• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (67)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (130)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (6)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (44)
  • puławy (48)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (6)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (54)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Najnowsze wpisy, strona 21

< 1 2 ... 20 21 22 23 24 ... 40 41 >

Bieg Szlak Trafi 2019 - Parchatka ....

Nawet żelu nie mam. Boże !!  Tymi słowami przywitałem czwartek tuż przed piątek i wyczekiwaną sobotą. Co za dni , topniały jak arktyczny lód na biegunie. A ja w tych dniach zapomniany całkowicie. Praca , rodzina, Antoś, Weronika. Dnia koniec o 22 i spać i kiedy myśleć o bieganiu. Coś jakieś „ Ciechanki” pobiegane.  Trochę mniej na tyłku , plecy lżej noszą , kilka kilo mniej. I but luźniejszy, spodenki latają na tyłku, koszulka L w końcu zaczyna dobrze pasować, nawet mka zaczyna pasować. Dziwne uczucie. Jak to ,że nie zapisałem się na czas, że taniej mogłem pobiec ,miesiąc wcześniej zapisać się jak człowiek. Jak większość biegaczy z mojego ukochanego teamu Multimedia Runners Puławy. Ja NIE. Jak odszczepieniec zatracony w codzienność codzienności , rutynę przaśności. Ja NIE. Wiec błagalne błaganie Beatki i możliwość biegu w Bieg Szlak Trafi edycja 2019. Początek sierpnia, dokładnie 4 i ja całkowicie nieprzygotowany do Półmaratonu górskiego tu w moich ukochanych wąwozach, w mojej dziczy botanicznego szczęścia, mojej ojczyzny małej, kochanej. Wybłagane żele u Grzesia i Milenki …wstyd ale trudno. To prawdziwi dobrzy biegusie pomogą , wspomogą. Pożyczą, kiedyś oddam. Kiedyś …. Jeden trening – mała pętla z rana przeleciana. 7 km trasą i o dziwo moje nie jest źle, jest całkiem dobrze. Procentują szybkie piątki na 24-26 minut. Bla mnie to kosmos. A teraz proszę 23:56 Endo zliczyło 5 km. Rekord mój i mojego ducha stanu, nóg silnych mocnych jak nigdy chyba. Ale pięć to nie 21 km , jest kolosalna różnica.  Niepewny biegu ,niepewny startu mimo wszystko zapisuję się na bieg. Na tą przygodę, na ponowną możliwość zobaczenia i przywitania się z dawno nie widzianymi biegusiami. Niekiedy bardzo dawno…  Pisze do Grześka czy odebrał pakiet, mówi że nie ,ale pojedzie jak jadę. Po 20 jesteśmy w karczmie Parchatka. Ludzi się kręci , grill, zapach wczesnej jesieni w wąwozach daje się wyczuć. I zapach grilla tam i chyba już ten ekscytacji biegiem. Tym lekkim podnieceniem, endorfinami , dopaminą i innymi pozytywnymi emocjami. Masa biegaczy….to już nie podrzędna impreza biegowa o puchar czaru sołtysa tylko porządna bardzo dobrze zorganizowana na trzech dystansach ogólnopolskie spotkanie górskie – górskie biegowe. Klasa i pokłon dla organizatorów. Beatka , Adam chylę czoło.  Grześ podjeżdża rano ,wcześnie ciut , ale nie zaszkodzi być wcześniej. Wsiadam, ekipa już gotowa i zwarta. Czuć w samochodzie adrenalinę, czuć emocje. Rozmowa spokojna, byle nie paliło jak rok temu…. Tam było 35 stopni… Teraz mniej…. Trochę mniej….Parkujemy , masa biegaczy , cały świat w świecie Parchackich  wąwozów. Śląsk przyjechał, Gdańsk, Olsztyn, Warszawa  tu do nas , na nasz bieg. I cała rzeka koszulek Multimedia Runners Puławy, przeplatane koszulkami jakże bliskimi sercu jak Bełżyce i Okolice Biegają, Orlęta Dęblin, Biegający Świdnik i masę innych. Bełżce tu w końcu się po wielu miesiącach spotykam z Dortotką , Moniką, Iwonką, Anetką, Zbyszkiem. Wszyscy jacyś wychudzeni, pospadali z wagi, ale głos ten sam , uśmiech ten sam. Cudowni ludzie. Przyczepiam się do nich , czuję się jak w rodzinie i tak mnie przyjmują, chyba już dawno przyjęli…. Spotykam Sylwię i Wojtka kochaną parę przeze mnie z Lubartowa. Jak ja ich lubię. Bardzo. Morsy, biegają i kąpią się w Firleju bez opamiętania. Cudowni ludzie. Moja grupa MR-si cudowni są bardzo swoi, czuję jednak dreszczyk emocji, endorfiny. Jest nas sporo , czuje się w grupie siłę, jedność , mądrość biegową. Pod namiotem, piwo się w wiadrach chłodzi. Są rozmowy , są dawno nie widziane spojrzenia, słowa, ludzie. Ania co doleciała z GB , ekipa cała cudowna zamykająca i bieg 7 km jak i 21 km. A czy na ponad 50 km był ktoś ? tak …Tytanka…..nasza….brawo….

 

 

