Kategoria

Puławy, strona 1


Spacerowej śladów historii kroków..


27 listopada 2022, 12:54

Pamiętam mój pierwszy raz w Puławach..lata 2007... Bardzo utkwiła mi ulica Skowieszyńska. Była bardzo szeroka ,dwa pasy w tą ,dwa w tamtą. I nagle na skraju lasu instytuckiego, tego od pszczół bach!. Koniec . Przede mną rysowała się droga betonowych płyt usiana. W górę dość stromą. Ceglana. Nie wiedziałem co się i jak je z tą nazwą. Takiś śliwek, czy gruszek nie jadłem dawno jak przy tych płytach i tej ulicy. W górę do ściany lasu ,szlakiem GreenWays na Skowieszyn. Piaszczysta droga w górę, płyty betonowe jej wtórują. Po lewej nowe bloki w oddali. Nowe, chyba ze 2 czy 4. Na piętce ulepione. Blisko fundamenty starych domów. Zaszyte w lasku co kiedyś nie był przecięty nowopowstałą Sosnową.Jest tych reliktów włostowickich ceglanych trochę. Wystarczyło zanurkować w brzezinę z sośniną. Wyżej i wyżej. A tam piękne z cegły domy pamiętające zapewne dobre czasy Puław i Włostowic. Tych cegielni dwóch i młyna wiatracznego. Tych kilku ujęć wody dla miasta. Tych Tylmanowskich rowów wodnych ,czy carskich cembrzonych cegłą studni co zasilały wieżę wodną przy Pałacu. Wieża stoi do dziś ,a  pod Ceglaną szły nitki drewnianych rur zasilające w wodę najważniejsze miejsce młodego miasta Puławy. Przy wodociągach można kawałek takiej drewnianej rury zobaczyć.  Tam teren pełny w piaski i glinę. Przy zbiornikach rosną okazałe modrzewie. Tam zawsze stoi woda. Tam można i na mapach z XVIII wieku zobaczyć zbiorniki. Ci starsi pamiętają jak się tam kąpali. Dziś i po cegielniach dwóch nie ma śladu, po wiatraku ,gdzieś żarno podobno w lasku leży. Las nasadzony po wojnie zakrył wszystko. Te Tylmanowskie XVII wieczne nowości jak i były poligon austriacki. Pełno tam jeszcze okopów ,transzei ,lejów po bombach. I krzyży w ciszy czekających na rozgrzeszenie. 

 

Pamiętam jak na asfalt kończył się na skrzyżowaniu Saperów Kaniowskich z Armią Ludową. Dalej była droga najpierw polna, później w płyty betonowe uzbrojona. I na tej nowopowstałej Spacerowej były spacery. Jak się wprowadzałem w blok przy lesie pierwszy z numerem 9 to uwierzyłem w jej spacerowość. Przetaczające się całe kondukty ludzi z ludźmi ,ludzi z pieskami. Szli tymi płytami na boki się rozglądali a tam pod koniec lata smaczne ,choć już niedoglądane jabłonie się setkami metrów słały. Smakowałem te jabłonie. Biegałem między nimi. Ulica Kopernika była w proszku. A tej las za bramami i parkanem stalowym mnie męczył w głowie. Dlaczego ogrodzony? Co tam w nim było takiego co za bramą i płotem wysokim chronione? Tylko te kilka domów i uli masę? Czy coś więcej? Te kilka buczyn? Te soroki i sośniny rubaszne? Nie wiem. Patrzyłem na zdjęcia lotnicze niemieckie z 44 roku to w stronę Górnej było wyrobisko ,piaskarnia. Las był na mapach z 1916 roku już widoczny na Mokradkach. Nasadzenia pewnie wcześniejsze , folwarku Górna Niwa. A co z tym się wiąże to ulice jakie do mnie przemawiały. Kopernika była budowana , to wpadało się ulicą ,chyba Pszczelą na Górną Niwę. Skąd ta nazwa ? Zastanawiałem się mocno… I Karolina smażalnia ryb na Niwie… Tam mało kto bywał ,ale ta smażalnia mnie utkwiła w głowie. Mamy na Niwie taką gastronomię….

 

Las jabłoni wycięli, wyrwali.Powstały nowe bloki na Spacerowej i te koło mnie i te przy Kopernika. Przegonili tych co melinowali w tych jabłoniach. Powstał asfalt jak na Ceglanej. Wszystko się wyprasowało i nienaganną dbałością dali nową nazwę dla ulicy krótkiej ale kłującej nazwą. Pilecki jest dobry. Choć kto wymieni więcej niż jednego zasłużonego rotmistrza? Niwa się zmieniła. Bardzo. Kościół nad nią się stawił. Kaplica się sekularyzowała na komorę dającą power. Drzewa powycinali, wróble uciekły z Niwy. Żule zostały. Pan niosący dziadówy  niewysoki pozostał. Drepcze co ranek i pod wieczór. Marcin, czy Maciek też drepcze. Dotknięty chorobą umysłu, co dzień melduje się na placu ,w swoim świecie przeżywa dzień. Starszy Pan blisko Gościńczyka z brodą ma dobre słowo. Przy Grubym zawsze jest ktoś kto spyta czy mam 2 złote.. Po 6 rano dalej pani już nie młoda przebieża drogę na Kopernika. Dalej na Spacerowej snują się całe setki biegaczy, chodziarzy, psiarzy… Lubię rano z okna przy kawie o 5:40 rano spojrzeć za okno….na moją Niwę… czuję jej bicie serca,czuję oddech matuszki natury z lasu strony..jakoś mi dobrze…

 

 

