• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Archiwum lipiec 2022

Koperkowy ...świat

 

 

Wiosna już pokochała i ziemię szpadlem wzruszoną nasycić nasionem trzeba. Trzeba siać i sadzić. Późna wiosna pachnąca już ciepełkiem kwietniowego słoneczka. Gdzieś w lesie zawilce bieleją cudownie,gdzieś miodunek kobierce się ścielą, gdzieś kokoryczy łany w fiolecie zatopione. Foliak pręży się od marca w ogrodzie. Przy nim zaraz ławeczki i stolik. Zbity własnoręcznie z deszczułek i pieńków wiśniowych ,czy świerkowych. Pomalowane na kolory jakie dzieci chciały, tu zielony, tam żółty i gdzieś czerwony. Przy tych ławeczkach na folii pnące się jeżyny , jeszcze gołe ,jeszcze puste . A przy jeżynach kosztele i węgierki śliwy rosną. Na wiosnę z trudem wyobrazić sobie można to co gospodyni i gospodarz wyczaruje siejąc i sadząc w koło. A w lipcowym słońcu bujnie chylą się rudbekie, kosmosy.Pod nogami szpalery nagietków,aksamitek. Buchające wielkością i dostojnością naparstnice i malwy,dziewanny tańczące na letnim zefirze. I ten zapach niosący się z redły, z zagonka wierci zmysły. Wyrośnięty ponad miarę koper. Tak ten nasz codzienny od wiosennych siań w foliaku,podrywany co chwilę. Czekający na czerwiec ,gdzie łęciny ziemianka nagle zapełniają się kwieciem . Już można podkopać , te małe i te większe gracką podebrać. Czy to Lordy , Irdy czy inne odmiany ..dla gustu sadzone. Te pierwsze swoje ziemniaki ,tylko umyte i ugotowane tym koprem tak wyczekanym posypane. Boże co za smak, do tego sadzone zamyka wczesne lato. To tak wyczekiwane, te upajające nie tylko smakiem natki pietruszki swojej, rzodkiewki sadzonej w ziemi i sałaty,to ten koper cały czas rosły ku górze. Cały czas się prężący do słońca. Taki ukochany przez Polaków. Taki nasz,z naszej ziemi. Siany ze zeszłorocznego zebranego nasionka. Ten mały majowy obrywany troszkę i ten lipcowy późny do ogórków. No mizeria ….nikt się nie broni przed nią. Śmietana w kaliber spory, lub jak teraz fit z jogurtem czy kefirem. Drobno na tarce zdziabane ogórki gruntowe ,swoje . Te co wiadrami i konewkami podlewane. Oplewione nie raz. I modlone by wzeszły ,by nic nie je nie zabrało. Pamiętam jak słońce palące było i gorzkie były,a my te wiadra i konewki wody tym ogórkom rana i nocy dawaliśmy. Piły dużo...kwitły pięknie ...i się zawiązywały w maleńkie łódeczki z kwieciem na końcu. Jak i te z foliaka. Długawe o smaku innym ,ale podlewaniu podobnym..I te ogórki jeszcze ciepłe słońcem ,pod kranówką lekko skąpane. Jarzyniakiem krojone w miseczkę i ciut cebuli i sól kamienna oczywiście i kapka octu bo lubią i ten koperek. Mizeria ma wiele twarzy,ale smak unikalny jedyny, z młodym ziemniakiem wybitny. A na wybrzmiałe lato? W te słoiki pchane wraz z chrzanem i liściem wiśni i porzeczki ba nawet winogrona? Kiszone i małosolne bez kopru nie mają prawa wyjść.. A on i na spokojność dobry i na brzuszek wybony..

Dziś ten już przekwitły koper zajadając się baldachem raz w słoik raz do ust pchałem...nic nad koper nie kochamy...nic...

 

30 lipca 2022   Dodaj komentarz
Życie   rodzinne strony   puławy  

Pan Zenon i kumaków szmer nad jego światem......

