• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (67)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (130)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (6)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (44)
  • puławy (48)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (6)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (54)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Historia, strona 4

< 1 2 3 4 5 6 7 ... 12 13 >

Historia lokalna - świt nad Wólką Gołębską...

Wólka Gołębska. Świt.

 

 

 

Niedawno  odwiedziłem tą uroczą miejscowość od strony pobliskiego Gołębia i lasu który ją otacza. Pomyśleć , że jeszcze w XIX wieku była tu winnica. Ba ! podobno wina były chwalone jak te z Nasiłowa. Sama wieś jako wolna , wolnizna od podatków czy powinności na rzecz Pana. Co ciekawe na Śląsku nosi nazwę Ligota, czy w Świętokrzyskim Huta.

 

 

 

 

Pierwsze zapiski o niej są w początku XVI wieku. Mapa województwa lubelskiego opracowanej przez Stefana Wojciechowskiego w 1966 roku - Województwo Lubelskie w drugiej połowie XVI wieku ukazuje już tą miejscowość. Jak i co ciekawe Wolę Puławską o której nie miałem do tej pory pojęcia. Miejscowość pięknie położona między lasami a Wisłą.

 

 

Pięknych kapliczek i zadbanych krzyży nie brakuje a Jezus Frasobliwy w drzewie przy oddziale Gminnego Przedszkola z Gołębia zwieńcza bogatość religijną wsi.

 

 

 

Przy miejscowości biegnie tajemnicza linia kolejowa nr 82. Z miejscowości drogami szutrowymi dojedziemy do drogi relacji Mostostal ( Puławy) a  PKP Gołąb ( tu leciwy asfalt), czy do Gołębia przez Rudki. Tam wiódł trakt drogowy pokazany ma mapie z 1808 r.

 

 

 

To w końcu tu Czechosłowacka firma BATA ówczesny potentat obuwniczy w Europie rozpoczął ekspansję na rynek polski. W 1931 roku wybudował fabrykę i osiedle w Chełmku. To samo chciał w ramach COP uczynić w Wólce. Projektowana powierzchnia terenu fabryki to ponad 95 000 m[2]! Głównym architektem był architekt Adolf Kurcis. Niestety wybuch II Wojny Światowej plany zniweczył i nigdy nie wrócono do pomysłu budowy tego ogromnego kompleksu.

 

 

 

Zdjęcia własne. Informacje nt wsi i BATA - tablica informacyjna i  "Centralny Okręg Przemysłowy (COP) 1936-1939. Architektura i urbanistyka" M.Furtak.

18 czerwca 2019   Dodaj komentarz
historia   wólka gołebska   Wolka golebska świt  

Historia lokalna - nieistniejący młyn w...

Kurówka na wysokości miejscowości Rudy

 

47 km rzeki. Ktoś by powiedział mało. Cóż to za rzeczka. Tyciunia. Tak tyciunia,ale swoim pięknem zachwyca do dziś. Choć jej ujście i doujście zostało zmienione na potrzeby ZA Puławy to i tak nie traci na pięknie i splendorze. Kurówka. Toczy niezmiennie wody od źródeł przez Garbów, Markuszów, Kurów, Końskowolę, Rudy, Młynki by złączyć się z królową rzek Wisłą w Puławach. Kiedyś wpadała dalej. Bo dzieliła się na dwa ujścia wręcz deltę. W Wólce Profeckiej i przy Wólce Gołębskiej. Tam była i gajówka jeszcze na początku XX wieku…

Jak Bystra piękna, bardzo bogata w szlachetną rybę rzeka bez mała 34 km zasilała swą górską naturą 23 urządzenia – głownie młyny wodne, to Kurówka równie piękna i dzika i jej dopływy zasilała 12 młynów wodnych. Warto odnotować w jakich miejscowościach. Wólka Profecka , Rudy, Końskowola, Chrząchówek, Wólka Nowodworska,Kurów,Kłoda,Kaleń, Przybysławice,Bronice.

Gdzie nie gdzie po dwa młyny były. W Chrząchówku młyn został spalony w czasie I Wojny Światowej przez wojska zaborcy- Austriaków .

 

 

 

 

W Młynkach młyn mełł rudę darniową tak dla ciekawostki pozyskiwaną ze wspomnianych Rud.

 

 

Dziś jeden z nich , młynów wodnych, który nie istnieje… Rudy

 

„Opowiada p. Zdzisław Wiejak

 

Odkąd sięgam pamięcią, młyn stał. Poruszany był wodą. W czasie panowania Czartoryskich młyn zapewne należał do nich. Przemawia za tym fakt, że młyn po wojnie został własnością Instytutu nawożenia i Gleboznawstwa, tak jak cała osada pałacowa w Puławach należąca uprzednio do rodu Czartoryskich.Przed wojną i w trakcie wojny młyn dzierżawił p. Zasada razem ze swoim szwagrem.Cała okolica robiła u nich mąkę. Młyn był bardzo dobry, miał trzy pary walców. Mąka wychodziła przednia ; razowa ,pszenna ,kasza- wszystkie rodzaje mąki największe nasilenie prac w młynie przypadało na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, cały pałac zastawiony był wozami pełnymi worków ze zbożem. Gospodarze nawet nocowali we młynie. To wielkie nasilenie nazywali miejscowi „ciżbą’’. Ciżba w młynie oznaczała nawał prac młynarskich.W Puławach było dużo piekarni, w związku z tym były młyny. Jednak młyn w Rudach miał największe powodzenie w całej okolicy. Piekarze, jak i puławianie, uważali, że lepsze pieczywo wychodzi z mąki mielonej w młynie wodnym a taki był tylko w Rudach. Nie wiadomo, czy to była prawda, ale działało! Po wojnie młyn przyjmowała kolejno: Gmina, Gminna Spółdzielnia, stowarzyszenie Młynów.

Ostatni młynarz-kierownik młyna zwał się Wenerski, były to lata pięćdziesiąte. Teraz po młynie są tylko szczątki, ale w mojej pamięci, zapewne i innych mieszkańców, młyn ciągle jakby był. Niekiedy można usłyszeć: spotkamy się koło młyna. …pamięć trwa.”

 

 

Nieistniejący młyńskie zabudowania w Rudach.

 

 

Cóż za piękne świadectwo historii i pamięci . Lubię bywać nad Kurówką , tu w Rudach , tu przy byłej pompowni wody do wieży ciśnień w Puławach Drewnianych. Ten już leciwy z XIX wieku budynek z czerwonej cegły kontrastuje na tle tego malowniczego krajobrazu i lasów tych dębowych dalej i dalej.

 

 

Kurówka na wysokości Rudy

 

 

Ujście Kurówki do Wisły w Puławach

 

 

Zdjęcia czarno-białe i opis z

Halina Kopron , Izydor Wiejak – „ Ocalmy od zapomnienia Rusy… Nasze miejsce na ziemi.”

„Wiatraki na Ziemi Puławskiej” – Aleksander Lewtak.

Zdjęcia własne.

 

15 czerwca 2019   Komentarze (1)
końskowola   historia   młyny i wiatraki   rudy   Rudy młyn KurówkA  

Historia lokalna skryta w wąwozie.Witoszyn....

Straszny skwar piekący o 17 każdy centymetr mego ciała. Stoję na rozdrożu dróg. Jednej do Wierzchoniowa druga do byłych dworskich stawów przy Pałacu w Celejowie. W ręku telefon i włączony GPS. Na plecach worek w nim woda i książka , której historia mnie tu przywiodła. Ta tragiczna i smutna. Ta tak nieodległa. A być może już zapomniana. Stoję na wierzchowni. Przede mną cudowne garby Lubelszczyzny. Przecinane wąwozami. Na tych grabach wymalowane jest największa cudowność letniej już przyrody niczym pędzlem najznakomitszego malarza. Mimo skwaru i drżącego z upału powietrza dostrzegam tej pejzaż. Naszej Lubelszczyzny ! najpiękniejszej! Przeszyte i podszyte pagórki wybrzmiewającą pszenicą prężącą się do słońca.

 

Witoszyn. Cóż to za miejsce. Małe Bieszczady. Tak o nim mówią. Nic a nic się nie mylą. Owiane tyloma legendami, że można by było obdzielić miejscowości obok i jeszcze by zostało. Ten kto nie był tu na tych garbach , wierzchowinach i głębocznicach to śmiem twierdzić, że mało co widział. I już na sam początek związana z samą nazwą miejscowości.

Nazwa miejscowości powstała z gry słów, która miała miejsce podczas spotkania króla Kazimierza ze swoim synem (z nieprawego łoża) w Witoszyńskiej dolince. Syn – na widok ojca – miał powiedzieć: – „Wito syn, Ciebie królu”.

 

 

Gdzieś dalej łąka i dalej jeszcze znów zboże. Nie widzę jakie za daleko. I między nimi drogi , te polne tak piękne. Wijące się miedzy tym bezkresem cudowności tego miejsca. I przyznam się od razu. Byłem najdłużej tu . Na górze. A w dole przecież i Bystra i wieś znaczy jej znakomicie większa część. To jednak tu wśród tych dzwonków rozpierzchłych wymieszanych z pęczniejącymi przytuliami na przydrożu czy mieniącego się dziurawca co przyroda popędziła do kwitnienia już można dostrzec urok i unikalność tego miejsca. Ktoś wstanie i powie. Panie kolego a przecież mamy Górę Trzech Krzyży czy na Potoku koło wodne czerpakowe. Czy to nie piękne miejsca? Tak cudowne i genialne. Tak przeszywające na wskroś swoim urokiem, wdziękiem i naturalnością. Można na Górze usiąść na ławeczkę i zatopić się z tych Trzech Krzyży kiedyś brzozowych. Skąd tu ? Na pamiątkę jak w Kazimierzu epidemii cholery z 1708 roku? Nie krzyże są tu od pewnego czasu najprawdopodobniej postawione przez tutejszych. Cel ? Turystyczny ? miejsce spotkań? Być może. I winnice odradzające się na nowo. Choćby winnica Wieczorków.

