Najnowsze wpisy, strona 22


W oddali słychać klepanie...kosy


25 czerwca 2019, 07:04

 

 

Dziadek Kazimierz Ciechanowicz

 

Gorawino. Wzmiankowana miejscowość już w XII wieku. Tuż przy Kołobrzegu.

Słyszę miarowe bicia metaliczne , takie jednostajne i miarowe. Po mału zmieniają swój tembr . Stają się coraz bardziej piskliwsze by znów zmienić w niższy basowy . Mały młoteczek uderza w stal a ona drży ale się poddaje. Nad nią opuszczona głowa wyraźnie wpatrującego się o skupionego starca. Już grubo po 80 tce a on dalej klepie. Tak z zamiłowania i z tradycji , z krwi dziadów i ojców - lepie kosę . A jego kosa piękna , długie pięknie wygięte ostrze, czerniawe na górze i srebrne od połowy. Widać porządna rzemieślnicza robota. Dziadek miał najniższą i największą. Wisiała w szopie z grabiami drewnianymi i widłami - tymi z dwoma zębami . Tymi do siana ale i do gnoju. Kosa dziadkowa miała swoje miejsce . Nikomu nie dawał . Uchwyt nie jeden palik tylko piękny pałąk trójkątny związany sznurem konopnym. Budziła wielki szacunek . A teraz ta kosa jest klepana z takim pietyzmem i szacunkiem. Osełka już obok . Będzie ostrzenie . Będą sianokosy . Tato przygotowany ze swoja kosą. Ja też mam. Ale dziadek dopieszcza swoją kosę. Pamięta wojnę , ułanem był , pamięta prace nie zawsze z własnej woli, pamięta trudy tych czasów .... Wie co to kosa , co to łąka , co to ziemia. Ma ogrom szacunku do niej . Wie ze musi być stanowczo ale łagodne prowadzona . Kłaść trawy łąkowe , koniczyny za jednym zamachem . Równo , pewnie bez nerwów. Idziemy przez podwórze , sad do łąki . Tej obgryzanej przez kobyle dziadkową. I tak stoimy - trzy pokolenia , trzy różne kosy , trzy różne światy. Każdy kosi , jak najlepiej , jak tylko umie , ale kosa dziadkowa ścina kolejne łokcie traw przeplatanych mniszkami , koniczyną, innymi zielami najlepiej ścina , najpewniej . Takie wspomnienie mam w głowie ... o dziadku już dawno cieszącym się zastępach niebieskich. I te widły szliśmy przewracać w czerwcowym słońcu , niech odparuje ... a przy tym ten zapach ... zapach przyszłego siana tak ważnego na listopadową słotę czy mocny mróz w lutym. Pamietam wóz drabiniasty i te widły i siano tak zagrabiane tymi drewnianymi grabiami. W tym upale, z kwaśnym mlekiem do popicia . Z tą chmarą muszek kąsających , brakiem wiatru i piekącymi plecami . Przecież dziadek i tato uczyli mnie kosić, uczyli szacunku do ziemi , do kosy....

 

 

Dziś zapach zbelowanego siana , tej łąki na byłym lotnisku Borowina - Gołąb poruszył umysł i te obrazy przeszłe , piękne , często okraszone nie lada wysiłkiem fizycznym. Ale ziemie trzeba uprawiać , łąki kosić ... już kosą mniej. Już coraz rzadziej słuchać przeciągają osełkę to z jednej strony to z drugiej kosy... 

ale zapach beli siana tu na lotnisku pachnie tak samo . W tym wybrzmiałym czerwonym poranku dziś sobie to uświadomiłem. Ta miłość do ziemi ten szacunek do niej do tradycji dziadów został . Szczególnie tu gdzie każda pięść tej ziemi przesiąknięta jest krwią polskości walczącej o wolność kraju. W ciszy podchodzę do beki siana dotykam ,,czuje jej ciepło. Już złota nie zielona a tak bezcenna na przednówku wygrzewa się w porannym słońcu dziś czekając aż gospodarz ja zabierze ....

 

Mój dziadziuś.....Kazimierz Ciechanowicz  tu zboże...

 

  

Dziadka nie ma już dawno ...kosa jest....czeka

 

 

 

Historia lokalna - świt nad Wólką Gołębską...


18 czerwca 2019, 16:28

Wólka Gołębska. Świt.

 

 

 

Niedawno  odwiedziłem tą uroczą miejscowość od strony pobliskiego Gołębia i lasu który ją otacza. Pomyśleć , że jeszcze w XIX wieku była tu winnica. Ba ! podobno wina były chwalone jak te z Nasiłowa. Sama wieś jako wolna , wolnizna od podatków czy powinności na rzecz Pana. Co ciekawe na Śląsku nosi nazwę Ligota, czy w Świętokrzyskim Huta.

 

 

 

 

Pierwsze zapiski o niej są w początku XVI wieku. Mapa województwa lubelskiego opracowanej przez Stefana Wojciechowskiego w 1966 roku - Województwo Lubelskie w drugiej połowie XVI wieku ukazuje już tą miejscowość. Jak i co ciekawe Wolę Puławską o której nie miałem do tej pory pojęcia. Miejscowość pięknie położona między lasami a Wisłą.

 

 

Pięknych kapliczek i zadbanych krzyży nie brakuje a Jezus Frasobliwy w drzewie przy oddziale Gminnego Przedszkola z Gołębia zwieńcza bogatość religijną wsi.

 

 

 

Przy miejscowości biegnie tajemnicza linia kolejowa nr 82. Z miejscowości drogami szutrowymi dojedziemy do drogi relacji Mostostal ( Puławy) a  PKP Gołąb ( tu leciwy asfalt), czy do Gołębia przez Rudki. Tam wiódł trakt drogowy pokazany ma mapie z 1808 r.

 

 

 

To w końcu tu Czechosłowacka firma BATA ówczesny potentat obuwniczy w Europie rozpoczął ekspansję na rynek polski. W 1931 roku wybudował fabrykę i osiedle w Chełmku. To samo chciał w ramach COP uczynić w Wólce. Projektowana powierzchnia terenu fabryki to ponad 95 000 m[2]! Głównym architektem był architekt Adolf Kurcis. Niestety wybuch II Wojny Światowej plany zniweczył i nigdy nie wrócono do pomysłu budowy tego ogromnego kompleksu.

 

 

 

Zdjęcia własne. Informacje nt wsi i BATA - tablica informacyjna i  "Centralny Okręg Przemysłowy (COP) 1936-1939. Architektura i urbanistyka" M.Furtak.

Historia lokalna - nieistniejący młyn w...


15 czerwca 2019, 11:05

Kurówka na wysokości miejscowości Rudy

 

47 km rzeki. Ktoś by powiedział mało. Cóż to za rzeczka. Tyciunia. Tak tyciunia,ale swoim pięknem zachwyca do dziś. Choć jej ujście i doujście zostało zmienione na potrzeby ZA Puławy to i tak nie traci na pięknie i splendorze. Kurówka. Toczy niezmiennie wody od źródeł przez Garbów, Markuszów, Kurów, Końskowolę, Rudy, Młynki by złączyć się z królową rzek Wisłą w Puławach. Kiedyś wpadała dalej. Bo dzieliła się na dwa ujścia wręcz deltę. W Wólce Profeckiej i przy Wólce Gołębskiej. Tam była i gajówka jeszcze na początku XX wieku…

Jak Bystra piękna, bardzo bogata w szlachetną rybę rzeka bez mała 34 km zasilała swą górską naturą 23 urządzenia – głownie młyny wodne, to Kurówka równie piękna i dzika i jej dopływy zasilała 12 młynów wodnych. Warto odnotować w jakich miejscowościach. Wólka Profecka , Rudy, Końskowola, Chrząchówek, Wólka Nowodworska,Kurów,Kłoda,Kaleń, Przybysławice,Bronice.

