• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Archiwum czerwiec 2019

< 1 2 >

I znów ten Wieprz

Już późno. Później niż zawsze. Budzik budził dziś. Nocne mary dnia wczorajszego długo były we mnie. Budzik je wygonił. Kawa odświeża umysł. Staje się jednolity, nastawiony, właściwy. Dziś chwilę pobyć nad Wieprzem. Na Skoki , Masów za późno. Za późno. Borowia. Tak tu pasuje. Zabieram ze sobą całą moją przyjaźń, miłość do niej, do matuszki natury pod ramię i schodzę w dół. Do niego. Płynie już wychudzony, wąski w pasie. Wie ,że już za kilkadziesiąt metrów zakończy swój bieg. Krzyż i swój po 300 km pielgrzymce zrzuci i brzemię swoje do Wisły. I tak od zawsze i tak do końca.

 

 

A ja dziś tu stoję. Patrzę. Nadwieprzańska łąka pełna szczawiu, łopianu , traw , turzyc , ziela wszelakiego. Tu nad brzegiem często spotykany przy tej rzece łączeń baldaszkowy. I skowronki, i mewy i most drogowy nad nim. W oddali słychać pociąg sunący po moście żelaznym na Wiśle.

 

Niby harmider, stukoty, warkoty silników ale jest tu cudowne wyciszenie. I Wieprz wolny, bez zobowiązań, bez narzucanych norm, bez słowa musi - płynie i wije się jednostajnie, miarowo – po swojemu. Wolno tu płynie i czas i myśli……

 

 

Borowa, Wieprz przy moście drogowym. Zdjęcia własne.

28 czerwca 2019   Komentarze (1)
przyroda   borowa   Wieprz Borowa  

Historia lokalna - tragedia ... Zbędowice...

 

 

Pięknie zielenieją się Górki Parchackie.  Tak majestatycznie górują nad tą miejscowością owia

ą wielkim płaszczem historii. Tej złej i okrutnej jak „potop szwedzki” czy epidemie choćby cholery ale i dobrą jak czułe opieka nad tym miejscem Izabelli Czartoryskiej.

 

 

Tam właśnie stoi niepozorny znak drogowy Zbędowice. Włączam kierunkowskaz i podążam w górę Matysowym Dołem na samą wierzchowinę do samej wsi. Piękny wąwóz dla ruchu pojazdów -  porządna  trylinka, lekko podjedzona i już resztki asfaltu. Chłód i wilgoć czuć ,a to 17 sta – na niebie chmurki żadnej . Piekło i żar. A tu chłód. Spokój , cisza. Cudowna przyroda lessowych wąwozów. Tych tu najpiękniejszych ,kryjących wiele historii i wiele przelanej krwi. Dojeżdżam na wierzchowinę , widzę dopadające mnie słońce i znów piekący do granic żar z nieba. Od razu dylemat lewo czy prawo. Lewo – na kolonię. Tam w miejsce o ogromniej tragedii ludzkiej, gdzie jej tragizm i okrucieństwo potęgują dzieci , które już nigdy nie ujrzały własnych domów, matek i ojców. Które od razu znalazły się w niebie.

 

 

Czerwcowy dzień już dojrzały, zewsząd otacza mnie przyroda , pola tatarki kwitnącej , pachnącej. Gdzieś masa porzeczek czarnych. Młodzi chłopacy zarzynają Rometa 3 biegowego. Wiem, miałem takiego. Aż się łza zakręciła .Sielanka. Lasy wąwozowe , pola uprawne, łany zboża. Gdzieniegdzie tylko łąki. W oddali widać majaczące domu przysiółka Nawozy. Jadę na Kolonię. Asfalt ładny, wąski – wystarczający. Droga piękna przyozdobiona tymi garbami lubelskimi. Widzę pomnik. Wiem. Wszystko wiem. Czytałem nie raz. Ale ani razu nie przeżywałem…

 

 

Sama miejscowość już kilkuwieczna. Być może już funkcjonowała już w XIV wieku. Wzmiankowana w 1413 jako własność szlachecko-królewska. Także niewiele młodsza od Włostowic dość pobliskich. Na początku XV wieku władał nią Stanisław i żona jego Mścichna. Później w latach 1448-53 zarządzał gruntami Mikołaj  Przybysławski alias Zbędowski. Już w 1466r wieś wstała się własnością królewską zarządzaną przez tenutariusza od 1468 r był Jan Olieśnicki – asesor sądu lubelskiego. Historia dobrze zapamiętała jego żonę tak bardzo powiązaną z zameczkiem w Bochotnicy. Katarzyna z Zbąskich Oleśnicka. Tak to ta co napadała i rabowała ze swoją grupą opryszków. Pod koniec XV stulecia we wsi powstał folwark o powierzchni 10 łanów . Zmieniały wtedy Zbędowice swojego właściciela. Z króla na szlachcica. Sam folwark mieścił się w granicach od Uczynnego i Jeziornego Dołu a Pankosowem, Zimnym Dołem i Chmielną. Jak to bywa w dziejach zmieniali się właściciele wsi , zmieniały się rody szlacheckie i magnackie . Ostatni byli jak to na tych ziemiach Czartoryscy herbu Pogoń Litewska. Gdy upadło powstanie listopadowe zaborcy zajęli grunta klucza końskowolsko-włostowickiego- celejowskiego gdzie należały Zbędowice. Obszar wsi i gruntów Zbędowic wydzierżawili od skarbu Państwa rodzina Wesslów z Żyrzyna. Ta rodzina na trwale wpisała się także w mecenat sakralny Żyrzyna ale i także w całą historię związaną z sztucznym jeziorem Piskory  i – aktualnie Rezerwatem Piskory.

 

 

 

W 1871 roku dobra weszły do majoratu Zbędowice należącego do Wasyla Białozierskiego. – członkowi Centralnej Komisji do spraw Chłopskich w Królestwie Polskim. Po śmierci Wasyla Zbędowice przeszły w 1899 roku na rzecz syna Mikołaja. Od 25.07.1919 przeszedł na skarb państwa. Dzierżawiącym do czasu podziału gruntów był peowiak Józef Krajewski. W 1926 roku Okręgowy Urząd Ziemski w Lublinie dokonał geodezyjnego podziału państwowego majątku Zbędowice na około 6 hektarowe parcele. Właścicielami nowo utworzonych gospodarstw zostali w większości piłsudczycy z powiatu puławskiego. Sama zaś Kolonia Zbędowice powstała w latach 1992-1926, kiedy to z inicjatywy Marszałka  J. Piłsudskiego nagradzano ziemią dzielnych żołnierzy , który odparli od granic polskich bolszewików. Wspólny sołtys – wspólna historia.