Rąbnął sygnał, czas zaczął się mierzyć. Ja z czasem nie. Biegnę z ekipą bełżycką. Jest i na pierwszych km Grzesiu i Paweł a ja coś tam pletę o roślinach o botanice o tym co kocham. Grzegorz przyspiesza z Pawłem ja z dziewczynami w zółtobłekitnych koszulkach płyniemy po siecie parchacko-puławsko-zbędowskich światach. Światach mi nie obcych , światach mi znanych , usianych cudownością wąwozów , pół ,łąk i lasów, ugorów i głębocznic. Mamy tyle sobie do opowiedzenia , tyle się nie widzieliśmy, zagaduję i Anetkę , Dorotkę, Monikę, Iwonę o tym i o wym. Przy kolonii Zbędowice zamieram ciut. Wiem co się tam wydarzyło. Opowiadam jednym tchem. Słuchają dziewczyny, słucha i Adam wskazujący drogę , słuchają i harcerki pokazującą drogę do podmokłego wąwozu. Smutny i bardzo przygnebiający mnie czas i miejsce. Wiem ,byłem tam na tych grobach…. Ale bieg, biegniemy…. Coraz częściej sam z Anetą , później już sam biegnę. 12 -13 km jakoś szybko mi idzie. Wodopój. Beatka pozdrawia, piję polewam się  bo słoneczko przypieka. Już blisko koniec pętli 14 km. Nogi mają moc, żel zjedzony. Zaczynam zatem bieg sam z sobą. Za mną taka cudowność wąwozów, takie piękno tych miejsc i ogrom cudowności znajomych biegusiów. Już po parchackich płytach betonowych. Już do góry. A tu Remek z ekipą zgotowali mi taki doping przy chmielniku na górce ,że będę pamiętał go długo . Dziękuję WAM!!! Dało kopa. Wypadam na chmielnik, maliny już sporo oberwana. Nagle ktoś łapie mnie za bark , patrzę Grzesiu W. dubluje mnie. Ależ jestem z tego dumny. Cudowne spotkanie , on już kończy ja jeszcze 7 km. Wspaniały  biegacz. Spadam w dół , a On i Ewcia coś krzyczą. Do mnie ,że dobrze ,że jest dobry czas. Ewcia cyknęła już swoje 7 km. Tak cudownie kibicuje i dodaje otuchy… wspaniała kobieta. Naładowany biegnę dalej , opity 3 kubkami wody, bananem , żelem i 15 km w nogach. Zaczynam 6 km przygody, gdzie nogi idą równo i nie ociężale. Spotykam dziewczynę na 17 km ze Śląska na trasie. Zachwycona tym co widzi , gdzie biegnie. Opowiadam co nie co. Słucha ciekawa, ba ! bardzo ciekawa. Wstążki co chwile mijamy, trasa świetnie oznakowana. Znana ,kochana ,lubiana. Znów chmielnik, znów maliny …ostatni  kilometr. Widzę Grzesia S. przed sobą, nie do dogonienia ale staram się , skurcze łapią ciut. Widać i czuć brak dłuższych wybiegań. Liczę ,że uda się poprawić czas ,choć symbolicznie. Słońce przypieka, nie pomaga.Czuję się dobrze, zmęczony tak, ale za bardzo nie. Lecę w dół wąwozem, ostatnie metry. Gorący doping słyszę od naszych, ooo jest i Paweł za nimi .. ależ ich goni…. Niesamowite uczucie, wbijam tryb rakiety, ostatnie 150 metrów na maxa. Ile mogę , ile umiem. 2:51 h , meta i ja szczęsliwa. Zadowolony, ciut lepiej jak rok temu. Grzesiek i Ania na mecie a ja za nimi zaraz. Opadam z sił na chwile. Łapię oddech….idę się obmyć , schłodzić a na szyi dwa medale….moje… tak moje. Piernikowy jeden, drugi z napisem 21 km. Moim 21 km , moim półmaratonem. Zdjęcia , uśmiech, satysfakcja….mogę i można….. 

Pozdrawiam wspaniałych biegusiów których miałem okazję spotkać i nie. Warto było Was spotkać! 

 

 

06 września 2019   Dodaj komentarz
aktywność sportowa   parchatka   Parchatka BST  

Majestat świtu ....

 

Dla świtu, tego co pręgierzem nocy jeszcze się ściele

Mgłą spowity w Słońcu zalocie

Ziemię co chłód sierpniowy oddaje

By być Tu, w pełnym tego świtu odlocie....

 

Stać twardo w niepewnym świcie

Gdzie kłębiące mary nocy odchodzą

Być w nim zatopiony, w zatopieniu cały

z jego piękna,dobroci, wielkości czuję się taki mały....

 

Paweł Ciechanowicz

22 sierpnia 2019   Komentarze (1)
filozofia   wiersz  

Świt ten wczesnojesienny na Wolnicy

 

Wolnica Gołębska 

 

zatopiona o obłokach bursztynowego świtu, w ogromnych ,nadętych, panoszących się po niej  oparach  młodego świtu z doświadczeniem nocy. Nocy deszczowej, mokrej, melancholijnej. Nocy płaczącej a w Puławach i uderzającej co rusz swoimi stalowymi podkowami czyniąc zewsząd widoczne błyski i dudnienia. Dudnienia niewygasłych błędów, rozterek, zbyt szybkiego i płytkiego życia, przaśnej codzienności. Przeszyte gromem nadziei na lepsze jutro, uderzeniem dobrego JA, czuwającego gdzieś DOBREGO. Ta oczyszczająca noc, tak deszczowa, tak potrzebna , tak zmywająca nasze słabe dni, naszą niedoskonałość . Podlewająca wewnętrzny świat wartości, orzeźwiająca zmęczony dniem, codziennością umysł, kojącym miarowym pukaniem w parapet  wyznacza nam nadejście nowego. Czy lepszego ? 

Tak , patrząc dziś na ten świt, na ten spektakl słońca,   buchającej i oddychającej ziemi, unoszonym się cudownym zapachem poranka – mogę powiedzieć ,że tak.  Dla takich poranków- ranki, dni całe, wieczory wymowne i noce wybredne. Warto zatrzymać się , warto wstać, warto z poranną kawą oprzeć się o werandę, o murek, o stodołę i być , trwać, czerpać z tej ulotnej, jedynej chwili. Zatopić się cały, zaciągnąć się w pełni. Być w świecie tym aby świat był w nas. Ciągnące się tory kolejowe linii 82 nadają tajemniczości ton , uderzając w zmysły wspomnień podróży które były, ale i dające kroplę nadziei , że te co będą – będą jeszcze wartościowsze, piękniejsze, pełniejsze……takie swoje….  

 

21 sierpnia 2019   Dodaj komentarz
wólka gołebska   świt Wólka  

Andrzej ......serdeczność i wielkie serce...

 ……………Andrzejowi

 

  

 

 

 

 

