• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Bez kategorii
    • Blog o własnej wędlinach....
  • Bieganie inie tylko
    • Maratończyk i jego przemyślenia
  • Historia
    • Fortyfikacje
    • I WŚ Puławy
    • Interaktywne stare mapy
    • O cmentarzach , dworkach
  • Historia lokalna
    • Dawne Puławy
    • I Wojna Światowa
    • Kompendium wiedzy o Gołębiu
    • Poznaj Lublin
    • Skoki i Borowa
    • Świetny blog o historii regionu
    • Wszystko o Sieciechowie
    • Wyjdź z pociągu
    • Zabytki, zaułki, zakątki ...
  • proces technologiczny
    • Procesy technologiczne
  • Przyroda
    • Blog leśniczego

Kategoria

Życie, strona 2

< 1 2 3 4 5 6 >

Baby ...szpinakowe wspomnienie

Baby ...tytuł chwytny od razu. Panowie z racji zainteresowania płcią przeciwną niezależnie od wszystkiego, panie z kolei ciekawe co i jak tam jest. Panie ciekawe bardziej, ot tak mimo chodem, podejrzeć, podciągnąć kawałek firanki by zobaczyć co i jak. Ale dziś nie o tych babach. O nie. 

Dziś a w sumie wczoraj rzucone baby na patelnię. Na niej dogasała niemrawa już parówka z cebulą swojską, kawałki boczku i gorejący czosnek. Zaprawione to nutą soli kamiennej ( a jakże! U mnie tylko kamienna) i gryzącego w moździerzu pieprzu kolorowego. Cebula oddawała swoje smaki i zapachy, boczek topił się na modłę FIT, czosnek ciskał nowymi smakami i zapachami swoistymi...Pamiętam u brata na przyjęciu weselnym kamionkę smalcu swojskiego i cały stół wiejski. Gdzie i księżycówki można było podpić, podpalanką się ugościć, gici wieprzowej popróbować, ale ten smalec z jabłkiem ,drobiną czosnku,zatopiony w cebuli na kawałku swojskiego żytniego chleba z kiszonym zrywał wszystkie gwiazdki Miszelin,deptał konwenanse,budził normalność i  swojskość, wprowadzał stan bycia i bytu w satysfakcji pełnego....taka pajda smalczyku z kiszonym do kieliszka swojaka... Tyle nam potrzeba...nie wyuzdanego łiskacza z colą w lodowej odsłonie , nie sączonego drinka z palemkami na taniej odsłonie panterozy. Starczą nasze korzenie , smak tej ziemi, żyta zamknięty w swojaku, kiszonego ogóra podlewanego w palącym czerwcowym dniu, chleba pachnącego zakwaską,pieczonego z myślą o naszych przodkach chleba na liściu chrzanu , noszącego jak gorący jeszcze znak krzyża nanoszącego przez nóż w dłoni. To nasze, to polskie, to nam smakuje nie ważne jaka pora roku, nie ważne jakie wydarzenie, nie ważne jaka pogoda. W Nałęczowie, Tokarni, Sandomierzu, Sosnowcu, Radomiu, Gdyni zawsze zestaw pajda ze smalcem i kiszonym smakuje całą Polską i naszą tradycją ,byciem i bytem milionów naszych ojców, babek... kiszone ogórki, jabłka, kapusta..na ten przednówek ….musi starczyć.. Do tego garstka okrasy,pęczaku jęczmiennego ,tatarki garść, kubeczek maślanki...

Dziś baby ,liście szpinaku lądują na patelni. Szpinak ! Każdy krzyczy zdrowy! Pyszny i genialny! Od razu ,bez zastanowienia. Bez analizy ,że nie każdy może bo masa w nim kwasu szczawiowego...choćby. W smaku same liście niczym wiór ,smaku zero..no może gdzieś słychać chlorofilu smak. Zielony, uprawiany od dawna ,gdzieś w Persji w kraju już znany od XVIII wieku, przyjrzała się mu księżna Jabłonowska ,tak ta od Kockiego przybytku... Dziś w sumie wczoraj w folijce z biedry piękne liście lądują na patelce skwierczącej przaśnością cebuli i czosnku, kawałkiem parówki i czosnku podspażanego światem, padają i się zwijają ,gasną w oczach uwalniają swój zapach i smak. Ich mocny zielony kolor zatapiam w przecierze pomidorów limo dopełniających się na wiślanych madach ...zapachy i smaki łączą się. Zatapiają się w swoje etymologie, sól kamienna ich łączy nadając z kolorowym w moździerzu pieprzem nowego wymiaru. Złączone na stałe są genialne na podpieczoną kromkę chleba , czy jak to czyniłem w kaszy pęczaku,jaglanej i tatarki nie palonej złączeniu. Kilka kropel awangardy..czyli pomidorów suszonych w oliwie ...i przaśna kasza nabiera szpinakowo-pomidorowej mocy ,okraszonej kawałkiem czosnku i w symbiozie z kaszą ...gra koncert w podniebieniu za małe złocisze....