 

 

 

 

Gaszę silnik przy przystanku. Krzyż ozdobiony kwiatami i wstążkami w cieniu drzew. Kłaniam się niemu. Patrzę na drugą stronę drogi. Piękne widoki, porzeczka, garby, a na nich pola i łąki i zboże i trawy. Oko się cieszy. Nie mam odwagi odkręcić głowy i siebie. Tam jest cel mojej eskapady. Tragiczny cel. Stał tu pomnik z 1947 roku. Został w latach 1981-1982 wymieniony na ten co jest teraz. Monument jakże wymowne artysty rzeźbiarza Stanisława Strzyżyńskiego z Nałęczowa.

„ Ku czci mieszkańców Zbędowic masowo zamordowanych w dniu 22 listopada 1942 r przez zbrodniarzy hitlerowskich za współpracę z ruchem oporu”

I 88 nazwisk. I nogi się same zgięły. Lipy nade mną….Czytam kilka nazwisk …nie mogę :

 

Antoni Przepiórka lat 3, Celina Przepiórka lat 2, Edward Przepiórka lat 1, Helena… za dużo dla mnie… nogi zgięte, głowa oparta na cokole, ogromne wzruszenie i łzy…. Czuję tak bardzo tą tragedię, przeszywa mnie na wskroś.

 

 

Widzę te matki z dziećmi idące na śmierć. Te zawinięte malutkie istnienia otoczone matczyną miłością  do końca i jej i ich………..Ojców leżących w dole poniżej ,płonące gospodarstwa , ich domy ich mateczniki ich całe życie tak odebrane nagle i tak brutalnie. Sołtysa zobligowali by pochował wszystkie ciała ofiar. Cudem ocalona Marianna i kilku chłopców. Długo zbieram się by zejść na doł. W miejsce egzekucji. Ono z góry tak mocno krwawi, to rana która się nigdy nie zagoi. Schodzę. To prawie ponad moje siły. Tak czuję tu to cierpienie , tą śmierć , tą tragedię, żałość.  Widzę murek, kilka grobów rodzinnych i samotny mały krzyż. Zadbany jak pozostałe. Tylko tu kwitną niezapominajki….tylko przy tym krzyżu z malutką mogiłką…. Tylko tu. Klęczę długo, długo się modlę. Im dłużej tym nie mam siły wstać. Tak tu te dusze potrzebują modlitwy, tak dużo…. Odjeżdżam w milczeniu , z zaciętym wyrazem twarzy pełnym tej wielkiej tragedii. Jadę na wieś.

 

 

Domu porozrzucane co trochę , raz po lewo , raz po prawo. Budynek chyba szkoły mijam. A po lewo piękny drewniany dom otoczony i drzewami i nawłocią i liliami. Dalej po prawo krzyż drewniany …od głodu…wojny….Kapliczka z 1978 zadbana maryjna. Nic nie cieszy choć piękne, wymowne. Garby cudowne. Zboża , porzeczki, łąki…. I ta historia. Najkrwawsza na Powiślu. Przyćmiewa cały urok tej już starej miejscowości. Wracam do Puław w ciszy , niekiedy łza opadła. Mam syna przecież w wieku 11 miesięcy….. nie potrafię się odnaleźć w tej tragedii. Długo się zbierałem by tu przyjechać. Długo . Lata całe. To miejsce wciąż żywe. I prosi o modlitwę…..

 

……… 84 nazwiska w tym 1/3 dzieci…………… odeszli

 

 

„ MARIANNA PRÓCHNIAK ZD. MURAT ZAM. MŁYNKI

„dzisiaj was wszystkich szlag trafi’’- to słowa żołdaka, który wpadł do izby w chwili, gdy w niedzielny poranek jedliśmy śniadanie. Cała kolonia była otoczona. Niemcy pozostawili pod naszym mieszkaniem rowery i rozeszli się po domostwach sąsiadów. Po upływie dwóch godzin plac przed domem zaroił się od wozów i ludzi. W sadzie za stodołą przywiązano do drzew kilkadziesiąt sztuk bydła, przyprowadzonego przez gospodarzy Kufry z odzieżą i bielizną rodzice wynieśli na jedną ze stojących na drodze furmanek. Mijały pełne napięcia, przerażające chwile. osłupiali mieszkańcy w milczeniu patrzyli na buńczuczne i tryumfujące twarze żołdaków. Po podpaleniu kilku zabudowań ,pijani hitlerowcy zaczęli rozstrzeliwać mężczyzn. Później przyszła kolej na kobiety i dzieci. Pamiętam jak nas pędzono całą grupą nad dół. Sąsiadka- Sykutowa dźwigała na rękach dwoje małych dzieci. Szła bardzo powoli, słaniając się na nogach. Podskoczył do niej Niemiec i kopnięciem popchnął w stronę odnogi. Mama trzymając mnie mocno za rękę powiedziała „upadnij i nie odzywaj się póki swoich nie usłyszysz’’ ległam w dole wśród trupów nakryta krwawiącym ciałem matki. Nie zdradziłam oznak życia, byłam odrętwiała, półprzytomna, rozżarzone węgle odpryskujące od płonącego domu sąsiadów parzyły mnie w nogi. Po egzekucji oprawcy zeszli do odnogi i sprawdzali skuteczność swojego dzieła. Rozległo się kwilenie dziecka, którego nie trafiła kula. Silne uderzenie kolbą od karabinu uciszyło płacz. Pod wieczór odnaleźli mnie ludzie sprowadzeni przez sołtysa ze Zbędowic. Przez parę lat żyłam w stanie głębokiej depresji. Mój dziecięcy umysł (miałam wówczas 8 lat) długo dochodził do równowagi po makabrycznych przeżyciach.

 