Włóczki...smak listopada


20 listopada 2022, 19:24

Pierwszy śnieg. Na mojej wsi za gówniarza wybawienie. To już koniec tyrady na ogródkach. Już są skopane, już w nich jest ład i porządek. Już zapach dopalających się łęcin ziemniacznych jest za nami. To już pograbione wyrwane suche łodygi fasoli i grochu. Pomidorów i papryk polnych suszki popalone już dawno. Tylko rządek sterczącej i zakopanej pory jest gotowa na pierwszy śnieg, na pierwszy listopadowy mróz. Na ten czas nieprzychylny i niełatwy. Już wykopane opokope, pokopcowane, względnie w piwnicach w skrzyniach z piachem zimują. Kartofle , tak podstawa naszego bytu są w kopcach czy workach przechowywane w chłodnym. Bo przyroda nie lubi próżni. Jak taki ziemniak ciepło poczuje to kiełkuje… Cebula dawnym sposobem w warkocze spleciona i dynda nad sufitem. Wtóruje jej czosnek. Nasz , silny, mocny ,na każdą chorobę potrzebion. Choć i siatkowym worku pod sufitem cebula lubi się wygrzewać. U dziadka pamiętam jak na strychu wysypana była i czosnek i tak dziadek podchodził co czas jakiś i motyką tą cebulę przewracał by z każdej strony obeschła. To ogromnie ważne …cebula swoja ,ta piekąca, ta łzawiąca to podstawa kuchni domowej. Bez niej nie da rady. To do ogórka ,to do surówki, to do gulaszu, to do kanapki ze smalcem to w końcu jako podstawa syropu na przeziębienie. Tak. Pole przyprószone troszkę jest. Na nim por , gdzieś hortensja podgasa. Jabłonie i grusze już oberwane. Bez liści czekają na wiosenny świt. Wiśnia i śliwa podobnie. Cicho wiatr między nimi szumi i przechodzi. Cisza i spokój. Już tłuczka kiszonej beczki nie słychać po domach. Już na parapetach dosychają nasionka misternie wygrzebane z pomidorów swoich, tych bawolich serc i malinówek. Z tych papryk zielonych i białych. Dyni i kabaczków mrowie a z nimi patisony. To już całe piwnice i spiżarnie gotowych przetworów. Tych żelaznych jak kiszony,konrniszon, kiszona, zawekowana. Kompotu z czereśni i wiśni. Dżemu z agrestu i malin soku. To Truskawkowy smak w słoiku zamknięty. Kiedyś długo smażony ,dziś w żelfiksie. To sałatki ogórkowe, leczo paprykowe, czy ćwikła solo lub z papryką. To soki jabłkowe w litrach wielu. Ale i smaki nie tradycją okraszone. Nowe ze świata przepisy. Smaki orientale ,czy azjatyckie. To patison na ostro,czy dynia. To nowe owoce lat 90 w słoikach. Anansowe powidła,czy teraz liczi w zalewie słodko-kwaśnej.

Tak , pamiętam za gnoja latałem na ten wczesnozmarźnięty ogród i rwałem łodygi malin. Goniłem do domu. Myłem i kroiłem na kawałki nieduże. Ot 5 cm i gotowałem …woda co jeszcze niedawno była tylko wodą zaczęła wydawać nowe smaki i zapachy. Malinowy zapach rozchodził się po każdym pokoju w domu , barwa się czerwieniła. Smak naciągał bosko. Taką herbatę uwielbiałem. Malinową , lekko posłodzoną kryształem w zimny listopad czy marzec.

Z każdym łykiem tego eliksiru w dużym pokoju usłanym kwiatem wszelkim. Ruskim 25 calowym telewizorem grającym badziew patrzyłem na domowy rytuał.

A w nim i ja obcy nie byłem Choć była kolejka i najpierw patrzenie , rozumienie i działanie. Tak najpierw tatuś brał kordon włóczki …właśnie jakiej .. stylonowa, czy merina, czy anilana czy merynostil? Nie pamiętam. Listopad wyznaczał czas pracy na drutach. Czas szalików, czapek i fastrygowanych swetrów. Mogły być z bawełniany, wełny czy akrylu. Taki motek brało się na w dwie łapy i ukręcało motek ,kulkę. To było coś nowego dla mnie. I tak pracująca ojcowska ręka tak i tak. Na lewo i prawo. Nawijać trzeba było umieć. Nie jak się widzi ,ale kulka miała być.  Ileż to razy rozwijałem sam motek i poddawałem się nad moją bylejakością. W sukurs był brat czy siostra starsza. Naprawiali i zawijali kuleczkę do końca. Boże kto to pamięta… A jak już była kulka włóczki ,przychodził czas nauki. Miałem druty stalowe chyba 5 lub grubsze a one były od włóczki zależne. Maksymalnie chyba 10 mm miały te druty. I obowiązkowa nauka. Najpierw prosty temat..szalik. Oczko za oczkiem. Mama była surowa i każdy błąd wyłapywała. Trzeba było dobrze robić na drutach. Mieś swoje czapki,szaliki,rękawiczki,swetry. Pomoc była w dostępnych gazetach jak Robótki Ręczne,nowe fasony i wzory. Pomysły na nowe. A ja się naumiałem robić na grubych łączonych drutach szaliki i czapki. Dalej już nie brnąłem. Siostra  z bratem liznęli więcej. Mamusia robiła nam dzieciakom szaliki,czapki,swetry,bluzy ,czy rękawiczki….

Dziś w ten listopad wspominam w Puławach te czasy…może ktoś dalej robi szaliki z włóczki ?...

 

Władcy odwiedzający Puławy...


