Kategoria

Rodzinne strony, strona 4


Ulęgałek świat....


04 lipca 2021, 20:30

 

 

Lekko przypieka. Już w końcu lipiec. Wiatr delikatnie wkrada się w wiekowe dęby Puławskie.Niesie z sobą horyzont każdej tu mijanej historii. Błonie Puławskie tak bezwarunkowo wyprasowane, wyznaczone, dające teraz seniorom spokojnie poćwiczyć na siłowni, młodym na atlasach się wyżyć, dziecinom na placyku z bujawkami i grającymi rurami się spełnić, a w sektorze ogrodzeniowym psom i ich właścicielom ulżyć w bycie psim. Jest i modernistyczny ,spawany mostek, jest i rów ,gdzie i kosaćce i krwawnice się lubują. Otoczne to turzycami i trawą wysoką, wijące się niczym małe potoki dróżki kierują nasze podążanie. I te dęby wiekowe, zabytkowe a pod nimi park rozrywki dla małych i ciut większych. Hamaki do pobujania, ławeczki do spoczęcia i lekcje przyrody dalej na poznawczych obrotowych tablicach. Gdzieś tam na ławeczce pan już sędziwy. Oddech częsty ,płytki. Gorąco. Pod jego cieniem ,suczka nie młoda. Przy niej miseczka blaskiem słońca się mieniąca. W niej woda. Pan nalał i zaprasza do picia. Pij kochana bo upał. A sunia nie chce, widać,że samo jej tu z panem bycie jest jej całym światem, całym dobrem. Taki pan ,tak kocha i dba. Starszy nie ustępuje i namawia do kilku chłeptów wody …psina odporna na te zalotne prośby…oddycha równie szybko jak pan i z geniuszem przywiązanej miłości do niego. Tu i słychać ogrom młodzieży na boisku, coś trenują , kopią tą piłę ….aż w taki upał nie wypada wręcz. Nie dają poznać ,że pot po tyłku leje i ganiają raz na lewo, raz na prawo,raz do przodu i raz na tył. Gdzieś młodego chłopca zatapia się w piasku , inny z kolei nasypuje do wiadereczka piasek, gdzieś obok dylemat i spór u chyba 5 latków sędziują babcie. Rower na uliczkach dębowych pomyka szybko, tak tylko na sekundkę w tym świecie się pojawia. Młodzież na hamakach w telefonie zatopiona. Starszych para z wolna w kierunku Mickiewicza podąża…I ja z młodym wtopieni w ten obraz lipcowego, dębowego popołudnia. Zaoferowany ruchomymi obrazkami płazów kręci nimi syn agresywnie i coś mówi. Podlatuje pod ptaki i pokazuje na sowę…huuu huuu.Zna ten odgłos, co noc na Spacerowej gra w nocy. Pan zaprasza młodzieńca mego do rozmowy. Zaczynają się między nimi więzi pokoleń i doświadczeń tworzyć…niesamowity obraz dziadka i 3 lata. Wyrośniętego dębu i kiełka… Patrzę na nich i zostawiam ich w ich świecie. Gaśnie we mnie zewnętrzność i okiem patrzę na nich ,drugim na drzewo. Drzewo wyzwala we nie niesamowite wspomnienia i emocje. Wiem ,że pan z suczką to dobry człowiek i mogę syna na chwilę aż tak nie przyglądać. Podchodzę kilka kroków dalej, dotykam drzewa dłonią i uderza we mnie oje dzieciństwo. Połowa lat 80 tych , no może ciut dalej. Otwieram znów szufladę wspomnień. Nie spodziewałem się ,że uderzą we mnie podlotka życie teraz Syn z Panem rozmawia a ja już widzę jednym okiem stawek bagno. Mocno torficzne, ziemię mocno mokrą , wodą nasączoną . Trawy i perz rosły niebywały. Moje szorty pocerowane troszkę, koszulka biała , jakieś trampki na nogach. Biegnę na rów, z oddalonych niebywale mało obórkach. Wiem po co lecę.Sierpień późny, już słońce dobrze pali. Owoce nabierają smaku, zboże się złoci ..już dawno młody ziemniak swój z koperkiem i kwaśnym na stole gości. Już i po wiśniach i malinach ,truskawkowy tylko został wspomnień chichot. Śliwy się pudrują , warzywa żywią. Ta fasolka szparagowa czy bób już jedzony…w całości znaczy łupinie. A pomidor z folii i gruntowy ogórek się znajdzie. Ale dziś nie na te frykasy patrzę. Stoję jak młody szczaw przy dwóch drzewach. Przy rowie,od bagna do Wkry.Tam oblepione co roku owocami …grusza..dzika. Jak tu przy błoniach Puławskich – ulęgałki. Owoców mrowie , smak nie bardzo. Cierpki jakiś gębę wykręca. Ale owoców tysiące. Stoję przed ulęgałkami tu na Błoniach i tam u siebie pod Kołobrzegiem. Ten sam czuję smak, ten sam sentyment, tą samą do nich miłość. Ileż to koszy tych malutkich gruszek do domu naniosłem. Ileż musiały się w domu nabyć by słodyczy złapać , by można było je do kompotu, dżemu czy do pojedzenia. Tak nietrwałe a tak na trwałe wryły się we mnie. Tak ochoczo i z estymą je zbierałem i niosłem do domu. Mama tylko wzdychała ..znów ulęgałki? Znów jabłek dzikich narwałeś? Tak, rwałem i zbierałem by po trudzie matczynych rąk i tatowych prac w lutym czy kwietniu tego dżemu posmakować. A jabłka się w piekarniku piekło ..nabierały smaku własnego nam pasującego. I te kosze całe pamiętam tych gruszy spod rowu ciągnąłem zagony i ich cierpki smak czułem . Mimo to to były gruszki młodości mej ,ponad ocenę żadną. I tak te ulęgałki te z Błoni obudziły we mnie tego małego Pawła przy rowie. Wracam do rzeczywistości. Klaruje i wyrazu nabiera oko. Młody gdzieś koło bodziszka jest, suczka pije wodę ,pan szczęśliwy….ja też. Wiem ,gdzie mogę przyjść po te moje ukochane ulęgałki…w tym roku planuję z nich zrobić ocet owocowy…ulęgałkowy….

Zdjęcie z netu ... super zdjęcie

Kanapka


02 maja 2021, 14:29

Kanapka.

Słowo wybitnie oczywiste ,że aż przaśne. No kanapkę każdy zna. Kto jej w ręku nie  miał. Nie pamiętamy nawet jak ta kanapka weszła w nasze życie. Jak stała się naturalnym uzdrawiaczem ciała i duszy. To ona niechciana i nielubiana posmarowana tanim pasztetem z keczupem niskiej wartości . To ta owinięta w papier śniadaniowy puszczająca okręgi i placki tłuszczu choćby. To ta z wąchana i oglądana z każdej strony w szkole. To w końcu ta kanapka zrobiona  z serca przez mamę, tatę dziewczynę czy chłopaka , mimo swego wsadu zawsze smakowała wyśmienicie. 

A były różne. Oj pamiętam …znów drążę swoje wspomnienia z młodości szczypiora. Lata 80 czy początek 90. Rodzice zapewnili na kanapkę wszystko, no…może prócz sera żółtego i masła. Wędlina była swojska ,wędzona ,czy pieczone mięso, swój ogórek czy pomidor spod folii , garść koperku. Do tego dochodził głównie chleb z piekarni w Rymaniu ( lepiej wypieczony, popękany niż z Siemlyśla) kawałek masła czy margaryny ( choć ich było mało) . BA! Petarda to był swój smalec. Nie pytajcie co i jak. Bulgotał na wolnym ogniu długi czas , skwarka się robiła i cyk cebula ,liść bobkowy czy ziele. Pamiętam garczek smalczyku swojskiego. To było coś. To nie była kanapka , to była półkanapka ! Pajda chleba grubo swoim smalczykiem , kiszony i cebula. To było jadło. Cóż było potrzeba? Nic. W łapę i na dwór. Ganiało się za piłką z pajdą chleba ze smalcem. To było genialne w smaku. Pamiętam jak na ryby się szykowałem sam lub z tatą. Czy robić kanapki wieczorem ? czy może na świeżo z rana? To był dylemat! Przeważnie robiło się wieczorem pamiętam. By rano wstać koło 4 , zjeść śniadanie ( głównie jajecznia) herbata i ogień na ryby. W termosie za gówniarza herbata, już później kawa. I ta kanapka przy wschodzie słońca, na jeziorem zaciągniętym mgłą swego ranka. Przy pachnącym lesie jeziora, świergotu ptaków i dręczących zmysły zapachów przyrody. Tak….ta kanapka z niczym, ot zwykły ser  czy pasztet, czy nawet jarsko z pomidorem smakowała w gąszczu pary jeziora i smaku zaranka wspaniale. To były najlepsze dania na świecie. Zrobione własną ręką czy przez rodziców smakowały wybornie. Ta kanapka wciśnięta przez mamę ,gdy spieszyłem się na boisko. Czy ta zrobiona do szkoły. Niby przaśna , taka o…ale z serca i miłości. A taka pamiętam na pole kanapki się robiło. Z rankiem w truskawki się szło zbierać , w koszu te kanapki były pamiętam. No nic tak , ot kanapki ale przecież ileż to trzeba było przy nich porobić. Dziś doceniam. Dziś te matczyne kanapki na drogę, czy do szkoły czy studia ,czy na drogę pociągiem, czy ot tak jak głód ściśnie smakują w duszy najbardziej. To łza i radość rodzicielki w nich jest. Wielka zamknięta miłość w tej prostocie kanapki zamknięta. By głody nie był, by miał co zjeść…

Robię kanapki od dawna swoim dzieciom….od dawna w nich zaszywam jak moi rodzicie miłość , troskę i radość. To w młodym łapiącym kanapkę widzę swoje spełnienie, jak dumnie odjada i zajada  ją. Jak mu smakuje , czy na wierzchowinach parchackich, czy głębocznicach Pożoga. To te jedzone nad Wisłą, czy tych na placu zabaw. Tych spakowanych do szkoły, tych na drogę….