 

 

Unosił się dogasającym dniem jakiś zbłąkany ptak co o drogę w tym upale zapomniał zapytać.  W końcu otworzyły się okiennice pana Zenona. Dobrze podstrzyżony wąs ,siwy od lat wielu ,zadbany tańcował na każdym słowie swego właściciela. Twarz poryta cała znojem swojego życia i życia dla innych. Włos popiołem sypnięty już dawno wolno opadał po głowie. Oczy zagłębione w swoim świecie błyszczały dawno nie widzianym żarem. Źrenice co rusz zdawać by się mogło łapały ostrość i traciły ją zrazu. Spracowane ręce rybaka, rolnika, stolarza z wyznaczonymi na nich żyłami niczym korzeniami wielkich dębów jego przodków rozprowadzały życie i siłę bycia. Tak – powiedział, splótłszy na palcu wskazującym brodę nie młodą ,zrzucił swoją głowę na drugą spracowaną dłoń. Choć nie młoda , opadła gładko i widać ,że sprawiło mu to przyjemność. Już na oknie swego drewnianego sanktuarium mógł złapać pierwszy wieczorny oddech lipcowego lata. Nie był jakimś wielkim mówcą w życiu, słynął z tego ,że robił więcej niż mówił . Jak jednak coś powiedział to miało takie wielkie znaczenie ,że innych tysiąc słów gaszone tym jednym było. Lubił pracę, lubił swoje życie. Skromne ,ale własne - skromne ,ale uczciwe – skromne ,ale bez wstydu. Wąsem poruszył nagle, jakby w gnieździe młodych kosów nagły szelest wstąpił. Powtórzył – Tak… Jego tak zaczęło płynąć po cieniutkiej mgiełce unoszonej przez taflę niedalekiego jeziora. Pod oknem na zapłociu miał ukochane swoje kwiaty.Jakież miał w tym swoje przeżywanie , jak mógł się nacieszyć ich byciem, kolorem i zapachem. Płynęła zawsze niebywała woń słodyczy z nad jeziora. I ta słodycz mieszała się z rudbekią, jeżówkami i tym co kochał najbardziej – nagietkami. Jego spracowane dłonie nie raz płatek po płatku odrywała z kwiecia nagietka na własne maści łagodzące, na herbaty nagietkowej łyk. Tak troszkę zawsze wsadzał do jutowego woreczka jak przeschły na późną jesień i zimę. Niekiedy i na wiosnę mu starczyły. Westchnął po raz trzeci – tak…. Swoim zapachem tym razem uderzyły do w pomarańczu skąpane aksamitki. Wymieszały się z dobiegającą znad wody wilgocią wieczoru lipcowego, rozżarzonej całym dniem ziemi i lekkiego zefiru ze wschodu. Na tym płynęła pieśń kumaków i żab znad brzegu. Uderzały coraz trzciniaki baraszkujące w zagonkach pałek i tataraku. Ten ostatni wieczorami tak pięknie pachniał, że można było ten zapach godzinami wąchać i się upajać i dalej by niedosyt był. A pan Zenon miał ten zapach dla siebie, dla swoich zmysłów, dla życia. Jak wiaterek lekko zboczył to haczył o małe trzęsawisko po prawej stronie jego świata… Tam teraz słodyczą pachnie i bieli się wiązówka. Nich słodszego w jego świecie kwiatów nie znał. Wieczór nastał. Kubek emaliowany stoi na parapecie z wodą studzienną. Podnosi dość niedbale kubek i wlewa w siebie kilka łyków, gasi pragnienie i gasi ten lipcowy dzień. Długo dziś paliło – pomyślał. Poprawiwszy się na ramie okiennej zamknął oczy na chwilę. Zdawało się ,że jak te oczy zamknął to i szept przyrody sam mu do ucha się pchał. Budził zmysły i rozpalał emocje, przywoływał historię czy budował przyszłe. Cieniutki jazgot w oddali psów zwiastował jakiegoś wędrowca w oddali…może spragniony? Może głodny? A może to złe ludzie idą? …Kyrie Eleison … Pobożny zanadto nie był ,ale wiarę miał swoją i po swojemu się w jej urabiał. Szczekanie ustało, złapał większy oddech i z wolna wypuścił powietrze. Słyszał jak kolejne upalne dni złocą zboże, gdzie codzienny szum falujących na wieczornym wietrze łąk w zboża skąpanych daje inny dźwięk. Coraz dojrzalszy , coraz pełniejszy , szorstki i suchością pełniejszą. Wiedział ,że wisząca kosa a za ojca sierp już rolnikom nie jest potrzebny. Już mechanizacja. Czerwony płocki bizon w godzinę obleci, za nim snopki kiedyś snopowiązałka działała, teraz prasa w wielkie bele tą słomę zwija. Kiedyś żniwa to było święto w domu. Obkupione ciężką pracą w palącym słońcu, sierpy i kosy grały na ciętym zbożu melodię  tradycji dziadów swoich, śpiew kobiet , podlotki przynoszące naręcza ściętego złota tej ziemi..i to kwaśne mleko… i wieczorem w sobotę  jak sił starczało to nad to jezioro się szło, myło się i tym tatarakiem nogi nacierano dla perfumu i lekkości.

