• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Filozofia, strona 2

< 1 2 3 4 5 6 7 >

Dzień Dziadka...

W dłoni pożółkłe zdjęcie trzyma

Dłoń chwieje się , drży, patrzy niemłodymi oczyma

Zdjęcie swoje za młodu , przed wojną zrobione

Na nim jego dziadek dumnie w jego młodość wpatrzony

 

Karbowane ranty obrazka, półmrok w pokoju nastał

Ranek 22 stycznia wzrasta

Pamięta dziadkowe opowieści powstańcze

Pamięta tęgi głód , bój , w Polskę wpatrzone

Oczy narodu wielce zdumione

 

Pamięta bo i jego pamięć dla dziadka był ogrom wielki 

Wartości w narodzie dla ludzi ,dla siebie były inne

Szacunek i empatia i wiara  to był warunek 

Jedności i zwykłej normalności naparstek dany

Teraz tak roztrwaniany

 

Pochylił się zmęczony osiemdziesięcioletnim życia staraniem

By żyć choć dobrze, by dać dla innych dobroci , miłowanie

By jego życie widniało na świeczniku wiary

Że wnuczęta nie zapomną , choć dziś tej daty

 

Już one nie młode , już na studiach niektóre

Niektóre w tym roku będą pisały maturę

Jeszcze inne do komunii się starają 

Boga przyjąć pod serce mają

 

On już życie swe podliczył, radości w nim wiele

I smutków i tragedii na oceanie powszedniości trochę 

Dziś już sędziwy , siwy, chorób w nim się panoszy kilka , jakaś żałość się ścielę

Lecz uśmiech co ranek , do świata , tego tu,  ma szacunku wiele

Nie zawiodły wnuczęta, co w świat przez wiatr życia poniesione

Dziś do Dziadka, do Dziadziusia kochanego z dobrym słowem  niesione 

Od ranka jego w laurkach skąpany, w słowie mówionym i żywym zadbany

I przyjechali co mogli, kwiaty przywieźli i szarlotkę co tak lubi przynieśli

 

 

 

Dzień wielki , jedyny, w chorobie skąpany miłością bliskich

Wiarą , empatią i przytuleniami obsypany

Przez wnuczęta co pamięci o nim żywą mają 

Dziś do swych Dziaków pobieżają 

 

 

A My co Dziadziusiów już tylko na zdjęciu oglądać możemy

Pochylmy głowę w modlitwie , w ciszy i zadumie

Na grobie kto może zapali świecy ogarek

Że pamiętamy, myślimy wspominamy za Wami…..

 

wiersz własny

 

 

22 stycznia 2020   Dodaj komentarz
filozofia   Dzień Dziadka  

Dzień Babci....

Zwinięty listek leku na krawędzi stołu w kochani leży

Wiatr go z lekka unosi , ten wiosenny

Za owym stołem na ogród wpatrzona

Siedzi przyprószona , zgarbiona

 

Dziś dobrze spała, dziś inka już wypita

Czeka na każdego wnuczka

I ktokolwiek zapyta

Czym warte jej życie było ?

 

Odpowie od razu  i miło i czule i ładnie

Minuty spędzone razem w sadzie , godziny nad jeziorem

Wieczorny posiłek okraszony Aniołem

Obiad, wspólna radość bycia

Niekiedy złość która nigdy nie wychodzi z ukrycia

 

Łzy szczęścia na dzień dobry, łzy smutku na pożegnanie

Jedyne na świecie są ! Pytanie!!

Czasu już mniej niż wnucząt gromada

Dłoń już pomarszczona, niezdarna

Oczy jednak błyszczą , serca ciepłem zlane

Kochają bezgranicznie dziatwy swe kochane….

 

I ta przyprószona co w ogród rankiem wpatrzona

Niedawno odmawiała Wieczny odpoczynek racz…Panie

Swojej sąsiadce zza okna 

Gdzie już nie kwiatkiem będzie dziś witana przez wnuczęta swoje

Lecz żałości pełną modlitwą na jej grobie…..

 

Pamiętajmy o babciach, wspominajmy tu je

A tych których już nie ma pomnijmy czule 

 

wiersz własny

21 stycznia 2020   Dodaj komentarz
filozofia  

Antek

Antek - Prusa. Tak aktualne po te czasy ....

