• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Archiwum lipiec 2021

Oranżada ...dzieciństwa

 

 

Młode ręce Antosia wyciągnęły U Grubego na Niwie dłonie po oranżadę. Zawahał się jak miał wybór…

Czerwona czy biała?

Ten dylemat dusił mnie od zawsze! Cóż to , to tylko kolor, ale jednak to coś więcej. Pamiętam jak powstawały całe rzesze na osiedlu na wsi u mnie zwolenników czerwonej ,ale także i białej. Nalewanej do butelek 0,3  w skrzynkach obok piwa leżały w sklepie GS. Tym późnym. Pamiętam i obok tego woda stołowa ( tak, tak stołowa) Jantar z pobliskiego Siemyśla. Była tam rozlewnia wody stołowej. A ktoś zapyta co to za woda była? No taka jak to mówili z kranu z gazem. Trzymana w brązowej butelce dłońmi młodego człowieka w latach 80 była niczym późnij , długo później butelka koka koli . Woda stołowa miała gazu w opór a smak po wygazowaniu jak kranówa. Ja lubię kranówkę. Choć jak mieszkałem w Poznaniu kranówka była paskudna. Ale jak byłem w paśmie Cisowsko-Orlowskim w Górach Świętokrzyskich tam woda mięciutka i pyszna. Pada mi obraz z lat 80. Kołobrzeg blisko ulicy Lenina. Główny skwer , fontanna tryska, blisko moja szkoła, Technikum Żywienia, na placu budka z lodami włoskimi – najlepszymi na świecie , obok na wózeczku baniaki aluminiowe. Pan wozi saturator. Obok wata cukrowa się kręci. Też z aluminium wszystko prawie . Na blacie leży masa woreczków o różnych kolorach i smakach. Były żółte o samku ala lemoniady cytrynowej, czerwone – landrynkowe , wszystko w delikatnym woreczku. Do tego słomka energicznie przebijająca smaki dzieciństwa. Była też woda sodowa a jakże. W domu pamiętam był syfon. Do niego kupowało się naboje Co2. Ile z nich było pustych…bez liku. Cały karton naboi i kilka dawało tylko sprężonego gazu smak.  To pierwsze gazowane wody w domu, pierwsze łaskoczące podniebienia bąbelki. Pamiętam jak na końcówce wieku XX Grodziska serwowała w swych nieforemnych butelkach ciemno brązowych  smaki nowe. Smakowe. Pamiętam jak z rodzeństwem po naparstku kosztowaliśmy nowego świata smaków. To było delektowanie się nowym , niebanalnym światem samków,tak nowych ,że aż zatykało ze szczęścia. Pamiętam jak pod koniec lat 80 przyjechała Nysa na osiedle. Całe osiedle się zbiegło gnoi jak ja. Klapa się otworzyła, dwóch pod 40 panów pokazało nam inny świat na ladach tej nyski. Były niemieckie piwa, parówki w słoiku w zalewie, muszkietersy i snikersy, były pamiętam jak dziś soczki w kartonach. I ten soczek jabłkowy z zielonego jabłka był do wygrania. Ten co przyniesie im najszybciej paczkę zapałek z domu soczek wygra. Naglę całe osiedle gnoi ruszyło po paczkę zapałek z Sianowa. Wygrał kolega z białego bloku. Dostał soczek ze słomką. On uciekał z nim a my za nim. W końcu patrzyliśmy się jak w 88 roku przebijał słomką tą aluminiową z wielką estymą ..a  my gówniarze oczy  usta otwarte na te nowości. Dał kolega skosztować …niebywały smak….i ten niebywały smak oranżady tej mojej czerwonej pamiętam. Przyjemny słodkawy smak i gazzzz buzująca w nosie. Biała nie była tak oranżadowa. Bo przecież oranżada to pomarańczy czasów słusznych substytut. Mnie do dziś smakuje i ta z Helleny czy Biedry czy FreeWay z Lidla …dziś młody mój wybrał białą….

31 lipca 2021   Komentarze (1)
Życie   rodzinne strony   puławy  

Zagony tatarki skowieszyńskiej codzienności...