01 listopada 2022, 13:05

 

Władcy, królowie , cesarzowie i carowie , którzy na przestrzeni wieków odwiedzili Puławy. Odwiedzili z różnych powodów. Niekiedy łupieżczych, niszczących , politycznych , czy w biznesach. Oczywiście nie są to wszyscy , ale na smukłą wiedzę mą amatorską i sukursie pomocowym poniżej lista :

 

Królestwo Szwecji 

Karol X Gustaw - 1656r

 

Królestwo Prus 

Luiza żona króla Fryderyka Wilhelma III  -1805 - 1809 r

 

Rzeczpospolita Obojga Narodów :

Stanisław II August ( Stanisław August Poniatowski) – 1777 r

 

Imperium Rosyjskie 

Aleksander I  - 1805 r, 1814 r, 1817 r)

Mikołaj I – 1845 r

Aleksander II – 1857 r

 

Cesarstwo Austo-Węgier

Arcyksiążę Fryderyk Habsburg – 1916r

 

Oczywiście ze znanych wybitnych osobistości był także , ks. , Marszałek Francji  J. Poniatowski. Generał , Najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej T. Kościuszko. Naczelny Wódz-Marszałek Polski  J. Piłsudski i choćby prezydent , profesor I.Mościcki.  Był także ostatni Marszałek Polski w PRL Marian Spychalski. 

 

Na zdjęciu : Aleksander I (portret pędzla Franza Krügera.

 

Puławski obiad...przy Marynce


13 października 2022, 19:21

Co chwilę i niespieszno opadający liść buczyny zwiastuje już jesień Tą młodą,jak dziś ciepłą, jak dziś cieszącą i promykiem słońca i wiaterku ciepła. Tulącą w swoich objęciach jeszcze nasze niezapomniane niedawne lato. Podpalony już co któryś pręży się dumnie, jak żołnierz na warcie. A w nim zamknięte są i jasne złota kolory niedawnych żniw, poprzez bursztynu aksamit i na końcu wpadający w burgund swego dojrzewania. To niczym dotyk boski ten jesienny spleen i ta genialna w swojej osobowości scena wrześniowego wybrzmiałego dnia. Dnia wcale nie oczywistego, dnia innego i intrygującego. Dnia , za którego wiele osób byłoby skłonnych zapłacić wiele by był w tym wrześniu udany. Zatopiony w wielkie nadzieje i wielkie niepewne. Ta jego tajemniczość i jego promienista aura zarazem była gdzieś wymarzona i wypowiedziana. Na wiele zdań na wielu jej twórców. Godzinne o nim gawędowanie, wielkie poematy w sercu układane. Tak. Niełatwa to sztuka by Tu coś wskrzesić, by takie oddolne działania były gdzieś zauważone i wybrzmiały swoistym echem radości i entuzjazmu. Jesień ciepła i łaskawa budowała co dzień tego święta człowieczego człowieczeństwa aurę aprobaty i zgody na wydarzenie jakiego tu nie było dawno-spotkania człowieka z człowiekiem. Zwykłym ,przaśnym wręcz. Takim oczywistym i codziennym . Bez obwoluty spinki i nerwów, ot tak z ludzkim i pełnym normalności spotkaniu. Tu w Puławach , tu w mieście portowym, mieście letniskowym, mieście pełnym lasów i młodej historii. Mieście jak tu mówią Czartoryskich i ich wieku bycia. Mieście trzech byłych wież wodnych, koszarów, dwóch byłych cegielni i dwóch wiatraków.

 

Mieście ,gdzie Wisła obmywała stromizny pałacowe,gdzie zgasło w 39 Getto. Gdzie w latach 60 powstał rurociąg gazowy do byłego Rzeszowskiego doprowadzających do na tą skalę tu niewidzianej inwestycji w Zakłady Azotowe. W tym mieście,znalazła się garstka śmiałków mogąca i chcąca powiedzieć coś więcej. Zrobić coś dla kogoś. Podając talerz pysznej zupy zapytać co u Ciebie. Tak po prostu ,bez większego afiszu i pijaru. Bez bicia piany ,bez zbędnego ą ę w stronę polityki czy prominentnych oficjeli. Na długie spodnie,czy spódnice, bez artuażaru ,z plakatem wymownym. Dziś! Słyszę ten głos mamy mojej... gdzie na podwórku w palanta się grało,czy nogę i nagle ...Paweł ...obiad.... a ja na to ochoczo ...zaraz będę... i byłem . I dziś Puławiacy odpowiedzieli tak samo – będziemy. Na pierwszym obiedzie , pierwszej biesiadzie przy stole. Ze swoim kubkiem, swoją miseczką,łyżką. Na stołach ustawionych na nieistniejącej fontannie gościńca pałacu Marii. Tu trawnik równiutko przystrzyżony a na nim stoły zasłane obrusem białym, dary kuchni puławskich , oraz własnych wypieków. Nad bramą wejściową napis Zapraszamy. A za nim poczułem się normalnie. Przyjęty bez pytań jak każdy.Z dobrocią tego miejsca i ludzi.A ludzi bywało i ubywało i dochodziło. Każdego ciekawego interesowało co to za wydarzenie. Bez wydźwięku jakiegoś specjalnego typu poznaj historię parku ,czy do czego służyły drewniane rury pod ulicą Ceglaną. Tu nie ! Każdy był ciekawy drugiego ...człowieka. W zapadaniu się w tą codzienność naszą ,zapominamy o chwili oddechu i spojrzeniu na otaczający świat inaczej,hmm znaczy normalnie. Dla małych dzieciaków dmuchane zamki,ale nie jakieś agresywne, tonowane ,nie narzucające się . Tu harcerze wiedli prym w zabawach wszelakich, tu ze trzy osoby człapały na dwóch deskach starając się gonić jak najszybciej. To w końcu stół ,ogromy.Przy nim głównie seniorzy ,zasłużeni Puławiacy patrzący i spoglądający na świat swoimi doświadczonymi spojrzeniami. Pamiętający dawne Puławy jak i te już azotowe. Gdzieś malowały się przez młodych twórców obrazy, na scenie co chwila można było dotknąć muzycznego geniuszu młodych i mniej młodych artystów z PSM i nie tylko. Gdzieś był i rycerz ,gdzieś można było szlify strzelania się uczyć. Był i cudowny kącik kulinarny, dla naszych milusińskich zwierzątek kącik. Co najważniejsze to byliśmy