Dziś tylko ten tatarak przy tym jeziorku u pana Zenona został . Dlatego tak lubił zamknąć te oczy w ten lipcowy wieczór…by obrazy jego dzieciństwa wcale nie łatwego przywołać. Tego zapracowanego ojca jego co dom ten zbudował, matkę co serca mu uchylała i ostatnią kromkę swojskiego na liściu chrzanu pieczonego chleba dała…

Choć już lat ma niemało – kopa ze sztyglem , czuje się w tu w tym swoim świcie młody i potrzebny. Jak co wieczór i ten dziś lipcowy po całym dniu przeżywania i obrządków różnych – to wieczór mu zostaje na przeżywanie innych i innego….

Z mistycznej dla niego chwili wyrwał go rozdzierający ryk uderzonego w oddali pioruna. Otworzył oczy nagle , że mu się zrobiło słabo…tak trudno mu wracać do przaśności …Poderwane ptactwo czując zbliżającą się życiodajną ulewę uciekło w gęsty bór w pobliżu…czas oczyszczenia bliski….powiedział zamykając okiennice na nowo… 

.

 

 

 

26 lipca 2022   Dodaj komentarz
Życie  

Płotka....w occie .....

Lipcowy przedranek. Łyk kawy i gryz kanapki z serem. Jeszcze jeden widelec jajeczni. Już czas. Gaszę światło w kuchni, ubieram kamizelkę czapeczkę z daszkiem, buty. Cicho podrywam pokrowiec z wędkami, narzucam na ramę plecak. W drogę. Rower z piwnicy wygramalam. Jutrzenka już, po 3 i to sporo. Cisza na osiedlu jest przyjemna. Ptactwo jeszcze nieobudzone, szumią listki bzów i jesionów wkoło. Unosi się parujący zapach suszonego siana …wdziera się w każdy zakątek mego ciała. Co za mistycyzm. Niebo się rozjaśnia, wchodzą czerwienie i burgundy. Odpryskiem i złotem iska na niebie pójdzie. Czas , czas Paweł …dawaj. Rower już niemłody, składak …chyba Wigry 3. Wigry…ogromne jezioro ,piękne , kuszące….I mnie dziś na jezioro goni. Ciepło się robi, dogasa noc mało przespana. Jeszcze uderzają we mnie i targają myśli…może dziś w końcu lin podejdzie? Karpik może? Czy te płocie po 30 cm… Czy może jak zawsze nasiedzę się , nakarmię i tyle… Nie wiem, to mało ważne. Emocje duże ,przygoda przede mną. To co ją wyróżnia to ta moja już skrystalizowana miłość do matuszki natury. To droga przez wieś, cmentarz mijając z lekkim nerwem ..bo straszy podobno… i w pole kapusty rzepaku dopalającego się na słońcu gorącego lata. Jego zapach już przyjemny dla wybranych, ja go lubię, lubię te 2 km drogi w szumiących i kołyszących się falujących rzepaczanych gajach. Ta struga dróżka na jeden rower, na jeden ślad, na jedną przygodę. Podrywają się co chwilę skowronki jakby zawstydzone ,że nie one, ale ja pierwszy  jestem i daję znak życia. Plecak ciąży bo i termos z kawą, czy herbatą ..nie pamiętam. Kanapki, masa pudełek i pudełeczek, kaszorek, podbierak,zanęty ,robaki ukopane wczorajszym wieczorem z gnoju, takie prążkowane. Ciasto z mąki ,żółtka i wody. Chleb zawsze zabierałem, kilka kromek. Niekiedy i tylko nim nęciłem krasne spod trzciny…