12 października 2021   Dodaj komentarz
Życie   szpinak szpinak w pomidorach  

Bulgoczący paprykowy świat wspomnień

Twarz już przysiwiałego murzyna na etykiecie w pomarańczu zatopionej. Pamiętam jak na początku lat 90 w SAMach pojawił się nowy niespotykany produkt. Gotowy sos do jedzenia. Smak już nie pamiętam.Uncle Ben's . Na nasze wujaszek Ben. Z ryżem saki ostro-kwaśne oferował. Ryż znałem wujaszka nie. Patrzyłem z boku i z obawą z czym to się jada. Obok rozgościł się Knorr z jego Fix-em chińskim. A przecież była znana co najwyżej kostka z Winiar , ta drobiowa czy wołowa. Gasząca studenckie podniebienie lat 90 wczesnych w koszalińskim skrawku żakowskim. Tu nie było filozofii, odłamywało się kawałek kostki ,zalewało wrzątkiem ,bełtało do rozpuszczenia. Ten chemiczno – tajemniczy zapach zaczynał unosić się na kuchni. Smak ..coż nikt nie wybrzydzał . Do tego parówkowa i kawałek bułki z Podlaskim. Obiad idealny.  Tu zrodziła się potrzeba narodu by takie szybkie zupki , ww smaku miałkie,ale strawne na rynku wdrażać. Pamiętam barszcz czerwony instant z Winiar ,czy Knora. Jak nasi kopacze przed mistrzostwami kopanymi zachwalali i zajadali się kubkami grochowej ,czy cebulowej knorra. Wystarczył wrzątek ,kawałek kubeczka i ta saszetka. Sypał się z niej proszek a rozbełtane z wodą nabierało gęstości i smaku. Gdzie tam do pomidorowej ,czy grochowej...ale coś miało w sobie. Przewagę szybkości robienia. O już nie trzeba było grochu moczyć, żeberek kupić ,okopowych, garów i warzenia godzinami. Tu sruu zerwać górę saszetki,dostać się do wrzątku i zalać. Mieszać minutę i mieć. Jak panisko ,do ręki drugiej kawałek podwawelskiej i wrocławskiej bułki. Mieć świat u stóp...choć na chwilę.... To już te czasy ,gdzie wujaszek Ben podpowiadał. Ryż i leczo. Co to leczo do licha. Uczyłem się na studiach o gulaszu,ragu ,ale leczo? Ki diabeł. Tuż po przełomie systemów to nie było znane wcale. Gdzieś ktoś robił sosy takie z pomidora LIMO okraszając papryką białą „sopel” z foliaka. Dawał kury trochę, groszku. Takie pierwotne smaki lecza. Później pod koniec lat 90 przyszła nauka ,co to za diabeł. Okazało się ,że pod tą nazwą można zawszeć każdy gulasz pod warunkiem ,że ma masę papryki i pomidora. Ciut cukinii czy kabaczka ,cebuli zdrowie i mięska kawałek ...lub bez.To bez nie bez przyczyny. Okazuje się ,że jak dasz trochę czosnku i kuku lub soczewicy,soi to i mięsiwo zbędne. Tak powstało danie ,co w nazwie ma leczo a jest polskim wezwaniem do gulaszu z warzyw. Takich nie okopowych raczej. Sypnięte lekko rozmarynem, estragonem ,czy bazylią nabierało nowego oblicza. Koniec lat 90 i zajadałem się na dogasających studiach słoikami tego frykasa. Z ryżem od wujaszka, czy pęczakiem, czy  gryczaką! Nawet z ziemniakiem wchodziło. Miało w sobie smak paprykowego świata....Jak wyszło za rzadkie to była zupa a'la węgierska ..bezmięsna. I pamiętam z domu słoików mrowie...tu bigos, tu gołąbki i to leczo się znajdywało. A plecak bez stelaża ważył pod 70 kg...na taborku w kuchni kładziony ..jak kiedyś bratowy ...ja za kucki ,za szelki w kucku i do góry. Żyły wychodziły ,ale wiedziałem ,że to plecak na studia ...na miesiąc życia. Mama uwijała się najpierw dla brata,później siostry i na końcu mnie ...słoiki wkładała smakołyków mrowie. Bym w Koszalinie na Mechanicznym miał co jeść. Teraz to doceniam, tak bardzo,że aż w dołku ściska!

To poświęcenie rodziców do końca,bez barier ,bez zahamowań dla dzieci....Coś już jako tato 2 dzieci i 42 latek wiem.Zaczynam co dzień chylić czoła przed rodzicami co dzień doceniając ich poświęcenie dla dzieci...

Dziś w garze bulgoce jak dawniej kawałek papryki czerwonej, cebuli ,trochę oberżyny, pomidora i ostrej papryczki...do tego pęczak ...tak ten jęczmienny.... ten zapach studenckich lat i młodości życia bije w mym domu cały czas....polecam...

24 września 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony   filozofia   leczo studia dom papryka  

Pęczaku na ryby wspomnienie...

 

 

Nie przekonuje całkowicie nawet fakt,że najstarsze znane dowody na uprawę jęczmienia pochodzą z Bliskiego Wschodu i są datowane na VII tysiąclecie p.n.e. Nie przekonuje fakt,że ma dużą jak nie największą odmian kaszy. Nie stawia kropki nad i ,że w browarnictwie jęczmień jest niezastąpiony.

Kasza pęczak wyklęta przez wiele lat czasów słusznych. Upodlona do roli bycia z marnym gulaszem w stołówce pegerowskiej z nieszczęsnym buraczkiem. Między kawałkiem podgardla i łopatki , marchewki skrawkiem i zaciągniętym zasmażką sosem tkwiła ta bomba tysięcy lat, zjednoczona z tą breją i buraczkiem tym przaśnym, ale pysznym. 

Ten pęczak był pamiętam stworzony do roli gracza rezerwowego w klasie B. Nigdy nie brylował na stołach w domu choćby. Na stołówkach to już lata 80 się odezwały w opisie wcześniej. W gościach wstyd było coś z pęczakiem podawać. A przecież on ma wszystkiego najwięcej. Nie obdarty z niczego, nie polerowany, nie łamany tylko jak matuszka go zrodziła zdrowiem przesiąknięty i pożywnością. A o tym później słowo zostawię.