 

 

 

 

Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. Ja w to wierzę. A co. Aż korciło by sprawdzić … Bijąca woda jest lodowata niczym górski potok. Temperatura stała nie przekraczająca 10 stopni. Od razu przychodzi mi źródło w Parku Nałęczowskim. Tam gdzie napis informuje, że woda nie nadaje się do picia. Powiem, że złamałem ten zakaz…. Tam jak i tu wkładając ręce do strugi wody czuję ból , ból ukłucia tysiącami igieł. Taka mini krioterapia. Jako biegacz amator niekiedy stosuję takie bicze wodne. Raz gorąca woda i raz zimna. Choć ta z kranu to ma pewnie z 15 stopni. Na pewno orzeźwia i umiejętnie stosowana daje dużo pożytku naszemu ciału. Hydroterapia w końcu jest bardzo popularna. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze.

 

Tu nad nim stał młyn.Młyn nad Potokiem Witoszyńskim.

Witoszyn wzmiankowany był w źródłach pisanych w 1470 roku jako wieś szlachecka. Ale jak wierzyć legendzie to już wiek wcześniej istniała. Nie wykluczone. Należała do szlachty herby Wieniawa. W XVI wieku , gdzie właścicielem był Kruszczowski posiadała miejscowość jeden młyn. W XVII wieku właścicielem dóbr był Mateusz Chomicki. I wcześniej i później należał Witoszyn do dóbr celejowskich które przechodziły przez różne rody Zbąskich czy Czartoryskich choćby. Opisywany młyn powstał na gruntach dziedzica dóbr Celejowa – Bochotnicy - Józefa Klemensowskiego. Już znanego Państwu z opisywanych młynów w Bochotnicy.W XIX wieku Witoszyn posiadał wspomniany niżej młyn wodny, oraz dwa folwarki, karczma.

 

Warto tu się zatrzymać i powiedzieć , że idąc za profesor Anną Sochacką do XV wieku na Lubelszczyźnie do królewszczyzn należało 7 miast i 60,5 wsi. Do Kościoła 2 miasta i 46,5 wsi. Zaś do szlachty 10 miast i uwaga 575 wsi. To daje obraz ówczesny na tych terenach.

 

 

Młyn na rzece Kamionka zbudował około 1880 roku Stanisław Niedźwiecki. Zlokalizowany był przy drodze prowadzącej do wsi Rzeczyca. Zainstalowano urządzenia piętrzące i gromadzono wodę o powierzchni około 0,4 ha. Po 20 latach młyn przeniesiono nad rzekę Bystrą w miejscowość Iłki. Bystra była o wiele pewniejszym źródłem zasilania niż Potok Witoszyński .Bystra jak już wspominałem napędzała 23 tego typu urządzenia przed wojną na swoich 34 km biegu. W 1960 roku pozostało już tylko 6 piętrzeń. Do dziś tylko jedno – właśnie w nieodległych Iłkach. Młyn w Celejowie – Iłkach ten z Witoszyna przeniesiony w 1900 roku jest oddalony 10 km od ujścia rzeki Bystrej. Tu do napędu wykorzystano koło nasiębierne i podsiębierne. W czasie I Wojny Światowej cofające się wojska rosyjskie pozostawiały na tych terenach dym, zgliszcza i śmierć. Palili mosty, wysadzali wszystko co mogło przydać się wrogu który nadciągał. I tu kończy się historia młyna z Witoszyna. Nowo pobudowany młyn w 1918 roku w tym miejscu miał konstrukcję ryglową. Koła zastąpiono w 1937 roku na turbinę Francisa ( opisywaną już na blogu) przez Bronisława Niedźwieckiego. W 1945 roku powódź wiosenna zniszczyła urządzenia piętrzące i obaliła młyn. Odbudowano go w tym samym roku i w obecnym kształcie. Następni właściciele młyna to Józef Niedźwiecki a od 1998 Andrzej Niedźwiecki. Ma także piętno okupacji na sobie. W czasie wspomnianej okupacji był nieczynny. Syn właściciela Józef Nieźwiecki ps „Biały” należał do AK. „W nagrodę” za przynależność w październiku 1944 roku został zesłany na 4 lata na „Sybir”. Czy jest to miejsce szczególne? Tak i to bardzo. Ogromna i bezkreśnie piękna przyroda, bogata historia tego miejsca i to powietrze – smakuje inaczej i lepiej niż gdzieś indziej. Dlatego to tu, według legendy – miał przyjeżdżać na polowania król Kazimierz Wielki by po nich spotkać się bartnikami na rynku w Kazimierzu. Ci wręczyli mu plaster miodu. Król wziął go do ręki i przemówił: – Żeby cała Polska była słodka jak ten miód, a Polacy tak pracowici jak pszczoły, które ten miód zrobiły. Ach te legendy….

 

 

Widzę domostwa po lewej. Idę tam. Wąwóz po prawej. Ten wąwóz. Samochód zaparkowany w wysokich trawach mnie wita. Czy na pewno zaparkowany? Chyba bardziej trawy wyrosły jak już tu stał. Po drugiej stroje ujada pies. Wie, pilnuje. Broni swojego. Nie dziwię się. Mijam gospodarstwo i zastaję widok co najmniej ujmujący. Domostwo już prawie pochłonięte przez matuszkę naturę. Ściany obalone i domu i budynku gospodarczego. Los doświadcza go teraz. Pewnie ktoś tam jest właścicielem ? a może umarli bezpowrotnie. Słońce pali ! cień dają drzewa i bije chłód od wąwozu. Kolejne gospodarstwa i ławeczka na rozdrożu. Siadam odpoczywam. Biorę łyk wody. Tak jestem gotowy by się zmierzyć z celem mojej wycieczki. Emocje w środku…

 

 

Wracam się do miejsca startu .Ruszam na prawo. Przede mną droga polna upstrzona co chwilę zielem dla mnie ważnym. A to dzwoneczek taki letni, i złoty dziurawiec, nawłoci łany, przejrzałej pokrzywy. Ośmiał wtóruje rukiewnikowi żółcią swą. Cicho zaszyte jaskry , przytulie kłębiące się na przydrożu. Gdzieś jasnota biała , przetacznik błękitem swym powalającym . Z tej drogi zejść nie mogę , ale muszę. Tu w pole , przez zboże , pszenicę jeszcze zieloną. Ale już wysoką. Ścieżka przez zwierzęta wydeptana. Widzę przed sobą miraż brzeziny i czuję chłód. Chłód wąwozów. A z nim tej historii… tak już mało znanej….

 

dziurawiec 

 

„Ludwik Binieda mieszkał z żoną Antoniną i siedmiorgiem dzieci w skromnym domu, ktoóry niemal ze wszystkich stron otoczony był głębokimi jarami odbiegając od Zimnego dołu. Większość ludzi we wsi wiedziała o powiązaniach tej rodziny z ruchem oporu gdyż, dwudziestojednoletnia córka Helena od dłuższego czasu była narzeczoną partyzanta BCh Stanisława Mazurka ps. „sosna’’. W niedzielę 27 czerwca 1943 roku wczesnym rankiem w tym odludnym miejscu zjawiło się 15-20 Niemców, którzy otoczyli teren. Była to specjalna grupa pacyfikacyjna, która przybyła z Puław do Wierzchniowa samochodem. Ludwig Binieda obsługiwał w tym czasie suszarnię z tytoniem a najstarszy syn Tadeusz poszedł na ryby. Napastnicy zastrzelili dwa pilnujące obejścia psy i weszli do chaty. W mieszkaniu przebywała żona Antonina z dwojgiem maleńkich dzieci, z synem Stanisławem (14 lat) oraz trzeba córkami Heleną (21 lat), Genowefą (17 lat) i Ludwiką (10 lat). Poszukując pozostałych domowników podpalano szałas kryty strzechą, który przykrywał piwnice gdzie przechowywano ziemniaki.. prawdopodobnie podejrzewano, że ktoś w tej ziemiance się ukrywa.Po pewnym czasie Ludwika Biniendę schwytano przy suszarni i przyprowadzono pod stodołę gdzie na egzekucję oczekiwała już jego żona i dzieci. Oprawcy cepami córkę Helenę, zadźgali bagnetami półtoraroczne bliźnięta a pozostałe osoby zastrzelili. Ostatni zamordowany został Ludwok Binienda, który skatowany przez rozstrzelaniem musiał wnieść ciała swych najbliższych do stodoły i ułożyć w stos na klepisku…………

 

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

POCHYLMY SIĘ I W CISZY ODMÓWMY KRÓTKĄ MODLITWĘ .

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

Przyczyną najścia było oskarżenie sąsiada- folksdojcza (nazwisko Kuś, który pracował w przejętym przez Niemców gospodarstwie w Celejowie. Przed podpaleniem budynków nakazano przyprowadzonym ludziom, wśród których był wymieniony Kuś załadować na furmankę wyniesione z domu rzeczy (odzież ,pościel, sprzęt) i zawieźć je do Wierzchniowa, gdzie oczekiwał samochód. Przed odjazdem Niemcy rozkazali oddać konia Biniendów do dyspozycji sołtysa a krowę przekazać gospodarzowi z Wierzchniowa, który stracił zwierzę dzień wcześniej, podczas ataku partyzantów na samochód na samochód z oficerami gestapo. Mieszkańcy Witoszyna pochowali zwęglone ciała na miejscu zbrodni. Po kliku dniach krewni potajemnie powieźli szczątki zamordowanych na cmentarz do Kazimierza Dolnego. Konfident Kuś został wkrótce zlikwidowany na podstawie wyroku podziemia. W dwa tygodnie później zginął Stanisław Mazurek ps. ”sosna”. partyzant ten po śmierci żony która zginęła w 1939 roku od bomby zrzuconej przez niemiecki samolot zaangażował się w walkę z wrogiem. Początkowo działał w kadrze bezpieczeństwa a następnie w batalionach chłopskich gdzie uważany był za niezwykle doświadczonego i odważnego partyzanta…”

 

Nie znalazłem tej mogiły. Może nie mogłem. Nie było pisane. Wiem ,gdzie jest . Dalej i dalej. Byłem od niej z 400 metrów. Tych ważnych 400 metrów. Mimo tego w wąwozie na jego początku mimo hordy gryzących komarów oddałem się w cichej modlitwie. Na pewno jednej z wielu płynących w tych wąwozach.

 

Zdjęcia własne , Koła wodnego i Trzech Krzyży Marek Marek Krzysztof Francesco Różycki. Zdjęcie nagrobku z www.januszkowalskikazimierz.pl

 

 

 

Źródło : "Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego" - Aleksander Lewtak

"Młyny wodne - rzeka Bystra i jej dopływy"

"Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich ...." 1880

Dziennikwschodni.pl

Kazimierzdolny.pl

 

11 czerwca 2019   Dodaj komentarz
historia   cmentarze   witoszyn   młyny i wiatraki   Witoszyn Bieniedy Wąwozy gory  

Historia lokalna- Młyn Pod Czarnym Lasem...

