej i psychicznej od najbliższych. Zgodnie z kryteriami przyjętymi przez E. Rosset, w 2020 r. próg starości przekroczyło 12% światowej populacji (osoby powyżej 60 roku życia), co oznacza, że Polska należy do krajów, w których proces starzenia się populacji jest zaawansowany. Dane Eurostat pokazują, że w 2030 r. osoby w wieku 60 lat i więcej będą stanowiły 28% polskiego społeczeństwa, z czego ci najstarsi w wieku powyżej 85 lat — 2,1%. Będzie to oznaczało po pierwsze, że wzrośnie odsetek starszych osób żyjących samotnie. Ten proces wiąże się z samotnością i większym ryzykiem wykluczenia Po drugie, feminizacja starości .Wiek kobiet – ofiar przemocy w związku małżeńskim/partnerskim można umieścić w przedziale 60 – 81 lat. Ponad połowa pokrzywdzonych (51,4%) to sześćdziesięciolatki, ale dość często kobiety doświadczające przemocy miały też 62, 64 czy 65 lat – każda z tych grup stanowiła 7,1% badanych. Co więcej, 76,0% ofiar mieszkało w mieście, pozostałe na wsi. Żadna z nich nie miała migracyjnego pochodzenia. Nie zdarzył się również przypadek, że ofiara przemocy świadczyła opiekę pielęgnacyjną wobec sprawcy, zaś 3 z nich (4,3%) znajdowały się w sytuacji odwrotnej – otrzymywały od sprawcy opiekę. Istotne jest, iż połowa kobiet miała problemy ze zdrowiem, tym samym ich fizyczne/psychiczne zdolności do obrony przed agresją sprawcy były ograniczone. Prawie wszystkie z nich (95,7%) otrzymywały emeryturę.  

Małżeństwo i rodzina w opinii starszych kobiet doświadczających przemocy

 

 

Ważne jest także podkreślenie, że ponad połowa ofiar zamieszkiwała nie tylko ze sprawcą, ale i  z innymi członkami rodziny. W 55,7% analizowanych przypadków z poszkodowaną i jej  mężem/partnerem mieszkały zwykle dorosłe dzieci z wnukami, bądź matka pokrzywdzonej. Analiza materiału sądowego pozwala również na przedstawienie profilu sprawcy przemocy wobec kobiet w podeszłym wieku. W każdym z badanych przypadków był nim mężczyzna (mąż, partner) niemający migracyjnego pochodzenia. Część aktów przemocy zaczęła się tuż po zawarciu związku małżeńskiego, lecz zdecydowana większość sprawców miała 50 lat i więcej, kiedy ofiara po raz pierwszy zgłosiła się np. na policję ujawniając, że doświadczaprzemocy. Stało się to zatem po okresie wieloletniego doświadczania przemocy. W momencie ostatniego odnotowanego przez policję incydentu przemocy, który często decydował o  wszczęciu postępowania, wiek sprawców mieścił się w przedziale 52-82 lata, z czego najwięcej sprawców było w wieku:59 lat (12,9%), 60 lat (14,3%), 61 lat (11,4%) i 65 lat (10%). Na poważne choroby somatyczne cierpiało 38,6% sprawców, 14,3% było niepełnosprawnych fizycznie, 2,9% chorych psychicznie, a u 5,7% zdiagnozowano demencję. Każdy z  mężczyzn miał problem z  nadużywaniem alkoholu. Duża część sprawców (80,0%) otrzymywała emeryturę, a o 10,0% z nich można powiedzieć, że byli ekonomicznie zależni od ofiar. 

Wypowiedzi kobiet wskazują na ogromne znaczenie, jakie w ich życiu mają najbliżsi. Nic więc dziwnego, że doświadczana przez nie sytuacja wywołuje w nich strach i obawę nie tylko o siebie, ale i o innych członków rodziny. Dość często pojawiały się także uczucia wstydu, poniżenia, rozgoryczenia czy zawodu, a z drugiej strony cierpliwość i wiara w poprawę, zmianę na lepsze. Niżej zostaną zacytowane fragmenty wypowiedzi kobiet, obrazujące te kwestie.

