• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Filozofia, strona 3

< 1 2 3 4 5 6 7 >

jezioro Matyckie - poranny oddech naturą......

Jezioro od strony lasu

 

 

Poranny świt. Chmurzasty mocno. Ciężkie deszczowe chmury ledwo co podwieszone pod nieboskłonem. Lekko zawiewa chłodem. Czyżby już tak zostanie , że ten polski lipiec będzie niczym październik ? Zimny, deszczowy i bury? Może to i po części dla przyrody lepiej. Już tak bardzo rozpalona po majowych dniach, i prawie popadająca w samozapłon po czerwcowych skwarach ma prawo odpocząć w chłodzie lipcowego poranka. My też.

 

Urlop ? Żniwa? Tak… nie wszystkim matuszka natura dogodzi. Nie wszędzie będzie po równo, nie zawsze sprawiedliwie. Na pewno się stara, czuję to. Dziś droga polna wśród łąk wije się niczym Wieprz po odstępach Lubelszczyzny. Widać ścianę lasu. Tego młodego co reszki fortu przykrył swoim płaszczem, otulił , każe zapomnieć. W oddali złocą się pszeniczne kłosy , a dalej droga już mocno mrucząca i burcząca samochodowym porankiem. Ja tulę się autem do ściany lasu mijając słup – wskaźnik carski jeszcze.

 

 

Droga dojazdowa od strony Borowej

 

Niebieski szlak prowadzi nad jedno z dawno nie odwiedzanych miejsc przeze mnie. Jezioro Matyckie przy miejscowości Matygi. Droga utwardzona, ba! Nawet jakieś kawałki asfaltu. Im bliżej jeziora , tym więcej pokruszonej cegły na niej, coraz bardziej staje się nienaturalna. Nie stąd. Wjeżdżam w młodą sośninę. Równo , geometrycznie posadzone sosny, na cieniutkich wychudzonych nogach kołyszą się miarowo przy lekkim wiaterku. Ale to przecież las, a ja las każdy kocham. Choćby zagajnik, choćby kępa, choćby 2 siewki czeremchy to już las dla mnie. Tu jest wszystko, mech gruby się ściele, zapach żywiczny wokół, ptactwo przygrywające swoje melodie i droga leśna nad jezioro. Już na mapach z 1785 roku było wykazane i to z nazwy, gdzie jeziora dwa pozostałe leżące na tym samym zasilaniu czyli Nury i Borowiec nie miały nazwy. Otaczało miejscowość Kudłów, która zawierucha i historii i Wisły pozbawiła istnienia.

 

 

 

Dziś Matygi , ale i one zmieniały się jak się zmienia Wisła. Jezioro niepodobne do pozostałych. Głębokie. Podobno nawet dołki do 8 metrów. Ryby pełne bądź choć nadziei na nią. Skręcam po raz ostatni w lesie i widzę w oddali zabudowania wsi Matygi. Już blisko. To nie jest mój pierwszy raz na tym jeziorze. Jak mieszkałem kilka lat w Dęblinie to często z Marcinem tu bywaliśmy. Pamiętam te łany roślinności wodnej, grążeli , rozpadające się kładki po stronie wsi. Wielkie nadzieje na lina czy ładnego karpia, które dla mie zawsze kończyły się nadziejami. Pamiętam jak pewnie już nieżyjący sąsiad z Dęblina opowiadał o tym jeziorze , że ma podwójne dno, że w dołkach siedzą ogromne sumy. Nurkiem był. Zna to niepozorne jezioro, które ukryło się w lesie od strony Borowej, czy w szuwarach , pałkach wodnych i tataraku od strony Matyg. Zaciągam się Matyckim powietrzem przesiąkniętym wilgocią zbiornika, żywicą sośniny porankiem tego dnia.

 

 

Lubię ten zapach. Dawno go nie czułem. Rozglądam się na boki, na wprost. Po prawej wędkarz wychylił się ze stanowiska zobaczyć kto tu przyjechał, po chwili wrócił do swojego zajęcia. Wita mnie uszkodzona kładka otoczona ogromem ziela. Pręży się przy niej czyściec błotny, wygląda w swym fiolecie majestatycznie, tuż przy nim pręży się krwawnica. Tojeść żółci się niepozornie stłumiona szuwarami jeziornymi. Na wodzie grążel , rdesty i wierzby ogromne, podcinane widać tak dumnie tu sobie stoją, rosną , piszą historię…. Akwen PZW. Kładki świeżo zbite, kilka rozsianych na tym akwenie od lasu. Po drugiej stronie także są nowe i stare stanowiska , pięknie je widać na lekko falującej wodzie. Pusto na nich. Aż niepodobne….jedna osoba wędkuje i ja chodzę z aparatem i myślami przy nim. Gdzieś zaszyty piękny biały kielich kielisznika zaroślowego, dzięgiel kwieci się.

 

 

Pamiętam ognisko, kiełbaski tam wyżej , tam gdzie się kończy. Pamiętam ich smak tych kiełbasek pieczonych na patyku. Śmiech znajomych przeplatany emocjami. Radość z połowu i smutek ze śmiecenia tego miejsca. Pamiętam godziny wytrwałej obserwacji spławika, godziny zerkania na szczytówkę feddera. Pamiętam mewy, pamiętam przelatujące ćwiczące samoloty z pobliskiego lotniska, pamiętam i te piranie tu wyłowione. Ale czuję, że to jezioro miało i tą trudną historię, zaborów, wojen. Nieszczęścia i wielkiej tragedii ludzkiej, Pewnie i żywiło , dawało nadzieję na lepsze jutro. Pewnie ma swoją historię.

 

Liczę, że uda się usłyszeć ją od Państwa. Tych kilka przekazów dziadków, czy historii z nim związanych.

 

 

Dużo tarniny , czeremchy dużo Matyckiego piękna. Piękna jeziora mającego duszę. Jeziora zadbanego, jeziora mającego gospodarza. Dziś dużo wspomnień wróciło, dołożyłem nowe. Będę tu wracał na pewno. Czas goni. Żegnam się z tym światem. Zamykam oczy. Słyszę szum wiatru przelatujący przez cienkie nóżki sośnin. Słyszę jak smaga taflę jeziora , jak pisze historię tego miejsca. Jeszcze po drodze łąki trawiaste , tak już żółtych, kocanki dopełniają żółtości tego miejsca. Spoglądam na ścianę lasu ona na mnie….

 

Kielisznik zaroślowy

 

Łąki Borowskie

 

 

 

 

Kocanki 

11 lipca 2019   Dodaj komentarz
przyroda   borowa   filozofia   Matygi Kudłów jezioro  

Siódmy..........

 

 

Niespotykana złość targa niebem. Zaczynam bać się. Co chwilę cięcia nożem czarnego sukna nocy Puławskiej. Noc trudna ,wiele wycierpiała…Ktoś tam na górze bardzo coś przeżywał, nie dawał sobie rady, ciskał piorunami, uderzał w gong. Nagle ustało. Cisza. Tak wymowna. Noc znów nocą się stała. Przeszły nerwy, przeszła złość, błyski ustały. Ktoś już podjął decyzję tam na górze, jaką ? nie wiem. Wiem jedno ,że najlepszą z możliwych. Decyzje, która wywołała deszcz łez. Zaczyna padać pomału ale ciągle wzbiera i wzbiera. Coraz bardziej rzęsiste. Coraz bardziej głośno spadające na ten ziemski padół. Co tam się w nich znajduje - tych łzach deszczu w nocy? Jaki żal i cierpienie opada z nieba? Jaką żałość niosą ? Czy może wielką bezsilność ? wielkie rozczarowanie światem? Wielkie pytanie o sens istnienia bólu i cierpienia na tym łez padole? Walki z góry przegranej ? Heroicznego poświęcenia? Czy może jednak oczyszczenia? Zrozumienia ? wybrania najlepszej dalszej drogi ?