 

Jednego dnia, było to już we dwa miesiące po wstąpieniu Antka do szkoły, przyszedł

do jego matki nauczyciel i po zwykłych przywitaniach zapytał:

— Jakże, moja kobieto, będzie z waszym chłopakiem? Daliście za niego czterdzieści

groszy, ale na początku, i już trzeci miesiąc idzie, a ja szeląga więcej nie widzę. To się tak

przecie nie godzi; płaćcie choć i po czterdzieści groszy, ale co miesiąc.

A wdowa na to:

— Skądże ja wezmę, kiedy nie mam! Co jaki grosz zarobię, to wszystko idzie do

gminy. Nawet dzieciskom szmaty nie ma za co kupić.

Nauczyciel wstał z ławy, nałożył czapkę w izbie i odparł:

— Jeżeli tak, to Antek nie ma po co chodzić do szkoły. Ja tam sobie nad nim darmo .

Ręki zrywać nie będę. Taka nauka jak moja to nie dla biedaków.

 

Zabrał się i wyszedł, a wdowa patrząc za nim myślała:

„Jużci prawda. Jak świat światem, to ino pańskie dzieci chodziły do nauki. A gdzie zaś

prosty człowiek mógłby na to wystarczyć!…”

 

Zawołała znowu kuma Andrzeja na naradę i poczęli oboje egzaminować chłopca.

— Cóżeś się ty, wisusie, nauczył przez te dwa miesiące? — pytał go Andrzej. —

Przecie matka wydali na cię czterdzieści groszy…

— Jeszcze jak! — wtrąciła wdowa.

— Com się tam miał nauczyć! — odparł chłopiec. — Kartofle skrobią się tak we

szkole,jak i wdomu,świniom tak samo daje się jeść.Tyletylko,żem parę razy profesorowi

buty wyczyścił. Ale za to porwali na mnie odzienie przy tych tam…rozgrzewkach …

— No, a z nauki toś nic nie połapał?

— Kto tam co połapie! — mówił Antek. — Jak nas uczy po chłopsku — to łże.

Napisze se na tablicy jakiś znak i mówi, że to dom z izbą, sienią, z obrazami. Człowiek

przecie ma oczy i widzi, że to nie jest dom. A jak nas uczy po szkolnemu, to kat go zro-

zumie! Jest tam paru starszych, co po szkolnemu pieśni śpiewają, ale młodszy to dobrze,

jak się trochę kląć nauczy…

10 stycznia 2020   Dodaj komentarz
filozofia  

Nie zapomnijmy o swoim Ja....

 

Dziś mój ostatni wpis. Czas na grudniowy odpoczynek. Taki świąteczny, czy przedświąteczny. Czas na zadumę , czas na przemyślenia. Czas na podsumowania, bo to nie tylko tak modnie ale tak prawdziwie. Dziś miałem swój mały czas przy Borowej , przy sławetnym wskaźniku , bloku piaskowca czy betonu carskiej armii. Tych czasów tak niedawnych, czasów zaborów, czasów wojen, biedy, okupacji. Czasy najazdów, rokoszy, czasów niespokojnych. Dziś oddycham wolną Polską , tu przy Borowej, przy lesie, przy jeziorze Matygi. Przy carskiej Nadwiślance. Przy królewskich Skokach. To powietrze smakuje wybornie, smakuje spokojem, bezpieczeństwem, pokojem. Pachnie wolnością we wszystkim i każdej materii naszego bycia. Daliśmy się w tych czasach pokoju omotać pędem do niewiadomo czego. Daliśmy się zmanierować , przekręcić na wartości konsumpcyjne niż wartości człowieczeństwa. Świat nowy , zachodni nas przerósł, nie pytał się czy może wejść , czy pomału pokazywać się nam. Nie - otworzył drzwi naszej egzystencji z buta i kazał w nim być i żyć. Może stąd tyle w nas agresji , tak mało empatii czy człowieka w człowieku. Może dlatego jesteśmy roszczeniowi? może dlatego łatwiej nam krytykować? może zbyt dużym odciążeniem dla nas jest dobre słowo? Zwykły ludzki gest, uśmiech? Może dlatego się alienujemy od siebie? Może dlatego mamy coraz mniej do powiedzenia? ...może....