Lubię jej smak. Taki swoisty, wyraźny. Ten trójkątno-jajowaty orzeszek. Mocny bo palony. Dodatkowo tym paleniem smaku i zapachu nadaje. Nie każdy przepada. Wielu grymasi , że za gorzka, że pachnie jak ściernisko trochę, smakuje wyraźnie i bez pomyłki z innymi kaszami. Gryka. Moja ukochana kasza. Ta palona, uwielbiana przez me podniebienie i ta nie palona. Biała. Choć białą nazwać przeca nie można. Jedynie nie palona ..to tak. Pamiętam za czasów gnoja jak obiady były wydawane ze stołówki PGR to ta kasza , często potraktowana po macoszemu, rozgotowana, popękana kleista jak papka bez soli packą w trójniak kładziona była. Obok gulasz obowiązkowo z jakiegoś niegórnolotnego mięsa był. Sporo tam pamiętam podgardla było ,czy boczku …w sumie smaczny ,ale tłusty. Do tego buraczki czerwone klasyczne albo kiszony ..taki na fest kiszony. I z tego trójniaka się wyjmowało te obiady i ta kasza jak paćka kleksem na talerz, na niej gulasz , buraczek na swoim miejscu , mocno octowy. Nikt ni grymasił , zajadał …ale kasza była spaczona już od maleńkiego. Przeca jaglana , zdrowa, pyszna, odkwasza organizm. A Pęczak ? Kto pamięta? Nie łamany, cały w krupniku można było znaleźć ,lub w gulaszu jakimś. Nawet do mielonego był dawany. Na ryby gotowany nocami . Pamiętam jak się smakowe wersje gotowało ,na leszcze,czy liny. Ech to były czasy. Pęczak zdziadział  latach ubiegłych do cna. Tak wartościowa kasza ,a tak upadła nisko. Dziś ,gdzieś znów nabiera rumieńców. Już nie z byle jakim badziewnym gulaszem stawiany, lecz z frykasami wołowiny lingwy czy polędwicy. 

Dziś ta gryka w smaku i głowie jest. Uwielbiam jej grykowość. Ma dużo rutyny ,dlatego gorzkawa bywa. Co to za pseudo zboże, że o nim cale poema pisali. Tatarka , kasza gryczana , gryka …tyle nazw mówiących o prawie tym samym. Bo tatarka wzięła nazwę od najazdów Tatarów i jest biedniejszą siostrą gryki zwyczajnej. Tam ,gdzie bogatsza siostra nie wzejdzie to to tatarka da radę.

I na tych polach Skowieszyna tej gryki pełno. Cale łany by się powiedziało. Lecz łan to sporo prawie 16 hektarów… A tu zagody kwitnącej tatarki ,czy na poplon ,czy na zbiór jest. Co roku na tych piachach Skowieszyna się znajduje. I czuć jej zapach na jesień smakuję jej kaszę, ziarna. Czy zbierana na kaszę? Nie… dla użyźniana gleby pod zasiew zbóż ważniejszych. I tak w głowie pamiętam ,że Cystersi byli już w Polsce koło roku 1140 i przynieśli nowinki rolnicze i nie tylko. Choćby trójpolówkę , czy młyny wodne i wiatraczne. Dziś zatrzymałem się na już lekko wybrzmiałym w przekwitaniu polu gryki. Trzmiele , pszczoły szukały jeszcze ostatków pyłków a ja napawałem się widokiem tego białego kwiecia. Myśl miałem , by  jak się ostanie to na jesień polecę jak co roku i nazbieram sobie kaszy woreczek. Tej skowieszyńskiej gryki. Nie palonej jedynie suszonej na blacie w kuchni. Ugotowanej w lekkości solonej kamienną solą wody. Smaku sypkiej i mniej sypkiej kaszy z odrobiną masła nic nie zastąpi. Tej samotnie zbieranej , odmuchanej i suszonej. Nie idealnej jak sklepowa , głęboka w smaku, bijąca na łeb tą kupną. 

Ja nie stąd. U nas z gryki to kasza do nielicznego obiadu była. Tu na Lubelszczyźnie ma swój tradycyjny rodowód i głębokie zakorzenienie w kuchni i tradycji. Proszę zdradźcie , gdzie używane tatarki. Słyszałem o pierogach z kaszą gryczaną, w gryczakiem ciastem…

24 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   skowieszyn   rodzinne strony  

Bierczany czas wspomnień...