 

 

Czy my zawsze musimy stawać się przed wyborami ? Zawsze musi być burza? Zawsze muszą być łzy?

 

Zderzenie w normalności dnia codziennego , zwykłego usianymi pytaniami o pogodę, o to co na obiad czy o oceny w szkole z ścianą , murem niewyobrażalnego trudnego PYTANIA. Pytania o wiarę , o sens istnienia, o tą sprawiedliwość na tym świecie. Tak zadawane przez tysiące ludzi , klęczących w porannych mgłach wyników badań , czytanych już setki razy. Przygniecionych ciężarem wyroku, gdzie każda możliwość wyjścia z niego jest oparta na wielkim wyrzeczeniu , ponad siebie, ponad ból i cierpienie. Gdzie proza dnia codziennego znika , gdzie znikają codzienne słabostki, gdzie ulatują swoje potrzeby, gdzie traci na znaczeniu byt codzienny. Gdzie uderza w nas największy z możliwych strachów i przerażeń , odbierając całkowicie chęć istnienia, podcinający w jeden sekundzie nogi, rażeni jesteśmy niczym piorunem , upadamy wątli , bez czucia, na ziemię już tak spłakaną , tak zlaną łzami, matek i ojców cierpiących. Tylko słyszymy ciche bicie serca, miarowe , słyszymy oddech swój, ciężki, potrzebny , niezbędny. I on i serce trwają….  Bo mają dla kogo… W głowie tysiące myśli, tysiące pytań bez odpowiedzi. W głowie tylko jedno rodzi się silne i trwałe. Trzeba być, trzeba zrobić wszystko, trzeba walczyć. Zaciskamy dłonie , a w nich ziemię na której leżymy. Podnosimy lekko głowę przeoraną niespotykanym cierpieniem. Ale w głębi oczu nadzieja leciuchno pulsuje, jest , każe trwać, każe nie poddawać się , każe być mimo i ponad wszystko. Każde wstać , złapać ostatni oddech duszącego smutku, oderwać się od tego. Odciąć , wiedzieć co robić. Robić to ponad siebie z wiarą ,że wszystko na świecie chce tego dobra. Że ten świat nie jest zgnity do końca, nie rzuca w nas tylko smutkiem i cierpieniem. Nie odrywa codziennie naszego człowieczeństwa na tyle dużo , że nic nie zostaje. Wiara w człowieka, wiara w przyjaciół , najbliższych , rodzinę czyni wielkie misterium. To nienapisana ogromna moc mogąca góry nosić i przenosić. Góry cierpienia i wyrzeczeń. Trzeba być , trzeba trwać , trzeba nosić za tych co dotknięci są niewyobrażalną tragedią. Za nich dziś noszę sobą , wpisem krzyż i brzemię. Niech każdy weźmie kawałek….lekko nie jest…..

 

02 lipca 2019   Komentarze (1)
filozofia  

Bułka.............

 

Małe już coraz bardziej zdarne i zaradne dłonie trzymają ją kurczowo. Oderwałem i przerwałem całą , podzieliłem rozmnożyłem. Przekazałem. Podzieliłem się bez pytania i bez przyszłych odpowiedzi. Pachnie porannym wypiekiem, czuć spracowane dłonie piekarzy. Wiem ,że poświęcili tyle czasu by owoc ich pracy był najlepszy i służył innym. I w biedzie i bogactwie. Zapalają światła a chyba w sumie nie gaszą raczej. Czuć w pomieszczeniu zapach lubelskiej pszenicy. Szumiącej na wietrze poranka z okolic Gołębia czy Regowa. A może spod Garbowa czy Nałęczowa? Nie wiem. Czuję tą ziemię i tą pszenicę stąd. Czuję ogromny wkład rolnika tego małoareałowego. Ot z małym fergusonem. Jego poranne wstawania i nocne zejścia z pół. Jego modlitwy o deszcz i o słońce. Jego wygięty w pałąk krzyż z wieczora . Jego krótką modlitwę kiedy bije najmniejszy z dzwonów kościelnych sygnaturka. Jego spracowane dłonie biorące ziemię z pola, swojego pola. Od dziada , pradziada. Tej ziemi często zakrwawionej ,zroszonej trudem i wielką hekatombą wojen czy klęsk urodzaju. Ziemi tak oddanej mu , ziemi rodzącej zboże. Rodzącej jak umie najlepiej. Widzę jak przechadza się w lipcowy ranek, gdzieś na garbach Witoszyna delikatnie iskający dłońmi jeszcze niedojrzałe kłosy. Cieszącego się z tego co ma , ale i martwiącego się czy starczy na zimę , na przednówek. To w końcu widzę pełne worki na wozach ciągnięte przez kobyłę pszenicy czy żyta jadącego z Wronowa do Rud. Bo wiadome ,że najlepiej w okolicy mełł młyn wodny w Rudach. Wszyscy tu mełli mąkę. Choć młynów-  wiatraków nie brakowało  to jednak tu najlepiej. I te rozmowy z młynarzem o tym i o wym. I plotek garść i smutnych i wesołych wiadomości. I załatwiania biznesów przy okazji. I ten zapach mielonego zboża na mąkę ,kaszę. Zapach tak swojski i tak cudowny. Tak domowy…  Ta Kurówka czy Bystra koło napędowe młynów , te wiatraki budowane i kształtujące krajobraz już przestały być potrzebne. Przyszło nowe przegoniło stare. Niedawno widziałem jak rolnik wiózł na przyczepie worki z pszenicą do młyna. Ucieszyłem się że w Kłoczewie czy Wylezinie można jeszcze mieć ze swojego zboża, swoją mąkę, swoją bułkę. Tak tą małą złotą bułkę. Ten cały świat rolnika, młynarza, piekarza zamknięty w tej małej bułce. I tą bułkę i ten świat trzyma mały chłopczyk, mój mały chłopczyk. Mój świat zamknięty w tej rączce i ta rączka świat cały trzyma tamten świat.  A to przecież zwykła bułka. Ot nic szczególnego. Zapakowana rano wcześnie rano. Gdzie jeszcze zmysły nocy plączą się po małym niewybrzmiałym jeszcze dniu. Gdzie już widać świat dobrze, czuć jego poranną niedoskonałość. I ta bułka i ten pan co ją przywiózł i ten żółty samochód, i ta już ukazująca się postać pani z laską idącą w kierunku miejsca , gdzie zawsze stoi ten żółty samochód. Jest pierwsza , zawsze jest pierwsza, choć ma najdalej. To czeka na bułkę , na samochód, na pana, na ludzi z którymi może porozmawiać. Ich twarze budują w niej obraz tego że życie wśród nich , nie czuje się samotna, odrzucona. Lubi ich posłuchać, lubi jak zbierają się pomału przy aucie. Dla niej to najpiękniejsza chwila w tym kieracie dnia codziennego. Na przemęczonej życiem twarzy pojawia się wtedy uśmiech. Przeorane krzyżem życia poliki podnoszą się , oczy tak mocno zmęczone zaczynają się skrzyć i weselić. I tylko przychodzi codziennie po tą jedną bułkę. Przychodzi pierwsza , odchodzi ostatnia. Co dzień…..