 

 

 

"....Cóż to była za radość !

Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz!..."

Bolesław Prus "Antek"

 

Cóż za tragiczny opis .... u Pana Prusa...

 

Dziś odwiedziłem drugi młyn wodny w Bochotnicy. „Pod Czarnym Lasem”. Dokładnie do miejsca gdzie był , bo dziś to już zabudowania z pięknie przystrzyżoną trawą tuż przy drodze na Nałęczów. Mostek ledwo widać z drogi, lecz byłem czujny i czujnie jechałem. Skręcam i przez mostek do ściany góry wąwozów. Dość nowy płotek drewniany pięknie ciągnie się od ściany lasu do Bystrej.

 

Napęd wodny w Polsce wprowadzili cystersi. Już w XII wieku zaczęły być nieodzownym elementem krajobrazu ojczyzny. Napędy młynów się rozwijały i unowocześniały. Od koła napędowego podsiębiernego o małej sprawności ( góra 30 procent) przez koło nasiębierne. Na końcu turbiny choćby ta wynaleziona w 1848 roku przez amerykańskiego konstruktora Jamesa Bichono – turbina Francisa. Czy jeszcze bardziej wydajna turbina Kaplana wynaleziona w 1912 roku przez inżyniera Wiktora Kaplana.

 

Mostek solidny „ Strategiczny”. Nośność 30 Ton. Akurat pod czołg. Tak ta droga i ten most był „strategiczny” za czasów wiadomych. Mostek pozostał. Młyn nie. A o nim dziś piszę.

 

Młyn został wybudowany przez Klemensowskiego jak i ten na Zamłyniu. Rok budowy to około 1880 roku. Klemensowski to ówczesny właściciel dóbr Celejowsko-Bochotnickich. Czasy zaborów , czasy trudne. Ród nie posiadał stanu szlacheckiego a dążył do tego. Zbudować swój prestiż mieli także poprzez odbudowanie zameczku Firlejów w Bochotnicy zwanym „Esterki”. Ich „lojalność” do władz rosyjskich jest tematem wielu niewyjaśnionych do tej pory spekulacji. Czy rzeczywiście pomagali zdusić powstańczy ruch na ich ziemiach… zostawmy duży znak zapytania.??

 

 

Idąc za myślą pana Aleksandra Lewtaka można wyczytać ,że

 

„Długi czas napędzany był kołem wodnym, które dopiero w 1938 r. zastąpiono turbiną Francisa wynalezioną przez jak wyżej opisałem Bichono .Główna konstrukcja budynku wykonana została z potężnych drewnianych bali, które starannie oszalowano z zewnątrz deskami. Tuż przy śluzie znajdował się drewniany most, przez który wiodła do Zbędowic. Wodę w rzece piętrzono do wysokości 1.01m. młyn stanowiący własność Józefa Klemensowskiego został około 1933r. przejęty prawdopodobnie za długi przez Szmula Joska Fryda. Przed wojną młyn wydzierżawił m.in. Juliusz Zawadzki oraz Zygmunt Gałkowski i jego brat Lucjan. Ci ostatni jeszcze parę lat po wojnie zajmowali mieszkanie przy młynie. Młyn posiadał prądnice produkującą prąd na potrzeby młyna i domu mieszkalnego. Był to jeden z najlepiej urządzonych i wyposażonych młynów. ( 3 stoły walców, jeden kamień i szmergłówka( przyp. autora ścierna skała)). W czasie okupacji młyn zajęty przez volksdeutcha z Końskowoli- Ulfika pracował na potrzeby okupanta. Partyzanci kilkakrotnie dokonywali tu akcji rekwizycyjnych. W roku 1953 wody ze spływów wiosennych uszkodziły urządzenie piętrzące i unieruchomiona została turbina. W wyniku postępowania spadkowego młyn i przyległa do niego ziemia stała się własnością spadkobierców, którzy odziedziczony majątek sprzedali w 1958 roku Marii Szabelskiej i Henrykowi Kozłowskiemu. Na skutek nieporozumień między nabywcami a lokatorem (Gałkowskim) młyn przez kolejne lata stał bezczynnie, dewastowany przez okolicznych mieszkańców. Około 1980 roku szkielet budynku konstrukcji ryglowej pozbawiony maszyn i urządzeń został rozebrany przez aktualnych właścicieli ( Kowalczyk , Szabelski).”

 

Dziś zostały płyty betonowe po całym tym ustrojstwie reszta to krzewy , drzewa, i kładka na Bystrej.Ta skąpana w zieleni traw, drzew przełamana ośmiałem - żółtym tym jakże letnim kwieciem, fioletem żywokostu i błękitem przetacznika przyroda wybrzmiewa w sposób wspaniały. Gdzieś na kładce dzieci nogi moczyły w mętnej lessowej Bystrej , górskiej Pani. Już nie korpulentna, już smukła sama w sobie , płynie swoim korytem. Swoim rytmem. Napędzałam kiedyś 23 młyny , dziś tylko jestem niemym świadkiem tej przaśnej codzienności, ludzkiego żywota. Już nikt do mnie nie przychodzi i kijanką nie łupie, nie stawia kaszorków, nie napędza kamieni młyńskich. Uwolniono mnie z ciężkiej pracy i płynę taka bez celu. Jeszcze mnie na kilometrze zmienili , obłożyli kamieniami betonami jak Kurówkę w Puławach….

 

 

Pan Edward Piwowarek – genialny regionalista kochający Bochotnicę miłością nieograniczoną i jedyną zaznacza i słusznie , że :

 

„Trzeba pamiętać, że młyny w przedwojennej Polsce były nie tylko fabrykami mąk i kasz, ale jaskółkami industrializacji środowiska wiejskiego. Były one miejscem wymiany informacji poprzez sam fakt kilkugodzinnego w nim przebywania i obcowania sporej grupy osób korzystających z młyńskich usług. Właściciele młynów stanowili wiejską elitę. Cieszyli się niekwestionowanym autorytetem w środowisku, niejednokrotnie odgrywali rolę arbitrów w sporach międzysąsiedzkich. Będąc ludźmi zamożnymi, wyróżniali się wysokim poziomem kultury osobistej, inspirowali, inicjowali i pełnili ważne funkcje w społecznych organizacjach, na przykład w zarządach ochotniczych stażach pożarnych, nie szczędząc grosza na zakup sprzętu gaśniczego. Właściciele młynów prawie wszędzie prowadzili wzorowe gospodarstwa rolne, zakładali nowoczesne sady, szczycili się pięknymi końmi i rzędami, a ich dzieci uzyskiwały gruntowe wykształcenie. Stopień oddziaływania na środowisko był znaczący pod wieloma względami. Zaryzykuję twierdzenie, że znaczna część mieszkańców zazdrościła rodzinom młyńskim ich poziomu i standardu życia, ale była to zazdrość zdrowa i inspirująca, skłaniająca do dorównywania w sposobie bycia i zachowania. Wiele osób znalazło zatrudnienie w samym młynie lub w gospodarstwie rolnym i domowym ich właścicieli bądź dzierżawców.”

 

Drugi młyn Bochotnicki opisany. Zwiedzony. Pozostał jeszcze jeden. I młyn a później tartak. Gdzie? W ukochanej Bochotnicy….

 

„Wyjdę ja za młynarzyka ,

On mąkę miele gorzałkę łyka.

Bo młynarzyk sobie mąkę pytluje,

A młynarka dobre kluski gotuje”

 

Przyśpiewka weselna

 

 

 

Zdjęcia własne. Opisy na podstawie :

Młyny wodne rzeka Bystra i jej dopływy - A. Lewtak

Opowieść o młodniejącej staruszce i rycerzach św. Floriana - E. Piwowarek.

02 czerwca 2019   Komentarze (4)
bochotnica   historia   młyny i wiatraki   młyn czarny las klemensowski  

Janie święty od wody , wody tej Gołębskiej...

św. Jan Nepomucen - Gołąb 

 

Lipiec ciepły , lekko deszczowy wieczór. Na nieboskłonie złowieszczo-deszczowe chmury. Słońce łypie zza nich co chwilę się chowając. Idę mimo tego bardzo szczęśliwy ba! bardzo zadowolony. Dziś mój ulubiony maestro będzie grał na organach – Profesor Andrzej Chorosiński. 2011 rok. Już druga edycja festiwalu organowego w Puławach. Siadam w ławce , klękam , krótka modlitwa bo festiwal przecież w kościele pw. Św. Brata Alberta. I wyczekuję mojego profesora i jego wykonaniu Bacha, Liszta, Vivaldiego czy Franca. Utwory wybrzmiały tak cudownie i tak mnie pochwyciły , że z trudem powstrzymuję emocje. Znam je , coś tam słucham tej muzyki od już sporego czasu . Zmienia mnie na lepsze….

Transkrypcja profesora Chorosińskiego. Czekałem na nią. Bedřich Smetana – Wełtawa. W oryginale symfoniczny utwór tego genialnego czeskiego kompozytora, który na końcu swego żywota postradał zmysły i odszedł w zapomnieniu. I ten geniusz Smetany z przekładem Chrosińskiego na organy mnie tak przygniótł , że 7 lat i dalej nie mogę się otrząsnąć z tego piękna. Wełtawa wielka rzeka Czech , jakże cudowna w sowim majestacie. Płynie ciesząc oko ale i bywa zdradliwa i podstępna. Wylewała często siejąc strach , śmierć i upadek ludzki. Nosiła na barkach swych nie jeden galeon, nie jedną krypę nie jednego rybaka. Pisząc historię ziem gdzie płynie niekiedy na nowo.W swoich odmętach skrywa wielkie tajemnice i wiele historii tam utopionych i mających nie ujrzeć światła dziennego zdarzeń. 20 marca 1393 roku , zimny dzień. Dzień tragiczny. Na grani mostu nad Wełtawą wątłe i umęczone jeszcze dychające ciało Jana z Pomuku zostaje zrzucone przez królewskich żołdaków do Wełtawy. Rzeka przyjęła wikariusza i już nie oddała. Przynajmniej nie od razu. Po miesiącu udało się znaleźć jego ciało i pochowano w grobowcu podziemi praskiej katedry. Jego 53 letnie życie doczesne dobiegło końca. Lecz jego kult , tego wielkiego orędownika chrześcijaństwa w dobie niechęci panującego Wacława IV w Czechach do Stolicy Apostolskiej dopiero miał się zacząć. Wielkie poświęcenie dla walki o arcybiskupstwo było nie wsmak Luksemburczykowi , który wolał herezje Jana Husa. Zwabiony na dwór królewski został pojmany i tu zaczęła się jego ostatnia droga do żywota wiecznego. Powstała kilkadziesiąt lat później legenda ,że wyzionął ducha przez nie zdradzenie królowi tego co szeptała do ucha kanonikowi  na spowiedzi Zofia (druga żona króla). Historia jedna z wielu i podobna do innych w czasach średniowiecza i nie tylko. XVIII wieku Jan Nepomucen stał się najpierw błogosławiony a następnie święty. Kult św. Jana rozlał się po całej Europie w tym Polsce i to bardzo. 