 

Puławy, Górna Niwa. Przed wojną wielkie gospodarstwo, w czasie wojny miejsce choćby lotniska polowego dla Armii Czerwonej. Po wojnie kształtujące się wyrobiska kruszywa i gliny. Las i Instytut ten sadownictwa i pszczelarstwa. Piękne małe dworki są dalej na Uroczej, Miodowej / Lubelskiej. Niegdyś Dzierżyńskiego ,historycznie Trakt Lubelski. Stąd tak teraz dziwnie brzmiące nazwy ulic jak Sadowa, Pszczela. Dziś na niedawnej Armii Ludowej ,dziś rtm. Pileckiego …( ciekawe ile osób jest w stanie powiedzieć choć trzech ważnych dla polskości rotmistrzów…) nowy plac. Chwalony przez miasto i chwalony przez gawiedź rodziców z dziecinami. Sam chwalę , nowe na nim. Błonie nowy plac owszem i buda jak auto podobna z lodami i innymi frykasami ,lecz ten większy, chyba największy plac. Mam do niego kilka kroków z domu dosłownie. Młody na sam przód z chęcią latał na ten nowy przybytek , później wolał przechadzki z ojcem swoim po Niwe. Do dzwonu kościelnego obowiązkowo przed 18 się stawić. Tu podobno jak plebanię budowano to i sporo kości przerzucono i zakopano. Potem kościół przy kaplicy lata całe powstawał. Powstawał w tej najmłodszej parafii Puław. Czy okazały? Czy dostosowany do potrzeb parafian? Ne wiem. Dziś na dzwon droga przebyta i zatrzymałem się na placu nowym z młodym. Tam na ławce kisiły się młode roczniki podlotków patrzących na w dłoni ściśnięty telefon. Było ich z 6cioro. Mieszane towarzystwo. Co ich łączyło to wspólny byt wirtualny. Ja z Antkiem latam to tu to tam, to na ślizgawkę , bujawkę, piaskownicę i znów od początku. Młodzi dalej z uśmiechem na ustach kciukiem wybijają swoje istnienie w rzeczywistości nie naszej, wirtualnej. Na messa, fejsa, ista i gdzieś tam jeszcze… Naszła mnie myśl i uderzyła nostalgia moich czasów gnoja.

A zabaw było bez liku. Komutra nie było , TV nie było , no 1 kanał , kilka z satelity zrozumiałych . Lata 80 pachniały niesamowitą zażyłością bycia razem. Gra w palanta łączyła nie tylko wyższe z niższymi rocznikami w szkole ale i pokolenia. Pamiętam szukało się dobrego kija lekko zagiętego z leszczyny. Takiego podwórkowego palanta. Jak wysechł na czerwcowym słońcu był genialny. Uderzał mocno nie za lekko się poddawał a w ręku był bobrze czepny. Piłki zielone do tenisa. Później kauczukowe weszły , gdzie to samo uderzenie niosło na daleko nie znaną odległość. Tu łapaliśmy na lewą…pamiętam. Lewa dawała przewagę…. I tak od południa do nocy, przy słabym świetle osiedlowego betonu padały rozrywki niesamowite. Były bazy …. Takie zabawy, prócz grania w nogę były zabawy inne. Gra w noża. Marzeniem była finka, ale starczał zwykły kozik. Pamiętacie? Zaczynało się z palców ,gdzie ostrze było dociśnięte grać. By nóż upadając na ziemię był w pozycji wbitej. Z jednej ręki i z drugiej. Zaciera się ma pamięć. Potem chyba rzucaliśmy w okręgi coraz mniejsze te noże. Musiał być wbity pod kątem pamiętam… Grało się w to długo ..to były niesamowite zawody. Chłopaki tylko grali. Tak jak lotki z kurzych piór obiliśmy. Postawa z leszczynowego drewna, 3 otwory i trzy pióra kurzecze. Na przód wbity calowy gwóźdź. I te lotki samoróbki fruwały po całym osiedlu, były zawody jak teraz w Darta. Niekiedy trafiały w kolegę ,ale nie robiły większych szkód bo były lekko puszczane.

A w domu?

Królowały bierki , te plastikowe pamiętam. Te ważne jak dwuząb, trójząb extra punktowane. Zrzucało się całą garść bierek i odejmowało by nie ruszyć innych. Jak drgnęły mocno to przeciwnik miał swoją kolejkę wybierana. A gra w kapsle? Kicające do miseczki po naduszeniu ? Kto pamięta?

Karty… w moim domu rządził tysiąc ! siostra była niesamowita w niego. Jest nas troje rodzeństwa. I w tego tysiąca się rznęło całymi wieczorami. Co to były za emocje…Boże… tato nauczył grać w szachy .. grało się i to dużo…chińczyk i warcaby nie bardzo…szachy tak. To była gra pamiętam, pieczołowite piękne drewniane figury wyznaczały nie jedne wieczory z nimi….