Anna Lewtak, Puławy

W niedziele około godziny 9 rano wybrałam się z mamą do kuzynów mieszkających w Kolonii Zbędowice. Gdy byłyśmy w pobliżu osady tzw. Skowieskich pastwiskach ,zobaczyłyśmy dym unoszący się ponad wierzchołkami drzew. Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów, zza kępy krzaków wyszedł stojący na posterunku Niemiec i kierując w naszą stronę broń rozkazał udać się ma plac, gdzie wysiedlono mieszkańców Kolonii. Idąc drogą widziałyśmy , że płoną zabudowania w zachodniej części- od strony Parchatki. Zgromadzeni pod krzyżem ludzie oczekiwali najgorszego. Ujrzeliśmy przerażone twarze mężczyzn, lamentujące kobiety tłumiące płacz swych dzieci. Niemcy sprawiali wrażenie ludzi zdecydowanych na wszystko. Z ich oczu zionęła dzika, zwierzęca nienawiść, która paraliżująco oddziaływała na zgromadzonych. Podeszła do nas szwagierka i drżąc z zimna powiedziała: po co wy tu przyszliście patrzeć na naszą biedę mama rzekła „zarzuć na siebie puchową chustę’’ a ona: „zaraz nam wszystkim będzie ciepło’’ szwagier Jan Murat wybiegł do nas z oddzielnie stojącej grupy mężczyzn, przywitał się i powiedział że wszyscy idą za chwilę na śmierć. Odpychany lufą karabinu uścisną nas na pożegnanie i rzekł, „Może któreś dziecko zostanie to się nim zaopiekujcie”. Przeglądający dokument żołdak, zauważył moje nowe buty oficerki i rozkazał je zdjąć. Stałam cztery godziny boso na zamarzniętej ziemi. Nastrój grozy potęgował pożar znajdujący się wokół zabudowań. W tej scenerii odbywało się typowanie mężczyzn do odstrzału. Oprawcy podchodzili do stłoczonej grupy i wskazując na poszczególnych ludzi mówili „ty! Teraz ty!”. Ofiary szły na dół w milczeniu, wyprostowani, sztywni na zdrętwiałych nogach. Po kolejnych strzałach rozległ się z drugiej grupy głośny szloch kobiet i płacz dzieci. Kiedy zlikwidowano grupę mężczyzn, podszedł do mnie Niemiec i rozkazał iść do dziecka, które (w odległości około 40m) trzymało młodego źrebaka. Wzięłam konika za uzdę, a chłopiec jako ostatni z mężczyzn poszedł na rozstrzelanie. Kobiety kierowano na miejsce kaźni razem z dziećmi. Maleństwa tuliły się do piersi matek, a starsze trzymały się kurczowo odzieży. Około godziny pięt nastej po skończonej masakrze wypuszczono nas. Późną nocą do domu w Starej wsi przybyło młode małżeństwo wnuków z kolonii. Zdążyli ukryć się  przed najazdem w wąwozie. Ludzie w Zbędowicach byli tak straszeni że nikt nie chciał ich przyjąć na nocleg. Dowiedzieliśmy się ze ocalała córka szwagra 8 letnia Marysia Muratówna. Sprowadziliśmy ją na drugi dzień do Zbędowic. Wychowywała się najpierw w starej wsie a później w Młynkach”

 

 

Na podstawie „ Pacyfikacja Kolonii Zbędowice” – A. Lewtak.

Obraz może zawierać: chmura, niebo, roślina, drzewo, trawa, góra, na zewnątrz i przyroda

 

27 czerwca 2019   Komentarze (3)
cmentarze   historia   zbędowice  

Poranne Matygi

Ranek nad Matygami...

 

 

26 czerwca 2019   Dodaj komentarz
przyroda   matygi  

W oddali słychać klepanie...kosy

 

 

Dziadek Kazimierz Ciechanowicz

 

Gorawino. Wzmiankowana miejscowość już w XII wieku. Tuż przy Kołobrzegu.

Słyszę miarowe bicia metaliczne , takie jednostajne i miarowe. Po mału zmieniają swój tembr . Stają się coraz bardziej piskliwsze by znów zmienić w niższy basowy . Mały młoteczek uderza w stal a ona drży ale się poddaje. Nad nią opuszczona głowa wyraźnie wpatrującego się o skupionego starca. Już grubo po 80 tce a on dalej klepie. Tak z zamiłowania i z tradycji , z krwi dziadów i ojców - lepie kosę . A jego kosa piękna , długie pięknie wygięte ostrze, czerniawe na górze i srebrne od połowy. Widać porządna rzemieślnicza robota. Dziadek miał najniższą i największą. Wisiała w szopie z grabiami drewnianymi i widłami - tymi z dwoma zębami . Tymi do siana ale i do gnoju. Kosa dziadkowa miała swoje miejsce . Nikomu nie dawał . Uchwyt nie jeden palik tylko piękny pałąk trójkątny związany sznurem konopnym. Budziła wielki szacunek . A teraz ta kosa jest klepana z takim pietyzmem i szacunkiem. Osełka już obok . Będzie ostrzenie . Będą sianokosy . Tato przygotowany ze swoja kosą. Ja też mam. Ale dziadek dopieszcza swoją kosę. Pamięta wojnę , ułanem był , pamięta prace nie zawsze z własnej woli, pamięta trudy tych czasów .... Wie co to kosa , co to łąka , co to ziemia. Ma ogrom szacunku do niej . Wie ze musi być stanowczo ale łagodne prowadzona . Kłaść trawy łąkowe , koniczyny za jednym zamachem . Równo , pewnie bez nerwów. Idziemy przez podwórze , sad do łąki . Tej obgryzanej przez kobyle dziadkową. I tak stoimy - trzy pokolenia , trzy różne kosy , trzy różne światy. Każdy kosi , jak najlepiej , jak tylko umie , ale kosa dziadkowa ścina kolejne łokcie traw przeplatanych mniszkami , koniczyną, innymi zielami najlepiej ścina , najpewniej . Takie wspomnienie mam w głowie ... o dziadku już dawno cieszącym się zastępach niebieskich. I te widły szliśmy przewracać w czerwcowym słońcu , niech odparuje ... a przy tym ten zapach ... zapach przyszłego siana tak ważnego na listopadową słotę czy mocny mróz w lutym. Pamietam wóz drabiniasty i te widły i siano tak zagrabiane tymi drewnianymi grabiami. W tym upale, z kwaśnym mlekiem do popicia . Z tą chmarą muszek kąsających , brakiem wiatru i piekącymi plecami . Przecież dziadek i tato uczyli mnie kosić, uczyli szacunku do ziemi , do kosy....

 

 

Dziś zapach zbelowanego siana , tej łąki na byłym lotnisku Borowina - Gołąb poruszył umysł i te obrazy przeszłe , piękne , często okraszone nie lada wysiłkiem fizycznym. Ale ziemie trzeba uprawiać , łąki kosić ... już kosą mniej. Już coraz rzadziej słuchać przeciągają osełkę to z jednej strony to z drugiej kosy... 

ale zapach beli siana tu na lotnisku pachnie tak samo . W tym wybrzmiałym czerwonym poranku dziś sobie to uświadomiłem. Ta miłość do ziemi ten szacunek do niej do tradycji dziadów został . Szczególnie tu gdzie każda pięść tej ziemi przesiąknięta jest krwią polskości walczącej o wolność kraju. W ciszy podchodzę do beki siana dotykam ,,czuje jej ciepło. Już złota nie zielona a tak bezcenna na przednówku wygrzewa się w porannym słońcu dziś czekając aż gospodarz ja zabierze ....

 

Mój dziadziuś.....Kazimierz Ciechanowicz  tu zboże...

 

  

Dziadka nie ma już dawno ...kosa jest....czeka

 

 

 

25 czerwca 2019   Dodaj komentarz
borowina   rodzinne strony   borowina   dziadek   Sianokosy   Gorawino  

Bułka.............