Gdzie nie gdzie po dwa młyny były. W Chrząchówku młyn został spalony w czasie I Wojny Światowej przez wojska zaborcy- Austriaków .

 

 

 

 

W Młynkach młyn mełł rudę darniową tak dla ciekawostki pozyskiwaną ze wspomnianych Rud.

 

 

Dziś jeden z nich , młynów wodnych, który nie istnieje… Rudy

 

„Opowiada p. Zdzisław Wiejak

 

Odkąd sięgam pamięcią, młyn stał. Poruszany był wodą. W czasie panowania Czartoryskich młyn zapewne należał do nich. Przemawia za tym fakt, że młyn po wojnie został własnością Instytutu nawożenia i Gleboznawstwa, tak jak cała osada pałacowa w Puławach należąca uprzednio do rodu Czartoryskich.Przed wojną i w trakcie wojny młyn dzierżawił p. Zasada razem ze swoim szwagrem.Cała okolica robiła u nich mąkę. Młyn był bardzo dobry, miał trzy pary walców. Mąka wychodziła przednia ; razowa ,pszenna ,kasza- wszystkie rodzaje mąki największe nasilenie prac w młynie przypadało na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, cały pałac zastawiony był wozami pełnymi worków ze zbożem. Gospodarze nawet nocowali we młynie. To wielkie nasilenie nazywali miejscowi „ciżbą’’. Ciżba w młynie oznaczała nawał prac młynarskich.W Puławach było dużo piekarni, w związku z tym były młyny. Jednak młyn w Rudach miał największe powodzenie w całej okolicy. Piekarze, jak i puławianie, uważali, że lepsze pieczywo wychodzi z mąki mielonej w młynie wodnym a taki był tylko w Rudach. Nie wiadomo, czy to była prawda, ale działało! Po wojnie młyn przyjmowała kolejno: Gmina, Gminna Spółdzielnia, stowarzyszenie Młynów.

Ostatni młynarz-kierownik młyna zwał się Wenerski, były to lata pięćdziesiąte. Teraz po młynie są tylko szczątki, ale w mojej pamięci, zapewne i innych mieszkańców, młyn ciągle jakby był. Niekiedy można usłyszeć: spotkamy się koło młyna. …pamięć trwa.”

 

 

Nieistniejący młyńskie zabudowania w Rudach.

 

 

Cóż za piękne świadectwo historii i pamięci . Lubię bywać nad Kurówką , tu w Rudach , tu przy byłej pompowni wody do wieży ciśnień w Puławach Drewnianych. Ten już leciwy z XIX wieku budynek z czerwonej cegły kontrastuje na tle tego malowniczego krajobrazu i lasów tych dębowych dalej i dalej.

 

 

Kurówka na wysokości Rudy

 

 

Ujście Kurówki do Wisły w Puławach

 

 

Zdjęcia czarno-białe i opis z

Halina Kopron , Izydor Wiejak – „ Ocalmy od zapomnienia Rusy… Nasze miejsce na ziemi.”

„Wiatraki na Ziemi Puławskiej” – Aleksander Lewtak.

Zdjęcia własne.

 

Historia lokalna - Krzyż z brzeziny zatopiony...


14 czerwca 2019, 09:34

Brama kościelna Gołąb.

 

Ostatnie wylewy Wisły nie tylko budziły strach i trwogę ale i uruchomiły niezliczoną ilość komarów. Słońce już wysoko choć to wczesny ranek. Przed szóstą, grubo przed. Pięknie odbija swoje oblicze od Gołębskiej świątyni. Tak stoję tu przy niej i napawam się tą cudownością . Historii , sztuki i architektury. Już dużo wiem o tym kościele ....

W lipach już starych straszny harmider ptactwa. Wszystko co żyje w koronach tych cmentarnych drzew krzyczy i się przekrzykuje. Unoszę głowie by się przywitać. Na chwile milkną i oddają - tak czuje - mi swoim skinieniem ukłon. Zapach unosi się z łąki i byłego sadu za kościołem. Tam właśnie stoję. I tak patrzę na kościół szukając zrozumienia , pocieszenia i odpowiedzi . Odpowiedzi na trudne , bo zroszone krwią pytania. Serce i dusza potrzebuje moja teraz wielkiego wsparcia. Napełniam je dziękując temu miejscu . Pochylam głowę i żegnam się. Zanim na dobre zacznie się trudny dzień , gorący w pracy - mam wypełnić to czego od wielu wielu dni unikam. Dotykam ceglanych murów kościoła, czuje z nim więź coraz mocniejszą - tak jestem gotowy . Codziennie mijane lotnisko Gołąb - Borownia nigdy mi nie spowszednieje. Tu zawsze w ciszy choć krótkiej oddaje hołd tym co polegli za ojczyznę , za rodziny. Sianokosy już , rzepak się zamknął w strąkach. Morze jego zieleni rozlewa się w tym miejscu. A ja płynę na jego skraj... już blisko. Nabieram coraz częściej duże hausty powietrza. Droga fatalna ...samochód tańczy niezgranie po tych płytach. Pompownia ,kompleks gospodarski , po lewo gdzieś majaczące Matygi. I w końcu las i rozjazdy w nim. Gaszę silnik ... nie wychodzę. Wiem gdzie, idę wiem po co . Trzeba być tak mocno ponad by w tym miejscu dostrzec tragedie ludzi a nie przeszyta na wskroś nienawiść do okupanta.... Wiem ,że jak otworze drzwi w aucie to już nie ma odwrotu. Przechodzę tą barierę. Wita mnie sośnina tak o poranku pachnąca sobą. Ogromne dziewanny , o tak już wybrzmianych korpulentnych kształtach. Jaskółcze ziele już w strąkach. Tak wiosna już dawno się spakowała ze świata roślin i nie tylko ich. W oddali słychać budzący się do życia ziemski padół. Ale coś tu nie gra. Nie pasuje. Idę może mi się wydaje ...

 

Leśna brązowa droga, na niej szyszki. Dokoła połamane drzewa, które zostaną na dnie lasu i las je pochłonie. Im głębiej w las, tym ciszej, ciemniej, więcej drzew, tych skręconych i tych prostych.

Cicho , złowieszczo cicho. Czuje już tak mocno niepokój. Wiem co zobaczę ale czy jestem gotowy ? Czy jestem ? Las pusty tak bardzo usiany lejami po bombach. Widać ze nie radzi sobie tu z tą historią. Krwawi rana pożogi wojennej. Czuje to tutaj. W Borowinie. Tygiel emocji we mnie coraz bardziej paraliżuje mnie. Znak tego miejsca drzewo ścięte ludzką ręką, wiszącym wysoko nad ziemią, trzymającym się gałęzi, jakby ktoś rzucił nim jak patykiem, a ten patyk utkwił między gałązkami.

 

Fotografia : Małgorzata Daniłko.

 

 

Jest tam cicho, a w tej ciszy coś niepokojącego, tam nawet ptaki nie śpiewają. Już uciekły na skraj lasu. Wolą tam przy zabudowaniach tam gdzie słońce rozświetlona już ziemie. Komary tak agresywne stają się coraz mniej nachalne. Tu jest tak surowo, tu czuje wielki dramat. Każdy krok po tym miejscu to wielkie poświęcenie z mojej strony. Już jestem.

