Kanapka
Kanapka.
Słowo wybitnie oczywiste ,że aż przaśne. No kanapkę każdy zna. Kto jej w ręku nie miał. Nie pamiętamy nawet jak ta kanapka weszła w nasze życie. Jak stała się naturalnym uzdrawiaczem ciała i duszy. To ona niechciana i nielubiana posmarowana tanim pasztetem z keczupem niskiej wartości . To ta owinięta w papier śniadaniowy puszczająca okręgi i placki tłuszczu choćby. To ta z wąchana i oglądana z każdej strony w szkole. To w końcu ta kanapka zrobiona z serca przez mamę, tatę dziewczynę czy chłopaka , mimo swego wsadu zawsze smakowała wyśmienicie.
A były różne. Oj pamiętam …znów drążę swoje wspomnienia z młodości szczypiora. Lata 80 czy początek 90. Rodzice zapewnili na kanapkę wszystko, no…może prócz sera żółtego i masła. Wędlina była swojska ,wędzona ,czy pieczone mięso, swój ogórek czy pomidor spod folii , garść koperku. Do tego dochodził głównie chleb z piekarni w Rymaniu ( lepiej wypieczony, popękany niż z Siemlyśla) kawałek masła czy margaryny ( choć ich było mało) . BA! Petarda to był swój smalec. Nie pytajcie co i jak. Bulgotał na wolnym ogniu długi czas , skwarka się robiła i cyk cebula ,liść bobkowy czy ziele. Pamiętam garczek smalczyku swojskiego. To było coś. To nie była kanapka , to była półkanapka ! Pajda chleba grubo swoim smalczykiem , kiszony i cebula. To było jadło. Cóż było potrzeba? Nic. W łapę i na dwór. Ganiało się za piłką z pajdą chleba ze smalcem. To było genialne w smaku. Pamiętam jak na ryby się szykowałem sam lub z tatą. Czy robić kanapki wieczorem ? czy może na świeżo z rana? To był dylemat! Przeważnie robiło się wieczorem pamiętam. By rano wstać koło 4 , zjeść śniadanie ( głównie jajecznia) herbata i ogień na ryby. W termosie za gówniarza herbata, już później kawa. I ta kanapka przy wschodzie słońca, na jeziorem zaciągniętym mgłą swego ranka. Przy pachnącym lesie jeziora, świergotu ptaków i dręczących zmysły zapachów przyrody. Tak….ta kanapka z niczym, ot zwykły ser czy pasztet, czy nawet jarsko z pomidorem smakowała w gąszczu pary jeziora i smaku zaranka wspaniale. To były najlepsze dania na świecie. Zrobione własną ręką czy przez rodziców smakowały wybornie. Ta kanapka wciśnięta przez mamę ,gdy spieszyłem się na boisko. Czy ta zrobiona do szkoły. Niby przaśna , taka o…ale z serca i miłości. A taka pamiętam na pole kanapki się robiło. Z rankiem w truskawki się szło zbierać , w koszu te kanapki były pamiętam. No nic tak , ot kanapki ale przecież ileż to trzeba było przy nich porobić. Dziś doceniam. Dziś te matczyne kanapki na drogę, czy do szkoły czy studia ,czy na drogę pociągiem, czy ot tak jak głód ściśnie smakują w duszy najbardziej. To łza i radość rodzicielki w nich jest. Wielka zamknięta miłość w tej prostocie kanapki zamknięta. By głody nie był, by miał co zjeść…
Robię kanapki od dawna swoim dzieciom….od dawna w nich zaszywam jak moi rodzicie miłość , troskę i radość. To w młodym łapiącym kanapkę widzę swoje spełnienie, jak dumnie odjada i zajada ją. Jak mu smakuje , czy na wierzchowinach parchackich, czy głębocznicach Pożoga. To te jedzone nad Wisłą, czy tych na placu zabaw. Tych spakowanych do szkoły, tych na drogę….
Dziś gdzie tym kanapkom kiedyś. Dziś mamy subway czy inne knajpy kanapkowe. Sam się nam zmienił, dojrzeliśmy do lepszego, z tuńczykiem nie pasztetem. Z rukolą a nie sałatą. Z oliwkami i kaparami a nie z przaśnym ogórkiem kiszonym. Dziś w ciapacie czy picie a nie w pajdzie. Dziś posmarowane jakimś smarowidłem na oliwie a nie smalcem, zapakowane z kunsztowny lakmus niż papier śniadaniowy….
Kanapkę dziś zrobiłem dla siebie …tą nowoczesną …smaczna ,choć czegoś jej brak…nie wiem…
Ja mimo tego zabieram na dwór te staroświeckie kanapki….z miłości…