 

Małe już coraz bardziej zdarne i zaradne dłonie trzymają ją kurczowo. Oderwałem i przerwałem całą , podzieliłem rozmnożyłem. Przekazałem. Podzieliłem się bez pytania i bez przyszłych odpowiedzi. Pachnie porannym wypiekiem, czuć spracowane dłonie piekarzy. Wiem ,że poświęcili tyle czasu by owoc ich pracy był najlepszy i służył innym. I w biedzie i bogactwie. Zapalają światła a chyba w sumie nie gaszą raczej. Czuć w pomieszczeniu zapach lubelskiej pszenicy. Szumiącej na wietrze poranka z okolic Gołębia czy Regowa. A może spod Garbowa czy Nałęczowa? Nie wiem. Czuję tą ziemię i tą pszenicę stąd. Czuję ogromny wkład rolnika tego małoareałowego. Ot z małym fergusonem. Jego poranne wstawania i nocne zejścia z pół. Jego modlitwy o deszcz i o słońce. Jego wygięty w pałąk krzyż z wieczora . Jego krótką modlitwę kiedy bije najmniejszy z dzwonów kościelnych sygnaturka. Jego spracowane dłonie biorące ziemię z pola, swojego pola. Od dziada , pradziada. Tej ziemi często zakrwawionej ,zroszonej trudem i wielką hekatombą wojen czy klęsk urodzaju. Ziemi tak oddanej mu , ziemi rodzącej zboże. Rodzącej jak umie najlepiej. Widzę jak przechadza się w lipcowy ranek, gdzieś na garbach Witoszyna delikatnie iskający dłońmi jeszcze niedojrzałe kłosy. Cieszącego się z tego co ma , ale i martwiącego się czy starczy na zimę , na przednówek. To w końcu widzę pełne worki na wozach ciągnięte przez kobyłę pszenicy czy żyta jadącego z Wronowa do Rud. Bo wiadome ,że najlepiej w okolicy mełł młyn wodny w Rudach. Wszyscy tu mełli mąkę. Choć młynów-  wiatraków nie brakowało  to jednak tu najlepiej. I te rozmowy z młynarzem o tym i o wym. I plotek garść i smutnych i wesołych wiadomości. I załatwiania biznesów przy okazji. I ten zapach mielonego zboża na mąkę ,kaszę. Zapach tak swojski i tak cudowny. Tak domowy…  Ta Kurówka czy Bystra koło napędowe młynów , te wiatraki budowane i kształtujące krajobraz już przestały być potrzebne. Przyszło nowe przegoniło stare. Niedawno widziałem jak rolnik wiózł na przyczepie worki z pszenicą do młyna. Ucieszyłem się że w Kłoczewie czy Wylezinie można jeszcze mieć ze swojego zboża, swoją mąkę, swoją bułkę. Tak tą małą złotą bułkę. Ten cały świat rolnika, młynarza, piekarza zamknięty w tej małej bułce. I tą bułkę i ten świat trzyma mały chłopczyk, mój mały chłopczyk. Mój świat zamknięty w tej rączce i ta rączka świat cały trzyma tamten świat.  A to przecież zwykła bułka. Ot nic szczególnego. Zapakowana rano wcześnie rano. Gdzie jeszcze zmysły nocy plączą się po małym niewybrzmiałym jeszcze dniu. Gdzie już widać świat dobrze, czuć jego poranną niedoskonałość. I ta bułka i ten pan co ją przywiózł i ten żółty samochód, i ta już ukazująca się postać pani z laską idącą w kierunku miejsca , gdzie zawsze stoi ten żółty samochód. Jest pierwsza , zawsze jest pierwsza, choć ma najdalej. To czeka na bułkę , na samochód, na pana, na ludzi z którymi może porozmawiać. Ich twarze budują w niej obraz tego że życie wśród nich , nie czuje się samotna, odrzucona. Lubi ich posłuchać, lubi jak zbierają się pomału przy aucie. Dla niej to najpiękniejsza chwila w tym kieracie dnia codziennego. Na przemęczonej życiem twarzy pojawia się wtedy uśmiech. Przeorane krzyżem życia poliki podnoszą się , oczy tak mocno zmęczone zaczynają się skrzyć i weselić. I tylko przychodzi codziennie po tą jedną bułkę. Przychodzi pierwsza , odchodzi ostatnia. Co dzień…..

 

I ta bułka - ten cały świat ten Pani ten świat tego gołębskiego kłosa , kurzu mąki w młynie, zapachu drożdży i wypieku trzymana jest w jego małych dłoniach. On zawsze się uśmiecha, zawsze! Przecież nie do tej bułki…….do tego świata…..

 

Seniorka z Gołebia. Zdięcie p. Małgorzata Daniłko

22 czerwca 2019   Komentarze (1)
filozofia   syn   bułka  

Historia lokalna - świt nad Wólką Gołębską...

Wólka Gołębska. Świt.

 

 

 

Niedawno  odwiedziłem tą uroczą miejscowość od strony pobliskiego Gołębia i lasu który ją otacza. Pomyśleć , że jeszcze w XIX wieku była tu winnica. Ba ! podobno wina były chwalone jak te z Nasiłowa. Sama wieś jako wolna , wolnizna od podatków czy powinności na rzecz Pana. Co ciekawe na Śląsku nosi nazwę Ligota, czy w Świętokrzyskim Huta.

 

 

 

 

Pierwsze zapiski o niej są w początku XVI wieku. Mapa województwa lubelskiego opracowanej przez Stefana Wojciechowskiego w 1966 roku - Województwo Lubelskie w drugiej połowie XVI wieku ukazuje już tą miejscowość. Jak i co ciekawe Wolę Puławską o której nie miałem do tej pory pojęcia. Miejscowość pięknie położona między lasami a Wisłą.

 

 

Pięknych kapliczek i zadbanych krzyży nie brakuje a Jezus Frasobliwy w drzewie przy oddziale Gminnego Przedszkola z Gołębia zwieńcza bogatość religijną wsi.

 

 

 

Przy miejscowości biegnie tajemnicza linia kolejowa nr 82. Z miejscowości drogami szutrowymi dojedziemy do drogi relacji Mostostal ( Puławy) a  PKP Gołąb ( tu leciwy asfalt), czy do Gołębia przez Rudki. Tam wiódł trakt drogowy pokazany ma mapie z 1808 r.

 

 

 

To w końcu tu Czechosłowacka firma BATA ówczesny potentat obuwniczy w Europie rozpoczął ekspansję na rynek polski. W 1931 roku wybudował fabrykę i osiedle w Chełmku. To samo chciał w ramach COP uczynić w Wólce. Projektowana powierzchnia terenu fabryki to ponad 95 000 m[2]! Głównym architektem był architekt Adolf Kurcis. Niestety wybuch II Wojny Światowej plany zniweczył i nigdy nie wrócono do pomysłu budowy tego ogromnego kompleksu.