 

Mogiły i krzyż

 

Z oddali bieli się prosty krzyż z brzozy. To tu. Równa powierzchnia lasu w tym miejscu wygląda jak fala, a na niej 5 grzbietów, może 6. Ludzie w tych mogiłach śpią otuleni kołdrą z zielonego żywego mchu. Las ich przyjął i traktuje jak wszystko, co jest na runie lub w runie, żywi się tym. Cisza...taka nieprzerwana od wielu lat. Pochylam się, czy ten dramat tych kilku ludzi tu pochowanych mnie przygniata ? Tego nie wiem . Modlę się w duchu potem już na głos , niech niesie się po lesie . Może gdzieś tam dalej już nie ma brzezinowego krzyża tylko ledwo widoczne mogiłki. Modlę się o to by przekleństwo wojen nigdy się nie powtórzyło.

Ktoś kiedyś dbał, dzięki tej osobie zachowały się ślady mogił. Krzyże brzozowe leżą pod drzewem i trudno powiedzieć ile ich było...może też jeden, może właśnie 5... Ten, który jest, to skromny, brzozowy, w ciemnym lesie widoczny bardziej. Podobno kiedyś był też znicz. Bezwietrzne leśne powietrze, nic nie skrzeczy, nie skrzypi, tylko mech gruby jak kołdra puchowa. Śpią a na dobranoc miejscowi czy ktoś poprawia im kołdrę z tego mchu. Wymownie w oddali także widzę drzewo powalone nienaturalnie , jakby wyznaczały ten obszar , obszar zakatowania , ludzkiej tragedii. Tak tu bardzo świeże są te wojenne krzyki historii, nawet pajęczyny nie plecie leśny pająk. Nie ma odwagi? Nie może? Trudno powiedzieć. Tu tyle znaków zapytania. Kto tu tak właściwie śpi wiecznie? W tak zadbanej leśnej mogiłce? Ktoś od końca wojny dba , gałęzie odrzuca, szyszki usuwa. Krzyże z brzeziny stawia. Miejscowi mówią o tragedii grupki ludzi w niemieckich mundurach. Być może to byli Niemcy , a być może nasi partyzanci w przebraniu niemieckich żołnierzy. Widzę dramat umęczonych, głodnych, spragnionych ludzi w niemieckich mundurach, zmęczonych po kilku dniach więzienia w piwnicy. Śmierdzących potem, pobitych, widzę, jak w strachu kopią swój grób, trochę ziemi, trochę piachu, czuję te ich ostanie chwile. Rosjanie bezwzględni, podpici, z czerwonymi twarzami i wściekłością w oczach. I dalej już nie mogę patrzeć. Słyszę strzały i upadek ludzkiego ciała do grobu. Oni tu zostali i teraz śpią pod mchem, w zupełnej ciszy i zupełnym zapomnieniu. Modlę się nad tymi ludźmi i odchodzę z bólem i cierpieniem.

 

Odłożone krzyże 

 

Wiem ,że już niedługo dzięki zaangażowaniu osób mających głęboko w sercu historię lokalną tych ziem, choć czasami trudną -  dostaniemy odpowiedzi na te pytania, zgłoszono do instytucji . Być może te odpowiedzi będą pokazywały trudną ludzką i historyczną prawdę. Być może odpowiedzi postawią więcej pytań …..być może…..

 

Kurówka


12 czerwca 2019, 08:55

Historia lokalna skryta w wąwozie.Witoszyn....


11 czerwca 2019, 07:33

Straszny skwar piekący o 17 każdy centymetr mego ciała. Stoję na rozdrożu dróg. Jednej do Wierzchoniowa druga do byłych dworskich stawów przy Pałacu w Celejowie. W ręku telefon i włączony GPS. Na plecach worek w nim woda i książka , której historia mnie tu przywiodła. Ta tragiczna i smutna. Ta tak nieodległa. A być może już zapomniana. Stoję na wierzchowni. Przede mną cudowne garby Lubelszczyzny. Przecinane wąwozami. Na tych grabach wymalowane jest największa cudowność letniej już przyrody niczym pędzlem najznakomitszego malarza. Mimo skwaru i drżącego z upału powietrza dostrzegam tej pejzaż. Naszej Lubelszczyzny ! najpiękniejszej! Przeszyte i podszyte pagórki wybrzmiewającą pszenicą prężącą się do słońca.

 

Witoszyn. Cóż to za miejsce. Małe Bieszczady. Tak o nim mówią. Nic a nic się nie mylą. Owiane tyloma legendami, że można by było obdzielić miejscowości obok i jeszcze by zostało. Ten kto nie był tu na tych garbach , wierzchowinach i głębocznicach to śmiem twierdzić, że mało co widział. I już na sam początek związana z samą nazwą miejscowości.

Nazwa miejscowości powstała z gry słów, która miała miejsce podczas spotkania króla Kazimierza ze swoim synem (z nieprawego łoża) w Witoszyńskiej dolince. Syn – na widok ojca – miał powiedzieć: – „Wito syn, Ciebie królu”.

 

 

Gdzieś dalej łąka i dalej jeszcze znów zboże. Nie widzę jakie za daleko. I między nimi drogi , te polne tak piękne. Wijące się miedzy tym bezkresem cudowności tego miejsca. I przyznam się od razu. Byłem najdłużej tu . Na górze. A w dole przecież i Bystra i wieś znaczy jej znakomicie większa część. To jednak tu wśród tych dzwonków rozpierzchłych wymieszanych z pęczniejącymi przytuliami na przydrożu czy mieniącego się dziurawca co przyroda popędziła do kwitnienia już można dostrzec urok i unikalność tego miejsca. Ktoś wstanie i powie. Panie kolego a przecież mamy Górę Trzech Krzyży czy na Potoku koło wodne czerpakowe. Czy to nie piękne miejsca? Tak cudowne i genialne. Tak przeszywające na wskroś swoim urokiem, wdziękiem i naturalnością. Można na Górze usiąść na ławeczkę i zatopić się z tych Trzech Krzyży kiedyś brzozowych. Skąd tu ? Na pamiątkę jak w Kazimierzu epidemii cholery z 1708 roku? Nie krzyże są tu od pewnego czasu najprawdopodobniej postawione przez tutejszych. Cel ? Turystyczny ? miejsce spotkań? Być może. I winnice odradzające się na nowo. Choćby winnica Wieczorków.

 

 

 

 

Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. Ja w to wierzę. A co. Aż korciło by sprawdzić … Bijąca woda jest lodowata niczym górski potok. Temperatura stała nie przekraczająca 10 stopni. Od razu przychodzi mi źródło w Parku Nałęczowskim. Tam gdzie napis informuje, że woda nie nadaje się do picia. Powiem, że złamałem ten zakaz…. Tam jak i tu wkładając ręce do strugi wody czuję ból , ból ukłucia tysiącami igieł. Taka mini krioterapia. Jako biegacz amator niekiedy stosuję takie bicze wodne. Raz gorąca woda i raz zimna. Choć ta z kranu to ma pewnie z 15 stopni. Na pewno orzeźwia i umiejętnie stosowana daje dużo pożytku naszemu ciału. Hydroterapia w końcu jest bardzo popularna. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze.

 

Tu nad nim stał młyn.Młyn nad Potokiem Witoszyńskim.

Witoszyn wzmiankowany był w źródłach pisanych w 1470 roku jako wieś szlachecka. Ale jak wierzyć legendzie to już wiek wcześniej istniała. Nie wykluczone. Należała do szlachty herby Wieniawa. W XVI wieku , gdzie właścicielem był Kruszczowski posiadała miejscowość jeden młyn. W XVII wieku właścicielem dóbr był Mateusz Chomicki. I wcześniej i później należał Witoszyn do dóbr celejowskich które przechodziły przez różne rody Zbąskich czy Czartoryskich choćby. Opisywany młyn powstał na gruntach dziedzica dóbr Celejowa – Bochotnicy - Józefa Klemensowskiego. Już znanego Państwu z opisywanych młynów w Bochotnicy.W XIX wieku Witoszyn posiadał wspomniany niżej młyn wodny, oraz dwa folwarki, karczma.