Strach

Irena Pospiszyl wyjaśnia, że „jeżeli kobieta nie odejdzie względnie szybko od męża, to po pewnym czasie przebywania w przemocowym związku, rodzi się specyficzny rodzaj postaw zależnościowych zarówno w  psychice ofiary, jak i agresora, postaw rzadko uświadomionych, jednak głęboko osadzonych w duszy jednostki, stanowiących bardzo silny czynnik spajający traumatyczny związek” .A w takim związku pojawiają się różne emocje – bardzo często (jeśli nie wyłącznie) te negatywne, np. strach. W dokumentach jednej z analizowanych spraw pojawiła się następująca wypowiedź zeznającej ofiary przemocy: syn staje w mojej obronie, boję się że kiedyś zrobi mu [sprawcy] krzywdę i pójdzie za to siedzieć (…) Syn mógłby mnie przed nim obronić, ale jak mówiłam, boję się, żeby nie poszedł siedzieć. Bywa, że pije kilka dni, później kilka dni przerwy i znów od początku. Świadkami zachowania męża są syn i sąsiadka. Nie robiłam nigdy obdukcji (kobieta 1, w  związku małżeńskim od 33 lat). W podobny sposób wypowiadała się inna poszkodowana, która wyrażała obawę o  zdrowie i  życie swoje i  dzieci: mąż mnie bije, wypędza z  domu, miałam obrażenia ciała w postaci siniaków, zadrapań. Ponadto grozi mi i dzieciom kiedy stają w mojej obronie – zabójstwem. Mąż miał nakazane leczenie odwykowe, które nie przynosi rezultatów (…) Nie odzywałam się, bo bałam się co on zrobi. Poszłam do prokuratury i złożyłam zawiadomienie, kiedy wróciłam, mąż powiedział, że mnie prokurator wyjebał. Powiedział, że się nie boi, bo mu nic nie zrobią.(…) Jestem tym zmęczona, kosztuje mnie to dużo nerwów i zdrowia. Ja się go boję, on jest nieobliczalny w swoim zachowaniu. Myślę, że w tym szale, w który wpada, może zabić. (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat).Boimy się spać w nocy ponieważ nie wiemy co on może zrobić (…) Boimy się z synem siedzieć wieczorem, ponieważ wyłącza światło i grozi, że nas zabije – opowiadała inna pokrzywdzona (kobieta 6, w związku małżeńskim od 39 lat). I jeszcze jeden cytat obrazujący jak wiele negatywnych uczuć towarzyszy domownikom zamieszkującym pod jednym dachem ze sprawcą przemocy i  jakie mogą być tego konsekwencje: Dzieci stają w mojej obronie, on je szarpie i kopie. Nie robiłam wcześniej żadnych badań lekarskich, ale ostatnio, po pobiciu była u lekarza i ten wydał zaświadczenie o obrażeniach. Mąż jest w I grupie inwalidzkiej bo choruje na tarczycę i cukrzycę. Pomimo chorób jest cały czas agresywny wobec mnie i dzieci. W domu jest atmosfera strachu i psychicznego wykończenia. Żyjemy w ciągłym strachu, mimo, że córka dobrze się uczyła, musiała powtarzać III klasę liceum. Gdy zgłosiła się do lekarza, on orzekł załamanie nerwowe spowodowane złą sytuacją rodzinną. Syn też bierze leki i jest pod kontrolą lekarza (…) Byłam na policji ze skargami na męża, ale on uważa że nie można mu nic zrobić i się nie boi. Jego zachowanie jest dla nas coraz bardziej uciążliwe, żyję w strachu, że coś złego się wydarzy, ze się rano nie obudzę. 

