• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Blog o przyrodzie, naturze, śpiewaniu, historii

Kategorie postów

  • aktywność sportowa (13)
  • basonia (1)
  • bobrowniki (4)
  • bochotnica (12)
  • bonow (2)
  • borowa (16)
  • borowina (5)
  • chrząchów (1)
  • chrząchówek (1)
  • ciekawostki (23)
  • cmentarze (21)
  • delegacyjny i podróżniczy splen (5)
  • dęblin (27)
  • drozdówko (1)
  • epidemie (6)
  • filozofia (68)
  • gołąb (5)
  • góra puławska (3)
  • historia (132)
  • jaroszyn (1)
  • józefów (1)
  • karczmiska (1)
  • kleszczówka (1)
  • końskowola (7)
  • kurów (1)
  • Łęka (1)
  • maciejowice (1)
  • matygi (4)
  • młyny i wiatraki (25)
  • mosty i przeprawy (3)
  • nieciecz (1)
  • obłapy (1)
  • opatkowice (1)
  • osmolice (1)
  • parchatka (8)
  • piskory (1)
  • podzamcze (1)
  • pożó (8)
  • przyroda (46)
  • puławy (50)
  • rodzinne strony (55)
  • rudy (4)
  • sieciechów (3)
  • sielce (1)
  • skoki (6)
  • skowieszyn (7)
  • smaki ryb w puławach (2)
  • spiew (12)
  • starowice (1)
  • technika (5)
  • trzcianki (1)
  • wąwolnica (1)
  • wieprz (2)
  • wierzchoniów (1)
  • wieże wodne- ciśnień (7)
  • wisła (8)
  • witoszyn (1)
  • włostowice (2)
  • wojciechów (2)
  • wolka nowodworska (1)
  • wólka gołebska (6)
  • wskaźniki artyleryjskie (1)
  • wyznania religijne (18)
  • zbędowice (2)
  • ziemia szczecinecka (1)
  • Życie (56)

Strony

  • Strona główna

Archiwum styczeń 2022

Wstrętny zapach kawy...

 

Trząchało mnie i to mocno. Zapach odrzucał! Co tam zostawało w tych szklankach z koszyczkiem? Czarna, czy bardziej brązowa niczym zmielony koks substancja , sztywno trzymająca się ,ciężka do wypłukania i sporej grubości warstwy obleśne ble… 

Pamiętam jak gnój jak był to cały rytuał picia tego czegoś. Lata 80 to moja lata szczypiora, młokosa stawiającego nieśmiało kroki w życiu szkolnym i społecznym. Rówieśniczo graliśmy w palanta, skakaliśmy na słomę w pegeerowskich stodołach, kradliśmy słonecznik z magazynów, podpalaliśmy snopki dla upieczenia ziemniaków. Były to czasy czynu społecznego…a to zbieraliśmy kamienie z pola, a to w wykopkach działaliśmy, a to odcinaliśmy łęciny z cukrowego buraka. Nie dość pracy i obowiązków w domu to jeszcze dla narodu takie smaki pracy były. Lecz na wakacje były za to suwerniry! Pamiętam biwak nad jeziorem Popiel. Kiełbasy były i ziemniaki pieczone, z pomostów wiele skoków na bańkę. Łapało się w ubytkach pomostu okoni na żyłkę z robakiem na haczyku. Pamiętam to ciepło słońca, moich rówieśników drących mordy na siebie, tą piłkę już pokopaną na naszym osiedlu. Pamiętam i cembry ogniska i nadziewanie kiełbasek i pite piwo ukradkiem przez dorosłych. Kusiło takiego gnojka jak ja. I to piwo ciemne z takim specjalnym otwieraniem. Pamiętam tak panowie uderzali ręką w to i było puuu i się piana wylewała. Tak  i się śmiali i pili i my z nimi się bawiliśmy i kiełbaski jedliśmy. Kąpiel w jeziorze obowiązkowa i na dętce od kaszlaka się śmigało… Pamiętam… Te ziemniaki do koszyka z pola, te buraki na kupkę, te kamienie na bok…Kto to pamięta…ech