 

I ten profesor Chorosiński w Puławach i te organy i ta Wełtawa i ten Jan.Właśnie ten Jan – święty Jan. Tak wiele z nim znaków i symboli. Bo i ta rzeka, i ten most i te szczere spowiedzi i …

Stoi tak często i tak skromnie i tak wymownie. Krzyż pochyły lub prosty w dłoni ściska. Roztaczając jak dobry ojciec nad gospodarstwem opiekę i troskę o urodzaj pół naszych, spokojności rzek, by nie wybrzmiały i nie chciały zabrać dobytek i istnienia ludzkie. Pogląda na mosty,mostki kładki chroniąc i nawracając z drogi samobójczej choćby tych co z życiem nie mogą dać rady. Gdzie ten krzyż ich przygniótł tak mocno ,że prócz bólu i żałości czują zobojętnienie do świata. Gdzie często czują się winni i w tej winie zatracają się całkowicie. Chłopi wierzyli w opiekę świętego nad łąkami, polami i zasiewami . Wiara w niego leczyła obrzęki  i opuchlizny. Wszystko co wiązało się z wodą było i jest w jego opiece. Portugalscy i hiszpańscy żeglarze oraz korsarze zdobili dzioby swych żaglowców rzeźbami Św. Jana. Oręduje ratownikom marynarzom , flisakom, nurkom , wioślarzom , młynarzom czy jezuitom. Jest symbolem milczenia, odwagi, lojalności. Chroni tajemnice i pomaga w ich dotrzymaniu. Ochrania przed zniesławieniem, sprawuje opiekę nad honorem. Tak wiele ma do udźwignięcia. Tak wiele. Ten skromy kanonik , skromy święty. Taki nasz , ot nasz święty Jan. 

 

 

A ten z Gołębia wygląda tak niezadbanie. Ale przecież tak niedawno go odświeżano. Patrzy się jak i pozostałe 33 000 rzeźb w Europie na miejsce ważne i potrzebujące jego łaski i spojrzenia. Tak cicho i tak skromnie. Tak bez większych fanfar. Stoi i jest i będzie. Będzie trwał.

A przecież nie jest sam! Czyżbyś Janie przypłynął mi na pomoc? Ty Janie , który tak długo tu płynąłeś do mnie? Ty święty anielski widząc złowrogość tych wód wiślanych płyniesz mi na pomoc ?

 Ja tu od 1638 roku modlę się za tą Wisłę wiesz? Mój Janie? Widziałem tą rzekę dziką i wylewową.Złą na grzesznych ludzi i dobrotliwą dla tych co szanują naturę i żarliwie się modlą. Lecz Ty Janie przypłynąłeś w tych odmętach wzburzonej Wisły RP 1813. Wielkiej powodzi i tej nieludzkiej krzywdy spadającej na tych mieszkańców. Ta złość , gniew Boży ten na tych co mateczkę Polskę trzy razy zabijali i rozerwali jej sukna w swoja stronę. 

 

św. Jan Nepomucen - Kościół w Gołębiu 

 

 

Ty Wisło co już ból swój nad naszą ojczyznę wzbierałaś falami choćby  w 1800 roku! Ty co Jana nam dałaś. Co płakałaś łzami takiemi ,żeś wylała w 1808 r., 1828 – gdzie odsunęłaś się od Parchatki i Włostowic pozostawiając łachę dla Czartoryskich tylko. Ty co 1837 , 39, 44, 48 r uderzałaś nie mogąc pogodzić się z uciskiem i zniewoleniem. Ty co chciałaś przegnać Paskiewiczowskie pomioty. Zabrać je w swą czeluść  na wieki.

 

Dwóch Janów w Gołębiu. Świętych Janów. Wznosiły modły i otaczały opieką budowniczych wału z 1840 roku. Płakały nad tymi co pod pręgierzem okupanta w czasie II Wojny Światowej stawiali drugi wał.  Być może jeden z Kościoła otacza miłosierdziem i opieką nad tymi co z grzechu pękają i się spowiadają. Taką żarliwą spowiedzią, czystą , z serca i duszy. Jan z Kościoła strzeże jej i zbłąkane owieczki. Może podzieli się pracą swą nad tym miejscem ? Nepomuk co i deszcz na niego pada i wiatr smaga zimowy , ten co mu nie obca i noc i dzień strzeże mostów , rzeki by nie wzbierała nad to, tych pól i łąk przywiślańskich – gołębskich ? Pewnie tak. Czuję jego moc. Ich moc. Gołąb dziś spokojny. Po fali powodziowej hen daleko…Mimo tego budzącej cały czas niepokój i troskę.

 

Oni Pomagają ! Wiem to ! Czuję to ! Jak jestem rankiem. Tak mocnym rankiem, gdzie dzień odgania tę noc i przytula słońce. Gdzie ptactwo już wzniesione i ćwierka, gdzie jeszcze miałkie cienie ludzi przesuwają się przez ul Żuławy , gdzie tu zaczyna swój bieg. Ma on wtedy najbardziej troskliwe oblicze. Niekiedy widzę oczyma wyobraźni jak błogosławi temu pięknemu miejscu , cudowności Gołębskiej schodząc z cokołu jakby to było nie jego miejsce i udaje się na wieś, na Krzywą do kapliczki i tam podnosi krzyż i modli się. Modli się za ludzi, za dobytek, za wiarę. Następnie wraca i idzie na Nadwiślankę i te pola i te łąki błogosławi. Pokazując wymownym skinieniem dłoni na Wisłę by już nie psociła i spokojnie płynęła. Wraca na cokół i zastyga. Ale wzrok ma czujny i troskliwy. 

A ja stoję przy nim i obok niego. Ja wiem i on wie. Niekiedy szepnie słowo, że w Annopolu przy Wiśle już o niego nie dbają. Zamknęli za kratami niszczejącej kapliczki i zapomnieli. Wspominał, że w Bobrownikach stoi i pilnuje drogi na stary cmentarz. Opłakuje setki Polaków w Borowie poległych podczas i wojny bolszewickiej i tej strasznej pacyfikacji Niemców…. Nad płynącą rzeczką Sanną….

 

św Jan Nepomucen...

 

A może nie przypłynąłeś Janie Święty tu do Gołębia ? Może ludzie tak bardzo chcieli Ciebie już drugiego, ale zarazem pierwszego i ważnego tak samo , że krzyż zostawiony przez wiślany wylew był impulsem? Być może…. Tego nie wiem. Jak i masę rzeczy i świata na tym łez padole. Dotykam go po raz ostatni, pochylam głowę przy furcie kościoła. Z tym w kościele tak samo się żegnam życzliwie. Kiedyś ich odwiedzę może jak mnie zawołają jak dziś. Dobrze im tu bo i ludzie dobrzy. Ludzie dobrzy…..  

 

 

 

Zdjęcie figury własne. Zdjęcie obrazu w kościele Małgorzata Daniłko.

 

Na podstawie :

1.WISŁA, JEJ BIEG, WŁASNOŚCII SPŁAWNOŚĆ. Rozpoznawane przez WILHELMA KOLBERGA, Inspektora i Członka Zarządu Kommunikacyi, Członka Rady Ogólnej Budowniczej. Z 1861 roku.

2.Kompendium wiedzy nt miejscowości Gołąb – www.golabnadwisla.pl

3.Strona poświęcona św Janowi http://nepomuk.it.home.pl/nepomuk/

4.Portal – niezależna.pl

5.Własne odczucia i emocje oraz niezliczone rozmowy…

 

31 maja 2019   Dodaj komentarz
gołąb   historia   jan   Nepomucen   Gołąb  

Historia lokalna- Wielki smutek i tragedia...

 

 

 

Biegnę jak zawsze podziwiam przyrodę wąwozów. Tyle razy tu byłem, tyle razy przebiegałem , tyle razy zbiegałem. Jakoś zawsze czułem niepokój i jakieś nie oczywiste emocje biegacza amatora. W końcu jak raz odbiłem od wąwozu zobaczyłem i uwierzyłem …

Historia nowa ta okupacyjna na tych terenach była wyjątkowo krwawa i trudna. Wszędzie, gdzie bym nie ruszył czy do Pożoga czy do Bochotnicy , czy Skowieszyna , czy Dęblina nie wspominając o Puławach , Bobrownikach czy Włostowicach wszędzie natrafiam na miejsca pamięci i heroizmu naszych żołnierzy, naszych partyzantów. Nie silę się nawet na przybliżenie tematyki ponieważ nie jestem historykiem i nie jestem stąd . Tym bardziej nie mogę mówić i pisać jak w życie okupacyjne wasi ojcowie , matki, bracia czy siostry  czy dziadkowie wpisywali się. Wielu zginęło bezsensowną barbarzyńską śmiercią z rąk niemieckiego okupanta. Wielu było zdradzonych przez innych, wielu żyło z dnia na dzień w prowizorycznych ziemiankach w tym lessowych wąwozach. Lecz większość miała w sercu wolną ojczyznę. Takie ukształtowanie terenu jak te zaczynające się od Piasecznicy do Parchatki i dalej Bochotnicy , Lasu Stockiego, Wierzchoniowa, Witoszyna, Skowieszynka nie ma w Polsce i w Europie. Ten istny labirynt przedzielonych głębocznicami i wierzchowinami teren ciągle poddany procesom erozyjnym był  miejscem wielu potyczek z okupantem czy niemieckim czy radzieckim. To niemy świadek historii , który w swych wąwozach dawał schronienie nie tylko partyzantom ale i zwykłym uciekinierom czy rabusiom. Ci ostatni nie mieli większych skrupułów i łupili gospodarstwa przy wąwozach, lasach i tak już przecież styranych wojną gospodarzy i ich rodziny.  Tu w Puławach prawie każdy wie , że w lesie Nadleśnictwa Puławy ,za rondem w stronę Żyrzyna znajdują się schrony i prochownia. Spuścizna Kaniowczyków tych puławskich z 2 pułku. Tam były strzelnice i składy amunicji. Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą ciśnień był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?