 

I ta bułka - ten cały świat ten Pani ten świat tego gołębskiego kłosa , kurzu mąki w młynie, zapachu drożdży i wypieku trzymana jest w jego małych dłoniach. On zawsze się uśmiecha, zawsze! Przecież nie do tej bułki…….do tego świata…..

 

Seniorka z Gołebia. Zdięcie p. Małgorzata Daniłko

22 czerwca 2019   Komentarze (1)
filozofia   syn   bułka  

Gdzieś między Klikawką a Wisłą....

 

Włączam moją poranną listę muzyczną na telefonie. Sprzężam z autem. Już mam, już płynie muzyka mej duszy, mego serca. Jan Tiersen dziś w odsłonie natury i tego piękna kobiecego głosu w utworze Koad. Świeżo zaparzona i wypita kawa o tym środowym świcie pobudza. Wiem, że ten dzień będzie unikalny. Znaczy na pewno ranek. Mijam mostek na Klikawce. Przede mną pola i łąki skąpane we mgle , mgle tego czerwcowego świtu. Zagęszcza się miejscami by rozprężyć się gdzieś tam przy wale, przy Jaroszynie. Słońce zacina swoimi błyskami jeszcze nieśmiało. Ciepło już ale nie gorąco. Droga polna, wiem znam drogi polne. I te do lasu i te do wsi, i te do mostu i te na łąki. Tu usiana wierzbami , tymi wiślanymi. Zieleń traw nasyca już i tak mistyczny poranek. Widzę z oddali oczka wody, brunatność łąk po wylewie. Wisła się otrząsła i wróciła do koryta. Zostawiła po sobie swój ślad , ślad jej istnienia. 

 

 

 

Przekaz o jej nieobliczalności i jej misji. Widzę te znaki jej bycia , mijam co rusz. Mgła towarzyszy mi , otula i sprawia , że ten świt jest tak tajemniczo piękny. Gaszę silnik. 5:30 rano. Na niebie wirują poranne chmury nie zwiastujące nic złego. Ot kręcą się niesfornie po niebie. Zasłaniając coraz rzadziej słońce. Jest. Jest ten świat. Świat mój tak mocno mój. Tymczasowa „łacha” skutecznie odgradza mnie i Wisłę. Dziś do Ciebie Wisło nie przyjechałem. Dziś przyjechałem do tej już niedługo istniejącej łachy skazanej na byt nieistnienia. Otwieram drzwi i uderza mnie ta cudowność tego miejsca. Wstaje i zbieram każdym zmysłem to co mnie tu przeszywa i otacza. Wzbił się nade mną dzięcioł chyba czarny. Uderza mnie jego obecność. Choć tak mało się znam na ptakach. Ma bardzo unikalny swój trel , swój głos. Słychać go daleko i wyraźnie. Kolega ekspert od ornitologii mówi, że podobny głos ma do orła.

 

 

To ciekawe, nie skojarzył bym. Odprowadzałem go wzrokiem , nikł w oddali nad polami truskawek i zboża. Przede mną rozlewisko wybrzmiałej niedawno królowej rzek. Tak naturalnie już przejęte przez florę i faunę. Pliszki czy czajki uwielbiają takie miejsca. Jak i ja. Pliszki szare tak bardzo wkomponowały się w te trawy zalane , łąki , że ciężko je dostrzec. Nie boją się ,żerują w tym podmokłym świecie. Jak pewnie co ranek , jak pewnie co dziennie, jak pewnie przez całe życie. Słońce odbija się w tafli wody budząc mieszkańców do życia. Świergot ptactwa, gdzieś z oddali warkot ciągnika jest niczym. Tu ton tego miejsca nadaje basowe buczenie kumaka nizinnego. Ten mały płaz potrafi takie cuda. I to nie jeden. Zamykam oczy i widzę i słyszę go w tych naszych filmach. Tych o polskiej wsi, o życiu na niej. O nieodłącznym byciu razem ludzi i natury. Ktoś z Państwa poda choć jeden tytuł ?

 

Żywokost albison :)

 

To on miarowo nadyma swe poliki tam w tych trawach ,szuwarach. Malutki ,ale jaki donośny, jaki nasz… Krzyczy w górze czajka na mnie. Rozpościera skrzydła nad tą polną łąką, nad rym zalewiskiem. Nade mną. U końców skrzydeł głęboka czerń by nagle przejść w biel tułowia. Krawat czarny. Genialnie się prezentuje, a może wita. Pod nogami piękny albinos -żywokost lekarski. Biały kwiat, nie jest to rzadkość. Przy nim majestatycznie pną się trzciny. W tle wierzba iwa. Skromna ta wierzba. Skromna. Krok dalej już fioletowy żywokost. Liście łopianu już takie ogromne. Tu im dobrze. Otulone przytulią ciepłym i czułym dotykiem. Wszędobylska jasnota biała nadaje świeżości temu przydrożnemu raju. Podążam dalej, cholera po co patrzyłem w dół- wiem już przepadłem , już moją dusze napełnia miłość do botaniki. A tak chciałem i zobaczyć coś więcej niż moje kochane ziela. Prawie się udało. Zapadam w niej cały…

 

 

Krople rosy na wierzbach ..i trawa gęsta mokra pachnąca rankiem....Tak mocno aż podniecająco !Promienie słońca ciepłe...Trawa się poddaje tym promieniom...Wynikają w nią i przenikają aż do ziemi, uwalnia się wilgoć i woń...Oszałamiająca zapachem... I wszystko co żyje wychodzi z niej.A ranna kropla spływa powolnie po jej źdźble, lekko ugiętej jej ciężarem. Kropla opada bardzo powoli. Prostuje się źdźbło trawy...Ta łza poranna nawadnia i tak już nasiąkniętą wodę od wybrzmiałej Wisły. Ziemia nie pyta , przyjmuje. Korzenie piją a trawa znów się pręży...I pnie w górę do słońca. Większa i grubsza i zagęszcza się. Bucha swoim cudownym soczystą zieloną naturą. Jak się w niej stanie, to sięga po kolana...I ziemia grząska w niej oblepia buty, ma się wrażenie i uczucie tonięcia,Zapadania się...I chce się wyjść, ale nie można... Trzeba o wierzbę się oprzeć, przytrzymać i spróbować wyjść na drogę...Wierzba tak nasza, tak Polska ! To pomnik naszej Ojczyzny. Pod nią nie jedno życie się rodziło i nie jedno uszło. Wierzba nie pyta , wierzba pomaga. Lekko podejmuje i oddaje . Cicho mówię dziękuje. Szelest liści mi odpowiada ...Wiem że jestem w tym świecie i ten świat jest we Mnie. A przecież ta poczciwa staruszka Wierzba jest bogactwem.Jej gałęzie ścinane na opał odrastają zawsze. Jej kora zmielona jak popiół chroni przed odparzeniem niemowlęcą pupkę. Jej pnie dają oparcie a gałęzie schronienie przed słońcem. W cieniu wierzby można usiąść lub zasnąć bezpiecznie jak przy matce. Tak czule otaczającą swoją miłością dzieci swe.Bo ona była i jest...Szumią jej liście słyszysz? Tak dźwięcznie! A wiatr bawi się gałęziami, wiotkie przechylają się ,szeleszczą bladozielone listki.Letni zefirek smaga lany pszenżyta zrzucając z niego ostatnie krople poranka. Kolejnego uwolnienia się od mroku i złych nocy. Poranka wiślanego , pełnego ptactwa i żabiego trelu , pełnego pracy rak ludzkich o tam w oddali . Na kolanach gospodarz już dogląda swego zagonku. Płynie rzeka zboża , wije się i kręci niby tak przaśnie , ale dziś tak czule, tak ciepło. Jakby chciała się przywitać….Nie wiem ....Zboże młode zielone...Śmieje się bo wzrasta w siłę! I niebieskie chabry między nim migotają okraszone kroplami rosy.