A gitara,czy akordeon…to już inna bajka…. Latało się do lasu robić domki na drzewach cichaczem zawijając siekierę i piłę z piwnicy ….. Strzelało się łukiem robionym ze sznurka od snopowiązałki i pastuchem elektrycznym ,czyli pręta z włókna szklanego…

A dziś …nie mają czasu młodzi dla siebie..muszą spowiadać się w necie….cholera…

19 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony  

Piłeś.....nie właź do wody....

W tym roku tylko w okresie wakacyjnym utonęło 116 osób. Roczna statystyka utonięć na 2021 r. może być przerażająca. 

Co roku tonie około pół tysiąca osób. Tendencja się od kilku lat utrzymuje. się na podobnym poziomie. Głównym przedziałem wiekowym wcale nie jest młodzież ,ani nawet 30 latkowie. Największą, lwią częścią smutnych statystyk są to osoby po 50 roku życia. Stanowiące średnio połowę wszystkich zgonów poprzez utonięcie. Drugą grupą wiekową to ustatkowani mężczyźni i kobiety - to przedział wiekowy 31-50 lat ( około 1/3 całości). Czyli w średnim wieku, wydawać by się mogło, że stabilizacja zawodowa i życiowa ma wpływ na wzrost niezamierzonej śmierci. Zapewne jakiś promil były to samobójstwa świadome. 

W latach analizowanych przeze mnie 2019-2021 kobiety jako ofiary utonięć stanowiły około 10% ogółu. To panowie giną przez utonięcie najczęściej kąpieli w miejscu niestrzeżonym, niebezpiecznym ( ca 68 przypadków), czy nieostrożność podczas połowu ryb ( ca 35 przypadków)

Średnio 1/5 przypadków ( około 100 ) podczas badań policyjnych , czy poprzez poświadczenie przez świadków przed kąpielą , bądź podczas połowu ryb  był spożywany alkohol. Wynik prosty – alkohol jest główną ,czy jedną z głównych przyczyn utonięć.

Poniżej statystyka z roku 2020 odnośnie wieku ofiar utonięć:

do 7 lat – 5

8 - 14 lat – 5

15 - 18 lat – 13

19 - 30 lat – 63

31 - 50 lat – 143

powyżej 50 lat – 223

PIŁEŚ – NIE WCHODŹ DO WODY. ZOSTAŃ NA BRZEGU!.

źródło : policja.pl

18 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   utonięcia alkohol grupy wiekowe  

Ogórki wspomnienie konewki cięzkiej

 

 

Targ w środę pod mostem w Puławach. Gwar , ruch , przy MC masa aut, pielgrzymki piesze. Gdzie niedawno Tesko żywiło tysiące, dziś płyną z rana mrowie ludzkich cieni. Mają i koszyczki i reklamówki czy siatki nawet. Te takie stare. Pani dziś miała taką. Patrzyłem na siatkę długo. Sploty luźne, dwa krążki  z plastyku niczym obręcze dziarsko trzymane w dłoni starszej pani. I te korowody dziś lgną do miejsca spotkań targowych. Tylko napis razi mnie …jarmark … Toż to jaki jahmark …przeca one odbywały się co rok. Targ co innego. A co z targowania na targu zostało? Dalej umiemy się kłócić z kasą fiskalną na pęczek marchwi? Z rolnikiem na pace mającego worki po 25 kg młodej Irdy czy Lorda?  Nie wiem tego, dziś  po pracy mam swoje ja. Swoje patrzenie w przeszłości smaki pracy znoje. Mam ok kolegi z pracy 15 kg ogórków małych , idealnych na małosolne, na korniszona, na kiszonego. Mój pierwszy w tym roku słoikowy czas. Rok temu byłem pewny ,że w sierpniu będą jeszcze….już nie było ..kupowałem kiszone , ale co gorsza kwaszone ze sklepów , przeklinając moją opieszałość  i zaspanie w lipcu. Dziś wiem ,że dla dzieciaków będzie zrobione. Ogóreczki świetne ,idealne. Żebrzę liść chrzanu, kolega rwie bez zastanowienia. Bo w moim domu liść chrzanu a nie korzeń się dawało. Pytam – masz wiśnię? Mam a co…można kilka liści ? A po co Ci ? No jak po co ..do kiszenia. Liść wiśni obowiązkowo, był i liść porzeczki czarnej w domu, lecz dziś nie miałem na podradziu. Wcisnąłem kilka rwanych liści winogrona z Niwy. Koper sterczy  na jego polu…kilka ich kwietnie . Pięknie pachnie …a ja dalej proszę …no choć kilka  ich . Rwie, ale mówi ,że żona mu jajka urwie… Śmiejemy się  fakt nie dużo go na jego dęblińskiej ziemi. Zabieram 15 kg ogórków swoich , bez chemii, nie gorzkich od słońca i chemii. Takich swojskich. Jadąc do domu , do Puław targnęła mnie myśl wspomnień moich…. 