Chyba mokre. Palić się nie chce. Kolejna podpałka niknie w zadymieniu , zadymieniu rozpalanego ogniska. Ogniska tak tu ważnego i jedynego w swoim rodzaju. Dziś wielkie święto, dziś Pani Domu po dłużej nieobecności zagościła w DOMU. Młodzież krząta się przy ognisku, przy tym łączącym pokolenia miejscu, scalającego nie tylko więzi rodzinne ale i sąsiedzkie. Tu na Dołach. Tu , gdzie tak mało osób może rozkoszować  i oczy i duszę tym światem. Światem nie pokazanym ,światem nie na pokaz, oazą i jedynym azylem tej gołębskiej jedności i wartości.  W głąb , nie przy drodze , tak ciut inaczej. Ulica Folwarki ciągnąca się od Kościoła do Gościńca , krzyżująca się nie raz z innymi uliczkami jest cichym światkiem bijącego  życia Gołębia.  Gdzie dzieciaki jeżdżące na hulajnogach, rowerach, wrotkach czy modnych rolkach ostatnio ubarwiają, ożywiają tą małą rzeczkę asfaltu już ciut ugryzioną przez ząb czasu. Kolorowość elewacji budynków, zmienna co chwile architektura z drewnianej na murowaną , co chwile mijające  się postaci, czy to spacerujące  z wózkami,  idących do sklepu, piekarni, idących w swoich sprawach  sprawiają  i dają obraz bardzo pulsującego miejsca  w Gołębiu. Tu jak popada to kałuże są wprost idealne do oddania się dziecięcej radości taplania się w nich. Przemoczenia do suchej nitki z beztroską radością w oczach dzieci. Niby gumiaczek ubrany na nogi , niby pelerynka przeciwdeszczowa ,ale i tak calusieńkie , mokre , szczęśliwe pociechy z wyrysowanym na twarzy szczęśliwym dzieciństwem. I tu właśnie w tym świecie , jest świat głębokiego  wyciszenia i wielkiej sielskości. Tuż za ulicą, tuż za domami. Tu w byłym korycie Wisły. Graniczący z bajkowym światem , świat realny i namacalny, świat będący ucieleśnieniem wszystkich wewnętrznych potrzeb człowieka związanych z przyrodą, matuszką naturą. Świat wielkiej synergii, cudowności poranków z kawą na werandzie, czy zadymionych ogniskiem zachodów słońca. Wieczorów przesiąkniętych koncertem żab i kumaków. Dniem szumiącym wiatrem w młodej posadzonej przez gospodarza brzezinie , falującym iskanym wiatrem stawom wykopanym  z takim pietyzmem i celem. Tu na tej ojcowiźnie, na tej kiedyś podmokłej łące , gdzie koszono , pielęgnowano tą ziemię.

 

Tu od „Górki” , gdzie stała stodoła  niegdyś jawił się obraz cudowności zieleni łąk poprzeplatanych i jaskrem, i nawłocią , przytulią , bodziszkami  czy wszędobylskim uczepem czy ostrożniem. Dziś tu stojąc widać trud i znój  pracy ludzkiej wykonanej przez Gospodarza. Dwa stawy , jeden rybny otoczony miętą tak teraz pięknie kwitnącą, karabieńcem . Grążel na środku ze swoim żółtym kwieciem. Tuż obok węgłowy budynek  gospodarczy za nim już tylko sąsiedzi. Bez miedzy, z wielkim za to zaufaniem i szczerością , ogromnym szacunkiem i wiarą w siebie.  Doły….łąka pęcznieje na nich niespotykanej urodzie. Woal i sukno swojej piękności roztacza do rowu, który na wiosnę zapełnia się wodą do metra nawet, do tej olszyny, do wierzbiny.Płotu brak, ogrodzenia brak, taka symbioza sąsiedzka w tych czasach tak niespotykana, taka unikalna, taka wybitna i szczera. A przecież tworzą ją ludzie, tak zaufani w sobie, tak pełni życzliwości i wielkiej emaptii. Gospodarz taki jest, wyjątkowy człowiek z wrysowanym uśmiechem na twarzy, nie pozwalający nawet przez sekundę by gość czuł się źle, nieswojo , nietutejszy. Dusza człowiek, o orgomnym darze  bycia szczęśliwym i dającym szczęście ba! Promieniujący wielką miłością do ludzi zarażając ich dobrem. Stojąc przy cudownie kwitnących przegorzanach kulistych w swoich fioletach zamkniętych byłem witany jak nie człowiek obcy tylko jak swój. Tak po swojemu, rodzinnie, naturalnie. Uścisnąć dłoń , uśmiechem siebie obdarzyć od początku, poczuć się dobrze tu widziany… Mijając drewniany dom  z pięknym zagonkiem kwiecia, pokryty mazurską dachówką , werandą często pełną gości , przyjaciół sąsiadów , zasłuchując się w opowieści jak to dziadek uwielbiał łapać ryby… zacząłem czuć się taki tu stąd, taki gołębski. Po prawo sąsiad w oddali postawił za łąkami też domek. Bliżej potężne wierzby, one zawsze są gdzie woda, zawsze na straży. Tu pilnują uli, zagonka warzywnego, stodoły leciwej sąsiadów. Wprost za pierwszym stawem kącik na badmintona, piaszczyste małe boisko. Blisko brzeziny z już dwoma kozakami, stojącej jak świeca krwawnicy dającej różowego kolorytu temu miejscu.  Zamykający basen do pływania z podestem drewnianym i świeżo posadzoną  rabatką roślin zielonych daje poczucie miejsca relaksu i wypoczynku. Łódka leżąca przy stawku nadaje marynarskiego smaczku temu światu. Dalej olszyny i prace bobrów nie zawsze chciane przez ludzi, nie zawsze pożądane. Pomyśleć, że tu jak dobrze mróz zetnie to w tym rowie jak woda jest na łyżwach się ślizga. A przecież jeszcze tak niedawno nie było stawów, brzezin, boiska do grania w lotki – były podmokłe łąki koszone często po kostki lub kolana w wodzie. I czy to gorzej ,że teraz jest tak ? Nie! Świat „Dołów” byłby niepełny bez tych stawów, bez brzeziny , bez boiska. Bez tych domów drewnianych , bez tych wspomnień , bez sąsiadów. Bez łąk po lewej i po prawej, bez tych olbrzymów  trzymających druty wysokiego napięcia widocznych z oddali, bez tego rowu, bez olszyn i wierzb, bez tych dziesiątków ton kamieni z Pułtuska…Bez werandy, bez grilla, bez ogniska, bez cudownych sąsiadów, znajomych, rodziny, bez startującego i kończącego swoje przygody rowerowe Maćka i pewnie planującą następną… bez Andrzeja to miejsce było by niepełne, mniej piękne, ale mniej soczyste, gdzie ptaki jakby ciszej ćwierkały… lub by ich wcale nie było…

 

19 sierpnia 2019   Dodaj komentarz
gołąb   Andrzej Gołąb  

Szumiące sośniny i ta jedna...

 

 

Ciepły wymowny dzień. Już nie taki młody, już nie taki ranny. Już dobrze nabrzmiały, już po kawie lub dwóch. Przed południem. Bliżej niego niż do bursztynów poranka zatopionych w tłumanie kłębiącego się nocnego oddechu z  zarannym świtem. Brzask już za mną, za mną poranne trele, za mną już świt, ten co zawsze oblewa mi serce swoją dobrocią , zalepia pęknięcia w duszy, leczy drobne skaleczenia dnia wcześniejszego i nocnych mar. Dziś Zaspałem na ten ranek, zaspałem na ten świt, zaspałem na ten mój świat.