 

 

 

Zdjęcia własne. Informacje nt wsi i BATA - tablica informacyjna i  "Centralny Okręg Przemysłowy (COP) 1936-1939. Architektura i urbanistyka" M.Furtak.

18 czerwca 2019   Dodaj komentarz
historia   wólka gołebska   Wolka golebska świt  

Historia lokalna - nieistniejący młyn w...

Kurówka na wysokości miejscowości Rudy

 

47 km rzeki. Ktoś by powiedział mało. Cóż to za rzeczka. Tyciunia. Tak tyciunia,ale swoim pięknem zachwyca do dziś. Choć jej ujście i doujście zostało zmienione na potrzeby ZA Puławy to i tak nie traci na pięknie i splendorze. Kurówka. Toczy niezmiennie wody od źródeł przez Garbów, Markuszów, Kurów, Końskowolę, Rudy, Młynki by złączyć się z królową rzek Wisłą w Puławach. Kiedyś wpadała dalej. Bo dzieliła się na dwa ujścia wręcz deltę. W Wólce Profeckiej i przy Wólce Gołębskiej. Tam była i gajówka jeszcze na początku XX wieku…

Jak Bystra piękna, bardzo bogata w szlachetną rybę rzeka bez mała 34 km zasilała swą górską naturą 23 urządzenia – głownie młyny wodne, to Kurówka równie piękna i dzika i jej dopływy zasilała 12 młynów wodnych. Warto odnotować w jakich miejscowościach. Wólka Profecka , Rudy, Końskowola, Chrząchówek, Wólka Nowodworska,Kurów,Kłoda,Kaleń, Przybysławice,Bronice.

Gdzie nie gdzie po dwa młyny były. W Chrząchówku młyn został spalony w czasie I Wojny Światowej przez wojska zaborcy- Austriaków .

 

 

 

 

W Młynkach młyn mełł rudę darniową tak dla ciekawostki pozyskiwaną ze wspomnianych Rud.

 

 

Dziś jeden z nich , młynów wodnych, który nie istnieje… Rudy

 

„Opowiada p. Zdzisław Wiejak

 

Odkąd sięgam pamięcią, młyn stał. Poruszany był wodą. W czasie panowania Czartoryskich młyn zapewne należał do nich. Przemawia za tym fakt, że młyn po wojnie został własnością Instytutu nawożenia i Gleboznawstwa, tak jak cała osada pałacowa w Puławach należąca uprzednio do rodu Czartoryskich.Przed wojną i w trakcie wojny młyn dzierżawił p. Zasada razem ze swoim szwagrem.Cała okolica robiła u nich mąkę. Młyn był bardzo dobry, miał trzy pary walców. Mąka wychodziła przednia ; razowa ,pszenna ,kasza- wszystkie rodzaje mąki największe nasilenie prac w młynie przypadało na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, cały pałac zastawiony był wozami pełnymi worków ze zbożem. Gospodarze nawet nocowali we młynie. To wielkie nasilenie nazywali miejscowi „ciżbą’’. Ciżba w młynie oznaczała nawał prac młynarskich.W Puławach było dużo piekarni, w związku z tym były młyny. Jednak młyn w Rudach miał największe powodzenie w całej okolicy. Piekarze, jak i puławianie, uważali, że lepsze pieczywo wychodzi z mąki mielonej w młynie wodnym a taki był tylko w Rudach. Nie wiadomo, czy to była prawda, ale działało! Po wojnie młyn przyjmowała kolejno: Gmina, Gminna Spółdzielnia, stowarzyszenie Młynów.

Ostatni młynarz-kierownik młyna zwał się Wenerski, były to lata pięćdziesiąte. Teraz po młynie są tylko szczątki, ale w mojej pamięci, zapewne i innych mieszkańców, młyn ciągle jakby był. Niekiedy można usłyszeć: spotkamy się koło młyna. …pamięć trwa.”

 

 

Nieistniejący młyńskie zabudowania w Rudach.

 

 

Cóż za piękne świadectwo historii i pamięci . Lubię bywać nad Kurówką , tu w Rudach , tu przy byłej pompowni wody do wieży ciśnień w Puławach Drewnianych. Ten już leciwy z XIX wieku budynek z czerwonej cegły kontrastuje na tle tego malowniczego krajobrazu i lasów tych dębowych dalej i dalej.

 

 

Kurówka na wysokości Rudy

 

 

Ujście Kurówki do Wisły w Puławach

 

 

Zdjęcia czarno-białe i opis z

Halina Kopron , Izydor Wiejak – „ Ocalmy od zapomnienia Rusy… Nasze miejsce na ziemi.”

„Wiatraki na Ziemi Puławskiej” – Aleksander Lewtak.

Zdjęcia własne.

 

15 czerwca 2019   Komentarze (1)
końskowola   historia   młyny i wiatraki   rudy   Rudy młyn KurówkA  

Historia lokalna - Krzyż z brzeziny zatopiony...

Brama kościelna Gołąb.

 

Ostatnie wylewy Wisły nie tylko budziły strach i trwogę ale i uruchomiły niezliczoną ilość komarów. Słońce już wysoko choć to wczesny ranek. Przed szóstą, grubo przed. Pięknie odbija swoje oblicze od Gołębskiej świątyni. Tak stoję tu przy niej i napawam się tą cudownością . Historii , sztuki i architektury. Już dużo wiem o tym kościele ....

W lipach już starych straszny harmider ptactwa. Wszystko co żyje w koronach tych cmentarnych drzew krzyczy i się przekrzykuje. Unoszę głowie by się przywitać. Na chwile milkną i oddają - tak czuje - mi swoim skinieniem ukłon. Zapach unosi się z łąki i byłego sadu za kościołem. Tam właśnie stoję. I tak patrzę na kościół szukając zrozumienia , pocieszenia i odpowiedzi . Odpowiedzi na trudne , bo zroszone krwią pytania. Serce i dusza potrzebuje moja teraz wielkiego wsparcia. Napełniam je dziękując temu miejscu . Pochylam głowę i żegnam się. Zanim na dobre zacznie się trudny dzień , gorący w pracy - mam wypełnić to czego od wielu wielu dni unikam. Dotykam ceglanych murów kościoła, czuje z nim więź coraz mocniejszą - tak jestem gotowy . Codziennie mijane lotnisko Gołąb - Borownia nigdy mi nie spowszednieje. Tu zawsze w ciszy choć krótkiej oddaje hołd tym co polegli za ojczyznę , za rodziny. Sianokosy już , rzepak się zamknął w strąkach. Morze jego zieleni rozlewa się w tym miejscu. A ja płynę na jego skraj... już blisko. Nabieram coraz częściej duże hausty powietrza. Droga fatalna ...samochód tańczy niezgranie po tych płytach. Pompownia ,kompleks gospodarski , po lewo gdzieś majaczące Matygi. I w końcu las i rozjazdy w nim. Gaszę silnik ... nie wychodzę. Wiem gdzie, idę wiem po co . Trzeba być tak mocno ponad by w tym miejscu dostrzec tragedie ludzi a nie przeszyta na wskroś nienawiść do okupanta.... Wiem ,że jak otworze drzwi w aucie to już nie ma odwrotu. Przechodzę tą barierę. Wita mnie sośnina tak o poranku pachnąca sobą. Ogromne dziewanny , o tak już wybrzmianych korpulentnych kształtach. Jaskółcze ziele już w strąkach. Tak wiosna już dawno się spakowała ze świata roślin i nie tylko ich. W oddali słychać budzący się do życia ziemski padół. Ale coś tu nie gra. Nie pasuje. Idę może mi się wydaje ...

