• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Archiwum maj 2019

< 1 2 >

Janie święty od wody , wody tej Gołębskiej...

św. Jan Nepomucen - Gołąb 

 

Lipiec ciepły , lekko deszczowy wieczór. Na nieboskłonie złowieszczo-deszczowe chmury. Słońce łypie zza nich co chwilę się chowając. Idę mimo tego bardzo szczęśliwy ba! bardzo zadowolony. Dziś mój ulubiony maestro będzie grał na organach – Profesor Andrzej Chorosiński. 2011 rok. Już druga edycja festiwalu organowego w Puławach. Siadam w ławce , klękam , krótka modlitwa bo festiwal przecież w kościele pw. Św. Brata Alberta. I wyczekuję mojego profesora i jego wykonaniu Bacha, Liszta, Vivaldiego czy Franca. Utwory wybrzmiały tak cudownie i tak mnie pochwyciły , że z trudem powstrzymuję emocje. Znam je , coś tam słucham tej muzyki od już sporego czasu . Zmienia mnie na lepsze….

Transkrypcja profesora Chorosińskiego. Czekałem na nią. Bedřich Smetana – Wełtawa. W oryginale symfoniczny utwór tego genialnego czeskiego kompozytora, który na końcu swego żywota postradał zmysły i odszedł w zapomnieniu. I ten geniusz Smetany z przekładem Chrosińskiego na organy mnie tak przygniótł , że 7 lat i dalej nie mogę się otrząsnąć z tego piękna. Wełtawa wielka rzeka Czech , jakże cudowna w sowim majestacie. Płynie ciesząc oko ale i bywa zdradliwa i podstępna. Wylewała często siejąc strach , śmierć i upadek ludzki. Nosiła na barkach swych nie jeden galeon, nie jedną krypę nie jednego rybaka. Pisząc historię ziem gdzie płynie niekiedy na nowo.W swoich odmętach skrywa wielkie tajemnice i wiele historii tam utopionych i mających nie ujrzeć światła dziennego zdarzeń. 20 marca 1393 roku , zimny dzień. Dzień tragiczny. Na grani mostu nad Wełtawą wątłe i umęczone jeszcze dychające ciało Jana z Pomuku zostaje zrzucone przez królewskich żołdaków do Wełtawy. Rzeka przyjęła wikariusza i już nie oddała. Przynajmniej nie od razu. Po miesiącu udało się znaleźć jego ciało i pochowano w grobowcu podziemi praskiej katedry. Jego 53 letnie życie doczesne dobiegło końca. Lecz jego kult , tego wielkiego orędownika chrześcijaństwa w dobie niechęci panującego Wacława IV w Czechach do Stolicy Apostolskiej dopiero miał się zacząć. Wielkie poświęcenie dla walki o arcybiskupstwo było nie wsmak Luksemburczykowi , który wolał herezje Jana Husa. Zwabiony na dwór królewski został pojmany i tu zaczęła się jego ostatnia droga do żywota wiecznego. Powstała kilkadziesiąt lat później legenda ,że wyzionął ducha przez nie zdradzenie królowi tego co szeptała do ucha kanonikowi  na spowiedzi Zofia (druga żona króla). Historia jedna z wielu i podobna do innych w czasach średniowiecza i nie tylko. XVIII wieku Jan Nepomucen stał się najpierw błogosławiony a następnie święty. Kult św. Jana rozlał się po całej Europie w tym Polsce i to bardzo. 

 

I ten profesor Chorosiński w Puławach i te organy i ta Wełtawa i ten Jan.Właśnie ten Jan – święty Jan. Tak wiele z nim znaków i symboli. Bo i ta rzeka, i ten most i te szczere spowiedzi i …

Stoi tak często i tak skromnie i tak wymownie. Krzyż pochyły lub prosty w dłoni ściska. Roztaczając jak dobry ojciec nad gospodarstwem opiekę i troskę o urodzaj pół naszych, spokojności rzek, by nie wybrzmiały i nie chciały zabrać dobytek i istnienia ludzkie. Pogląda na mosty,mostki kładki chroniąc i nawracając z drogi samobójczej choćby tych co z życiem nie mogą dać rady. Gdzie ten krzyż ich przygniótł tak mocno ,że prócz bólu i żałości czują zobojętnienie do świata. Gdzie często czują się winni i w tej winie zatracają się całkowicie. Chłopi wierzyli w opiekę świętego nad łąkami, polami i zasiewami . Wiara w niego leczyła obrzęki  i opuchlizny. Wszystko co wiązało się z wodą było i jest w jego opiece. Portugalscy i hiszpańscy żeglarze oraz korsarze zdobili dzioby swych żaglowców rzeźbami Św. Jana. Oręduje ratownikom marynarzom , flisakom, nurkom , wioślarzom , młynarzom czy jezuitom. Jest symbolem milczenia, odwagi, lojalności. Chroni tajemnice i pomaga w ich dotrzymaniu. Ochrania przed zniesławieniem, sprawuje opiekę nad honorem. Tak wiele ma do udźwignięcia. Tak wiele. Ten skromy kanonik , skromy święty. Taki nasz , ot nasz święty Jan. 

 

 

A ten z Gołębia wygląda tak niezadbanie. Ale przecież tak niedawno go odświeżano. Patrzy się jak i pozostałe 33 000 rzeźb w Europie na miejsce ważne i potrzebujące jego łaski i spojrzenia. Tak cicho i tak skromnie. Tak bez większych fanfar. Stoi i jest i będzie. Będzie trwał.

A przecież nie jest sam! Czyżbyś Janie przypłynął mi na pomoc? Ty Janie , który tak długo tu płynąłeś do mnie? Ty święty anielski widząc złowrogość tych wód wiślanych płyniesz mi na pomoc ?

 Ja tu od 1638 roku modlę się za tą Wisłę wiesz? Mój Janie? Widziałem tą rzekę dziką i wylewową.Złą na grzesznych ludzi i dobrotliwą dla tych co szanują naturę i żarliwie się modlą. Lecz Ty Janie przypłynąłeś w tych odmętach wzburzonej Wisły RP 1813. Wielkiej powodzi i tej nieludzkiej krzywdy spadającej na tych mieszkańców. Ta złość , gniew Boży ten na tych co mateczkę Polskę trzy razy zabijali i rozerwali jej sukna w swoja stronę. 

 

św. Jan Nepomucen - Kościół w Gołębiu 

 

 

Ty Wisło co już ból swój nad naszą ojczyznę wzbierałaś falami choćby  w 1800 roku! Ty co Jana nam dałaś. Co płakałaś łzami takiemi ,żeś wylała w 1808 r., 1828 – gdzie odsunęłaś się od Parchatki i Włostowic pozostawiając łachę dla Czartoryskich tylko. Ty co 1837 , 39, 44, 48 r uderzałaś nie mogąc pogodzić się z uciskiem i zniewoleniem. Ty co chciałaś przegnać Paskiewiczowskie pomioty. Zabrać je w swą czeluść  na wieki.

 

Dwóch Janów w Gołębiu. Świętych Janów. Wznosiły modły i otaczały opieką budowniczych wału z 1840 roku. Płakały nad tymi co pod pręgierzem okupanta w czasie II Wojny Światowej stawiali drugi wał.  Być może jeden z Kościoła otacza miłosierdziem i opieką nad tymi co z grzechu pękają i się spowiadają. Taką żarliwą spowiedzią, czystą , z serca i duszy. Jan z Kościoła strzeże jej i zbłąkane owieczki. Może podzieli się pracą swą nad tym miejscem ? Nepomuk co i deszcz na niego pada i wiatr smaga zimowy , ten co mu nie obca i noc i dzień strzeże mostów , rzeki by nie wzbierała nad to, tych pól i łąk przywiślańskich – gołębskich ? Pewnie tak. Czuję jego moc. Ich moc. Gołąb dziś spokojny. Po fali powodziowej hen daleko…Mimo tego budzącej cały czas niepokój i troskę.

 

Oni Pomagają ! Wiem to ! Czuję to ! Jak jestem rankiem. Tak mocnym rankiem, gdzie dzień odgania tę noc i przytula słońce. Gdzie ptactwo już wzniesione i ćwierka, gdzie jeszcze miałkie cienie ludzi przesuwają się przez ul Żuławy , gdzie tu zaczyna swój bieg. Ma on wtedy najbardziej troskliwe oblicze. Niekiedy widzę oczyma wyobraźni jak błogosławi temu pięknemu miejscu , cudowności Gołębskiej schodząc z cokołu jakby to było nie jego miejsce i udaje się na wieś, na Krzywą do kapliczki i tam podnosi krzyż i modli się. Modli się za ludzi, za dobytek, za wiarę. Następnie wraca i idzie na Nadwiślankę i te pola i te łąki błogosławi. Pokazując wymownym skinieniem dłoni na Wisłę by już nie psociła i spokojnie płynęła. Wraca na cokół i zastyga. Ale wzrok ma czujny i troskliwy. 

A ja stoję przy nim i obok niego. Ja wiem i on wie. Niekiedy szepnie słowo, że w Annopolu przy Wiśle już o niego nie dbają. Zamknęli za kratami niszczejącej kapliczki i zapomnieli. Wspominał, że w Bobrownikach stoi i pilnuje drogi na stary cmentarz. Opłakuje setki Polaków w Borowie poległych podczas i wojny bolszewickiej i tej strasznej pacyfikacji Niemców…. Nad płynącą rzeczką Sanną….