To w cale nie lekka konewka była, na drugą rękę wiadro. I Tak wzbogacony o kieratu późnej wiosny upalnej ,raz ja , raz tato wydreptywaliśmy ścieżkę do stawku. Tam mała kładka dla ogrodników. Każdy na kolanie zanurzał konewkę ocynkowaną  tej  mętnej wodzie i wiadro. Wstawał i szedł do swoich papryk czy pomidorów pod folią. Jak słońce piekło dłużej to i czas na polewanie ogórków ,co wodę pić kochają  jak i fasoli , bobu,marchwi….w sumie wszystkiego. Jak ktoś miał bliżej to ciągnął szlauchem i podlewał wieczorem. Pamiętam jak ciężką konewka stawała się po raz 20. I ten dziubek. Można było zdjąć nasadkę dającą równomierną wielko strumieniową fontannę wody na mocny jednorodny kanał wodny.W upalne wiosny i lata niczym pielgrzymi szliśmy do stawku po wodę. I tak jak się zaczerpało tej wody to i na drodze się spotkało sąsiada. Z Każdym po kilka zdań. Pamiętam starzyzna długa gaworzyła a młodzi zaiwaniali. Pomidor lubi wodę, ogórek też. Jak jej z nieba nie było to trzeba było się nosić. I tak wieczór każdego upalnego i suchego dnia był wypełniony noszeniem przez gospodarzy wody dla potrzebujących roślin. I ten ogórek pamiętam tak wyczekiwany. Wzejdzie ..nie wzejdzie.  Gdzieś obok tyczek fasolowych i bobu wysiany. Wije się po ziemi często spękanej słońcem. Nabiera na małych ogórkach kwitnienia bladą żółcią… Co dzień doglądany jak cały ogród przez rodziców. Z gracką na chwasta ,z koszykiem mleka kwaśnego i bułek z serem dogorywaliśmy z nimi na lipcowy późny pierwszy zbiór. Gdzieś obok kabaczek był, patison, dynia nawet. Groszek zielony, fasolka ,bób, i e korzeniowe . Truskawki zagonki i przekwitające łęciny ziemniaka.  Pierwsze smakowanie …czy nie gorzki… W tym roku nie …jaka ulga. Te pierwsze ogórki  pola pokochane ze śmietaną i koperkiem gościły  na obiedzie z młodymi podkopanymi ziemniakami , okraszonymi skwarkiem czy cebulką…. Ta mizeria była fenomenalna. Swój  ogórek, swoja śmietana, swój koperek…szczypta soli kamiennej, kapka pieprzu i sadzone na swoich jajkach. 

To była niesamowita młodość. Pamiętam ,że ludzie jeździli i pobierali solankę na wyspie solnej w Kołobrzegu do kiszenia. Leje się z gardzieli do tej pory. Wybitnie słona woda…aż za słona. Ci co testowali mówią,że za mocno soli. Rozcieńczali jakimś kluczem. W domu pamiętam sól Kłodawska niejodowana . Gruba, kryształ konkret. Naszykowane słoiki a w nich liść chrzanu, czosnku ząbek, liść wiśni , liść porzeczki , koper i wsadzane na wcisk ogórki. Maławe,idealne. Kiedyś mama zalewę gorącą robiła, dziś zimną by sól się rozpuściła. I ja jak ona. Dwie płaskie łyżki na litr wody. Inni dają czubatą jedną łyżkę , inni dwie łyżki… ile nas tyle przepisu.  Ja matczynej proporcji się trzymam. Ogórek ze 3 godziny pił wodę w wannie. Teraz zalany do rana solanką , by rano podrównać i zakręcić …niech się kisi…. W planach  i korniszony i sałatkę i kilka słoików kiszonych znowu….lubimy kiszone….bardzo….

15 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony  

Las...zaprasza..