 

 

Musiałem z tego zaspania, z tej już mojej powinności dla siebie, dla mej duszy choć na chwilę być, być gdzieś , gdzie resztą czy mirażem świtu zahaczę się i zaciągnę dla siebie okruch wiary w lepsze jutro, lekko choć połączę się z matuszką naturą. Las, transzeje, leje po bombach, pulsująca historia pod nogami. Mech zaścielił się kołdrą milczenia, uśpienia tego miejsca. Sosny zewsząd , podobne , ułożone pionowo w tym świecie. Ułożone geometrycznie, idące w transzeje, w leje ,w doły , by znów po płaskim się rozsiąść świecie.

 

By zapełnić to miejsce życiem, życiem bijącym, żywicznym, bezpiecznym. I  w tym życiu , sosna wymowna. Monumentalnie wypięta ku słońcu, ku niebu. Pień szeroki,  konary rozłożyste , niczym gospodarz pozdrawiający pielgrzyma swymi dłońmi. Tylko jakaś ciemna, brak w niej życia, zieloności igieł, soczystości zieleni. Nie szumi w niej wiatr, nie oddycha w niej ziemia. Uschła. Między życiem , bez życia jedna. W morzu szumów sosen, cisza jedena. I na tej jednej jednak najwięcej życia w życiu. Żywicielka innych… takie cele ważne ma przed sobą. A przecież ostatni oddech miała już dawno…. Dzięcioł żeruje intensywnie na niej, wiewiórka w dziuplę się chowa, coś już znosi. Ptaki leśne siadają na niej. O dziwo, patrzę się z 15 minut i wybierają ją. Tą sośninę, tą miedzy żywimy-  martwą. Może się nie godzą z jej już zakończonym biegiem. Może od zawsze tu przylatywały? Co ona widziała? Co czuła? Czy pod jej koroną oparł się nie jeden partyzant? Czy może uciekające kobiety z dziećmi  chowały się w jej konarach? A może tu przy niej było ulubione miejsce odpoczynku mieszkańców pobliskiego Gołębia? Nie wiem. Nikt prócz jej nie wie.

Taka bez życia,ale życiem zalewana i otoczona….

 

16 sierpnia 2019   Komentarze (1)
filozofia   sosny  

Zapach parującej słomy Borowskich żniwnych...

 

Już ścięte przez kombajn , leżące łodygi jeszcze tak niedawno żywiące ziarna w kłosie. Już nie potrzebne, suche i martwe rozrzucone , rżysko. Tu przy Borowej słoma nie zabrana jeszcze , suszy się na dzisiejszym wstającym dniu. Dziś słoneczko tak pięknie od rana iska swymi blaskami, tak przytula ciepłem tego poniedziałkowego ranka. Prawie połowa sierpnia, a na polach już tylko ścierniska , rzadziej rżyska, już orka zakrywa trud gospodarza w uprawie tej pszenicy, żyta, owsa , prosa i innych życiodajnych zbóż.

 

 

W okolicach Gołębia i prosa sporo nasianego było. Bardzo różniło się od tych tradycyjnych uprawianych zbóż ,ale zarazem  dobrze komponowało się z nimi. Dziś już tylko zapach po żniwach , parującej słomy, parującego trudu i znoju rąk pracy ludzkiej, parującego i znikającego pytania o plony , o deszcz, o słońce, o lepszy czas. Czy ten pierwszy chleb wypieczony z tego zboża będzie tak samo smaczny , chrupiący i pachnący jak z wcześniejszych lat? Czy zatapiając się w kromkę jeszcze ciepłego chleba posmarowanego masłem można powiedzieć , że się opłacało ? ,  że rola choć trudna to nasza powinność? To co my dla ziemi , ziemia oddaje nam?  Czy dziesiątki dni doglądania , pielęgnacji tego swojego zagonka , tego swojego małego świata, tego miejsca trudu gospodarskiego, tego rannego wstawania, ciągłej niepewności , tych pytań czy warto…

 

 

Warto , tu na Borowej niczym jak na niebie , poprzecinane pola żywiące niedawno zboża z już zaoranymi poletkami  , tymi co czekają aż wysuszy się  na nich słoma z ugorami zielonymi z pięknym kwieciem.  Droga do tych pól urokliwa. Drewniany i cały piękny w swoim majestacie płot, a w sumie ogrodzenie wyznacza miejsce dla sadu małego i wije się w stronę Matyg. 

 

 

 

A swój początek bierze przy Nadwiślance , gdzie zaprasza i rozprasza się w dwie drogi. Swoiste rozdroże , te na Zarzekę, na pola, i te na Matygi. Drogą tam , gdzie ten krzyż w polu. Polu już skoszonych zbóż, płaskim, czekającym na orkę co wykonało już zadanie , swoją misję. Młoda jesień na polu, czuć wilgoć , czuć chłodne noce, już i słońce tak nie piecze,  łagodniej już spogląda, dobarwia maliny, fioleci jeżyny. Doprawia słodkości śliwkom, gruszom, jabłkom, wybrzmiałym już brzoskwiniom coraz częściej sadzonych w sadach. Opaliło grykę , ot malutkie poletko. Mocno się zabrązowiło, tracąc piękność białości kwiecia jeszcze tak niedawno widzianego. Jeszcze wilgotne, ale już ziarna tatarki można dobyć, moją najulubieńszą kaszę.

 

 

Tatarka 

 

 

 

 

 

 

 

 Sarna co w swoim tylko spokoju zna tą ziemię, wie , kocha. Pasie się w blasku tej Borowskiej ziemi, wstałego już słońca. Tego kawałka jej świata, codzienności w oparach ranka, dotykającego ciepła. Nie spłoszyła się na mój widok , widocznie uznała za tutejszego….oby tak było. Bo ta Ziemia, ta Tu , puławsko-gołebsko-dębińska , końskowolsko-pożogowkso- celejowska , nałęczowsko-witoszyńsko-bochotnicka , niebrzegowsko-bobrownicko-bonowska  i inne tu bliskie chciałbym by mnie przyjęła jak swojego…

 

 

 

I idę wzdłuż tego ogrodzenia, tych malutkich sadów , tej tatarki, tego porannego świata, tej warczącej Nadwiślanki tak blisko. Nie przeszkadza mi ona, każdy krok , każdy wdech tego porannego świata , pachnącego mokrą słomą powoduje u mnie lepszy dzień, ładuje moje wypalone przez delegacje baterie. Słońce wstaje , gradient beżów , pszenicznych , słomianych barw  na matuszcze Ziemi , mokre kikuty niedawnej świetności kłosów zboża i ja w tym cały , pełny. Zamykam oczy , czuję bijące serce tej ziemi, bijące od setek lat dla tych co Tu są , Tych co tą ziemię kochają , co żyją z nią razem, uprawiają z należytym szacunkiem ,z wiarą ,że jeszcze będzie rodziła następnym pokoleniom i następnym. Tej ziemi przy Borowej, tej za Nadwiślanką….. 