 

Leśna brązowa droga, na niej szyszki. Dokoła połamane drzewa, które zostaną na dnie lasu i las je pochłonie. Im głębiej w las, tym ciszej, ciemniej, więcej drzew, tych skręconych i tych prostych.

Cicho , złowieszczo cicho. Czuje już tak mocno niepokój. Wiem co zobaczę ale czy jestem gotowy ? Czy jestem ? Las pusty tak bardzo usiany lejami po bombach. Widać ze nie radzi sobie tu z tą historią. Krwawi rana pożogi wojennej. Czuje to tutaj. W Borowinie. Tygiel emocji we mnie coraz bardziej paraliżuje mnie. Znak tego miejsca drzewo ścięte ludzką ręką, wiszącym wysoko nad ziemią, trzymającym się gałęzi, jakby ktoś rzucił nim jak patykiem, a ten patyk utkwił między gałązkami.

 

Fotografia : Małgorzata Daniłko.

 

 

Jest tam cicho, a w tej ciszy coś niepokojącego, tam nawet ptaki nie śpiewają. Już uciekły na skraj lasu. Wolą tam przy zabudowaniach tam gdzie słońce rozświetlona już ziemie. Komary tak agresywne stają się coraz mniej nachalne. Tu jest tak surowo, tu czuje wielki dramat. Każdy krok po tym miejscu to wielkie poświęcenie z mojej strony. Już jestem.

 

Mogiły i krzyż

 

Z oddali bieli się prosty krzyż z brzozy. To tu. Równa powierzchnia lasu w tym miejscu wygląda jak fala, a na niej 5 grzbietów, może 6. Ludzie w tych mogiłach śpią otuleni kołdrą z zielonego żywego mchu. Las ich przyjął i traktuje jak wszystko, co jest na runie lub w runie, żywi się tym. Cisza...taka nieprzerwana od wielu lat. Pochylam się, czy ten dramat tych kilku ludzi tu pochowanych mnie przygniata ? Tego nie wiem . Modlę się w duchu potem już na głos , niech niesie się po lesie . Może gdzieś tam dalej już nie ma brzezinowego krzyża tylko ledwo widoczne mogiłki. Modlę się o to by przekleństwo wojen nigdy się nie powtórzyło.

Ktoś kiedyś dbał, dzięki tej osobie zachowały się ślady mogił. Krzyże brzozowe leżą pod drzewem i trudno powiedzieć ile ich było...może też jeden, może właśnie 5... Ten, który jest, to skromny, brzozowy, w ciemnym lesie widoczny bardziej. Podobno kiedyś był też znicz. Bezwietrzne leśne powietrze, nic nie skrzeczy, nie skrzypi, tylko mech gruby jak kołdra puchowa. Śpią a na dobranoc miejscowi czy ktoś poprawia im kołdrę z tego mchu. Wymownie w oddali także widzę drzewo powalone nienaturalnie , jakby wyznaczały ten obszar , obszar zakatowania , ludzkiej tragedii. Tak tu bardzo świeże są te wojenne krzyki historii, nawet pajęczyny nie plecie leśny pająk. Nie ma odwagi? Nie może? Trudno powiedzieć. Tu tyle znaków zapytania. Kto tu tak właściwie śpi wiecznie? W tak zadbanej leśnej mogiłce? Ktoś od końca wojny dba , gałęzie odrzuca, szyszki usuwa. Krzyże z brzeziny stawia. Miejscowi mówią o tragedii grupki ludzi w niemieckich mundurach. Być może to byli Niemcy , a być może nasi partyzanci w przebraniu niemieckich żołnierzy. Widzę dramat umęczonych, głodnych, spragnionych ludzi w niemieckich mundurach, zmęczonych po kilku dniach więzienia w piwnicy. Śmierdzących potem, pobitych, widzę, jak w strachu kopią swój grób, trochę ziemi, trochę piachu, czuję te ich ostanie chwile. Rosjanie bezwzględni, podpici, z czerwonymi twarzami i wściekłością w oczach. I dalej już nie mogę patrzeć. Słyszę strzały i upadek ludzkiego ciała do grobu. Oni tu zostali i teraz śpią pod mchem, w zupełnej ciszy i zupełnym zapomnieniu. Modlę się nad tymi ludźmi i odchodzę z bólem i cierpieniem.

 

Odłożone krzyże 

 

Wiem ,że już niedługo dzięki zaangażowaniu osób mających głęboko w sercu historię lokalną tych ziem, choć czasami trudną -  dostaniemy odpowiedzi na te pytania, zgłoszono do instytucji . Być może te odpowiedzi będą pokazywały trudną ludzką i historyczną prawdę. Być może odpowiedzi postawią więcej pytań …..być może…..

 

14 czerwca 2019   Dodaj komentarz
borowina   Borowina mogiły krzyż  

Kurówka

Rudy poranne. audycja poniżej.

Paletowa przeprawa przez Kurówkę. Przy pompowni wody w Rudach.Ranek.Dziś.

 

Oraz audycja .....

https://drive.google.com/file/d/1h_CQbITJDP5OFruPw0Yrb9cUOFLrjbvg/view?usp=sharing

 

12 czerwca 2019   Dodaj komentarz
przyroda  

Historia lokalna skryta w wąwozie.Witoszyn....

Straszny skwar piekący o 17 każdy centymetr mego ciała. Stoję na rozdrożu dróg. Jednej do Wierzchoniowa druga do byłych dworskich stawów przy Pałacu w Celejowie. W ręku telefon i włączony GPS. Na plecach worek w nim woda i książka , której historia mnie tu przywiodła. Ta tragiczna i smutna. Ta tak nieodległa. A być może już zapomniana. Stoję na wierzchowni. Przede mną cudowne garby Lubelszczyzny. Przecinane wąwozami. Na tych grabach wymalowane jest największa cudowność letniej już przyrody niczym pędzlem najznakomitszego malarza. Mimo skwaru i drżącego z upału powietrza dostrzegam tej pejzaż. Naszej Lubelszczyzny ! najpiękniejszej! Przeszyte i podszyte pagórki wybrzmiewającą pszenicą prężącą się do słońca.