 

Warto tu się zatrzymać i powiedzieć , że idąc za profesor Anną Sochacką do XV wieku na Lubelszczyźnie do królewszczyzn należało 7 miast i 60,5 wsi. Do Kościoła 2 miasta i 46,5 wsi. Zaś do szlachty 10 miast i uwaga 575 wsi. To daje obraz ówczesny na tych terenach.

 

 

Młyn na rzece Kamionka zbudował około 1880 roku Stanisław Niedźwiecki. Zlokalizowany był przy drodze prowadzącej do wsi Rzeczyca. Zainstalowano urządzenia piętrzące i gromadzono wodę o powierzchni około 0,4 ha. Po 20 latach młyn przeniesiono nad rzekę Bystrą w miejscowość Iłki. Bystra była o wiele pewniejszym źródłem zasilania niż Potok Witoszyński .Bystra jak już wspominałem napędzała 23 tego typu urządzenia przed wojną na swoich 34 km biegu. W 1960 roku pozostało już tylko 6 piętrzeń. Do dziś tylko jedno – właśnie w nieodległych Iłkach. Młyn w Celejowie – Iłkach ten z Witoszyna przeniesiony w 1900 roku jest oddalony 10 km od ujścia rzeki Bystrej. Tu do napędu wykorzystano koło nasiębierne i podsiębierne. W czasie I Wojny Światowej cofające się wojska rosyjskie pozostawiały na tych terenach dym, zgliszcza i śmierć. Palili mosty, wysadzali wszystko co mogło przydać się wrogu który nadciągał. I tu kończy się historia młyna z Witoszyna. Nowo pobudowany młyn w 1918 roku w tym miejscu miał konstrukcję ryglową. Koła zastąpiono w 1937 roku na turbinę Francisa ( opisywaną już na blogu) przez Bronisława Niedźwieckiego. W 1945 roku powódź wiosenna zniszczyła urządzenia piętrzące i obaliła młyn. Odbudowano go w tym samym roku i w obecnym kształcie. Następni właściciele młyna to Józef Niedźwiecki a od 1998 Andrzej Niedźwiecki. Ma także piętno okupacji na sobie. W czasie wspomnianej okupacji był nieczynny. Syn właściciela Józef Nieźwiecki ps „Biały” należał do AK. „W nagrodę” za przynależność w październiku 1944 roku został zesłany na 4 lata na „Sybir”. Czy jest to miejsce szczególne? Tak i to bardzo. Ogromna i bezkreśnie piękna przyroda, bogata historia tego miejsca i to powietrze – smakuje inaczej i lepiej niż gdzieś indziej. Dlatego to tu, według legendy – miał przyjeżdżać na polowania król Kazimierz Wielki by po nich spotkać się bartnikami na rynku w Kazimierzu. Ci wręczyli mu plaster miodu. Król wziął go do ręki i przemówił: – Żeby cała Polska była słodka jak ten miód, a Polacy tak pracowici jak pszczoły, które ten miód zrobiły. Ach te legendy….

 

 

Widzę domostwa po lewej. Idę tam. Wąwóz po prawej. Ten wąwóz. Samochód zaparkowany w wysokich trawach mnie wita. Czy na pewno zaparkowany? Chyba bardziej trawy wyrosły jak już tu stał. Po drugiej stroje ujada pies. Wie, pilnuje. Broni swojego. Nie dziwię się. Mijam gospodarstwo i zastaję widok co najmniej ujmujący. Domostwo już prawie pochłonięte przez matuszkę naturę. Ściany obalone i domu i budynku gospodarczego. Los doświadcza go teraz. Pewnie ktoś tam jest właścicielem ? a może umarli bezpowrotnie. Słońce pali ! cień dają drzewa i bije chłód od wąwozu. Kolejne gospodarstwa i ławeczka na rozdrożu. Siadam odpoczywam. Biorę łyk wody. Tak jestem gotowy by się zmierzyć z celem mojej wycieczki. Emocje w środku…

 

 

Wracam się do miejsca startu .Ruszam na prawo. Przede mną droga polna upstrzona co chwilę zielem dla mnie ważnym. A to dzwoneczek taki letni, i złoty dziurawiec, nawłoci łany, przejrzałej pokrzywy. Ośmiał wtóruje rukiewnikowi żółcią swą. Cicho zaszyte jaskry , przytulie kłębiące się na przydrożu. Gdzieś jasnota biała , przetacznik błękitem swym powalającym . Z tej drogi zejść nie mogę , ale muszę. Tu w pole , przez zboże , pszenicę jeszcze zieloną. Ale już wysoką. Ścieżka przez zwierzęta wydeptana. Widzę przed sobą miraż brzeziny i czuję chłód. Chłód wąwozów. A z nim tej historii… tak już mało znanej….

 

dziurawiec 

 

„Ludwik Binieda mieszkał z żoną Antoniną i siedmiorgiem dzieci w skromnym domu, ktoóry niemal ze wszystkich stron otoczony był głębokimi jarami odbiegając od Zimnego dołu. Większość ludzi we wsi wiedziała o powiązaniach tej rodziny z ruchem oporu gdyż, dwudziestojednoletnia córka Helena od dłuższego czasu była narzeczoną partyzanta BCh Stanisława Mazurka ps. „sosna’’. W niedzielę 27 czerwca 1943 roku wczesnym rankiem w tym odludnym miejscu zjawiło się 15-20 Niemców, którzy otoczyli teren. Była to specjalna grupa pacyfikacyjna, która przybyła z Puław do Wierzchniowa samochodem. Ludwig Binieda obsługiwał w tym czasie suszarnię z tytoniem a najstarszy syn Tadeusz poszedł na ryby. Napastnicy zastrzelili dwa pilnujące obejścia psy i weszli do chaty. W mieszkaniu przebywała żona Antonina z dwojgiem maleńkich dzieci, z synem Stanisławem (14 lat) oraz trzeba córkami Heleną (21 lat), Genowefą (17 lat) i Ludwiką (10 lat). Poszukując pozostałych domowników podpalano szałas kryty strzechą, który przykrywał piwnice gdzie przechowywano ziemniaki.. prawdopodobnie podejrzewano, że ktoś w tej ziemiance się ukrywa.Po pewnym czasie Ludwika Biniendę schwytano przy suszarni i przyprowadzono pod stodołę gdzie na egzekucję oczekiwała już jego żona i dzieci. Oprawcy cepami córkę Helenę, zadźgali bagnetami półtoraroczne bliźnięta a pozostałe osoby zastrzelili. Ostatni zamordowany został Ludwok Binienda, który skatowany przez rozstrzelaniem musiał wnieść ciała swych najbliższych do stodoły i ułożyć w stos na klepisku…………

 

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

POCHYLMY SIĘ I W CISZY ODMÓWMY KRÓTKĄ MODLITWĘ .

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

Przyczyną najścia było oskarżenie sąsiada- folksdojcza (nazwisko Kuś, który pracował w przejętym przez Niemców gospodarstwie w Celejowie. Przed podpaleniem budynków nakazano przyprowadzonym ludziom, wśród których był wymieniony Kuś załadować na furmankę wyniesione z domu rzeczy (odzież ,pościel, sprzęt) i zawieźć je do Wierzchniowa, gdzie oczekiwał samochód. Przed odjazdem Niemcy rozkazali oddać konia Biniendów do dyspozycji sołtysa a krowę przekazać gospodarzowi z Wierzchniowa, który stracił zwierzę dzień wcześniej, podczas ataku partyzantów na samochód na samochód z oficerami gestapo. Mieszkańcy Witoszyna pochowali zwęglone ciała na miejscu zbrodni. Po kliku dniach krewni potajemnie powieźli szczątki zamordowanych na cmentarz do Kazimierza Dolnego. Konfident Kuś został wkrótce zlikwidowany na podstawie wyroku podziemia. W dwa tygodnie później zginął Stanisław Mazurek ps. ”sosna”. partyzant ten po śmierci żony która zginęła w 1939 roku od bomby zrzuconej przez niemiecki samolot zaangażował się w walkę z wrogiem. Początkowo działał w kadrze bezpieczeństwa a następnie w batalionach chłopskich gdzie uważany był za niezwykle doświadczonego i odważnego partyzanta…”

 

Nie znalazłem tej mogiły. Może nie mogłem. Nie było pisane. Wiem ,gdzie jest . Dalej i dalej. Byłem od niej z 400 metrów. Tych ważnych 400 metrów. Mimo tego w wąwozie na jego początku mimo hordy gryzących komarów oddałem się w cichej modlitwie. Na pewno jednej z wielu płynących w tych wąwozach.