Dziś gdzie tym kanapkom kiedyś. Dziś mamy subway czy inne knajpy kanapkowe. Sam się nam zmienił, dojrzeliśmy do lepszego, z tuńczykiem nie pasztetem. Z rukolą a nie sałatą. Z oliwkami i kaparami a nie z przaśnym ogórkiem kiszonym. Dziś w ciapacie czy picie a nie w pajdzie. Dziś posmarowane jakimś smarowidłem na oliwie a nie smalcem, zapakowane z kunsztowny lakmus niż papier śniadaniowy….

Kanapkę dziś zrobiłem dla siebie …tą nowoczesną …smaczna ,choć czegoś jej brak…nie wiem…

Ja mimo tego zabieram na dwór te staroświeckie kanapki….z miłości…

Pierogów wspomnień gar


01 marca 2021, 12:01

 

 

Z wysiłkiem naciskam nóż w dół, walczy swoją ostrością ze zmarzniętą słoniną. Napieram mocniej, nawet nadstawiam się na nim. Wolno odżyna małe plastry dawno zapomnianej w zamrażarce słoniny.  Deska lekko się poddaje tym swoistym torturom, bliskości już główka nabrzmiałej październikowej cebuli czeka w kolejce. Danie dziś złożone, wymagające trudu i siły niemałej. Prowadzi nas przez wszystkie zakątki słowiańskiego rodowodu, etymologii naszych dziadów i pra ojców. Tradycji usianych stuleci zim, wiosen czy jesieni bardziej. Stołów tych dębowych czy jesionem zaciągniętych całunek w izbie stojącym. Krzeseł od dziada wytrwałych , samorobnych , taborków do zasiadania przy garczku kaszy płukaniem. Pszenicznego kłosu, rogu obfitości jak Bóg dał jak Nepomucen dopomógł zagon całen. Pyszniejącej się na dorodnym sierpniowym wysokim lubelskim słońcu, dającej kasze , dającej w końcu mąkę co żarna czy walce gniotły na naszą przaśną chlebu codzienność. A pytel ? Mercedes wśród żytniaków?  Jego kłosy ,wąsate niczym anteny sterczały i powiewom wiatru się poddawały. Gdzieś tam żyta niemało ,choćby pod Gołębiem z prosem się zaprzyjaźniło. Ziemniaków kosze pamiętam za PRL i PGR się zbierało ku chwale partii i na sukurs miastom w ziemniaki niedostatku spowiłe. Chodziło się w szkole ..pamiętam ..niczym swoisty szarwark na rzecz Pana te ziemniaki, te buraki cukrowe z łęcin pozbywane , te kamienie z pól dobrych klasy ziem zagęszczone. Pamiętam. 

Dziś po donacji kwi już nastej ,widmo przednówka mnie chwyciło. Córka się oddaliła z domu a syn patrząc na mnie oczekiwał i smakowitego 1 obiadu. Rzuciłem się zatem w naszej tradycji murem, naszym dniem powszednim, naszą wspólnie przy stole jedzoną kolacją.... Pierogi.....Garść wczorajszych ziemniaków jeszcze okraszone schabowym w lodówce, w garnku na noc nastawiałem okopowe jarzyny na sałatkę włoską,garść twarogu garwolińskiego. Mąka mi w Kępy naszej wyszła, miałem jakąś,sól kamienną, jajka od wiejskiej kury i pieprz czarny tłuczony ponad miarę w moździerzu. To wystarczy...Będzie coś genialnego, ze obiadów dawnych,twarogów swoich niegdyś nastawianych ,mąki ,gdzie wiatraczne młyny czy wodne mełły z niesposobną gracją na kaszki, i mąkę tą cudowną. Z duszą ,z sercem, obrót za obrotem, dociskając żaren trud, pyłu w worków jutowych mrowie, białej twarzy spracowanego młynarza, prychającego konia przez wiatrakiem w zaprzęgu co pszeniczny znój dostarczył do młenia... Widzę te obrazy , widzę te niegdysiejsze ale tak niedawne światy... Widzę i mamę i tatę i rodzeństwo jak lepimy te pierogi. Ja niezdarnie , byle skleić , jakiś fresk zrobić, mama idealne ,cudne, przez jej spracowane dłonie tysiące tych pierogów przeszło. Swoje ziemniaki , swój twaróg mąka w worku pamiętam była, worek cały,pachniało ją w domu rodzinnym. Czerpało się z tego worka jak z bezkresnej studni, na cista, na naleśniki,na rogaliki, gdzie siostra była mistrzem w końcu na pierogi. Dziś stoję ,miseczki mam koło się, prasa stara już , lekko pordzewiała i te niedzisiejsze ziemniaki i tej twaróg przeciskam. Obok na patelce już cebula doszła na tej słoninie. Gar bulgoce wodą ze szczyptą soli i oleju. Wałek ,placek się tworzy ,farsz z tych prostych tak ludzkich płodów jest. Robię niedbale o kształt, niezgrabnie w palcach uciskam mając tej mamy ideal w głowie. Nie idzie , mam swoje pokrzywione i pokraczne , nabrzmiałe i wychodzone pierogi. Wrzątek robi z nich pełną tradycji i mistycyzmu potrawę.Że w XXI wieku nie dałem się modzie jakimś rawiolii czy innym tam joli to jest zasługa głębokiego poszanowania ciężkiej pracy roli, pracy ludzkich rąk. Widzę ten znój przy tym zwyczajnym ziemniaku, widzę redły, widzę strach czy wzejdzie, czy nie zczarni wychodzących łęcin, widzę i te piękne białe kwiecia ziemniaka, są cudowne jak te pszeniczne falujące na lipcowym zefirze kłosy. I ta sól tej polskiej ziemi...i z mleka tak naszego białe twarogi wszelakie....razem … wielką pokorę i szacunek mam ….do tych pierogów ruskich...ziemniaczanych z twarogiem....

Gołębi smak rodzinnych stron...


21 lutego 2021, 08:33

 

Holubce czy golubczi zwij  Gołąbki te nasze,te z mojej wsi. Te spod ręki mamy i taty.  Pamiętam jak dziś ,jak mięso nie zawsze najwyższych lotów było  dostępne i  mielone. To  tato mój wyciągał  „wilka” mocował do sosnowego blatu stołu w kuchni ,choć chwila ...pierwej był z płyty wiórowej. Wilk nie duży, poręczny, korba zamontowana czeka na pierwsze jej obroty,na pierwszą pracę. Na trudu mięśni pracę.Mięsiwo wszelakie pokrojone i te lepsze jak szynka i  te z podgardla czy boczku przerośniętego...  To było na drugim planie.  Swoja kapusta okraszona wielkim pietyzmem haczki czy gracki. Doglądania , podlewania latem upalnym, wypatrywania czy robak nie zaatakuje , czy złodziej nie zerwie. Pamiętam z ogródka te główki a bardziej głowy kapuściane ogromne , zielonością na tym już szarym i jesiennym późnym stanem wyróżnione. Stała i obok pora co i zimy się nie bała...brukselka niekiedy, jak naszło na jej smak czy kalafior ,rzadziej brokuł. Październikowa słota pełna smutku i melancholii na ogrodzie i  w sercu. A było pamiętam kiszenie kapusty. Tak tej samej , białej ...to był cały rytuał. Od dziadka  pożyczało się szatkownicę lub od kogoś innego ..już nie pamiętam. Beczka biała ,weko czerwone, worek 200 l w środku. Kołek do ubijania, nie pamiętam z jakiego drzewa..popękany był, spracowany mocno. I My wszyscy do tej kapusty pamiętam, i marchew starta i kminek, sól kamienna była. Tato główkę za główką przeciągał przez szatkownicę, a by umijaliśmy kołem a mama doprawiała ...pamiętam. Nie łatwe to było ,ale mocno rodzinę spalało . Wiedzieliśmy,że beczka na balkonie starczy na zimę i przednówek. Że zawsze odkrywając weko uderzy nas zapach kiszenia naszego wspólnego, trwałego ….A gołąbki były zawsze w domu. Tata podmielił mięso, cebulę przemycił też, sól pieprz, tyle tych przypraw. Sama natura i te głowizny w wrzątku się bez głąba parzyły. Liść za liściem odchodził pamiętam. I dziś u mnie tak samo. Kapusta mniej korpulentnych kształtów była biała, mięso z szyki z ryżem brązowym się zaprzyjaźniło tak na pół twardo pogotowanym. I tylko pieprz czarny i sól kamienna jak kiedyś do smaku. Głowizna parzy się , liście odbieram jeszcze gorące i ręce parzą...to nic ..lubię ten stan ..tą moją młodzieńczość wspomnień. Farsz zawijam jak mama uczyła, jak tato kontrolował , jak dawniej. Pamiętam i to peklowanie mięsa na wędzenie. Kolejna mała beczka była na balkonie...a w niej mięso ze swojego świniaka peklowało się 2 tygodnie w mieszance soli i przypraw...pamiętam. Dziś garnek na dnie liśćmi kapusty wyłożyłem. Zawinąłem w parzonych liściach farsz i przykryłem przykrywką nadziei i wspomnień na 60 minut. Wolno nawijały się minuty na tym gotowaniem ich. Kiedyś to szlachcice mieli namiastkę francuskiej kuchni u siebie. Mięso siekane kasza zawinięte w liść kapusty i gotowane dawały im namiastkę smaku wielkich dworów Francji...dziś ja zgotowałem namiastkę dworu domowych gołąbków ...tych od mamy ,taty..wybornych....A syn mój zajada..