Ściana lasu przede mną. Czas być czujny i rozglądać się na boki.Czemu spytacie? Temu ,że miałem kiedyś nieprzyjemną przygodę z watahą dzików ,które stratowały mi rower i wędki. Ja chyłkiem na buczynę pobliską wlazłem.Tak..o 3 rano…szaro było. I pamiętam ,że locha z 10 minut nie odchodziła tylko ten rower szturchała… Dziś czysto i można jechać.To już chwila, 100 metrów i tafla Naszego jeziora się wyłania. Zaczyna się zupełnie inny świat i emocje. Tylko wędkarze wiedzą o czym mówię, ta 4 nad ranem w lipcowy dzień jest wyjątkowa i nie da się jej opisać nawet najpiękniejszymi słowami. Staję w trzcinach i zamykam oczy,zaciągam się tym przedświtem….nie jestem sam. Bałwany nad taflą kłębią się w grążelach, kaczki niemrawo dzioba zamaczają w zielsko przybrzeżne, nad głową jakieś ptactwo przelatuje. W pobliskim lesie kuka na mnie pan kukułka ,bąk w trzcinach wygląda na mnie, małe trzciniaki podrywają się sprytnie ,kumak daje koncert….a woda bombluje…lin bombluje….może leszcz….

Wyszło jak zawsze ,kilka płotek i krąpi i jedna krasna. To nic , czasy lat 90 to były…Nauczeni w domu zajadać ryby słodkowodne od zawsze, tato zagorzały wędkarz i mój starszy brat, potem ja. Ryb różnych bywało w domu dużo. Pamiętam czasy wymiaru ochronnego na leszcza, okonia. Jeździło się z miarką i się mierzyło czy ma. Niekiedy to i miarkę się rozciągało by tylko wymiar był …heh ..pamiętam. PZW drogo było, ale się na rok nizinnych opłacało. Kiedyś nie trzeba było jakiegoś rejestru prowadzić z każdej wyprawy. Ot uklejki ,krapiki się brało,płotki 15 stki. Gorzej w domu, skrobać nie było komu i smażyć. Mama zawsze się darła ,że ten kto złowił ten skrobie i smaży. Ale nie tylko na smażenie szła ta płotka. Niekiedy robiliśmy kotlety rybne , mieliło się ze dwa razy pamiętam,albo nacinało się rybkę w kratkę i tak smażyło ,że była chrupka jak chips. Takie usmażone uklejki czy płotki były wyborne. Ciut soli,piperzu,mąka i na patelnie…Świeże ,niedawno złowione smakowały wybornie. A jak się trafiło z głębokiego jeziora to jeszcze lepsze. Był też smak pamiętam na karasia w śmietanie. Moczyło się drania w kwaśnym mleku by mułem nie smakował i dusiło w śmietanie.Wyborny.Szczupaka w galarecie się robiło pamiętam. Węgorz jak się trafił na wędkę a się trafiał to wędziliśmy, tak jak leszcza. Leszcz wędzony jest pyszny..gdyby nie te ości …ma ich od cholery. A zupa rybna ucha? Kto jadł ten wie ,że smak genialny.

Tak , pamiętam … nic nie przebije ryby w occie. Mamy w sklepach  i opiekanego śledzia ,czy makrelę w occie. 

A tu na starorzeczach wiślanych nie ma większego rarytasu jak koluch w occie. Pamiętam jak mama pichciła zalewę. W domu unosił się zapach octu, ziela angielskiego, cebuli …. Słoiki już czekały. Ja wcześniej usmażone płotki i okonki do tych słoików wsadzałem. Tato coś dosypywał jakiś przypraw i zalewał tym pachnącym zajzajerem. Stygło i w lodówce z dwa dni leżało minimum. Ości co kiedyś przeszkadzały, po wyjęciu z zalewy nie były wyczuwalne, rybka nabierała nowego smaku i zapachu. Mojego ulubionego…. Te okonki i te płocie smakowany z akompaniamencie cebuli i octu fenomenalnie …A pamiętam jak byłem w filii smażalni ryb za komuny… pachniało podobnie…

 

Dziś i ja i ta ryba w słoik się zakręciliśmy…pełen wspomnień……

 

17 lipca 2022   Dodaj komentarz
rodzinne strony  
Izkpaw | Blogi