Wiślana zaranność ....
Pochmurny zaranek. 6 godzina. Gdzieś w oddali nad Wólką Gołebską majaczy słońce. Walczy i to dzielnie z chmurami wychodzącymi znikąd, pojawiającymi się nagle i zabierające cały całun na widnokręgu. Słońce się nie poddaje , wypręża się jak może rozświetla to co w mroku przygasło kilka godzin temu. Otrzepuje tu nad wolnicą pył nocnego kalejdoskopu gwiazd, snów, mar. Maluje na nowo dzień, dzień dobry, dzień codzienny. Taki malarz na cały etat od zarania wszechświata do jego ostatniego tchnienia. Ta nasza przaśna codzienność dorzuca gęstwinę chmur, zaciąga i rozciąga niebo skutecznie zakrywając życiodajną gwiazdę. Ale jeszcze chwilę, jeszcze ciut, jeszcze Słońce walczy. Walczy z tą chmurzastym ludzkim kobiercem niewypitych kaw, korków na drodze, złych poranków. One kłębią się nad moją głową. Nad Wolnicą. Koi cisza, koi z niczym nie porównywalny zapach wiślanego poranka. Skręcam na most tuż przy zjeździe do Gołębia.
Autor
A ta droga do Gołębia przecież kiedyś jak Wólka powstała była silnie obsadzona drzewami, była ważnym traktem łączącym Gołąb z swoją wolnicą. Dziś ot asfalt ale pięknie wkomponowany w pejzaż tej ziemi , tych żniw, tych przyszłych wykopków tych już świeżo stworzonych ściernisk. Dziś choć kusi nie na Gołąb, na Wisłę na główkę. Długa droga wyłożona betonowymi zbrojonymi płytami wokół zieleń przywiślana. Przede mną główka mostu pontonowego. Tu gwarno i ruch. Kilka samochodów w porannym świcie zaparkowanych przy krawędzi mostu, przy nich ich właściciele,przy nich koledzy . Zatoczka , tu wody spokojnie się toczą , bardzo leniwie, jak na Wisłę zbyt leniwie. I tak siedzą sobie wędkarze w sowim świecie, swoim ja. Zadowoleni, znają się dobrze. Słychać jak przywołują się po imieniu, słychać ich wspólną zażyłość , ich wspólną pasję.
Świt nad Wołką Gołebską
Z drugiej strony zatoczki pan ubrany na czarno energicznie odganiający się przed chmara komarów nawołuje swojego druha na moście : „Staszku ceny paliwa znów poszły do góry”
Staszek odpowiada : „ Nie wiem jak będziemy dojeżdżać tu na ryby niedługo…” , ktoś z boku wtrącił się swoim „ Ze mną będziecie jeździli mam duże auto…”.
A ja stoję przy moim aucie i zasłuchuję się w dawno nie słyszane rozmowy przy Wiśle, przy wędce, przy swoim i swoim świecie. Kolejny raz gdzieś we mnie odzywa się wędkarz, wstający często o 4 rano by być nad wodą i rozkoszować się tym stanem wspólnej symbiozy : ja i woda. Lekko ściska w dołku. Już chwilę stoję w tym wiślanym świecie, już mnie przyjął i pochłonął ,gdy dopiero jeden z wędkarzy cicho zapytuje kolegi kto przyjechał tą skodą? Słychać dobrze, niesie się po wodzie. Majacząca odpowiedź płynie z ust kolegi , że nie wie ,ale pewnie swój…
Opuszczam most udaję się na moją główkę. Główkę , gdzie z Marcinem spędziłem nie jedną nockę, nie jeden dzień. Główkę nieprzyjazną, kamienistą, niewygodną, ale tak piękną i tak urokliwą. Stawiam pierwsze kroki wzdłuż Wisły , widać na każdym kroku niedawną powódź. Wyrzucone na drogę przywiślaną drewna, butelki , ludzki śmieć już wkomponowały się w otoczenie. Mewy wrzeszczą nad głową, gdzieś poderwał się bocian. Wita mnie kwitnąca kolczurka. Gęstwina krzewów i łąk. I te łąki ubogie ot trawy i nawłoć , gdzieniegdzie na krzewinach zakręcił się wyżpin jagodowy wcale tak często niewystępujący w Polsce. Jest go tu ciut. I dalej przez łąki , przez pokrzywy do miejsca dziś mojego, dawno nie widzianego- główki. Wyłania się przede mną piaszczysty skrawek ,wierzby. Piachy jak w Łebie, jak nad morzem , ale ten piach cieplejszy, kolor milszy, bardziej tutejszy. Jest, ostatnie jeżyny i pokrzywy zostawiam za sobą.
Lutro Wisły a na nim leniwe płynące bąble, jakieś kawałki drewna. Stan niski rzeki odkrywa tajemnice dna pomału. Jestem na miejscu. W końcu mogę zatopić się w wiślany świat w całości. Wchodzę na główkę i staję naprzeciw mostu , naprzeciw wędkarskiego padoła. Tam Słońce jeszcze walczy, jeszcze rozświetla nadając bursztynu niebu, kojąc oczy i duszę. Nawet dymiący komin z Azotów nie drażni. Każe jedynie pamiętać o nim. Zamykam oczy, pochłania mnie ten wymiar,szum wody, trel ptasi, odgłosy wędkarzy, plusk na wodzie. Czuję ukojenie. Czuję jak ładują mi się akumulatory. Na ten dzień by mieć siłę , energię. Być może i na jutro czy na piątek też. Kto to wie. Moje 20 minut się kończy. Otwieram oczy, świat rzeczywisty, realny , taki na dotyk szybko dociera do mnie. Tylko czemu trzeba już wracać stąd ….?