Ale ta kawa bo o niej mowa była obrzydliwa. Wstrętna i jej zapach był odrzucający. Fuj. Jak myłem szklanki cieniutkie to pamiętam by nie wąchać i na szkło uważać. Dopytywałem się sam samego jak takie badziewie wstrętne mogą pić dorośli. Mama lubiła ten smolnyj napar i tata nie pogardził pamiętam. U babci to całe te obrządki były. Młynek biały dzielony z korbą. Tuż przy nim w srebrnym celofanie z ziarnami tego specyfiku ziarnista kawa. Woda w czajniku na gazie. I się zaczynało. Babcia pyta czy kawa , czy herbata. I tu też w latach 80 ciekawie było. Herbata królowała jedna mocna . granulowana. Pamiętam te granulki , dawały moc naparu już ich kilka. Brat Grzesiek mój do tej pory lubuje jej smak. Mnie trochę ścinał pamiętał. Zawsze w domu było sitko i na to sitko kilka ziaren tego granulatu przelewało się wrzątkiem na szklance. Kto kiedyś pił w kubku?! Kubki to na mleko ot były, chyba że emaliowane, to i na gaz się stawiało. Herbata i w tych koszyczkach była zaparzana. A one były różne,ot jak szyszka były na łańcuszku, czy takie w jak w imadle i cęgach wsadzane do szklanki. A szklanka cieniutka i koszyczki były. Pamiętam już pierwsze plastikowe i brązowe. Lecz i były takie zdobione niklowane, czy drewniane. Eh to był czas. No, ale kawa. 

Jak nowa paczuszka była otwierana tej kawy to było takie mini święto. Dla mnie zapach stęchły i ohydny, dla dorosłych budził zachwyt i uznanie. Wydobywały się z opakowania do młynka ziarenka z przedziałką widoczną w kolorach różnych. Od smolistych, przez ciemnobrązowe do takich jasnych beżowych.  Młynek biały zapełniał tymi ziarnami i trzeba było szybko i długo kręcić by zmełł co powinien. Wtenczas pamiętam dawano go mnie, gnojkowi a ja za korbę i ostro kręciłem. Pamiętam ten z wolna uwalniający się zapach. Był już znośny, już nie tak tęchły, taki odrzucający. Jak już ustałem w kręceniu nie czując oporu ziaren ,otwierało się młynek i do szklanek łyżeczką dzielono tą sypką ohydność. I wrzątek i się parzyła ta kawa. Nabierała wody gorącej do bólu ta sypkość w szklance i jak się nasączała to i opadała na dno szklanki czyniąc płyn ciemnym i czarnym. Uwalniając przy tym zupełnie nowe zapachy. Dla mnie nie do akceptacji…co ci dorośli w niej widzieli? Co smakowali? Co czuli? Musiało być smaczne i dobre bo rozmawiali długo z sobą, śmieli się często, niekiedy i smucili. Byli z sobą związani jakby tą kawą. To ona mówiła na wielu wymiarach by się spotkać i być…przy kawie…

Lata 90 to już nowe doznania. Pamiętam pierwsze kawy typu kapuczino z proszku. Zastępujące ohydną zbożową gotowaną na mleku żytnio-cykoriową ala kawę w smak wanilii , czekolady. Tak łatwo, bez ceremoniału . Cyk dwie , trzy łyżeczki do szklanki już nowej, okopconej – arcoroc. Smakowała mi pamiętam jako 16 latkowi taka kawa. I młynek w domu już elektryczny i do cukru i do kawy. I kaw więcej pamiętam było. I ta z Koszalina MK Cafe już zmielona w opakowaniach. Wystarczyło tylko miarką w kubek odłożyć ile się chciało ,zalać z czajnika wrzątkiem i delektować się zupełnie inną jakością kawy. Ta w latach 90 już pachniała subtelnie, nie stęchło, nie kwaśno. I kubek już pasował do niej. I wodę się w emaliowanym kubku przy pomocy grzałki nie gotowało. Już było nowe…. Pierwszą sypaną kawę wypiłem mając 19 lat. Została ze mną do dziś. Dziś to już całe inkantacje i ceremoniały parzenia kawy. Dziś to mamy jej smaków jakie się chce, nie tylko Arabika czy dzika Robusta. To ich warianty na smaki,czy kraje pochodzenia. Na ich drażniący czy nie drażniący dla żołądka zwyczaj. T taka siaka i owaka. Przetrawiona jak w Ćmielowie przez jakiegoś zwierzaka osiągająca astronomiczne kwoty za kilka łyków.

Ja nadal z przewrotności mojej hołduję zasadę- stare to dobre. Bez baristy, bez ceregieli i bez całego ołtarzyku doznań ceremoniału wstają co rano przed 5 i idę do kuchni. Wyciągam słój z ziarnami Robusty , garść do młyna na cukier. BZZZZZZ…woda w czajniku tańczy od gorąca…zasypuje kubek ilością słuszną zalewam wrzątkiem… słodzę miodem…. Idę z kuchni do pokoju i dalej z kawą już pitą jedną dziennie zaczynam dzień z synem śpiącym obok… Moje 5 minut w ciemności nocy porannej z nią z nim……

16 stycznia 2022   Komentarze (1)
Życie   rodzinne strony  

zima....

