Las...zaprasza..
…..podciągnął opadające spodenki. Już dawno pasek ze starości mu zjadło, sznurkiem konopnym się obwija , bo szlufki czas pourywał. Kilka piegów na młodzieńczej twarzy połyskiwało w spoconym słońcu południa lipcowego. Kijaszek w ręku budował jego oparcie. Zmęczony tym pielgrzymowaniem, skrajami borów, ugorów pagórków, łąk wielko zielnych pełnych dolin. Dręczył go unoszący słodkawy zapach unoszący się na wietrzyku lipcowego przedpołudnia. Dochodził z białego kwiecia przy podmokłym torowisku, z małym stawkiem rzęsą okraszonym. Nie umiał nazwać tego zapachu, ale zdaje się działał na niego jak uśmierzasz bólu jego burczącego brzucha, firnakowej już koszulki, dziurawych butów i w liści chrzanu zawiniętego ostatniego kęsa żytniego chleba. Stał tak oparty plecami do wodnego raju, spodenki poprawił, sznurkiem zacisnął. Głodu nie czuł, pragnienia też nie miał. Pił niedawno. Fala chłodu przetoczyła się przez niego. Znieruchomiał. Zamknął oczy. Zaczął widzieć , czuć odgłosy. Z niedalekiego drzewa słyszy ciepłe- witaj chłopcze. Gdzieś z igieł sośniny wylatuje grzeczne – zapraszamy. Zaciągnął się jak nigdy dotąd. Zapach ziemistości, mchu, igieł świerkowych i sośniny , leżących od roku liści dębu wielkich jak jego dłoń. Zaczęło w nim kiełkować przekonanie, że las nie tylko jest ciemny i straszny, że nocą nikt się do niego zapuszczać bez powodu nie zapuszcza. Stał tak i oczy szeroko otworzył. Przed nim niczym ściana soczystej wielkozielonści lasu chłodziła swymi konarami młode ciało wędrowca. I poczuł swoją maluczką postać przy tym lesie,drobiną , kurzem marnym. A ten las go zapraszał…zapraszał do siebie bez pytania….las nie pyta….las zaprasza……