Wstyd

Pia Mellody zajmująca się m.in. problematyką toksycznych związków, w  tym też związków z  występującą w  nich przemocą wyjaśnia, że „wstyd daje nam poczucie pokory, które pozwala nam wiedzieć, że nie jesteśmy Siłą Wyższą. Zdrowy wstyd przypomina nam, że jesteśmy omylni i że musimy się uczyć odpowiedzialności”. Jednak wstyd jest uczuciem, które podlega szkodliwym stereotypom naszej kultury. „Wolno odczuwać wstyd – pisze Mellody – ale nie powinno się o tym mówić. W rezultacie wielu z  nas w  ogóle nie dostrzega faktu, że życie każdego człowieka pełne jest doznań wstydu (…). Wstyd jest taką samą emocją, jak poczucie winy, ból czy radość, lecz ma pewną szczególną cechę, ponieważ dotyka naszego poczucia wartości, pozwalając nam dostrzec, że jesteśmy niedoskonali. (…) Wstyd to uczucie niezmiernie silne. Wielu ludzi sądzi, że  najpotężniejszym uczuciem jakiego doświadcza człowiek jest gniew, ale niektórzy uważają że jest nim wstyd”. Można przypuszczać, że u osób starych wstyd jest potężną emocją, dającą o sobie znać w różnych sytuacjach i wpływającą na podejmowane przez nich działania lub ich brak. Sprawdza się to w przypadku sytuacji przemocy małżeńskiej/ partnerskiej.

Analizowane zeznania kobiet potwierdziły, że wstyd znacząco oddziaływał na ich zachowania. Jedna z pokrzywdzonych mówiła: nie wzywałam policji, bo się wstydziłam. Obdukcji lekarskiej też nie robiłam, bo się wstydziłam tego, co się dzieje u mnie w domu (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat). Inna z kolei zeznała: Nigdy nie wzywałam policji, wstydziłam się dzwonić, 25 lat temu była u nas policja jak mnie pobił. Później już nie dzwoniłam (kobieta 4, w związku małżeńskim od 45 lat). Nigdy nie żaliłam się rodzinie na temat mojej sytuacji (kobieta 10, w związku małżeńskim od 25 lat) – relacjonowała kolejna kobieta i nie można wykluczyć, że czynnikiem hamującym ją przed ujawnieniem doświadczanego problemu był właśnie wstyd, gdyż nie jest łatwo mówić o tym, że krzywdzą nas osoby najbliższe. 

Poniżenie

Przywoływane wyżej badania przeprowadzone w  województwie podlaskim w latach 2006-2009 wśród ludzi starych wskazały, iż „zachowaniem agresywnym, które najczęściej miało miejsce w stosunku do osób starszych były kłótnie. Doświadczało ich 12,8% wszystkich osób starszych. Z wyzwiskami oraz znieważaniem spotkało się 9,5% respondentów". Zacytowany fragment został przytoczony celowo, gdyż ukazuje, że znieważanie przez  prawcę przemocy to kolejne odczucie doświadczane przez ofiary – również te, które zeznawały podczas dochodzenia prowadzonego przeciwko ich mężowi stosującemu zachowania agresywne. Podczas jednej z awantur mąż chwycił kij bejsbolowy i chciał mnie tym kijem bić. Wtedy córka stanęła w mojej obronie i mąż ją tym kijem uderzył w plecy. Krzyczy tak głośno, że nie można usiedzieć w domu. Nas traktuje jak szmaty, a przy mnie podchodzi do psa i tego psa głaszcze, całuje (kobieta 2, w związku małżeńskim od 36 lat) – opowiadała jedna z kobiet. W aktach innej sprawy można było przeczytać: Ubliżał i był zazdrosny o moje awanse w pracy. Jak ktoś do mnie przychodził ze znajomych bądź rodziny to się popisywał, chodził w slipkach, dawał do zrozumienia, że ten ktoś jest niepotrzebny tu (…) Poniżał mnie przy obcych ludziach, mówiąc, że jestem głupia. Wykrzykiwał, że jestem nic nie warta, pochodzę ze wsi. Zwykle nic nie mówiłam, ale zdarzało się, że nie wytrzymywałam i mówiłam, że jest bestią, ale nigdy go nie wyzywałam słowami wulgarnymi (…) 