Buraczków naręcze wspomnień


20 lutego 2021, 15:03

 

Banał, pastewny wręcz. Czerwony, zwany i ćwikłą, czy czerwonym. Tyle o nim już pisałem i nadal nie mogę się nim nasycić. Przeca już wieki przed naszą erą był uprawiany dla spożycia i jako lekarstwo. Dziś po długim dniu, jakoś bez większych posiłków bo i pracy dużo było na wieczór pozwoliłem wczorajsze ugotowane buraki szlachetnym szlifem obłożyć..... Na noc wczoraj siedząc i zaczytując się w inżynierskie doktoranckie emblematy, wstawiłem buraki i marchew tutejszą. Pozyskaną od tych ziem, okraszonych trudem i pracą lubelskich rolników. Tych co i nie mają świąt, nie mają wolnego... Ziemia rodzi i nie ma dla niej tygodnia, dnia, świat czy wolnego. Orana trojpolówka znana od Cystersów, ziemia od wieków rodzącą.. Ta Ziemia. Dała i marchew i buraki genialne. Jędrne, soczyste, smaku wyborne i pełne mimo lutowego przednówku. Znam ten smak pracy, znam sól ziemi rodzącej tym co ją doglądają i kochają. Moje lata młode, gdzie burak był i cukrowy w PGR, gdzie w czynie społecznym szkoły rękoma uczniów wyrywały je i odcinały leciny...i w domu.. Na ogródkach... Gdzie mama siała jakieś nie znane odmiany. Zawsze opasłe, kurpuletne, żadne podłużne i cienkie w korzeniu. Pamiętam, lubiłem jeść łęciny za młodego buraka, zwane boćwina u nas, tu botwina. Jadałem na surowo.. Smakował mi ten czerwony mocno, buraczany i smak i zapach. Pamiętam jego całe narecza późnej jesieni zebrany. Kosze całe parujące się w parniku u dziadka. Były genialne w smaku, skórka spod palca schodziła po lekkim naduszeniu. Zatopione żeby i usta w nim nadawały smaku nowe oblicze. Słodkie, czuć ziemią, smak taki swoisty, taki swojski. I tego buraka pamiętam mama w słoiki wekowala, później z dodatkiem papryki dodające innego wymiaru im... Mnie nie podeszły... Nigdy z papryką.. nigdy. Albo całe w wekach na zimę siarczystą chowane w piwnicy..też pamiętam. Surowego się jadło i to nie raz i dwa. Szkoda, że lata 80 jakoś wyautowego go z godnej jego pozycji. O buraku było coraz mniej, gdzieś znaczył się w barszczu na święta, z ukraińskim fasoli smakiem łączył niekiedy i do tego mielonego non stop.... A dziś cóż poczyniłem? Poddałem się swoim dawnym smakom. Starłem z marchwią i dodalem podsmażoną cebulką, szczypta soli Kłodawskiej, pyłek pieprzu czarnego i ziołowego, oddech mały cukru i na patelnię. Buchnęły z niech wymiary całe, i te młodości i te dorosłe, te oczekiwane i te byłych czynów społecznych dni zamknięte. Marchewka lubi buraki zaręczam, jej nie wiele, ot ciut... Do tego z premedytacją ocet od spirytusa.. Zejn peecent.. Kapek kilka. Do tego olej nasz, Kujawski... Zasmażane buraki i moja z nich radość... I to jaka... Dotknąłem ich gorącego wymiaru cudownosci od dawna... Warto było... Buraczku... Warto

 

Łysej Góry ziemniaków pieczony wspomnień...


11 lutego 2021, 12:18

 

Pieczone.....O matusiu jak ich dawno nie jadłem.....Co z tego ,że z piekarnika , że oblane oliwą, obsypane solą kłodawską ( nie nie nie himalajską ) i do tego szynka w rękawie pieczona. Soczysta i pełna smaku swoistego , tylko pieprz ziołowy i sól.....Szynka na bok bo nie o niej,choć genialna ,smakowita ,budząca wymiar każdy mój ,dziś na bok. Pieczony mój smak. Patrzę na wytrawioną przez ogień piekarnika skórkę, chrupie , łamie się , czarniejąca ...zaprasza do wnętrza. Pachnie niebywale, znam ten zapach! Uderza w każde moje młode życie, dzieciństwo, młodość...Boże..jak dawno nie jadłem pieczonego zwykłego, przaśnego ziemniaka!!!! Tego co Napoleon nam wtoczył na głód wszelaki, co z Ameryki w XVI wieku płynął do Europy. Co z niego robiono surówki z łęcin kiedyś. Królom i królowym na dworach dwojono się i trojono się by nowe zza wielkiej wody przekazać i polubić. Ten sam co wieki niedawne Irlandię od głodu wybawił. Co w końcu i u nas zagościł na stałe. Na każdy obiad a ten niedzielny zwłaszcza ze schabowym i mizerią czy marchwią wszelaką. Ziemniak, pyra, kartofel....Na surowo testowany jako zwolnienie z zajęć szkolnych , a dalej to już jak kto lubi...smażony jak fryta, pieczony,gotowany, w sałatach, zapiekankach i Bóg wie z czym jeszcze... Mój ten kartofel, masa w nim skrobi i jakieś tam witaminy z B, pakowałem go w worek i szedłem z kumplami zimą na Łysą Górę. Ciągnąłem worek po saletrze amonowej sianem , cz słomą , na mocno ubitym ,lecz lekko luźnym workiem. Górka to cudowna Łysa  3 km od domu szliśmy jak watahy wilków ,z woreczkiem ziemniaków i pękiem kiełbas ,bułką czy chlebem...szliśmy przez całą wieś  przez rzekę naszą Wkrę i do zalesionej świerkiem i sośniną wszelaką górę, łysą górę. Bo kiedyś walnął pierun i spalił. A tam od lat rynna , kanał , stok dla nas zrobione. I na końcu wyrzutnia by wyjść z proga jak Mateja... . Jak ja to pamiętam jak teraz, czuję to nawet mocno. Dwie osoby zajęły się ogniskiem,głównie z OSP Gorawino bo to experty a my ciągnąc worek wdrapaliśmy się na szczyt. I ogień ,dawaj z góry , co za adrenalina co za emocje , kilkanaście sekund a świat był nasz ...gówniarzy 10 letnich . Po ślizgów z dziesiątkach głód nas męczył. Rosił i zaczynał po 3 godzinach w śniegu po kolana , w zatopionych sośninach w puchu męczyć nas. Wedy ten ziemniak w ogniska, z żaru iglaków wybierany niezgrabnie kijem smakował jak najdroższy kawior  z Bieługi, jak najdroższe danie na świecie..w śniegu cali,zmarznięci, w pocerowanych skarpetach i spalonym ziemniaku w dłoni byliśmy całkowicie spełnieni i zadowoleni , szczęśliwi i w młodzieńczych dniach genialnych niespotykanie normalni..umorusani,zmęczeni,padnięci..po całym dniu na Łysej z ciepłym ziemniakiem w dłoni szliśmy do domów swych …. I dziś po ponad 30 latach znów wybrzmiały te chwile , gdzieś oko zwilgotniało, gdzieś uśmiech w kąciku został, gdzieś chwalne tej chwili jest ze mną....to przecież zwykły ziemniak....zwykły...

 

Październikowe wspomnienie łętowego dymu.......


11 października 2020, 13:06

Zamłynie w Bochotnicy  i sprzątanie ogrodu.