 

Życzę z tego miejsca, z pól Borowej - Zarzeki - z tego świtu wstającego na te nadchodzące święta :

 

Nie zapomnijmy o uratowaniu nie tylko pierogów, ale i swojego JA. Tak bardzo zszarganego przez pracę, przez życie, przez ludzi. Pamiętajmy o relacjach rodzinnych , pokoleniowych. Tej chwili bycia razem. Podziękowania za ten rok , często w skrajnych sytuacjach, często w nerwach, nieprzespanych nocach, często zatopionego w tragediach rodzinnych ,ale i pewnie w cudownych i radosnych chwilach, w awansach nie tylko życiowych.

 

Bądzmy dla siebie w tych dniach, często już tylko to na tym świecie nam zostało. !!

 

Widzimy się za rok! Paweł

20 grudnia 2019   Dodaj komentarz
filozofia   borowa  

ECO przemyślenia...nadwagi

Druga połowa wieku XX i aktualny złoty wiek XXI stały się nie tylko miejscem spokoju od wojen ale i zakorzenieniu ludzkiej egzystencji – codzienności. Nie martwiąc się o widmo wojen mogliśmy wypracować pewne standardy życia ,które były przekazywane kolejnym pokoleniom. Wybuchła rewolucja kulturowa oraz egzystencjalna. Dostępność pożywiania nie była nigdy tak duża jak teraz. Tak jak teraz nie wymaga od nas praktycznie żadnego wysiłku by ją pozyskać. Skupia się to nawet do przelewu pieniędzy na konto sklepu internetowego sieci handlowej , by za chwilę dostarczyła nam określone produkty żywieniowe choćby. Pozyskanie nigdy nie było tak łatwe. Także dostępność barów, budek z jedzeniem , restauracji w których prawie natychmiast dostajemy żądane danie wycofuje nas nawet z jakimś wysiłkiem przygotowania posiłku. Nie tylko są tzw fast food’y , ale ostatnio powstało masę wegetariańskich czy bardziej reżimowych vege slow food’ów. Powstają bary tylko nakierowane na zdrowe jedzenie , oferujące także możliwość zastosowania planów żywieniowych czy planów aktywności ruchowych . W samych Puławach są minimom dwie „szkoły” dobrego i zdrowego odżywiania, jest minimum dwóch dostawców „gotowych” zdrowych dań. Bogatych w to i owo. Dla wszystkiego niezbędny jest balans i zdrowy rozsądek. Wszędzie należy zastosować bilans zysków i strat dla nas , dla naszego zdrowia. Kiedyś warzywa okopowe używane były do rosołu czy na surówkę były powszechnie dostępne i powszechnie tanie. Po Rewolucji żywieniowej znaczek ECO na marchewce buduje nową jakość. Jakość w nas ,że jesteśmy „świadomymi zjadaczami” , jesteśmy trendy, fit i inne takie tam, tylko robi się dziura w portfelu. Bo kg takiej ECO marchwi to koszt koło 6-8 złotych, avocado 2 szt ECO to już ponad 12 zł. Na hali na Piaskowej to wiadomo większość pochodzi warzyw z hurtowni co z resztą w porannych rozładunkach co dzień widzę jadąc do pracy. Na rynku znajdziesz ECO? Ta brudna w ziemi krzywa marchew, ten burak , czy seler jest ECO ? 

Pewnie jest! ,ale nie ma siły przebicia. Nie ma Super opakowania, nie ma krzyczącej nazwy ECO, nie ma ekspozycji odpowiedniej. Nie ma też etykiety chwytnej. Za marketing i modę Eko trzeba płacić. I to sporo. A tak po prawdzie czy zaszkodzi nam marchewka nie ECO? Ta z supermarketów czy z rynku czy z hali? Czy staniemy się gorsi, mniej zdrowi? Czy dostarczymy mniej składników ? Nie nic z tych rzeczy. Fakt, że UE ma normy mniej restrykcyjne niż nasze branżowe kiedyś nie zmienia faktu, że są i są przestrzegane. Trzeba by było zajadać się latami w ogromnych ilościach by móc jakieś miarodajne wyniki uzyskać. Przecież nie jedna plantacja ECO znajduje się przy nowo pobudowanych autostradach i drogach szybkiego ruchu. Oczywiście nie dyskutuję nad swoimi warzywami kontra sklepowe. Swoje są zawsze najzdrowsze bo uprawiane są dla nas i naszej rodziny. 

Wracając do tematu pierwotnego o tym jak dzieci od 9 do 18 lat się żywią lub jak są żywione przywołam kilka liczb. Na próbie ponad 3000 osób przeprowadzano badania wciągnięte do analizy i wyniki wyszły trudne i dające do myślenia.

