Pomidorowy z paprykowym smak w słoikach......
Wrzesień już nie młody. Po kilku dniach pochmurnych i zimnych – zapadłe cieplejsze dni. Taki czas by na ostatni dzwonek wybrzmiałe babie lato. By te latające na zefirach i podmuchach coraz to chłodniejszych pajęcze świecie kończyło ten czas palącego słońca. Zabarwiających to na czerwono te wcześnie dojrzałe w sadach czereśnie , porzeczki z zielonych sopelkowych kiści zrobić na wierzchowinach parchackich czerwone do granic owoc , czy czarny pełny i dojrzały. Ten agrest kwaśn bez miary napełnia słodyczą ciepłego lata. Te mirabelki co roku zawsze obradzają , zawsze dają ulżyć smakom swojego dzieciństwa. Skacząc na lipcowo-sierpniowe młode papierówki te z sadu pełne młodzieńczych wspomnień dziecinstwa. To zamalowane niczym odkrywanie tajemnicy bycia pierwsze śliwki w swoich fioletach. Zarumienione maliny czy wyginane na zapłociu jeżyny. Już teraz roboty słońce ma mało. Ot tarnina została i dla tej tarniny co chwilę smaga swym błyskiem, już fioletowa, już na oko dojrzała...nic bardziej mylnego. Kwaśna jak ta zaczerniejąca czeremcha. Razem kwaśne ,ale dorodne i kusząc. Gdzieś kalina już zakończyła się czerwienić a głóg ten przy Wiśle już gotowy do zbiorów. Tak jak czarny bez...Czas zapasów czas zacząć. Jak zwierzęta tak i my szykujemy się na przednówek , na niewiadomo jaką zimę. Tak jak kiedyś nasi dziadowie ,czy prababki. Jakoś tak samo z siebie przychodzi. Siewy wiosenne czas zebrać. W tym dymie palonych łęcin unoszących się z kopczyków na ogrodach i polach zaczynamy odwieczny rytuał odcinania naci pietruszce, ćwikle, pasternakowi,czy selerowi. Pamiętam to aż za dobrze. Końcówka września niekiedy i nawet październik , po lecie i cieple już tylko wspomnienia ubrany grubo z czapką na głowie i nożu nie małym w ręku szło się na ogrody. Tam był dopełniany ostatni akt posługi ziemi dla człowieka i wielki pokłon dla niej. To setki godzin z haczką ,gracką szpadlem. To godziny w krzyżu bólu zginania nad redłami, nad sianymi grządkami. To i oprysk i sypanie nawozem. To setki wiader i konewek z pobliskiego stawku ciągane. I ta nadzieja ,że będzie co do gara włożyć. Dziś to nie ma znaczenia jak się ma kasę. Lecz nawet w moich latach jakich pamiętam 80 tych nigdy głód nie zajrzał. No może się nosiło po bracie ciuchy , może pocerowane były ,ale jedzenia nie brakło. Był chlewik, kurnik, były i jajka i rosół co niedziele. Były warzywa i owoce w ogrodzie i sadzie. Była trudna praca,ale każdy z nas wiedział po co. Tato w piwnicy pamiętam z płyty chyba pilśniowej, czy nawet litego porobił cały regał półek. Zawsze nosiło mnie pytanie po co takie coś. A na tych poziomach różne smaki w wekach i słoikach. To kompoty czereśniowe były, to kiszony ogórek był, był i korniszon.Ha i surówka z ogórków, dynia się znalazła i patison w zalewie. Był tam i tarty burak czerwony i cały też w zalewie. Ło mamo ,czego tam nie było. A dżemów mrowie. Od tych z jabłek, po agrestowe smaki i porzeczkowy wymiar. A nad głową worek siatkowy i w nim się podsuszała cebula. Obok tej damy był zawinięty w warkocze czosnek...tak swój ,ostry piekący, leczniczy... Na lewo jabłka zimowały....Człowiek z tym nożem wiedział co robić. Najpierw wyrwać z pola warzywa okopowe i ciąć nacie. I to nie po korzeniu tylko ciut wyżej. Kopczyk marchwi rósł za mną a przede mną naci. Do tego smagający słotny dzień, zimno i ta robota …Młody gnój byłem,czułem tą niesprawiedliwość ,że ja tu a inne chłopaki rżną z gałę,czy finkę,czy palanta. A ja z kochanym tatą woziłem piasek w wiadrach do dołów i ten piasek z tymi okopowymi się sypało i układało. Maliny były obok, już nie owocowały. Ucinałem jedną łodygę na herbatkę popołudniową. Odwar był cudowny, pyszny,malinowy. A przy tych malinach lubczyk wiecznie prawie zielony był.Cięty był i siekany i mrożony ta magi naszych stołów, podstawa rosołu,co przypisuje się mu działanie wzmacniające chuć....