 

św Jan Nepomucen...

 

A może nie przypłynąłeś Janie Święty tu do Gołębia ? Może ludzie tak bardzo chcieli Ciebie już drugiego, ale zarazem pierwszego i ważnego tak samo , że krzyż zostawiony przez wiślany wylew był impulsem? Być może…. Tego nie wiem. Jak i masę rzeczy i świata na tym łez padole. Dotykam go po raz ostatni, pochylam głowę przy furcie kościoła. Z tym w kościele tak samo się żegnam życzliwie. Kiedyś ich odwiedzę może jak mnie zawołają jak dziś. Dobrze im tu bo i ludzie dobrzy. Ludzie dobrzy…..  

 

 

 

Zdjęcie figury własne. Zdjęcie obrazu w kościele Małgorzata Daniłko.

 

Na podstawie :

1.WISŁA, JEJ BIEG, WŁASNOŚCII SPŁAWNOŚĆ. Rozpoznawane przez WILHELMA KOLBERGA, Inspektora i Członka Zarządu Kommunikacyi, Członka Rady Ogólnej Budowniczej. Z 1861 roku.

2.Kompendium wiedzy nt miejscowości Gołąb – www.golabnadwisla.pl

3.Strona poświęcona św Janowi http://nepomuk.it.home.pl/nepomuk/

4.Portal – niezależna.pl

5.Własne odczucia i emocje oraz niezliczone rozmowy…

 

31 maja 2019   Dodaj komentarz
gołąb   historia   jan   Nepomucen   Gołąb  

Las Skocki - tam gdzie natura i człowiek

Las Skocki.....

Wisła nabrzmiała. Tama wojskowa na Wolce Gołębskiej  zalana. Pola z drugiej strony Nadwiślanki parują i są nasiąknięte już mocno. Tam na Gołąb , uchylam okna samochodu i czuję tą wodę , wilgoć zewsząd. Wisła nie ładna, ta powodziowa, tak niechciana. Budzi trwogę i strach tak samo jak w latach poprzednich, stuleciach temu. Cofka na Wieprzu. Taki spuchnięty jeszcze nie był od dawna. Rozlały się i zatarły przywiślane łąki i nadwieprzańskie ugory. Czas wielkiego strachu i wielkich strat. Wielkich modlitw i wielkich oczekiwań. Dziś mając ten trudny czas na przyrzecznych miejscowości oddalam się świadomie w teren mi nie znany jeszcze. 

Tak są i jest ich masę miejsc gdzie na mojej trasie do pracy Puławy – Dęblin nie byłem. Przejazd kolejowy, w tle stacja Zarzeka. Jadę dalej w głąb Skoków.Poranek słoneczny, ciepły. Blask słońca które już wstało ogrzewa coraz bardziej padół ziemski. Widzę kapliczkę znak że muszę skręcić w prawo. Wąski asfalt wije się i rozchodzi na dwa. Wybieram drogę na wał. Jakże tu uroczo, nie byłem tu. 

Ostatnie domostwa skąpane w słońcu i błękicie nieba. Stawiam auto tuż przy wale. Słupki betonowe i ułożona droga kamienna na wale wywołują uczucie ,że gdzieś już to widziałem . Tak podobny przejazd przez wał jest przy drodze zjazdowej z niego pod Wieprz tu w Skokach. Od razu poczułem zapach sośniny tej tu młodej. Chude jak tyczki sośniny tworzą zwarty ekosystem. Las wysoki już nasadzenia z geometryczną precyzją. Gęste. Mech ciut wilgotny, paruje z dzisiejszego ranka. Świergot ptactwa wita mnie w tym lesie. Pochylam głowę na znak powitania z matuszką naturą. W końcu Dzień Mamy był wczoraj. 

 

 

Słyszę kukułkę, słyszę i rzadko spotykane przeze mnie kruki. Droga leśna piaszczysta , dobrze  zjeżdżona. Las wydaję się pusty. Trochę mchu , trochę przy drodze starców,wilczomelczy,traw , rumianów, pokrzyw. Po lewej widać zieleń w lesie – pewnie ciut teren bardziej podmokły tam jest. W stronę linii energetycznej idę zauroczony tym leśnym światem. W oddali koziołek przebiega i staje – długo się przyglądamy sobie. Powietrze takie przesiąknięte sośniną , tą żywicą , tą poranną rosą na mchu. Wycinka pod linię średniego napięcia która wije się dalej i dalej. W tym bezkresie lasów wygląda jak rzeka. Taka nieuregulowana. I te kruki. 4 kruki. Majestatyczne ptaki. Głęboki ich tembr głosu tak rano dopełnia chwili mistycznej. Wbiły się w powietrze. Krążyły nade mną. Rozpostarte skrzydła budziły mój zachwyt i respekt dla tych ptaków. I dalej dalej do byłej strzelnicy. Tam już coraz bardziej zasłania natura ten kompleks. Pomyśleć ,że ten kompleks służył i do terenowego ćwiczenia strzelania dla broni choćby CKM czy na krótszym dystansie niż 300 metrów. 

 

 

Usypany wał , zarośnięty , betonowe relikty, przy nich oczywiście pozostawione opony bo przecież tu i tak nikt nie znajdzie. Wydeptane ścieżki, las na tyle transparenty , że widać trakcje kolejowe. Na murach ślady po strzelaniach. Robi wrażenie,nie pozwala zapomnieć ,że broń niesie śmierć. W zdjęciach lotniczych z 44 roku ten kompleks był bardzo dobrze widoczny. Tak blisko reliktów Fortu nr 4. Las coraz bardziej zakrywa całunem te miejsca. Już ich tak dobrze nie widać z zdjęć goo… maps. Ostatnie strzelania były tu podobno ze 30 lat temu. To z tego najwyższego sztucznego nasypu niczym wydmy widać było ZA Puławy. Nie sprawdzałem. Poszedłem w las , tej Skocki las. Piękny. Wracam. Widziałem , dopełniło się co chciałem zobaczyć. Na pewno tu powrócę. Wolno zbliżałem się do wału i do pierwszych domostw. Tak trudno było opuszczać to miejsce. Nie dziwię się ,że tak mocno kochacie te lasy, Wasze lasy i chyba i moje już.

 

29 maja 2019   Komentarze (1)
przyroda   borowa   skoki las  

Sódmaczek leśny - Niebrzegowska opowieść...

Autor przy młodej dębinie

 

5:50. Gaszę silnik mojego już ciut leciwego samochodu. Już ktoś jest. Stoi przy skarpie. Rozgląda się. Też niedawno przyjechał bo jeszcze czuć ciepło spod maski jego samochodu. Taki jak ja ? Czy może wędkarz ? A może ornitolog? A może przyjechał jak ja odpocząć przed nadchodzącym dniem. W tej mgle i sośninie. W tych chmurach unoszonych przez wody Wieprza. W tych piachach dróg. W tych jałowcach raz to prężących a raz to płożących się. Tego nie wiem. Jest i to chyba wystarczy. Mnie też wystarczy ,że to jestem. Sosny otaczają mnie zewsząd , wiele szlaków leśnych wytyczonych i on – Wieprz tuż poniżej skarpy. Podniesiony, lekko nabrał wagi ale mieści się w swoim korycie. Dziś szybciej bije mu serce, niesie na sobie gałęzie , jakieś butelki, wiruje mocno, cofa się na ostrym zakręcie. Podrywa lekko skarpę i dalej na Niebrzegów , Bobrowniki…. Patrzę się na drogi , która mnie dziś poprowadzi. Czy na te łąki zalewowe na Obłapy ? Czy może na łąki niebrzegowskie ? Podpowiadają mi ptaki prowadząc tak zacięte rozmowy już tak z rana. Gdzieś słyszę i kukułkę. Coraz częściej zaczyna być słyszalna w moich porannych wycieczkach. Nie oponuję, idę w stronę starorzecza. Poranny zapach lasu jest nie do opisania. Ciepły unosi zapach żywicy przepleciony soczystością mchu i traw. Dziś dodatkowo zapachniało już pomału nabierającym fioletu jałowcem. Mgła już nie gęsta ale widoczna tak pięknie otula te lasy – lasy Niebrzegowskie. Pełne na jesień podgrzybków. Tu często przyjeżdżam i pod „radarówkę”, a bardziej radiolatarnię chodzę. Lubię te lasy, są mi bliskie i myślę ,że i one mnie lubią. Gdzieś w oddali szczekający pies – pewnie z Niebrzegowa. Po mgle ciągnie się jego cieniutki jazgot. Droga Gołąb – Bobrowniki blisko , mimo tego już zapadłem w ten las, w tą rzekę w tą przyrodę. Schodzę do lustra starorzecza – bezkres pałek wodnych , tataraków , sitowia , grążeli mnie ujmuje. Popadam w zachwyt i tak stoję i stoję nie czując jak do butów wlewa się ukradkiem woda. Kaczki , mnogość ptactwa przygląda się mojej osobie. Żurawie aż wrzasnęły swoim trelem. Na prawo słyszę koncert żabi. Coś wspaniałego !! Dawno nie słyszana muzyka dla uszu. Słońce walczy z porannymi chmurami , momentami udaje mu się ta sztuka i przebija i olśniewa. Łamie w lesie poranną szarość. Stawiając słupy blasku swego.