 

Motyka mocniej niż zawsze wcisnąłem w tą moją Gorawińską ziemię. Lata 80 no może wczesne 90. Przeciąłem ziemniaka. Na bruzdę wysypuje się kilka małych jeszcze. Kończymy zbierać ziemniaki. Już dogasa październik. Już zimny, lekko deszczowy. Ciągnę za łęcinę już suchawą i beż życia. Tak pięknie w czerwcu kwitła ,soplami kwiatu białego. Pielona często na kolanach ,grackami czy haczkami – jak zwał tak zwał. Potem walka ze stonką. Tych kilkanaście radeł , ze 10 kop pięści ziemi. Ten nie najgorszej, tak mocno zadbaną przez mamę i tatę mojego. Tak znienawidzoną przeze mnie , brata siostrę. Tych kilkadziesiąt arów pełnych życiodajnych warzyw, sadu małego, foliaka. Gdzieś dalej obórki a w nich i kury i kaczki i króliki. I ta kosa , wyklepana przez dziadka, pouczona prowadzenia przez tatę, naręcza koniczyny, mniszka i trawy koszonej co dwa dni . Kosiłem ja i brat starszy. Ileż razy wbijałem bez pomysłu ostrzem w ziemię, ileż to razy osełka przesuwała się po białym ostrzu kosy. To był tak naturalny widok, każdy kosił. No niekiedy sierpem, na kolanach, jak koniczyna wysoka i w pełni kwiecia. Albo szło się w woderach nad staw przy „18” po rzęsę dla kaczek. Szło się i na bagno przy obórkach choć tam wciągało mocno to rzęsa tak zielona i soczysta ,że często się tam ją łowiło. Dogasająca komuna nie groziła nam w biedzie jedzenia. Na wszystko pracowaliśmy wszyscy, czy chcieliśmy czy nie. A jeszcze wspólne z tatą wędzenie , szlachtowanie przez fachowca pana Wojewódzkiego, potem na badania na włośnia. Opalanie, drapanie, parzenie, opalanie , drapanie... tu u nas lut – lampą. Szybciej, lepiej. Teraz to karczerem robią. Czyszczenie na drzwiach obory...w domu rozbiór , świeżona i obowiązkowy pity przez starszych kieliszek wódki! Takie moje dzieciństwo. Przemknęło mi to przez głowę wyciągając kolejne małe ziemniaki – sadzeniaki z redły. Już ostatnia uschnięta łęcina. Tam obok już marchew wyrwana, buraki czerwone też na ziemi. Tylko pora sterczy w polu. Jej mrozy nie szkodzą. Zabieramy ostatni koszyk ziemniaków, marchwi, selera, pietruszki...okopowe znaczy. Kapusta już zszatkowana i ubita lipowym drągiem w beczce się kisi. Pole staje się płaskie, smutne i do tego ten deszczyk. Kwiecia co moja mama kocha na ogródkach już pogasły , badyla zbieramy , w jedno miejsce. Łęciny wszelakie, wyrwane suche łodygi pomidorów, kabaczków, fasoli tyczki składane i groszku na przyszły rok. Jezu , przecież w czynie społecznym w PGR zbierało się ziemniaki, kamienie z pól, wyrywało się buraki cukrowe...taki szarwark tych XX wiecznych czasów.

 

Zaciągnąłem się tak mi znajomym zapachem. Dym gęsty, biały, kopa się tli, łęciny i łodygi zbiorów warzyw wszelakich palona jest. Nie można pomylić z niczym innym. Ten kto choć ciut na wsi był, miał szpadel w ręku, miał kosę, miał grackę czy motykę to zna go wybitnie dobrze. Wie ,że gdzieś blisko domostwa jest ziemianka, jest kopiec , nawet oceglowana i w niej są składowane zapasy okopowych warzyw i owoców. Ziemniaki osobno , gdzieś obok marchew,seler ,pietruszka, rzepa czarna, burak czerwony. Gdzieś dalej jabłka . Ogórki kiszą się w beczkach w studni , na strychu suszy się cebula, czosnek, zboże, zioła i fasola z grochem. Dziś uderzyło mnie te wspomnienie dzieciństwa nie łatwego jak dziś. Widzę pana na Międzyrzeczu w Bochotnicy...dwie kule dają mu solidne oparcie. Widzi Antka mego, uśmiecha się serdecznie jak do swego wnuka...no może już prawnuka. Zatrzymuje się On i cała Bochotnica wraz z nim. W dole szumi woda Bystrej. Taki świadek tych miejsc, sędzia i wyrocznia, dawca życia i zabierająca je. Bo po wojnie, tej drugiej 6 mężczyzn utonęło w jej nurcie. 3 młyny zasilała jak mogła...

Opowiada,że jest tu od 65 roku. Panie tu była straszna bieda. Tu ludzie bez butów chodzili, tu o się drogą nie szło, całe Zamłynie to bagno było a nie droga, szło się granią przy Bystrej. Błota po pas tu było...bieda... ludzie sobie Panie pomagali jak mogli. Ucięli dąbczaka czy sośninę i rzucili pod chałupę i tak siedzieli . Głównie starsi . Teraz to 150 % lepiej jest. Kiedyś to bieda, ale ja już i sil nie mam. Pytam o Edwarda Piwowarka. Znam , stąd chłop, dobry chłop . Mieszkał na rogatce . Mówię,mu,że był moim sąsiadem w bloku...i tak się poznaliśmy z Bochotnicą i Nim. Wielkim NIM. Opowiadał o potupajkach przy Bystrej koło mostku, a ja stałem pod jego balkonem i chłonąłem każde słowo tego mego Mistrza. Dziś Pan o dwóch kulach dobrze Go wspomina. Zmarł , ale pożył mówi... Szczęść Boże i się żegnamy. On idzie w stronę Kasztanów a ja Szelągowej Góry... Krzyczą na nas psy, pachnie dzieciństwem , przejeżdża konik z wozem.... Do Szelągowej mamy a daleko..znaczy już za ciemno. Pochylam się nad wierzbą , tak pracowicie obcinaną na tyczki fasolowe, widzę sieczkarnię z wielkim kołem , którego u dziadka kręciłem. Widzę przyjaznych ludzi na Zamłyniu w stronę Wierzchoniowa i mostu wojskowego. Kończy się asfalt,zaczyna polna droga. Wracamy, Antoś kocha jak i ja Bochotnicę pokrzykując swoje zadowolenie co chwilę. Dogasa dzień, zewsząd już nikczemności są i ten dym i zapach...tak mi bliski...Młyn mijamy,Bystrą żegnamy. Wsiadamy i żegnamy ze smutkiem Ogrody,, Kasztany ...drogę na były most teraz prom. W ciemności wieczoru wpadamy w Parchatkę...jej też pokłon dajemy..kochamy...

 

Odchodzący świadek na Zamłyniu w Bochotnicy

 

Pamięci pana Edwarda i Bochotnicy..Cytat z jego Twórczości :

 

"bądź błogosławiona ziemio młodych marzeń! pełna radości uroku i chwały. Obyś przez wieki nie doznała zdarzeń, co by ucierpiał twój majestat cały bądź pozdrowiona od wieków ta sama ludzką dobrocią i miodem płynąca. Pyszniąca pięknem jak Kazimierza dama, kochliwa Esterka i jak Bystra rwąca. Rozwarłaś wzgórza jak matka ramiona tuląc swe dzieci w bólu i radości. Wciąż piękniejąca mlodzieńczo szalona, wierna tradycji dobru wolności . Pisze te słowa z gardłem zaciśniętym, bo los mnie rzucił miedzy blokowiska,lecz nie zapomnę, Ręcze słowem świętym, że serce moje i duszę żal ściska .Tam moja młodość lud prosty a szczery, gdzie błękit nieba dobroć nieprzebrana , gdzie każdy trzyma losu swego stery. Tam me wspomienia-wnioska ukochana...."

Steinforth i jego cmentarz...wysiedlona...


04 kwietnia 2020, 11:12

Dzwonnica przykościelna , w tle domostwa wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

Steinforth i jego cmentarz...

 

Okres XIV a szczególnie XV czy dalej XVI wieku nie tylko na ziemiach Lubelszczyzny wykazał się ogromnym wybuchem powstających nowych miejscowości czy miast. Głównie należących do magnatów, bogatej szlachcie czy zacnych rycerzy. Nie inaczej było na Pomorzu Zachodnim. Mowa dokładnie w bliskich okolicach największego miasta Pojezierza Drawskiego czyli Szczecinka. Założenie Szczecinka przez księcia Warcisława IV ( książę wołogoski, słupsko-sławieński i rugijski, syn Bogusława IV i Małgorzaty) . Rok 1310 to tradycyjnie przyjęta data lokowania miasta. Badania wskazały, że miasto mogło być założone już w 1306 roku. W wieku XVI na tych ziemiach prowadzona była kolonizacja niemiecka. I tak blisko opisywanej miejscowości powstały Kniewo,Płytnica i Barkniewo. W niewielkich połaciach leśnych, na słabo żyznych ziemiach zaczęli się osadzać kolonizatorzy niemieccy. I tak do II WŚ XX wieku zostało niezmienne. Miejscowość jak jedna z wielu powstała na mało urodzajnych ziemiach, przeważnie ostatniej klasy lub poza klasowej. Piachy były z kolei idealnym nośnikiem dla wielu roślin czy drzew. Czy sośnina czy jałowiec , modrzew dobrze się czują w takich ubogich glebach. Powstała opisywana wieś na początku XVI wieku lub być może już pod koniec XV. Wniosek nie bierze się znikąd skoro już w 1528 roku pojawia się na mapach.