12 sierpnia 2019   Komentarze (2)
borowa   słoma   żniwa   Borowa   rżysko  

Rudy - świt ponad zarannością

 

Świt. 

Dawno nie widziany moimi oczami i duszą. Ten przez 6 rano. Ten, gdzie parująca noc uchodzi nad ziemią i rozpływa się w jasności dnia . Gdzie zebrane myśli kłębiącego się nocnego żywota odchodzą przy każdym spojrzeniu na bursztynowe słońce. Gdzie ciepło zarannego świtu przybiera postać romantyczną ,melancholijną , by za chwilę także oddać i poddać się zniecierpliwionemu dniu , który nieuchronnie nadchodzi.

 

 

 

W tym sierpniowym ranku zatopiony wszedłem w świat jego powstania tu na Rudach. Już tu bywałem i rano i wieczór i za dnia. Nic się nie nudzą , nic nie powszednieją, nic nie stają się przaśne i codzienne. Zatopione we mgle porannej nocy, otulone ciepłem porannego słońca, lekko wzruszone wiaterkiem stoją przede mną w swojej całej historii , tradycji, natury.

 

 

Nie można im się oprzeć, wzrok nie schodzi na bok, trwa i napawa się tym brzaskiem nad tą wsią, starą wsią. A ja napawam się i przekazuje Państwu kawałeczek tego napawania. I tego wstającego słońca nad Rudami, tą drogą na pompownię, tymi słonecznikami prężącymi się do jeszcze nie tak obudzonego słońca, tej Kurówki  wijącej się przy OSP, mięty kwitnącej swoim fioletem i białością, strzałką wodną ze swoimi tak charakterystycznymi liśćmi  , czy karabieńcowi ostatecznie i te już fioletowe jeżyny …

 

 

Niby takie normalne, takie zwykłe , lecz tu o tym świcie nabierają swojego mistycznego wymiaru……

 

 

09 sierpnia 2019   Dodaj komentarz
końskowola   Rudy świt  

Historia lokalna - Epidemiczny Sieciechów....cz...

Część Druga ( II)

 

 

 

W Woli Klasztornej z piaskowca postawiono pomnik w upamiętnieniu tego wydarzenia, znaczy tragedii epidemicznej. Las, bujna roślinność skutecznie zaciera ślady, ślady pamięci też. Ten w Bąkowcu (Garbatka Letnisko) też się ma nie najlepiej, ten cmentarz choleryczny oczywiście.  Dobrze, że pan Stefan dba, promuje, przypomina, nie daje zapomnieć, walczy z chyba coraz większą obojętnością tych czasów. A my pasjonaci historii lokalnej razem z nim. By nic nie umknęło, by nic nie przemilczeć a co gorsza nie zmienić biegu historii. Nie zniekształcić, pozostawić prawdziwą, być może trudną. Te miejsca epidemiczne tu w Sieciechowie, Woli Klasztornej, Bąkowcu, Włostowicach, Końskowoli, Bobrownikach  przeze mnie odwiedzone niosą ogromny bagaż emocji. Wielkich żałości i niesprawiedliwości świata. Każda wojna niesie żniwo nie tylko od kul, ale i do właśnie epidemii. Wybuchały i dziesiątkowały. Ba! Wymierały całe wsie i miasta. W wielkim cierpieniu i bólu, bez pomocy medycznej.

 

Choć idąc za już przywołaną książką możemy wyczytać, że leczono sosem z kwaszonych ogórków: 

„Tu musimy zaznaczyć, że w r. 1866 dr. Krassowski w Płocku

wpadł na myśl leczenia cholery sosem kwaszonych ogórków. Wyniki

otrzymywał bardzo dobre; ten sposób leczenia tak się rozpowszechnił,

że ogórki kwaszone w Płocku jako lekarstwo w aptekach przyrządzano.

Działanie objaśnia dr. K. zawartością w sosie kwasu mlecznego. Naj­

nowsze badania bakteryjologiczne racjonalność tego leczenia potwierdzają. (Istota chol. Azjat.. i pospolite jej leczenie. Warszawa 1880.— Gaz.Lek. T. V).”

 

Warto w końcu coś o niej wiedzieć.  Moja koleżanka, dr nauk weterynaryjnych Ewa Bilska – Zając postara przybliżyć Państwu tą straszliwą chorobę :

„Cholera to choroba wywoływana przez bakterię Vibrio cholerae. Są to pałeczki gram ujemne, zwane przecinkowcami, które świetnie czują się w środowisku zasadowym, chłodnym i wilgotnym.  Gatunków Vibrio w całej rodzinie przecinkowców jest ponad 100, pałeczka cholery spośród nich jest jedną z najbardziej zaraźliwych. 

Do zarażenia ludzi pałeczką cholery dochodzi na drodze pokarmowej, głównym źródłem jest woda oraz żywność skażona Vibrio cholerae. Infekcje tą bakterią charakteryzują się szybkim i ostrym przebiegiem z dominującymi objawami ze strony przewodu pokarmowego. Choroba może objawić się już po kilkunastu godzinach, zazwyczaj w 2-3 dniu od spożycia bakterii z zakażoną woda czy żywnością. Pojawiające się biegunki i wymioty mają bardzo gwałtowny charakter i nie są poprzedzone żadnymi alarmującymi bólami brzucha.  Objawy, ich natężenie i tempo pojawiania się zależne są od ilości bakterii i uwalnianej przez nie enterotoksyny. Enterotoksyna wywołuje szereg zmian biochemicznych, które są przyczyną powstawania biegunek. Ze względu na bardzo szybko zachodzące zmiany w jelitach, biegunki te są bardzo gwałtowne i doprowadzają do szybkiego odwodnienia, kolejno, zaburzona gospodarka elektrolitowa prowadzi do wymiotów. Tempo odwodnienia jest galopujące, w ciągu doby chory może wydalić do 30 litrów biegunkowego płynu o mdławym zapachu. Charakterystycznymi objawami wynikającymi z nagłego odwodnienia są zaostrzone rysy twarzy (‘twarz Hipokratesa”), choleryczny głos (chrypka), zmarszczona skóra. W konsekwencji zaistniałych zmian biochemicznych oraz zaburzeń elektrolitowych dochodzi do niewydolności nerek, drgawek a nawet śpiączki. Następstwem wszystkich symptomów jest pojawienie się kwasicy metabolicznej, szybkie pogorszenie stanu chorego i śmierć. 