13 stycznia 2022   Komentarze (1)

Grzybowa ...borowików pełna....

 

 

Pomarszczone i koloru pastelowego. W kremowy i beże wpadające. Niekiedy i jakieś wypłowiałe żółcie i burgundy. Pomarszczone i zamknięte w słoiku twist. Ich czas wielki był na czerwcowym wczesnym lecie czy wybrzmiałej jesieni. Pachnące niebywale i bez opamiętania, nawet szczelnie zamknięte są idealne. Bez otwierania zatapiam się w ten świt września tego ciepłego. Parującego i dymiącego. Z paprociami pięknymi, z sosną rozłożystą i wtórującym nie niskim świerkiem. Z mchem i porostami zastąpionymi w butach , zapachem ziemistości ziemi, mchem mchu lasu, igliwia boru. Gdzieś dzięcioł wali, gdzieś jeszcze trel leśny słychać…Jagodziany i brusznice pod nogami się ścielą połaciami całymi. Gdzieś i niecierpek przebija, gdzieś czeremcha się pnie. Czuję ten dzień, czuję tą wyraźną wilgoć ciepłego ranka w lesie. Nie byle jakim. Tu lasy po hektarów dziesiątki się ścielą, tu sosen mowie, borów zagony, bagien i stawów bez liku. Tu dróg leśnych całe stosy, tu historii poligonu sowieckiego echo się ciągnie. Tu historii Linde i Gros Bornego echa ciągle są i ciągle można dotknąć. Tu Wał Pomorski i jego umocnienia są dostępne i do dotknięcia.  Odkręcam pokrywkę. Uderza mnie od razu ten las, ta Pierwsza Górka, ta Wyrzutnia, ten Duży Las, te na Łubinach… Boże od 20 lat ponad tu jestem i dopiero teraz poczułem ten świat i smak tego miejsca. Prawdziwki zasuszone w słoiku z tych lasów na styku Nadleśnictwa Czarnobór i Borne Sulinowa.Tu smak Sztajfordu i jego w jumbach kawałka drogi…dziś Płytnica. Leśnictwo Krągi, znam ,leśniczówka piękna , bywałem tam kiedyś. Teraz droga szutrowa i znaki są. Piękne parkingi leśne i ta paskudna droga na Sztajford. Terenowym dasz radę, osobowym graniczy z cudem. Pamiętam jak tam rowerem śmigałem , czy na Jelonek po skrócie koło jeziora , czy na samą wyludnioną wieś, czy na jeziora i zostawione samym sobie cmentarze. Tyle lat i dopiero dziś w tych moczących się borowikach zebranych w tych lasach poczułem ich tożsamość i moc. Na tą wigilijną grzybową. Tu u teściów się nie jada. Tu barszcz z buraka w cenie. Z uszkami i pierogami. Zakrapianie karpiem pieczonym i śledziem wszelakim. Ja z domu pamiętam tą grzybową. Taką przaśną , prostą. Wyborną i unikalną. Z trzech zup ulubiona przez brata mego. Moja to owocowa z wiśni była. Barszcz czerwony był a jak, mus. Bo i na Wielkanoc też barszcz..ale na zakwasie pszennym czy żytnim – żurem zwanym. Tu z ćwikły, czerwonej, buraczanej. Tej na mielone surówki modnej, tej do ukraińskiego głównym dziełem, tej buraczkowej oprawionej śmietaną. Tu na wigilię ma moc i zapełnia talerz głęboki swoją mocną buraczaną barwą i światem. Za nią to ta z mojego domu rodzinnego grzybowa. Na wrześniowych zasuszonych podgrzybkach spod Stanina czy Rymania. To te spod Powalic z boru sośniny pełnego lasu wydłubane o poranku. Zmoczone wrzątkiem i puchnące w godzin kilku. Czerniejąca esencja geniuszu lasu wypełniała miskę. Ją do garnka z jednym kawałkiem marchwi ,selera i pory w towarzystwie ziela i liścia bobkowego łączyłem. Gdzieś i sól kamienna była i pieprz nieodzowny. Zaprzyjaźniali się w warze na godzinę. Oddając z siebie wszystko co pyszne, co ziemiste i na akt ostatni. Smażonej na patelni posiekaną jak chcę cebulę i to wybrzmiałą, niczym purchawka olbrzymią na oleju . To ona pisała epilog do mojej i nie mojej grzybowej. Tej na święta. Przaśnej, postnej, mojej. W wigilię u teściów z borowika sprawionej… jadłem tylko ja…. Wato było…czuć ten bór i zmurszały świat Czarnoboru …..

02 stycznia 2022   Dodaj komentarz
rodzinne strony   grzybowa krągi gorawino las  
Izkpaw | Blogi