Nazwany zwyczajowo obozem  „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.

A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las. 

Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. 

Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył. 

Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.

 

Piasecznica.... tu na Skowieszyn

 

To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Dziś dorosłem by Wam to przez słowa z książki pana A. Lewtaka „Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego:……. „

Historia rodziny Kowalików na podstawie opowiadań Marianny Kowalik (zmarła w 1967r.) i Józefa Jeżyny zam. Włostowice (spisana przez autora we wrześniu 2006 r).

  Przy drodze wiodącej do wąwozu Liszcze w odległości około 20 m od skrzyżowania znajdowała się obszerna ziemianka w której zamieszkał z żoną i dziećmi Tomasz Kowalik. Znacznie okazalsze zabudowania jego brata tj. lepianka, stodółka i obórka znajdowały się w  odległości około 150 metrów w kierunku wsi Włostowice. Dnia 25 listopada 1943 r. o godzinie piątej rano w Piasecznicę zajechały dwa samochody. Przysłana przez Niemców specjalna ekipa pacyfikacyjna błyskawicznie otoczyła obydwa obejścia. Tomasz Kowalik tego dnia bardzo wcześnie wstał z łóżka i szedł w kierunku wsi gdzie mieszkał jego znajomy, z którym umówił się na wyjazd do młyna, Niemcy zawrócili go z drogi gdzie z łóżek zrywali się wystraszeni  domownicy tj. żona Marianna jej trzy córki  Zofia 14 lat Władysława 7 lat Genowefa Janiszewska  22 lat oraz siostra żony Stefania Król z Pożoga z synem córką i wnuczką. Zagrożeni aresztowaniem członkowie rodziny Królów przybyli w to ustronne miejsce po spaleniu przez Niemców ich zabudowań w Pożogu . Oprawcy rozkazali wszystkim położyć się na podłodze. Zaterkotał karabin maszynowy i kule podziurawiły leżące ciała. Żona Tomasza -Marianna przed otwarciem ognia zdążyła wsunąć się pod łóżko i została kilkakrotnie trafiona w nogi. Gdy Niemcy opuścili ziemiankę natychmiast wyczołgała się przez okno i dzięki temu przeżyła w chwilę później wrzucona do wnętrza wiązka granatu rozerwała na strzępy chatkę.

    W podobny sposób druga grupa oprawców rozprawiła się z Zofią Kowalik 48 lat i jej dwojgiem dzieci tj. córką Marianną 13 lat i synem Antonim 18 lat , w tym przypadku zwęglone ciała matki i córki znaleziono nie w gorzelnickim domu lecz stodoły. Natomiast syn Antoni leżał martwy w pewnej odległości od budynków, co wskazywało że próbował ratować się ucieczką. Kilka miesięcy przed pacyfikacją gestapo chciało aresztować Antoniego, który nosił takie samo imię jak poszukiwany partyzant o pseudonimie ‘’ papuga’’. Jego matka okazała wówczas metrykę urodzenia, świadectwa szkolne i przekonała Niemców że to nie ten którego szukają.

 

 

  W czasie pacyfikacji maż zamordowanej Zofii - Stanisław Kowalik przebywał na zamku lubelskim. Aresztowano go w dniu 17 maja 1942r. ponieważ pozwolił swojemu znajomemu na nielegalny ubój krowy w swojej zagrodzie. Po długim śledztwie trafił d o obozu koncentracyjnego w Landsburgu, gdzie doczekał końca wojny. Wojnę przeżyła najstarsza córka Stanisława która została wywieziona na roboty do Niemiec.

  Ponad rok wcześniej (7 lipca 1942r) wąwóz ,gdzie zginęła rodzina Stanisława Kowalika był miejscem egzekucji 16 letniego Aleksandra Piasecznego i jego kolegi 17 letniego Michała Przygodzkiego.  Dwaj pełni życia chłopcy feralnego dnia wracali do domu znam Wisły drogą ‘’na skróty’’. Pech chciało że przechodzili obok jakiegoś szałasu który w tym czasie był obserwowany przez kilka żandarmów niemieckich wzięto ich za bandytów i przyprowadzono do wsi gdzie na ochach mieszkańców i  najbliższej rodziny odbyło się przesłuchanie. Żądano by chłopcy przyznali się do czegoś o czym nie mieli zielonego pojęcia . Matki błagały Niemców o litość i przekonywały o niewinności synów . Na nic się to zdało, zbitych do nieprzytomności wywieziono Piasecznicą do wąwozu obok stodoły Stanisława Kowalika i tam rozstrzelano.

 Okrutna zbrodnia dokonana na niewinnych chłopcach ogromnie wstrząsnęła społeczeństwem. Miesiąc później rodzice Aleksandra Piasecznego przeżywali kolejny dramat, kiedy zginął ich drugi syn Piotr.”

 

Krzyż i głaz a dalej wśród traw  krzyż z płytą tylko zwieńczają tą tragedię.  Tam gdzie głaz tam stał dom a były dwa…………………………….

 

 

 

Tablica na głazie i krzyż dalej ciut tuż przy zbiegu z "małego wąwozu" z Puław....

 

Zdjecia własne, na podstawie książki Aleksandra Lewtaka "Szlakiem Walki i Męczeństwa Kazimierskiego Parku Krajobrazowego". własne odczucia,emocje.

 

25 maja 2019   Komentarze (8)
historia   cmentarze   skowieszyn   piasecznica kowalik śmierć  

Historia lokalna - Mogiła zroszona łzami...

Kleszczówka.

 

Dziś pada deszcz, dość chłodno. Pochmurno i ponuro. Las szumi złowrogo. Liście brzozy szeleszczą wymownie. Staw już mi znany, dziś jakiś inny , stalowy, szary, posępny. W oddali żółci się wraz ze wstążkami krzyż przydrożny. Ten stalowy. On już wie i ja wiem. Idę do niego , droga podmokła , kałuże zewsząd. W rowie przy stawie pełno wody, wierzba siwa po prawo a dalej za nią widać dachy drewnianych domów. Gdzieś szczekają psy, ściana lasu przede mną. Dochodzę do krzyża , kłaniam się i wkraczam w dzisiejszą podróż. Smutną i pełną historycznego cierpienia.

 

 

Droga na Krasnogliny leśna. Stare sosny pewnie ponad 200 letnie wymieszane z młodnikiem, podmokły teren po prawo. Ptactwo słychać , choć nadaje ton kukułka. Jej kukanie miarowo rysuje mi każdy krok na ten piaszczystej drodze. Zalanej łzami , łzami z nieba. Świat przyrody wokół , cudownie zielone liście, trawy złamane żółcią jaskrów i glistnika. Żywo zielone jagodziany wraz z trawami i mchem stanowią bardzo wymowny gradient leśnego poszycia. Orzechówka ( chyba) spłoszona odfrunęła w głębię lasu. Mijam co chwilę te stare sosny. Strasznie mnie interesują i frapują.

 

 

Są tu już od dawna. Swoje widziały. Deszcz się nasila. To nic i tak mam już buty mokre. Czuję wewnętrzne napięcie i niepokój. Droga się dłuży a las coraz bardziej mnie otacza i okala. Normalnie byłbym szczęśliwy z tego powodu. Nie dziś. Wiem gdzie idę wiem po czym stąpam. Już niedaleko. Deszcz coraz wyraźniejszy, policzki napływają kroplami z nieba ale czy na pewno tylko z nieba?

 

 

Czuję znów ten wewnętrzny niepokój. Rozwidnia się w lesie. Przecinka? Nie. Krzyżówka leśnych dróg. Znaczek niebieskiego szlaku rowerowego. Widzę ją. Dzisiaj postanowiłem odwiedzić miejsce zapomniane ciut przez historię tą okrutną lat wojennych. Tej drugiej wojny i hekatomby w pobliskim Dęblinie jeńców. Lekka górka a na nią padające wyjrzałe zza chmur na chwilę słońce. Dziwny snop światła , blask akurat na tą mogiłę. Zdejmuję czapkę. Czuję i wiem gdzie jestem. Klękam na przy niej i odmawiam modlitwę w skupieniu za tych tu pochowanych w masowym grobie- mogile. Trzy krzyże.

 

 

Drewniany nowy wbity na czole mogiły , ogrodzenie w nim usypany kopczyk , sztuczne kwiaty i stalowy krzyż. Oparty pierwotny duży zmurszały krzyż. W Sumie obalony przy ogrodzeniu mogiły. Kiedyś leżał wymownie przy drzewie. Zbutwiały. Wywołuje u mnie duże emocje i wielki smutek i żal. Wyrysowane na połamanej figurce Jezusa cierpienie. Jego niekompletność tak wymowna , tak mocno wymowna….Ból , żałość, przelana krew, bestialski mord oprawców niemieckich na jeńcach radzieckich w 1941 roku. 

 

 

 

Staniemy na chwilę by opowiedzieć szerzej o tych terenach w czasie II Wojny Światowej w świetle jeńców radzieckich ( i nie tylko ).

Pan Paweł Kosiński z fundacji -  Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży w sposób esencjonalny napisał o miejscu martyrologii i hekatomby dziesiątków tysięcy więźniów radzieckich ( i nie tylko) w Dębinie i okolicach.  Pozwolę, że zacytuję tylko fragmenty:

 

„

Pierwsi jeńcy wojenni pojawili się w obozie utworzonym na terenie twierdzy dęblińskiej już w październiku 1939 r. Byli to żołnierze rozbitej pod Kockiem Grupy Operacyjnej Polesie (Kock). W latach 1940-1941 w twierdzy przebywała grupa Francuzów, Holendrów, Luksemburczyków i Belgów wziętych do niewoli na froncie zachodnim. 