 

Zdjęcia własne , Koła wodnego i Trzech Krzyży Marek Marek Krzysztof Francesco Różycki. Zdjęcie nagrobku z www.januszkowalskikazimierz.pl

 

 

 

Źródło : "Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego" - Aleksander Lewtak

"Młyny wodne - rzeka Bystra i jej dopływy"

"Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich ...." 1880

Dziennikwschodni.pl

Kazimierzdolny.pl

 

Gdzieś między Klikawką a Wisłą....


05 czerwca 2019, 12:23

 

Włączam moją poranną listę muzyczną na telefonie. Sprzężam z autem. Już mam, już płynie muzyka mej duszy, mego serca. Jan Tiersen dziś w odsłonie natury i tego piękna kobiecego głosu w utworze Koad. Świeżo zaparzona i wypita kawa o tym środowym świcie pobudza. Wiem, że ten dzień będzie unikalny. Znaczy na pewno ranek. Mijam mostek na Klikawce. Przede mną pola i łąki skąpane we mgle , mgle tego czerwcowego świtu. Zagęszcza się miejscami by rozprężyć się gdzieś tam przy wale, przy Jaroszynie. Słońce zacina swoimi błyskami jeszcze nieśmiało. Ciepło już ale nie gorąco. Droga polna, wiem znam drogi polne. I te do lasu i te do wsi, i te do mostu i te na łąki. Tu usiana wierzbami , tymi wiślanymi. Zieleń traw nasyca już i tak mistyczny poranek. Widzę z oddali oczka wody, brunatność łąk po wylewie. Wisła się otrząsła i wróciła do koryta. Zostawiła po sobie swój ślad , ślad jej istnienia. 

 

 

 

Przekaz o jej nieobliczalności i jej misji. Widzę te znaki jej bycia , mijam co rusz. Mgła towarzyszy mi , otula i sprawia , że ten świt jest tak tajemniczo piękny. Gaszę silnik. 5:30 rano. Na niebie wirują poranne chmury nie zwiastujące nic złego. Ot kręcą się niesfornie po niebie. Zasłaniając coraz rzadziej słońce. Jest. Jest ten świat. Świat mój tak mocno mój. Tymczasowa „łacha” skutecznie odgradza mnie i Wisłę. Dziś do Ciebie Wisło nie przyjechałem. Dziś przyjechałem do tej już niedługo istniejącej łachy skazanej na byt nieistnienia. Otwieram drzwi i uderza mnie ta cudowność tego miejsca. Wstaje i zbieram każdym zmysłem to co mnie tu przeszywa i otacza. Wzbił się nade mną dzięcioł chyba czarny. Uderza mnie jego obecność. Choć tak mało się znam na ptakach. Ma bardzo unikalny swój trel , swój głos. Słychać go daleko i wyraźnie. Kolega ekspert od ornitologii mówi, że podobny głos ma do orła.

 

 

To ciekawe, nie skojarzył bym. Odprowadzałem go wzrokiem , nikł w oddali nad polami truskawek i zboża. Przede mną rozlewisko wybrzmiałej niedawno królowej rzek. Tak naturalnie już przejęte przez florę i faunę. Pliszki czy czajki uwielbiają takie miejsca. Jak i ja. Pliszki szare tak bardzo wkomponowały się w te trawy zalane , łąki , że ciężko je dostrzec. Nie boją się ,żerują w tym podmokłym świecie. Jak pewnie co ranek , jak pewnie co dziennie, jak pewnie przez całe życie. Słońce odbija się w tafli wody budząc mieszkańców do życia. Świergot ptactwa, gdzieś z oddali warkot ciągnika jest niczym. Tu ton tego miejsca nadaje basowe buczenie kumaka nizinnego. Ten mały płaz potrafi takie cuda. I to nie jeden. Zamykam oczy i widzę i słyszę go w tych naszych filmach. Tych o polskiej wsi, o życiu na niej. O nieodłącznym byciu razem ludzi i natury. Ktoś z Państwa poda choć jeden tytuł ?

 

Żywokost albison :)

 

To on miarowo nadyma swe poliki tam w tych trawach ,szuwarach. Malutki ,ale jaki donośny, jaki nasz… Krzyczy w górze czajka na mnie. Rozpościera skrzydła nad tą polną łąką, nad rym zalewiskiem. Nade mną. U końców skrzydeł głęboka czerń by nagle przejść w biel tułowia. Krawat czarny. Genialnie się prezentuje, a może wita. Pod nogami piękny albinos -żywokost lekarski. Biały kwiat, nie jest to rzadkość. Przy nim majestatycznie pną się trzciny. W tle wierzba iwa. Skromna ta wierzba. Skromna. Krok dalej już fioletowy żywokost. Liście łopianu już takie ogromne. Tu im dobrze. Otulone przytulią ciepłym i czułym dotykiem. Wszędobylska jasnota biała nadaje świeżości temu przydrożnemu raju. Podążam dalej, cholera po co patrzyłem w dół- wiem już przepadłem , już moją dusze napełnia miłość do botaniki. A tak chciałem i zobaczyć coś więcej niż moje kochane ziela. Prawie się udało. Zapadam w niej cały…

 

 

Krople rosy na wierzbach ..i trawa gęsta mokra pachnąca rankiem....Tak mocno aż podniecająco !Promienie słońca ciepłe...Trawa się poddaje tym promieniom...Wynikają w nią i przenikają aż do ziemi, uwalnia się wilgoć i woń...Oszałamiająca zapachem... I wszystko co żyje wychodzi z niej.A ranna kropla spływa powolnie po jej źdźble, lekko ugiętej jej ciężarem. Kropla opada bardzo powoli. Prostuje się źdźbło trawy...Ta łza poranna nawadnia i tak już nasiąkniętą wodę od wybrzmiałej Wisły. Ziemia nie pyta , przyjmuje. Korzenie piją a trawa znów się pręży...I pnie w górę do słońca. Większa i grubsza i zagęszcza się. Bucha swoim cudownym soczystą zieloną naturą. Jak się w niej stanie, to sięga po kolana...I ziemia grząska w niej oblepia buty, ma się wrażenie i uczucie tonięcia,Zapadania się...I chce się wyjść, ale nie można... Trzeba o wierzbę się oprzeć, przytrzymać i spróbować wyjść na drogę...Wierzba tak nasza, tak Polska ! To pomnik naszej Ojczyzny. Pod nią nie jedno życie się rodziło i nie jedno uszło. Wierzba nie pyta , wierzba pomaga. Lekko podejmuje i oddaje . Cicho mówię dziękuje. Szelest liści mi odpowiada ...Wiem że jestem w tym świecie i ten świat jest we Mnie. A przecież ta poczciwa staruszka Wierzba jest bogactwem.Jej gałęzie ścinane na opał odrastają zawsze. Jej kora zmielona jak popiół chroni przed odparzeniem niemowlęcą pupkę. Jej pnie dają oparcie a gałęzie schronienie przed słońcem. W cieniu wierzby można usiąść lub zasnąć bezpiecznie jak przy matce. Tak czule otaczającą swoją miłością dzieci swe.Bo ona była i jest...Szumią jej liście słyszysz? Tak dźwięcznie! A wiatr bawi się gałęziami, wiotkie przechylają się ,szeleszczą bladozielone listki.Letni zefirek smaga lany pszenżyta zrzucając z niego ostatnie krople poranka. Kolejnego uwolnienia się od mroku i złych nocy. Poranka wiślanego , pełnego ptactwa i żabiego trelu , pełnego pracy rak ludzkich o tam w oddali . Na kolanach gospodarz już dogląda swego zagonku. Płynie rzeka zboża , wije się i kręci niby tak przaśnie , ale dziś tak czule, tak ciepło. Jakby chciała się przywitać….Nie wiem ....Zboże młode zielone...Śmieje się bo wzrasta w siłę! I niebieskie chabry między nim migotają okraszone kroplami rosy.