Największą otyłość posiadają dzieci z tej grupy wiekowej w Mazowieckim ( 32 %), Łódzkim (29,8%), Lubelskim(24,6) dalej Zachodniopomorskie (23,9) i województwa Dolnośląskie ( ok 23,8).Średnia krajowa to 22,3 %.

 

Największą niedowagę dzieci z tego przedziału wiekowego mają w Kujawsko-Pomorskim (14,9%), Podlaskim ( 10,5%),Świętokrzyskim (10%) Wielkopolskim (9,6%)

 

Źródło .badania w ramach projektu KIK/34 „ Zachowaj równowagę” realizowanego w – Szwajcarko-Polskim programie współpracy „Żywienie człowieka i metabolizm” 2016. Jarosz M, Charzewska J. Wolnicka K.

 

Zdjęcie Internet.

 

 

29 listopada 2019   Dodaj komentarz
filozofia  

Od wieków pochylony ... świt na nekropolii...

Świt nad traktem cmentarnym Bobrowniki 

 

Paląca się kula plazmy, trzymająca się w ryzach przez ogromną siłę grawitacji wstaje po deszczowej nocy nad widnokręgiem. Ja już na miejscu, dziś Tu , dziś przed pracą , dziś być w zadumie tego zaranka. Bobrownicka droga krzyżowa , cmentarny trakt, nowy cmentarny trakt. Ten wprost do Fortu nr 3.  Dziś brama, płyta lotniska, i huk silników, od rana…tego listopadowego ranka. A ja przyjechałem w gąszczu już przepalonych plastikowych zniczy, oblepiających groby, całkowicie przykrywające płyty grobowe zabierając i powagę i to co  tym ważne – duszę. Tą siedzącą i pełną zadumy. Tej będącej choć na początku listopada , gdzie liście już opadły, gdzie rześkie poranne powietrze wdziera się w nozdrza. Gdzie ziemistość ziemi daje się wyczuć i odczuć, poczuć by ją zrozumieć. Plastikowe wypalone już bezużyteczne znicze , niczym śmiecie zabierają duszę i powagę tego miejsca. Przechodząc się po tej nekropolii z modlitwą na ustach, w myślach w zadumie, szukając wyciszenia i zrozumienia siebie , co róż dotykam płyt z piaskowca starych czy żelaznych małych krzyży. A to Julek a to Basia, Zbyszek szamotanie choć w centrum prawie bez choćby małego znicza. Może się wypalił i ktoś usunął…. Być może. Przesunąłem z innych grobów i Julkowi i Basi i Zbyszkowi… 

 

Cmentarna rewia zniczy

 

Spełniliśmy swój obowiązek. Naszych groby lśnią od początku listopada, czy nawet końca października. Największe i  coraz bardziej fikuśne znicze niczym wielkie kolumny przykrywają tą cmentarną powagę i zadumę. Szpecąc i koślawiąc to co ważne i cenne. Jakaż to ogromna nauka płynie z chwili zadumy na nekropolii , ale tej właściwie przeżytej, wewnętrznej. Jakże wielkie emocje są i jakże szybko nasze problemy są małe przechodząc się po korytarzu hospicjum czy na dziale onkologii dziecięcej. Postawione olbrzymy – znicze albo ich w mnogości chcemy ukryć czy rekompensować naszą  coraz to wątlejszą emocję przeżywania, miałkość i sprasowane wartości? Być może … i nie wszyscy…. Dziś byłem sam przy wschodzie słońca, w tym brzasku dnia nad nocą. Dziś poczułem w pełni wszystkie wartości , wszystkie uczucia, całą paletę emocji okraszoną zadumą i wspomnieniem najbliższych co odeszli, tych dalszych też, ofiarach wojen, epidemii, wszystkich co zostawili tą ziemię i to miejsce dla przyszłych pokoleń…

1 Listopada na Włostowickim cmentarzu jakoś nie mogłem znaleźć nawet okruchu tego co dziś do mnie dotarło i co przeżyłem. Morze ludzi, krzyków, reklamówki zniczy, chryzantem i margerytek przesyt. Spotkań po latach , wiele uścisków, uśmiechów, rozglądania się na boki, obserwacji sąsiednich grobów, ludzi wraz z opiniami , recenzjami często dość siarczystymi. Brak tylko tej powagi, pokory, majestatu… Gdzieś z części prawosławnej na Włostowicach dobiega mnie okrzyk młodego człowieka – mamo idźmy już stąd tam przez bramą stoi pan i sprzedaje szczypki!! Ja chcę szczypkę… młodemu człowiekowi to i można wybaczyć , ale jego mamie która ochoczo zawinęła się w jednym momencie znad grobu już chyba nie bardzo….ale może się mylę…

 

Przybity, uśmiercony, za wszystkie grzechy..wisi w pokorze...