W lipcu 1941 r. powstał Stalag 307, mieszczący się w Cytadeli, Forcie VII i na stokach Reduty Balonna. Przez pierwsze dwa lata istnienia przebywało w nim rotacyjnie ok. 200 tys. radzieckich jeńców wojennych. Przez cały czas istnienia obozu działała tajna organizacja jeniecka, dysponująca nawet radiostacją. Poza tym w okolicach lasów parczewskich, kockich i okrzejskich działał oddział partyzancki „Serafina”, którego podstawowym zadaniem była pomoc jeńcom uciekającym z obozu. 

 

Stalag 307 - zdjęcie ze strony zajezierze.fora.pl

 

 

Była jednakże i druga strona medalu: celem funkcjonującej w obozie komórki Abwehry o kryptonimie „Zeppelin” było wyławianie osób skłonnych do kolaboracji. 

Na przełomie września i października 1943 r. stalag opróżniono z jeńców radzieckich (nieliczni pozostali pełnili służbę pomocniczą). Ich miejsce zajęło ok. 16 tys. internowanych oficerów włoskich tzw. Armata Italiana in Russia (przeważnie z piechoty, w tym jednostek alpejskich oraz lotnictwa, poza tym ponad 100 kapelanów. W lutym 1944 r. przemianowano na Oflag 77 który został wyzwolony 26 lipca 1944 r.

 

Poza wspomnianymi obozami na terenie twierdzy funkcjonował od października 1941 r. do kwietnia 1942 r. Stalag 237 (XVII D). Szacuje się, że na terenie dęblińskich obozów jenieckich zginęło około 80 tysięcy ludzi (w tym ok. 5000 Włochów) – większość została zamordowana albo umarła z głodu lub chorób .”

 

 

 

Tu mamy zarysowany  obraz masowej eksterminacji przez Niemców , gdzie choroby i straszny głód zabijał równie skutecznie jak strzał z broni. Podobno wycie jeńców z głodu i bólu  było słychać na kilka km. Nie mogę pojąć jak bestialstwo sięgnęło upodlenia i zezwierzęcenia przez Niemców. Nie jestem w stanie nawet spróbować tego sobie wyjaśnić. Nie tylko w tych wyżej opisanych miejscach w Dęblinie prowadzono masowe ludobójstwa. Także w okolicznych lasach i miejscowościach. Jedną z nich jest właśnie Kleczczówka ( kiedyś opisana przeze mnie). W lesie na rozstaju dróg jest mogiła do której dziś się udałem. Zadbana.

 

 

Ale są tuż obok kolejne świadectwa bestialstwa na jeńcach i nie tylko niemieckiego okupanta.  Blisko , góra kilka km dalej w lesie przy Krasnoglinach , na skraju tegoż lasu kolejna mogiła. Na kraju lasu z Zalesiu, czy w końcu przywołany Dęblin.

 

 

 To miejsce winno być na równi z Bełżcem , Majdankiem wpisany na miejsce wielkiej kaźni i umęczenia ludzi w czasie II Wojny Światowej. Pisałem nie raz o tym, Getto żydowskie, obóz katorżniczej pracy na Lipowej, obóz pracy w Stawach czy w końcu miejsce umęczenia ponad 80 000 ludzi –kompleks - Twierdza Dęblińska.

 

To tu w Kleszczówce w 1942 roku Niemieccy oprawcy zamordowali dziewięć osób bez mrugnięcia okiem w tym Polkę Aleksandrę Piątek, dwóch jeńców radzieckich  i sześciu wyznania Mojżeszowego .

 

I mam to wszystko w sobie i nie daję rady patrząc na tą mogiłę. Na ten krzyż, na tego Chrystusa. Tylko las taki tu przyjazny i ciepły. Tak czule tą zadbaną przez Zespół placówek oświatowych w Bobrownikach mogiłę otacza. W oddali słychać leśne ptactwo, pewnie tym duszom zamęczonym  zakatowanych śpiewają  by choć ciut ulżyć cierpieniom. Czuję żałość tych duszy tu jak i całym lesie. I te konwalie....

Wracam, modlę się jeszcze raz , kłaniam lekko. Deszcz się nasila, obmywając emocje – choć tylko tochę. I czy to deszcz czy łza pozostała na policzku tego już nie wiem…..

 

 

 

Zdjęcia własne.Treść na podstawie tablicy upamiętniającej, cytowanych źródeł oraz Koło Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rykach.

 

 

22 maja 2019   Komentarze (4)
kleszczówka   historia   cmentarze  

Historia lokalna - Łęka pomidorowa...

 

 

Kroję powoli. Już w maju smakują świetnie. Pomidory z Łęki. Tak z Łęki. Są najlepsze – choć zaraz po tych z przydomowej folii czy szklarni. W jednym ze sklepów w Puławach już kupuję i rozkoszuję się ich smakiem. Tak szanowni Państwo. Łęka znana! I to w tych czasach!

 

Bronowice ,skręcam przy sklepie. Tak bardzo dobrym sklepie. Sporo wytrawnych smakoszy przy nim i degustatorów zaopatrujących się w napitek pewnie. Dziś wolne, więc większość sklepów nieczynna – prócz tego. A naprzeciw sklepu obelisk upamiętniający Kościuszkę.Już bardzo zapomniany. Park i staw i miejsce gdzie był pałac , dziś szkoła. Zadbany, drzewa cudowne. Mijam go bo nie o nim tylko o niej. Łęka należała przez setki lat do dóbr Bronowickich i historię mają wspólną – to naturalne. Krzyż z 1850 roku wpatrzony w były pałac w parku bardzo mnie dotyka. Zatrzymuję się dłużej.

 

 

Prawie 170 lat!!!!!! Prosta jak strzała droga do niej do Łęki. Snuję się wolno , rozkoszuję widokiem. Widzę wał ale i kominy pewnie szklarni i tych pysznych pomidorów. Zieleń zatyka, staję przy wale. Kapliczka z 2002 roku – Maryjna – ozdobiona pięknymi wstążkami. Piękny widok , dwie tuje ją strzegą. Co za przewrotność , przecież tuje to krzew diabelski.... no ale takie tam zabobony może. Lecz trujący – to już nie ulega wątpliwości. Stawiam samochód. Udaję się za wał na rezerwat przyrody „Natura 2000” ciągnący się do Opatowic. Miejscowości jakże wymownej w nazwie – od opactwa – także średniowiecznej. Podziwiam, oczka wodne pstrzą się co chwila. Zachwycam się i napawam widokiem. Korowód rowerzystów i biegaczy z Jaroszyna i dalej G.Puławskiej krzepi. Muszę i ja tu się wybiegać. Jadę wzdłuż wału.

 

 

Pojawiają się domostwa i ta płaskość terenu. Drewniana zabudowa, cudowna , panie w chustach na głowie patrzą się na mnie trochę dziwnie. No gość już wysłużoną skodą oktawią trzyma komórkę i strzela zdjęcia. Dziwny jakiś- co tu robi i po co. A to przecież już XII wieczna miejscowość – jedna z najstarszych tu na ziemi Puławskiej. Tak mocno związana z Wisłą i jej wylewami i zmienami koryta. I przez lata zmieniała nazwę w 1457r Lląka, 1563 Ląka, 1529 Lanka, 1563 Ląka, 1569n. Łęka. Mało tego kiedyś była na wyspie i należała do szlachcica Regowskiego.

 

Następnie od XV wieku przeszła w przeszła na własność wielkiego rodu Firlejów, którzy byli właścicielami ważnych dla tych zziem Bronowic. 1787 r wieś liczyła 159 mieszkańców, w tym 4 Żydów a w 1827 wieś miała 20 domów i 160 mieszkańców. W 2011 roku miała 301 mieszkańców. Czyli nie za dużo i nie za mało. To teren wybitnie cudwny krajobrazowo , te wierzby , olszyny od Wisły robią niesamowite ważenie. Wieś czynnie brała udział w czasie okupacji w walce o wolną Polskę. Nauczała potajemnie języka, miała silny ruch oporu. Za to niemiecki okupant powiesił wielu mieszkańców oraz rozstrzeliwał uczących nauczycieli - bohaterów walczących o wolność ojczyzny. Naród pamiętał im to stawiając im pamiątkę czci i poświęcenia – kapliczkę. Jest ich kilka , i ta z 1913 roku opisywana przeze mnie. W czasie II WŚ wieś została prawie doszczętnie zniszczona. Dlatego ważną jej częścią była wiara w lepsze jutro i modlitwa do Boga. A z tym bywało różnie. Kiedyś , kiedyś płacono dziesięciny na i Pana i Stwórcę. I dla Łęki i Bronowic nie był to temat tak oczywisty. Proszę poczytać ….

 

 

Ach te batalie z Firlejami o płacenie dziesięciny. Ale nie oni pierwsi tylko dziedzic Michał Bronowski już w 1577 roku zaczął przegraną batalię z klasztorem świętokrzyskim o dziesięciny. Wspomniany Krzysztof Firlej w 1634 roku jako właściciel Bronowic i Łęki płaci po przegrywa proces z zakonem i 3 lata później płaci 300 zp odszkodowania . Za co ? Za zabranie od 10 lat dziesięciny z Bronowic i Łęki. Od tego czasu jako już posłusznie płaci w gotówce dziesięciny. Ale nie na długo bo już waśnie 1641 czy 1643 roku trwają między Bornowskim a zakonem świętokrzyskim. By znów pokornie głowę schylić i czapkę zacisnąć i płacić na Święty Krzyż. Wylewy Wisły powodują z kwoty 300 zp zmniejszyć do 240 zp. Robi to niedawny nowy właściciel Bronowic i Łęki Stanisław Witowski, kasztelan sandomierski, starosta lubelski i zwoleński – a miało to miejsce w 1655 roku. I znów nowi właściciele Bronowic i Łęki Polanowscy uchylają się od płacenia. Co dla Michała Polanowskiego w 1712 roku kończy się rzuceniem przez bp Kazimierza lubieńskiego ekskomuniki. To zawsze działa ! Działało też w XI wieku w konlikcie między Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. Zadziała i tym razem. Skruszony Michał sakiewkę na klasztor otworzył i zaległościami opłacił. Taki to był los dziedzica , który był albo zbyt zachłanny na 1/10 swojej ekonomii albo nie widział szerszego uzasadnienia płacić na ten klasztor – świętokrzyski.