 

Czyściec błotny 

 

Wybudza mnie z tego świata przeraźliwy jazgot mew śmieszek. Stoję przy drodze, przy wierzbach , przy zalewisku. 6:10. Tyle minęło już czasu ? dla mnie to była sekunda. Zawinięta w pakunek cudowności na jej szczycie , szczycie dzikiego szczypioru raduje mnie. Pospiesznie zrywam ich kilka - będę miał na kanapkę. Obok czyściec błotny o nie bardzo ponętnym zapachu, ale jakże ważny w medycynie ludowej choćby na stawy, na rany. Na drodze wyrasta już lebioda. Kiedyś ratowała ludzi przed głodem. Zbierano ją , obgotowywano i jedzono. Występuje tu stadnie. Ja mówię na nią szparagi dla ubogich. Choć jest bardzo dobrym źródłem i witamin i niezbędnych pierwiastków. Ale teraz mamy ze sklepu wszystko przecież… takie ładne , umyte, zapakowane…… I jaskry i nawłoci kanadyjskiej łany i rukiewnika często z daleka mylonego z rzepakiem nie dają mi spokojnie opuścić ten raj. Słońce coraz wyżej. Puka w ramię swoimi parzącymi coraz bardziej językami. Znak ,że kończy się ten świat , ten mistyczny poranek wiślanego, ten tajemniczy zamglony pełen jakiegoś głębszego uczucia ranek. Gospodarz w oddali na kolanach dalej.

 

Jeszcze przez jedną chwilę tak będzie...bo słońce wyżej.I cieplej się robi, magia poranka ucieka bezpowrotnie...Dzień ten gorący i silny, twardy wdziera się nie pozostawiając złudzeń! Ruszam kłaniając się temu miejscu. Tej oazy i nowej mojej przystani. Tej między Klikawką a Wisłą…..

 

 

 

Po drodze. Wymysłów - Kapliczka przydrożna...


03 czerwca 2019, 14:21

Droga relacji Bobrowniki - Krasnogliny - Wymysłów

 

Wymysłów pod Bobrownikami.

 

W bezkresie lasów, cudownych, pachnących żywicą, przecinanych wieloma szlakami i pieszymi i rowerowymi stoi przydrożna kapliczka. Nie sposób jej ominąć czy pominąć. W swoim majestacie i pięknie oraz tej prostocie a jednak wielkiego bogactwa stoi monumentalnie przy zakręcie w otulinie lasu. W tle las,domostwa,z drugiej strony już zapadnięta chałupa okryta płaszczem drzew i krzaków. W oddali widać domostwa, dym snuje się po okolicy. Świergot ptaków dziś z rana to istne arcydzieło symfoniczne dyrygowane przez przyrodę.

Kapliczka z 1931 roku.

 

Kapliczka słupowa , myślę że ma około 2,5 -3 metrów. W dolnej części inskrypcja cytat lekko zmieniony z Gorzkich Żalów :

"Kłaniamy się Tobie i chwalimy Cię Jezu Chryste żeś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył. 1931". Wyżej we wnęce obraz Maryjny a nad nim serce w wieńcu kolorowane. Zwieńczona drewnianym krzyżem z krucyfiksem. Zadbana, bardzo urokliwa.

Zamudowania osady Wymysłów

 

Sama miejscowość do 1650 roku była nazywana Piardy. Ówcześnie zamieszkana była przez 2 rodziny szlacheckie.w 1797 roku pojawia się w źródłach pisanych miejscowość Wymysłów i zamieszkiwało ją 6 rodzin. W 1987 roku już 36 rodzin.

 

Zdjęcie własne, opis miejscowości na podstawie książki "Bobrowniki 1488-1988".

Historia lokalna- Młyn Pod Czarnym Lasem...


02 czerwca 2019, 21:20

 

 

 

"....Cóż to była za radość !

Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz!..."

Bolesław Prus "Antek"

 

Cóż za tragiczny opis .... u Pana Prusa...

 

Dziś odwiedziłem drugi młyn wodny w Bochotnicy. „Pod Czarnym Lasem”. Dokładnie do miejsca gdzie był , bo dziś to już zabudowania z pięknie przystrzyżoną trawą tuż przy drodze na Nałęczów. Mostek ledwo widać z drogi, lecz byłem czujny i czujnie jechałem. Skręcam i przez mostek do ściany góry wąwozów. Dość nowy płotek drewniany pięknie ciągnie się od ściany lasu do Bystrej.

 

Napęd wodny w Polsce wprowadzili cystersi. Już w XII wieku zaczęły być nieodzownym elementem krajobrazu ojczyzny. Napędy młynów się rozwijały i unowocześniały. Od koła napędowego podsiębiernego o małej sprawności ( góra 30 procent) przez koło nasiębierne. Na końcu turbiny choćby ta wynaleziona w 1848 roku przez amerykańskiego konstruktora Jamesa Bichono – turbina Francisa. Czy jeszcze bardziej wydajna turbina Kaplana wynaleziona w 1912 roku przez inżyniera Wiktora Kaplana.

 

Mostek solidny „ Strategiczny”. Nośność 30 Ton. Akurat pod czołg. Tak ta droga i ten most był „strategiczny” za czasów wiadomych. Mostek pozostał. Młyn nie. A o nim dziś piszę.

 

Młyn został wybudowany przez Klemensowskiego jak i ten na Zamłyniu. Rok budowy to około 1880 roku. Klemensowski to ówczesny właściciel dóbr Celejowsko-Bochotnickich. Czasy zaborów , czasy trudne. Ród nie posiadał stanu szlacheckiego a dążył do tego. Zbudować swój prestiż mieli także poprzez odbudowanie zameczku Firlejów w Bochotnicy zwanym „Esterki”. Ich „lojalność” do władz rosyjskich jest tematem wielu niewyjaśnionych do tej pory spekulacji. Czy rzeczywiście pomagali zdusić powstańczy ruch na ich ziemiach… zostawmy duży znak zapytania.??