Sódmaczek leśny

 

 

Tafla wody starorzecza nagle nabiera innej formy. Ucieka od szarości i przaśności nocnego- ranka. Wybrzmiewa na niej nagle koncert ptasi i żabi. Buty już mokre. To nic. Mnie to nie wadzi. Mam czas jeszcze. Choć tu on jest umowny i nieokreślony. Zaciągam się ponownie tym leśnym powietrzem tą ambrozją. Wchodzę na górę skarpy i udaję się w drogę ciągnącą się przy wyglądającym jak rogal starorzeczem. Taki wiecie z makiem. Ja takie uwielbiałem. Zawsze za młodu kupowałem takiego rogala w piekarni i do tego jogurt czy kefir z już bardzo dawno nie istniejącej mleczarni z Kołobrzegu. W jakimś stopniu kefir z Krasnegostawu mi przypomina tamten z lat wczesnych 90… Rozmarzyłem się trochę wpadając w swoją młodość choć już nie dzieciństwo. Cuci mnie dźwięk dzwonka w rowerze!~Taka godzina a ktoś już jedzie ? i jedzie prosto na mnie? Schodzę na lewo z drogi utwardzonej już nie aż tak leśnej. Starszy Pan pozdrawia mnie kiwając lekko głową w moją stronę. Spod jego czapki już dobrze znoszonej kłębią się pukle siwych mocnych włosów. Twarz spracowana, ale łagodna , miła. Chylę czoła i ja mówiąc „dzień dobry”. Takie przaśne a takie miłe i normalne ! ba naturalnie powiedziane i bez musu brzmi zupełnie inaczej. Ciepło i mile. Pan odpowiedział tym samym, lekko unosząc kąciki ust pod krzaczastymi wąsem. Na ramie kierownicy przewieszona torba. Wystaje chleb. Ten nasz! Ten codzienny. Chleba powszedniego daj nam dzisiaj…..

 

Starorzecze Wieprza....las pałek wodnych

 

 

Widzę go oddalającego się przede mną. Zastanawia mnie jego historia, jego codzienny znój i kierat. Jaki krzyż nosi na tych spracowanych plecach…. Idę dalej. Oko cieszą już pięknie swoją białością kwiecia poziomki. Są jest ich tu dużo. Będę wiedział gdzie przyjechać za jakiś czas. Jałowiec już się fioleci swoim owocem. Też jak Matuszka natura pozwoli zbiorę dla siebie tej genialnej rośliny owoce. A są niezastąpione jak i ta żywica cieknąca z ran sośniny obok. Jak mam problemy z katarem, gardłem, czy córka z alergią okadzam dom tymi cudownościami. Wierzcie bądź nie – pomaga i to jak. Poza tym jałowiec nie tylko nadaje genialnego smaku potrawom i wędzonkom ale jest genialnym eliminatorem bakterii. Choćby ogórki kiszone zamiast włożyć w słoik czosnek dać jałowiec to mogą stać i stać. Pod nogami ostatnia biel rzeżusznika. Obok jagodziany a na nich zielone jeszcze owoce. Jeszcze zielone.

 

Jagody jeszcze zielone....

 

 

Same krzewinki jak mocno zielone i soczysto zielone. No i przepadłem w botanikę tego lasu , tej drogi i tego przydroża. Jeżyna już kwitnie! Obok wystrzelił i właśnie czy szczwół plamisty ( szaleń czy psia pietruszka) czy szalej jadowity – śmiertelnie trujące czy może trybula leśna ( nietrująca, miododajna) . Nie ogarniam tych selerowatych. Zwyczajnie nie dotykam – oglądam i podziwiam. Dalej dziewanna już się liśćmi rozkłada ale daleko jej jeszcze do swojej okazałości. Krok dalej jaskry się żółcią. Tak na tle tej zieloności pięknie się prezentują.

 

Poziomkowy zagonik 

 

 

Dalej krok za krokiem, siewki dębiny już spore . Buczyny też. Staję przy dębinie. Już rosła. Przyglądam się jej słucham co ma do powiedzenia. Cicho mówi, młoda – może się wstydzi. Fiolet koniczyn ubogaca to przydroże. W oddali dalej mgła, ale już coraz skromniejsza. Odchodzi wraz z poranną nocą. Jaskółcze ziele już kończy się żółcić ,zamyka się w swych strąkach. Podobnie czosnaczek. Znak, że wiosna w roślinkach pakuje manatki i przyjedzie tu za kilkanaście miesięcy dopiero. Gdzieś w oddali powyginana brzoza . Dziwnie się tu komponuje wśród tych sztywnych i prostych sióstr i braci. Zegarek prawdę mówi. Czas wracać. Minęło 20 minut a jakby minęły godziny. Staję na chwilę by zapamiętać i zarejestrować to co dziś ujrzałem i poczułem.

 

Moja droga.....

 

Pod nogami urósł przede mną dawno nie widziany mój przyjaciel leśny. Siódmaczek leśny. Taka skromna roślinka a tak piękna. Siedem płatów śnieżne -białych złotem lekko oprószone. Dawno go nie widziałem. Uradowałem się bardzo . Tak ! Czas wracać. Widzę nów las jałowców. Na chwilę zamykam oczy widząc jak lasu nie ma. Są piachy i wydmy i te jałowce… Mijam lepnicę białą – to już lato botaniczne. Błysnęło skromnym fioletem skromnym. Firletka ta w poszarpanej sukni skromnie rośnie i się kwieci. Koło niej koniczyna drobnogłówkowa. Taka drobna z tymi przepięknie żółtymi kwiateczkami nastraja mnie wybitnie pozytywnie. Znów widzę las pałek wodnych i tataraku, znów widzę szklaki leśne. Widzę samochód. Swój. Nie widzę mojego porannego towarzysza. Zakręt - Niebrzegowski Wieprz i jego Starorzecze. Tak rano, tak do zakochania…..

29 maja 2019   Komentarze (2)
przyroda  

Historia lokalna- Wielki smutek i tragedia...

 

 

 

Biegnę jak zawsze podziwiam przyrodę wąwozów. Tyle razy tu byłem, tyle razy przebiegałem , tyle razy zbiegałem. Jakoś zawsze czułem niepokój i jakieś nie oczywiste emocje biegacza amatora. W końcu jak raz odbiłem od wąwozu zobaczyłem i uwierzyłem …

Historia nowa ta okupacyjna na tych terenach była wyjątkowo krwawa i trudna. Wszędzie, gdzie bym nie ruszył czy do Pożoga czy do Bochotnicy , czy Skowieszyna , czy Dęblina nie wspominając o Puławach , Bobrownikach czy Włostowicach wszędzie natrafiam na miejsca pamięci i heroizmu naszych żołnierzy, naszych partyzantów. Nie silę się nawet na przybliżenie tematyki ponieważ nie jestem historykiem i nie jestem stąd . Tym bardziej nie mogę mówić i pisać jak w życie okupacyjne wasi ojcowie , matki, bracia czy siostry  czy dziadkowie wpisywali się. Wielu zginęło bezsensowną barbarzyńską śmiercią z rąk niemieckiego okupanta. Wielu było zdradzonych przez innych, wielu żyło z dnia na dzień w prowizorycznych ziemiankach w tym lessowych wąwozach. Lecz większość miała w sercu wolną ojczyznę. Takie ukształtowanie terenu jak te zaczynające się od Piasecznicy do Parchatki i dalej Bochotnicy , Lasu Stockiego, Wierzchoniowa, Witoszyna, Skowieszynka nie ma w Polsce i w Europie. Ten istny labirynt przedzielonych głębocznicami i wierzchowinami teren ciągle poddany procesom erozyjnym był  miejscem wielu potyczek z okupantem czy niemieckim czy radzieckim. To niemy świadek historii , który w swych wąwozach dawał schronienie nie tylko partyzantom ale i zwykłym uciekinierom czy rabusiom. Ci ostatni nie mieli większych skrupułów i łupili gospodarstwa przy wąwozach, lasach i tak już przecież styranych wojną gospodarzy i ich rodziny.  Tu w Puławach prawie każdy wie , że w lesie Nadleśnictwa Puławy ,za rondem w stronę Żyrzyna znajdują się schrony i prochownia. Spuścizna Kaniowczyków tych puławskich z 2 pułku. Tam były strzelnice i składy amunicji. Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą ciśnień był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?

Nazwany zwyczajowo obozem  „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.

A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las. 

Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich  przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej  szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. 

Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył. 

Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.

 

Piasecznica.... tu na Skowieszyn

 

To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Dziś dorosłem by Wam to przez słowa z książki pana A. Lewtaka „Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego:……. „

Historia rodziny Kowalików na podstawie opowiadań Marianny Kowalik (zmarła w 1967r.) i Józefa Jeżyny zam. Włostowice (spisana przez autora we wrześniu 2006 r).