 

 

Kosciół i mur kamienny wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

 

A jak wiemy na mapach z zasady są ukazane miejscowości już mające swoje łoże i funkcjonujące jakiś czas. Dostęp do ryb, do wody pitnej i dla bydła był zapewne kluczowym motywem osadniczym. Jezioro Przełęg kanałem połączone z jeziorem Kniewo dawało pewność nie tylko związaną z wyżywieniem mieszkańców ale i z rozwojem rzemiosła. Zarówno wyplatano więcierze i komolce jak i kosze na płody rolne czy leśne. Wyplatano zapewne i sieci co było dużo bardziej misterną sztuką i wymagało sporej wiedzy i precyzji. Zapewne gdzieś była przystań jeziorna , gdzie był zakład szkutniczy . I mogło by się kłócić z tym co teraz napisze ale w owym czasie XVI wielu czy dalej te tereny były mało zalesione. Lasy ze starodrzewiem były w okolicach Krągów czy Kniewa. Potężne leśne połacie lasów znajdowały się blisko Lotynia czy Czaplinka. Na tym terenie były lasy nieduże , później przechodziły w leśne uprawy bo zapotrzebowanie na drewno rosło wraz ze wzrostem choćby liczby osad i ludności. Samo jezioro , gdzie nieistniejąca wieś Steinforth się przytuliła do niego jest w połączeniu z 3 jeziorami. Zaczynając od jeziora Dziki ,przez j. Remierzewo i z drugiej strony j. Kniewo. Z tego ostatniego wychodziła rzeczka o nazwie Plietnitz czyli idąc tropem zmiany na polską miejscowości to struga zwie się Płytnica. Jak pisałem wcześniej w XVII wieku na jego początku teren nie wiele zmienił się pod względem zasobów leśnych.

 

 

Kosciół i dzwonnica  wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku. Widok od strony cmentarza.

 

Dalej przy Crangen ( Krągach) był staro las i wcześniej wspomnianej Płytnicy. Wielkie piachy i wydmy były już obecne na niedawnym jeszcze poligonie. Bardzo ciekawa informacja z tego okresu jest taka, że w 1612 roku na zamku w Szczecinku mieszkał sam Eilhardus Lubinus. Wielki niemiecki matematyk i teolog protestancki, filozof, kartograf, filolog klasycznej greki i łaciny, jak również poeta. To właśnie z tego okresu XVI/XVII wiek mamy na owe czasy dokładne z wrodzoną sztuką naukowca ale i swoistym artyzmem okraszone. W niedalekim Kniewie około roku 1610- 1618 działał już prężnie młyn. Na kanale łączącym jezioro Przyłęg i jezioro Kniewo Młyn funkcjonował ze zmiennym szczęściem do XX wieku. Powstało zaplecze i specjalne place młyńskie przy nim. Zapewne wszyscy włościanie wozili tam zboże na przemiał. Pewnie później w XVII/ XIX wieku czy późniejszym wiatraki przejęły rolę młynów umiejscowionych w różnych lokalizacjach . Na ten przykład w Krągi ( Osiedle) na wzniesieniu zalesionym ( blisko drogi na leśniczówkę ) był wiatrak (widziałem i opisałem go ciut). W Krągach tuż przy jeziorze Pile był młyn wodny , gdzie jego już niewielkie relikty można spotkać ( tzw wodospad – też opisałem ciut). Był wiatrak w Dzikach choćby także. Społeczność włościan , rolników miała gdzie mielić swoje zboża. W latach 20 tych XVII wieku w miejscowości Steinforth był kościół. Był on jednym z niewielu kościołów w okolicy. Wymienię kilka :

 

Dziki, Płytnica, Piława,Dąbrowica, Starowice.

 

XVII wiek nastaje jak i dla ziem polskich tak i tu bardzo trudnych czasów wojen i epidemii, głodu i cierpienia.

W 1618 roku rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia ( w największym skrócie i uproszczeniu -rywalizacja Habsburgów i państw katolickich z protestantami o przywództwo w Cesarstwie). Szwedzi zajmują tereny należące do Szczecinka już w 1627 roku , rok później wojska czeskiego z pochodzenia Albrechta von Wallensteina ( stojącego za katolickim cesarzem). W międzyczasie wybuchają zarazy i epitemie dziesiątkujące ludność. Protestancka Szwecja ponownie w 1631 zajęła miasto. Wynaszająca wojna zapewne wywarła na okoliczne miejscowości ogromny wpływ. Pokój westfalski w 1648 roku poczynił względny spokój. Zapewne wypalone wsie, ogołacane ze wszystkich jej dóbr, wielka bieda i niemoc wówczas panowały. Mieszkańcy wsi i miast cieszyli się spokojem i zaczęli układać swój cykl pracy w zgodzie z naturą i Bogiem. Po 100 latach znów huragan wojny siedmioletniej dotknął ich , wpisując się krwawo w dzieje. Rosjanie splądrowali te ziemie doszczętnie. Co ciekawe jeszcze dopowiem ,że najważniejsze miasto powiatu szczecineckiego ( utworzonego w 1724 roku) w 1711 roku ulegało częstym pożarom. Były one tak rozległe i duże , że w 1711 roku zakazano budować w Szczecinku domów z drewna.

 

 Domostwa wsi Steinforth . Lata ok 30 XX wieku.

 

 

Mijały kolejne lata, stulecia. Najwięcej informacji zdobywamy w XX wieku. Ale jeszcze pod samym końcu XIX wieku miejscowość lub blisko Rehmerow powstaje kuźnia , hamernia . Na mapie z 1893 roku jest ujęta jako Hammer ( w wolnym tłumaczeniu kuźnia). I właśnie na tej drodze łączącej Wałcz z Czaplinkiem. Jakość drogi można się domyśleć jaka jest . Ostatnie łaty z asfaltu nie tylko nie są dobrą nawierzchnią ale i stanowią nie lada przeszkodę w jeździe. I gdzie cmentarz na rozdrożu stała świątynia. Szachulcowa konstrukcja . Skromna jak wiele w okolicach. Choćby jak na zdjęciu w Jeleniu czy Krągach

 

Istniejący kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Jeleniu

 

 

Belki czarne , może smołowane na owe czasy jakim impregnatem znanym na tych ziemiach. Tak dobrze ,że zostały jeszcze kościoły i są zdjęcia ...

1 kwietnia 1941 r. Gminy Groß Born, Kniewo, Linde, Płytnica i Steinforth zostały zniesione w ramach utworzenia okręgu wojskowego Groß Born. Wcześniej był spis ludności i kronikarze zapisali kilka informacji.Gmina Steinforth była gminą wiejską w dawnym powiecie Szczecinek w województwie Pomorskim na początku lat 30. ubiegłego wieku. Na czele społeczności Steinfortha stał wójt. Miejscowość Steinforth była jednostką terytorialną o powierzchni 17,7 km². W granicach gminy znajdowały się 2 miejscowości, z których główna siedziba to Steinforth. W gminie Steinforth były 2 miejscowości :

-przysiółek Rehmerow ( był tam dwór pana) – nieistniejąca także . Nazwane jezioro od nazwy Remierzewo.

-Steinforth

 

Otto i Margarete Noeske przed ich domem. Lata około 30 ste.

 

W 1925 r. wieś Steinforth liczyła 337 mieszkańców, w tym 189 mężczyzn (56,1%) i 148 kobiet (43,9%). I tak, średnio 6,2 mieszkańca na dom lub 19 mieszkańców mieszkało na jednym km². Populacja w gminie Steinforth mieszkała w 74 gospodarstwach domowych (4,6 mieszkańca na gospodarstwo domowe lub 1,4 gospodarstwa na dom).Z 324 protestantami (96,1%), zdecydowana większość mieszkańców parafii Steinforth w 1925 r. była wyznania protestanckiego. Ponadto, w Steinforth było 13 katolików (3,9%), ale nie było Żydów. Gmina wiejska była samorządem lokalnym na najniższym szczeblu administracyjnym. Na czele administracji miejskiej stał wybrany na 6 lat burmistrz . W latach trzydziestych XX wieku przywódcy społeczności nazywali się wtedy burmistrzami. Istniała też rada miejska. Naczelnik Wilcze Laski (Wulfflatzke) był odpowiedzialny za lokalną policję w Steinforth. Urząd stanu cywilnego odpowiedzialny za sprawy majątkowe dla gminy Steinforth był w Szczecinku. Urząd Skarbowy w Szczecinku był odpowiedzialny za administrowanie podatkami w Steinforth.Gmina Steinforth należała do okręgu lokalnego sądu w Szczecinek. Właściwy sąd pracy był w Szczecinek. Odpowiedzialna Izba Rolnicza była w Szczecinie. Właściwa izba handlowa znajdowała się w Szczecinie. Właściwy Inspektorat Handlowy był w Szczecinku.Protestanccy mieszkańcy gminy Steinforth należeli do parafii Wilcze Laski (Wulfflatzke). Katolicka parafia była w Szczecinku.Urząd stanu cywilnego był w Wilcze Laski (Wilcze Laski (Wulfflatzke)).

 

 

Szkoła i poczta we wsi Steinforth.

