Smaku leszczyny szkoły mojej byt
Jesień a przecież ciepło w te ostatnie dni września niczym czerwcowym dniem. Tak. Wrzesień zagościł brawurowo. Ciepło jakie nam dał było niespotykane.Toczył na swoich barkach wiele. Deszczu mało w nim było jak na wczesnojesienne miraże. Uderzająca nawłoć swym słodkim złotem i cudownym słodkawym zapachem, przeplatająca się w pięknie i kolorze ze słonecznikiem bulwiastym, lebiodką ,czy szczecią. Wtórował mikołajek i kwitnąca mięta. W mieście dogasała naparstnica i dziewanna. Z balkonów na Niwie spływała nasturcja w duecie z wybrzmiałym winogronem. Na generała Grota jedyne drzewko brzoskwiń oblepione owocami poddane zostało zbiorom. Z jarzębi przez spiekotę nie zostało nic. Ani kapki owoca i liścia. Tak ten wrzesień namieszał ,że nasza w lesie przy Sosnowej Biebrza wyschła. Niecierpki nie nasze pousychały, liście z brzezin ,jaworów i dębów opadły. Robiąc w lesie moim na ziemi kwiecie esencji jesieni. Pochylone sosny, zgrabiałe dęby, powalone czeremchy ze słodko-kwaśnymi owocami. Gdzieś klon i jesion w skupieniu oczekuje zimna, gdzieś grzybiarzy hałas. Jesień ,ta cicha , pochmurna, wilgotna do żywego. Na polach ciągnący się dym z palonych łęcin ziemniaków ,łodyg wyschłych pomidorów, papryki polnej. Pola się równają ,gdzieś poplon ,gdzieś już ozime. Przy kluczach żurawi i gęsi gryzący dym po chmielnikach. Zapadające się w świadomość wspomnienia niedawnych spotkań boćków przycupłych na dachach domostw. Klekotu i wysiadywanych długo młodych. Ich pierwsze loty i upadki. By krok przy talerzówce chodzić po polu i dżdżownice smakować. Dziś już puste gniazda. Ponuro i smutno wyglądające na dogasającym polu. Pomidory zebrane, fasola i bób już dawno. Jabłonie i grusze wtórują śliwom. Wypieczone na wrześniowym słońcu są tak soczyste i smaczne. Pamiętam te gruszki u dziadka. Jeszcze „poniemieckie”. Uwielbiałem je jak i dziadkowa kobyła. Słodkie ,w smaku niebanalne.W Puławach jest dużo ulęgałek, na prawdę ! Ale mało kosztowałem ich smaku. Ostatnim aktem zamykającym czas owocowania to ukiszona kapusta, pora wkopana w ziemię i kopcowane ziemniaki. Kabaczki, cukinie, patisony i dynie w wielu wariantach konserwowane. Buraki czerwone w kopcach wraz z marchwią ,pasternakiem, selerem. Czy w słoikach w wielu smakach urządzone. Pieczone jabłka w kuchence gazowej i smak dżemów, powideł śliwkowych w domu. Dźwięku uderzenia kołka osikowego w beczkę kapusty do kiszenia. Do niej marchew ,kminek na gazy. Sól kamienna i siła ludzkiego bicia miarowego w kiszenie kapusty. Jej zapach łączył się w moim domu często w beczką z solanką na wędzonkę. Szynki, boczki i schaby moczyły się w solance „na jajko”. Ale w tym wszystkim było jeszcze coś.
W latach 80 chodziłem do STAREJ SZKOŁY. Tam na jej podwórzu ,koło piaskownicy była leszczyna. Ta czerwona pamiętam. I właśnie we wrześniu biegaliśmy tam po orzechy laskowe. Były olbrzymie, pełne i smaczne. Wspinaliśmy się na wiotkie drzewo by zebrać ich jak najwięcej. Innych nie było orzechów. Pamiętam. Ta leszczyna dziś się mi przypomniała ,jak na Niwie koło świątyni przechodziłem. Tu masa leszczyn jakiś ozdobnych wysadzonych. Mają w swoich koszyczkach wiele skromnych orzechów. Pod butem słabo miażdżących. Lecz dziś ich smak mnie cofnął do czasów gnoja. Tej piaskownicy i tej leszczyny co przecież cudowne wędki się robiło….
Dałem Antkowi zasmakować orzecha złupanego….będzie pamiętał od dziś jego smak…..smak leszczyny na Niwie…