 

My,na kocach koloru pełnego , na turystycznych siedzeniach, stojących i chodzących. Na nowo odkrywających swoją powinność do siebie i człowieka. Tak dobrze w Puławach się dawno nie czułem. Choć nie było mi dane uścisnąć dłoń Agacie co niedawno w świecie wirtualnym poznałem ...to pokochałem.Dusze pokrewne. Dziś na Puław zrobiono ogromną i wielką pracę. Będzie w nas pączkowała przez długi czas. Takiego spotkania człowieka z człowiekiem nie było wcale. Zwykła pogawędka , zwykłe słowa. Spojrzenie i bycie razem. Było nas dziś tyle ile uniesie nasze sumienie i radość wspólnego przeżywania.

Chylę czoła i do następnego misterium bycia razem.

 

Dla Was inicjujący ten lont chylę czoła, dla Was Puławiacy i nie tylko jestem wdzięczny...jeszcze umiemy z sobą być i przeżywać.....

 

Koperkowy ...świat


30 lipca 2022, 15:18

 

 

Wiosna już pokochała i ziemię szpadlem wzruszoną nasycić nasionem trzeba. Trzeba siać i sadzić. Późna wiosna pachnąca już ciepełkiem kwietniowego słoneczka. Gdzieś w lesie zawilce bieleją cudownie,gdzieś miodunek kobierce się ścielą, gdzieś kokoryczy łany w fiolecie zatopione. Foliak pręży się od marca w ogrodzie. Przy nim zaraz ławeczki i stolik. Zbity własnoręcznie z deszczułek i pieńków wiśniowych ,czy świerkowych. Pomalowane na kolory jakie dzieci chciały, tu zielony, tam żółty i gdzieś czerwony. Przy tych ławeczkach na folii pnące się jeżyny , jeszcze gołe ,jeszcze puste . A przy jeżynach kosztele i węgierki śliwy rosną. Na wiosnę z trudem wyobrazić sobie można to co gospodyni i gospodarz wyczaruje siejąc i sadząc w koło. A w lipcowym słońcu bujnie chylą się rudbekie, kosmosy.Pod nogami szpalery nagietków,aksamitek. Buchające wielkością i dostojnością naparstnice i malwy,dziewanny tańczące na letnim zefirze. I ten zapach niosący się z redły, z zagonka wierci zmysły. Wyrośnięty ponad miarę koper. Tak ten nasz codzienny od wiosennych siań w foliaku,podrywany co chwilę. Czekający na czerwiec ,gdzie łęciny ziemianka nagle zapełniają się kwieciem . Już można podkopać , te małe i te większe gracką podebrać. Czy to Lordy , Irdy czy inne odmiany ..dla gustu sadzone. Te pierwsze swoje ziemniaki ,tylko umyte i ugotowane tym koprem tak wyczekanym posypane. Boże co za smak, do tego sadzone zamyka wczesne lato. To tak wyczekiwane, te upajające nie tylko smakiem natki pietruszki swojej, rzodkiewki sadzonej w ziemi i sałaty,to ten koper cały czas rosły ku górze. Cały czas się prężący do słońca. Taki ukochany przez Polaków. Taki nasz,z naszej ziemi. Siany ze zeszłorocznego zebranego nasionka. Ten mały majowy obrywany troszkę i ten lipcowy późny do ogórków. No mizeria ….nikt się nie broni przed nią. Śmietana w kaliber spory, lub jak teraz fit z jogurtem czy kefirem. Drobno na tarce zdziabane ogórki gruntowe ,swoje . Te co wiadrami i konewkami podlewane. Oplewione nie raz. I modlone by wzeszły ,by nic nie je nie zabrało. Pamiętam jak słońce palące było i gorzkie były,a my te wiadra i konewki wody tym ogórkom rana i nocy dawaliśmy. Piły dużo...kwitły pięknie ...i się zawiązywały w maleńkie łódeczki z kwieciem na końcu. Jak i te z foliaka. Długawe o smaku innym ,ale podlewaniu podobnym..I te ogórki jeszcze ciepłe słońcem ,pod kranówką lekko skąpane. Jarzyniakiem krojone w miseczkę i ciut cebuli i sól kamienna oczywiście i kapka octu bo lubią i ten koperek. Mizeria ma wiele twarzy,ale smak unikalny jedyny, z młodym ziemniakiem wybitny. A na wybrzmiałe lato? W te słoiki pchane wraz z chrzanem i liściem wiśni i porzeczki ba nawet winogrona? Kiszone i małosolne bez kopru nie mają prawa wyjść.. A on i na spokojność dobry i na brzuszek wybony..

Dziś ten już przekwitły koper zajadając się baldachem raz w słoik raz do ust pchałem...nic nad koper nie kochamy...nic...