 

Czyściec błotny 

 

Wybudza mnie z tego świata przeraźliwy jazgot mew śmieszek. Stoję przy drodze, przy wierzbach , przy zalewisku. 6:10. Tyle minęło już czasu ? dla mnie to była sekunda. Zawinięta w pakunek cudowności na jej szczycie , szczycie dzikiego szczypioru raduje mnie. Pospiesznie zrywam ich kilka - będę miał na kanapkę. Obok czyściec błotny o nie bardzo ponętnym zapachu, ale jakże ważny w medycynie ludowej choćby na stawy, na rany. Na drodze wyrasta już lebioda. Kiedyś ratowała ludzi przed głodem. Zbierano ją , obgotowywano i jedzono. Występuje tu stadnie. Ja mówię na nią szparagi dla ubogich. Choć jest bardzo dobrym źródłem i witamin i niezbędnych pierwiastków. Ale teraz mamy ze sklepu wszystko przecież… takie ładne , umyte, zapakowane…… I jaskry i nawłoci kanadyjskiej łany i rukiewnika często z daleka mylonego z rzepakiem nie dają mi spokojnie opuścić ten raj. Słońce coraz wyżej. Puka w ramię swoimi parzącymi coraz bardziej językami. Znak ,że kończy się ten świat , ten mistyczny poranek wiślanego, ten tajemniczy zamglony pełen jakiegoś głębszego uczucia ranek. Gospodarz w oddali na kolanach dalej.

 

Jeszcze przez jedną chwilę tak będzie...bo słońce wyżej.I cieplej się robi, magia poranka ucieka bezpowrotnie...Dzień ten gorący i silny, twardy wdziera się nie pozostawiając złudzeń! Ruszam kłaniając się temu miejscu. Tej oazy i nowej mojej przystani. Tej między Klikawką a Wisłą…..

 

 

 

05 czerwca 2019   Komentarze (3)
przyroda   filozofia   opatkowice   wisła  

Stęsknieni razem - Wieprz i ja.

 

 

Ciepły powiew porannego zefirku przywitał mnie otwierając drzwi samochodu. Ja wiedziałem ,że dziś jest dzień a w sumie poranek tak intymny dla i tak prywatny, ale nie spodziewałem się tego brzasku Wieprzańskiego.

 

 

Tak dawno nie widziany Wieprz , wiec po delegacjach z tęsknotą i wielkim przejęciem przed pracą ruszyłem na spotkanie z nim. Zjeżdżam z wału w Skokach, mgła unosi się nad łąkami nadwieprzańskimi a sam on tak cudownie wije się wśród tych łąk. Ruszam dalej …tam pod Masów tam hen hen . Droga wiedzie mnie i wije się zmoczona w ostatnio padających deszczach. Mijam miejsce gdzie byłem kiedyś, jadę dalej. Widzę tą mistycznie piękną przyrodę tego miejsca, widzę rosę na trawach , turzycach , na tych jeszcze niepowstałych żółtych jaskrach. Gaszę silnik nie mogąc doczekać się tego fizycznego i realnego spotkania z tą naturą ! Tą nie do skopiowania ! tą jedyną , majestatyczną, piękną. Otwieram drzwi i zalewa mnie ten świat nadwieprzański , otacza i pochłania.

 

 

 

Duże krople rosy niczym diamenty wiszą na porannych trawach i dmuchawce nimi zmoczone czekają na słońce. Kwiecia jaskrów żółtych tak intensywnie pięknie nadają ton tej diamentowej zieleni łąk. Szczaw kobyli kępami obsiadł te tereny zalewowe Wieprza. Gdzieś przebija  się piękny błękit niezapominajek błotnych tak skromnych ale jakże pięknych w błękicie. Nad nimi górują „boże chlebki” czyli taszniki. Pamiętam jak te serduszka zjadało się na polach i łąkach. Teraz już dorosły i dojrzały się zrobił. Rzeżucha łąkowa i rzeżusznik już prawie przekwitłe tu w tym miejscu. Choć na łąkach przy ujściu Wieprza koło Borowej jeszcze tak się bieli ten rzeżusznik… Krwawnica już się pręży ale na razie tylko liście. I wybiła już mięta ,gdzie pięciornik ją zagłusza póki co. Koncert ptaków dziś był nie do opisania. Tak głośno i tak wyraźnie. Tak na powitanie , tak na zaczynający się dzień. Skowronki, żurawie, mewy i niezliczona ilość ptactwa mi nie znana  tu przy mnie, tu koło mnie dawały taki koncert , że uniesienie duchowe wisiało w powietrzu. Ta istna rzeka i potok ptasich melodii koił duszę, uspokajał i radował zarazem.

 

 

Nie mogę opisać tego co tam czułem. Do tego ten zapach mokrego ciepłego poranka nadwieprzańskiego. Zaciągałem się głęboko , delektując się każdym wdechem. Nie sposób pomylić tego zapachu z czymś innym. Taka mieszanka soczystych traw tak bujnych i tak zielonych dodaną nutą rzeki, ziemi tej nadwieprzańskiej a wszystko okraszone ledwo wyczuwalnym zapachem mięty. W blasku słońca łamały się w kroplach rosy historie tych ziem, tego miejsca. Tu wręcz słychać  tętent wypasanych koni od wieków będących nieodłącznym punktem w krajobrazie wieprzańskim. Tu tą soczystą trawę podgryzają nasze polskie łaciate a mają co. Ta pewnie stąd trawa najsmaczniejsza i jedyna w sowim rodzaju. Dziś nie widziałem oni koni ale krasul lecz na moje przybycie komitet powitalny był. Tak dawno tu nie byłem. Wieprz snuje się wartko. Gdzieś powstała wysepka a na niej krzykliwe mewy. Wzbiły się ku górze- trzy- jedna w dziobie miała uklejkę a dwie krzycząc na przemian jej towarzyszyły. Troszkę pozabierał brzegu przez ostatni wyższy stan wody, kępy traw i ziemi usuwają się delikatnie i wolno w stronę lustra wody. Niby nic się nie zmienił , płynie dalej tak majestatycznie , tan naturalnie i tak cicho i spokojnie. Ale dziś inny jakiś, piękniejszy!!!

 

 

Tak dawno nie byłem u Ciebie przyjacielu!! Wybacz!. Pewnie wybaczył ….  Jakieś 100 metrów po drugiej stronie przystanek rzeczny Masów. Łagodne zejście pewnie dla kajaków i łódek. Po mojej prawej w oddali na zakręcie naroże lasu. Tam wyszła klępa. W końcu w tym roku pierwszy raz widzę naturalnie łosia. Popatrzyła się w moją stronę. Czy była sama czy z łoszakiem nie wiem. Może się nie ocieliła jeszcze. Co za widok. Pasła się na tej skąpanej we mgle poranku łące. Nade mną koncert skowronka ! ba widzę go ! jest tuż nade mną – głośno się wita. W oddali widzę watahę dzików. Nigdy tu ich nie widziałem. One też przyszły mnie powitać? Chyba tak ! Zatrzymały się około o100 metrów ode mnie. Było ich 5 -6. Stanęły i patrzyliśmy na siebie. Miały inne plany do załatwienia na Masowie.