 

…..podciągnął opadające spodenki. Już dawno pasek ze starości mu zjadło, sznurkiem konopnym się obwija , bo szlufki czas pourywał. Kilka piegów na młodzieńczej twarzy połyskiwało w spoconym słońcu południa lipcowego. Kijaszek w ręku budował jego oparcie. Zmęczony tym pielgrzymowaniem, skrajami borów, ugorów pagórków, łąk wielko zielnych pełnych dolin. Dręczył go unoszący słodkawy zapach unoszący się na wietrzyku lipcowego przedpołudnia. Dochodził z białego kwiecia przy podmokłym torowisku, z małym stawkiem rzęsą okraszonym. Nie umiał nazwać tego zapachu, ale zdaje się działał na niego jak uśmierzasz bólu jego burczącego brzucha, firnakowej już koszulki, dziurawych butów i w liści chrzanu zawiniętego ostatniego kęsa żytniego chleba. Stał tak oparty plecami do wodnego raju, spodenki poprawił, sznurkiem zacisnął. Głodu nie czuł, pragnienia też nie miał. Pił niedawno. Fala chłodu przetoczyła się przez niego. Znieruchomiał. Zamknął oczy. Zaczął widzieć , czuć odgłosy. Z niedalekiego drzewa słyszy ciepłe- witaj chłopcze. Gdzieś z igieł sośniny wylatuje grzeczne – zapraszamy. Zaciągnął się jak nigdy dotąd. Zapach ziemistości, mchu, igieł świerkowych i sośniny , leżących od roku liści dębu wielkich jak jego dłoń. Zaczęło w nim kiełkować przekonanie, że las nie tylko jest ciemny i straszny, że nocą nikt się do niego zapuszczać bez powodu nie zapuszcza. Stał tak i oczy szeroko otworzył. Przed nim niczym ściana soczystej wielkozielonści lasu chłodziła swymi konarami młode ciało wędrowca. I poczuł swoją maluczką postać przy tym lesie,drobiną , kurzem marnym. A ten las go zapraszał…zapraszał do siebie bez pytania….las nie pyta….las zaprasza……

 

12 lipca 2021   Dodaj komentarz
Życie   przyroda   las przyroda zaprasza  

Cukiniowe westchnienie młodości

W mroku niepamięci nie sięgam tak daleko bym sobie rozprawę dał, kiedy w domu rodzinnym pojawiła się cukinia. To musiało być gdzieś cichaczem posiana, tak na spróbunek. Zobaczyć co z tego będzie. Już nie raz chwaliłem mamę i tatę jak pioniersko zaprawiali ogródki nowym i często na wsi czy gminie egzotycznym warzywem czy owocem. A to skorzonera, a to arbuz czy rodzynek brazylijski. Arbuzy nie porosły duże, ot  kulki niewielkie, w dłoni pełne. Płoży się jak patison czy kabaczek.  Owoc mimo szklarniowego chowu nie porósł duży. Było ich kilka. Tej rosły miał może z 1 kg ,reszta jak męska ojcowska pięść. Zebrane w kosz i poniesione na 2 piętro bloku do kuchni czekały na osąd. Bardziej patrzyliśmy z zachwytem niż z oczekiwaniem na smak. Nie chciały rosnąć. Podlewane, pieszczone , modłami odprawiane …po trosze rosły i kuniec. Czas stanął , łodyga z dnia na dzień usychała kiwając szalkę dojrzałości arbuzowej . I ten największy rozkrojony został, podzielon po biesiadników. Takiej słodyczy nie miałem w ustach po dziś dzień. Malutka kulka arbuza a tyle dała nauki rodzicom a nam żgajom smaku. Eksperyment jednokrotny był , nie nadał się arbuz na kołobrzeskie przyrody. Tak na Bałkanach , gruzińskich wertepach rośnie mu się wybornie. A  rodzynki? Myślicie ,że smakują równie słodko prosto z krzaka ? …skąd. Po odrzuceniu sercowatej łupiny już lekko uschłej pojawiała się jagoda, ni żółta ni czerwowana. Jedna w łupinie, sama. W smaku swoista nie słodka zanadto. Skorzonera? Kto słyszał o tej korzeniowej roślinie. Smakiem ni to kokos ,ni orzech włoski a jaki sok , mleczny wręcz ….cudowny…