 

Browar w Puławach


26 czerwca 2022, 14:22

Koloryzowane zdjęcie dość unikalne browaru w Puławach. Podczas działań wojennych został znszczony.

Puławski niezmordowany piechur


08 maja 2022, 15:26

 

 

Nie mogę dłużej trzymać dla siebie. Od wielu lat nieuchwytny cień gasnący w oddali nie za wysokiego już niemłodego pana. Chód taki bujany ,mały kroczący,niepozorny i nie nadgorliwy. Własny,spokojny,wypracowany,dojrzały. Spodnie na kant,wiekowe, znoszone. Kaszkiet od zawsze taki sam, twarz pełna dobra,bruzdy maczające w otchłani głębokiego bycia w skromności, niebędącego bycia na piedestale. Zawsze z rana,zawsze pod zmrok. Zawsze równo kroki, zawsze wartko,zawsze w ręku torba lub torby... zawsze na zachód słońca. I ten zachód koło 16 zimą, i ten wiosenny przed 18 i ten letni ,gasnący koło 21. Zawsze równo,zawsze dziarsko...gdzieniegdzie grubiej ubrany lub lżej...lata całe Niwę przechadza. Coś i dla kogoś nosi w tych tobołkach. Tobołkach życia doczesnego i życia na jutro. Zawsze kroczący niewielkiego kroku dający mi cały czas myśli w głowie. Boże już z 6 lat tak się spotykamy, nigdy blisko, nigdy na słowo zaczepne, nigdy na bliskość człowieczą. Zawsze z odległości ,zawsze z dystansem mojego i jego bycia.Ogrodową do góry ,do kościoła i na Spacerową i nazad. Pojawiający się z mar nocy po 6 nagle na końcu Saperów w dół z torbą pustą ,oczekującą,pełną nadziei na dobry dzień. Ile to razy przez te lata się mijaliśmy ,spotykaliśmy bez słowa, bez nawet kiwnięcia ręką. Jak na obłędnie gorących letnich lipców zaliczanych biegowo o 5 rano w upale lubeskiego sońca. I On. Schodzący drobnym i pewnym krokiem 60 latka na dół. Nigdy nie przeszedłem obojętnie, nigdy nie olałem tego. Jak na nogach mijałem to stałem i siadałem na ziemi i długo myślałem , jak samochodem to na zatoczkę jakąś. Silnik gasiłem i zapadałem w zadumę tego tułacza. Tego wędrowca ,który ma swój świat, gdzie ma swoje pragnienia, gdzie ma swoje obowiązki. Przecież gdzieś się udaje, gdzieś nosi swój świat, gdzieś się w końcu kłania, gdzieś bywa, gdzieś słowem zaczepi. Boże! Ale czy to tak wiele? Być normalnym w tych czasach? Oczekiwać naparstka zamiast  całej butelki? Być w dobro tego świata ubrany ,czy oczy otwierać dla przaśnego dnia? Dnia nie nazbyt bogatego,zatopionego w skromną bułkę dla kochanego miru swego, kawałka lepszego banana czy mango lekko dojrzałego?

Gdzieś podniesionej nieznoszonej spódnicy i spodni włożonej w torbę bazarową. Gdzieś odszukanej książki czy butów dobrych mrowi? Nie wiem. Gdzieś ta moja lepszość niby gaśnie. Przecież wstaję rano przed 5, kawa ,syn, przedszkole,praca,dom.W głowie tylko dobro rodziny ...ale na innym poziomie, bo może i pizzzzza niekiedy,suszi,gdzieś wypad do lokalu. Gdzieś wypad do Lu,gdzieś jakieś zwiedzanie Sławinka, Kazika. Kawa w Nałęczowie … 

Ale jak widzę Pana niewysokiego, dziarskiego przez Niwę z torbami w dłoni przechodzącego ...moje mało ważne się staje...Odprowadzam Go ile mogę wzrokiem…

Koś widzał ?

 

Rudzki pejzaż lasem malowany


23 sierpnia 2021, 07:58

 

Tak szybko droga z nędznym asfaltem stała się ładna i gładka. Nie tylko do przetaczania prądu ,ale i dalej. Do Rud. Niedawno tak ubita i dołami piaszczysta doga snuła się na starą i zacną miejscowość, której należy się szacunek i estyma. Droga na Pompy to tak bardzo mocno wryta w świadomość mieszkańców tej wsi historia i tradycja a tak mało znana mieszkańcom Puław. Prosta jak strzała, wypada na Lubelskiej w sumie to już nie. Gdzieś za krzyżem na Końskowolę. Tylko pachołki na zielono malowane zdradzają jej istnienie. Z Puław na Końskowolę pawie nie do zauważenia. Na lewo kto by skręcał na wiaduktem…po co. A to ona była geniuszem w zaborczym rosyjskim znoju techniki. Kolej żelazna na nowo pisała być lub nie być wsi, miast, tych przyszłych co się nimi stały. Tak upadł Kazimierz Dolny, tak wyrosły Puławy. Żelazne koła zaczęły toczyć się w oddaleniu 2 wiorst od centrum osady dając i budując jej nowe oblicze. Tak pięknie Prus to opisał ..warto poczytać. Tam na Rudy w XVIII wieku pole było, uprawiane przy ścianie lasu. A las nie młody…oj nie. Jeden na moje amatorskie oko starodrzew w okolicy. Nie mówię bez faktów z historii. Cytuję zapiski z książki Leszka Zugaja „ Historia Nadleśnictwa Puławy”.:

„Straż Końskowolska obecnie w dożywotnim posiadaniu Księżnej Czartoryskiej matki zastawionym położona składa się z czterech obrębów: Młyński, Rudzki, Kozibród i Góra. We wszystkich tych obrębach pozakładane są cięcia podług zasad przez księcia Czartoryskiego przyjętych stosowane do reskryptu Komisji Rządowej z 26 lutego roku bieżącego, przy którym są dołączone decyzje co do rodzajów urządzenia….W obrębie rudzkim, dawniej jako zapaśny uważanym, naznaczono wycięcie jedynie drzewa przestarzałego i murszowego, gdyż do potrzeb gruntowych inne obręby należnej ilości drzewa dostarczyć nie są w stanie. Wycięcia to w tem samym miejscu gdzie były cięcia na rok 1833 wyznaczone i już wycięcia naznaczone zostały tak dla pokrycia cięcia przyszłorocznego jako też z powodu iż w tem miejscu jest najstarszy drzewostan.”