 

Przeprawa wpław watahy dzików

 

Weszły do rzeki i wpław ją przepłynęły. Złapałem telefon i marne zdjęcie poczyniłem. Na dowód ,że nie kłamię. Co za widok ! taki naturalny a taki dziwny w tych czasach. Rozglądam się na boki i wokoło wiedząc o zbliżającej się godzinie rozpoczęcia pracy. Wiem ,że na mnie już czas. Zaciągam się po raz kolejny tym nadwieprzańskim powietrzem. Słońce coraz milej grzeje. Już wsiadałem do auta , gdy jeszcze spóźniony z komitetu powitalnego zając przykicał w moją stronę. Tak to miejsce na mnie czekało ? Tak ja czekałem na to miejsce, że mam takie myśli? Nie wiem. Ruszam do pracy, naładowany po brzegi miłością do mateczki przyrody – tej nadwieprzańskiej, JEDYNEJ!

 

 

17 maja 2019   Komentarze (2)
filozofia   przyroda   Wieprz JA łąki  

Refleksja o miłości do Staruszki - Pana...

 

Kochać swoją małą ojczyznę tak bezgranicznie tak pięknie i tak oddanie może ten tylko co jej zawierzył, w niej żył w doli i niedoli. Kocha bezgranicznie nie oczekując nic w zamian. Ja często mam odczucia wielkiej empatii i miłości to Matuszki natury lecz to za mało. To przywiązanie , tradycja , Bóg, wiara, miłość oddanie kształtuje postawy w człowieku. Buduje w nim wielką więź do ziemi , bo ciężkiej roli, do codziennych często bardzo ciężkich obowiązków. To ta modlitwa wieczorna przy lampie naftowej czy świecy, to dotyk spracowanych dłoni matki i jej cichy szept na dobranoc, to ta wyprasowana koszula w niedzielę do kościoła. Nic tego nie jest w stanie wymazać ani zamazać w ludziach , którzy bezgranicznie pokochali swoją wieś, swoje miejsce na świecie. Najpiękniejsze , choć trudne, cudowne , choć wymagające....

 

 

Znam tak mało ludzi którzy kochają bezsprzecznie , bezinteresownie czystą miłością do swojej małej ojczyzny. Wsi. Bochotnicy. Wybitny i zasłużony regionalista, pasjonat historii regionu i nie tylko. Z zamiłowania także interesuje się żywo życiem codziennym i dawnym na wsiach, poeta , człowiek tak bogaty w słowo i wiedzę a przede wszystkim miłość d Bochotnicy jak mało kto ! Ba powiem więcej jak nikt kogo znam tak się jak Pan Edward Piwowarek nie wypowiada na łamach swoich książek o swojej ojczyźnie. Dziś oddaję i chylę czoło mistrzowi, którego los pozwolił mi poznać osobiście. Proszę przeczytajcie jak w pierwszych zdaniach nowej książki „Opowieść o młodniejącej staruszce i rycerzach św. Floriana” opisuje swoją ukochaną....

 

 

 

 

„....Na dźwięk słowa Bochotnica ogarnia mnie podniecenie widzę przestrzeń moich marzeń doznaje olśnienia i przyspieszenia tętno .Oczy zachodzą mgłą , by po pewnym czasie poczuć spływające po policzkach niewymuszone przecież krople. Ożywają we mnie coraz to nowe widoki, widzę znajome wróble i dzikie Gołębie ,Sikorki ,Dzięcioły przylatujące zimą do okien i tłustych przysmaków . Wyobraźnia wraca do czasów dzieciństwa , jestem na łące cudownie kwitnącej pełnią kolorów tęczy , barwą która pachnie. Przeważa biel Rumianków z maleńkimi słoneczkami w środku ,pełno wiciokrzewów i dzikich Fiołków ,babki ,napastnicy , złotokapów, zakwitającej już białej i różowej koniczyny . Pełno też

 

 

 

 

Cieciorki i dzikiego groszku , wiechliny łupkowej .Wzbudziłaś we mnie głęboko ukryte obrazy ziemio mojego dzieciństwa , czasów pastuszkowych odbitów na piętrach i gry w „dwa ognie”. Ziemio, która i piasek złocisty ukryłaś pod powierzchnią swoją ,i pokłady gliny schowałaś Wąwozowych , a grube warstwy kamienia okryłaś różnoraką Drzewiną ,kamienia Bieluńskiego który zdobi fasady domów i kominki nowobogackich . Oj !!Ziemio ty, ziemio nasza pachnąca konwaliami poziomkami i malinami i grzybami . Ziemio radująca oczy wczesnym kwieciem kłujących tarnin ,błyszczących jeżyn i rubinowych Berberysów ,ziemio upalnych lipców i sierpniów ,śpiewanych Maryjnych Majów i tragicznych listopadów! Ziemio szkarłatnych Piwonii , odurzająca zapachem Czeremchy i Akacji ,ziemio pyszniących się Kalin, śmietankowych jaśminów i fioletowych bzów zanoszonych w każdym maju matce chrzestnej Zofii z okazji jej imienin ....

 

 

 

Wsiąkło w tę ziemię wiele gorzkich łez , nie mniej niewinnej krwi …. „

 

 

 

Zdjęcia. uchwycone przez mistrza złapania danej chwili w kadr. Genialny i wrażliwy fotograf - Robert Sołtan!!! Bochotnica i jej wąwozy!

 

11 maja 2019   Komentarze (1)
bochotnica   filozofia   Bochotnica Piwowarek Edward  

Historia lokalna - cmentarz epidemiczny (?)...

Znów przyszło zmierzyć się z czymś zapomnianym....

 

 

 

Człowiekowi się wydaję ,że już wszystko widział i wie. Patrzy na mapę Końskowoli i wie wszystko ( z grubsza). Okazuje się , że wie bardzo mało albo wręcz nic. Wsiadam w Mkę i udaję się do miejsca , gdzie nawet miejscowi nie bardzo wiedzą i kojarzą. Moja wizyta w Bibliotece w byłym mieście Końskowoli kończy się nie tylko zakupionymi cudownymi książkami w tym Pana Aleksandra Lewtaka wybitnego regionalisty i pasjonata historii tej lokalnej przede wszystkim . Od cudownych Pań z Biblioteki dowiedziałem się sporo i o tym miejscu też i też ile mogłem t dałem od siebie.....

 

 

Uzbrojony w ortalion bo i padać zaczęło jadę d tego cudownego miejsca na świecie nazwaną Witowską Wolą czy Konińską Wolą czy po prostu aktualnie Końskowolą. Ale cel wizyty tajemniczy i bardzo emocjonalny. Trafiam bez pudła. Gaszę silnik i już czuję dreszcz ,emocję. Widzę odbicie Kurówki do stawów na Pożóg . Sucho , rów suchy a dalej już zmeliorowany. Czuję już jak wzbierają we mnie emocje. Wchodzę w lasek , zagajnik na końcu Końskowoli a początku Witowic – miejscowości podstawowej – fundamencie. A tu taka przekorność losu historii , że Wola stała się ważniejsza niż jej żywiciel, fundament pierwowzór i ojciec czyli Witowice. Starsze, ale chichot historii odsunął go n bok dając przez setki lat dzierżyć prym jego Woli – Konińskiej Woli. Potem zrobił to samo z tą cudowną miejscowością – byłym miastem Końskowolą na rzecz Puław.