 

 

Idąc za myślą pana Aleksandra Lewtaka można wyczytać ,że

 

„Długi czas napędzany był kołem wodnym, które dopiero w 1938 r. zastąpiono turbiną Francisa wynalezioną przez jak wyżej opisałem Bichono .Główna konstrukcja budynku wykonana została z potężnych drewnianych bali, które starannie oszalowano z zewnątrz deskami. Tuż przy śluzie znajdował się drewniany most, przez który wiodła do Zbędowic. Wodę w rzece piętrzono do wysokości 1.01m. młyn stanowiący własność Józefa Klemensowskiego został około 1933r. przejęty prawdopodobnie za długi przez Szmula Joska Fryda. Przed wojną młyn wydzierżawił m.in. Juliusz Zawadzki oraz Zygmunt Gałkowski i jego brat Lucjan. Ci ostatni jeszcze parę lat po wojnie zajmowali mieszkanie przy młynie. Młyn posiadał prądnice produkującą prąd na potrzeby młyna i domu mieszkalnego. Był to jeden z najlepiej urządzonych i wyposażonych młynów. ( 3 stoły walców, jeden kamień i szmergłówka( przyp. autora ścierna skała)). W czasie okupacji młyn zajęty przez volksdeutcha z Końskowoli- Ulfika pracował na potrzeby okupanta. Partyzanci kilkakrotnie dokonywali tu akcji rekwizycyjnych. W roku 1953 wody ze spływów wiosennych uszkodziły urządzenie piętrzące i unieruchomiona została turbina. W wyniku postępowania spadkowego młyn i przyległa do niego ziemia stała się własnością spadkobierców, którzy odziedziczony majątek sprzedali w 1958 roku Marii Szabelskiej i Henrykowi Kozłowskiemu. Na skutek nieporozumień między nabywcami a lokatorem (Gałkowskim) młyn przez kolejne lata stał bezczynnie, dewastowany przez okolicznych mieszkańców. Około 1980 roku szkielet budynku konstrukcji ryglowej pozbawiony maszyn i urządzeń został rozebrany przez aktualnych właścicieli ( Kowalczyk , Szabelski).”

 

Dziś zostały płyty betonowe po całym tym ustrojstwie reszta to krzewy , drzewa, i kładka na Bystrej.Ta skąpana w zieleni traw, drzew przełamana ośmiałem - żółtym tym jakże letnim kwieciem, fioletem żywokostu i błękitem przetacznika przyroda wybrzmiewa w sposób wspaniały. Gdzieś na kładce dzieci nogi moczyły w mętnej lessowej Bystrej , górskiej Pani. Już nie korpulentna, już smukła sama w sobie , płynie swoim korytem. Swoim rytmem. Napędzałam kiedyś 23 młyny , dziś tylko jestem niemym świadkiem tej przaśnej codzienności, ludzkiego żywota. Już nikt do mnie nie przychodzi i kijanką nie łupie, nie stawia kaszorków, nie napędza kamieni młyńskich. Uwolniono mnie z ciężkiej pracy i płynę taka bez celu. Jeszcze mnie na kilometrze zmienili , obłożyli kamieniami betonami jak Kurówkę w Puławach….

 

 

Pan Edward Piwowarek – genialny regionalista kochający Bochotnicę miłością nieograniczoną i jedyną zaznacza i słusznie , że :

 

„Trzeba pamiętać, że młyny w przedwojennej Polsce były nie tylko fabrykami mąk i kasz, ale jaskółkami industrializacji środowiska wiejskiego. Były one miejscem wymiany informacji poprzez sam fakt kilkugodzinnego w nim przebywania i obcowania sporej grupy osób korzystających z młyńskich usług. Właściciele młynów stanowili wiejską elitę. Cieszyli się niekwestionowanym autorytetem w środowisku, niejednokrotnie odgrywali rolę arbitrów w sporach międzysąsiedzkich. Będąc ludźmi zamożnymi, wyróżniali się wysokim poziomem kultury osobistej, inspirowali, inicjowali i pełnili ważne funkcje w społecznych organizacjach, na przykład w zarządach ochotniczych stażach pożarnych, nie szczędząc grosza na zakup sprzętu gaśniczego. Właściciele młynów prawie wszędzie prowadzili wzorowe gospodarstwa rolne, zakładali nowoczesne sady, szczycili się pięknymi końmi i rzędami, a ich dzieci uzyskiwały gruntowe wykształcenie. Stopień oddziaływania na środowisko był znaczący pod wieloma względami. Zaryzykuję twierdzenie, że znaczna część mieszkańców zazdrościła rodzinom młyńskim ich poziomu i standardu życia, ale była to zazdrość zdrowa i inspirująca, skłaniająca do dorównywania w sposobie bycia i zachowania. Wiele osób znalazło zatrudnienie w samym młynie lub w gospodarstwie rolnym i domowym ich właścicieli bądź dzierżawców.”

 

Drugi młyn Bochotnicki opisany. Zwiedzony. Pozostał jeszcze jeden. I młyn a później tartak. Gdzie? W ukochanej Bochotnicy….

 

„Wyjdę ja za młynarzyka ,

On mąkę miele gorzałkę łyka.

Bo młynarzyk sobie mąkę pytluje,

A młynarka dobre kluski gotuje”

 

Przyśpiewka weselna

 

 

 

Zdjęcia własne. Opisy na podstawie :

Młyny wodne rzeka Bystra i jej dopływy - A. Lewtak

Opowieść o młodniejącej staruszce i rycerzach św. Floriana - E. Piwowarek.

Janie święty od wody , wody tej Gołębskiej...


31 maja 2019, 12:57

św. Jan Nepomucen - Gołąb 

 

Lipiec ciepły , lekko deszczowy wieczór. Na nieboskłonie złowieszczo-deszczowe chmury. Słońce łypie zza nich co chwilę się chowając. Idę mimo tego bardzo szczęśliwy ba! bardzo zadowolony. Dziś mój ulubiony maestro będzie grał na organach – Profesor Andrzej Chorosiński. 2011 rok. Już druga edycja festiwalu organowego w Puławach. Siadam w ławce , klękam , krótka modlitwa bo festiwal przecież w kościele pw. Św. Brata Alberta. I wyczekuję mojego profesora i jego wykonaniu Bacha, Liszta, Vivaldiego czy Franca. Utwory wybrzmiały tak cudownie i tak mnie pochwyciły , że z trudem powstrzymuję emocje. Znam je , coś tam słucham tej muzyki od już sporego czasu . Zmienia mnie na lepsze….

Transkrypcja profesora Chorosińskiego. Czekałem na nią. Bedřich Smetana – Wełtawa. W oryginale symfoniczny utwór tego genialnego czeskiego kompozytora, który na końcu swego żywota postradał zmysły i odszedł w zapomnieniu. I ten geniusz Smetany z przekładem Chrosińskiego na organy mnie tak przygniótł , że 7 lat i dalej nie mogę się otrząsnąć z tego piękna. Wełtawa wielka rzeka Czech , jakże cudowna w sowim majestacie. Płynie ciesząc oko ale i bywa zdradliwa i podstępna. Wylewała często siejąc strach , śmierć i upadek ludzki. Nosiła na barkach swych nie jeden galeon, nie jedną krypę nie jednego rybaka. Pisząc historię ziem gdzie płynie niekiedy na nowo.W swoich odmętach skrywa wielkie tajemnice i wiele historii tam utopionych i mających nie ujrzeć światła dziennego zdarzeń. 20 marca 1393 roku , zimny dzień. Dzień tragiczny. Na grani mostu nad Wełtawą wątłe i umęczone jeszcze dychające ciało Jana z Pomuku zostaje zrzucone przez królewskich żołdaków do Wełtawy. Rzeka przyjęła wikariusza i już nie oddała. Przynajmniej nie od razu. Po miesiącu udało się znaleźć jego ciało i pochowano w grobowcu podziemi praskiej katedry. Jego 53 letnie życie doczesne dobiegło końca. Lecz jego kult , tego wielkiego orędownika chrześcijaństwa w dobie niechęci panującego Wacława IV w Czechach do Stolicy Apostolskiej dopiero miał się zacząć. Wielkie poświęcenie dla walki o arcybiskupstwo było nie wsmak Luksemburczykowi , który wolał herezje Jana Husa. Zwabiony na dwór królewski został pojmany i tu zaczęła się jego ostatnia droga do żywota wiecznego. Powstała kilkadziesiąt lat później legenda ,że wyzionął ducha przez nie zdradzenie królowi tego co szeptała do ucha kanonikowi  na spowiedzi Zofia (druga żona króla). Historia jedna z wielu i podobna do innych w czasach średniowiecza i nie tylko. XVIII wieku Jan Nepomucen stał się najpierw błogosławiony a następnie święty. Kult św. Jana rozlał się po całej Europie w tym Polsce i to bardzo. 