Dogasające pomidory zbierane w foliaku od lipca gasły we wrześniu jak i wybrzmiała papryka. A była różna . Głównie zielona i biała. W smaku mocno paprykowa. Czerwona bywała, ale to biała była dla mnie najsmaczniejsza. Niekiedy można kupić ją.
Patrząc oczami młokosa na pracę w polu i przy chowie miało się wrażenie,że mlodość uciekała między palcami . Przygnieciony pracami wszelakimi nie będzie co pamiętać. Dziś pamiętam dobrze i wiem skąd ten trud pola i sadu. Skąd te niełatwe dzieciństwo.By mieć swoje. Ruszyłem na rynek w sobotę, zatopiłem się w pozyskanie pomidorów i papryki, cebuli i czosnku. Mam swojego ulubionego sprzedawcę. Mówię ,że chcę zostawić całą kasę u niego, patrzy na mnie z wrodzonym szacunkiem. Biorę dwa worki papryki nietaniej, 10 kg pomidorów lima – kocham je. Do tego szalotki,zwykłej i cukrowej cebuli. Kilka główek czosnku. Już kończę zakupy i pada z ust Sprzedawcy. Pan mnie uszanował i zaufał ja proszę Pana rewanżuję się. Proszę zabrać porę , seler i koperek ode mnie. Stałem obładowany warzywnymi cudami a z serca i oczu jakaś kropla ludzkiej empatii. Takiego zwykłego szacunku, aż się wzruszyłem. Człowieka w człowieku nie brakło , ależ serce mi drgnęło ..wydusiłem dziękuję prze Panie... iść d domu zostało i poczynić to co w domu 30 lat temu..
Smaki papryki i pomidorów zamknąłem w słoikach....
Wrzesień już nie młody. Po kilku dniach pochmurnych i zimnych – zapadłe cieplejsze dni. Taki czas by na ostatni dzwonek wybrzmiałe babie lato. By te latające na zefirach i podmuchach coraz to chłodniejszych pajęcze świecie kończyło ten czas palącego słońca. Zabarwiających to na czerwono te wcześnie dojrzałe w sadach czereśnie , porzeczki z zielonych sopelkowych kiści zrobić na wierzchowinach parchackich czerwone do granic owoc , czy czarny pełny i dojrzały. Ten agrest kwaśn bez miary napełnia słodyczą ciepłego lata. Te mirabelki co roku zawsze obradzają , zawsze dają ulżyć smakom swojego dzieciństwa. Skacząc na lipcowo-sierpniowe młode papierówki te z sadu pełne młodzieńczych wspomnień dziecinstwa. To zamalowane niczym odkrywanie tajemnicy bycia pierwsze śliwki w swoich fioletach. Zarumienione maliny czy wyginane na zapłociu jeżyny. Już teraz roboty słońce ma mało. Ot tarnina została i dla tej tarniny co chwilę smaga swym błyskiem, już fioletowa, już na oko dojrzała...nic bardziej mylnego. Kwaśna jak ta zaczerniejąca czeremcha. Razem kwaśne ,ale dorodne i kusząc. Gdzieś kalina już zakończyła się czerwienić a głóg ten przy Wiśle już gotowy do zbiorów. Tak jak czarny bez...Czas zapasów czas zacząć. Jak zwierzęta tak i my szykujemy się na przednówek , na niewiadomo jaką zimę. Tak jak kiedyś nasi dziadowie ,czy prababki. Jakoś tak samo z siebie przychodzi. Siewy wiosenne czas zebrać. W tym dymie palonych łęcin unoszących się z kopczyków na ogrodach i polach zaczynamy odwieczny rytuał odcinania naci pietruszce, ćwikle, pasternakowi,czy selerowi. Pamiętam to aż za dobrze. Końcówka września niekiedy i nawet październik , po lecie i cieple już tylko wspomnienia ubrany grubo z czapką na głowie i nożu nie małym w ręku szło się na ogrody. Tam był dopełniany ostatni akt posługi ziemi dla człowieka i wielki pokłon dla niej. To setki godzin z haczką ,gracką szpadlem. To godziny w krzyżu bólu