 

 

A tu na cmentarzu dziś w Bobrownikach nadal wisi ukrzyżowany, dalej umarł za nas…za tą szczypkę  tego młodzieńca też….

 

05 listopada 2019   Komentarze (2)
cmentarze   bobrowniki   filozofia   Bobrowniki cmentarz  

Majestat świtu ....

 

Dla świtu, tego co pręgierzem nocy jeszcze się ściele

Mgłą spowity w Słońcu zalocie

Ziemię co chłód sierpniowy oddaje

By być Tu, w pełnym tego świtu odlocie....

 

Stać twardo w niepewnym świcie

Gdzie kłębiące mary nocy odchodzą

Być w nim zatopiony, w zatopieniu cały

z jego piękna,dobroci, wielkości czuję się taki mały....

 

Paweł Ciechanowicz

22 sierpnia 2019   Komentarze (1)
filozofia   wiersz  

Szumiące sośniny i ta jedna...

 

 

Ciepły wymowny dzień. Już nie taki młody, już nie taki ranny. Już dobrze nabrzmiały, już po kawie lub dwóch. Przed południem. Bliżej niego niż do bursztynów poranka zatopionych w tłumanie kłębiącego się nocnego oddechu z  zarannym świtem. Brzask już za mną, za mną poranne trele, za mną już świt, ten co zawsze oblewa mi serce swoją dobrocią , zalepia pęknięcia w duszy, leczy drobne skaleczenia dnia wcześniejszego i nocnych mar. Dziś Zaspałem na ten ranek, zaspałem na ten świt, zaspałem na ten mój świat.

 

 

Musiałem z tego zaspania, z tej już mojej powinności dla siebie, dla mej duszy choć na chwilę być, być gdzieś , gdzie resztą czy mirażem świtu zahaczę się i zaciągnę dla siebie okruch wiary w lepsze jutro, lekko choć połączę się z matuszką naturą. Las, transzeje, leje po bombach, pulsująca historia pod nogami. Mech zaścielił się kołdrą milczenia, uśpienia tego miejsca. Sosny zewsząd , podobne , ułożone pionowo w tym świecie. Ułożone geometrycznie, idące w transzeje, w leje ,w doły , by znów po płaskim się rozsiąść świecie.

 

By zapełnić to miejsce życiem, życiem bijącym, żywicznym, bezpiecznym. I  w tym życiu , sosna wymowna. Monumentalnie wypięta ku słońcu, ku niebu. Pień szeroki,  konary rozłożyste , niczym gospodarz pozdrawiający pielgrzyma swymi dłońmi. Tylko jakaś ciemna, brak w niej życia, zieloności igieł, soczystości zieleni. Nie szumi w niej wiatr, nie oddycha w niej ziemia. Uschła. Między życiem , bez życia jedna. W morzu szumów sosen, cisza jedena. I na tej jednej jednak najwięcej życia w życiu. Żywicielka innych… takie cele ważne ma przed sobą. A przecież ostatni oddech miała już dawno…. Dzięcioł żeruje intensywnie na niej, wiewiórka w dziuplę się chowa, coś już znosi. Ptaki leśne siadają na niej. O dziwo, patrzę się z 15 minut i wybierają ją. Tą sośninę, tą miedzy żywimy-  martwą. Może się nie godzą z jej już zakończonym biegiem. Może od zawsze tu przylatywały? Co ona widziała? Co czuła? Czy pod jej koroną oparł się nie jeden partyzant? Czy może uciekające kobiety z dziećmi  chowały się w jej konarach? A może tu przy niej było ulubione miejsce odpoczynku mieszkańców pobliskiego Gołębia? Nie wiem. Nikt prócz jej nie wie.

Taka bez życia,ale życiem zalewana i otoczona….

 

16 sierpnia 2019   Komentarze (1)
filozofia   sosny  

Wiślana zaranność ....