 

W 1935 roku w szkole w tej miejscowości uczyło się 71 uczniów. Rok 1939, początek II Wojny Światowej dla tej ziemi ważny. Zaczyna się pierwszy okres przesiedlenia mieszkańców. Już wieś wtenczas liczyła 200 mieszkańców. Rok 45 był ostatnim rokiem bytności niemieckiej ludności na tej ziemi .Front - radziecki walec z armiami polskimi w marcu 45 zaczął triumfalny marz na Berlin. Z tym frontem marszałek Żukow a na dole Europy centralnej Koniew. Swoisty wyścig kto pierwszy zdobędzie dla Stalina Berlin... Wynik wiadomy z góry. Dla mieszkających tu Niemców była to agresja , dla Polków i Rosjan wyzwolenie . Ziemie odzyskane.... Wysiedlono i wymazano z map nie tylko Steinforth, ale i Płytnicę,Kniewo i Barkniewo ( tu pod koniec lat 40tych XX wieku). Kościół został zniszczony, zostały do dnia dzisiejszego fundamenty . Groby zapadłe i otworzone ...ktoś w nich szukał czegoś. Armia Sowiecka rozgościła się na dobre na tych ziemiach , miała ogromny poligon, mieszkała kształtowała ten ogromny obszar. Rozgościli się do października 1992 roku. Żyjąc tu , umierając,zakładając rodziny , budując domy. Zajmując domy poniemieckie. Polacy byli odcięci , tu było Państwo w Państwie.

 

Autor podczas wybiegania. We wsi nieistniejącej dużo takich reliktów wojny.

 

A po tym czasie dalej od Krągów jadąc marną asfaltówką przy bagnie, przy wyrzutni , przy dużym lesie a teraz płytami ażurowymi po 5 km wpada się w tą byłą miejscowość. Widać zarysowania nieistniejących budynków, stare sady w już wysłużonymi drzewami owocowymi. Widać i linię napięcia , widać że tu tak niedawno tętniło życie.

 

 

Pobliskie jezioro Kniewo.

 

Wita mnie płyta informacyjna o wsi. Dość niedawno postawiona. Witają nie łuski amunicji, fundamenty w krzakach głogu, rubiny akacjowej, tarniny dalej. Leśniczówka nowa połyskuje na tle tej szarości historii. Nowe auta terenowe, dym z komina .. Jest życie. Nie wiem ok kiedy , może lata 80 te? Nie wiem.

 

 

Tablica informacyjna widoczna już z daleka od strony drogi Krągi - Steinforth.

 

Bywam tu od 2000 roku. Pada rzęsisty nie miły styczniowy deszcz. Śniegu brak. A ja rowerową eskapadę po byłych cmentarzach ewangelickich po okolicy uskuteczniam. Odpalam mapę szczegółową , widzę na niej relikty cemenciarza . Żegnam się z jeziorem i zawracam, mijam leśniczówkę i ruszam traktem marnym , drogą zniszczoną. Jadę kilkaset metrów. Widzę lekkie wzniesienie i rozwidlenie polnych dróg. To Tu. Zsiadam z roweru. Wdrapuję się na wzniesienie małe. Cmentarz i fundamenty byłego kościoła. Modlitwa za tych co tu leżą. Niech im ziemia lekką będzie. Kościół nie przetrwał. Pożoga wojenna go odebrała jak i pozostałym budynkom. Taka wieś , duża i dobrze zorganizowana teraz brzmi tak miałko.

 

Relikty fundametów kościoła we wsi.

 

 

Relikty byłego ewangelickiego cmentarza we wsi.

 

 

Droga , krzaczory, fragmenty fundamentów schowane w świat lasu i krzewin. Widok przygnębiający , otwarte groby przez kogo ? Nie wiem ...może Rosjanie , może Polacy? Czego szukali w śmierci innych ? Nie wiem... Deszcz się nasila .. czas na mnie. Jadę do Kniewa i jego pięknym jeziorem i stawem ,gdzie był dwór . Jadę do Płytnicy ,gdzie jak się okazało znicze się palą ….

 

Mapa z roku 1610.

 

 

Mapa z roku 1893.

 

Mapa z roku 1952.

 

 

 

Na podstawie :

Gemeindelexikon für den Freistaat Preußen. Provinz Pommern. Nach dem endgültigen Ergebnis der Volkszählung vom 16. Juni 1925 und anderen amtlichen Quellen unter Zugrundelegung des Gebietsstandes vom 1. Oktober 1932. Berlin: Preußisches Statistisches Landesamt, 1932.

Tablic informacyjnych przy byłych miejscowościach

Map dostępnych, rozmów z rodziną.

http://wolneforumgdansk.pl

Zdjęcia większości z fotopolska.pl i aukcji internetowych

Wyprawa z tatem.... Strzykocińskie ewangelickie...


11 stycznia 2020, 13:47

Skrzykocin i dwa krzyże w nowszym cmentarzu blżej wsi

 

Tato. Po mojej czterdziestce smakuje to słowo dużo wymowniej. Sam, mając dwójkę dzieci w przestrzale wiekowym skrajnym, staram się dostosować do każdego ich świata i wieku. Łatwe to nie jest, ale ojcowska miłość, wiara w swoje możliwości, delikatność, ale i stanowczość chyba mi jakoś wychodzą. Wcale nie jest być łatwo ojcem. A ojcem świadomym już cholernie trudno. I ten ojciec świadomy to niby kto? Pytanie ważne i trudne. To nie tylko ten, co dba, by brzuszki były pełne, by w lodówce coś było. To ten, co zapewnia włożenie na tyłek nowych dżinsów córki czy zakup nowego żelazka. To ten, przy którym problem rachunków i opłat znika z pola rażenia, a reszta rodziny śpi spokojnie. To ten, który po trudnym dniu wychowania młodego przez żonę sterty wyprasowanego i wypranego prania układa na miejsce. To ten, co ostatnie chwile przy usypianiu małego poświęca na porządki w domu, zamiecenie kuchni czy korytarza. To ten, który sprawia, że łazienka rano błyszczy świeżością i nowością. Taki ojciec, który gitarrrrę zabiera do kąpieli małego i pogrywa mu co dzień. Co mu śpiewa, co go zabiera codziennie na kilkukilometrowe wycieczki po Puławach. Co pokazuje, uczy i poucza tego małego smyka, prawie 1,5 latka. To ten ojciec, co daje oddech wychowaniem za dnia tygodnia powszedniego żonie. Zabiera i opiekuje się do cna, do końca sił, do bujanek, do pawi przy Pałacu czy rur grających na błoniach. To ten, co zabiera córkę do Maca, gdzie mogą kilka zdań zamienić. To ten, co wymaga już od nastolatki tego, czego wymagali od niego w tym czasie życia... Choć czasy inne. To ten ojciec, co wstaje o 5 rano do pracy, wypija poranną kawę, wita się ze światem, z bliskimi na Fb i uderza w codzienność. To ten ojciec, co stara się być autorytetem, pokazując, że nie ma zbyt późnego wieku, by zacząć i zakochać się w nowych pasjach i zainteresowaniach, jak historia, botanika, przyroda...biegi.... To ten ojciec, co ma dla siebie godzinę dziennie jak młody idzie spać. Czas na czytanie, pisanie jak teraz kilku zdań, czy nagrania kilku wypowiedzi. To w końcu ojciec, co kocha dzieci całym sobą, bo taką miłość dostał od swoich rodziców....

 I właśnie mój ojciec...tato taki jest. Prawdziwy, przenikniony cały miłością do swoich dzieci. Ja już rocznikowo 41 lat będę miał, a czuję się kochany przez niego, jakbym miał naście lat. Wymagający, opiekuńczy, troskliwy. Błyskotliwy, łapiący wszystkie nowości w mig. Czy to Fb, czy internet, czy pisanie książki genealogicznej rodowej Ciechanowiczów herbu Mogiła z trzema mieczami wbitymi w trumnę.

 

Strzykocin - mapa z 1906 roku. Pokazany ogrodzony kamiennym murem stary cmentarz dziedziców. Obok dół z wrobiskiem piachu.

 

W końcu ma więcej czasu dla siebie. Już nie młody, siedemdziesiątka na karku , a jednak daje się namówić na wyjazd tak blisko, a tak w nieznane. Na były cmentarz ewangelicki w Strzykocinie...a w sumie, jak się okazało, dwa cmentarze. Syn, młodszy, gdzieś na mapie z 1930 roku wypatrzył... Jedzie. Zadowolony. Zna te tereny, blisko Grądu, Starnina. Ale tam nie był. W Strzykocinie nie. I ja nie…. Ruszamy, by zaspokoić ciekawość i pobyć choć trochę ze sobą. Pogadać o pierdołach i rzeczach ważnych, popatrzeć na siebie, posłuchać...pobyć.... Tak dawno nie było okazji...

 

Mapa Srzykocina z zaznaczonymi dwoma cmentarzami. Rok 1952.

 

 

Skoda moja już nie pierwszej młodości nauczona jeździć po bezdrożach Lubelszczyzny, nieuczęszczanych drogach Piasków Gołębskich, czy Skokach lub nadwieprzańskich masowskich polnych dróżkach. Ruszamy, mijamy i Jarkowo, i Kinowo – siedzibę główną rodu von Manteuffelów. W Kinowie nawigacja usilnie pcha mnie na drogę – skrót przez byłe rzeczne tereny do byłego folwarku i dalej „kocimi łbami” do wsi, a przy wsi do mojego – naszego celu wycieczki – cmentarza poewangelickiego. Czujność nakazuje nie jechać tym polnym traktem. Więc naokoło. Najpierw arcyciekawy Starnin, Grąd i tu na prawo. I kiepską drogą do Bębnikątu (ciekawa nazwa osady, prawda?)