Kasza perłowa jęczmienna to już inna liga, czy łamana nawet. Gdzieś już w bulgoczącym krupniku się zjednała z ziemniakami . Gdzieś zamiast ryżu w gołąbkach miała swoje zakotwiczenie. A całe ziarno ? Pęczak ? To przecież kurom jak całe ziarna pszenicy sypane do korytka były. Ugotować na kluchę , dać skór świńskich ,czy podgardla podrobić  , ostatecznie skwarkiem okrasić i psu do gara dać. Pęczak osiągnął dno kulinarne. Sami byliśmy tego sprawcami. Hołdując ryżu smakiem,czy jaglanej nijakością.Nawet gryczana potrafiła przebić się wyżej w rankingu kasz niż pęczak. Czasy 80/90 czasy ziemniaka i ryżu pamiętam. Irga, Lord, Owacja, Bryza czy Tajfun- jakie chcesz, mączne,małoskrobiowe, żółte, czerwone,białe.Po co kasza  jak mamy takie bogactwo. Te na pierogi ruskie, te na frytki, te na obiad . Zajadaliśmy się tymi przybyszami z Ameryki cały czas. Nawet poczciwe gołąbki dostąpiły ryżowego dopełnienia. Gorzej niż tatarka , upodlony do cna pęczak znalazł swoje miejsce i to chwalebne w wędkarstwie. To pamiętam,z pomocnika sięgałem papierową torebkę z pęczakiem.I szklanka kaszy i dwie czy dwie i pół wody. Osolonej lekko. Dymiło to ze 20 minut.Zostawiałem na noc by o 3 rano przełożyć do worka,pudełka. Część była barwiona i upiększana smakowo. Kurkuma na żółto, buraczek na buraczkowo. Pamiętam jak na okonia dawałem wysuszoną byczą. Na noc się kitrasił. I okonie na 80 deko z gruntu brały na kilka ziaren. Do tego stopnia ukochali wędkarze pęczak ,że woleli go niż pszenicę. Bo ją długo gotować ,lepiej parować. Karp i lin sypany dniami pszenicą podchodził. Pęczak  uniwersalny na białoryb. I Krasna brała pod trzciną, leszczyk zajadał , czy krąpik kosztował. Płoć nie gardziła też. Pamiętam jak sam podjadałem tej klajster o 4 rano nad jeziorem. Smakował średnio. Tak przaśne, ni jak , jak  tak. Dopiero szkoła gastronomiczna dała mi światłość o tym pęczaku. Że warto, że ma białko, że kupka dobrze będzie szła bo masa w nim błonnika, że trzyma długo energię. I tak cicho przez milennium , do ostatnich lat. Tu i teraz ten znienawidzony pęczak ,kurom dawany i rybom staje się znów na właściwym poziomie stawiany. Już z nim i grzyby są zaprzyjaźnione i ja sam krupnik gotuję na pęczaku tylko. Już i po meksykańsku smaczny ,już pod rybę idealny...w końcu...ten pęczak...ze stołówki pegerowskiej z byle jakim gulaszem i buraczkiem podawany...

12 września 2021   Dodaj komentarz
Życie   pęczak kasza bulasz upodlenie  

Wyczekiwanie....

 

Lata gówniarza i do tego tego młodszego nie pozostawiają we mnie żadnych złudzeń. Malownicza wieś pod Kołobrzegiem. Blisko ,ze dwie worsty jezioro ze stawów zrobione. Tama czynem ludzkim usypana. Buczyna z dębem i jakimś iglakiem po jednej jego stronie. Po drugiej pola całe w kapuście rzepaku usiane, czy pszenicznym kłosem się mieniące w lipcowym słońcu. Zadymione z zaranka , kołysane przez zefirek świtu. Tam samotna jabłoń była. Jabłka miała dorodne i obfite,lecz kwaśne i późne. Pamiętam dobrze do tego Naszego jeziora prowadziła polna droga od wsi przez pegeerowskie pola zboża, czy później kukurydzy. Zasypane często rzepakiem ,którego zielone strąki i łodygi uwielbiałem w smaku. Pochłaniałem ich całe naręcza. A droga piasku pełna wiła się przez upraw wiele, czy wychodziła za domostwo ostatnie wsi, gdzie kiedyś wiatrak młyn znaczy mąkę mełł. Ha! Dalej już śladu po domach nie było , a świadkowie zostali. To wysokie czereśnie i chyba grusze. Te poniemieckie. Sodki, wybrzmiałe  lipcem lata 87. Ech ileż to trzeba było gimnastyki by je dopaść. By zanurzyć się w ich słodkim smaku lata..Tak.. jak dymało się na jezioro pokąpać to i te czereśnie i ten rzepak był smacznym akcentem drogi.Jak komarkiem , motorem, rowerem śmigało się na ryby…to tylko,aby kierownicą drogę pilnować. A to jedna z wielu tych piachem usianych dróg. Pamiętam jak ta na obórki była znienawidzona , czy na ogród. Ścieżka wąska w trawach i zielach skąpana. Niekiedy kępa bzu i badyla wszelakiego. Bo ścieżka mocno wydeptana nogami gospodarzy kur,świń, kaczek czy królików. I ja na te obórki chodziłem pamiętam. Bo i mieliśmy do granic królików mrowie, kaczek Francuzek wiela i kur bez liku. Malowane karki były na kolor farby sobie znany, bo jak jakiś uciekinier latający bojler ,czy kura leciwa zachciała do zagrody sąsiada wdepnąć z wizytą to znać było …że to nasza. I kurnik i gnój spod wybierałem, spod świń także. Siano zużyte spod królików pamiętam. Tylko uszy strzygły pamiętam. Taczka i ciężka praca tam była. A jak imieniny były i rodzina się zjeżdżała. Gdzie dla Pań Cin Cin,czy obrzydliwy wermut Ciociosan był serwowany, gdzie na stole pieczone kurczaki z grzybami były, sałaki, śledzie, zupy pyszne, wędliny swoje wędzone przez siebie. Panowie wódeczkę pili. Panie te paskudne ziołowe wermuty… taka moda. Była też sangria , słodki bełt winiaczny. Było też wino swojej roboty pamiętam.  My młode gnoje bawiliśmy się syfonem i gazowaliśmy wodę. Co chwilę wkładaliśmy nabój CO2 do gniazda i ścisk…ile naboi było pustych…bez liku… Pamiętam. 

A droga na Łysą Górę, gdzie zimą całe te dnie przemarznięci i szczęśliwy bywaliśmy, kilka kilometrów od domu szliśmy niczym zabawa. Szybko i z uśmiechem. A droga na Brzóski. Szło się albo polami ,albo asfaltem . A na Pierwszą Górę ?  Też przez pola wszelkiej dobroci zbóż i rowów cierników pełne. Zewsząd tylko ten piach , błoto jak deszczu pełne dnie były. Niby te drogi takie piękne teraz w mej głowie, a wtenczas na gnoja pełne ciężkiej pracy, patrzyłem na nie i je przechodziłem jak na skaranie, na dolę i na mus. Nie były ani ładne, ani urocze, ani powabne, ani łapiące za serce. Za nimi kryła się harówka, koszenie koniczyny dla królików, wywalanie gnoju, parzenie i skubanie kurczaków, czy kaczek, opalanie ich. Patrzenie na tatę jak w domu je rozbierał…i ta wątróbka rzucona na płytę kuchni…genialna w smaku. Godziny młodzieńczego podlotu zatopione w pracy , ogrodzie. I te drogi urokliwe nie ładne były mi miłe…