 

 

Ja już czuję że to miejsce jest uświęcone. Choć drzewek młodych sporo , krzaków też i starych drew kilka czuję już miejsce pochówku. Czuję te cierpiące dusze choć nie tak mocno jak w Bobownikach czy Gołębiu na tamtych epidemicznych cmentarzach Tam był niewymowny żal i smutek rozgoryczenie i brak zrozumienia tych dusz ,że zostały tak nagle zabrane. Wybaczcie , ale wyczuwam ciut tą mistykę. Tu lasek rośnie , żadnego grobu,żadnego małego krzyża – nic. Ptactwo ćwierka , szum byłego miasta słychać , samochody , kosiarki burczą , psy ujadają w oddali. Południe. Słońce na chwilę zagląda i oświetla ten teren. To na moje oko kwadrat , myślę sprawdzę na Lidar. Stąpam powoli , każdy krok to przecież stąpanie po czyimś grobie pewnie. Staję przy wysokim drzewie. Pochylam głowę i zaczynam modlitwę , za te dusze tu umęczone i pogrzebane. Za ich niedoszłe życie. Czuję obecność jakieś siły w tym miejscu. Czosnaczek na krawędzi zagajnika pięknie kwitnie. Zarywam kilka liści – lubię to ziele. Daje taki cudowny posmak czosnku. Suszę w domu i mam. Najlepiej zbierać teraz właśnie. Myśli pogrążone w tym miejscu. Nic o niem nie wiedziałem , a teraz tu jestem. Coś niebywałego jakoś bardzo dziwnego. Słyszałem ,że tu Żydów umęczyli Niemcy nie szczędząc historii cierpienia. Tu przecież w Końskowoli jak i Puławach czy Dęblinie to wyznanie Mojżeszowe doznało cierpień i śmierci w zesłaniach do obozów zagłady. Nie wiem , być może tu były, ale młode drzewka wówczas były krzakami. Przechodzę w stronę Kurowskiej. Czuję coraz większe napięcie otoczkę emocji które wzbierają – nie bez powodu.

 

Pojawia się krzyż na horyzoncie. Drewniany , zmruszały , belka poprzeczna mocowana na drut kolczasty już zardzewiały. Od razu widać , że to krzyż cmentarny sama inskrypcja na nim to potwierdza. „W Pokoju Wiecznym Zmarli Nasi” nie tylko świadczy o miejscu pochówku ale mówi wprost ,że to cmentarz były cmentarz katolicki. Potwierdzają to mapy z 1937 roku. Pokazują i innowiercze miejsca pochówku. W takiej Końskowoli tyle miejsc pochówku i tylu wyznań... Przecież dalej przy latarni – kapliczce cegłami otoczonej w Witowicach też jest mały cmentarz i to epidemiczny raczej. Witowice i Końskowola i Opoka mają kilka kapliczek latarni dla dusz i dla ochrony przed nadchodzącą epidemią. One niestety były bezlitosne.

 

 

 

Cytując Teatr NN z Lublina :

 

„Choć uznaje się, że szalejąca w XIV wieku w Europie czarna śmierć, czyli dżuma, ominęła nasz kraj, wydaje się, że informacja o wybudowaniu w mieście w tym okresie pierwszego szpitala może wskazywać na to, że jednak i tu zagrożenie było realne. Jedna z największych lubelskich zaraz miała miejsce dopiero w 1572 roku. Nie tylko zdziesiątkowała ludność, ale także zahamowała na pewien czas rozwój handlu. Zagadką pozostaje odpowiedź na pytanie, czy zaistniało w mieście jakieś wydarzenie, które ją wywołało, czy została przyniesiona z zewnątrz. Do kolejnej epidemii morowego powietrza doszło w 1592 roku. Następne miały związek z nawrotami tzw. dżumy mediolańskiej. Do Lublina dotarła ona w latach 1620, 1622, 1623–1625, 1627–1630, 1635, 1641,1645, 1650, 1652, 1657–1658 i 1677–1678. Do epidemii dżumy dochodziło także w latach 1695, 1707–1712, 1715, 1720 oraz 1736–1737. W XIX wieku ludność Lublina dziesiątkowała cholera zbierająca swe żniwo w latach 1827–1831, a także 1855 i 1892. Wojny światowe przyniosły kolejny nawrót cholery oraz tyfus, które pojawiły się w latach 1915 i 1942. Te pomory nie były już tak tragiczne w skutkach. Lepsze warunki sanitarne, rozwój nauk medycznych i upowszechnienie lekarstw sprzyjały walce z chorobami..”

 

 

A same pobliskie Puławy nawiedziły fale cholery i morowego powietrza choćby w 1708r , 1852, 1856 ( gorączka tyfusoidana) czy 1892r. Ta ostatnia dotknęła na pewno Końskowolę dając wotum w postaci budowy kapliczki przy kościele św Anny z karawaką. Pierwsza z 1708 roku postawiła trzy krzyże na wzniesieniu XIV wiecznego miasta Kazimierza Dolnego. A te powstańcze choćby z listopadowego Powstania co dotknęły Gołąb ? Czy mór co na tyfus plamisty pokotem położył mieszkańców Bobrownik. Tu też była epidemia. Ksiądz wspominał w kościele. Pochowano nie gotowych na śmierć ludzi.

 

Tu już tylko przypuszczenia moje ,skoro nie był obecny cmentarz w wielu XVIII , XIX wieku wiec miarkuję , że powstał albo na końcu XIX wieku lub o pierwszej wojnie światowej , która obróciła w pył Końskowolę. Idąc za książką Sto Osobliwości na Stulecie Niepodległości – Jacka Śnieżeka :

 

„W Końskowoli na 333 zaewidencjonowane budynki spalono aż 326! Całkowicie wypalona została północna i wschodnia zabudowa pierzei rynku oraz kwartały zabudowy na tyłach tych pierzei. Kompletnemu zniszczeniu uległa dzwonnica. Rosjanie zabrali z niej trzy XVIII-wieczne dzwony odlane przez gdańskiego ludwisarza Witwercka. Kościół parafialny nie uległ zniszczeniu. W kościółku św. Anny, na pow. 48 m 2 została zniszczona dachówka i trzy okna oprawne w ołów i cynę. Ponadto spalone zostały: wikariat, organistówka, przytułek, dwa „domy muzyki kościelnej”, ogrodzenie cmentarza oraz zabudowania gospodarcze. Dziekan dekanatu puławskiego ocenił w sierpniu 1919 r., że parafia w Końskowoli potrzebowała na likwidację szkód wojennych 50 000 koron. Spalona została również synagoga."

 

Krzyż z lat 50 -tych skromny – mówi wszystko. Odmawiam modlitwę,czuję że te dusze są tak mocno nie skrępowane. Ptaki dają koncert. Zagłusza to człowiek ten stan, rozglądam się leżą puszki po piwie kalosze , flaszki i gruz blisko. Ot śmietnik dla tych okolicznych albo nie okolicznych mieszkańców. Jak na młodszym na Górnej Niwie cmentarzu żydowskim. Odchodzę z tego miejsca ,chyląc czoła i dając westchnienie duszom tu pochowanym. Bo przecież to cmentarz epidemiczny....

 

 

Postanawiam iść do końca do ubojni w Witowicach by spotkać się z kolejną kapliczką – latarnią. Już w lesie....Odjeżdżam zmieszany.... To co napisałem to tylko moje przypuszczenia i mapy które są wiarygodne. Liczę na Was drodzy czytelnicy o rozwianie wątpliwości bądź opowiedzenie od nowa tej historii – tego miejsca. Znajduje się w lasku między ulicą Wschodnią a Polną.