Już wtenczas był dawno las. Karol Perthees malował mapy genialne. Starał się oddać ich wzór właściwy, wychodziło różnie. Wiek XVIII i mapa dla ostatniego króla Antoniego Augusta Poniatowskiego herbu Ciołek rzeczon. Tam las się rozciągał o otaczał Puławy, Młynki, Rudy….Piękny.

 

I dalsze mapy z XIX wieku i dalej pisały jedną nutą ,że las tu jest i był i już w nim coś gmerali. Uszlachetniali . W przytoczonej książce czytamy :Po 1867 roku

„Z pewnością pewien wpływ na gospodarkę w tutejszych lasach posiadał Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa, działający w Puławach. Liczne poletka doświadczalne były w okolicznych lasach. W początku XX wieku w Lesie Ruda dwie powierzchnie doświadczalne sosny pospolitej założył profesor Kurdiani.”

 

I koła drewniane co kołodziej z kunsztem wykonywał, obręcze gorące żelazne nakładał zamieniono na koła z opony wulkanizowanej. Nawijane kilometry na obręczy znój ,dziś na bieżnik opony. Piachowa droga z dołami wyrobionymi przez deszcze, wozów drabiniastych metry, czy stóp ludzkich miary zastąpiona masą nową, trwalszą, bitumicznym światem. Od pomp co z Kurówki z Rud zasysały wodę i pod ziemią w drewnianych rurach, no może żeliwnych nawet pompowały nieustannie wodę do wieży wodnej przy stacji Puławy. Teraz zwanej Puławy Drewniane, niegdyś jedynej, dziś towarowej oby , gdzie orzech Zabytek Przyrody rośnie… Rozłożysty w swoim świecie. I ta droga z spalonej przez gówniarzy wieży wodnej , tej jednej z trzech w Puławach na przestrzeni dziejów ,przecięta drogą krajową jest. Lecz im bliżej Rud tym jej smak jest normalniejszy, wyrazisty, swojski, tutejszy, nasz. Tu na niej działy się wydarzenia trudne lat okupacji niemieckiej. Tu obok niej niegdyś był krzyż, tak w połowie drogi do Puław. Przeniesiony…Uwielbiam tam bywać, jechać z synem mijając zagony kukurydzy, słoneczników, smaków pól ,widząc w oddali kopuły kościoła w Końskowoli ,smakując coraz bardziej ciszę rudzkich ostoi. Gaszę zawszę motor przy krzyżu stalowym, przy sośnie na 3 konary dzielonej. Krzyż spawany ,z rury grubościennej. Mały parkan ze żelaznego ogrodzenia. Zadbany, srebrzanką pociągnięte. Kwiat sztuczny ale nie szpetny. Sągi drewna przy gajówce są. Pies zaszeczekuje się na swoje siły. Ujada delikatnie, nie nachalnie. Drga na Młynki, na młyn książęcy niegdyś. Obok droga pożarowa nr 29… Dom Ludowy, OSP Ruda, kamienie na Kurówce poukładane kiedyś, dziś szumią pięknie. Lekko się pod mirabelkami rozlewa, miętą pachnie, mydelnica obok, stacja byłych pomp w czerwieni cegły ukwiecona jest, zejście nad rzekę strome ale warte. Zamykamy oczy z młodym, wsłuchujemy się w szum…niczym Siklawa, niczym Szumy na Roztoczu. Ta niepozorna rzeczka potrafi pchać tą wodę mocno niczym Bystra pod Rzeczycą. Strzałki wodnej kwiecie, mięty wodnej zapach, mirabelek smak….nie da się zapomnieć….Bujamy się długo przy Domu Ludowym , gdzieś na nim balonik był…znak że w sobotę coś się działo. Uderzamy w las, w maliny w jeżyny dzikie. Dęby i sośniny witają. Pachnie lasem mocno, gdzieś przycięta robina  czy czeremcha. Gdzieś olszówki się pojawiają. Las genialny , czuć jego majestat. Pachnie swoją dojrzałością , swoją wiekowością. Czuć tu tak bardzo szacunek do przyrody. Człowiek w nim wsadził i strzelnicę nie jedną , i magazyny amunicji. Gdzieś blisko miejsca przy krzyżu na rozdrożu była Boćkowa Góra. Tam gniazdowały bociany…słychać szum lasu, spadające żołędzie z dębiny, tupot saren chyba, słychać i strzały z puławskiej strzelnicy. Słychać komarów mrowie, kąsają delikatnie. Ręką co rusz w jeżyny leśnej zagłębiam się , raz sobie,raz synowi owocem rozsmakować się pozwalam. Grzyba zjadliwego brak, tych niejadalnych mrowie. Ciepło bije z nieba, ale las chłodzi. Idziemy leśnymi duktami do krzyża reliktów blisko młyna i wracamy. Na barana siada młody. Jarząb już mocno czerwony, liście ma podpalone. Bez czary się czarni już, czeremcha też. Kalina już czerwieni się sobą. Liśce zrzuca po mały robina i akacja. Ludzi malutko na tej drodze na młyn. Już południe. Wracamy do auta …Antoś spać musi …tez trzylatek co przeszedł ze mną wszystkie wąwozy i wierzchowiny , ugory i lasy, pola i pastwiska, rzeki nasze…Żegnamy czerwień pompowni na Rudach i uderzamy w Górną Niwę…niegdyś sady…dziś ulicę Spacerową…

Na Hugona ławeczka bije życiem...