Dziś znów zabazowałem nad Skowieszynem i Pożogiem. Gdzieś na ten rok w porzeczkach i malinach. Pamiętam rok temu kapusta rzepak był. Wzniesienie ustronne, pełne genialnego scenariusza życia przyrody i człowieka uprawnego. Pagórki są, droga niedawno polna i pachu pełna, rok temu sprzężona z tłuczniem , niewielka głębocznicę drogowa, obok na szczycie strzeliste drzewa, w dół widać Pożóg II, kolej żelazną, Starą Wieś, Witowice, Skowieszyn,czy Pożóg. Skrawek łąki i skarpa. Dziś patrzyłem na syna jak wypatrywał właśnie tu w tym magicznym miejscu…wypatrywał pociągu a ja tej gówniarskiej piaszczystej drogi….w tych garbach skowieszyńskiej zaszytej…

Tak patrzyłem leżąc na łące w pełnej symbiozie na te garby malin, parowy lasem utkane, drogę na Skowieszyn w kałużach skąpanej,na syna wypatrującego. I we mnie 42 letnim łysiejącym blondynie zaszczepiła się kiełkująca myśl. Dane mi było dziś jak i tu wcześniej młodości lat kieratu znoje. Tylko tak pięknie i lekko, bez pracy, bez trudu…bez cierpienia….dziś poczułem się spełniony …a młody wypatrywał …pociągu ….chyba..

 

23 sierpnia 2021   Komentarze (1)
pożó   rodzinne strony   Życie   przyroda   skowieszyn  

Rudzki pejzaż lasem malowany

 

Tak szybko droga z nędznym asfaltem stała się ładna i gładka. Nie tylko do przetaczania prądu ,ale i dalej. Do Rud. Niedawno tak ubita i dołami piaszczysta doga snuła się na starą i zacną miejscowość, której należy się szacunek i estyma. Droga na Pompy to tak bardzo mocno wryta w świadomość mieszkańców tej wsi historia i tradycja a tak mało znana mieszkańcom Puław. Prosta jak strzała, wypada na Lubelskiej w sumie to już nie. Gdzieś za krzyżem na Końskowolę. Tylko pachołki na zielono malowane zdradzają jej istnienie. Z Puław na Końskowolę pawie nie do zauważenia. Na lewo kto by skręcał na wiaduktem…po co. A to ona była geniuszem w zaborczym rosyjskim znoju techniki. Kolej żelazna na nowo pisała być lub nie być wsi, miast, tych przyszłych co się nimi stały. Tak upadł Kazimierz Dolny, tak wyrosły Puławy. Żelazne koła zaczęły toczyć się w oddaleniu 2 wiorst od centrum osady dając i budując jej nowe oblicze. Tak pięknie Prus to opisał ..warto poczytać. Tam na Rudy w XVIII wieku pole było, uprawiane przy ścianie lasu. A las nie młody…oj nie. Jeden na moje amatorskie oko starodrzew w okolicy. Nie mówię bez faktów z historii. Cytuję zapiski z książki Leszka Zugaja „ Historia Nadleśnictwa Puławy”.:

„Straż Końskowolska obecnie w dożywotnim posiadaniu Księżnej Czartoryskiej matki zastawionym położona składa się z czterech obrębów: Młyński, Rudzki, Kozibród i Góra. We wszystkich tych obrębach pozakładane są cięcia podług zasad przez księcia Czartoryskiego przyjętych stosowane do reskryptu Komisji Rządowej z 26 lutego roku bieżącego, przy którym są dołączone decyzje co do rodzajów urządzenia….W obrębie rudzkim, dawniej jako zapaśny uważanym, naznaczono wycięcie jedynie drzewa przestarzałego i murszowego, gdyż do potrzeb gruntowych inne obręby należnej ilości drzewa dostarczyć nie są w stanie. Wycięcia to w tem samym miejscu gdzie były cięcia na rok 1833 wyznaczone i już wycięcia naznaczone zostały tak dla pokrycia cięcia przyszłorocznego jako też z powodu iż w tem miejscu jest najstarszy drzewostan.”

Już wtenczas był dawno las. Karol Perthees malował mapy genialne. Starał się oddać ich wzór właściwy, wychodziło różnie. Wiek XVIII i mapa dla ostatniego króla Antoniego Augusta Poniatowskiego herbu Ciołek rzeczon. Tam las się rozciągał o otaczał Puławy, Młynki, Rudy….Piękny.

 

I dalsze mapy z XIX wieku i dalej pisały jedną nutą ,że las tu jest i był i już w nim coś gmerali. Uszlachetniali . W przytoczonej książce czytamy :Po 1867 roku

„Z pewnością pewien wpływ na gospodarkę w tutejszych lasach posiadał Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa, działający w Puławach. Liczne poletka doświadczalne były w okolicznych lasach. W początku XX wieku w Lesie Ruda dwie powierzchnie doświadczalne sosny pospolitej założył profesor Kurdiani.”

 