Lipiec , ostatnie ziemniaki się kwiecą, już podbierane są z redły. Już z koperkiem i kwaśnym na obiad. Takie nie obierane, tylko delikatne skrobane. Niekiedy sadzone przy nich, lekko osolone i pieprzem pokryte. Kwaśne swoje, w garczku pod śmietaną zbieraną. W lodówce schłodzone kwaśne, w takie duże klocki pamiętam galaretowane kwadraty cięte nożem i wybierane łychą. Można było i pić i jeść. Takie swoje kwaśne było. Gasiło natychmiast upał , czy uczucie pragnienia. I te młode ziemniaki lekko popętane z sadzanym na koperku i kwaśnym. To Obiad lipcowych długich dni na roli i krótkich nocy. Za nim w sadzie naszym śliwa wczesna. Żółta choć nie do końca. Ale wczesna. Duża ta śliwa ,znaczy owoc, bo drzewo skromne. Latało się na gówniarza pod tą śliwę.Obok była stara poniemiecka wiśnia. W sumie dwie… jedna poszła pod nóż. Druga rodziła. Wysoko swe wiśnie. Pamiętam jak wzbierała w smaku owocem , karmazynem i szkarłatem zachodzącym tym śliwa żółta smaków miała całe kobierce. I tą śliwę kijaszkiem tłukłem by owoce skosztować…. Patrz..dziś znów zobaczyłem żółte śliwki. Pewnie z daleka. Nie mogłem sobie nie kupić kilka deka. Zatapiając się w nich zatapiałem się w swoją młodzieńczość…i smaki się zgrały całe…. Jak dawno nie kosztowałem tej śliwy…A co z cukinią?

Dziś sąsiad mnie zaopatrzył kilkoma nimi, różnymi …tymi i żółtymi i zielonymi. Cukinia kupuje smak od innego co z nim w garnku siedzi. Pamiętam w domu siostra kochała placki z kabaczka. Czy z obranego kabaczka pociachanego na talarki ,czy takiego na tarce poszatkowanego. Jajko, bułka tarta, na patelnie… a ja tych kabaczków nie lubiłem …dla mnie zbyt kabaczkowe były. A w domu dyna się nie przyjęła ale patison tak. Dziwne te twory ale smakowały pierwyj sort. Te z octu głównie. Kabaczek to tylko pestka dla mnie , samego go nie lubiłem ,ale cukinia ? swoistego smaku mało jak kasza jaglana. Lubiłem z niej placki, lubię ją w pomidorach, czosnku, lubię ją, bo nie brzmi cukiniowo, tylko dyplomatycznie.

Dziś w tych wspomnieniach na żywo się lubuję…mam je w koszykach. Kalafior wiadomo …nie teraz ale jest. Ta śliwka …ta cukinia ….ta młodość…

12 lipca 2021   Komentarze (1)
rodzinne strony   Życie  

Ulęgałek świat....

 

 