04 sierpnia 2021, 07:17

Panie kłodę ot z lasu Czarnego targali Ci z Nałęczowskiej i ot rzucali pod chałupy. Bardziej przy drodze, gdzie i chałupa i bela dębczaka rzucona. Siadali panie w 68 jak tu jestem na nim i żyli i stawali się integralną częścią Bochotnicy. Dziś obudzony tym mniej więcej zrekonstruowanym słowem sędziwego , pchającego swe życie do przodu przy pomocy kul Pana z Zamłynia sceną z Hugona ulicy. Tak, wcale w 68 w Puławach ulice nie wyglądały lepiej. Trosze ubite, na wiosnę trudno przejezdne. Iść było trudno. Pamiętam jego wspomnienie z Bochotnicy. Opowiadał, że tu z Celejowa za Panną , teraz już długo stażem żoną przybył. To Tu na Zamłyniu było bagno. Wszystko grzęzło, ludzie chadzali skarpą , lub dołem przy Bystrej. Pewnie w Puławach nie lepiej było. Pani Maria opowiadała w swych komentarzach bardzo ciekawe fakty. A to o ulicy 6 Sierpnia, Czy 1 Maja, jak budowano już lepszą jej jakość. Jak poprawiano morową kapliczkę, jak była trudno przejezdna. To samo Mokradki. Nazwa nie bierze się z nieba. To był inny świat, tylko nieliczne dęby są świadkami tych zmian. Wyprasowane , nienaganne domki czy wille , gdzieniegdzie tylko utkane drewnianą historią tak niedawną tego miejsca. A las? Zagajniki? …brak całkowicie.

Dziś na Hugona ulicy doznałem czegoś co dawno nie widziałem. Spacerowałem w swojej sprawie z córką, oglądając co rusz blokowiska, krzyże, Wąską ulicę i czerwonej cegły budynek z 32 roku.I wszystko pasowało. Kręciły się samochody zażarcie przy hali na Piaskowej. Tłumy w nią wchodziły i wychodziły. Reklamówki i siatki pełne , gdzieś siarczyste kur.. na ceny. Gdzieś młodzi i starsi z bagietką czosnkową snują się po chodniku. Uderzające to stare miasto puławskie, tak niewiele świadków zostało a tak tętni życiem jak niegdyś chyba. Tu uderzyło mnie to co zanika i gaśnie wśród młodego pokolenia 50 latków.Ławeczka…..i na niej spotkania….Aż mnie cofnęło myślami do lat gnoja i nie tylko. Pod moim blokiem była ławeczka także, no bo jak nie ! musiała być. Na niej siadała pamiętam starszyzna styrana pracą w państwowych zakładach jak PGR i zmęczona kieratem ogródków i obórek pełen. Nanoszone konewki i wiadra wody ze stawku , posiane czy sadzone urodzaje. Kwitnące kwiecia za bukszpanem sterczały, umilały swym kolorem, zapachem i brzęczeniem pszczół i trzmieli. Tu na tej ławeczce zmieniającej się co jakiś czas siadali zmęczeni rodzice, sąsiedzi…społeczność. By zamknąć dzień słowem…Stachu ! jak u Ciebie z ogórkami ? kwitną? Wiśnie jakiś robak zaatakował…pożyczysz taczkę może na jutro? …takich zdań wydawać by się mogło niekiedy na siłę mówionych , mających ogromną moc lepiszcza. Scalającego społeczność, bycia razem w złym i dobrym. W sąsiedzką pomoc wiary całe naręcza, poskarżyć się na coś, siarczyście przeknąć do siebie , wyrzucić z siebie złe.. przed kąpielą dzieciaków, kolacji znojem i dorosłych bytem. Pamiętam jak na wsi mej nie było tak frontem do drogi dużo nie bywało. Dziadkowie mieli od domu na podwórko. Siadali często na tej ławeczce. Dogrzewało ich słońce kwietniowego dnia czy wrześniowego popołudnia. Ot decha na dwóch kołkach a była to niczym oaza , miejsce nie dla wszystkich , spocząć, nawet nic nie mówić…być. Oddychać tym co życie i bije tam. Westchnąć na upał, narzekać na deszcze, uśmiechnąć się na sąsiada. Dziadek lubił wisieć na płocie. Już stalowym pamiętam, lubił jak ludzie przemykali to tu to tam. Zawsze miał dla każdego słowo i oni mieli dla niego. Słuchaj Kaziu….zaczynało się w kilku aktach słowne wymiary przeżywania. Mieli tyle w tych moich latach gówniarza do powiedzenia. Lata 80 młode dla mnie bardzo, ale każdy z każdym na tej ławce siadał , lub się zatrzymywał. I coś zaczynali gaworzyć, gdzieś dawali swój obraz człowieczeństwa ,ludzkiego ,sąsiedzkiego bytu. Pamiętam jak w latach już XXI wieku wjeżdżałem w me najukochańsze Góry Świętego Krzyża to w Łagowie, Rakowie, Ocisękach czy Daleszycach takich ławeczek frontem do ulicy masa. Na nich siadali głównie starsi, starcy nawet z laseczką na lekko spróchniałej desce wyczekiwali …i obserwowali. Ja zawsze głowę skinąłem i w wielkiej estymie dla nich Dzień Dobry mówiłem. Z ust tych już często po 80 samo Dzień dobry miało pełne ich życiowego kieratu i doświadczenia wymowę. Często ten głos już drąży, już niepewny, już nie ten co by się chciało. A ja zawsze głowę w pas dla ich życia zginam. Nie godnym jakoś im w te oczy zaorane lica spojrzeć normalnie. Przeżyli , co ja mogę sobie tylko wyobrazić. W sumie nawet nie chcę… Jadąc ostatnio przez Ożarów, Śląsko, Walentynów, Ciepielów ..Sandomierz widziałem już upadające i kulawe ławeczki przed domami. Połamane, zmurszałe…puste… To pokolenie odchodzi nie dając pałeczki młodszemu. Patrzę na Bochotnicę, Parchatkę ..tu ławeczka przed domem rzadka ,ale jest. Niedawno sędziwej gospodyni mówiłem z serca Dzień Dobry… 