I koła drewniane co kołodziej z kunsztem wykonywał, obręcze gorące żelazne nakładał zamieniono na koła z opony wulkanizowanej. Nawijane kilometry na obręczy znój ,dziś na bieżnik opony. Piachowa droga z dołami wyrobionymi przez deszcze, wozów drabiniastych metry, czy stóp ludzkich miary zastąpiona masą nową, trwalszą, bitumicznym światem. Od pomp co z Kurówki z Rud zasysały wodę i pod ziemią w drewnianych rurach, no może żeliwnych nawet pompowały nieustannie wodę do wieży wodnej przy stacji Puławy. Teraz zwanej Puławy Drewniane, niegdyś jedynej, dziś towarowej oby , gdzie orzech Zabytek Przyrody rośnie… Rozłożysty w swoim świecie. I ta droga z spalonej przez gówniarzy wieży wodnej , tej jednej z trzech w Puławach na przestrzeni dziejów ,przecięta drogą krajową jest. Lecz im bliżej Rud tym jej smak jest normalniejszy, wyrazisty, swojski, tutejszy, nasz. Tu na niej działy się wydarzenia trudne lat okupacji niemieckiej. Tu obok niej niegdyś był krzyż, tak w połowie drogi do Puław. Przeniesiony…Uwielbiam tam bywać, jechać z synem mijając zagony kukurydzy, słoneczników, smaków pól ,widząc w oddali kopuły kościoła w Końskowoli ,smakując coraz bardziej ciszę rudzkich ostoi. Gaszę zawszę motor przy krzyżu stalowym, przy sośnie na 3 konary dzielonej. Krzyż spawany ,z rury grubościennej. Mały parkan ze żelaznego ogrodzenia. Zadbany, srebrzanką pociągnięte. Kwiat sztuczny ale nie szpetny. Sągi drewna przy gajówce są. Pies zaszeczekuje się na swoje siły. Ujada delikatnie, nie nachalnie. Drga na Młynki, na młyn książęcy niegdyś. Obok droga pożarowa nr 29… Dom Ludowy, OSP Ruda, kamienie na Kurówce poukładane kiedyś, dziś szumią pięknie. Lekko się pod mirabelkami rozlewa, miętą pachnie, mydelnica obok, stacja byłych pomp w czerwieni cegły ukwiecona jest, zejście nad rzekę strome ale warte. Zamykamy oczy z młodym, wsłuchujemy się w szum…niczym Siklawa, niczym Szumy na Roztoczu. Ta niepozorna rzeczka potrafi pchać tą wodę mocno niczym Bystra pod Rzeczycą. Strzałki wodnej kwiecie, mięty wodnej zapach, mirabelek smak….nie da się zapomnieć….Bujamy się długo przy Domu Ludowym , gdzieś na nim balonik był…znak że w sobotę coś się działo. Uderzamy w las, w maliny w jeżyny dzikie. Dęby i sośniny witają. Pachnie lasem mocno, gdzieś przycięta robina  czy czeremcha. Gdzieś olszówki się pojawiają. Las genialny , czuć jego majestat. Pachnie swoją dojrzałością , swoją wiekowością. Czuć tu tak bardzo szacunek do przyrody. Człowiek w nim wsadził i strzelnicę nie jedną , i magazyny amunicji. Gdzieś blisko miejsca przy krzyżu na rozdrożu była Boćkowa Góra. Tam gniazdowały bociany…słychać szum lasu, spadające żołędzie z dębiny, tupot saren chyba, słychać i strzały z puławskiej strzelnicy. Słychać komarów mrowie, kąsają delikatnie. Ręką co rusz w jeżyny leśnej zagłębiam się , raz sobie,raz synowi owocem rozsmakować się pozwalam. Grzyba zjadliwego brak, tych niejadalnych mrowie. Ciepło bije z nieba, ale las chłodzi. Idziemy leśnymi duktami do krzyża reliktów blisko młyna i wracamy. Na barana siada młody. Jarząb już mocno czerwony, liście ma podpalone. Bez czary się czarni już, czeremcha też. Kalina już czerwieni się sobą. Liśce zrzuca po mały robina i akacja. Ludzi malutko na tej drodze na młyn. Już południe. Wracamy do auta …Antoś spać musi …tez trzylatek co przeszedł ze mną wszystkie wąwozy i wierzchowiny , ugory i lasy, pola i pastwiska, rzeki nasze…Żegnamy czerwień pompowni na Rudach i uderzamy w Górną Niwę…niegdyś sady…dziś ulicę Spacerową…

23 sierpnia 2021   Dodaj komentarz
przyroda   Życie   historia   rudy   puławy  

Na Hugona ławeczka bije życiem...

Panie kłodę ot z lasu Czarnego targali Ci z Nałęczowskiej i ot rzucali pod chałupy. Bardziej przy drodze, gdzie i chałupa i bela dębczaka rzucona. Siadali panie w 68 jak tu jestem na nim i żyli i stawali się integralną częścią Bochotnicy. Dziś obudzony tym mniej więcej zrekonstruowanym słowem sędziwego , pchającego swe życie do przodu przy pomocy kul Pana z Zamłynia sceną z Hugona ulicy. Tak, wcale w 68 w Puławach ulice nie wyglądały lepiej. Trosze ubite, na wiosnę trudno przejezdne. Iść było trudno. Pamiętam jego wspomnienie z Bochotnicy. Opowiadał, że tu z Celejowa za Panną , teraz już długo stażem żoną przybył. To Tu na Zamłyniu było bagno. Wszystko grzęzło, ludzie chadzali skarpą , lub dołem przy Bystrej. Pewnie w Puławach nie lepiej było. Pani Maria opowiadała w swych komentarzach bardzo ciekawe fakty. A to o ulicy 6 Sierpnia, Czy 1 Maja, jak budowano już lepszą jej jakość. Jak poprawiano morową kapliczkę, jak była trudno przejezdna. To samo Mokradki. Nazwa nie bierze się z nieba. To był inny świat, tylko nieliczne dęby są świadkami tych zmian. Wyprasowane , nienaganne domki czy wille , gdzieniegdzie tylko utkane drewnianą historią tak niedawną tego miejsca. A las? Zagajniki? …brak całkowicie.