 

I ten profesor Chorosiński w Puławach i te organy i ta Wełtawa i ten Jan.Właśnie ten Jan – święty Jan. Tak wiele z nim znaków i symboli. Bo i ta rzeka, i ten most i te szczere spowiedzi i …

Stoi tak często i tak skromnie i tak wymownie. Krzyż pochyły lub prosty w dłoni ściska. Roztaczając jak dobry ojciec nad gospodarstwem opiekę i troskę o urodzaj pół naszych, spokojności rzek, by nie wybrzmiały i nie chciały zabrać dobytek i istnienia ludzkie. Pogląda na mosty,mostki kładki chroniąc i nawracając z drogi samobójczej choćby tych co z życiem nie mogą dać rady. Gdzie ten krzyż ich przygniótł tak mocno ,że prócz bólu i żałości czują zobojętnienie do świata. Gdzie często czują się winni i w tej winie zatracają się całkowicie. Chłopi wierzyli w opiekę świętego nad łąkami, polami i zasiewami . Wiara w niego leczyła obrzęki  i opuchlizny. Wszystko co wiązało się z wodą było i jest w jego opiece. Portugalscy i hiszpańscy żeglarze oraz korsarze zdobili dzioby swych żaglowców rzeźbami Św. Jana. Oręduje ratownikom marynarzom , flisakom, nurkom , wioślarzom , młynarzom czy jezuitom. Jest symbolem milczenia, odwagi, lojalności. Chroni tajemnice i pomaga w ich dotrzymaniu. Ochrania przed zniesławieniem, sprawuje opiekę nad honorem. Tak wiele ma do udźwignięcia. Tak wiele. Ten skromy kanonik , skromy święty. Taki nasz , ot nasz święty Jan. 

 

 

A ten z Gołębia wygląda tak niezadbanie. Ale przecież tak niedawno go odświeżano. Patrzy się jak i pozostałe 33 000 rzeźb w Europie na miejsce ważne i potrzebujące jego łaski i spojrzenia. Tak cicho i tak skromnie. Tak bez większych fanfar. Stoi i jest i będzie. Będzie trwał.

A przecież nie jest sam! Czyżbyś Janie przypłynął mi na pomoc? Ty Janie , który tak długo tu płynąłeś do mnie? Ty święty anielski widząc złowrogość tych wód wiślanych płyniesz mi na pomoc ?

 Ja tu od 1638 roku modlę się za tą Wisłę wiesz? Mój Janie? Widziałem tą rzekę dziką i wylewową.Złą na grzesznych ludzi i dobrotliwą dla tych co szanują naturę i żarliwie się modlą. Lecz Ty Janie przypłynąłeś w tych odmętach wzburzonej Wisły RP 1813. Wielkiej powodzi i tej nieludzkiej krzywdy spadającej na tych mieszkańców. Ta złość , gniew Boży ten na tych co mateczkę Polskę trzy razy zabijali i rozerwali jej sukna w swoja stronę. 

 

św. Jan Nepomucen - Kościół w Gołębiu 

 

 

Ty Wisło co już ból swój nad naszą ojczyznę wzbierałaś falami choćby  w 1800 roku! Ty co Jana nam dałaś. Co płakałaś łzami takiemi ,żeś wylała w 1808 r., 1828 – gdzie odsunęłaś się od Parchatki i Włostowic pozostawiając łachę dla Czartoryskich tylko. Ty co 1837 , 39, 44, 48 r uderzałaś nie mogąc pogodzić się z uciskiem i zniewoleniem. Ty co chciałaś przegnać Paskiewiczowskie pomioty. Zabrać je w swą czeluść  na wieki.

 

Dwóch Janów w Gołębiu. Świętych Janów. Wznosiły modły i otaczały opieką budowniczych wału z 1840 roku. Płakały nad tymi co pod pręgierzem okupanta w czasie II Wojny Światowej stawiali drugi wał.  Być może jeden z Kościoła otacza miłosierdziem i opieką nad tymi co z grzechu pękają i się spowiadają. Taką żarliwą spowiedzią, czystą , z serca i duszy. Jan z Kościoła strzeże jej i zbłąkane owieczki. Może podzieli się pracą swą nad tym miejscem ? Nepomuk co i deszcz na niego pada i wiatr smaga zimowy , ten co mu nie obca i noc i dzień strzeże mostów , rzeki by nie wzbierała nad to, tych pól i łąk przywiślańskich – gołębskich ? Pewnie tak. Czuję jego moc. Ich moc. Gołąb dziś spokojny. Po fali powodziowej hen daleko…Mimo tego budzącej cały czas niepokój i troskę.

 

Oni Pomagają ! Wiem to ! Czuję to ! Jak jestem rankiem. Tak mocnym rankiem, gdzie dzień odgania tę noc i przytula słońce. Gdzie ptactwo już wzniesione i ćwierka, gdzie jeszcze miałkie cienie ludzi przesuwają się przez ul Żuławy , gdzie tu zaczyna swój bieg. Ma on wtedy najbardziej troskliwe oblicze. Niekiedy widzę oczyma wyobraźni jak błogosławi temu pięknemu miejscu , cudowności Gołębskiej schodząc z cokołu jakby to było nie jego miejsce i udaje się na wieś, na Krzywą do kapliczki i tam podnosi krzyż i modli się. Modli się za ludzi, za dobytek, za wiarę. Następnie wraca i idzie na Nadwiślankę i te pola i te łąki błogosławi. Pokazując wymownym skinieniem dłoni na Wisłę by już nie psociła i spokojnie płynęła. Wraca na cokół i zastyga. Ale wzrok ma czujny i troskliwy. 

A ja stoję przy nim i obok niego. Ja wiem i on wie. Niekiedy szepnie słowo, że w Annopolu przy Wiśle już o niego nie dbają. Zamknęli za kratami niszczejącej kapliczki i zapomnieli. Wspominał, że w Bobrownikach stoi i pilnuje drogi na stary cmentarz. Opłakuje setki Polaków w Borowie poległych podczas i wojny bolszewickiej i tej strasznej pacyfikacji Niemców…. Nad płynącą rzeczką Sanną….

 

św Jan Nepomucen...

 

A może nie przypłynąłeś Janie Święty tu do Gołębia ? Może ludzie tak bardzo chcieli Ciebie już drugiego, ale zarazem pierwszego i ważnego tak samo , że krzyż zostawiony przez wiślany wylew był impulsem? Być może…. Tego nie wiem. Jak i masę rzeczy i świata na tym łez padole. Dotykam go po raz ostatni, pochylam głowę przy furcie kościoła. Z tym w kościele tak samo się żegnam życzliwie. Kiedyś ich odwiedzę może jak mnie zawołają jak dziś. Dobrze im tu bo i ludzie dobrzy. Ludzie dobrzy…..  

 

 

 

Zdjęcie figury własne. Zdjęcie obrazu w kościele Małgorzata Daniłko.

 

Na podstawie :

1.WISŁA, JEJ BIEG, WŁASNOŚCII SPŁAWNOŚĆ. Rozpoznawane przez WILHELMA KOLBERGA, Inspektora i Członka Zarządu Kommunikacyi, Członka Rady Ogólnej Budowniczej. Z 1861 roku.

2.Kompendium wiedzy nt miejscowości Gołąb – www.golabnadwisla.pl

3.Strona poświęcona św Janowi http://nepomuk.it.home.pl/nepomuk/

4.Portal – niezależna.pl

5.Własne odczucia i emocje oraz niezliczone rozmowy…