Nie zawsze lubiłem historię....
Nie zawsze lubiłem historię....
Nie zawsze lubiłem historię. Ta ze szkoły podstawowej jak za mgłą była. W oparach dogasającej komuny wykładana średnio i książkowo. W średniej na Łopuskiego w Kołobrzegu była pyszna i pełna geniuszu prowadzącego. To wice dyrektor lekko łysawy już, z niesamowitym animuszem i pasją o tej historii opowiadał. To był nie tylko jego flagowy przedmiot, ale jego pasja, jego życie. To On już głośno nam prawił tuż po Przełomie o Smoleńsku, Katyniu. O historii zakazanej, o tym 17 września z właściwą narracją. Co w tym człowieku się dusiło, tym pasjonacie i wielkim graczu lat dawnych jak musiał milczeć w latach 80 tych i szybko przechodzić do tego jaki Hitler był zły. Ile zatopił w swojej żądzy miliony istnień. Takich krwawych katów wielu...czy to Stalin w Rosji, Gowon w Nigerii, Pot w Kambodży, Pasha w Turcji, Tojo w Japonii, czy w Belgii Leopold I. Nie mogą się nawet mierzyć z Timurem w Azji Środkowej, czy Zedung w Chinach...78 milionów istnień. ciach...
Ale to Adolf był tym złym, tylko...Stalin z nim walczył ...tak od 41 roku dopiero...Uciekł do swojej willi i tydzień nie mógł nic powiedzieć. Prędzej kułaków i wielkie głody wprowadzając. Ten historyk z mojego technikum był moim katalizatorem, takim iskrownikiem, takim drogowskazem zasypanym na lata całe. Bo później mój świat inżyniera, młodego ojca, informatyka nie był bliski historii, tradycji, tożsamości... Wypadło lat naście, gdzie życie w nowym świecie kapitalizmu zachwycało co dnia, co godzinę. Gdzie już żetony na budki telefoniczne zamieniały się na karty magnetyczne i chipowe. Gdzie nagle te niebieskie muszelki znikły z naszego świata.
Żelazna kurtyna upadła. Nadzieja znów wstawała z kolan. Wraz z nią dorastała moja dorosłość.To czas bycia już nabrzmiałym dzieckiem lub szczupłą młodzieżą. To czas wyzwań nam nieznanych, to czas naszych gównarskich nadziei na lesze jutro. To czas, gdy już na wsie niezajeżdżały samochody skupujące butelki i makulaturę, to czas, gdzie pojawiały się zagranicznesamochody ferujące niesamowite nowości z DDR. Każdy miał chęć na soczek w słomce? Nabatonik typu Mars? Za każde pieniądze, opici saturatorem i często niedziałającymi nabojamiCO2 w wodzie sodowej produkcji. Mającej w nosie ni jakie etykiety, wędlinę swojej roboty iurobienie się po łokcie na polu. Pokazano nam, że ten świat jest do zmiany. Nie musi taki być.Setki lat tradycji, ojcowizny, pługów tysiące raniących ziemię, Aniele Boże odmawianych postokroć, bolących kolan pod krzyżem codzienności, dziadów trudu wojen wielu można odłożyćna bok. Można mieć tylko pieniądze a świat zaczynał pozornie klękać do naszych stóp. To jużnie na korbę telefon, tylko mieszczący się w garści skumulowana ludzka chęć posiadaniawszystkiego w jednym, to już nie przydział co państwo dało, to już wybór jaki my chcemy. Tonie kolejki do świata, tylko świat stanął w kolejce do nas. Nie zauważyliśmy jedynie, że naspochłonął tym zachodem, konsumpcjonizmu zwyrodnieniem. Nie pytał nas o zdanie wchłonął,ale zachował pozory i ciągle udając poddanego nas pyta? O to i tamto. Głupio odpowiadamymu sądząc, że to nasza powinność. Świat bez nas zupełnie sobie poradzi. Nie mamy żadnegowpływu na to, czy słońce wstanie, czy na pasku telewizji rządowej pojawi się kolejny stekbzdur, czy na to, że ziemia się zakręci poraz kolejny. Nie mamy wpływu na to, że światła sięzapalą o wyznaczonych godzinach, na to czy nasi koledzy czy koleżanki będą w pracy czy nie.Na to, czy kawa kupiona w sklepie będzie pyszna, czy podła. Na to czy ktoś się urodzi, czy ktośwywiesi pod kościołem nekrolog.Gdzie pierwsza wtyczka RJ-45 uczelniana dała nam w Polsce dostęp do czego nierozumieliśmy. Wybuchła z opóźnieniem wielka rewolucja informatyzacja. Tak bardzowówczas poddana człowiekowi. Proste algorytmy, bitowe paczki danych niewielkie niosłynasze wyobrażenie o lepszym, łatwiejszym, prostszym i samoregulującym się świece. To jużnie szpulowy UNITRA magnetofon, to już wyrafinowany Kasprzak na tranzystorach, to już niewysiłkowo oglądany czarno biały program 1 TV, to już odtwarzacze i wideo dające możliwościwyboru i poczucia lepszego stanu swojego. A komputery? maszyny do pisania o archaicznychalgorytmach, kilku bitową grafiką o podzespołach teraz już oglądanych w muzeachinformatyzacji. Jednak było coś już złowrogiego w tym – były to komputery PERSONAL.Osobiste, własne. Jak samochód czy radio, jak kawałek ogródka czy zapłocia kwietnika. Jakkawałek chleba czy garść cukru. Przyjęliśmy choć nie rozumieliśmy co. Nie rozbieraliśmy jakwłasny ciągnik, jak SHL wujka. Jak prodiż. Zaglądaliśmy