Dziś na Hugona ulicy doznałem czegoś co dawno nie widziałem. Spacerowałem w swojej sprawie z córką, oglądając co rusz blokowiska, krzyże, Wąską ulicę i czerwonej cegły budynek z 32 roku.I wszystko pasowało. Kręciły się samochody zażarcie przy hali na Piaskowej. Tłumy w nią wchodziły i wychodziły. Reklamówki i siatki pełne , gdzieś siarczyste kur.. na ceny. Gdzieś młodzi i starsi z bagietką czosnkową snują się po chodniku. Uderzające to stare miasto puławskie, tak niewiele świadków zostało a tak tętni życiem jak niegdyś chyba. Tu uderzyło mnie to co zanika i gaśnie wśród młodego pokolenia 50 latków.Ławeczka…..i na niej spotkania….Aż mnie cofnęło myślami do lat gnoja i nie tylko. Pod moim blokiem była ławeczka także, no bo jak nie ! musiała być. Na niej siadała pamiętam starszyzna styrana pracą w państwowych zakładach jak PGR i zmęczona kieratem ogródków i obórek pełen. Nanoszone konewki i wiadra wody ze stawku , posiane czy sadzone urodzaje. Kwitnące kwiecia za bukszpanem sterczały, umilały swym kolorem, zapachem i brzęczeniem pszczół i trzmieli. Tu na tej ławeczce zmieniającej się co jakiś czas siadali zmęczeni rodzice, sąsiedzi…społeczność. By zamknąć dzień słowem…Stachu ! jak u Ciebie z ogórkami ? kwitną? Wiśnie jakiś robak zaatakował…pożyczysz taczkę może na jutro? …takich zdań wydawać by się mogło niekiedy na siłę mówionych , mających ogromną moc lepiszcza. Scalającego społeczność, bycia razem w złym i dobrym. W sąsiedzką pomoc wiary całe naręcza, poskarżyć się na coś, siarczyście przeknąć do siebie , wyrzucić z siebie złe.. przed kąpielą dzieciaków, kolacji znojem i dorosłych bytem. Pamiętam jak na wsi mej nie było tak frontem do drogi dużo nie bywało. Dziadkowie mieli od domu na podwórko. Siadali często na tej ławeczce. Dogrzewało ich słońce kwietniowego dnia czy wrześniowego popołudnia. Ot decha na dwóch kołkach a była to niczym oaza , miejsce nie dla wszystkich , spocząć, nawet nic nie mówić…być. Oddychać tym co życie i bije tam. Westchnąć na upał, narzekać na deszcze, uśmiechnąć się na sąsiada. Dziadek lubił wisieć na płocie. Już stalowym pamiętam, lubił jak ludzie przemykali to tu to tam. Zawsze miał dla każdego słowo i oni mieli dla niego. Słuchaj Kaziu….zaczynało się w kilku aktach słowne wymiary przeżywania. Mieli tyle w tych moich latach gówniarza do powiedzenia. Lata 80 młode dla mnie bardzo, ale każdy z każdym na tej ławce siadał , lub się zatrzymywał. I coś zaczynali gaworzyć, gdzieś dawali swój obraz człowieczeństwa ,ludzkiego ,sąsiedzkiego bytu. Pamiętam jak w latach już XXI wieku wjeżdżałem w me najukochańsze Góry Świętego Krzyża to w Łagowie, Rakowie, Ocisękach czy Daleszycach takich ławeczek frontem do ulicy masa. Na nich siadali głównie starsi, starcy nawet z laseczką na lekko spróchniałej desce wyczekiwali …i obserwowali. Ja zawsze głowę skinąłem i w wielkiej estymie dla nich Dzień Dobry mówiłem. Z ust tych już często po 80 samo Dzień dobry miało pełne ich życiowego kieratu i doświadczenia wymowę. Często ten głos już drąży, już niepewny, już nie ten co by się chciało. A ja zawsze głowę w pas dla ich życia zginam. Nie godnym jakoś im w te oczy zaorane lica spojrzeć normalnie. Przeżyli , co ja mogę sobie tylko wyobrazić. W sumie nawet nie chcę… Jadąc ostatnio przez Ożarów, Śląsko, Walentynów, Ciepielów ..Sandomierz widziałem już upadające i kulawe ławeczki przed domami. Połamane, zmurszałe…puste… To pokolenie odchodzi nie dając pałeczki młodszemu. Patrzę na Bochotnicę, Parchatkę ..tu ławeczka przed domem rzadka ,ale jest. Niedawno sędziwej gospodyni mówiłem z serca Dzień Dobry… 

I dziś znów odżył duch, może bardziej nadzieja na Hugona ulicy… Siedziały zacne  damy w lat ubrane na oko 65 plus. Na swój wiek prezencja genialna, oko zrobione a przy nich pan szarmancki. Dwie były i rozmowę żarliwą toczyły, pan wtórował i widząc kolejną damę zapraszał na ławeczkę… Taką miejską ławeczkę na Hugona do wspólnego przeżywania….

całe szczęście ,że ławka pełna ludzkiego człowieczego bicia serca.......

04 sierpnia 2021   Komentarze (1)
rodzinne strony   Życie   puławy  

Oranżada ...dzieciństwa

 

 

Młode ręce Antosia wyciągnęły U Grubego na Niwie dłonie po oranżadę. Zawahał się jak miał wybór…

Czerwona czy biała?

Ten dylemat dusił mnie od zawsze! Cóż to , to tylko kolor, ale jednak to coś więcej. Pamiętam jak powstawały całe rzesze na osiedlu na wsi u mnie zwolenników czerwonej ,ale także i białej. Nalewanej do butelek 0,3  w skrzynkach obok piwa leżały w sklepie GS. Tym późnym. Pamiętam i obok tego woda stołowa ( tak, tak stołowa) Jantar z pobliskiego Siemyśla. Była tam rozlewnia wody stołowej. A ktoś zapyta co to za woda była? No taka jak to mówili z kranu z gazem. Trzymana w brązowej butelce dłońmi młodego człowieka w latach 80 była niczym późnij , długo później butelka koka koli . Woda stołowa miała gazu w opór a smak po wygazowaniu jak kranówa. Ja lubię kranówkę. Choć jak mieszkałem w Poznaniu kranówka była paskudna. Ale jak byłem w paśmie Cisowsko-Orlowskim w Górach Świętokrzyskich tam woda mięciutka i pyszna. Pada mi obraz z lat 80. Kołobrzeg blisko ulicy Lenina. Główny skwer , fontanna tryska, blisko moja szkoła, Technikum Żywienia, na placu budka z lodami włoskimi – najlepszymi na świecie , obok na wózeczku baniaki aluminiowe. Pan wozi saturator. Obok wata cukrowa się kręci. Też z aluminium wszystko prawie . Na blacie leży masa woreczków o różnych kolorach i smakach. Były żółte o samku ala lemoniady cytrynowej, czerwone – landrynkowe , wszystko w delikatnym woreczku. Do tego słomka energicznie przebijająca smaki dzieciństwa. Była też woda sodowa a jakże. W domu pamiętam był syfon. Do niego kupowało się naboje Co2. Ile z nich było pustych…bez liku. Cały karton naboi i kilka dawało tylko sprężonego gazu smak.  To pierwsze gazowane wody w domu, pierwsze łaskoczące podniebienia bąbelki. Pamiętam jak na końcówce wieku XX Grodziska serwowała w swych nieforemnych butelkach ciemno brązowych  smaki nowe. Smakowe. Pamiętam jak z rodzeństwem po naparstku kosztowaliśmy nowego świata smaków. To było delektowanie się nowym , niebanalnym światem samków,tak nowych ,że aż zatykało ze szczęścia. Pamiętam jak pod koniec lat 80 przyjechała Nysa na osiedle. Całe osiedle się zbiegło gnoi jak ja. Klapa się otworzyła, dwóch pod 40 panów pokazało nam inny świat na ladach tej nyski. Były niemieckie piwa, parówki w słoiku w zalewie, muszkietersy i snikersy, były pamiętam jak dziś soczki w kartonach. I ten soczek jabłkowy z zielonego jabłka był do wygrania. Ten co przyniesie im najszybciej paczkę zapałek z domu soczek wygra. Naglę całe osiedle gnoi ruszyło po paczkę zapałek z Sianowa. Wygrał kolega z białego bloku. Dostał soczek ze słomką. On uciekał z nim a my za nim. W końcu patrzyliśmy się jak w 88 roku przebijał słomką tą aluminiową z wielką estymą ..a  my gówniarze oczy  usta otwarte na te nowości. Dał kolega skosztować …niebywały smak….i ten niebywały smak oranżady tej mojej czerwonej pamiętam. Przyjemny słodkawy smak i gazzzz buzująca w nosie. Biała nie była tak oranżadowa. Bo przecież oranżada to pomarańczy czasów słusznych substytut. Mnie do dziś smakuje i ta z Helleny czy Biedry czy FreeWay z Lidla …dziś młody mój wybrał białą….