Cierpliwość i wiara w poprawę

Stosowanie przemocy przez osobę najbliższą w  środowisku rodzinnym, które winno dawać poczucie bezpieczeństwa i wsparcia może być traktowane w kategorii sytuacji granicznej. Anna Pawełczyńska  wskazuje, iż przebywanie w takich warunkach zmusza do wyboru tego, co najważniejsze. Wypowiedzi respondentek wskazywały, że mimo przebywania w  sytuacji granicznej, jaką jest wieloletnie doświadczanie przemocy ze strony męża, pokrzywdzone cierpliwie wierzyły w poprawę i miały nadzieję na zmianę zachowania oprawcy. Można więc uznać, że rodzina i małżeństwo stanowiły w  ich przypadku największą wartość. Na taki stan rzeczy wskazuje fragment zeznań jednej z ofiar: kilka razy składałam zawiadomienie na policji o znęcaniu się ale za każdym razem je odwoływałam. Mąż obiecywał, że się poprawi a ja mu wierzyłam (kobieta, w związku małżeńskim od 32 lat). Inna z kolei dodała: nigdy wcześniej nie składałam zawiadomień, bo myślałam, że sytuacja się uspokoi (kobieta, w związku małżeńskim od 25 lat).Słowa kobiety wskazują na siłę przebaczenia i  składanej przysięgi małżeńskiej. Michel Wieviorka nazywa taki rodzaj przebaczenia (spotykany w sytuacjach szczególnie trudnych) wybaczaniem niewybaczalnym. Należy zwrócić uwagę, iż w wielu przypadkach kobiety doświadczające przemocy ze strony mężów, bądź partnerów życiowych, próbują zapomnieć i  mimo doznawanych krzywd – przebaczyć. Zdarzają się także przypadki usprawiedliwiania zachowania sprawcy.Zeznania kobiet doświadczających przemocy wskazują, że w wielu przypadkach, kiedy decydują się na zgłoszenie sprawy na policję nie mają zamiaru ukarać sprawcy, umieścić go w zakładzie karnym, czy też uzyskać zadośćuczynienie za doznane krzywdy. One chcą jedynie uzmysłowić mu niewłaściwe postępowanie. Nie oznacza to jednak, że rezygnują z pragnienia życia bez przemocy, w zgodnym, bezpiecznym związku…

Też tutaj kwestia wiary ma duże znaczenie, ponieważ są przekonane, że jest to grzech, że jest to nie w porządku, że powinny trwać dla dobra rodziny. I z resztą często w relacjach z duchownymi, no takie relacje dostają. Obok rozmowy z księdzem, ogromne znaczenie w znoszeniu agresywnych zachowań męża/ partnera ma dla ofiar przemocy – modlitwa. W rozmowie z Bogiem szukają pocieszenia i są do dalszego trwania przy współmałżonku/ partnerze….”

 

„Małżeństwo i rodzina w opinii starszych kobiet doświadczających przemocy. Na podstawie analizy akt sądowych w województwie podlaskim” - Małgorzata Halicka,Jerzy Halicki,Emilia Kramkowska,Anna Szafranek

Raport From INTERNATIONAL EXPERT’S CONFERENCE OF ELDER ABUSE PREVENTION AND  ROTECTION .

15 czerwca 2021   Dodaj komentarz
Życie  

Agrestu na Niwie smak...