 

 

mapa z 1937 roku

 

 

Zdjęcie Lidar - ukazuje zarys cmentarza

 

Zdjęcia i przemyślenia moje. Opis z – cytowane w treści i ze strony  Złe miejsce dla ślimaków.

02 maja 2019   Komentarze (1)
cmentarze   filozofia   historia   wyznania religijne   końskowola   epidemie   cmentarz epidemiczny Końskowola  

Wola Kleszczowska - Wola umysłu...

Co nas pcha do tego żeby codziennie ruszyć ten krok do przodu, codziennie być o krok dalej ? Co nas napędza, że nasza przemożna chęć rośnie ? chęć  bycia ? czy może  współżycie na tym świecie ? czy może to, że chcemy w jakiś sposób go dogonić ?  a może chcemy płynąć wpław ? rozum z nim?  tego do końca nie wiem. Uświadamiam sobie tą szybkości przemian tego świata wtedy, kiedy właśnie dziś patrzę na taflę wody sadzawki ! Patrzę jak z drugiej strony na hałdach piasku wydobytych jak urobek z tego miejsca, przechodzi się sarenka chyba - jelonek raczej- nie widzę tego dobrze. Kiedy słyszę ten przemożny świergot ptactwa, który jest wokół mnie, który unosi się w nad łąką i taflą wody.

 

Kiedy widzę oczka na Stawku mówiące o tym, że ryby nie śpią, ryby cały czas spływają. Widzące ruszające się szuwary i pałki wodne, które dopiero z zimowego letargu zaczynają wstawać i piąć się ku górze co świadczy jednoznacznie o tym, że wiosna w pełni. Kiedy widzę tą ścianę lasu i drogę, na której się kończy gdzieś tam daleko i Sosny te Sosny, które tutaj są duże olbrzymie. Sosny, które były posadzone naturalnie. Sosny, które pewnie pamiętają czasy wojen i chciały by  przekazać co  widziały. A widziały nie jedną historię zapewne.

 

 

I ta ogromna Sosna- tutaj przy palenisku koło krzyża- ona chyba powie najwięcej, choć cały czas będzie milczała. Szum wiatru w jej ramionach i odgłosy ptactwa w niej zamieszkałe, w tej poświacie poranka daje do myślenia i imponuje i epatuje swoją cudownością , naturalnością . Ściana lasu i wijąca się pola droga dodatkowo podnosi wrażenie porannego mistycyzmu. Ta droga nie jedno na swoim grzbiecie niosła oj nie jedno.  Stoliczek i krzesełka w lesie zaskakują mnie , lecz powodują uczucie takiej mało w tych czasach pozytywnej synergii czy kooperacji między człowiekiem a przyrodą. Ładnie go widać , siadam i zamykam oczy , chłonę. Historią, próbując na swój sposób ją opowiedzieć stalowy pomalowany, odnowiony, żółty widoczny z daleka krzyż.

 

I ten szpak, który właśnie wyleciał tutaj nad taflę wody z budki zawieszonej na jednej z sosen. Nie mówiąc o bezkresie konwalii jak i nawłoci, która się pręży. Dmuchawców, które już gotowe są do swojego lotu,  był zapylić ziemię, która gdzieś jest oddalona i tam gdzie wiatr zaniesie. To może w końcu to jagodziany,  które dostały pięknych zielonych soczystych liści, których kwiatostan już jest związany. Czy może w końcu my w tym wszystkim, my w tym całym świecie chcemy iść z nim, czy chcemy iść pod prąd ?

 

 

W takim miejscu jak dziś daje bardzo dużo do myślenia!  Ławeczka, wróć - ławki - bo jest ich bardzo dużo zapraszają na porannym spacerze by usiąść i przemyśleć pewne swoje sprawy. Przemyśleć to czy ten pęd do życia jest tak ważny ?

 

 

Przygoda też będzie w swoim stylu pędzić – ba pędzi – ale w swoim cyklu zawsze zgodne z naturą,  zawsze jest Alfa i zawsze jest Omega, nigdy nie ma ani więcej na przodzie ani więcej na tyle. Jest zawsze proces skończony. My jesteśmy tymi, którzy wyłamują się poza ten proces, poza tą ewolucję przyrody. My ją kształtujemy, ją budujemy, ale i potrafimy ją zniszczyć.  Ale czy mamy powody ? czy mamy jakieś ciężkie powody, dla których mielibyśmy cały czas odrywać tej naturze Kawał Ziemi  ? odbierać jej to ?  co ona przez wiele tysiące lat – ba miliony ! stworzyła ?

 

Czy my ludzie dla swojej potrzeby, dla swojego widzimisię ?  Ja takich powodów nie znajduje!, myślę że niewielu może znaleźć takie powody!  Trzeba cały czas mieć się na baczności, trzeba cały czas być czujnym, po to żeby nie przesadzić,  po to żeby nie pójść w złą stronę,  po to żeby ta świadomość tego że ta energia nasza życiowa bierze się z przyrody! z natury! Nie z porannej wypitej kawy, nie z zjedzonej drożdżówki z serem - to daje tylko na chwilę i to niewiele tego paliwa.

 

 

  Tu można się naładować, jeżeli chodzi o paliwo do cna, od początku do końca  - tutaj na łonie natury! Tu poznajemy samych siebie, poznajemy swoje słabości. Mało tego, poznajemy swoje potrzeby. To my w końcu na łonie natury mamy czas dla siebie, chociaż te 10 - 15 min poświęćmy go dla siebie.

 

Tutaj gdzie jestem teraz  z jednej strony tego wyrobiska jest bagno, gdzie olszyny zmieniają swój punkt na mapie przyrody, gdzie zupełnie inne gatunki zarówno roślin pewnie i zwierząt funkcjonują na pewno znajdziesz wewnętrzną równowagę i stabilność umysłu i ciała. Tu przy tym stawie, tu w Woli Kleszczowskiej – Kleszczówce starej  sięgającej piętnastego wieku w źródłach pisanych możemy odpocząć – tak bez nerwów , tak naturalnie, tak po ludzku , tak w zgodzie z przyrodą. 

 

 

A życie Tu w tej miejscowości między piachami, a bagnami nie było łatwe. Tym bardziej ludzie doceniali każdą chwilę, każdą sposobność by dać naturze, ale także i o tej natury otrzymać. Nie bądźmy tylko nastawieni na odbiór….

 

26 kwietnia 2019   Dodaj komentarz
filozofia  

Autor....

Autor zdjęcia Robert Sołtyn

25 kwietnia 2019   Dodaj komentarz
filozofia  

Wieprz do znudzenia...

 

 

Jak matuszka natura nas czyli świat stworzyła byśmy widzieli i wiedzieli po co na nim jesteśmy. Byśmy mieli jasne cele , byśmy kierowali swym owocem życia jak najlepiej i najbogaciej – byśmy mieli pełną świadomość naszego bycia. Tego małego trybiku – nas - w całej machinie ziemskiego padała.

 

Pewnie trochę zaskoczenia? Nie szkodzi ….. Musiałem wstęp poczynić by móc bezpruderyjnie uderzyć w struny mi bardzo kochane – czyli naturę. Pisałem wcześniej, nie jestem stąd i dla mnie te tereny pod względem kulturowym, historycznym, przyrodniczym cały czas odkrywają swoje tajemnice. Kiedyś taki nie byłem- kochałem przyrodę, łowiłem ryby, łaziłem po lasach, polach, łąkach, ugorach szukając ukojenie i synergii z matuszką naturą. Często się udawało i stan błogości przeszywał mnie na wskroś.