I dziś znów odżył duch, może bardziej nadzieja na Hugona ulicy… Siedziały zacne  damy w lat ubrane na oko 65 plus. Na swój wiek prezencja genialna, oko zrobione a przy nich pan szarmancki. Dwie były i rozmowę żarliwą toczyły, pan wtórował i widząc kolejną damę zapraszał na ławeczkę… Taką miejską ławeczkę na Hugona do wspólnego przeżywania….

całe szczęście ,że ławka pełna ludzkiego człowieczego bicia serca.......

Oranżada ...dzieciństwa


31 lipca 2021, 17:34

 

 

Młode ręce Antosia wyciągnęły U Grubego na Niwie dłonie po oranżadę. Zawahał się jak miał wybór…

Czerwona czy biała?

Ten dylemat dusił mnie od zawsze! Cóż to , to tylko kolor, ale jednak to coś więcej. Pamiętam jak powstawały całe rzesze na osiedlu na wsi u mnie zwolenników czerwonej ,ale także i białej. Nalewanej do butelek 0,3  w skrzynkach obok piwa leżały w sklepie GS. Tym późnym. Pamiętam i obok tego woda stołowa ( tak, tak stołowa) Jantar z pobliskiego Siemyśla. Była tam rozlewnia wody stołowej. A ktoś zapyta co to za woda była? No taka jak to mówili z kranu z gazem. Trzymana w brązowej butelce dłońmi młodego człowieka w latach 80 była niczym późnij , długo później butelka koka koli . Woda stołowa miała gazu w opór a smak po wygazowaniu jak kranówa. Ja lubię kranówkę. Choć jak mieszkałem w Poznaniu kranówka była paskudna. Ale jak byłem w paśmie Cisowsko-Orlowskim w Górach Świętokrzyskich tam woda mięciutka i pyszna. Pada mi obraz z lat 80. Kołobrzeg blisko ulicy Lenina. Główny skwer , fontanna tryska, blisko moja szkoła, Technikum Żywienia, na placu budka z lodami włoskimi – najlepszymi na świecie , obok na wózeczku baniaki aluminiowe. Pan wozi saturator. Obok wata cukrowa się kręci. Też z aluminium wszystko prawie . Na blacie leży masa woreczków o różnych kolorach i smakach. Były żółte o samku ala lemoniady cytrynowej, czerwone – landrynkowe , wszystko w delikatnym woreczku. Do tego słomka energicznie przebijająca smaki dzieciństwa. Była też woda sodowa a jakże. W domu pamiętam był syfon. Do niego kupowało się naboje Co2. Ile z nich było pustych…bez liku. Cały karton naboi i kilka dawało tylko sprężonego gazu smak.  To pierwsze gazowane wody w domu, pierwsze łaskoczące podniebienia bąbelki. Pamiętam jak na końcówce wieku XX Grodziska serwowała w swych nieforemnych butelkach ciemno brązowych  smaki nowe. Smakowe. Pamiętam jak z rodzeństwem po naparstku kosztowaliśmy nowego świata smaków. To było delektowanie się nowym , niebanalnym światem samków,tak nowych ,że aż zatykało ze szczęścia. Pamiętam jak pod koniec lat 80 przyjechała Nysa na osiedle. Całe osiedle się zbiegło gnoi jak ja. Klapa się otworzyła, dwóch pod 40 panów pokazało nam inny świat na ladach tej nyski. Były niemieckie piwa, parówki w słoiku w zalewie, muszkietersy i snikersy, były pamiętam jak dziś soczki w kartonach. I ten soczek jabłkowy z zielonego jabłka był do wygrania. Ten co przyniesie im najszybciej paczkę zapałek z domu soczek wygra. Naglę całe osiedle gnoi ruszyło po paczkę zapałek z Sianowa. Wygrał kolega z białego bloku. Dostał soczek ze słomką. On uciekał z nim a my za nim. W końcu patrzyliśmy się jak w 88 roku przebijał słomką tą aluminiową z wielką estymą ..a  my gówniarze oczy  usta otwarte na te nowości. Dał kolega skosztować …niebywały smak….i ten niebywały smak oranżady tej mojej czerwonej pamiętam. Przyjemny słodkawy smak i gazzzz buzująca w nosie. Biała nie była tak oranżadowa. Bo przecież oranżada to pomarańczy czasów słusznych substytut. Mnie do dziś smakuje i ta z Helleny czy Biedry czy FreeWay z Lidla …dziś młody mój wybrał białą….