 

Jeszcze niedojrzały.. jeszcze kwaśny ..dobiega mnie głos ulubionego pana starszego z balkonu. To człowiek serce Górnej Niwy. Broda i wąsy już razem od dawna. Ten szczery jego uśmiech  i ta niesamowita serdeczność ,empatia i altruizm w każdym centymetrze jego świata wymiarów.Młody w niego zapatrzony niesamowicie! Pamiętam ich pierwsze spotkanie ze 1,5 roku temu. Tu przy gołębiach na Roweckiego . Cichaczem karmiłem dłońmi Antosia gołębie a pan Starszy podszedł do nas , w sumie do syna i uderzyła w nas jego genialna anielskość. Mimo kilku słów ,cudowność człeka w wieku słusznym z sercem przepełnionym empatią i człowieczeństwem. Tak Go zapamiętałem i jak się niekiedy mijaliśmy to zawsze mu Dzień Dobry i skinienie dałem , tyle choć mogłem i mogę. Obdarza każdego spotkanego swoją wiarą w lepszego człowieka, w lepsze ja , w lepszy uśmiech , spojrzenie, tchnienie brwi, czy kąciki ust pełne normalności w tych czasach. Dziś z balkonu epatował swoją miłością do bliskich. A syn i ja wpatrzony w Niego i jego rozmowy o…kwaśnym i niedojrzałym i  tym jak się znamy, jak zna synka mego ,jak mijane rogi nasze się zbiegały i biegną ,gdzieś krzyżując. Ale ja wyciszyłem Tu i Teraz na moment okiem prawym łapiąc syna biegania po chodniku co chwilę ….zatracałem się w domu rodzinnym i dziadkowym sadzie.

Widząc Pana gasłem natenczas wyłaniając ze swojej pamięci nasz ogród, dziadkowy sad. Uderzyły lata 80-90 we mnie, jak w czerwcowy dzień kroki na ogrodzie w domu rodzinnym czyniłem. Gdzie krzaki porzeczki się puszyły, gdzie wiśnia zielonym owocem jeszcze była, gdzie pięknie na kremowo kwitły ziemniaki. Gdzie całe zagony  buraczka czerwonego – botwinki rosły, kopru naręcza czy marchwi łęcin padół. Szedłem do niego – do zapomnianego , do mniej lubianego, takiego biednego brata przed lecia owocu. Tu już arbuzy w krasie, truskawki zawisłe na krzaczkach. A mnie ten agrest ciągnął do siebie. Ciągnął nie tylko mnie …kocham jego kwaśno słodki smak. Ten owoc z ogonkiem ii dupką brązową. Na krzaku osadzony i oblepiony co roku . Tato mój dba by różność była i ten zielony, żółty czy czerwony. Czy nawet agresto-porzeczka. Takie twory się jadało. I miseczka plastikowa zielona n ten agrest z ogrodu rodziców i te maliny, niedojrzałe w pełni porzeczki czarne i czerwone i truskawki późno czrewcowo-lipcowe….To pamiętam jak teraz , czuję smak …Jezu jak to się jadło z krzaka czy ledwo co zerwane. Tak naturalnie, tak normalnie, tak z pola, tak z sadu. Ten agrest uwielbiam do dziś , jego maleńkie nasionka zatopione w słodyczy dojrzałości…a w cieście ? pychota! Niezastąpiony dżem z niego dla mięs czy serów pleśniowych. To wiem teraz ,ale wtedy za gnoja ? jak latało się po dworze do nocy, rżnęło w palanta czy lotki…wpadało się na ogród i cyk z krzaka i ten kwaśny i ten słodszy, bardziej miękki, czy ten bardziej burgundowy… Wtenczas tak naturalne …dziś jakby obce….

Przebudzam się ze wspomnień …tak zielony jeszcze mocno agrest i porzeczki na Roweckiego rosną…a Pan ich dogląda….niech rosną…

07 czerwca 2021   Komentarze (1)
puławy   Życie   filozofia   agres pan Kaziu Niwa Puławy  
< 1 2 ... 8 9 10 11 12 ... 40 41 >
Blogi