  Przy drodze wiodącej do wąwozu Liszcze w odległości około 20 m od skrzyżowania znajdowała się obszerna ziemianka w której zamieszkał z żoną i dziećmi Tomasz Kowalik. Znacznie okazalsze zabudowania jego brata tj. lepianka, stodółka i obórka znajdowały się w  odległości około 150 metrów w kierunku wsi Włostowice. Dnia 25 listopada 1943 r. o godzinie piątej rano w Piasecznicę zajechały dwa samochody. Przysłana przez Niemców specjalna ekipa pacyfikacyjna błyskawicznie otoczyła obydwa obejścia. Tomasz Kowalik tego dnia bardzo wcześnie wstał z łóżka i szedł w kierunku wsi gdzie mieszkał jego znajomy, z którym umówił się na wyjazd do młyna, Niemcy zawrócili go z drogi gdzie z łóżek zrywali się wystraszeni  domownicy tj. żona Marianna jej trzy córki  Zofia 14 lat Władysława 7 lat Genowefa Janiszewska  22 lat oraz siostra żony Stefania Król z Pożoga z synem córką i wnuczką. Zagrożeni aresztowaniem członkowie rodziny Królów przybyli w to ustronne miejsce po spaleniu przez Niemców ich zabudowań w Pożogu . Oprawcy rozkazali wszystkim położyć się na podłodze. Zaterkotał karabin maszynowy i kule podziurawiły leżące ciała. Żona Tomasza -Marianna przed otwarciem ognia zdążyła wsunąć się pod łóżko i została kilkakrotnie trafiona w nogi. Gdy Niemcy opuścili ziemiankę natychmiast wyczołgała się przez okno i dzięki temu przeżyła w chwilę później wrzucona do wnętrza wiązka granatu rozerwała na strzępy chatkę.

    W podobny sposób druga grupa oprawców rozprawiła się z Zofią Kowalik 48 lat i jej dwojgiem dzieci tj. córką Marianną 13 lat i synem Antonim 18 lat , w tym przypadku zwęglone ciała matki i córki znaleziono nie w gorzelnickim domu lecz stodoły. Natomiast syn Antoni leżał martwy w pewnej odległości od budynków, co wskazywało że próbował ratować się ucieczką. Kilka miesięcy przed pacyfikacją gestapo chciało aresztować Antoniego, który nosił takie samo imię jak poszukiwany partyzant o pseudonimie ‘’ papuga’’. Jego matka okazała wówczas metrykę urodzenia, świadectwa szkolne i przekonała Niemców że to nie ten którego szukają.

 

 

  W czasie pacyfikacji maż zamordowanej Zofii - Stanisław Kowalik przebywał na zamku lubelskim. Aresztowano go w dniu 17 maja 1942r. ponieważ pozwolił swojemu znajomemu na nielegalny ubój krowy w swojej zagrodzie. Po długim śledztwie trafił d o obozu koncentracyjnego w Landsburgu, gdzie doczekał końca wojny. Wojnę przeżyła najstarsza córka Stanisława która została wywieziona na roboty do Niemiec.

  Ponad rok wcześniej (7 lipca 1942r) wąwóz ,gdzie zginęła rodzina Stanisława Kowalika był miejscem egzekucji 16 letniego Aleksandra Piasecznego i jego kolegi 17 letniego Michała Przygodzkiego.  Dwaj pełni życia chłopcy feralnego dnia wracali do domu znam Wisły drogą ‘’na skróty’’. Pech chciało że przechodzili obok jakiegoś szałasu który w tym czasie był obserwowany przez kilka żandarmów niemieckich wzięto ich za bandytów i przyprowadzono do wsi gdzie na ochach mieszkańców i  najbliższej rodziny odbyło się przesłuchanie. Żądano by chłopcy przyznali się do czegoś o czym nie mieli zielonego pojęcia . Matki błagały Niemców o litość i przekonywały o niewinności synów . Na nic się to zdało, zbitych do nieprzytomności wywieziono Piasecznicą do wąwozu obok stodoły Stanisława Kowalika i tam rozstrzelano.

 Okrutna zbrodnia dokonana na niewinnych chłopcach ogromnie wstrząsnęła społeczeństwem. Miesiąc później rodzice Aleksandra Piasecznego przeżywali kolejny dramat, kiedy zginął ich drugi syn Piotr.”

 

Krzyż i głaz a dalej wśród traw  krzyż z płytą tylko zwieńczają tą tragedię.  Tam gdzie głaz tam stał dom a były dwa…………………………….

 

 

 

Tablica na głazie i krzyż dalej ciut tuż przy zbiegu z "małego wąwozu" z Puław....

 

Zdjecia własne, na podstawie książki Aleksandra Lewtaka "Szlakiem Walki i Męczeństwa Kazimierskiego Parku Krajobrazowego". własne odczucia,emocje.

 

25 maja 2019   Komentarze (8)
historia   cmentarze   skowieszyn   piasecznica kowalik śmierć  

Historia lokalna - Mogiła zroszona łzami...

Kleszczówka.

 

Dziś pada deszcz, dość chłodno. Pochmurno i ponuro. Las szumi złowrogo. Liście brzozy szeleszczą wymownie. Staw już mi znany, dziś jakiś inny , stalowy, szary, posępny. W oddali żółci się wraz ze wstążkami krzyż przydrożny. Ten stalowy. On już wie i ja wiem. Idę do niego , droga podmokła , kałuże zewsząd. W rowie przy stawie pełno wody, wierzba siwa po prawo a dalej za nią widać dachy drewnianych domów. Gdzieś szczekają psy, ściana lasu przede mną. Dochodzę do krzyża , kłaniam się i wkraczam w dzisiejszą podróż. Smutną i pełną historycznego cierpienia.

 

 

Droga na Krasnogliny leśna. Stare sosny pewnie ponad 200 letnie wymieszane z młodnikiem, podmokły teren po prawo. Ptactwo słychać , choć nadaje ton kukułka. Jej kukanie miarowo rysuje mi każdy krok na ten piaszczystej drodze. Zalanej łzami , łzami z nieba. Świat przyrody wokół , cudownie zielone liście, trawy złamane żółcią jaskrów i glistnika. Żywo zielone jagodziany wraz z trawami i mchem stanowią bardzo wymowny gradient leśnego poszycia. Orzechówka ( chyba) spłoszona odfrunęła w głębię lasu. Mijam co chwilę te stare sosny. Strasznie mnie interesują i frapują.

 

 

Są tu już od dawna. Swoje widziały. Deszcz się nasila. To nic i tak mam już buty mokre. Czuję wewnętrzne napięcie i niepokój. Droga się dłuży a las coraz bardziej mnie otacza i okala. Normalnie byłbym szczęśliwy z tego powodu. Nie dziś. Wiem gdzie idę wiem po czym stąpam. Już niedaleko. Deszcz coraz wyraźniejszy, policzki napływają kroplami z nieba ale czy na pewno tylko z nieba?

 

 

Czuję znów ten wewnętrzny niepokój. Rozwidnia się w lesie. Przecinka? Nie. Krzyżówka leśnych dróg. Znaczek niebieskiego szlaku rowerowego. Widzę ją. Dzisiaj postanowiłem odwiedzić miejsce zapomniane ciut przez historię tą okrutną lat wojennych. Tej drugiej wojny i hekatomby w pobliskim Dęblinie jeńców. Lekka górka a na nią padające wyjrzałe zza chmur na chwilę słońce. Dziwny snop światła , blask akurat na tą mogiłę. Zdejmuję czapkę. Czuję i wiem gdzie jestem. Klękam na przy niej i odmawiam modlitwę w skupieniu za tych tu pochowanych w masowym grobie- mogile. Trzy krzyże.

 

 

Drewniany nowy wbity na czole mogiły , ogrodzenie w nim usypany kopczyk , sztuczne kwiaty i stalowy krzyż. Oparty pierwotny duży zmurszały krzyż. W Sumie obalony przy ogrodzeniu mogiły. Kiedyś leżał wymownie przy drzewie. Zbutwiały. Wywołuje u mnie duże emocje i wielki smutek i żal. Wyrysowane na połamanej figurce Jezusa cierpienie. Jego niekompletność tak wymowna , tak mocno wymowna….Ból , żałość, przelana krew, bestialski mord oprawców niemieckich na jeńcach radzieckich w 1941 roku. 

 

 

 

Staniemy na chwilę by opowiedzieć szerzej o tych terenach w czasie II Wojny Światowej w świetle jeńców radzieckich ( i nie tylko ).

Pan Paweł Kosiński z fundacji -  Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży w sposób esencjonalny napisał o miejscu martyrologii i hekatomby dziesiątków tysięcy więźniów radzieckich ( i nie tylko) w Dębinie i okolicach.  Pozwolę, że zacytuję tylko fragmenty:

 

„

Pierwsi jeńcy wojenni pojawili się w obozie utworzonym na terenie twierdzy dęblińskiej już w październiku 1939 r. Byli to żołnierze rozbitej pod Kockiem Grupy Operacyjnej Polesie (Kock). W latach 1940-1941 w twierdzy przebywała grupa Francuzów, Holendrów, Luksemburczyków i Belgów wziętych do niewoli na froncie zachodnim. 

W lipcu 1941 r. powstał Stalag 307, mieszczący się w Cytadeli, Forcie VII i na stokach Reduty Balonna. Przez pierwsze dwa lata istnienia przebywało w nim rotacyjnie ok. 200 tys. radzieckich jeńców wojennych. Przez cały czas istnienia obozu działała tajna organizacja jeniecka, dysponująca nawet radiostacją. Poza tym w okolicach lasów parczewskich, kockich i okrzejskich działał oddział partyzancki „Serafina”, którego podstawowym zadaniem była pomoc jeńcom uciekającym z obozu. 