 

Witoszyn. Cóż to za miejsce. Małe Bieszczady. Tak o nim mówią. Nic a nic się nie mylą. Owiane tyloma legendami, że można by było obdzielić miejscowości obok i jeszcze by zostało. Ten kto nie był tu na tych garbach , wierzchowinach i głębocznicach to śmiem twierdzić, że mało co widział. I już na sam początek związana z samą nazwą miejscowości.

Nazwa miejscowości powstała z gry słów, która miała miejsce podczas spotkania króla Kazimierza ze swoim synem (z nieprawego łoża) w Witoszyńskiej dolince. Syn – na widok ojca – miał powiedzieć: – „Wito syn, Ciebie królu”.

 

 

Gdzieś dalej łąka i dalej jeszcze znów zboże. Nie widzę jakie za daleko. I między nimi drogi , te polne tak piękne. Wijące się miedzy tym bezkresem cudowności tego miejsca. I przyznam się od razu. Byłem najdłużej tu . Na górze. A w dole przecież i Bystra i wieś znaczy jej znakomicie większa część. To jednak tu wśród tych dzwonków rozpierzchłych wymieszanych z pęczniejącymi przytuliami na przydrożu czy mieniącego się dziurawca co przyroda popędziła do kwitnienia już można dostrzec urok i unikalność tego miejsca. Ktoś wstanie i powie. Panie kolego a przecież mamy Górę Trzech Krzyży czy na Potoku koło wodne czerpakowe. Czy to nie piękne miejsca? Tak cudowne i genialne. Tak przeszywające na wskroś swoim urokiem, wdziękiem i naturalnością. Można na Górze usiąść na ławeczkę i zatopić się z tych Trzech Krzyży kiedyś brzozowych. Skąd tu ? Na pamiątkę jak w Kazimierzu epidemii cholery z 1708 roku? Nie krzyże są tu od pewnego czasu najprawdopodobniej postawione przez tutejszych. Cel ? Turystyczny ? miejsce spotkań? Być może. I winnice odradzające się na nowo. Choćby winnica Wieczorków.

 

 

 

 

Źródło Potoku bije z wapiennej góry. Legenda i przekaz ustny mieszkających tu ludzi każe przyjąć za pewnik , że w środku skały czasami grzmi. Grzmoty się niekiedy nakładają i strach być blisko tego miejsca. Kuźnia niczym. Kuźnia podobno świetnej w smaku wody. Ja w to wierzę. A co. Aż korciło by sprawdzić … Bijąca woda jest lodowata niczym górski potok. Temperatura stała nie przekraczająca 10 stopni. Od razu przychodzi mi źródło w Parku Nałęczowskim. Tam gdzie napis informuje, że woda nie nadaje się do picia. Powiem, że złamałem ten zakaz…. Tam jak i tu wkładając ręce do strugi wody czuję ból , ból ukłucia tysiącami igieł. Taka mini krioterapia. Jako biegacz amator niekiedy stosuję takie bicze wodne. Raz gorąca woda i raz zimna. Choć ta z kranu to ma pewnie z 15 stopni. Na pewno orzeźwia i umiejętnie stosowana daje dużo pożytku naszemu ciału. Hydroterapia w końcu jest bardzo popularna. I tu kolejna legenda z nim związana. W skrócie powiem, że jak chłop się napije jego wody to nigdy nie zdradzi żony. A Panie jak np. obmyją twarz tą wodą staną się ładniejsze.

 

Tu nad nim stał młyn.Młyn nad Potokiem Witoszyńskim.

Witoszyn wzmiankowany był w źródłach pisanych w 1470 roku jako wieś szlachecka. Ale jak wierzyć legendzie to już wiek wcześniej istniała. Nie wykluczone. Należała do szlachty herby Wieniawa. W XVI wieku , gdzie właścicielem był Kruszczowski posiadała miejscowość jeden młyn. W XVII wieku właścicielem dóbr był Mateusz Chomicki. I wcześniej i później należał Witoszyn do dóbr celejowskich które przechodziły przez różne rody Zbąskich czy Czartoryskich choćby. Opisywany młyn powstał na gruntach dziedzica dóbr Celejowa – Bochotnicy - Józefa Klemensowskiego. Już znanego Państwu z opisywanych młynów w Bochotnicy.W XIX wieku Witoszyn posiadał wspomniany niżej młyn wodny, oraz dwa folwarki, karczma.

 

Warto tu się zatrzymać i powiedzieć , że idąc za profesor Anną Sochacką do XV wieku na Lubelszczyźnie do królewszczyzn należało 7 miast i 60,5 wsi. Do Kościoła 2 miasta i 46,5 wsi. Zaś do szlachty 10 miast i uwaga 575 wsi. To daje obraz ówczesny na tych terenach.

 

 

Młyn na rzece Kamionka zbudował około 1880 roku Stanisław Niedźwiecki. Zlokalizowany był przy drodze prowadzącej do wsi Rzeczyca. Zainstalowano urządzenia piętrzące i gromadzono wodę o powierzchni około 0,4 ha. Po 20 latach młyn przeniesiono nad rzekę Bystrą w miejscowość Iłki. Bystra była o wiele pewniejszym źródłem zasilania niż Potok Witoszyński .Bystra jak już wspominałem napędzała 23 tego typu urządzenia przed wojną na swoich 34 km biegu. W 1960 roku pozostało już tylko 6 piętrzeń. Do dziś tylko jedno – właśnie w nieodległych Iłkach. Młyn w Celejowie – Iłkach ten z Witoszyna przeniesiony w 1900 roku jest oddalony 10 km od ujścia rzeki Bystrej. Tu do napędu wykorzystano koło nasiębierne i podsiębierne. W czasie I Wojny Światowej cofające się wojska rosyjskie pozostawiały na tych terenach dym, zgliszcza i śmierć. Palili mosty, wysadzali wszystko co mogło przydać się wrogu który nadciągał. I tu kończy się historia młyna z Witoszyna. Nowo pobudowany młyn w 1918 roku w tym miejscu miał konstrukcję ryglową. Koła zastąpiono w 1937 roku na turbinę Francisa ( opisywaną już na blogu) przez Bronisława Niedźwieckiego. W 1945 roku powódź wiosenna zniszczyła urządzenia piętrzące i obaliła młyn. Odbudowano go w tym samym roku i w obecnym kształcie. Następni właściciele młyna to Józef Niedźwiecki a od 1998 Andrzej Niedźwiecki. Ma także piętno okupacji na sobie. W czasie wspomnianej okupacji był nieczynny. Syn właściciela Józef Nieźwiecki ps „Biały” należał do AK. „W nagrodę” za przynależność w październiku 1944 roku został zesłany na 4 lata na „Sybir”. Czy jest to miejsce szczególne? Tak i to bardzo. Ogromna i bezkreśnie piękna przyroda, bogata historia tego miejsca i to powietrze – smakuje inaczej i lepiej niż gdzieś indziej. Dlatego to tu, według legendy – miał przyjeżdżać na polowania król Kazimierz Wielki by po nich spotkać się bartnikami na rynku w Kazimierzu. Ci wręczyli mu plaster miodu. Król wziął go do ręki i przemówił: – Żeby cała Polska była słodka jak ten miód, a Polacy tak pracowici jak pszczoły, które ten miód zrobiły. Ach te legendy….