Brak podjęcia leczenia w przypadku zakażenia cholerą charakteryzuje się 50% śmiertelnością. Diagnostyka choroby jest dość prosta, opiera się głównie na charakterystycznych symptomach oraz badaniu bakteriologicznym biegunkowego kału, w którym znajduje się obfita ilość pałeczek cholery. Bakterie, które przedostają się wraz z biegunkowym płynem są zakaźne dla innych osób, spożycie skażonej wody czy żywności jest przyczyną dalszego szerzenia się choroby. Leczenie polega na antybiotykoterapii powodującej zabicie bakterii oraz dostarczeniu utraconych elektrolitów oraz płynów. 

Historia świata wskazuje na wiele epidemii cholery, a niektóre w konsekwencji okazały się wielkimi pandemiami. Choroba znana była już w starożytności, opisana przez Hipokratesa. Endemicznie występowała w Indiach i w Azji Południowo-Wschodniej. W Europie pojawiła się, kiedy to w okresie od 1817 r. do 1896 r. wystąpiło pięć pandemii cholery (5), a szósta trwała od 1899 r.do 1923 r. Epidemie cholery kilkakrotnie występujące w latach 1831-1923 w Europie Wschodniej, w tymi w Polsce zawlekane były przez wojska rosyjskie i tureckie w okresach klęsk i niepokojów społecznych. Choroba ta pomimo tego, że kojarzymy ją w Polsce z XIX wiekiem, ciągle jest notowana, a w niektórych krajach świata wciąż śmiertelnie niebezpieczna. W ostatniej dekadzie największe żniwa pałeczka cholery zebrała w Jemenie, pomiędzy kwietniem 2017 r. a listopadem 2018 r. raportowano ponad 1 mln 309 tysięcy zachorowań, w tym 2613 zgonów. W Afryce Wschodniej w 2018 r. wykryto 5782 przypadków choroby w Kenii oraz 4688 w Tanzanii. Zachorowania na cholerę raportowane są także na Dominikanie (zawlekanie zakażeń z sąsiedniego Haiti). Stałe zagrożenie epidemią cholery występuje również na Subkontynencie Indyjskim.

Ogniska epidemiczne cholery występują obecnie w wielu krajach będących kierunkiem wyjazdów turystycznych. Podróżnicy, zatem powinni szczególnie zwracać uwagę na higienę podczas wyjazdów, ponieważ odpowiedna profilaktyka pozwala uniknąć zachorowania. Przebywając w kraju o niskich standardach sanitarnych należy szczególnie dbać o higienę osobistą, każdorazowo myć ręce po skorzystaniu z toalety. W odniesieniu żywności i żywienia należy kierować się zasadą umyj, wyparz, ugotuj, obierz (możesz zjeść) albo zapomnij!!!  Jeśli woda niebutelkowana to tylko przegotowana! Skuteczną formą profilaktyki jest także doustna szczepionka inaktywowana.

Wspomniane leczenie kwasem z ogórków kiszonych ma naukowe uzasadnienie, ponieważ pałeczka cholery nie lubi kwaśnego środowiska. Spożywanie, zatem pokarmów zmieniających pH na bardziej kwaśne powoduje zmniejszenie ilości namnażających się bakterii a tym samym ilości produkowanej przez nie enterotoksyny, przez co objawy są mniej nasilone .”

 

 

 

 

Na postawie :

1 Naruszewicz-Lesiuk D. „Cholera , Choroby zakaźne i ich zwalczanie na ziemiach polskich XX wieku”

2 „Cholera , jej dawniejsze epidemije u  nas, przyczyny , objawy, zapobieganie, leczenie”- dr B.Dzieżawski, O.Hewelke, W.Janowski  1892

3. Wiedza nabyta pani dr nauk weterynaryjnych Ewy

4. Własne przemyślenia

5. Relacja Pana Stefana Sieka

6. Klemens Kurzyp „ Dęblin - szkice dziejów miejscowości i okolice.”

 

06 sierpnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   sieciechów   epidemie   koleje 1873   epidemia   cholera   Sieciechów  

Historia lokalna - Epidemiczny Sieciechów....cz1...

 Część PIERWSZA (I) 

 

 

 

 

Sieciechów miejscowość tak znana, że nie wypada już o niej nic opisać czy dopisać. Sama w Sobie jest historycznie zamocowana w głębokim średniowieczu. A jak ktoś czuje niedosyt to zapraszam na stronę pana Stefana Sieka – lokalny pasjonat historii, regionalisty -  www. izbasieciechow.pl. Tam wyczyta i poczyta o tej niegdysiejszej ważnej miejscowości i jednej z najstarszych parafii w regionie.

Do Sieciechowa nie przywiódł mnie ani  Klasztor ( Opactwo) , ani pięknie położone jezioro Czaple, nie domniemane i opisane przeze mnie ruiny zamków  czy droga Paryż, ba! Nawet zabytkowy cmentarz jak i parafialny kościół czy uroczy rynek, ale cmentarz epidemiczny. Tak – jeden z trzech w tutejszej parafii cmentarzy epidemicznych .Z roku 1873. 

Nawiedziłem jeden z nich w samej miejscowości Sieciechów. Bardzo skromy , gdyby nie krzyż  i ogrodzenie postawiony w 1998 roku w funduszy gminy i parafian. Napis a w sumie naklejka już dawno straciła na czytelności i myślę, że za 2 -3 lata wszystko odpadnie i zatracimy informację o tym krzyżu. A on sam stalowy , ocynkowany, na belce , głowa cierniowa Chrystusa ukrzyżowanego. Zdobiony , z podwójnego profila żelaznego. Ogrodzenie krzyża stalowe , kilka sztucznych kwiatów u jego podstawy. Tablica z napisem „ Cmentarz epidemiczno-choleryczny w Sieciechowie z roku 1873”. W tle boisko, obok jakaś firma. Według pana Stefana w latach 50-60 i później stał tu drewniany krzyż a sam teren był bardzo zaniedbany, zachaszczony, pełno było tarniny kłującej i innych krzewów. Cmentarz mieścił się w prostokącie 80x60 metrów. W poprzednim wieku wybierano tu piasek, obok cmentarza. Teraz teren nosi nazwę Niwki.  

 

 

 

Tego typu cmentarze jak pisałem o Włostowickim czy Końskowolskim epidemiczne są zawsze oddalone od samego centrum miejscowości. Tu było podobnie. Zabudowania samej miejscowości z czasem puchła i rozrastał się połykając co rusz nowe tereny. I tak oddalone cmentarze od miejscowości zostały przez nie wchłonięte. Tu było tak samo. W drodze do miejscowości Łoje odbijamy w pierwszą w lewo ( od strony centrum byłego miasta Sieciechów) i za 100 metrów widzimy boisko i to miejsce.  Na mapie Lidar widać wyraźnie miejsce pochówków. Przywołane 3 cmentarze epidemiczne  gwoli wyjaśnienia znajdują się w Sieciechowie , Woli Klasztornej i Bąkowcu. 