 

Pochmurny zaranek. 6 godzina. Gdzieś w oddali nad Wólką Gołebską majaczy słońce. Walczy i to dzielnie z chmurami wychodzącymi znikąd, pojawiającymi się nagle i zabierające cały całun na widnokręgu. Słońce się nie poddaje , wypręża się jak może rozświetla to co w mroku przygasło kilka godzin temu. Otrzepuje tu nad wolnicą pył nocnego kalejdoskopu gwiazd, snów, mar. Maluje na nowo dzień, dzień dobry, dzień codzienny. Taki malarz na cały etat od zarania wszechświata do jego ostatniego tchnienia. Ta nasza przaśna codzienność dorzuca gęstwinę chmur, zaciąga i rozciąga niebo skutecznie zakrywając życiodajną gwiazdę. Ale jeszcze chwilę, jeszcze ciut, jeszcze Słońce walczy. Walczy z tą chmurzastym ludzkim kobiercem niewypitych kaw, korków na drodze, złych poranków. One kłębią się nad moją głową. Nad Wolnicą. Koi cisza, koi z niczym nie porównywalny zapach wiślanego poranka. Skręcam na most tuż przy zjeździe do Gołębia.

 

Autor

 

A ta droga do Gołębia przecież kiedyś jak Wólka powstała była silnie obsadzona drzewami, była ważnym traktem łączącym Gołąb z swoją wolnicą. Dziś ot asfalt ale pięknie wkomponowany w pejzaż tej ziemi , tych żniw, tych przyszłych wykopków tych już świeżo stworzonych ściernisk. Dziś choć kusi nie na Gołąb, na Wisłę na główkę. Długa droga wyłożona betonowymi zbrojonymi płytami wokół zieleń przywiślana. Przede mną główka mostu pontonowego. Tu gwarno i ruch. Kilka samochodów w porannym świcie zaparkowanych przy krawędzi mostu, przy nich ich właściciele,przy nich koledzy . Zatoczka , tu wody spokojnie się toczą , bardzo leniwie, jak na Wisłę zbyt leniwie. I tak siedzą sobie wędkarze w sowim świecie, swoim ja. Zadowoleni, znają się dobrze. Słychać jak przywołują się po imieniu, słychać ich wspólną zażyłość , ich wspólną pasję.

 

Świt nad Wołką Gołebską

 

 

Z drugiej strony zatoczki pan ubrany na czarno energicznie odganiający się przed chmara komarów nawołuje swojego druha na moście : „Staszku ceny paliwa znów poszły do góry”

Staszek odpowiada : „ Nie wiem jak będziemy dojeżdżać tu na ryby niedługo…” , ktoś z boku wtrącił się swoim „ Ze mną będziecie jeździli mam duże auto…”.

 

A ja stoję przy moim aucie i zasłuchuję się w dawno nie słyszane rozmowy przy Wiśle, przy wędce, przy swoim i swoim świecie. Kolejny raz gdzieś we mnie odzywa się wędkarz, wstający często o 4 rano by być nad wodą i rozkoszować się tym stanem wspólnej symbiozy : ja i woda. Lekko ściska w dołku. Już chwilę stoję w tym wiślanym świecie, już mnie przyjął i pochłonął ,gdy dopiero jeden z wędkarzy cicho zapytuje kolegi kto przyjechał tą skodą? Słychać dobrze, niesie się po wodzie. Majacząca odpowiedź płynie z ust kolegi , że nie wie ,ale pewnie swój…

 

 

Opuszczam most udaję się na moją główkę. Główkę , gdzie z Marcinem spędziłem nie jedną nockę, nie jeden dzień. Główkę nieprzyjazną, kamienistą, niewygodną, ale tak piękną i tak urokliwą. Stawiam pierwsze kroki wzdłuż Wisły , widać na każdym kroku niedawną powódź. Wyrzucone na drogę przywiślaną drewna, butelki , ludzki śmieć już wkomponowały się w otoczenie. Mewy wrzeszczą nad głową, gdzieś poderwał się bocian. Wita mnie kwitnąca kolczurka. Gęstwina krzewów i łąk. I te łąki ubogie ot trawy i nawłoć , gdzieniegdzie na krzewinach zakręcił się wyżpin jagodowy wcale tak często niewystępujący w Polsce. Jest go tu ciut. I dalej przez łąki , przez pokrzywy do miejsca dziś mojego, dawno nie widzianego- główki. Wyłania się przede mną piaszczysty skrawek ,wierzby. Piachy jak w Łebie, jak nad morzem , ale ten piach cieplejszy, kolor milszy, bardziej tutejszy. Jest, ostatnie jeżyny i pokrzywy zostawiam za sobą.