 

Stalag 307 - zdjęcie ze strony zajezierze.fora.pl

 

 

Była jednakże i druga strona medalu: celem funkcjonującej w obozie komórki Abwehry o kryptonimie „Zeppelin” było wyławianie osób skłonnych do kolaboracji. 

Na przełomie września i października 1943 r. stalag opróżniono z jeńców radzieckich (nieliczni pozostali pełnili służbę pomocniczą). Ich miejsce zajęło ok. 16 tys. internowanych oficerów włoskich tzw. Armata Italiana in Russia (przeważnie z piechoty, w tym jednostek alpejskich oraz lotnictwa, poza tym ponad 100 kapelanów. W lutym 1944 r. przemianowano na Oflag 77 który został wyzwolony 26 lipca 1944 r.

 

Poza wspomnianymi obozami na terenie twierdzy funkcjonował od października 1941 r. do kwietnia 1942 r. Stalag 237 (XVII D). Szacuje się, że na terenie dęblińskich obozów jenieckich zginęło około 80 tysięcy ludzi (w tym ok. 5000 Włochów) – większość została zamordowana albo umarła z głodu lub chorób .”

 

 

 

Tu mamy zarysowany  obraz masowej eksterminacji przez Niemców , gdzie choroby i straszny głód zabijał równie skutecznie jak strzał z broni. Podobno wycie jeńców z głodu i bólu  było słychać na kilka km. Nie mogę pojąć jak bestialstwo sięgnęło upodlenia i zezwierzęcenia przez Niemców. Nie jestem w stanie nawet spróbować tego sobie wyjaśnić. Nie tylko w tych wyżej opisanych miejscach w Dęblinie prowadzono masowe ludobójstwa. Także w okolicznych lasach i miejscowościach. Jedną z nich jest właśnie Kleczczówka ( kiedyś opisana przeze mnie). W lesie na rozstaju dróg jest mogiła do której dziś się udałem. Zadbana.

 

 

Ale są tuż obok kolejne świadectwa bestialstwa na jeńcach i nie tylko niemieckiego okupanta.  Blisko , góra kilka km dalej w lesie przy Krasnoglinach , na skraju tegoż lasu kolejna mogiła. Na kraju lasu z Zalesiu, czy w końcu przywołany Dęblin.

 

 

 To miejsce winno być na równi z Bełżcem , Majdankiem wpisany na miejsce wielkiej kaźni i umęczenia ludzi w czasie II Wojny Światowej. Pisałem nie raz o tym, Getto żydowskie, obóz katorżniczej pracy na Lipowej, obóz pracy w Stawach czy w końcu miejsce umęczenia ponad 80 000 ludzi –kompleks - Twierdza Dęblińska.

 

To tu w Kleszczówce w 1942 roku Niemieccy oprawcy zamordowali dziewięć osób bez mrugnięcia okiem w tym Polkę Aleksandrę Piątek, dwóch jeńców radzieckich  i sześciu wyznania Mojżeszowego .

 

I mam to wszystko w sobie i nie daję rady patrząc na tą mogiłę. Na ten krzyż, na tego Chrystusa. Tylko las taki tu przyjazny i ciepły. Tak czule tą zadbaną przez Zespół placówek oświatowych w Bobrownikach mogiłę otacza. W oddali słychać leśne ptactwo, pewnie tym duszom zamęczonym  zakatowanych śpiewają  by choć ciut ulżyć cierpieniom. Czuję żałość tych duszy tu jak i całym lesie. I te konwalie....

Wracam, modlę się jeszcze raz , kłaniam lekko. Deszcz się nasila, obmywając emocje – choć tylko tochę. I czy to deszcz czy łza pozostała na policzku tego już nie wiem…..

 

 

 

Zdjęcia własne.Treść na podstawie tablicy upamiętniającej, cytowanych źródeł oraz Koło Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rykach.

 

 

22 maja 2019   Komentarze (4)
kleszczówka   historia   cmentarze  

Stęsknieni razem - Wieprz i ja.

 

 

Ciepły powiew porannego zefirku przywitał mnie otwierając drzwi samochodu. Ja wiedziałem ,że dziś jest dzień a w sumie poranek tak intymny dla i tak prywatny, ale nie spodziewałem się tego brzasku Wieprzańskiego.

 

 

Tak dawno nie widziany Wieprz , wiec po delegacjach z tęsknotą i wielkim przejęciem przed pracą ruszyłem na spotkanie z nim. Zjeżdżam z wału w Skokach, mgła unosi się nad łąkami nadwieprzańskimi a sam on tak cudownie wije się wśród tych łąk. Ruszam dalej …tam pod Masów tam hen hen . Droga wiedzie mnie i wije się zmoczona w ostatnio padających deszczach. Mijam miejsce gdzie byłem kiedyś, jadę dalej. Widzę tą mistycznie piękną przyrodę tego miejsca, widzę rosę na trawach , turzycach , na tych jeszcze niepowstałych żółtych jaskrach. Gaszę silnik nie mogąc doczekać się tego fizycznego i realnego spotkania z tą naturą ! Tą nie do skopiowania ! tą jedyną , majestatyczną, piękną. Otwieram drzwi i zalewa mnie ten świat nadwieprzański , otacza i pochłania.

 

 

 

Duże krople rosy niczym diamenty wiszą na porannych trawach i dmuchawce nimi zmoczone czekają na słońce. Kwiecia jaskrów żółtych tak intensywnie pięknie nadają ton tej diamentowej zieleni łąk. Szczaw kobyli kępami obsiadł te tereny zalewowe Wieprza. Gdzieś przebija  się piękny błękit niezapominajek błotnych tak skromnych ale jakże pięknych w błękicie. Nad nimi górują „boże chlebki” czyli taszniki. Pamiętam jak te serduszka zjadało się na polach i łąkach. Teraz już dorosły i dojrzały się zrobił. Rzeżucha łąkowa i rzeżusznik już prawie przekwitłe tu w tym miejscu. Choć na łąkach przy ujściu Wieprza koło Borowej jeszcze tak się bieli ten rzeżusznik… Krwawnica już się pręży ale na razie tylko liście. I wybiła już mięta ,gdzie pięciornik ją zagłusza póki co. Koncert ptaków dziś był nie do opisania. Tak głośno i tak wyraźnie. Tak na powitanie , tak na zaczynający się dzień. Skowronki, żurawie, mewy i niezliczona ilość ptactwa mi nie znana  tu przy mnie, tu koło mnie dawały taki koncert , że uniesienie duchowe wisiało w powietrzu. Ta istna rzeka i potok ptasich melodii koił duszę, uspokajał i radował zarazem.

 

 

Nie mogę opisać tego co tam czułem. Do tego ten zapach mokrego ciepłego poranka nadwieprzańskiego. Zaciągałem się głęboko , delektując się każdym wdechem. Nie sposób pomylić tego zapachu z czymś innym. Taka mieszanka soczystych traw tak bujnych i tak zielonych dodaną nutą rzeki, ziemi tej nadwieprzańskiej a wszystko okraszone ledwo wyczuwalnym zapachem mięty. W blasku słońca łamały się w kroplach rosy historie tych ziem, tego miejsca. Tu wręcz słychać  tętent wypasanych koni od wieków będących nieodłącznym punktem w krajobrazie wieprzańskim. Tu tą soczystą trawę podgryzają nasze polskie łaciate a mają co. Ta pewnie stąd trawa najsmaczniejsza i jedyna w sowim rodzaju. Dziś nie widziałem oni koni ale krasul lecz na moje przybycie komitet powitalny był. Tak dawno tu nie byłem. Wieprz snuje się wartko. Gdzieś powstała wysepka a na niej krzykliwe mewy. Wzbiły się ku górze- trzy- jedna w dziobie miała uklejkę a dwie krzycząc na przemian jej towarzyszyły. Troszkę pozabierał brzegu przez ostatni wyższy stan wody, kępy traw i ziemi usuwają się delikatnie i wolno w stronę lustra wody. Niby nic się nie zmienił , płynie dalej tak majestatycznie , tan naturalnie i tak cicho i spokojnie. Ale dziś inny jakiś, piękniejszy!!!

 

 

Tak dawno nie byłem u Ciebie przyjacielu!! Wybacz!. Pewnie wybaczył ….  Jakieś 100 metrów po drugiej stronie przystanek rzeczny Masów. Łagodne zejście pewnie dla kajaków i łódek. Po mojej prawej w oddali na zakręcie naroże lasu. Tam wyszła klępa. W końcu w tym roku pierwszy raz widzę naturalnie łosia. Popatrzyła się w moją stronę. Czy była sama czy z łoszakiem nie wiem. Może się nie ocieliła jeszcze. Co za widok. Pasła się na tej skąpanej we mgle poranku łące. Nade mną koncert skowronka ! ba widzę go ! jest tuż nade mną – głośno się wita. W oddali widzę watahę dzików. Nigdy tu ich nie widziałem. One też przyszły mnie powitać? Chyba tak ! Zatrzymały się około o100 metrów ode mnie. Było ich 5 -6. Stanęły i patrzyliśmy na siebie. Miały inne plany do załatwienia na Masowie.