nieśmiało w środek by za chwilęzamknąć masywną stalową osłonę. Drzemiący świat niekiedy pohukiwał i jakieś dźwiękiwydawał, lampki się paliły różne a na kineskopie jawiły się takie nowe, że trudno byłopowstrzymać zachwyt i radość. Radość i zachwyt czegoś czego już nie rozumieliśmy. Ktośmówił to taka maszyna do pisania, no ale nie drukowała nic sama z siebie, taki łatwy do pisania– pisak. Pamiętam TAG pierwszy DOS’owy edytor tekstu. A co najważniejsze był to strzałprosto w nasze społeczeństwo. Choć o tym wiedzieć nie mogliśmy. Algorytmy uczące, ni jakiestawało się ładne i szybkie. Zapanował wyścig o szybsze przetwarzanie danych. Powstałyedytory programowania, całe języki by zaprogramować model funkcjonowania potrzebnychdla nas wartości. Koniec lat 90 zamyka po mału nas w coraz to szybsze PERSONAL komputery, coraz częściej na placach zabaw i podwórkach gościł wiatr i przemijającanieprzeżyta młodość. Dotykaliśmy nowego w zaciszu domu, co chwile dokarmiający nas światdostarczał coraz to nowych grajek, możliwości naszego zniewolenia w AI. Od błahych jak grykomputerowe, poprzez tworzenie muzyki, grafik wszelakich, programów czy wolnego idługotrwałego wtenczas wgrywającego się Internetu. Udomowienie komutowanego połączeniaze światem na szybkości 56 kilobit per sekunda był cichym wstrzyknięciem w naszą tradycję,pokoleń wielu, zwarcia i życia społecznego wirusem. Już nic nie było oczywiste. Czy to mydecydujemy o naszym wirtualnym życiu, czy to niezgodne dwa bity danych wyrzucą nas z życiafizycznego i wirtualnego. Zaczęliśmy się pojawiać w sieci w swoim drugim życiu. Tymlepszym zapewne, tym bardziej idealnym, tym przypudrowanym, gdzie tak łatwo coś dodać icoś skasować. Coś ulepszyć czy coś zniszczyć.Doszliśmy jednak bardzo szybko do tego, że można bardzo łatwo kogoś zniszczyć. Ten światwirtualny jaki znamy, a znamy jego powierzchowną powłokę. Ot błonkę, która skuteczniezakrywa ogromne mechanizmy działania banków ich liczb pierwszych. Wielkich tera (czy peta)flopowych czy już kubitowych serwerów rejestrujących każdego wszędzie i na wszystkichwymiarach. Niby ma to ułatwić, ale już nie jesteśmy w stanie bez AI żyć. Ona natomiast beznas a i owszem. Co zostało stworzone przez umysł ludzki, stało się samouczącą się sieciąpołączonych milionów algorytmów, sztucznych sieci neuronowych. My ją karmimy danymi,dajemy jej się ciągle uczyć. Przykładów można mnożyć.Telefon komórkowy o wielkiej mocy przetwarzana połączony w sieci GSM w sieciLTE czy szybsze to mały trybik niezmiernie ważny dla samo uczenia się AI. Rozmawiamy zAsystentem Google, czy Shiri. Wprowadzamy adresy w nawigacji podając miejsca, gdziebyliśmy i gdzie jesteśmy. Pod hasłem doskonalenia usług w telefonie masa danych wypływa zniego. Skąd my wiemy, że tak nie jest? Nie wiemy, bo poznaliśmy i zaadaptowaliśmy się doobsługi jego i jego funkcji nie rozumiejąc ich działania i funkcjonowania algorytmów, tychszpiegowskich też. Zachwycamy się jak aplikacja Google rozpoznaje nam miejsca, gdzie byłozrobione zdjęcie, podziwiamy Shazam, który rozpoznaje właśnie słuchaną muzykę. Czyprogramy do identyfikacji w realu roślin, zwierząt…. Nie zastanawiamy się nad tym, co jeszczepotrafi ten wirtualny świat. Właśnie to! im więcej mu pokarzemy, opowiemy, dostarczymydanych tym bardziej stanie się autonomiczny. I firmy SF, które już stają się góra sensacyjnyminiż futurystycznymi będą normalnością w naszym dniu. Sami wyznaczyliśmy sobie standardy.Już prac zaliczeniowych, dyplomowych nie piszemy odręcznie, nie mówiąc o doktoracie. Każąnam używać konkretnego edytora, czcionki, kroju. Cofając nasze manualne zdolności pisanado szkoły podstawowej. Nie musimy się spotykać na polu czy dworze. Wystarczy wygodnakanapa jakiś komunikator. Ba! Jak ktoś ma pieniądze to i hologram prześle jako żywo. Niemusimy iść do banku, kilka kliknięć i już po przelewie.
I po latach dawnych, przed 40 setką przyszedł czas na samo chęć poznania historii. Tej tu, nie mojej, bo Puławskiej, dęblińskiej, Bochotnickiej, Parchackiej, Skowieszyńskiej. Tak z niczego, tak dla siebie. Cieszę się, że ktoś chce ze mną porozmawiać, że ja mogę z ekspertami rozmawiać, regionalistami i historykami...Mam tylko nieodparte wrażenie, że my już wszystko wiemy i znamy...już nic nam przypominać nie trzeba…Tylko ten cały regał na kilku półkach książek bardzo regionalnych mówi co innego. Kolejne genialne lokalne pozycje historii tego zakątka Lubelszczyzny już nie mieszczą się w nim...znak, że chyba coraz więcej poznajemy i się uczymy o tym świecie…warto ucha przystawić...na Puławską ziemię, Dęblińską ziemię...i inne ziemie...ja przykładam….