 

 

Widzę domostwa po lewej. Idę tam. Wąwóz po prawej. Ten wąwóz. Samochód zaparkowany w wysokich trawach mnie wita. Czy na pewno zaparkowany? Chyba bardziej trawy wyrosły jak już tu stał. Po drugiej stroje ujada pies. Wie, pilnuje. Broni swojego. Nie dziwię się. Mijam gospodarstwo i zastaję widok co najmniej ujmujący. Domostwo już prawie pochłonięte przez matuszkę naturę. Ściany obalone i domu i budynku gospodarczego. Los doświadcza go teraz. Pewnie ktoś tam jest właścicielem ? a może umarli bezpowrotnie. Słońce pali ! cień dają drzewa i bije chłód od wąwozu. Kolejne gospodarstwa i ławeczka na rozdrożu. Siadam odpoczywam. Biorę łyk wody. Tak jestem gotowy by się zmierzyć z celem mojej wycieczki. Emocje w środku…

 

 

Wracam się do miejsca startu .Ruszam na prawo. Przede mną droga polna upstrzona co chwilę zielem dla mnie ważnym. A to dzwoneczek taki letni, i złoty dziurawiec, nawłoci łany, przejrzałej pokrzywy. Ośmiał wtóruje rukiewnikowi żółcią swą. Cicho zaszyte jaskry , przytulie kłębiące się na przydrożu. Gdzieś jasnota biała , przetacznik błękitem swym powalającym . Z tej drogi zejść nie mogę , ale muszę. Tu w pole , przez zboże , pszenicę jeszcze zieloną. Ale już wysoką. Ścieżka przez zwierzęta wydeptana. Widzę przed sobą miraż brzeziny i czuję chłód. Chłód wąwozów. A z nim tej historii… tak już mało znanej….

 

dziurawiec 

 

„Ludwik Binieda mieszkał z żoną Antoniną i siedmiorgiem dzieci w skromnym domu, ktoóry niemal ze wszystkich stron otoczony był głębokimi jarami odbiegając od Zimnego dołu. Większość ludzi we wsi wiedziała o powiązaniach tej rodziny z ruchem oporu gdyż, dwudziestojednoletnia córka Helena od dłuższego czasu była narzeczoną partyzanta BCh Stanisława Mazurka ps. „sosna’’. W niedzielę 27 czerwca 1943 roku wczesnym rankiem w tym odludnym miejscu zjawiło się 15-20 Niemców, którzy otoczyli teren. Była to specjalna grupa pacyfikacyjna, która przybyła z Puław do Wierzchniowa samochodem. Ludwig Binieda obsługiwał w tym czasie suszarnię z tytoniem a najstarszy syn Tadeusz poszedł na ryby. Napastnicy zastrzelili dwa pilnujące obejścia psy i weszli do chaty. W mieszkaniu przebywała żona Antonina z dwojgiem maleńkich dzieci, z synem Stanisławem (14 lat) oraz trzeba córkami Heleną (21 lat), Genowefą (17 lat) i Ludwiką (10 lat). Poszukując pozostałych domowników podpalano szałas kryty strzechą, który przykrywał piwnice gdzie przechowywano ziemniaki.. prawdopodobnie podejrzewano, że ktoś w tej ziemiance się ukrywa.Po pewnym czasie Ludwika Biniendę schwytano przy suszarni i przyprowadzono pod stodołę gdzie na egzekucję oczekiwała już jego żona i dzieci. Oprawcy cepami córkę Helenę, zadźgali bagnetami półtoraroczne bliźnięta a pozostałe osoby zastrzelili. Ostatni zamordowany został Ludwok Binienda, który skatowany przez rozstrzelaniem musiał wnieść ciała swych najbliższych do stodoły i ułożyć w stos na klepisku…………

 

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

POCHYLMY SIĘ I W CISZY ODMÓWMY KRÓTKĄ MODLITWĘ .

 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………

 

Przyczyną najścia było oskarżenie sąsiada- folksdojcza (nazwisko Kuś, który pracował w przejętym przez Niemców gospodarstwie w Celejowie. Przed podpaleniem budynków nakazano przyprowadzonym ludziom, wśród których był wymieniony Kuś załadować na furmankę wyniesione z domu rzeczy (odzież ,pościel, sprzęt) i zawieźć je do Wierzchniowa, gdzie oczekiwał samochód. Przed odjazdem Niemcy rozkazali oddać konia Biniendów do dyspozycji sołtysa a krowę przekazać gospodarzowi z Wierzchniowa, który stracił zwierzę dzień wcześniej, podczas ataku partyzantów na samochód na samochód z oficerami gestapo. Mieszkańcy Witoszyna pochowali zwęglone ciała na miejscu zbrodni. Po kliku dniach krewni potajemnie powieźli szczątki zamordowanych na cmentarz do Kazimierza Dolnego. Konfident Kuś został wkrótce zlikwidowany na podstawie wyroku podziemia. W dwa tygodnie później zginął Stanisław Mazurek ps. ”sosna”. partyzant ten po śmierci żony która zginęła w 1939 roku od bomby zrzuconej przez niemiecki samolot zaangażował się w walkę z wrogiem. Początkowo działał w kadrze bezpieczeństwa a następnie w batalionach chłopskich gdzie uważany był za niezwykle doświadczonego i odważnego partyzanta…”

 

Nie znalazłem tej mogiły. Może nie mogłem. Nie było pisane. Wiem ,gdzie jest . Dalej i dalej. Byłem od niej z 400 metrów. Tych ważnych 400 metrów. Mimo tego w wąwozie na jego początku mimo hordy gryzących komarów oddałem się w cichej modlitwie. Na pewno jednej z wielu płynących w tych wąwozach.

 

Zdjęcia własne , Koła wodnego i Trzech Krzyży Marek Marek Krzysztof Francesco Różycki. Zdjęcie nagrobku z www.januszkowalskikazimierz.pl

 

 

 

Źródło : "Szlakiem Walki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego" - Aleksander Lewtak

"Młyny wodne - rzeka Bystra i jej dopływy"

"Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich ...." 1880

Dziennikwschodni.pl

Kazimierzdolny.pl

 

11 czerwca 2019   Dodaj komentarz
historia   cmentarze   witoszyn   młyny i wiatraki   Witoszyn Bieniedy Wąwozy gory  
< 1 2 >
Izkpaw | Blogi