 

 

Mijam studnię jedną, drugą, dom murowany przelata się z drewnianym. To piękny widok ,słychać wręcz szum Wisły. Droga , no cóż ma wybrakowania ale nie narzekam. Pani się przy nowej pięknej remizie OSP patrzy a mnie pytająco. Zatrzymuję się. Pani zmieszana. Pytam o to i owo. Oczy jej błysnęły iskrą, uśmiech na ustach. Opowiadała i o tej kapliczce co konie Panią dworu powiozły i tą maryjną i tą dalej na Opatkowice. I o tym jak tu szła robota tego mostu kolejowego przez Wisłę. Słuchałem i słuchałem i zostawiam to dla siebie.....

 

 

Warto spotkać taką Panią.... dalej to strategiczna doga i na Wisłę na pontonowy most koleowy i drogowy... już historycznie oczywiście. Staję na końcu drogi widzę naprzeciw brzegu cypel na Wólce Gołębskiej....mostu..... A ta bywam często.....i na inną historię jak Państwo by chcieli....

 

 

 

Opis z „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Tom V -1880,Józef Gacki: Benedyktyński klasztor na Łysej Górze. Wyd. Wydawnictwo Jedność. Kielce 2006. ISBN 83-7442-389-7.

Maria Kamińska: Nazwy miejscowe dawnego województwa sandomierskiego,. Wyd. Wrocław 1964-1965..

Acta terrestia Lublinensia. Księgi Ziemskie Lubelskie w Archiwum Państwowym w Lublinie.. „Archiwa Państwowe w Lublinie”.

ASK. Archiwum Skarbu Koronnego, dział w AG.. „Archiwa Państwowe”.

Adolf Pawiński. Polska XVI w. pod względem geograficzno-statystycznym. Małopolska, t. III-IV (Źródła dziejowe, 14-15), Warszawa 1886.. „Źródła dziejowe”.

AG nab.. Rejestry dziesięcin, czynszów i wyderkafów, powinności poddanych i poborów z dóbr i dochodów konwentu świętokrzyskiego z lat 1650-1689, AG, nabytki Oddziału I, nr 936.. „Archiwum Główne”.

Osad.rad.. Z. Guldon, S. Zieliński ,Osadnictwo i gospodarka powiatu radomskiego w XVI-XVIII w.,. „(Radom i region radomski w dobie szlacheckiej Rzeczypospolitej, 1-2),”. 26.

Józef Gacki. - J. Gacki, Klasztor świętokrzyski księży benedyktynów na Łysej Górze,. „cz. 6, „Pamiętnik religijno-moralny”, ser. 2, 10,”, s. 492-520, 1862.

Tabela. Tabela miast, wsi, osad Królestwa Polskiego z wyrażeniem ich położenia i ludności, alfabetycznie ułożone w biurze Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Policji, t. I-II, W. 1827.. „Centralna Biblioteka Statystyczna”. A-Ł (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego), s. 288, 1827. Warszawa.

Spis. Spis ludności diecezji krakowskiej z r. 1787, t.I - wyd. J. Kleczyński, AKH,II - wyd. B. Kumor, ABMK, 35-39, 1977-1979 i odbitka. . s. 269-478. Kraków 1894,.

SŁOWNIK HISTORYCZNO- GEOGRAFICZNY ZIEM POLSKICH W ŚREDNIOWIECZU Redakcja ogólna: Tomasz Jurek

 

10 maja 2019   Komentarze (2)
historia   Łęka   Łęka Bronowice  

Historia lokalna - bezimienna kapliczka w...

Często mijana kapliczka – krzyż tuż za przejazdem Końskowola – Pożóg. Dawniej w Pożogu – dziś w Końskowoli ulica Pożowska. 

Ach jak urywają sobie te grunta. Końskowola Pożogowi a Skowieszyn Starej Wsi. Tylko czy ten szum administracyjny jest dobry dla ludzi? Każdy wie gdzie się urodził i gdzie urodził się jego ojciec , matka. Pamięta ten drewniany płot już lekko pochylony w stronę bitej drogi. Pamięta te drzewa , las te pola uprawiane ciężką pracą i potem. Pamięta tego boćka co przycupnął na dachu sąsiada. Tak się mówiło mieszkam na Niwie, pole Za Lasem , pod Strumykiem lub za Stodołą. Te czasy się zmieniły i XX wiek przyniósł reformę rolną i parcelacje , potem gromady, powiaty, gminy, sołectwa. Każdy już z chirurgiczną precyzją wiedział gdzie mieszka. Sąsiad choć tylko oddalony o dosłownie 20 kroków już mieszka w innej wsi a przecież niedawno mieszkał ze mną Tu , granice wytyczyli i rozdzielili sąsiadów ratujących się w biedzie, czy pomocą orki na polu . A może brakującym mlekiem czy serem na codzienny postny trud…. Kto to wie. W tej zgodzie żyli od wieków mieszkańcy Pożoga. Słyszałem od osób z tej miejscowości o tej wzajemnej pomocy. Możemy ją wyczytać z książki o Bonowie jak gospodarze wzajemnie sobie pomagali. Byli w doli i niedoli. Trwali i pozwalali wytrwać. Czasy były trudne szczególnie pod zaborami, gdzie nie tylko przyroda i jej zmienność dyktowała jakość dnia, sytość w brzuchu czy obfitość na polu ale i zaborca, który z premedytacją eksploatował i wysysał z naszej polskiej ziemi, polskiego włościanina ostatnią skibkę chleba , ostania garść zboża, czy kubek mleka. Co trzymało ludzi razem ? Wiara w Wolną Polskę, Bóg ! Tak często wiara czyniła ludzi lepszymi, pomagała w najsroższej próbie, była ostatnią deską ratunku. To ona łączyła ludzi przy porannej czy wieczornej modlitwie, to ona zbierała ludzi przy kapliczkach Maryjnych snując po cichu Chwalnie łąki…. To w końcu przez zawieruchy zaborów i wojen fakt ,że mamy wolny kraj , mieszkamy i mówimy po POLSKU, czytamy polskie książki i możemy uczyć się na wielu szczeblach nauki jest koronnym dowodem tej niezłomnej wiary ! Wiary w wolną Polskę ! Wiarę w Stwórcę. 

To wiara w nie bezsensowną przelaną krew dziadów, walki na choćby kosy naszych powstańców i tych listopadowych i tych styczniowych jako wzoru bojowników o wolność! Wolność być może z góry nie wywalczoną w tych zrywach narodowych ale kiedyś na pewno. To dla mieszkańców widzących pożogę Pierwszej Wojny Światowej , która po sobie zostawiła wielkie zgliszcza i ogromną biedę , śmierć potrzeba było wzorców , które pokrzepiały i dawały nadzieję na jako takie przeżycie dnia i odbudowę swoich domów , swojej tradycji. Byli to dzielni powstańcy, którzy widząc do granic nieludzkie ciemiężenie mateczki Polski ( choć na mapach nie istniała….) uderzyli w gong , powstali z kolan i walczyli , przelewali krew za najważniejszą rzecz – wolną ojczyznę. 

 

Po rozmowie z wybitnym regionalistą, pasjonatem historii, obyczajów i zwyczajów - Panem Aleksandrem Lewtakiem -  ziem Skwieszyńskich, Pożowskich , Końskowolskich i wielu innych rozwiała mi się historia tego krzyża. Tej w sumie  kapliczki – krzyża – tej przy torach w stronę w Pożoga od Końskowoli przy drodze.  Stoi wśród drzew. Na zdjęciach lotniczych z 44 roku było chyba tylko jedno drzewo. Ugryziona przez czas, skromna w swojej postaci. Tablica pusta, inskrypcji brak. Tak intrygująca….. Idąc za wypowiedzią Pana Aleksandra i tego co udało mu się ustalić w przekazie ustnym dowiedział się od seniorki z Pożoga już nieżyjącej o historii tej kapliczki. 

W czasie po I wojnie światowej ludność jak pisałem wyżej potrzebowała wzorców heroicznych zrywów narodowych postanowiono upamiętnić Powstańców Styczniowych z 1863 roku. Zaczęto zbierać pieniądze na budowę  pomnika wśród mieszkańców Pożoga. Udało się zebrać pewnie jakąś kwotę bo powstała skromna w formie kapliczka- krzyż. Natomiast już nie zdążono zrealizować inskrypcji na tablicy. Przeszkodziła temu II Wojna Światowa zbierając tak krwawe żniwo na matuszcze ojczyźnie. Do dnia dzisiejszego nie udało się dokończyć tego działa. Nie udało się przymocować już tablicy pełnej z treścią ku czci powstańców. Ktoś  zapyta czy tu była potyczka znacząca by postawić ten krzyż? Historia nie odpowiada wprost na to pytanie. Być może tak , choć źródła milczą. Wspominają Parchatkę, Żyrzyn zwycięski. Być może dla uczczenia powstańców w dowód uznania miała powstać ta kapliczka – krzyż? To już bardziej pewne. Przecież potyczki cały czas w okolicach Pożoga miały miejsce.

Idealnie by było gdyby gmina Końskowola dokończyła dzieła i odnowiła kapliczkę i umieściła tablicę już z inskrypcją. Ta goła jest bardzo wymowna. 

 

Zdjęcia własne. Opracowano na podstawie rozmowy z Panem Aleksandrem Lewtakiem.

08 maja 2019   Komentarze (3)
pożó   historia   kapliczka pożóg  

Historia lokalna - Smutna historia przystanku...

Stacja Pożóg.

Aktualny wygląd.

 

Pamiętam jak w 2011 czy 2012. Dni otwarte LORD. Szedłem sadem chyba jabłoni. Nie pamiętam. Trafiłem na jakieś święto tu w Końskowoli. Mało mnie to interesowało wtedy , ot grają na harmoszce, jakieś pierogi regionalne sery, gobeliny , śpiewy… A ja idę przed siebie, bramy otwarte. Nie znam tego miejsca, nie znam Starej Wsi, nie znam Końskowoli. Szedłem po prostu z Puław przez jeszcze wtedy betonowy wiadukt kolejowy w drogi mi nie znane. Słysząc jakiś hałas i imprezę kierowałem się na nią. Brama otwarta. Idę alejką drzewek owocowych. Nie mam pojęcia kiedy to wszystko powstało i to że Czartoryska miała tu blisko swój ogródeczek około 9 ha. Dla mnie wtedy ot uprawy doświadczalne jak każde inne.  Brama druga , widzę na horyzoncie stare drzewa lekko przygarbione ale rozłożyste. Zaciekawiło mnie to miejsce. Wychodzę z sadu i wchodzę na teren dworca. Witają mnie już leciwe płyty chodnikowe, mocno wydeptane.