zginania nad redłami, nad sianymi grządkami. To i oprysk i sypanie nawozem. To setki wiader i konewek z pobliskiego stawku ciągane. I ta nadzieja ,że będzie co do gara włożyć. Dziś to nie ma znaczenia jak się ma kasę. Lecz nawet w moich latach jakich pamiętam 80 tych nigdy głód nie zajrzał. No może się nosiło po bracie ciuchy , może pocerowane były ,ale jedzenia nie brakło. Był chlewik, kurnik, były i jajka i rosół co niedziele. Były warzywa i owoce w ogrodzie i sadzie. Była trudna praca,ale każdy z nas wiedział po co. Tato w piwnicy pamiętam z płyty chyba pilśniowej, czy nawet litego porobił cały regał półek. Zawsze nosiło mnie pytanie po co takie coś. A na tych poziomach różne smaki w wekach i słoikach. To kompoty czereśniowe były, to kiszony ogórek był, był i korniszon.Ha i surówka z ogórków, dynia się znalazła i patison w zalewie. Był tam i tarty burak czerwony i cały też w zalewie. Ło mamo ,czego tam nie było. A dżemów mrowie. Od tych z jabłek, po agrestowe smaki i porzeczkowy wymiar. A nad głową worek siatkowy i w nim się podsuszała cebula. Obok tej damy był zawinięty w warkocze czosnek...tak swój ,ostry piekący, leczniczy... Na lewo jabłka zimowały....Człowiek z tym nożem wiedział co robić. Najpierw wyrwać z pola warzywa okopowe i ciąć nacie. I to nie po korzeniu tylko ciut wyżej. Kopczyk marchwi rósł za mną a przede mną naci. Do tego smagający słotny dzień, zimno i ta robota …Młody gnój byłem,czułem tą niesprawiedliwość ,że ja tu a inne chłopaki rżną z gałę,czy finkę,czy palanta. A ja z kochanym tatą woziłem piasek w wiadrach do dołów i ten piasek z tymi okopowymi się sypało i układało. Maliny były obok, już nie owocowały. Uciąłem jedną łodygę na herbatkę popołudniową. Odwar był cudowny, pyszny,malinowy. A przy tych malinach lubczyk wiecznie prawie zielony był.Cięty był i siekany i mrożony ta magi naszych stołów, podstawa rosołu,co przypisuje się mu działanie wzmacniające chuć....
Dogasające pomidory zbierane w foliaku od lipca gasły we wrześniu jak i wybrzmiała papryka. A była różna . Głównie zielona i biała. W smaku mocno paprykowa. Czerwona bywała, ale to biała była dla mnie najsmaczniejsza. Niekiedy można kupić ją.
Patrząc oczami młokosa na pracę w polu i przy chowie miało się wrażenie,że młodość uciekała między palcami . Przygnieciony pracami wszelakimi nie będzie co pamiętać. Dziś pamiętam dobrze i wiem skąd ten trud pola i sadu. Skąd te niełatwe dzieciństwo.By mieć swoje. Ruszyłem na rynek w sobotę, zatopiłem się w pozyskanie pomidorów i papryki, cebuli i czosnku. Mam swojego ulubionego sprzedawcę. Mówię ,że chcę zostawić całą kasę u niego, patrzy na mnie z wrodzonym szacunkiem. Biorę dwa worki papryki nietaniej, 10 kg pomidorów lima – kocham je. Do tego szalotki,zwykłej i cukrowej cebuli. Kilka główek czosnku. Już kończę zakupy i pada z ust Sprzedawcy. Pan mnie uszanował i zaufał ja proszę Pana rewanżuję się. Proszę zabrać porę , seler i koperek ode mnie. Stałem obładowany warzywnymi cudami a z serca i oczu jakaś kropla ludzkiej empatii. Takiego zwykłego szacunku, aż się wzruszyłem. Człowieka w człowieku nie brakło , ależ serce mi drgnęło ..wydusiłem dziękuję prze Panie... iść d domu zostało i poczynić to co w domu 30 lat temu..
Smaki papryki i pomidorów zamknąłem w słoikach...