 

Dwór w odsadzie Bębnikąt

 

. A tam wyremontowany dwór i były młyn, i teraz pstrągarnia na rzece Mołostowa. Pstrągowo-łososiowa rzeka...dzika... Tam był kiedyś młyn i cmentarz w polu... Lecimy objazdem S6 i przyleśną drogą trafiamy w końcu do przedwsi. Nawigacja każe skręcić w lewo. Jedziemy drogą z  „kocimi łbami” widzimy zagajnik. Za nami miejscowość Strzykocin...

 

Wejście do nowego cemtarza ewangelickiego. 

 

Widzimy małe stalowe krzyże na byłej furtce do cmentarza. Okazało się później, że to były dwa cmentarze. Jeden dla dziedziców, ograbiony i splądrowany, pięknym murem kamiennym odgrodzony... drugi dla reszty... I o dziwo pochowano tam żołnierza z 45 roku...gdzie, ech, historia pisała jego życiorys na nowo. O tym później. Gaszę silnik. Mroźno, szreń. Tato i ja, i cmentarze. I nieznane. Każdy ma swoją wizję, swoje patrzenie, dyktowane swoim doświadczeniem... 

 

Kilka słów o dworze i wsi z http://www.pomeranica.pl i Wikipedii  :

„Zabytek nr rej. nr 1091 z dnia 17 maja 1989,Dwór w Strzykocinie(niem.Streckentin,gmina Brojce)

 

Jeden z grobów. Z Nowym krzyżem.

 

Wieś

W XII wieku wieś należała do klasztoru w Białobokach (dzielnica aktualna Trzebiatowa) . Od XV do XIX wieku właścicielami majątku była rodzina von Manteuffelów. W 1789 roku wieś uzyskała status dóbr alodialnych (dziedzicznych). W 1804 roku właścicielką majątku była Henrietta von Manteuffel. W 1821 roku majątek należał do Gnidke, później jako wiano jego córki do Henryka Karola Guse. W 1892 roku majątek obejmował 832 ha ziemi i hodowlę złożoną z 1600 owiec.W 1914 roku właścicielem Strzykocina był von Wedemeyer a administratorem majątku obejmującego 931 ha i hodowlę 500 sztuk trzody chlewnej Karl Keyser. Ostatnim właścicielem majątku w 1939 roku była Sophie von Holstein z Gryfic. Administratorem majątku obejmującego 950 ha i hodowli złożonej z 250 sztuk bydła i 100 sztuk trzony chlewnej był niejaki Gessner.W latach 1945-1948 na terenie folwarku stacjonowała Armia Radziecka. Do lat siedemdziesiątych XX wieku majątek należał do PGR Dargosław.Obecnie należy do prywatnego właściciela.

Strzykocin – osada sołecka w Polsce położona w województwie zachodniopomorskim, w powiecie gryfickim, w gminie Brojce. Według danych gminy z 5 czerwca 2009 osada miała 173 mieszkańców.

WIKIPEDIA „Znajdował się tutaj dwór (zburzony w 2008 r.) i park dworski. Przez wieś przebiegała jedna z najstarszych linii (z 1898 roku) kolei wąskotorowej, nieeksploatowana od roku 1996. W chwili obecnej linia ta jest prawie całkowicie rozebrana. Strzykocin został objęty połączeniem Gryfickiej Kolei Wąskotorowej w 1898 r. po wybudowaniu wąskotorowej linii kolejowej z Gryfic Wąsk. przez Tąpadły do Dargosławia. W 1900 r. zmieniono szerokość toru z 750 mm na 1000 mm. W 1907 r. linię przedłużono do Trzebiatowa Wąskotorwa , a do 1913 r. jeszcze do Niechorza. W 1899 r. połączono Tąpadły ze Skrzydłowem, a zarazem połączono Gryficką Kolej Wąskotorową z Kołobrzeską Koleją Wąskotorową. W 1961 r. przestały kursować pociągi do Kołobrzegu. Do 1962 r. kursowały pociągi pasażerskie na trasie Gryfice – Gościno, a do 1966 r. w skróconej relacji do Rymania. Na pozostałych liniach pozostał ruch towarowy który przez długie lata, do 1990 r. odgrywał jeszcze dużą rolę. Później, do 1995 r. odbywały się coraz mniejsze przewozy na trasie Rymań – Tąpadły. W 1991 r. zamknięto odcinek Trzebiatów Wąsk.- Dargosław, a w 1996 r. z Dargosławia do Gryfic Wąsk. Odcinek Tąpadły – Skrzydłowo – Resko Płn. do 1996 r. służył do przewozu taboru na naprawy do Reska. Cała sieć straciła spójność w czerwcu 1999 r. gdy zdemontowano przęsła torów na przejazdach kolejowych w ciągu szosy E28 w Wicimicach, Rymaniu i Ramlewie. W okolicach Gościna (układ torowy stacji, linia w kierunku Sławoborza i częściowo linia w kierunku Rymania) oraz tory na odcinku Skrzydłowo – Tąpadły zdemontowano na przełomie lat 2006/2007”

 

Zabytek nr rej. nr 1091 z dnia 17 maja 1989,Dwór w Strzykocinie.Zdjęcie zapożyczone ze strony http://www.pomeranica.pl

 

Dwór

We wsi znajdują się ruiny dworu zbudowanego na przełomie XVIII i XIX wieku i przebudowanego na przełomie XIX i XX wieku. Budynek o powierzchni 341,8 m2 składał się z trzech części o różnych wysokościach, najstarsza w konstrukcji szachulcowej została rozebrana w 2008 roku. Pozostał bezstylowy budynek piętrowy, kryty dachem dwuspadowym, który nie przedstawia żadnej wartości architektonicznej.W sąsiedztwie znajdują się zdewaloryzowane zabudowania gospodarcze oraz park dworski z  lodownią. Obiekt niedostępny.

 

Bibliografia

Karty ewidencyjne zabytków architektury i budownictwa - Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Szczecinie”

 

Zdjęcie Lidar - widać wyraźnie wyrobisko. Zaznaczone cmentarze . I - właścicieli, II - nowszy.

 

Wieś stara, XII wiek to nie ma co.... Gaszę samochód... W domu musiałem sprawdzić, czy o nim nic nie ma. Odpalam google i czytam o cmentarzu, a w sumie o cmentarzach... (www.ziemiagryfa.org.pl wykonali ogromną pracę!! Brawo!):

 

 

plansza pochodzi także ze strony ziemiagryfa.org.pl.

 

„Strzykocin I (niem. Streckentin) – cmentarz położony jest około 450 m od zabudowań wsi, przy drodze wiodącej ze wsi w kierunku folwarku Strzykocin. Nekropolia założona została w II połowie XIX w., obecnie nie jest użytkowany. Powierzchnia obiektu wynosi 0,28 ha. Posiada regularny charakter rozplanowania, przy czym pierwotne granice są czytelne, a układ poszczególnych kwater, nagrobków i mogił całkowicie zatarty. Jedną z granic wyznacza mur kamienny, o długości ok. 50 m i wysokości 110 cm, biegnący równolegle do drogi w odległości około 40 m od niej. Mur wzniesiony został z ciosów kamiennych zwieńczonych cegłą ułożoną w tzw. rolkę. W połowie długości muru znajduje się furtka, pierwotnie flankowana ceglanymi słupkami. W centrum przestrzeni cmentarza znajduje się duża krypta z czterema osobnymi pomieszczeniami, nakrytymi sklepieniem odcinkowym, a także duży grobowiec rodzinny z obudową. Drzewostan zachowany jest w około 50%. Na terenie obiektu rośnie jedna sosna i lipa, trzy brzozy, sześć świerków oraz 11 dębów. Poza tym występują liczne zakrzewienia, a w runie barwinek i bluszcz. Teren pomiędzy drogą a nekropolią jest obecnie wykorzystywany jako dzikie wysypisko śmieci.

 

Nowy pomnik ( stary o "lekko" innej nazwie wojsk jst na planszy wyżej)

 

 

Relikty pomików grobowych 

 

 

Śmietnik w byłym wyrobisku 

 

plansza pochodzi także ze strony ziemiagryfa.org.pl.

 

Strzykocin II (niem. Streckentin) – obiekt leży około 200 m od wsi, przy drodze wiodącej w stronę folwarku, w bezpośrednim sąsiedztwie wyżej opisanego obiektu. Nekropolia, obecnie nieczynna założona została na początku XX w. Powierzchnia obiektu wynosi 0,12 ha. Posiada regularny charakter rozplanowania. Pierwotne granice układu przestrzennego są czytelne, układ zaś kwater oraz nagrobków i mogił zatarty. Na teren cmentarza wiodła bramka, z której zachowały się dwa ceglane słupki zwieńczone żelaznymi krzyżami. Na jego terenie znajduje się jedna powojenna (lub wojenna) mogiła polska. Zarejestrowano jedynie cztery nagrobki niemieckie. Na zachowany w około 30% drzewostan składa się przerzedzony szpaler świerkowy wzdłuż granicy. Obecnie teren bezpośredniego otoczenia cmentarza użytkowany jest jako dzikie wysypisko śmieci, co wpływa na fatalny jego stan.”