  

Gubernia

Data epidemii/czas

Zachorowało

Zmarło

na podstawie

Lubelska

3.8-11.12.1848

15039

6547

Tyg. Lekarski 1848r.

Radomska

3.8-11.12.1848

4275

2280

Tyg. Lekarski 1848r.

Lubelska

1852

11034

4143

Archangielski - Tyg.Lekarski

Radomska

1852

9094

4241

Archangielski - Tyg.Lekarski

Lubelska

1853

2846

1241

Archangielski - Tyg.Lekarski

Radomska

1853

742

353

Archangielski - Tyg.Lekarski

Lubelska

21.4- 31.12.1867

4823

2130

Archangielski

Radomska

do 12.11.1867

4236

2060

Archangielski

Lubelska

1870

bd

bd

 

Radomska

23.10-19.12.1870

69

34

Archangielski

Lubelska

23.09-7.12.1872

1286

506

Archangielski

Radomska

30.10-29.12.1872

97

25

Archangielski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Zestawienie występowania epidemii cholery na podstawie [2]

 

Widać po zestawieniu jakie poczyniłem w 1872 roku część guberni Radomskiej do której należał Sieciechów była mało narażona na epidemię. Zliczono raptem 97 przypadków zachorowań a 25 zgonów. Po drugiej stornie Wisły w guberni Lubelskiej żniwa epidemii były znacząco wyższe, bo samych zachorować było 1286 z blisko połowa odeszła z ziemskiego padołu. Podobnie i było tu w parafii Sieciechów. 

W tymże roku 1872 w samej parafii Sieciechów zmarło 92 osoby.Tragiczny rok 1873 – epidemia . Najprawdopodobniej cholerę przynieśli w te strony budowniczy kolei ,gdzie Dęblin był w planach budowy dwóch kluczowych linii ( kolej Nadwiślańska zatwierdzona przez cara w lutym 1873 roku i Iwanogrodzko- Dąbrowska  ( Dęblin – Dąbrowa zatwierdzona w 1875 roku).Powołując się na Pana Sieka w tragicznym roku ( 1873 ) zmarło w parafii 276 osób  ( nie ma potwierdzeń , że wszyscy na cholerę) z Sieciechowa i Łoi oraz 82 osoby z Woli Klasztornej i Zalesia należącej do tejże parafii. Rok 1874 przyniósł parafii 82 zgony ( Sieciechów i Łoje) , ale nie ma pewności, że na epidemię.

I tak stoję przy tym krzyżu , tym miejscu chyba, ech zaryzykuję stwierdzenie ,że zapomnianym. Takie tragedie, przejścia cholery, czy czerwonki, tyfusu, dżumy w tych czasach nie wywołują smutku i powagi tragedii, ot były , mijały. I głupie żarty – lepiej tam nie kopać … I nie wiem czy to znieczulica jakaś, czy po prostu mała wiedza, czy chęć odcięcia się od historii…nie wiem. Mnie to razi i mi z tym źle. Stoję przy tym krzyżu i modlę się za te dusze , które zostały tak bez pytania zabrane, wyrwane nagle i bez żadnego tłumaczenia. Dusze zapomniane przez ludzi, dusze zarośnięte chaszczami, wyklęte, zostawione same sobie. Czuję tu ich żałość za niesprawiedliwość losu. Za to, że muszą się błąkać, szukać ukojenia. Czuję je tu, tak mało tu się modlą o nie, tak niewiele im trzeba , ot westchnięcie, krótkie Ojcze Nasz , Zdrowaś…..  

 

Koniec części Pierwszej ( I) 

06 sierpnia 2019   Komentarze (1)
cmentarze   sieciechów   koleje 1873   epidemia   cholera   Sieciechów  

Ukryte między Wieprzem a lasami i polami...

OBŁAPY 

 

Cisza jakaś nietypowa. Przecież to dopiero 6 rano. Słońce już dawno swoimi mackami dotyka ten ziemski padół. Wygrzewa mech ten zaranny, jeszcze otulony rosą, nocną pierzyną. Ogrzewa korony tych sosen co smagane wiatrem jesiennym chylą się w stronę Wieprza i jego oblicza. Ogrzewa reszki zimna mar nocnych budując kolejny cud. Cud tryumfu dnia nad nocą. Cud na nowo zmartwychwstania dobroci dnia nad złożonością nocy. Ale czy ta noc zawsze zła ? Zawsze taka czarna i niepewna? Niesie przecież ukojenie ciału po całym dniu ciężkiej pracy. Pracy nad sobą , nad zadaniami, pracy z ludźmi i dla ludzi. Pracy gdzie coraz częściej nie otrzymujemy nawet naparstka satysfakcji nie mówiąc o jakiejkolwiek atencji czy estymie. Czasy moralnego przewrotu modelują skrajnie nienaturalną rzeczywistość , które staje się pomału codziennością.  A przecież codzienność za jakiś czas będzie tradycją a tradycja historią. Ukrywamy się pod RODO stając i tworząc wielkie rzeki anonimowości naszej. Ta cisza tu w niebrzegowskich  lasach wywołuje u mnie takie obrazy. Jest las, jest Wieprz, są jałowce, pełno pszeńca żółci się niemiłosiernie.. czegoś brakuje tu…. Życia. Nic nie pulsuje, nic nie zakwili, nic nie unosi się nad głową. Martwo jakoś. Bez wyrazu, duszy !? i to tu , gdzie jeszcze nie dawno aż kipiało od emocji życia tego miejsca, gdzie rwetes ptactwa, rwetes nadbagiennych odgłosów żab i kumaków otaczał mnie i mój świat sycąc mnie nade wszystko i ładując akumulatory. Dziś cicho, być może już po tokach, już legi już pisklęta już lato wpadające w przednówek jesieni?  Taki las się stał anonimowy jak wystawa w Bibliotece Publicznej w Puławach w zeszłym roku. Świetne uchwycone cudowności Puław i okolic oparte na stojakach i ich bezimienne tabliczki jako autor. Podchodzę do pani bibliotekarki celem zaczerpnięcia informacji o autorach tych wymownych często ujmujących zdjęć. RODO. Opuściłem wzrok. Odszedłem. 