Lekko przypieka. Już w końcu lipiec. Wiatr delikatnie wkrada się w wiekowe dęby Puławskie.Niesie z sobą horyzont każdej tu mijanej historii. Błonie Puławskie tak bezwarunkowo wyprasowane, wyznaczone, dające teraz seniorom spokojnie poćwiczyć na siłowni, młodym na atlasach się wyżyć, dziecinom na placyku z bujawkami i grającymi rurami się spełnić, a w sektorze ogrodzeniowym psom i ich właścicielom ulżyć w bycie psim. Jest i modernistyczny ,spawany mostek, jest i rów ,gdzie i kosaćce i krwawnice się lubują. Otoczne to turzycami i trawą wysoką, wijące się niczym małe potoki dróżki kierują nasze podążanie. I te dęby wiekowe, zabytkowe a pod nimi park rozrywki dla małych i ciut większych. Hamaki do pobujania, ławeczki do spoczęcia i lekcje przyrody dalej na poznawczych obrotowych tablicach. Gdzieś tam na ławeczce pan już sędziwy. Oddech częsty ,płytki. Gorąco. Pod jego cieniem ,suczka nie młoda. Przy niej miseczka blaskiem słońca się mieniąca. W niej woda. Pan nalał i zaprasza do picia. Pij kochana bo upał. A sunia nie chce, widać,że samo jej tu z panem bycie jest jej całym światem, całym dobrem. Taki pan ,tak kocha i dba. Starszy nie ustępuje i namawia do kilku chłeptów wody …psina odporna na te zalotne prośby…oddycha równie szybko jak pan i z geniuszem przywiązanej miłości do niego. Tu i słychać ogrom młodzieży na boisku, coś trenują , kopią tą piłę ….aż w taki upał nie wypada wręcz. Nie dają poznać ,że pot po tyłku leje i ganiają raz na lewo, raz na prawo,raz do przodu i raz na tył. Gdzieś młodego chłopca zatapia się w piasku , inny z kolei nasypuje do wiadereczka piasek, gdzieś obok dylemat i spór u chyba 5 latków sędziują babcie. Rower na uliczkach dębowych pomyka szybko, tak tylko na sekundkę w tym świecie się pojawia. Młodzież na hamakach w telefonie zatopiona. Starszych para z wolna w kierunku Mickiewicza podąża…I ja z młodym wtopieni w ten obraz lipcowego, dębowego popołudnia. Zaoferowany ruchomymi obrazkami płazów kręci nimi syn agresywnie i coś mówi. Podlatuje pod ptaki i pokazuje na sowę…huuu huuu.Zna ten odgłos, co noc na Spacerowej gra w nocy. Pan zaprasza młodzieńca mego do rozmowy. Zaczynają się między nimi więzi pokoleń i doświadczeń tworzyć…niesamowity obraz dziadka i 3 lata. Wyrośniętego dębu i kiełka… Patrzę na nich i zostawiam ich w ich świecie. Gaśnie we mnie zewnętrzność i okiem patrzę na nich ,drugim na drzewo. Drzewo wyzwala we nie niesamowite wspomnienia i emocje. Wiem ,że pan z suczką to dobry człowiek i mogę syna na chwilę aż tak nie przyglądać. Podchodzę kilka kroków dalej, dotykam drzewa dłonią i uderza we mnie oje dzieciństwo. Połowa lat 80 tych , no może ciut dalej. Otwieram znów szufladę wspomnień. Nie spodziewałem się ,że uderzą we mnie podlotka życie teraz Syn z Panem rozmawia a ja już widzę jednym okiem stawek bagno. Mocno torficzne, ziemię mocno mokrą , wodą nasączoną . Trawy i perz rosły niebywały. Moje szorty pocerowane troszkę, koszulka biała , jakieś trampki na nogach. Biegnę na rów, z oddalonych niebywale mało obórkach. Wiem po co lecę.Sierpień późny, już słońce dobrze pali. Owoce nabierają smaku, zboże się złoci ..już dawno młody ziemniak swój z koperkiem i kwaśnym na stole gości. Już i po wiśniach i malinach ,truskawkowy tylko został wspomnień chichot. Śliwy się pudrują , warzywa żywią. Ta fasolka szparagowa czy bób już jedzony…w całości znaczy łupinie. A pomidor z folii i gruntowy ogórek się znajdzie. Ale dziś nie na te frykasy patrzę. Stoję jak młody szczaw przy dwóch drzewach. Przy rowie,od bagna do Wkry.Tam oblepione co roku owocami …grusza..dzika. Jak tu przy błoniach Puławskich – ulęgałki. Owoców mrowie , smak nie bardzo. Cierpki jakiś gębę wykręca. Ale owoców tysiące. Stoję przed ulęgałkami tu na Błoniach i tam u siebie pod Kołobrzegiem. Ten sam czuję smak, ten sam sentyment, tą samą do nich miłość. Ileż to koszy tych malutkich gruszek do domu naniosłem. Ileż musiały się w domu nabyć by słodyczy złapać , by można było je do kompotu, dżemu czy do pojedzenia. Tak nietrwałe a tak na trwałe wryły się we mnie. Tak ochoczo i z estymą je zbierałem i niosłem do domu. Mama tylko wzdychała ..znów ulęgałki? Znów jabłek dzikich narwałeś? Tak, rwałem i zbierałem by po trudzie matczynych rąk i tatowych prac w lutym czy kwietniu tego dżemu posmakować. A jabłka się w piekarniku piekło ..nabierały smaku własnego nam pasującego. I te kosze całe pamiętam tych gruszy spod rowu ciągnąłem zagony i ich cierpki smak czułem . Mimo to to były gruszki młodości mej ,ponad ocenę żadną. I tak te ulęgałki te z Błoni obudziły we mnie tego małego Pawła przy rowie. Wracam do rzeczywistości. Klaruje i wyrazu nabiera oko. Młody gdzieś koło bodziszka jest, suczka pije wodę ,pan szczęśliwy….ja też. Wiem ,gdzie mogę przyjść po te moje ukochane ulęgałki…w tym roku planuję z nich zrobić ocet owocowy…ulęgałkowy….

Zdjęcie z netu ... super zdjęcie

04 lipca 2021   Dodaj komentarz
rodzinne strony   puławy   Życie   dom rodzinny ulęgałki Puławt  
Izkpaw | Blogi