 

 

Tato pochylony nad reliktami cmentarza

 

 

Relikty muru cmentarnego 

 

Relikty grobowca dziedziców

 

Splądrowany grobowiec dziedziców

 

"Melina" na cmentarzu 

 

Tak wygląda na jak od zawsze zdewastowany cmentarz. Wysiadamy z auta. "Kocie łby", topole prowadzą dalej drogą – do folwarku. Wita nas brama była do tego nowszego cmentarza. Zimno, poranny przymrozek trzyma. Wiać zaczyna. Czuć chłód, ale czy tylko od pogody? Trudno już jednoznacznie stwierdzić. Dół, kupa gruzu, śmieci, powalone drzewa i dość stare także dęby. Wyrobisko, ostatecznie glinianka – myślę. Wśród zwałów drzewa, gruzu, śmieci, jakich tylko chcesz, kamienie porozrzucane, jakieś betonowe PGRowskie konstrukcje żelbet. Pręty wystają. Puszek po piwie, butelek na masę... wstyd. I co uderza? Pomnik nowy (na starych zdjęciach był dużo skromniejszy). Ładny i zadbany. Nie tylko wizualnie, ale co ważniejsze zmienił się zasadniczo napis. W starszej wersji był to żołnierz LWP. Jak widać nowy pomnik mówi o żołnierzu WP. Nie znam historii tego człowieka. Być może został zrehabilitowany bądź gdzieś się wkradł błąd...ale w to wątpię. Dalej leży na cmentarzu poewangelickim z dala od pochówków katolickich.... Dwa widoczne krzyże i to wszystko, co udało się z tatem odkryć. Reszta to gruz PGRowski czy może z byłego dworu. Kawałki, relikty pomników, grobowców walają się. Już mamy opinię o tych „naszych” autochtonach, jak potraktowali to miejsce. Bardzo smutny widok. Bardzo. Nie nowy. Tak się udało nam, ludziom tu mieszkającym, wpoić nienawiści do niemiaszka, że wszystko co ich nie miało żadnej wartości. Nawet, a może głównie, cmentarze były dewastowane, grabione. Niszczone za „słusznych czasów”, niejeden cmentarz w latach 70. , gdzie przyjechali i posprzątali, co nad ziemią świadczyło o niemieckości tej ziemi. Czyli wszystkie płyny nagrobne choćby.

 

 

Teren wyrównali... i już śladu nie było po pięknych pomnikach, po spokoju tych zmarłych... Niech się ich dusze choć tu mieszkające setki lat wynoszą za Odrę... Taka nienawiść do zachodniego najeźdźcy, a taka łagodność do wschodniego najeżdżającego. Lata komuny wywarły znaczne spaczenie historii…wśród człowieka i jego człowieczeństwa. Te cmentarze protoewangelie są tego przykładem. Jakoś prawosławne czy żydowskie są sprzątane, odnawiane, co rusz nowa tablica, gdzieś nowa płyta z gwiazdą Dawida.Tu na Lubelszczyźnie mówię. Tam, koło mojego domu rodzinnego, Żydzi byli przeważnie „0” ilością wyznaniową, katolicy to góra 3-5 osób na wieś. Tak mówią dane statystyczne z 1925 roku. Reszta to protestanccy wyznawcy ewangeliccy. W Strzykocinie podobnie. Mieliśmy już z tatą wracać, ale mówi – zobaczmy, co za tym dołem jest. Poszliśmy. Po krótkiej chwili ukazał się nam mur kamienny z ceglanym zwieńczeniem. W centrum tego była mogiła z kilkoma pięknie wykończonymi ceglanym sklepieniem komorami grobowymi. Oczywiście splądrowanymi, zniszczonymi, pozbawionymi człowieczeństwa. Dla zysku, dla pierścienia właścicieli Strzykocina...

Zewsząd wyrastają jakieś betonowe, w sumie żelbetonowe słupki...co chwilę. Dalej od strony pól piaskowych, wyrobisk...melina…. Gdzieś szczekanie psa. Wisi nad tym cmentarzem jakiś ciężki wymiar. Nie sposób opisać. Wymiar braku szacunku, braku godności, braku świętego spokoju. Czuć za to wszędobylskie JA. To nasze, Niemiec nawet w spokoju wiecznym nie będzie leżeć. Obeszliśmy z ojcem dwa cmentarze. Lekko zmarzliśmy. Mamy swoje uwagi, spostrzeżenia, informacje. Tato mówi, że tu była gorzelnia. Coś kojarzy. Nie tylko w Smokęcinie i Trzyniku, ale i tu. Coś pamięta ze „słusznych czasów”. Opowiada w drodze powrotnej wręcz niestworzone rzeczy. Jak ludzie mieli za nic pracę w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Jedynym zakładzie pracy na wsi. Gdzie był przymus pracy...gdzie nie było bezrobocia. Legendy krążyły ,że orali bez podczepionych bron, skib. Zostawiali przyczepy w rowach. Prace polne wykonywali „na bociana”. Tam gdzie bocian szedł tam na niego orali.... Nie mieści się teraz w głowie, a w słusznych czasach było dopuszczalne.... 

 

Osłuchany, a co najważniejsze ogromnie zadowolony i szczęśliwy z czasu spędzonego z moim cudownym tatą, fundamentem moich uczuć, firmamentem moich dążeń i pragnień, wielkim człowiekiem, prawdziwym tatą, tatusiem...ojcem.... Człowiek tak wielkiej mądrości życiowej i wiedzy o regionie.....tak, to mój tato!

 

 

Powstałe na podstawie przywołanych źródeł , Mapy pochodzą ze strony mapster (http://igrek.amzp.pl). Własnego doświadczenia, swojej wiedzy i uczuć. Korekta - jak zawsze piękdzie dziękuję Madzia!

Tam , gdzie dziedziczka w pięknej sukni...


31 grudnia 2019, 09:48

 

Drozdowo. Powiat Kołobrzeg. Gmina Rymań.

Prawie pół tysięczna wieś przy byłej XIX kolei wąskotorowej... Pomyśleć,że jeszcze w połowie XIX weku miała ponad 800 mieszkańców. A w generalnym spisie w 1925 roku ponad 700. Tak Niemieckiej oczywiście ludności. Lwia część to byli protestanci ( mówię choćby o roku 1925 ) i dosłownie na jednej ręce można byłoby policzyć katolików. Żydów jak i pobliskim Gorawinie czy Jarkowie brak.

 

miejsce cmentarza właścicieli

 

XII wieku już wzmiankowana , czyli bardzoooooooo staraaaaa. Więcej o niej i okolicach można wyczytać na stronie www.gorawino.net prowadzone przez pasjonata historii p. Tadeusza Dacha. Dziś kolejny jej smaczek tej miejscowości. Zapomniany jeden z kilku cmentarzy ( podobno aż pięciu) tuż przy byłej stacji kolei wąskotorowej i późniejszym PGR jak i teraźniejszym szlakiem turystyczno-rekreacyjnym po wąskotorówce. Nikt nie patrzy stojąc przy samej już ścieżce na godzinę 11 od strony wsi tylko poczyta tablicę i leci albo na Rymań albo Trzynik i dalej. A ja właśnie na godzinę 11 i prosto z pól zieleniących się chyba rzepakiem młodym podążam wiem gdzie. Kępa drzew , podniesiony teren.

 

 

Bliskość miejsca gdzie kiedyś stał dwór feudala. Kamienie tak wymowne. Dla mnie jasne - cel mojej wycieczki dziś w tym dniu smutnym -tracąc po 5 miesiącach biegowego bliskiego 43 letniego przyjaciela. ...

Cmentarz właścicieli tych dóbr. Choć przytacza się data połowa XIX wieku to ród Von Kleist ( wielki ród jak ten co te ziemie miał we władaniu w średniowieczu czyli Manteuffel) posiadało m.in. Drozdowo w połowie XVIII wieku. Dlatego stary bardzo ten przybytek ostatniej drogi dziedziców tych ziem. Poniemiecki...ewangelicki...I w sumie prócz kamieni i zbezczeszczonych grobowców i grobów rodowych nic nie ma. Porozrzucane kamienie, cegły, puszki po piwie, palone ogniska .

 

 

 

 

 

Obraz znów mi nie obcy...w okolicach Bornego Sulinowa i Smiałowa, Sztaifordu, Kniewa , Dąbrowicy naoglądałem się zniszczonych i wyszabrowanych ewangelickich , poniemieckich cmentarzy.Ten musiał być łakomym kąskiem bo tu chowali samych dziedziców i ważnych. Wielki smutek mimo świadomości , brak choćby małego znicza,doły wyrwane z piaskowca płyty, zarastające krzewami byle miejsce święte,poświęcone ...zbezczeszczane..

 

 

Od ludzi można usłyszeć o rozkopywaniu grobów w szukaniu bogactw w tym miejscu. O pięknej białej sukni dziedziczki w której została pochowana .... Szabrownicy bez czci i wiary, bez zażenowania i mrugnięcia okiem rozkopywali spokój wieczny dla kilku złotych sygnetów być może , dla kilku dni lepszego picia czy jedzenia. Dla kilku chwil lepszego życia....

 

Kolejny cmentarz i kolejny wielki smutek i żałość w nim wyczuwam...... dla dusz cierpiących także.....