 

Przeprawa wpław watahy dzików

 

Weszły do rzeki i wpław ją przepłynęły. Złapałem telefon i marne zdjęcie poczyniłem. Na dowód ,że nie kłamię. Co za widok ! taki naturalny a taki dziwny w tych czasach. Rozglądam się na boki i wokoło wiedząc o zbliżającej się godzinie rozpoczęcia pracy. Wiem ,że na mnie już czas. Zaciągam się po raz kolejny tym nadwieprzańskim powietrzem. Słońce coraz milej grzeje. Już wsiadałem do auta , gdy jeszcze spóźniony z komitetu powitalnego zając przykicał w moją stronę. Tak to miejsce na mnie czekało ? Tak ja czekałem na to miejsce, że mam takie myśli? Nie wiem. Ruszam do pracy, naładowany po brzegi miłością do mateczki przyrody – tej nadwieprzańskiej, JEDYNEJ!

 

 

17 maja 2019   Komentarze (2)
filozofia   przyroda   Wieprz JA łąki  

Chwalcie łąki umajone...

Chwalcie łąki umajone....

 

 

Wybrzmiewa wieczorem przy kapliczkach maryjnych i krzyżach we Włostowicach i Parchatce. Miałem okazję i posłuchać i zobaczyć i uczestniczyć. Dziś Panience Najświętszej wyśpiewałem z rana. Tej z Borowej. Tej z początku wsi od strony Gołębia. Znajduje się na prywatnej posesji , gdzie o jakość trawy w sadzie dbają owce. 

Kapliczka skierowana w stronę wsi - być może w stronę Kaplicy. Odnowiona, ozdobiona, ukwiecona. Flagi łopocą na porannym wietrze. Murowana kapliczka z figurką Matki Bożej Licheńskiej z orłem białym i na sercu i różańcem. Zwieńczenie to stalowy krzyż z krucyfiksem. Inskrypcja :" Boże Błogosław Nam   1952".  Pięknie na wiosnę ale i nie tylko wtapia się w te jej łąki i już leciwe ogrodzenie zagonków tworzy piękny i taki nasz - Polski krajobraz wsi. Tej Wsi Lubelszczyzny.  W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zaprzestano tradycji konduktu pogrzebowego w tym miejscu. Tu odbywało się ostatnie pożegnanie , po nim trumnę na furmance przewożono do kościoła w Gołębiu. Tyle można dowiedzieć się z atlasu - "Piękno kapliczek , figur i krzyży przydrożnych gmina Puławy" wydanej przez GBP w Górze Puławskiej w 2014 roku.

 

 

Dopowiedzieć można zasłyszanych kilka informacji. O kapliczkę także dba właściciel działki ,gdzie się znajduje. Kiedyś droga zjazdowa była dużo bliżej kapliczki , była bardzo stroma. Zdarzały się wypadki , gdzie wóz potrafił się przeważyć i runąć z nasypu. Postanowiono ,że będzie nowa droga zjazdowa. Nasyp jest oddalony od pierwotnego zjazdu i jest łagodniejszy.  W miejscu , gdzie stoi kapliczka kiedyś był drewniany krzyż.

Sama figurka ciekawa i z tych przeze mnie widzianych kapliczek Maryjnych jedyna zarejestrowana - Licheńska.

 

Kilka zdjęć przy kapliczce i z nią - piękno Borowej....

15 maja 2019   Komentarze (2)
wyznania religijne  

Chwalcie łąki umajone...

Włostowice godzina 19:50..

 

„Zebrali się przeto odprawiać nabożeństwo pod cmentarz, kaj obok bramy stojała mała kapliczka z figurą Matki Boskiej. Każdego maja przystrajały ją dziewczyny w papierowe wstęgi a korony wyzłacane i polnym kwieciem obrzucały, broniąc od zupełnej ruiny, gdyż kapliczka była odwieczna, spękana i w gruz się sypiąca, że nawet ptaki już się w niej nie gnieździły, a jeno niekiej, w czas słót jesiennych, pastuch jaki schronienia szukał. Smętarne drzewa, lipy staruchy, brzozy wysmukłe i te pogięte krzyże osłaniały ją nieco od burz zimowych i wichrów. [...] Kowal przyklęknął na przedzie, przed progiem, zarzuconym tulipanami a głogiem różowym, i pierwszy zaczął śpiewać. [...] Ostatnie stada do obór ściągały; od wsi, z pól, z miedz już nie dojrzanych buchały niekiedy jazgotliwe śpiewki pastusze i długie, przeciągłe poryki. Zaś naród śpiewał wpatrzony w jasną twarz Matki, co wyciągała błogosławiące ręce nad wszystkim światem: Dobranoc, wonna Lilija, dobranoc! 

 

Tak na początku minionego stulecia S. W. Reymont (Reymont 1953: 219-220). opisywał nabożeństwo majowe ku czci Matki Bożej we wsi Lipce. 

 

 

Dla katolików maj jest miesiącem szczególnej czci Matki Bożej; miesiącem, w którym wieczorne śpiewanie Litanii loretańskiej ożywia przydrożne kapliczki na trwałe wpisane w nasz rodzimy krajobraz.

Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o nabożeństwach majowych, które od lat gromadzą wiernych na wspólnej modlitwie, tak w kościołach, jak przy kapliczkach i krzyżach przydrożnych. Treść nabożeństwa stanowi śpiew Litanii loretańskiej, modlitwa „Pod Twoją obronę” oraz pieśni maryjne. W kościołach obrzęd odprawiany jest przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, którym na zakończenie wierni otrzymują błogosławieństwo. Skąd wzięła się taka forma pobożności?

 

 

Nim nabożeństwo majowe zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża w wieku XIX, rozwijało się całe stulecia, w czym udział mieli czciciele Matki Bożej, którzy starali się upowszechniać maj jako miesiąc maryjny. Niektórzy mariolodzy początków nabożeństwa dopatrują się już w V w., kiedy to wierni Kościoła na Wschodzie odprawiali ceremonie przy figurach Matki Bożej, ozdabianych kwiatami. Wielkie zasługi w upowszechnianiu majowego kultu maryjnego położył żyjący w XIII w. król Hiszpanii, Alfons X. Monarcha w swych wierszach wzywał do szczególnego uwielbiania Maryi w maju, który to miesiąc, swoim pięknem, niejako sam skłania do tego wierzących. Z „Leksykonu kultury religijnej w Polsce” Mirosława Korolki dowiadujemy się, że nabożeństwo majowe powstało we Włoszech w kręgu jezuitów. Obrzęd ten, początkowo odprawiany w rzymskich kaplicach, trafił do kościołów zakonnych. Pod koniec XVIII w. nabożeństwo majowe znane było już we Francji i Hiszpanii, skąd zawędrowało do Niemiec i Austrii. Papież Pius VII formalnie zatwierdził je w 1815r. Po tym czasie nastąpił szybki rozwój nabożeństwa, które szeroko rozprzestrzeniło się również poza kontynentem europejskim.

W Polsce najdawniejsze udokumentowane źródłowo nabożeństwo majowe wprowadzili jezuici w pierwszej połowie XIX w. w Galicji. Niezwykłym zaangażowaniem w upowszechnianiu nowej formy pobożności wykazał się ks. Karol Antoniewicz. Kapłan ten wydał w 1850r. zbiór siedemnastu pieśni maryjnych, zatytułowany „Wianeczek majowy”, w którym znalazła się znana do dziś pieśń „Chwalcie łąki umajone”. Warto zatrzymać się chwilę nad tym tekstem, niewielkim objętościowo, ale jakże tętniącym radością uwielbienia Bożej Matki. Co więcej, pieśń jest w jakimś sensie zachwytem nad pięknem świata, podobnie jak w Hymnie św. Franciszka, który uwielbiał Boga przez Jego stworzenie. Śpiewający zwraca się do łąk umajonych, gór, dolin zielonych, źródeł i krętych strumyków, które wzywa, aby wspólnie z nim chwaliły „Panią świata”! Na koniec woła: „Wdzięcznym strumyki mruczeniem, / ptaszęta słodkim kwileniem, / I co czuje, i co żyje, niech z nami sławi Maryję!”

Lepiej zrozumiemy charakter modlitwy, jaką jest litania w ogóle, gdy odczytamy znaczenie słowa „litania”. Pochodzi ono z języka greckiego, w którym wyraz lite lub leitaneia oznacza prośbę, błaganie. Pierwotnie słowo „litania” było określeniem pochodu bądź procesji błagalnej; dzisiaj funkcjonuje już tylko jako nazwa modlitwy błagalnej, opartej na wyliczaniu próśb, po których – w zależności od osoby, do której są kierowane – wierni odpowiadają: „zmiłuj się nad nami”, „módl się za nami”, „wybaw nas, Panie”… Modlitwę zaczyna i kończy wezwanie do Boga z prośbą o miłosierdzie.