 

 

Lutro Wisły a na nim leniwe płynące bąble, jakieś kawałki drewna. Stan niski rzeki odkrywa tajemnice dna pomału. Jestem na miejscu. W końcu mogę zatopić się w wiślany świat w całości. Wchodzę na główkę i staję naprzeciw mostu , naprzeciw wędkarskiego padoła. Tam Słońce jeszcze walczy, jeszcze rozświetla nadając bursztynu niebu, kojąc oczy i duszę. Nawet dymiący komin z Azotów nie drażni. Każe jedynie pamiętać o nim. Zamykam oczy, pochłania mnie ten wymiar,szum wody, trel ptasi, odgłosy wędkarzy, plusk na wodzie. Czuję ukojenie. Czuję jak ładują mi się akumulatory. Na ten dzień by mieć siłę , energię. Być może i na jutro czy na piątek też. Kto to wie. Moje 20 minut się kończy. Otwieram oczy, świat rzeczywisty, realny , taki na dotyk szybko dociera do mnie. Tylko czemu trzeba już wracać stąd ….?

24 lipca 2019   Komentarze (4)
wólka gołebska   filozofia   wisła   Wisła Wólka gołebska  

TYTAN - 73 dni bycia indziej ....

 

Kończy się pierwsza dekada czerwca. Łopoczący zielony już lekko wyblakły namiot na zimnym norweskim wietrze. Sine fale blisko podchodzą pod brzeg. Uderzają miarowo ale i agresywnie. Zimno. Mocno wbite śledzie trzymają cały dom, dom z nylonu, dom na dobre i złe, ostoję i twierdzę zarazem. Miejsce tak ważne , i tak znienawidzone. Przeszywające zimno czerwcowego dnia skutecznie zniechęca do wszystkiego. Deszcz zacina, potęguje poczucie niedalekiego optymizmu. Stawia w zapytaniu cel wyjazdu. Lekko podcina samopoczucie, uzbraja jednak wiarę i wyzwala nadzieje. Krople uderzają głośno a raz cicho, słychać ten ich szelest. Ale tysiące km od domu smakują inaczej, lekko przerażają. Są złowrogie. Są nie nasze. Zaparzona herbata krzepi, książka w telefonie uspokaja, pobudza dawno nie widziane emocje i wyobrażenia. Dziś jest czas na strawę ducha. Dziś jak rzadko pedały roweru nie poczują nacisku stóp, nie każą im się kręcić , wykonywać kolejne dziesiątki kilometrów trasy. Dziś nie. Dziś kapią tylko łzy norweskiej ziemi , rzęsiście z nieba. Czas na zagłębienie się w te prawie 2700 km za sobą, czas podsumować 33 dni. Jakie długie , codziennie okraszone jakąś przygodą, jakimiś wspaniałymi spotkaniami z ludźmi i przyrodą. Dni rozłąki za rodziną, za Gołębiem, Warszawą za Polską. Za dobrym lubelskim piwem perełką, za tą już w maju wybrzmiałą wiosną w sadach i polach Gołębskich. Dni katorżniczej swojej jazdy, by udowodnić coś sobie.

 

By złamać siebie, by zaspokoić głód przygody, by okrasić swoje życie takimi barwami , nasycić duszę takimi obrazami, zrealizować pomniejsze czy główniejsze cele. Być dumnym z każdego kilometra, każdego wdechu skandynawskiego powietrza, każdego spojrzenia na tutejszą przyrodę. Ten krajobraz surowszy dla turysty z Polski a tak naturalny dla tutejszych. Już blisko cel , Przylądek Północny. Nic go już nie złamie i załamie. Kontakt z rodziną, przyjaciółmi jest. Wrzutki na bloga są z pięknem tutejszego świata. Tak Pokazuje nam dzień po dniu prawie jak płynie po tym niezbadanym przez większość ludzi świecie. Świecie fizycznego bólu , palących mieści nóg , pleców ale cudownie radującej się duszy. Zostawić to wszystko co się miało i zabrać się w obcy świat. Tak o, decyzja, realizacja. Kto tak potrafi w tych czasach. Heroiczny wyczyn ba! Epicki. Na te czasy miałkie i nijakie przesycone słabą codziennością i materialnym pędem taki KTOŚ. Taka historia, taki człowiek. Taka postawa, takie marzenia, taka tytaniczna praca mimo wszystko. Zostaje zauważony, zostaje dostrzeżony. Staje się inspiracją, staje się autorytetem. Kolorem w bezbarwnej nijakości dnia i bezpłciowej nocy.  Już za 3 dni osiągnie cel.