 

 

I tak teraz te drzewa są jakieś anonimowe , jakieś takie bez życia. Szumi wiatr między nimi, szumi, jałowiec się niekiedy ugnie ciut, ugnie , opadnie z czeremchy wypalony słońcem liść, opadnie. Nad bagnem ważka przeleci ale jakoś tak cicho, bez polotu. Hmm, strasznie dziwne to wszystko. Zapadła decyzja – jadę dalej na Obłapy. Dużo słyszałem o tym przysiółku a kiedyś wsi. Dużo dobrego. Chciałem sprawdzić , chciałem dotknąć chciałem poczuć. Droga leśna utwardzona jakimś kruszywem , który ni jak nie pasuje tu do tego lasu , tu do tej przyrody, tego świata. Wije się przy starorzeczu Wieprza, po lewej stronie. Jeszcze niedawno tędy płynął mój kochany Wieprz. Dziś zostawił cenne i żyzne bagno ,enklawę i miniaturkę tego wieprzańskiego cudu. Jadę dalej, zmienia się krajobraz. Wybuchają przede mną piaski i wydmy, zarwane skarpy. Korzenie sosen obnażone i wystawione na widok przybyszy , nie wstydliwe. Brama do innego świata.

 

 

Czuję tą zmianę , czuję że za chwilę znajdę się w czymś przeze mnie jeszcze nie zbadanym, nowym , ale jakże wartościowym i pięknym. Jadę po woli, skarpy piaszczyste niczym wydmy, fiordy pozostawiam za sobą. Wyłania się równina, na niej rzeki i rzeczki małych drużek. Gdzieś linia energetyczna podpowiada, że tu ktoś mieszka. Choć nie widzę jeszcze domostw, widzę rozlane łąki popalone przez nabrzmiałe i nieludzkie słońce tego lipcowego dnia. Tej przekorności deszczu , który nie dał się pokazać i poznać, tej bezchmurności poranków , południa i wieczorów dające smagać się bezlitośnie słonecznym razom. Sośniny, młodniki brzezin, piachy…dużo piachu. Tego przywieprzańskiego tego co nie rodzi , nie daje nadziei na obfite zbiory, gdzie ledwo żyto czy owiec się zawiąże , gdzie może fasolka wzejdzie, gdzie marchew mała i pokręcona. Jak tam w Bonowie…ciężko, ale razem trzymająca się społeczność dawała nadzieję na lepsze jutro wpierając się wszystkim. Czasy już odeszły co prawda do lamusa, ale czy na pewno ? Nie ma w nas pierwiastka szacunku do ziemi gdzie mieszkamy, nawet tych piachów?

 

 

Nie mamy w sobie chęci podjęcia trudu jak nasze matki ,babki uprawy ? Tej tak naturalnej synergii? Ja mam… i to dużą…. Chowałem się na przy kołobrzeskiej wsi. Wsi „pegeerowskiej” z niezliczoną ilością krów, buraków cukrowych, ziemniaków , pszenicy… Nauczony pracy w polu, koszenia, kopcowania, przetworów, hodowli kur, królików, kaczek  szacunku do ziemi, swojej ziemi…. I tu tak patrzę na te piachy i tylko oczami wyobraźni widzę ogromy trud i wielkie poświęcenie tych tu włościan by tą ziemię ujarzmić i z niej czerpać…. 

Sama miejscowość była wzmiankowana w 1781 roku , wówczas należała do parafii Gołąb -„Niebrzeżow z młynem i chałupą jedną w Obłapach”. Wtedy jak i teraz nie była wsią lecz przysiółkiem. Pamiętajmy ,że i Wieprz wił się inaczej. A wraz z nim przemieszczał się przysiółek Obłapy. W latach późniejszych a na pewno w 1827 roku Obłapy były wzmiankowane jako wieś. W czasach wielkiego spisu mi

miejscowości - Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich – wieś posiadała dwie osady po 18 morg ziemi. Zanotowano też, że leżała po lewej stronie Wieprza. Na początku lat 20 XX wieku jeszcze figurowała jako wieś.  By po po wojnie i w latach 70 już być przysiółkiem Niebrzegowa. Łąki i pola były nazwane Obłapami. 

 

 

Jadę dalej i jak dwa filary, pilnujące wjazdu do tego świata duże psy. Mieszanka owczarka niemieckiego z jakiś większym od niego. Koło kajzegi , polanka pocięte równo, cała sterta , kopczyk a przy nich te dwa olbrzymy. Szczekają donośnie , aż przeszywa człowieka. Stojąc przy domostwie a w sumie siedząc w aucie poczułem się bezpiecznie. I naszła myśl…. Jak nie wpuszczą to co zrobię? Będąc tak blisko a jednak tak daleko. Wyszedłem do nich. Trudno. Może nie ugryzą. Samochód zgasiłem. Ujadanie ustało, dobry znak, bacznie przyglądają się mi a ja im. Podchodzą do mnie dość ostrożnie . Pochylają głowy, wąchają na odległość. Swój. Odchodzą.  Droga wolna. Obłapy mnie przyjęły. Te Obłapy co tu lotnisko polowe było , co mijałem Pana kiedyś ze świeżym chlebem tym leśnym duktem co do nich jechał. Kilka domostw, kilka płotów , droga i znam na stodole wymalowany – koniec drogi. Po prawej łąki i ule domostwa po  lewej ON. Wieprz. Widać z daleka pozarywane skarpy piaszczyste. Widać jak pracował z nimi ten tu zadziora Wieprz. Widać jak obdzierał i wgryzał się w brzegi tych nadwieprzańskich piachach. Stoję na skarpie patrzę na lewo, znajome psy siedzą ok 40 m ode mnie czujnie obserwując. Patrzę przed siebie , widzę jak się wije, jak nabiera animuszu, może szykuje sobie znów nowe koryto? Patrzę na prawo i widzę skarpy odarte z piachu , widzę pomost , widzę zejście dla bydła, koni do wodopoju. Takie niepozorne miejsce a tak zamyka w sobie mistyczny wieprzański świat. Świt tu, oddech w ciszy tego poranka głęboki. Płuca wypełniły się tym co najlepsze, co dotyka. W końcu usłyszany świergot ptaków taki piękny, taki właściwy, taki mój. Zapomniany świat, zapomniany świt, tak bardzo strzeżony przez dwa wielkie psy. Chyba nie każdy tu może, chyba nie każdemu to wolno…….

 

 

 

Zdjęcia własne. Rys historyczny na postawie :

słownik historyczno-geograficzny ziem polskich w średniowieczu, słownik geograficzny królestwa polskiego i innych krajów słowiańskich, tom vii

30 lipca 2019   Komentarze (3)
historia   obłapy   Wieprz   Obłapy  
< 1 2 ... 20 21 22 23 24 ... 40 41 >
Blogi