 

Litanie maryjne – istniało ich wiele – popularne były już w średniowieczu. Wywodzą się z najstarszej, pochodzącej z VI w. Litanii do wszystkich świętych. W 1601r. papież Klemens VIII zakazał układania nowych litanii i zatwierdził jedną, śpiewaną w Sanktuarium Domku Bożego w Loreto. Początkowo wezwań było więcej, niż dziś, np. „Mistrzyni pokory”, „Matko miłosierdzia”. W 1631r. zakazano dokładania nowych tytułów bez zatwierdzenia Rzymskiej Kongregacji Obrzędów. Wszystkie tytuły dodane po tym czasie, np. „Królowo różańca świętego” w 1675r., „Królowo pokoju” w 1917r. czy „Królowo rodziny” w 1995r. zostały zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. W polskiej wersji Litanii poszczycić możemy się nazywaniem Matki Bożej Królową Polski. Tytuł ten, dodany w 1923r., po ustanowieniu trzeciomajowego święta NMP Królowej Polski, pierwotnie brzmiał „Królowo Polskiej Korony”; po II wojnie światowej został zmieniony na „Królowo Polski”. 

Zwróćmy uwagę, że litania, choć jest modlitwą błagalną, zawiera tylko jedną, ciągle powtarzaną prośbę do Matki Bożej: „módl się za nami”. Niektóre zwroty wskazują na rodzaj pomocy, której błagający oczekują, potrzebują bądź już jej doświadczyli: „Uzdrowienie chorych”, „Ucieczko grzesznych”, „Pocieszycielko strapionych”, „Wspomożenie wiernych” – módl się za nami. Określenia Maryi przyjmują różną postać, wszystkie zaś razem przepełnione są czcią, miłością i ufnością. Cóż to oznacza? Tak jak Różaniec nie polega na bezmyślnym odmawianiu „Zdrowaś Mario”, ale na rozmyślaniu nad tajemnicami życia Jezusa i Maryi, tak i tutaj bogactwo określeń stosowanych wobec Matki Boga skłania nas, abyśmy świadomie wymawiali te pełne czci tytuły, rozważając przy tym głębokie ich znaczenie.

Nazywamy Maryję Świętą, Matką, Panną, Królową. Wśród inwokacji znajdziemy kilka, które nazwać można metaforycznymi: „Zwierciadło sprawiedliwości”, „Stolico mądrości”, „Przybytku sławny pobożności”, „Różo duchowna”, „Wieżo z kości słoniowej”… - czy próbujemy zgłębiać sens ukryty w tych wezwaniach? Przyjrzyjmy się ostatniemu z wymienionych: wieża jest symbolem wychodzenia ponad przeciętność, wyrazem mocy, wznoszenia się do Boga. Bywa też symbolem dziewictwa. Kość słoniowa jest materiałem zdobniczym, niezwykle cennym, zbyt cennym, aby wznosić z niego budowle. Tak więc odniesienie do Maryi określenia „Wieżo z kości słoniowej” ukazuje wielką, niewyobrażalną wręcz wartość Jej w oczach Boga i ludzi.

 

Litania loretańska, znana w Polsce jak i całej Europie od XIX w., jest modlitwą ciągle żywą, znaną i niezwykle ważną, o czym świadczy choćby fakt przenikania jej do literatury. Wzruszający fragment powieści „Ogniem i mieczem” H. Sienkiewicza, wymownie ukazuje, że Litania do Matki Bożej bliska była sercu polskiego noblisty: „Wówczas na widok łuków i strzał wysypywanych z kołczanów pod nogi poznał i pan Podbipięta, że zbliża się godzina śmierci i rozpoczął litanię do Najświętszej Panny. – Uczyniło się cicho. Tłumy zatrzymały dech, oczekując co się stanie. – Pierwsza strzała świsnęła, gdy pan Longinus mówił: „Matko Odkupiciela!” – i obtarła mu skroń. – Druga strzała świsnęła, gdy pan Longinus mówił: „Panno wsławiona” – i utkwiła mu w ramieniu. – Słowa litanii zmieszały się ze świstem strzał. – I gdy pan Longinus powiedział „Gwiazdo zaranna” – już strzały tkwiły mu w ramionach, w boku, w nogach… (…) Potem, na wpół już z jękiem, powiedział pan Longinus: „Królowo Anielska” – i to były jego ostatnie słowa na ziemi. – Aniołowie niebiescy wzięli jego duszę i położyli ją jako perłę jasną u nóg „Królowej Anielskiej””

 

 

 

I tu na Włostowicach i Parchatce od 19 do 20 głównie Panie siedzą na ławeczkach i śpiewają i się modlą. A uszy moje są pełne miłości i cudowności do tradycji , do Wiary! Tak pięknie Jej Śpiewają a kto śpiewa to dwa razy się modli.

 

Zdjęcie własne, Parchatka i Włostowice. 

 

Cytowane z polskieradio.pl i pismofolkowe.pl

11 maja 2019   Dodaj komentarz
wyznania religijne   maj piesni  

Refleksja o miłości do Staruszki - Pana...

 

Kochać swoją małą ojczyznę tak bezgranicznie tak pięknie i tak oddanie może ten tylko co jej zawierzył, w niej żył w doli i niedoli. Kocha bezgranicznie nie oczekując nic w zamian. Ja często mam odczucia wielkiej empatii i miłości to Matuszki natury lecz to za mało. To przywiązanie , tradycja , Bóg, wiara, miłość oddanie kształtuje postawy w człowieku. Buduje w nim wielką więź do ziemi , bo ciężkiej roli, do codziennych często bardzo ciężkich obowiązków. To ta modlitwa wieczorna przy lampie naftowej czy świecy, to dotyk spracowanych dłoni matki i jej cichy szept na dobranoc, to ta wyprasowana koszula w niedzielę do kościoła. Nic tego nie jest w stanie wymazać ani zamazać w ludziach , którzy bezgranicznie pokochali swoją wieś, swoje miejsce na świecie. Najpiękniejsze , choć trudne, cudowne , choć wymagające....

 

 

Znam tak mało ludzi którzy kochają bezsprzecznie , bezinteresownie czystą miłością do swojej małej ojczyzny. Wsi. Bochotnicy. Wybitny i zasłużony regionalista, pasjonat historii regionu i nie tylko. Z zamiłowania także interesuje się żywo życiem codziennym i dawnym na wsiach, poeta , człowiek tak bogaty w słowo i wiedzę a przede wszystkim miłość d Bochotnicy jak mało kto ! Ba powiem więcej jak nikt kogo znam tak się jak Pan Edward Piwowarek nie wypowiada na łamach swoich książek o swojej ojczyźnie. Dziś oddaję i chylę czoło mistrzowi, którego los pozwolił mi poznać osobiście. Proszę przeczytajcie jak w pierwszych zdaniach nowej książki „Opowieść o młodniejącej staruszce i rycerzach św. Floriana” opisuje swoją ukochaną....

 

 

 

 

„....Na dźwięk słowa Bochotnica ogarnia mnie podniecenie widzę przestrzeń moich marzeń doznaje olśnienia i przyspieszenia tętno .Oczy zachodzą mgłą , by po pewnym czasie poczuć spływające po policzkach niewymuszone przecież krople. Ożywają we mnie coraz to nowe widoki, widzę znajome wróble i dzikie Gołębie ,Sikorki ,Dzięcioły przylatujące zimą do okien i tłustych przysmaków . Wyobraźnia wraca do czasów dzieciństwa , jestem na łące cudownie kwitnącej pełnią kolorów tęczy , barwą która pachnie. Przeważa biel Rumianków z maleńkimi słoneczkami w środku ,pełno wiciokrzewów i dzikich Fiołków ,babki ,napastnicy , złotokapów, zakwitającej już białej i różowej koniczyny . Pełno też

 

 

 

 

Cieciorki i dzikiego groszku , wiechliny łupkowej .Wzbudziłaś we mnie głęboko ukryte obrazy ziemio mojego dzieciństwa , czasów pastuszkowych odbitów na piętrach i gry w „dwa ognie”. Ziemio, która i piasek złocisty ukryłaś pod powierzchnią swoją ,i pokłady gliny schowałaś Wąwozowych , a grube warstwy kamienia okryłaś różnoraką Drzewiną ,kamienia Bieluńskiego który zdobi fasady domów i kominki nowobogackich . Oj !!Ziemio ty, ziemio nasza pachnąca konwaliami poziomkami i malinami i grzybami . Ziemio radująca oczy wczesnym kwieciem kłujących tarnin ,błyszczących jeżyn i rubinowych Berberysów ,ziemio upalnych lipców i sierpniów ,śpiewanych Maryjnych Majów i tragicznych listopadów! Ziemio szkarłatnych Piwonii , odurzająca zapachem Czeremchy i Akacji ,ziemio pyszniących się Kalin, śmietankowych jaśminów i fioletowych bzów zanoszonych w każdym maju matce chrzestnej Zofii z okazji jej imienin ....

 

 

 

Wsiąkło w tę ziemię wiele gorzkich łez , nie mniej niewinnej krwi …. „

 

 

 

Zdjęcia. uchwycone przez mistrza złapania danej chwili w kadr. Genialny i wrażliwy fotograf - Robert Sołtan!!! Bochotnica i jej wąwozy!

 

11 maja 2019   Komentarze (1)
bochotnica   filozofia   Bochotnica Piwowarek Edward  

Historia lokalna - Łęka pomidorowa...