 

Tu w Lubelskim a dokładniej w powiecie Puławskim. Tu jezior mało (mniej)- głównie ze starorzeczy -Tu króluje Pani Wisła i Pan Wieprz. O Wiśle nie raz mówiłem i pisałem a o Wieprzu tylko wyjaśniłem skąd jest nazwa Wieprz tej rzeki i opisałem jego most przy Dęblinie. Wspominałem też o tym Skockim – cudownym.

 

303 km -jak nasz dywizjon w Anglii, 303 km rzeki, która tu mogę śmiało powiedzieć jest najpiękniejszą jaką znam, w której się kąpałem, w której łowiłem ryby, przy której siedziałem nocki przy ognisku a jej szum, bochot, koił nerwy i odpowiadał na moje potrzeby egzystencjalne. Jakże ta rzeka jest popularna wśród kajakarzy, żaglówek czy łódek, jakże unikalna jest to rzeka dla ornitologów, botaników, ichtiologów, przyrodników, rolników, globtrekerów, wędkarzy i w końcu tych co chcą odpocząć przy naturze i w naturze. Zaczyna pod Tomaszowem i przez Roztocze , omija szerokim łukiem Lublin przy Łęcznej, przy Lubartowie, zakręca przy Kocku by już prawie linii prostej ( heeheheh) koło Baranowa, Osmolic, Kośmina by ujść właśnie w Dęblinie.

 

 

A tak nie było kiedyś. Kilka wieków temu Wieprz uchodził do Wisły na wysokości Stężycy czyli dobrych kilka kilometrów od teraźniejszego miejsca .Panienka Wisła jak to każda kobieta zmienną jest – i zmieniła co nieco swoje koryto. Jedni się cieszyli, że mają dostęp do spławnej rzeki i mogą uruchomić handel, czy zająć się rybołówstwem a inni płakali i mocno zastanawiali się mając tylko starorzecza jak przeżyć. I tak wielkie majątki włościan stawały się marginalne i stracili na znaczeniu by inni mogli się wybić na kanwie hierarchii społecznej.

 

Jej prawy dopływ - Wieprz zawsze przy niej był i jest. Co sekundę zasila ją swoją miłością i czułością. Uścisk ten jest w Dęblinie zaraz ( no może 300 m) od mostu kolejowego na Wiśle w stronę Borowej.

 

 

To co 303 km wcześniej się zaczęło się kończy -kończy się w Dęblinie przy byłej przystani kajakowej . Piękniejszego finału bym sobie nie wymarzył. Dwie naturalne i nieuregulowane rzeki od wieków się uzupełniają choćby w rybostan, zasilają pola, łąki, stają się ostoją dla niezliczonej liczby zwierząt dla niespotykanej liczby roślin i drzew….

 

A to nad nimi w tym rejonie jest dalej kultywowany wypas koni na przybrzeżnych łąkach. Jak rankiem przy rześkim i już gryzącą w nos z zimna mgłą słychać w Skokach parskanie wierzchowców i klaczy ze źrebakami. Gdzie bladym świtem w nieśmiałej poświacie Słońca widać ich kontury z wolna przechadzające się po zroszonych łąkach. To niezliczona ilość dawniej młynów napędzanych jego wodami, to niespotykany ekosystem fauny i flory mający swoje miejsce w parkach krajobrazowych – Nadwieprzański. To w końcu niczym droga górska wije się niczym wąż wśród przyrody lubelskiej. To także niemy świadek działań wojennych. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w rejonie Wieprza skoncentrowane były siły 4 Armii gotujące się do Bitwy Warszawskiej. We wrześniu 1939 rozegrała się nad Wieprzem jedna z większych bitew kampanii wrześniowej – kilkudniowe walki pod Tomaszowem.

 

 

I czyj jest ten Wieprz ? Tych co się na ich terenach rodził ? Czy tych co u nich uchodzi do Wisły? Czy może tych co zasila stawy rybne w okolicach Kocka? A może tych co rozwinęli biznes kajakowy i rejon Baranów – Kośmin jest ich ? Czy może tego starszego pana co siedzi nad jego brzegami w miejscowości Nieciecz i próbuje złapać rybkę na obiad? Czy jednak tych co w byłym mieście Łysobyki ( Jeziorzany) wypasają sobie i sąsiadom krowy przy rozlewiskach? Czy może byłym ośrodku kalwinizmu w Polsce – Lubartowie , gdzie z pałacu Sanguszków wychodzą pięknie ukwiecone drogi nad Wieprza?!

 

Nie ma jednej odpowiedzi – jest do Wszystkich i Wszyscy powinniśmy o niego dbać.

 

 

Niestety my ludzie i stworzone przez nas zakłady, fabryki ,pola uprawne skutecznie niszczymy tą rzekę. Kilka smutnych faktów poniżej :

 

"Na przykład z Krasnegostawu odprowadzanych jest 698,1 tys. m3 /rok ścieków komunalnych oraz 366 tys. m3 /rok ścieków z mleczarni, z Lubartowa 1031,5 tys. m3 /rok ścieków komunalnych, a także ścieki z zakładów garbarskich. Do Wieprza trafiają ścieki przemysłowe z Zakładów Tłuszczowych „Bolmar” (805,8 tys. m3 /rok), Agros-Milejow (612,4 tys. m3 /rok), Cukrowni Krasnystaw (268,6 tys. m3 /rok) i Cukrowni Klemensów (235,1 tys. m3 /rok). W zlewni Wieprza położone są miasta: Lublin, Zamość, Świdnik, Kock, Radzyń Podlaski, Rejowiec i Ostrów Lubelski, z których ścieki odprowadzane są do dopływów Wieprza. I tak ścieki z Lublina trafiają do Bystrzycy (30 677,3 tys. m3 /rok), z Zamościa do Łabuńki Charakterystyka geochemiczna wód rzeki Wieprz 53 (4 438,7 m3 /rok), ze Świdnika do Mełgiewki (w tym 701,4 tys. m 3 /rok z WSK PZL-Świdnik), z Kocka i Ostrowia Lubelskiego do Tyśmienicy, a do rzeki Świnki odprowadzane są ścieki z KWK „Bogdanka” (4 892 tys. m3 /rok) oraz Łęcznej (781,7 tys. m3 /rok) (Roguska 2007)." *

Pokażmy, że umiemy tylko truć i zabijać tej rzeki, ale aktywnie bronimy ją przed dalszą degradacją. Zgłaszajmy wszystko co nienaturalne ( zmiana koloru, martwe ryby, piana na powierzchni , zapach,…)

 

 

 

Wracając do moich przemyśleń z początku to cieszę się bardzo całym sobą, że jestem tu teraz i mogę być częścią tego ekosystemu, napawać się widokiem, uwiecznić na zdjęciu…… Dajcie szansę naturze a ona na pewno okryje Ciebie płaszczem miłości i czułości….

 

Dziś Wieprz przy Niebrzegowie i jego starorzeczu. Poranek zimny i rześki. Misterium!

 

Zdjęcia własne. Przemyślenia też.

 

*Izabela BOJAKOWSKA, Tomasz GLIWICZ, Olimpia KOZŁOWSKA, Joanna SZYBORSKA-KASZYCKA Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy, Warszawa CHARAKTERYSTYKA GEOCHEMICZNA WÓD RZEKI WIEPRZ

16 kwietnia 2019   Komentarze (1)
filozofia   Wieprz  
< 1 2 3 4 5 6 7 >
Izkpaw | Blogi