 

Stacja PKP zdjęcie autorstwa pana Marka Kosmali ze strony -bazakolejowa.pl.

 

Ciekawe położenie stacyjki malutkiej, skromnej ale urokliwej między peronami. Między starodrzewem chyba wiązów. Wiaty dwie , kiedyś tu był jeszcze budynek stacyjny, z kasą.Na stronie bazakolejowa.pl można wyczytać, że w 1950 roku zaistniała nazwa Pożóg w Dzienniku taryf i zarządzeń komunikacyjnych 5/21. Ruch pasażerski, przystanek i posterunek odstępowy / idąc za Wikipedią : „posterunki odstępowe dzielą szlak kolejowy na fragmenty zwane odstępami.

 

Stacja PKP zdjęcie autorstwa pana Marka Kosmali ze strony -bazakolejowa.pl.

 

Na danym odstępie może znajdować się tylko jeden pociąg – wpuszczenie kolejnego pociągu jest możliwe dopiero po zwolnieniu go przez poprzedni. Dzięki zastosowaniu posterunków odstępowych zwiększa się przepustowość szlaku”/. W 1992 roku był tu już tylko przystanek. Są jednak zdjęcia jak  z pola doświadczalnego teraz Pożóg II były pakowane w wagony wikliną.  

Zdjęcie pochodzi z albumu Pożóg - wydało Polskie Towarzystwo Dendrologiczne w 100 lat po zniszczeniu ogrodu Izabeli Czartoryskiej w Pożogu Warszawa, październik 2015.

 

Maleńka stacja ,aleja drzew ze Starej Wsi/ Końskowoli  od ulicy Głębokiej  prosto przez przejście  przez tory z pomalowanymi na niebiesko barierkami / poręczami i dalej prosto do folwarku i dalej do Pożoga. Tak mocno utkwiła mi w pamięci ta stacyjka pierwszy raz widziana w 2011 roku i niekiedy jeżdżąc do Lublina osobówką mijana, że postanowiłem śledzić jej historię. Tą od niedawna, jak od niedawna jestem w Puławach i Lubelskim. Skromny drewniany krzyż brzozowy z otoczką na stacji jako upamiętnienie tych złych czasów, czasów okrutnych. Tyle pamiętam. Pamiętam jeszcze, że bardzo mi się tam podobało. Ujęła mnie ta prostota a zarazem piękno drzew i pól skowieszyńsko- pożowskich. Dalej się wspomnienie zaciera, rozmywa.

 

 

Krzyż na ulicy Głębokiej - skierowany na Pożóg...

 

Całe szczęście, że wśród moich znajomych jest pasjonat historii i regionalista Mariusz Głos , który podzielił się swoimi wspomnieniami o tym miejscu. Codziennie przejeżdżając przez to miejsce w okresie pobierania nauk. Podając i wiele ciekawostek odnośnie tego miejsca :

„

Dojeżdżając do szkoły w Puławach pociągami, zbliżając się do tej stacji, zawsze wydawała mi się taka jakby dzika tzn. zaniedbana, na murze i wiatach graffiti, naokoło brak zabudowań i sady, zniszczone ławki. Uwagę moją przyciągały piękne drzewa chyba Wiązy, w dali kominy puławskich Azotów, wracając ze szkoły, zbliżając się do stacji Pożóg, po lewo w dali, widoczne były wieże kościoła farnego w Końskowoli, po latach dowiadując się iż kościół ów był świadkiem historii Polski. Dojeżdżając do szkoły podpytywałem kolegów z pobliskich Klementowic, czemu budynek popadł w ruinę?  Mówili, że młodzi chuligani często tu przebywali i napadali na kasjerkę, która mieszkała w tym budynku. Stacja zmieniała się.  Wyburzono budynek stacyjny, ułożono betonowe tabliczki chodnikowe, zrobiono nowe zadaszenia i ławki, uzupełniono podkłady torowe. Obok stacji jak mówił pan Lewtak ( wybitny regionalista i pasjonat historii)  jest ten grób z otoczką, możliwe, że już go nie ma, z uwagi na tę budowę i przebudowę

 Z sentymentem patrzyłem na mijające stacje kolejowe, żal patrzeć jest na obecny prowadzony remont, bo jadąc kiedyś pociągami, porównuję co jest a było przedtem .”

 

Stacja PKP Pożóg - zdjęcie pochodzi ze zbiorów  Strony Gmina Końskowola na starej fotografii

 

Pan Władyslaw Rodzik-dyżurny ruchu na stacji Pożóg - zdjęcie pochodzi ze zbiorów  Strony Gmina Końskowola na starej fotografii

 

 

Co za piękny i uczuciowy opis tego miejsca. Zdjęcie budynku stacyjnego rzeczywiście jest go umieszczam wraz z dyżurnym ruchu Panem Władysławem Rodzikiem.  Taka historia. A co dziś?

Ruszam do Starej Wsi. Piękna. Stawki z przystrzyżoną trawką, wyrafinowane latarnie. Czysto , chodniczki zadbane,  przydrożne krzyże odnowione, odświeżone. Co ciekawe to ta cześć przy Skowieszynie jest poprzez projekty unijne odmłodzona i upiększona. Naprawdę chylę czoła dla włodarzy. Dla mnie to przykład bardzo dużej pracy nad tym miejscem wraz z architektem urbanistycznym i krajobrazu. BRAWO. Zwiedzam, choć bywałem tu nie raz. Często biegałem swoją ulubioną trasą – Puławy-Rudy-Końskowola-Stara Wieś- Płósy ( Skowieszyn) – Przy kapliczce na Puławy do Puław.  Ulica Głęboka , gdzieś w polu stawiany jakiś duży obiekt. Krzyż na rozstaju dróg. Patrzy na stację Pożóg i folwark.To mój cel. Widzę już aleję drzew prowadzącą na stacje. Samochód parkuję aż przy założonym z donacji Czartoryskich cmentarzu. To nic. Wieje, zimno. Nakładam ortalion na bluzę, ciut lepiej. Kaptur na głowę. Leszczynka i jak prawdziwy włóczykij ruszam. Przy Orliku zawsze intryguje mnie ten krzyż. Stalowy, odmalowany, płyta betonowa spękana. Stoi przy polnej drodze na folwark w Końskowoli ale patrzy na Klementowice? Na LODR ? nie wiem. Widać na nim dymiące kominy Azotów. Wracam na Głęboką. Krzyż. Droga na stacyjkę. Drzewa szumią, mówią, opowiadają. Słucham, ale zrozumieć nie mogę. Te drzewa tyle widziały…. Dochodzę do byłego przejścia przez tory , tego z tymi barierkami niebieskimi , które utkwiły mi w pamięci i widok straszny i okrutny. 

 

Droga na stację od strony Starej Wsi.

 

Pomijając piękny nowy nasyp reszta jak po wybuchu bomby. Cegłówki, płyty chodnikowe, betonowe fundamenty w częściach zasypane i przemieszane ze piachem , ziemią i gruzem. Do samego ogrodzenia do ściany drzew. Tych wiązów. Wielki smutek i żal. Nie można nic poznać …gdyby nie te drzewa. I ze strony Starej Wsi jak i Skowieszyna. Widzę hałdy tego gruzu z piachem drewnem. Mało tego to i miejscowi chyba miejscowi zaczęli dokładać swoje śmieci. A to lodówka, a to części samochodów, a to swój gruz i śmieci. Przechodzę przez nasyp na stronę folwarku. Widać go ładnie i tak blisko.

 

Droga na stację PKP Pożóg.

 

 

Droga już do tego Pola Doświadczalnego Pożóg II już nie uczęszczana zieleni się coraz bardziej. Stoję w miejscu gdzie była wiata i idę w stronę przejścia i tablicy Pożóg oraz miejsca pamięci. Nic nie ma tylko wykopy i nasyp. Ogromne kawałki peronu leżą pod drzewem przysypane piachem i ziemią. Widać i cegły, i płyty chodnikowe i w rowie pogiętą i zniszczoną tablicę POŻÓG….Ogarnął mnie smutek i żal. Taki żal. Wiem , idzie nowe ale tak szybko i bez pardonu rozprawiło się ze starym ?

 

Widok na  stację PKP Pożóg w miejscu byłego przejścia dla pieszych.

 

Szlak NW ( chodziarzy) oznaczony ładnie na drzewach stacji od strony Skowieszyna. Poniżej pięknie kwitnie lunaria – miesiącznica. Oko cieszy i to jedyny pozytyw tego miejsca. Straciło bezpowrotnie na swoim klimacie. A czy będzie nowy przystanek PKP Pożóg? Czy już w zapomnieniu i historii ludzi będzie istniał? Nie wiem. Dochodzę do przejazdu na Skowieszyn. Zawracam do Samochodu Głęboką. Mam dość. Tak dawno bezsilnie zły nie byłem. Znów mała rodzynka, wisienka na torcie tej lokalnej historii okolic ginie bezpowrotnie. 

 

Miejsce przystanku PKP Pożóg.

 

Droga na Skowieszyn przy stacji .

 

Lunaria.....

 

I teraz pytanie czy Stara Wieś  czy szeroko mówić o Końskowoli? Wybaczcie jak coś źle wskazałem ale na granicy tych miejscowości nie będąc stąd o omyłkę nie trudno. Dziękuję panu Mariuszowi za wspomnienie i podzielenie się nim. Być może pominąłem waże historie związane z tym miejscem. Wybaczcie....

 

 

Pola Pożowsko-Skowieszyńskie i po prawa pierwsze zabudowania Skowieszyna.

 

 

 

Zdjęcia własne – kolorowe / Stacji PKP autorstwa pana Marka Kosmali ze strony -bazakolejowa.pl . Zdjęcia cz-b. ze Strony Gmina Końskowola na starej fotografii. Oraz treści cytowane lub opracowane na podstawie źródeł w treści wpisu. 

 

 

 

 

 

06 maja 2019   Komentarze (3)
pożó   historia   pożóg pkp Stara wieś  
< 1 2 3 4 5 6 7 ... 12 13 >
Blogi