 

 

Kroję powoli. Już w maju smakują świetnie. Pomidory z Łęki. Tak z Łęki. Są najlepsze – choć zaraz po tych z przydomowej folii czy szklarni. W jednym ze sklepów w Puławach już kupuję i rozkoszuję się ich smakiem. Tak szanowni Państwo. Łęka znana! I to w tych czasach!

 

Bronowice ,skręcam przy sklepie. Tak bardzo dobrym sklepie. Sporo wytrawnych smakoszy przy nim i degustatorów zaopatrujących się w napitek pewnie. Dziś wolne, więc większość sklepów nieczynna – prócz tego. A naprzeciw sklepu obelisk upamiętniający Kościuszkę.Już bardzo zapomniany. Park i staw i miejsce gdzie był pałac , dziś szkoła. Zadbany, drzewa cudowne. Mijam go bo nie o nim tylko o niej. Łęka należała przez setki lat do dóbr Bronowickich i historię mają wspólną – to naturalne. Krzyż z 1850 roku wpatrzony w były pałac w parku bardzo mnie dotyka. Zatrzymuję się dłużej.

 

 

Prawie 170 lat!!!!!! Prosta jak strzała droga do niej do Łęki. Snuję się wolno , rozkoszuję widokiem. Widzę wał ale i kominy pewnie szklarni i tych pysznych pomidorów. Zieleń zatyka, staję przy wale. Kapliczka z 2002 roku – Maryjna – ozdobiona pięknymi wstążkami. Piękny widok , dwie tuje ją strzegą. Co za przewrotność , przecież tuje to krzew diabelski.... no ale takie tam zabobony może. Lecz trujący – to już nie ulega wątpliwości. Stawiam samochód. Udaję się za wał na rezerwat przyrody „Natura 2000” ciągnący się do Opatowic. Miejscowości jakże wymownej w nazwie – od opactwa – także średniowiecznej. Podziwiam, oczka wodne pstrzą się co chwila. Zachwycam się i napawam widokiem. Korowód rowerzystów i biegaczy z Jaroszyna i dalej G.Puławskiej krzepi. Muszę i ja tu się wybiegać. Jadę wzdłuż wału.

 

 

Pojawiają się domostwa i ta płaskość terenu. Drewniana zabudowa, cudowna , panie w chustach na głowie patrzą się na mnie trochę dziwnie. No gość już wysłużoną skodą oktawią trzyma komórkę i strzela zdjęcia. Dziwny jakiś- co tu robi i po co. A to przecież już XII wieczna miejscowość – jedna z najstarszych tu na ziemi Puławskiej. Tak mocno związana z Wisłą i jej wylewami i zmienami koryta. I przez lata zmieniała nazwę w 1457r Lląka, 1563 Ląka, 1529 Lanka, 1563 Ląka, 1569n. Łęka. Mało tego kiedyś była na wyspie i należała do szlachcica Regowskiego.

 

Następnie od XV wieku przeszła w przeszła na własność wielkiego rodu Firlejów, którzy byli właścicielami ważnych dla tych zziem Bronowic. 1787 r wieś liczyła 159 mieszkańców, w tym 4 Żydów a w 1827 wieś miała 20 domów i 160 mieszkańców. W 2011 roku miała 301 mieszkańców. Czyli nie za dużo i nie za mało. To teren wybitnie cudwny krajobrazowo , te wierzby , olszyny od Wisły robią niesamowite ważenie. Wieś czynnie brała udział w czasie okupacji w walce o wolną Polskę. Nauczała potajemnie języka, miała silny ruch oporu. Za to niemiecki okupant powiesił wielu mieszkańców oraz rozstrzeliwał uczących nauczycieli - bohaterów walczących o wolność ojczyzny. Naród pamiętał im to stawiając im pamiątkę czci i poświęcenia – kapliczkę. Jest ich kilka , i ta z 1913 roku opisywana przeze mnie. W czasie II WŚ wieś została prawie doszczętnie zniszczona. Dlatego ważną jej częścią była wiara w lepsze jutro i modlitwa do Boga. A z tym bywało różnie. Kiedyś , kiedyś płacono dziesięciny na i Pana i Stwórcę. I dla Łęki i Bronowic nie był to temat tak oczywisty. Proszę poczytać ….

 

 

Ach te batalie z Firlejami o płacenie dziesięciny. Ale nie oni pierwsi tylko dziedzic Michał Bronowski już w 1577 roku zaczął przegraną batalię z klasztorem świętokrzyskim o dziesięciny. Wspomniany Krzysztof Firlej w 1634 roku jako właściciel Bronowic i Łęki płaci po przegrywa proces z zakonem i 3 lata później płaci 300 zp odszkodowania . Za co ? Za zabranie od 10 lat dziesięciny z Bronowic i Łęki. Od tego czasu jako już posłusznie płaci w gotówce dziesięciny. Ale nie na długo bo już waśnie 1641 czy 1643 roku trwają między Bornowskim a zakonem świętokrzyskim. By znów pokornie głowę schylić i czapkę zacisnąć i płacić na Święty Krzyż. Wylewy Wisły powodują z kwoty 300 zp zmniejszyć do 240 zp. Robi to niedawny nowy właściciel Bronowic i Łęki Stanisław Witowski, kasztelan sandomierski, starosta lubelski i zwoleński – a miało to miejsce w 1655 roku. I znów nowi właściciele Bronowic i Łęki Polanowscy uchylają się od płacenia. Co dla Michała Polanowskiego w 1712 roku kończy się rzuceniem przez bp Kazimierza lubieńskiego ekskomuniki. To zawsze działa ! Działało też w XI wieku w konlikcie między Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. Zadziała i tym razem. Skruszony Michał sakiewkę na klasztor otworzył i zaległościami opłacił. Taki to był los dziedzica , który był albo zbyt zachłanny na 1/10 swojej ekonomii albo nie widział szerszego uzasadnienia płacić na ten klasztor – świętokrzyski.

 

 

Mijam studnię jedną, drugą, dom murowany przelata się z drewnianym. To piękny widok ,słychać wręcz szum Wisły. Droga , no cóż ma wybrakowania ale nie narzekam. Pani się przy nowej pięknej remizie OSP patrzy a mnie pytająco. Zatrzymuję się. Pani zmieszana. Pytam o to i owo. Oczy jej błysnęły iskrą, uśmiech na ustach. Opowiadała i o tej kapliczce co konie Panią dworu powiozły i tą maryjną i tą dalej na Opatkowice. I o tym jak tu szła robota tego mostu kolejowego przez Wisłę. Słuchałem i słuchałem i zostawiam to dla siebie.....

 

 

Warto spotkać taką Panią.... dalej to strategiczna doga i na Wisłę na pontonowy most koleowy i drogowy... już historycznie oczywiście. Staję na końcu drogi widzę naprzeciw brzegu cypel na Wólce Gołębskiej....mostu..... A ta bywam często.....i na inną historię jak Państwo by chcieli....

 

 

 

Opis z „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Tom V -1880,Józef Gacki: Benedyktyński klasztor na Łysej Górze. Wyd. Wydawnictwo Jedność. Kielce 2006. ISBN 83-7442-389-7.

Maria Kamińska: Nazwy miejscowe dawnego województwa sandomierskiego,. Wyd. Wrocław 1964-1965..

Acta terrestia Lublinensia. Księgi Ziemskie Lubelskie w Archiwum Państwowym w Lublinie.. „Archiwa Państwowe w Lublinie”.

ASK. Archiwum Skarbu Koronnego, dział w AG.. „Archiwa Państwowe”.

Adolf Pawiński. Polska XVI w. pod względem geograficzno-statystycznym. Małopolska, t. III-IV (Źródła dziejowe, 14-15), Warszawa 1886.. „Źródła dziejowe”.

AG nab.. Rejestry dziesięcin, czynszów i wyderkafów, powinności poddanych i poborów z dóbr i dochodów konwentu świętokrzyskiego z lat 1650-1689, AG, nabytki Oddziału I, nr 936.. „Archiwum Główne”.

Osad.rad.. Z. Guldon, S. Zieliński ,Osadnictwo i gospodarka powiatu radomskiego w XVI-XVIII w.,. „(Radom i region radomski w dobie szlacheckiej Rzeczypospolitej, 1-2),”. 26.

Józef Gacki. - J. Gacki, Klasztor świętokrzyski księży benedyktynów na Łysej Górze,. „cz. 6, „Pamiętnik religijno-moralny”, ser. 2, 10,”, s. 492-520, 1862.

Tabela. Tabela miast, wsi, osad Królestwa Polskiego z wyrażeniem ich położenia i ludności, alfabetycznie ułożone w biurze Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Policji, t. I-II, W. 1827.. „Centralna Biblioteka Statystyczna”. A-Ł (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego), s. 288, 1827. Warszawa.

Spis. Spis ludności diecezji krakowskiej z r. 1787, t.I - wyd. J. Kleczyński, AKH,II - wyd. B. Kumor, ABMK, 35-39, 1977-1979 i odbitka. . s. 269-478. Kraków 1894,.

SŁOWNIK HISTORYCZNO- GEOGRAFICZNY ZIEM POLSKICH W ŚREDNIOWIECZU Redakcja ogólna: Tomasz Jurek

 

10 maja 2019   Komentarze (2)
historia   Łęka   Łęka Bronowice  
< 1 2 >
Izkpaw | Blogi