31 lipca 2021   Komentarze (1)
Życie   rodzinne strony   puławy  

Zagony tatarki skowieszyńskiej codzienności...

Lubię jej smak. Taki swoisty, wyraźny. Ten trójkątno-jajowaty orzeszek. Mocny bo palony. Dodatkowo tym paleniem smaku i zapachu nadaje. Nie każdy przepada. Wielu grymasi , że za gorzka, że pachnie jak ściernisko trochę, smakuje wyraźnie i bez pomyłki z innymi kaszami. Gryka. Moja ukochana kasza. Ta palona, uwielbiana przez me podniebienie i ta nie palona. Biała. Choć białą nazwać przeca nie można. Jedynie nie palona ..to tak. Pamiętam za czasów gnoja jak obiady były wydawane ze stołówki PGR to ta kasza , często potraktowana po macoszemu, rozgotowana, popękana kleista jak papka bez soli packą w trójniak kładziona była. Obok gulasz obowiązkowo z jakiegoś niegórnolotnego mięsa był. Sporo tam pamiętam podgardla było ,czy boczku …w sumie smaczny ,ale tłusty. Do tego buraczki czerwone klasyczne albo kiszony ..taki na fest kiszony. I z tego trójniaka się wyjmowało te obiady i ta kasza jak paćka kleksem na talerz, na niej gulasz , buraczek na swoim miejscu , mocno octowy. Nikt ni grymasił , zajadał …ale kasza była spaczona już od maleńkiego. Przeca jaglana , zdrowa, pyszna, odkwasza organizm. A Pęczak ? Kto pamięta? Nie łamany, cały w krupniku można było znaleźć ,lub w gulaszu jakimś. Nawet do mielonego był dawany. Na ryby gotowany nocami . Pamiętam jak się smakowe wersje gotowało ,na leszcze,czy liny. Ech to były czasy. Pęczak zdziadział  latach ubiegłych do cna. Tak wartościowa kasza ,a tak upadła nisko. Dziś ,gdzieś znów nabiera rumieńców. Już nie z byle jakim badziewnym gulaszem stawiany, lecz z frykasami wołowiny lingwy czy polędwicy. 

Dziś ta gryka w smaku i głowie jest. Uwielbiam jej grykowość. Ma dużo rutyny ,dlatego gorzkawa bywa. Co to za pseudo zboże, że o nim cale poema pisali. Tatarka , kasza gryczana , gryka …tyle nazw mówiących o prawie tym samym. Bo tatarka wzięła nazwę od najazdów Tatarów i jest biedniejszą siostrą gryki zwyczajnej. Tam ,gdzie bogatsza siostra nie wzejdzie to to tatarka da radę.

I na tych polach Skowieszyna tej gryki pełno. Cale łany by się powiedziało. Lecz łan to sporo prawie 16 hektarów… A tu zagody kwitnącej tatarki ,czy na poplon ,czy na zbiór jest. Co roku na tych piachach Skowieszyna się znajduje. I czuć jej zapach na jesień smakuję jej kaszę, ziarna. Czy zbierana na kaszę? Nie… dla użyźniana gleby pod zasiew zbóż ważniejszych. I tak w głowie pamiętam ,że Cystersi byli już w Polsce koło roku 1140 i przynieśli nowinki rolnicze i nie tylko. Choćby trójpolówkę , czy młyny wodne i wiatraczne. Dziś zatrzymałem się na już lekko wybrzmiałym w przekwitaniu polu gryki. Trzmiele , pszczoły szukały jeszcze ostatków pyłków a ja napawałem się widokiem tego białego kwiecia. Myśl miałem , by  jak się ostanie to na jesień polecę jak co roku i nazbieram sobie kaszy woreczek. Tej skowieszyńskiej gryki. Nie palonej jedynie suszonej na blacie w kuchni. Ugotowanej w lekkości solonej kamienną solą wody. Smaku sypkiej i mniej sypkiej kaszy z odrobiną masła nic nie zastąpi. Tej samotnie zbieranej , odmuchanej i suszonej. Nie idealnej jak sklepowa , głęboka w smaku, bijąca na łeb tą kupną. 

Ja nie stąd. U nas z gryki to kasza do nielicznego obiadu była. Tu na Lubelszczyźnie ma swój tradycyjny rodowód i głębokie zakorzenienie w kuchni i tradycji. Proszę zdradźcie , gdzie używane tatarki. Słyszałem o pierogach z kaszą gryczaną, w gryczakiem ciastem…

24 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   skowieszyn   rodzinne strony  

Bierczany czas wspomnień...

 