 

Dziś siedzi pije herbatę zaczytany w dawno nie widzianą książkę. Czas wielkiego powrotu, czas wytarcia na Nordkapp łez szczęścia, cierpienia, radości i smutku. Czas podniesienia dłoni do góry, czas podniesienia swojej wartości, swoim stalowych morale. Czas pogratulowania sobie , czas postawienia nowych pytań, nowych celów, nowych dróg. Kto to wie….Koniec czerwca melduje na liczniku 4 tysiące kilometrów. Skrzętnie zliczone, każdy ważny, coraz ważniejszy. Przeszło 50 dni za sobą. Jakże trudnych i szczęśliwych. Tych nocy przespanych pod chmurką , tych dni pokręconych na rowerze zawsze lub prawie ponad 100 km, tych rozmów z tutejszymi, nowych znajomości, tej pokory przez mateczką naturą gdzie człowiek staje się mały i miałki. Taki bezbronny i bezsilny. Tych okruchów historii dotkniętych w dziesiątkach muzeów, domów tradycji, tej wiedzy nabytej na bezkresach łąk, czy morzach drzew. Tych herbat czy kaw wypitych podczas białych nocy leżąc i zaciągając się zatokowym morskim czy jeziorowym powietrzem. Tych niezliczonych ilości słupków drogowych mijanych z nadzieją, że każdy przed nim to bliżej dom, bliżej rodzina.

 

 

 

73 dni rozłąki , 73 dni heroizmu, 73 dni jazdy by po tysiącach km w niebieskiej koszulce i sandałach jakże pasujących to już gorąca lipcowego dnia dać znać Rafałowi ,że jest w Sieciechowie. Plac przykościelny wypełnia się rowerami, bliskimi, emocjami wyczekiwania , tęsknoty, wielkiej miłości rodziny, ojca wyczekującego tak bardzo….. Widać w nim wielką tęsknotę , wie że nic mu nie jest. Na pewno codziennie dzwonili do siebie. Choć może esems. Widać w nim radość ,że syn już tuż tuż. Ja gdzieś z boku. Aparat w ręku. Czuwam choć nie znam osobiście. Poznaje się z Rafałem , rozmawiamy, czujemy jednak że za chwilę zdarzy się coś tak bardzo i długo wyczekiwanego, podchodzi Małgośka z Wojtkiem uwieszonym na niej  - rozmawiamy, bardziej czekamy. Słychać warkot odpalanego „komarka”. Ktoś nie wytrzymuje i wyjeżdża na powitanie. Staje dopiero przy „Nadwiślance”. Czeka. Czekają wszyscy. Czuć to czekanie. Czeka świetny baner , czekają dzieci z bilbordem własnego autorstwa. Kolorowy. Witaj w Gołębiu. Serduszka. Łza się kręci. Tyle ludzi i tyle serc przyszło. Oczekiwało, zawsze warto oczekiwać i wyczekiwać, najpiękniejsze są powroty , choć czasami trudne. Ten pewnie był wyczerpujący, ale o niespotykanym ładunku spełnienia i wielkiej tęsknoty która za sekundę stanie się przeszłością.

Słychać warkot „komarka” widać rowerzystę. Widać GO .Tytana wśród tytanów. Uchwycam  kilka chwil, krzyczę BRAWOO. Unosi dłoń…wjeżdża w tak wyczekiwany i wytęskniony świat…..

 

 

KTO ? – Warszawiak w Podróży - Maciej Kurnicki. 

 

 

 

Jest moją inspiracją. Napisałem to tak jak czułem, być może było inaczej. Takie mam wyobrażenie tej przygody życia…wybaczcie. A co najważniejsze udało się poznać go osobiście.

 

20 lipca 2019   Komentarze (2)
gołąb   filozofia   aktywność sportowa   Maciej Kurnicki 73 dni rower   warszawiak w podróżny  
< 1 2 3 4 5 6 7 >
Izkpaw | Blogi