Puławy, Górna Niwa. Przed wojną wielkie gospodarstwo, w czasie wojny miejsce choćby lotniska polowego dla Armii Czerwonej. Po wojnie kształtujące się wyrobiska kruszywa i gliny. Las i Instytut ten sadownictwa i pszczelarstwa. Piękne małe dworki są dalej na Uroczej, Miodowej / Lubelskiej. Niegdyś Dzierżyńskiego ,historycznie Trakt Lubelski. Stąd tak teraz dziwnie brzmiące nazwy ulic jak Sadowa, Pszczela. Dziś na niedawnej Armii Ludowej ,dziś rtm. Pileckiego …( ciekawe ile osób jest w stanie powiedzieć choć trzech ważnych dla polskości rotmistrzów…) nowy plac. Chwalony przez miasto i chwalony przez gawiedź rodziców z dziecinami. Sam chwalę , nowe na nim. Błonie nowy plac owszem i buda jak auto podobna z lodami i innymi frykasami ,lecz ten większy, chyba największy plac. Mam do niego kilka kroków z domu dosłownie. Młody na sam przód z chęcią latał na ten nowy przybytek , później wolał przechadzki z ojcem swoim po Niwe. Do dzwonu kościelnego obowiązkowo przed 18 się stawić. Tu podobno jak plebanię budowano to i sporo kości przerzucono i zakopano. Potem kościół przy kaplicy lata całe powstawał. Powstawał w tej najmłodszej parafii Puław. Czy okazały? Czy dostosowany do potrzeb parafian? Ne wiem. Dziś na dzwon droga przebyta i zatrzymałem się na placu nowym z młodym. Tam na ławce kisiły się młode roczniki podlotków patrzących na w dłoni ściśnięty telefon. Było ich z 6cioro. Mieszane towarzystwo. Co ich łączyło to wspólny byt wirtualny. Ja z Antkiem latam to tu to tam, to na ślizgawkę , bujawkę, piaskownicę i znów od początku. Młodzi dalej z uśmiechem na ustach kciukiem wybijają swoje istnienie w rzeczywistości nie naszej, wirtualnej. Na messa, fejsa, ista i gdzieś tam jeszcze… Naszła mnie myśl i uderzyła nostalgia moich czasów gnoja.

A zabaw było bez liku. Komutra nie było , TV nie było , no 1 kanał , kilka z satelity zrozumiałych . Lata 80 pachniały niesamowitą zażyłością bycia razem. Gra w palanta łączyła nie tylko wyższe z niższymi rocznikami w szkole ale i pokolenia. Pamiętam szukało się dobrego kija lekko zagiętego z leszczyny. Takiego podwórkowego palanta. Jak wysechł na czerwcowym słońcu był genialny. Uderzał mocno nie za lekko się poddawał a w ręku był bobrze czepny. Piłki zielone do tenisa. Później kauczukowe weszły , gdzie to samo uderzenie niosło na daleko nie znaną odległość. Tu łapaliśmy na lewą…pamiętam. Lewa dawała przewagę…. I tak od południa do nocy, przy słabym świetle osiedlowego betonu padały rozrywki niesamowite. Były bazy …. Takie zabawy, prócz grania w nogę były zabawy inne. Gra w noża. Marzeniem była finka, ale starczał zwykły kozik. Pamiętacie? Zaczynało się z palców ,gdzie ostrze było dociśnięte grać. By nóż upadając na ziemię był w pozycji wbitej. Z jednej ręki i z drugiej. Zaciera się ma pamięć. Potem chyba rzucaliśmy w okręgi coraz mniejsze te noże. Musiał być wbity pod kątem pamiętam… Grało się w to długo ..to były niesamowite zawody. Chłopaki tylko grali. Tak jak lotki z kurzych piór obiliśmy. Postawa z leszczynowego drewna, 3 otwory i trzy pióra kurzecze. Na przód wbity calowy gwóźdź. I te lotki samoróbki fruwały po całym osiedlu, były zawody jak teraz w Darta. Niekiedy trafiały w kolegę ,ale nie robiły większych szkód bo były lekko puszczane.

A w domu?

Królowały bierki , te plastikowe pamiętam. Te ważne jak dwuząb, trójząb extra punktowane. Zrzucało się całą garść bierek i odejmowało by nie ruszyć innych. Jak drgnęły mocno to przeciwnik miał swoją kolejkę wybierana. A gra w kapsle? Kicające do miseczki po naduszeniu ? Kto pamięta?

Karty… w moim domu rządził tysiąc ! siostra była niesamowita w niego. Jest nas troje rodzeństwa. I w tego tysiąca się rznęło całymi wieczorami. Co to były za emocje…Boże… tato nauczył grać w szachy .. grało się i to dużo…chińczyk i warcaby nie bardzo…szachy tak. To była gra pamiętam, pieczołowite piękne drewniane figury wyznaczały nie jedne wieczory z nimi….

A gitara,czy akordeon…to już inna bajka…. Latało się do lasu robić domki na drzewach cichaczem zawijając siekierę i piłę z piwnicy ….. Strzelało się łukiem robionym ze sznurka od snopowiązałki i pastuchem elektrycznym ,czyli pręta z włókna szklanego…

A dziś …nie mają czasu młodzi dla siebie..muszą spowiadać się w necie….cholera…

19 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony  

Piłeś.....nie właź do wody....

W tym roku tylko w okresie wakacyjnym utonęło 116 osób. Roczna statystyka utonięć na 2021 r. może być przerażająca. 

Co roku tonie około pół tysiąca osób. Tendencja się od kilku lat utrzymuje. się na podobnym poziomie. Głównym przedziałem wiekowym wcale nie jest młodzież ,ani nawet 30 latkowie. Największą, lwią częścią smutnych statystyk są to osoby po 50 roku życia. Stanowiące średnio połowę wszystkich zgonów poprzez utonięcie. Drugą grupą wiekową to ustatkowani mężczyźni i kobiety - to przedział wiekowy 31-50 lat ( około 1/3 całości). Czyli w średnim wieku, wydawać by się mogło, że stabilizacja zawodowa i życiowa ma wpływ na wzrost niezamierzonej śmierci. Zapewne jakiś promil były to samobójstwa świadome. 

W latach analizowanych przeze mnie 2019-2021 kobiety jako ofiary utonięć stanowiły około 10% ogółu. To panowie giną przez utonięcie najczęściej kąpieli w miejscu niestrzeżonym, niebezpiecznym ( ca 68 przypadków), czy nieostrożność podczas połowu ryb ( ca 35 przypadków)

Średnio 1/5 przypadków ( około 100 ) podczas badań policyjnych , czy poprzez poświadczenie przez świadków przed kąpielą , bądź podczas połowu ryb  był spożywany alkohol. Wynik prosty – alkohol jest główną ,czy jedną z głównych przyczyn utonięć.

Poniżej statystyka z roku 2020 odnośnie wieku ofiar utonięć:

do 7 lat – 5

8 - 14 lat – 5

15 - 18 lat – 13

19 - 30 lat – 63

31 - 50 lat – 143

powyżej 50 lat – 223

PIŁEŚ – NIE WCHODŹ DO WODY. ZOSTAŃ NA BRZEGU!.

źródło : policja.pl

18 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   utonięcia alkohol grupy wiekowe  
< 1 2 3 4 5 6 >
Izkpaw | Blogi